Reklama

Simone Barone – zapomniany mistrz świata, który biegł jak Forrest Gump

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

30 marca 2020, 14:20 • 8 min czytania 1 komentarz

22 czerwca 2006 roku, trwają decydujące o awansie mecze grupy E niemieckiego mundialu. Włosi prowadzą 1:0 z Czechami, ale sytuacja jest nerwowa, bo ich rywale wciąż mogą odrobić straty i awansować. Wtedy jednak Simone Perotta posłał podanie do Filippo Inzaghiego, który pomknął przez pół boiska, ograł Petra Cecha i zdobył gola na 2:0. Radość, euforia, koledzy rzucili mu się na szyję – Italia przyklepała wyjście z grupy z pierwszego miejsca. Niemal każdy zapomniał wtedy, kto rozpoczął akcję bramkową, a potem biegł krok w krok z „Pippo”, który mógł wybrać prostsze rozwiązanie niż zabawienie się z jednym z najlepszych bramkarzy globu. Kim była ta tajemnicza postać?

Simone Barone – zapomniany mistrz świata, który biegł jak Forrest Gump

Simone Barone. Mówi wam to coś? Zapewne nie do końca, a jednak mowa o mistrzu świata z 2006 roku. Barone ma na koncie więcej złotych medali z mundialu niż Roberto Baggio czy Paolo Maldini. Ba, pod tym względem jest nawet lepszy od Lionela Messiego, co często jest mu przypominane w sympatycznych żartach. Ale nie powiedzmy sobie szczerze – gdy mówimy o włoskich czempionach z niemieckich boisk, mamy na myśli Fabio Cannavaro, Daniele de Rossiego, Francesco Tottiego, Gianluigiego Buffona… Całą kolejkę osób, które wbiły się w naszą pamięć. Simone Barone w niej nie ma i prawdopodobnie jego obecność na mistrzostwach globu pozostałaby zupełnie niezauważona, gdyby nie wspomniana na wstępie akcja. A tak włoski pomocnik stał się bohaterem popkultury, do którego 14 lat po wydarzeniach ze stadionu w Hamburgu dzwoni się po to, żeby opowiedział, jak się czuł, gdy obserwował to…

Kiedy tylko emocje opadły i ktoś dopatrzył się tragizmu tej sceny, gdy Barone pędzi za Inzaghim marząc o tym, żeby ten podał mu piłkę, zaczęła się zabawa. W ciągu 14 lat, powstało na ten temat setki żartów i każdy zapomniał, że Simone faktycznie ma spory udział w tym golu. W końcu to on odzyskał piłkę, którą potem zagrywał Perotta. Ale teraz pozostało mu już tylko znoszenie szydery. Gdy ktoś robi coś zupełnie bezużytecznego, jest jak Barone biegnący krok w krok z „Pippo”. Kiedy czyjeś zasługi są niewidoczne, to czuje się jak Simone, gdy widzi kolegę z zespołu idącego w drybling z Cechem. Czekasz na coś co nigdy nie nadejdzie? Ale z ciebie Barone! Żart o tym, że pomocnik wciąż czeka na podanie od Inzaghiego to zresztą jeden z popularniejszych dowcipów, które na stałe weszły do repertuaru fanów calcio z południa Europy. „Najpiękniejszy niestrzelony gol w historii” został nawet wykorzystany w… reklamie. Włoski Netflix sprawił, że po latach pomocnik Palermo w końcu otrzymał upragnioną futbolówkę.

Reklama

Prawdopodobnie w każdym innym kraju na ziemi ta sytuacja – choć rzeczywiście dość zabawna – dawno poszłaby w zapomnienie. Tymczasem Włosi obchodzą wręcz jubileusze tego zdarzenia, ubolewając nad losem Barone. Każdy chłopak w Italii marzy przecież o tym, żeby zagrać na mundialu. Simone przez lata nie spodziewał się nawet, że dostąpi tego zaszczytu. Zresztą zanim przygotowania do wyjazdu do Niemiec weszły w ostatnią fazę, jego obecności na liście powołanych nie spodziewał się zupełnie nikt. Owszem, pomocnik Palermo pojawiał się w kadrze we wcześniejszych latach, jednak przeważnie były to epizody podczas meczów towarzyskich. A skoro omijały go ważne spotkania eliminacyjne, to czemu miałby załapać się do kadry na najważniejszy turniej świata? Cóż, każdy ma swojego Pawła Sibika.

