Niekończące się narzekania na rzekomo wrogą postawę mediów, manipulujących opinią publiczną. Regularne konflikty z piłkarzami występującymi w zagranicznych klubach. Kwiaty otrzymane w ramach przeprosin za spóźnienie od delegacji z Widzewa Łódź. Obiecujący, choć przegrany mecz z Anglią na Wembley i straszliwa klęska z Włochami w Neapolu. Dziwaczne decyzje kadrowe. Zaledwie trzy zwycięstwa w czternastu oficjalnych meczach, w tym tylko jedno w spotkaniu o punkty – przeciwko Mołdawii. Ostra wymiana zdań na wizji z Jackiem Laskowskim. Wojciech Kowalczyk nazwany „kąsającym szczurem”. Ponure monologi Dariusza Szpakowskiego.

Antoni Piechniczek w 1996 roku po raz drugi objął reprezentację Polski, by wyciągnąć ją z kryzysu i po latach niepowodzeń awansować wreszcie na wielki turniej. Poległ jednak na całej linii i wytrwał na stanowisku nieco ponad rok. Nie tylko nie poprawił atmosfery wokół drużyny narodowej, ale jeszcze bardziej ją popsuł, wikłając się w kolejne spory i firmując swoim nazwiskiem nieudolność PZPN-u.
Dlaczego wyszło aż tak źle? Cofnijmy się do tamtych czasów.
Antoni Piechniczek – historia drugiej kadencji selekcjonera reprezentacji Polski (1996 – 1997)
Frustracja w reprezentacji
Jak przebiegała pierwsza kadencja Antoniego Piechniczka w roli selekcjonera reprezentacji Polski, wie chyba każdy kibic. W 1982 roku drużyna dowodzona przez 40-letniego wówczas szkoleniowca odniosła gigantyczny sukces – zajęła trzecie miejsce podczas mistrzostw świata w Hiszpanii. Cztery lata później Polacy ponownie zdołali wyjść z grupy na mundialu, lecz tym razem bez dalszych triumfów – w 1/8 finału podopieczni „Piechnika” zostali dość gładko rozbici przez Brazylię. Po turnieju Piechniczek podał się do dymisji, przy okazji rzucając (do spółki ze Zbigniewem Bońkiem) słynną „klątwę” na drużynę narodową. Nie mógł przecież wiedzieć, że kiedyś sam tą klątwą rykoszetem oberwie. – Piastuję swój urząd od pięciu i pół roku. Uważam, że decyzję trzeba podjąć radykalną – mówił trener. – Jestem ostatni raz w studiu unilateralnym. Przekazując pałeczkę następcy, życzę mu, aby dwa razy doprowadził reprezentację do finałów. Z lepszym stylem i z lepszymi osiągnięciami dalej kierował polską piłką. Odchodzi trener, odchodzi grupa piłkarzy. Przyjdą inni, młodzi. Zaczną na nowo.
– Absolutnie jestem daleki od kreowania atmosfery, można powiedzieć, goryczy i załamania. Muszę powiedzieć, że w tych ostatnich czasach trzy razy uczestniczyłem w mistrzostwach świata i raz przeżywałem to jako kibic w 1974 roku. Polska reprezentacja zajęła w tym czasie dwa razy trzecie miejsce, raz od piątego do ósmego i raz, czyli dzisiaj, odpadliśmy w 1/8 finału – uzupełnił Boniek, również pomału żegnający się z kadrą. – Jeżeli w następnych czterech edycjach mistrzostw osiągniemy podobny sukces, będzie to satysfakcja zarówno dla nas sportowców, trenerów, działaczy i przede wszystkim dla kibiców.
Ale kolejnych sukcesów nie było. Wyjazdów na imprezy rangi mistrzowskiej również nie. Polski zabrakło kolejno na Euro 1988, mundialu 1990, Euro 1992, mundialu 1994 i Euro 1996. Łyżeczką miodu w beczce dziegciu było jedynie olimpijskie srebro wywalczone przez biało-czerwonych w 1992 roku. Na ławce trenerskiej kadry seniorów nie poradzili sobie między innymi Wojciech Łazarek, Andrzej Strejlau i Henryk Apostel.
Horrorem okazała się końcówka kadencji tego ostatniego.
