Reklama

Mistrzem Juve czy Lazio? Kolejna wtopa Milanu? Pytania i odpowiedzi przed powrotem Serie A

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

20 czerwca 2020, 13:58 • 10 min czytania 3 komentarze

Na ten dzień czekaliśmy bardzo długo. Po drodze przeżyliśmy mnóstwo zakrętów, wątpliwości i promyczków nadziei. Ale dłużej czekać nie musimy. Serie A wraca. Włosi, którzy byli jednym z najbardziej cierpiących z powodu pandemii krajów, znów dostaną swój ulubiony powód do radości – calcio. A wraz z nim, wszystko, za co je kochamy: opóźnione mecze, kłótnie o decyzje sędziowskie, afery, skandale i mecze do kotleta w niedzielne południe. Czego spodziewać się po restarcie ligi we Włoszech? Odpowiadamy na najważniejsze pytania.

Mistrzem Juve czy Lazio? Kolejna wtopa Milanu? Pytania i odpowiedzi przed powrotem Serie A

Czy Maurizio Sarri zobaczy Miralema Pjanica i jego 150 podań?

Śpieszymy z wyjaśnieniem o co chodzi, chociaż jeśli regularnie śledzicie nasze teksty o Serie A, to pewnie kojarzycie ten cytat. Otóż przed startem rozgrywek Sarri wybrał sobie Pjanica na swoją nową miłość. Bośniak miał być motorem napędowym jego drużyny, jej sercem i mózgiem zarazem. Nie był to pomysł głupi, bo Pjanić grać w piłkę potrafi. Potrafi też rozgrywać, potrafi załadować ze stałego fragmentu gry, więc generalnie – mieć takiego reżysera to skarb dla trenera.

Tyle że Sarri na siłę chciał upodobnić swoją nową wybrankę do ex, pozostając przy miłosnych porównaniach.

Pjanić miał przestać grać jak Pjanić i zacząć grać jak Jorginho. 150 kontaktów z piłką w meczu – to miał być wyznacznik jakości dla bośniackiego piłkarza, ale nie tylko. To miał być wyznacznik jakości dla całego Juventusu, dowód, że filozofia palacza z Neapolu została zaszczepiona w cynicznym do bólu Juventusie. Oczywiście była to lekka hiperbola, jednak efekty były druzgocące. Pjanić zawodził Sarriego, Sarri zawodził Pjanica i od zimy trwają nieustanne spekulacje, jakby tu się Bośniaka pozbyć i zrobić miejsce dla Jorginho.

Problem w tym, że jeśli sprawy dalej będą toczyły się takim rytmem, to nie Maurizio może decydować o tym, komu należy podziękować. W Turynie mają już po dziurki w nosie czekania na sarrismo. Na piękny, ofensywny futbol, który da Starej Damie trofea. Bo póki co styl Sarriego trofea Juventusowi zabiera.

Reklama
  • Superpuchar Włoch? W łeb od Lazio
  • Puchar kraju? Na szczękę od Napoli

Za nami dwa półfinałowe mecze Coppa Italia i naprawdę nie widać nawet symptomów poprawy. Bianconeri nie strzelili ani jednego gola, a przecież grali z wykartkowanym Milanem. Ba, wykartkowany Milan przez większość meczu grał w dziesiątkę. Dotychczas wózek ciągnął Cristiano Ronaldo, który prezentował nadludzką formę strzelecką i bił kolejne rekordy. Ale po pandemii Portugalczyk wyglądał mizernie. Znamienne, że Paulo Dybala, który przecież w przeciwieństwie do CR7 nie trenował na prywatnej wyspie, a walczył z koronawirusem, prezentował się znacznie lepiej.

W Piemoncie panuje coraz większe zwątpienie w to, czy sarriball kiedykolwiek zadziała. A sytuacja nie jest komfortowa, bo choć Juve wciąż zostały do zdobycia dwa skalpy, w obydwu przypadkach sprawa jest na ostrzu miecza. Jeden błąd i może zrobić się smród. Czy Sarriemu uda się naoliwić tę maszynę? Naszym zdaniem nie. Nie oznacza to jednak, że skreślamy szanse Juventusu na Scudetto. W końcu takie indywidualności mogą rozstrzygnąć losy tytułu na własną rękę.

Czy Claudio Lotito wyczerpie limit wydatków na najbliższą dekadę?