Omlet z Zambrottą, ping-pong z Buffonem

No dobrze, a tak właściwie, to jak doszło do tego, że Marcello Lippi zwrócił wzrok akurat na niego? Nie zaskoczymy was mówią, że Simone Barone był typowym wyrobnikiem, tzw. „ligowym dżemikiem”. Swoją karierę zaczynał w Parmie, w której w tamtych latach pełno było gwiazd i młodych talentów, takich jak Gianluigi Buffon. Nic dziwnego, że Barone nie przebił się do pierwszego składu i spędził parę lat w niższych ligach, zbierając doświadczenie. Słowem – równia pochyła kariery, z takich sytuacji raczej nie da się już odkopać. Ale Barone miał szczęście, że na swojej drodze spotkał Luigiego Delneriego. Dobrze znany fanom calcio trener na starcie XXI wieku postawił na nogi Chievo Werona, które pod jego wodzą najpierw awansowało do Serie A, a następnie zajęło w lidze sensacyjne piąte miejsce, odnosząc historyczny sukces. Tak, Barone był częścią tej bandy i tak – jego kariera została wtedy reaktywowana.

Nasz bohater wrócił do Parmy, choć już nie tak silnej jak przed laty, ale największe sukcesy święcił w Palermo. Scenariusz był podobny – ligowy średniak wzniósł się na wyżyny, dołączając do czołówki tabeli oraz smakując gry w pucharach. Traf chciał, że po najlepszym sezonie w wykonaniu Sycylijczyków, następowały mistrzostwa świata w Niemczech. Marcello Lippi doceniając wyniki, które wykręcał underdog z Palermo, powołał do kadry aż czterech piłkarzy Rosanerich. Doszło do tego, że wyspiarski klub miał w kadrze Włoch więcej przedstawicieli niż Roma, Lazio czy Inter.

Jaka była rola Barone w tej układance? Mówi się, że Lippi docenił jego waleczność i zaangażowanie. Simone nie był wirtuozem środka pola, jednak jako trybik w maszynie sprawdzał się idealnie. Włosi mówią na takich zawodników interno. Ale nie ma co ukrywać, że Simone był tam tylko z powodu swojej przydatności taktycznej. Piłkarz Palermo nosił szlachetne miano „atmosfericia”. Po latach, gdy wspomina się obecność Barone na mundialu, tuż obok słynnej historii z meczu z Czechami, pojawiają się barwne anegdoty z jego udziałem.

Najlepszym kumplem Simone był wówczas Gianluca Zambrotta z Juventusu. Włosi, jak to Włosi, uwielbiają rytuały, o czym wspominał chociażby Andrea Pirlo, który w swojej biografii opisał legendarny, śmierdzący dres Gattuso, który rzekomo przynosił mu szczęście, stąd nie mógł trafić do pralki. Zwyczaj Zambrotty był mniej obrzydliwy. Obrońca za dobry znak wziął to, że codziennie rano wsuwał na śniadanie omlet, w czym towarzyszył mu przyjaciel – Simone Barone. Pomocnik wspominał po latach, że w pewnym momencie nie mógł już patrzeć na jajko na swoim talerzu, jednak skoro zdaniem kolegi przynosiło to szczęście, odwrót nie wchodził już w grę, więc omlety towarzyszyły temu duetowi aż do dnia finałowego.

Reklama

Barone mógł jednak nie dotrwać do wielkiego finału przez inny z rytuałów. Z Gigim Buffonem znali się od 12. roku życia, kiedy razem zaczynali przygodę w młodzieżówce Parmy. Nic dziwnego, że kiedy po latach spotkali się w kadrze, nadal spędzali ze sobą sporo czasu. Ulubionym zajęciem dawnych kumpli była gra w tenisa stołowego, w czym – jak twierdzą sami zainteresowani – byli naprawdę nieźli. Pewnego popołudnia rozgrywki przy stole były niemal tak samo zacięte, jak te na murawie, więc o zwycięstwie miała zdecydować ostatnia, finałowa partia. – Przy remisie posłałem dwie świetne piłki – jedna przeszła po taśmie, druga trafiła w punkt. Wygrałem, a Gigi tak się wkurwił, że kopnął w szybę, która rozsypała się w drobny mak. Całą sytuację obserwował Marcello Lippi. Kiedy z rozdziawionych z przerażenia ust wypadła mu fajka, zabrałem swoją rakietkę i rzuciłem się do ucieczki do pokoju. Byłem przerażony, myślałem już tylko o spakowaniu walizki, bo spodziewałem się, że trener odeśle mnie do domu. W takim nastroju słyszę pukanie do drzwi. Otwieram, a tam stoi roześmiany Gigi, który spytał mnie, czy mam ochotę na rewanż – opowiadał mistrz świata w rozmowie z „La Gazzettą dello Sport”.