Antoni Piechniczek
W sierpniu 1995 roku Polacy w ramach eliminacji do mistrzostw Europy zremisowali na wyjeździe z Francją i wydawało się, że mają zupełnie realne szanse na zakwalifikowanie się do turnieju właśnie kosztem „Trójkolorowych”. Niestety, 6 października podopieczni Apostela tylko podzielili się punktami z mocną, lecz właściwie pewną pierwszego miejsca w stawce Rumunią. A potem doszło do całkowitego blamażu – klęski 1:4 ze Słowacją w Bratysławie. Ze sportowego punktu widzenia spotkanie nie było w sumie aż tak istotne, biorąc pod uwagę potknięcie w konfrontacji z Rumunami, ale wizerunkowo doszło do katastrofy. Zmieniony Roman Kosecki demonstracyjnie zdjął i odłożył koszulkę, a sfrustrowany Piotr Świerczewski droczył się z arbitrem, ironicznie oklaskując jego decyzje.
– Romek w formie protestu, że jest zmieniany, zdjął koszulkę i położył ją za linię. Za to dostał żółtą kartę, a że miał już jedną wcześniej, to zobaczył czerwoną. Ja dostałem za to, że stałem w murze i klaskałem. Z dziewięciu metrów zrobiło się dwanaście, zacząłem się arbitrowi kłaniać, bić mu brawo za decyzje, a on za moją ironię dał mi dwie żółte kartki – wspomina „Świr”. Kosecki dodaje: – Zdjąłem koszulkę, pocałowałem orzełka, położyłem ją z boku za linią i zszedłem do szatni, wiedząc, że to już mój ostatni mecz w reprezentacji. Widziałem, co się dzieje w zespole, panowała ogólna frustracja. Złe eliminacje, byliśmy zależni od wyniku innego meczu i wiedzieliśmy, że Francuzi wygrywają z Rumunami. Ogólnie – jedno wielkie niezadowolenie.
To był definitywny koniec Apostela w kadrze. Selekcjoner wprawdzie poprowadził jeszcze zespół w zamykającym eliminacje starciu z Azerbejdżanem (0:0), ale już wówczas działacze PZPN-u pełną parą poszukiwali dlań następcy.
Początek krucjaty
Latem 1995 roku prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej został Marian Dziurowicz. Było tajemnicą poliszynela, że mocno osadzony w śląskim futbolu „Magnat” pragnie przywrócić Antoniego Piechniczka na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Mimo że dorobek „Piechnika” po zakończeniu pierwszej przygody z kadrą w sumie nie rzucał na kolana. W 1987 roku wywalczył on mistrzostwo Polski z Górnikiem Zabrze, a potem pracował kolejno w Esperance Sportive de Tunis (ze sporymi sukcesami na krajowym podwórku), reprezentacji Tunezji (zakwalifikował się na Igrzyska Olimpijskie w Seulu), Asz-Szabab Dubaj i wreszcie w latach 1992-94 w reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich (wywalczył drugie miejsce w Pucharze Zatoki Perskiej, czy też, jak mawiał niekiedy sam Piechniczek: w „Pucharze Golfa”). Generalnie – przyzwoity czas, ale spędzony w dużej mierze poza Starym Kontynentem. Na peryferiach dużej piłki.
Ani z Tunezją, ani z ZEA polski szkoleniowiec nie zdołał awansować na mistrzostwa świata. Po latach narzekał, że gdyby zezwolono mu na zagraniczny wyjazd w 1982 roku, zaraz po trzecim miejscu na mundialu, z pewnością zainteresowałyby się nim potężniejsze kluby bądź reprezentacje.
Tak czy owak, wydawało się właściwie pewne, że to Piechniczek obejmie kadrę po Apostelu. Jednak sam trener finalnie odmówił Dziurowiczowi. Przyjął dyrektorską posadę w PZPN, a selekcjonerem został (za jego aprobatą) Władysław Stachurski. Kuriozalna to była kadencja. A przede wszystkim – zdumiewająco krótka. Były szkoleniowiec Legii Warszawa i Widzewa Łódź zaczął bowiem od towarzyskiej kompromitacji w starciu z Japonią. Biało-czerwoni polecieli na sparing do Hongkongu w dość eksperymentalnym składzie i przerżnęli tam aż 0:5. Opinia publiczna nie pozostawiła na nowo mianowanym trenerze suchej nitki, choć – umówmy się – można sobie wyobrazić rozsądniej zaplanowany debiut niż towarzyskie starcie z Japonią w Hongkongu. Na dodatek w terminie, który wykluczał powołanie wielu istotnych zawodników. Potem ekipa Stachurskiego przegrała też z silną Chorwacją, a następnie zremisowała ze Słowenią oraz Białorusią.
Za jej jedyny sukces należy więc uznać pokonanie 1:0 reprezentacji ligi hongkońskiej. Kurtyna.