Do rzymskiego Ebenezera Scrouga jak ulał pasowałby pewien mem. Ten, w którym przejęta koniecznością wyboru postać zastanawia się, który z dwóch guzików wcisnąć. W przypadku Claudio Lotito opcje są dwie: zdobyć mistrzostwo, co wiąże się z koniecznością wydania grubej kasy na premie, albo skończyć na drugim miejscu i nie nadwyrężać budżetu.

Oczywiście trochę sobie żartujemy, bo nie po to Lotito wytoczył wojnę wszystkim w Serie A, żeby dokończyć sezon, by teraz biadolić nad koniecznością płacenia premii. Można Claudio wiele zarzucać, ale jedno jest pewne. On i jego jednoosobowy Gang Albanii w postaci Igliego Tare, mają nosa do interesów. Wilki (choć z racji na symbol Romy może to być złe porównanie) poczuły krew. Lotito i Tare dobrze wiedzą, że szansa zdetronizowania Juventusu dwa razy się nie zdarza. Albo teraz, albo nigdy. Dlatego Lazio jak żaden inny klub zabiegało o to, żeby wrócić na boisko.

Ba, mało tego. Wrócić na nie przygotowanym do walki o wszystko. Z Włoch dobiegały nas informacje o tym, że w Rzymie co i rusz kombinują, jak tu oszukać system. Znamienne w tym wszystkim, że Lotito mimo wielkich chęci na utarcie nosa Juventusowi, i tak nie postanowił zaszaleć w zimowym okienku transferowym. Ok, zaszaleć to może złe słowo. Simone Inzaghi nie dostał bowiem… żadnego zawodnika. Kadrę poszerzono tylko i wyłącznie o zawodników z satelickiej Salernitany.

Reklama

Jasne, wiemy, że ławkę rezerwowych Starej Damy dopiero obśmiewał obraz wchodzących na boisko w tym samym momencie Khediry, Rabiota i Bernardeschiego.Ale jak wyglądałoby to w Lazio?

  • Lukaku. Ale nie Romelu, a Jordan.
  • Bastos – daj bóg, żeby był to chociaż Michel Bastos. Ale nie, to po prostu Bastos, kapitan reprezentacji Angoli (Angoli, nie Anglii).
  • Felipe Caicedo. Tak, ten, który był o krok od Legii Warszawa. Ale uczciwie przyznamy, gość w roli jokera faktycznie się sprawdza.

Tak, to czołowa trójka ławkowiczów z Rzymu. Są jeszcze Patrick czy Jony, ale szanujmy się – żadne z tych nazwisk przeciętnemu kibicowi nic nie powie. Albo powie, ale na takiej zasadzie, na jakiej znamy nazwisko Mateusza Lewandowskiego. Do tego pierwszy skład, który oparty jest o weteranów: 33-letni Leiva, 35-letni Parolo, 33-letni Radu, 32-letni Acerbi… Jasne, to wszystko nieźli piłkarze. Tak samo, jak świetny Luis Alberto, tak samo, jak wojownik Senad Lulić. Ale mimo wszystko, pewne ograniczenia mają. Wąska, doświadczona kadra to największy minus Lazio.

Wygrać tytuł w takich okolicznościach? Mission Impossible. Teoretycznie, bo w praktyce Orły ze stolicy Italii dwukrotnie w tym sezonie wypłaciły Juventusowi kuksańca. Przed nimi jeszcze jedno bezpośrednie starcie z liderem. Jeśli uda im się skompletować hattricka, to czujemy, że tytułu z rąk już nie wypuszczą. A jeśli tak się stanie, to Simone Inzaghi powinien nie tylko otrzymać w Wiecznym Mieście pomnik, ale też większość z 18 milionowej premii za Scudetto. Tak, jeśli Lazio sięgnie po tytuł, Lotito wyczerpie budżet na długie lata.

Czy Milan się, kurwa, skompromituje (ponownie)?

Sami mamy już problem z tym Milanem. Z jednej strony naprawdę wiele od nich nie wymagamy. Widzimy przecież, że to nie jest skład, który jest w stanie zdobyć nawet Trofeo Berlusconi. Wiemy, że gdyby w eliminacjach Ligi Mistrzów Rossoneri trafili na Legię Warszawa, mogłaby zostać ich Dudelange. Choć w zasadzie Milan ma swoje Dudelange, bo dwukrotnie męczył się z Luksemburczykami w Lidze Europy…

W każdym razie – wiemy też jednak, że mimo wszystko Milan jest w stanie wykrzesać z siebie tyle mocy, żeby doczłapać się do europejskich pucharów. Gennaro Gattuso rok temu był o włos od Ligi Mistrzów. Wcześniej też jakoś udało się zawadzać o tę Ligę Europy. Dlatego też, mimo całej tej przeciętności, która od lat unosi się nad czerwoną stroną Mediolanu, nie można obniżać Rossonerim poprzeczki. Z całym szacunkiem, ale sytuacja, w której na widelcu mają Milan Hellas Werona, Parma, Sassuolo, Bologna czy Cagliari, jest niedopuszczalna. Jeśli którakolwiek z tych drużyn zakończy sezon przed mediolańczykami, będzie to dla nich potężny strzał w pysk.