„Gdybym mu podał, mógłby się pomylić”

Rzecz jasna zanim Barone stał się obiektem kultu w kraju, został też obiektem drwin kolegów z zespołu. – Inzaghi strzelił w sposób, który wzbudził powszechną wesołość. Mówiąc dokładniej – wszyscy zaczęliśmy śmiać się z Barone, który pędził za Pippo w kontrataku, jakby naprawdę istniała szansa, że dostanie podanie. Inzaghi oczywiście kiwnął Cecha i sam strzelił gola – wspomina mecz z Czechami Francesco Totti.

Simone Barone mógł tylko uśmiechać się przez łzy, kiedy żartował, że przynajmniej był pierwszym, który podbiegł do Filippo, żeby pogratulować mu gola. – Nie myślałem wtedy o niczym, po prostu nie chciałem odpuścić Pippo. Miałem nadzieję, że mi poda, ale też, że tego nie zrobi, bo to było ryzykowne. Moim najważniejszym zadaniem było po prostu tam być – opowiadał sam zainteresowany.

We Włoszech wszyscy wiedzieli co się stanie. Nie bez powodu napastnik Milanu był nazywany największym egoistą wśród piłkarzy, hieną pola karnego. Nie mógł przecież przepuścić szansy na swojego pierwszego i jak się później okazało jedynego gola na mundialu. Sky Sports Italia opisując to wydarzenie po latach zauważa, że Inzaghi sam dawał sygnały Barone, żeby ten trzymał się bliżej niego, podsycając nadzieje, że w ostatniej chwili zagra mu piłkę. Jednak w głowie Filippo od początku tkwił szalony plan ośmieszenia Cecha, który wcześniej dwukrotnie zatrzymał go w stuprocentowych sytuacjach. – Myślę, że Simone wiedział, że gdybym mu podał, a on popełniłby błąd, zostałby z tego z tego zapamiętany. Więc strzeliłem ja – tłumaczył się po latach pogromca Czechów.

Jednorazowy mistrz

Jak potoczyły się dalsze losy człowieka, którego bieg jest dla Włochów ważniejszy niż bieg Forresta Gumpa? Nie zdziwimy was pewnie mówiąc, że Barone w kadrze już nie zaistniał. Od Lippiego dostał szansę jeszcze w meczu z Ukrainą, ale bilans jego występów zatrzymał się na liczbie 16 i jednym golu, którego wbił w towarzyskim starciu z Rosją. Trzeba zresztą przyznać, że całkiem ładnym.

W klubach też mu się nie szczęściło. O ile wcześniej dokonywał słusznych wyborów, łapiąc się na okresy wielkości ligowych średniaków, tak po mistrzostwach świata grał już tylko w walczących o utrzymanie Torino i Cagliari. Barone ma więc na koncie grę w pucharach i blisko 250 występów w Serie A, jednak jego jedynym medalem pozostaje… złoto przywiezione z Niemiec. W 2008 roku to mogło się jeszcze zmienić, bo Roberto Mancini widział w nim uzupełnienie składu Interu, który zmierzał po mistrzostwo kraju. Do transferu jednak nie doszło, więc zamiast Scudetto, Barone rok później przeżywał spadek z ligi z turyńskim klubem.

Po zawieszeniu butów na kołku Simone zajął się trenerką, opiekował się m.in. młodymi piłkarzami Juventusu, a obecnie pracuje w Sassuolo. Z cienia wychodzi tylko 22 czerwca każdego roku, kiedy Włosi przeżywają kolejną rocznicę gola, którego nigdy nie było.

SZYMON JANCZYK

Fot. Łukasz Grochała/NewsPix

Inne teksty autora o włoskiej piłce:

Bez tatuaży, ale z robotem do skautingu. Silvio Berlusconi buduje nowy, mały Milan

Gol bez buta i złodzieje z Juve – historia mistrzostwa Hellasu

Neapol i Maurizio Sarri – od miłości do nienawiści

„Spójrzcie na mapę, a dowiecie się, co myślą o nas Włosi”. Jedyne mistrzostwo Cagliari

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
1
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

Komentarze

1 komentarz

Loading...