Japonia 5:0 Polska (1996)
Selekcjoner wyleciał z posady po czterech oficjalnych towarzyskich spotkaniach bez zwycięstwa. – Jest to chyba nasze miejsce w szyku – smucił się Jacek Laskowski w końcowej fazie meczu z Białorusią. Stachurskiego za taktyczne decyzje w mediach otwarcie krytykował później Tomasz Wieszczycki, wymownej wypowiedzi po beznadziejnym starciu z Białorusinami udzielił Andrzej Juskowiak. Napastnik przyznał, że w obawie o swoje zdrowie… zagrał na pięćdziesiąt procent możliwości, ponieważ dopiero co dogadał swój transfer do Borussii Moenchengladbach i nie chciał, by przypadkowy uraz pomieszał mu szyki. Co tu dużo mówić – widać było wyraźnie, że wielu reprezentantów po prostu ma dość przyjazdów na kadrę. Oliwy do ognia dolał też Wojtek Kowalczyk, zdradzając kulisy przyznania mu opaski kapitańskiej. – Na rozruchu trener pyta, kto chcę opaskę. Zgłosiłem się sam, bo miałem najwięcej meczów w kadrze – wspomina „Kowal”.
Kadry Stachurskiego nie oszczędził również w jednym ze swoich felietonów Paweł Zarzeczny. – Takie czasy były, że piłkarze robili się coraz bardziej bezczelni i chcieli coraz więcej pieniędzy za grę w kadrze. Stachurski nie umiał ich wydobyć z PZPN-u. Jego słabość zobaczyłem podczas towarzyskiego meczu z Chorwacją. Na ulicy przy budce telefonicznej stało dwóch gości w dresie reprezentacji. Zastanawiałem się, kto to może być. A to stali Stachurski z Piechniczkiem. Żal im było pieniędzy na telefon w hotelu, który był droższy niż z automatu. Tacy ludzie świata nie podbiją.
Piechniczek nie mógł dłużej czaić się w cieniu, nie mógł dłużej zwlekać, zwodzić i grać nadtrenera. Po rezygnacji Stachurskiego opuścił wygodną posadę przewodniczącego związkowej komisji do spraw reprezentacyjnych i po dziesięciu latach powrócił na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski.
Ryzykował sporo. To był naprawdę trudny moment dla kadry.
– Piłkarze muszą zdawać sobie sprawę, że reprezentacja to ekskluzywny klub – zastrzegł w magazynie „GOL”. – Jest to swego rodzaju krucjata ludzi, którzy znają swoje miejsce w szyku, którzy wiedzą, po co w tej reprezentacji są. Którzy mają z tego tytułu pewne przywileje, ale jeszcze więcej obowiązków. Mówiłem piłkarzom na temat lojalności – mojej w stosunku do nich i ich w stosunku do reprezentacji. Mówiłem wiele na temat odpowiedzialności za słowo. Żyjemy w czasach, gdy każdy szuka sensacji, szuka za wszelką cenę jakiejś afery czy aferki – dodał. Przekaz był więc jasny – koniec z kontrowersjami wokół kadry. Dość grymaszenia. Reprezentacja to świętość. Problem w tym, że już pierwsze zgrupowanie po powrocie „Piechnika” za stery zaowocowało olbrzymim skandalem.
Kanapki i prostytutki
Zadanie stojące przed nowym-starym selekcjonerem było oczywiste: powalczyć o awans na mistrzostwa świata we Francji. Misję utrudniał jednak fakt, że reprezentacja Polski w momencie losowania grup eliminacyjnych (czyli w grudniu 1995 roku) plasowała się dopiero na 33. miejscu w rankingu FIFA i została rozstawiona w trzecim koszyku. Los nas nie oszczędził – trafiliśmy do grupy z Włochami (1. koszyk), Anglią (2. koszyk), Gruzją (4. koszyk) i Mołdawią (5. koszyk). I okej, Italia zaliczyła potem nieudane mistrzostwa Europy, lecz dysponowała bardzo mocnym składem. Z kolei „Synowie Albionu” byli najpotężniejszą ekipą w drugim koszu. Nawet Gruzinów nie wypadało lekceważyć, bo posiadali w zespole paru naprawdę interesujących zawodników z mocnych klubów.
Bądźmy szczerzy – grupa właściwie nie do przebrnięcia dla biało-czerwonych.
Piechniczek zaczął kadencję od czerwcowego zgrupowania. Wstępnego, niejako zapoznawczego. Trener z rozbrajającą szczerością przyznawał zresztą w wywiadach, że chce po prostu poznać niektórych zawodników. Najwyraźniej kilkumiesięczna praca w komisji do spraw reprezentacyjnych nie pozwoliła mu jeszcze na stuprocentowe wsiąknięcie w sytuację polskiej kadry. Długie lata spędzone w Tunezji i Zjednoczonych Emiratach Arabskich zrobiły swoje.