Nie po to sprowadza się Zlatana Ibrahimovica, żeby po kątach rozstawiał Milan Giampaolo Pazzini i spółka.

Dla Milanu cel, jakim jest Liga Mistrzów, dawno przestał być osiągalny. Jakieś resztki nadziei na czwarte miejsce może mieć najwyżej Napoli, ale to resztki tak niewielkie, jak liczba Scudetto na koncie Romy okruchy z bułki, które spadły ze stołu. Wciąż jednak podopieczni Stefano Pioliego mogą zakończyć ligę na szóstej lokacie, może nawet na piątej, co nie byłoby takie złe. A przede wszystkim mogą uratować honor, nie dając się prześcignąć wspomnianemu wcześniej peletonowi potęg.

Czy to zrobią? Naszym zdaniem tak. Nawet, jeśli ten sukces – dziwnie to brzmi w kontekście tak utytułowanego klubu – miałby zrodzić się w bólach. Już pucharowy mecz z Juventusem pokazał, że Milan potrafi walczyć. Może nadal jest na bakier z atrakcyjną dla oka piłką, ale walka powinna wystarczyć.

Ilu Polaków za rok zagra w Serie A?

Tak, Polacy i Serie A to w ostatnich latach świetne połączenie. Włoski kluby chętnie sięgają po piłkarzy z naszego kraju, ci jeszcze chętniej się tam przeprowadzają. Ale przy wszystkich tych zaletach, małym minusem jest fakt, że najczęściej trafiają do klubów pokroju SPAL niż do Interu Mediolan. Dlatego też rokrocznie spora rzesza naszych stranierich walczy o utrzymanie we włoskiej ekstraklasie. Tym razem jest podobnie, a w grę o życie zamieszanych jest naprawdę wielu naszych przedstawicieli.

  • Arkadiusz Reca i Bartosz Salamon w SPAL
  • Filip Jagiełło w Genui
  • Bartosz Bereszyński i Karol Linetty w Sampdorii
  • Łukasz Teodorczyk w Udinese
  • Bartłomiej Drągowski w Fiorentinie

Do tego, trochę na siłę, ale jednak, możemy też dokooptować Sebastiana Walukiewicza i jego Cagliari. Ale i bez Casteddu mamy konkretną ekipę gości, dla których najbliższe miesiące będą walką o przyszłość. Pocieszające jest jedno – najgorszy scenariusz, czyli spadek trzech drużyn z Polakami w składzie, raczej nie jest możliwy, bo Brescia ze strefy spadkowej raczej się nie wygrzebie. No i oczywiście jest to walka trochę naciągana, bo Teodorczyk, Jagiełło czy Salamon odgrywają w swoich klubach marginalne role. Natomiast Arkadiusz Reca tak czy siak wraca do Atalanty, a gra na tyle dobrze, że za rok pewnie się w jakimś Hellasie zaczepi.

A kto ma największe szanse, żeby z ligi zlecieć? Zakładamy, że zostało jedno wolne miejsce, obok Brescii i SPAL. Obecnie zajmuje je Lecce i wiele wskazuje na to, że to się nie zmieni. Jeśli jednak Lecce miałoby kogoś pogrążyć, to chyba tylko Genoę lub Udinese.

Czy Benevento znów będzie przegrywać bez ambicji?

A skoro już o utrzymaniu, to zahaczymy i o temat awansu. Bo przecież do gry wraca nie tylko Serie A, ale i Serie B. Ta wiadomość na pewno ucieszy Filippo Inzaghiego, który mógłby się poczuć największym przegrywem w świecie calcio, gdyby w sezonie, w którym jego Benevento przegrało tylko jeden mecz, nie wywalczył awansu. Nie ma co ukrywać, spełnia się czarny sen kibiców Milanu, czyli powrót „Czarownic” z południa Włoch do Serie A. Chyba tylko katastrofa mogłaby odebrać Benevento awans, a na nią w żadnym wypadku się nie zanosi. 22 punkty przewagi – to wynik, który pozwala powoli wskakiwać w szlafrok i końcówkę sezonu spędzić na zupełnym luzie. Choć akurat w przypadku Pippo o luzie ponoć nie ma mowy, bo zawodnicy mają nadal zasuwać w pogoni za rekordami.