Inna sprawa, że już w latach 80. Piechniczek zapracował na reputację szkoleniowca lubującego się w organizowaniu reprezentantom kraju długich, często wręcz nadprogramowych zgrupowań. Niby był selekcjonerem, ale w gruncie rzeczy działał na zasadach zbliżonych do trenera klubowego. Było o to jednak znacznie łatwiej w czasach PRL-u, gdy prawie wszyscy kadrowicze występowali na co dzień w polskich klubach i obowiązywał ich jednakowy terminarz rozgrywek ligowych. Tymczasem w 1996 roku ściągnięcie rozrzuconych po Europie graczy nawet na kilka treningów i sparing z Rosją przysporzyło „Piechnikowi” sporych trudności. Na dodatek PZPN, co było ponurą normą w tamtych czasach, nie stanął na wysokości zadania, jeżeli chodzi o organizację zgrupowania.
Efekt? Wyjazdowa porażka ze „Sborną” 0:2 w fatalnym stylu. I bunt wewnątrz zespołu.
Andrzej Juskowiak i Jerzy Brzęczek
Niezadowolonych piłkarzy było wielu, lecz buntowników trzech. Andrzej Juskowiak, Wojciech Kowalczyk oraz Tomasz Iwan. „Kowal” spotkanie z Rosją zakończył jeszcze w pierwszej połowie (naciągnął mięsień), a Juskowiak i Iwan ku swemu niezadowoleniu zostali zdjęci w przerwie. – W tym roku już nie zagram w reprezentacji – pieklił się na gorąco „Jusko”. Napastnik wprost stwierdził, że jeżeli trener Piechniczek i oceniający spotkanie dziennikarze mają zastrzeżenia do jego postawy, to niech w reprezentacji występuje ktoś inny. – Na razie mam dosyć gry w kadrze. Czuję się fatalnie psychicznie. Nie po to uczestniczę w kilkudniowym zgrupowaniu, aby wystąpić przez 45 minut. Trener ma do mnie pretensje… Nie ma sensu tego komentować. Po latach wtórował mu Iwan. – Byliśmy rozżaleni, że nas, piłkarzy z zagranicznych klubów, ściąga się z urlopów na mecz towarzyski o nic – skwitował w rozmowie z Pawłem Czado.
Z kolei Kowalczyk uznał rosyjską eskapadę za jeden z najbardziej haniebnych epizodów w całych dziejach drużyny narodowej. – Rano śniadanie. Patrzymy, co nam przynoszą. Kawałek psa, kawałek szczura i trochę kota – normalka. Z okien widać siedem Pałaców Kultury, aż mi się w oczach mnożyły. Miło. Siedzimy sobie i czekamy na cały posiłek. Aż tu nagle kelner – chlast, na ziemię! Wywrócił tackę z jedzeniem na zasyfioną podłogę, ale nic to – pozbierał wszystko brudnymi łapami i niesie na stół. – Dziękuję, powodzenia, szczęścia życzę – powiedziałem i odszedłem od stołu. Na tym niedoszłym posiłku zakończyłem stołowanie się w tej jadłodajni. Po drugiej stronie rzeki był Hotel Kempinski, już z normalną kuchnią. Kogo było stać, ten jadał tylko tam.
W hotelu, gdzie PZPN zakwaterował piłkarzy, trudno było też o spokojny wypoczynek. Nocami do pokojów piłkarzy dobijały się bowiem prostytutki. „Kowal” zapewnia wszakże, że wśród reprezentantów nie znalazł się ryzykant, który skorzystałby z oferowanych nachalnie usług.
Rosja 2:0 Polska (1996)
Tymczasem Piechniczek bagatelizował temat. Pryncypialnie skrytykował boiskową postawę zbuntowanych zawodników („17-letni Marek Saganowski po wejściu z ławki zrobił więcej niż ta trójka razem wzięta”), a narzekania na organizację wyjazdu do Rosji uznał za wydumane kaprysy gwiazdorów z zagranicznych klubów. Po latach wyznał w książce „Piechniczek. Tego nie wie nikt”, iż próbował przekonać Dziurowicza do definitywnego wyrzucenia Juskowiaka, Kowalczyka i Iwana z reprezentacji. – Powiedziałem: „tak długo, jak będę prowadził reprezentację, to oni w niej nie zagrają”. Usłyszałem w odpowiedzi: „uuu, kolego, a kto nam będzie bramki strzelał?”. W tym momencie powinienem napisać podanie o rezygnację. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że trener Piechniczek wywoła kolejną awanturę, bo przegrał z Rosją, a trzech piłkarzy zachowało się źle. Ja nigdy nie pękałem, zwłaszcza przed takimi, jak ta trójka.