Kto jeszcze zawita w Serie A? Gdybyśmy byli złośliwi, powiedzielibyśmy, że to bez znaczenia. Beniaminkowie i tak zwykle bardzo szybko się z ligą żegnają. Ale ktoś jednak do ligi trafi, a skoro mówiliśmy o Polakach, którzy walczą o utrzymanie, warto dodać, że i w klubach walczących o awans mamy spore grono przedstawicieli.

  • Frosinone? Przemysław Szymiński.
  • Pordenone? W przyszłym sezonie, ale jednak – Adam Chrzanowski.
  • Salernitana? Patryk Dziczek oraz Paweł Jaroszyński.
  • Empoli? Szymon Żurkowski.

Jasne, pamiętamy o tym, że i tutaj znajdziemy wypożyczonych, jak Dziczek czy Żurkowski, którzy zapewne w swoich obecnych klubach nie zostaną. Ale z drugiej strony, jak już wspomnieliśmy, nasi stranieri trafiają raczej do ekip z tej półki, więc jak mówi stara prawda – zwalniają, znaczy będą zatrudniać. Ale czy któryś z zespołów ma szanse na to, żeby w Serie A zostać na dłużej?

Cóż, z całym szacunkiem dla pracy Inzaghiego, ale Benevento wróżymy podobną historię, co ostatnio. Największy potencjał prezentuje chyba Empoli, które długo nie mogło pogodzić się ze spadkiem, więc to w tej ekipie możemy upatrywać kogoś, kto nie przemknie przez Serie A niczym meteoryt.

***

O co jeszcze warto zapytać przed startem sezonu? Ile osób, tyle pomysłów, więc kilka szybkich strzałów zostawiliśmy na koniec.

Czy Genoa zapłaci w końcu Zagłębiu Lubin za Filipa Jagiełłę?

Nie. Ale nie przeszkodzi jej to w próbie transferu przynajmniej jednego piłkarza z Polski.

Czy Antonio Conte odegra się na Juventusie?

Tak, przejmując od Napoli tytuł moralnego mistrza Włoch.

Czy spadochroniarz znów spadnie na boisko?

Nie, ale niewykluczona jest inwazja wojsk kapitana Bomby. Poważnie, nauczyliśmy się już, że we Włoszech wszystko może się zdarzyć.

Czy jakiś mecz rozpocznie się punktualnie?

Tak, ale nie takich spotkań nie będzie więcej niż 25% z pozostałych do rozegrania.

Czy Atalanta rozjedzie jeszcze kogoś w tym sezonie?

Tak, w końcu gra jeszcze rewanż z Milanem.

Czy mimo to usłyszymy jeszcze o siermiężnej Serie A?

Przynajmniej o raz za dużo.

Czy kryzys po pandemii zatrzyma karuzelę zmian trenerskich?

Nie żartujmy, przecież to raj dla Włochów – mając trzech trenerów na kontrakcie możesz ich zwalniać i zatrudniać ponownie bez żadnego problemu.

Czy Ciro Immobile prześcignie Roberta Lewandowskiego w walce o Złotego Buta?

Tak, w końcu Lazio gra jeszcze rewanż z Milanem.

Czy odejdzie do Newcastle?

A byliście kiedyś w Newcastle i widzieliście różnice między nim a Rzymem?

Czy Mario Balotelli zdoła jeszcze wrócić do Brescii?

Tak, nawet dwa razy, bo przynajmniej raz zdoła też z niej znów wylecieć.

SZYMON JANCZYK

Calcio w pigułce – inne teksty o włoskim futbolu

Życie w stylu „Rock & Gol”. Wszystkie szaleństwa Pablo Osvaldo

Simone Barone – zapomniany mistrz świata z 2006 roku

Własne piwo, korupcja i objawienie sezonu. Szalona kariera Francesco Caputo

Dezerter Higuain, czyli brzydki koniec Pipity w Europie

Brescia, przystań genialnych pomocników. Tonali następcą Pirlo i Hamsika?

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

3 komentarze

Loading...