Summa summarum Juskowiak za kadencji „Piechnika” zagrał zaledwie trzy mecze, Kowalczyk cztery, a Iwan jeden. Selekcjoner dla świętego spokoju nie spalił ich na stosie już na starcie kadencji, ale zaufania do nich również nie odzyskał. Naturalnie najszerzej komentowane były jego medialne przepychanki z od zawsze pyskatym „Kowalem”. W końcu Piechniczek wypalił: – Kowalczyk zachował się jak szczur przyparty do ściany. Wiedział, że nie ma już czego szukać w kadrze. Dlatego zaczął kąsać. Jego czas w moim zespole się skończył. Nie chcę polemizować z jego wypowiedziami. To mi uwłacza jako człowiekowi i trenerowi.
– Kto nie chce grać w reprezentacji, tego nie będę prosił. Liczyłem na lojalność graczy – mówił też selekcjoner. Nie potrafił pojąć, że część reprezentantów przyjazd na kadrę, w której panował wieczny bałagan, traktuje jako zło konieczne, a nie największy honor i sposobność do wypromowania nazwiska.
„Andrzej zawalił nam mecz”
Jeżeli Piechniczek liczył, że charyzma i dorobek pozwolą mu z miejsca uporządkować sytuację w kadrze, to – jak widać – głęboko się pomylił. Choć trudno go obwiniać za organizacyjną prowizorkę w wykonaniu PZPN-u. Ale feralny sparing z Rosją nie zakończył zawirowań wewnątrz drużyny. W sierpniu 1996 roku doszło bowiem do sporu na linii reprezentacja Polski – Widzew Łódź. Trener powołał aż sześciu graczy z ekipy ówczesnego mistrza Polski na towarzyskie spotkanie z Cyprem: Tomasza Łapińskiego, Pawła Wojtalę, Radosława Michalskiego, Ryszarda Czerwca, Marka Citkę oraz Macieja Szczęsnego. Ten pierwszy nie dotarł na zgrupowanie z powodu choroby, pozostali przybyli zaś na miejsce spóźnieni. Trener wspominał to w swojej biografii („Piechniczek. Tego nie wie nikt”).
Jak wynika z jego opowieści, przed startem zgrupowania zadzwonił do niego właściciel łódzkiego klubu, Andrzej Pawelec. – Panie trenerze, mam serdeczną prośbę. Chłopcy zrobili mistrza, mamy od dawna zaplanowane garden party. Chcę im wypłacić premie. Czy kadrowicze z Widzewa mogliby na zgrupowanie dojechać trochę później? Czy byłby pan w stanie się na to zgodzić? – zapytał. „Piechnik”, choć niechętnie, przystał na taki układ. Nie chciał rozniecić kolejnego konfliktu. Sęk w tym, że widzewiacy mieli dołączyć do reszty zawodników w niedzielę przed północą, a dotarli taksówką w poniedziałek koło południa. Było już po porannym treningu. Rozjuszony trener polecił spóźnialskim, by nawet się nie rozpakowywali, aczkolwiek dość szybko przystał na deeskalację sporu. Niesforni podopieczni wręczyli mu w ramach przeprosin okazały bukiet kwiatów. No ale wcześniej osłabiona Polska z wieloma żółtodziobami w składzie zremisowała kompromitująco 2:2 z Cyprem, co oznaczało, że biało-czerwoni na zwycięstwo w oficjalnym meczu czekali od blisko 450 dni.
Fatalnej passy nie udało się przerwać podczas próby generalnej przed startem eliminacji do mundialu we Francji. 4 września 1996 roku Polacy polegli w Zabrzu 0:2 z reprezentacją Niemiec. Spotkanie zostało zapamiętane głównie z uwagi na wielką burdę na trybunach, którą na własne oczy obserwował gość specjalny – prezydent FIFA João Havelange, Piechniczek chwalił postawę swojej ekipy w pierwszej fazie spotkania, podkreślał udany występ Krzysztofa Warzychy, ale była to raczej dobra mina do złej gry. Na miesiąc przed batalią z reprezentacją Anglii na Wembley naprawdę niewiele się zgadzało w występach biało-czerwonych.
– Nie wysilaliśmy się zbytnio – palnął bezceremonialnie Juergen Klinsmann po meczu z Polską.
Antoni Piechniczek, Marek Citko, Piotr Nowak
Jeśli zatem podsumować pierwsze miesiące pracy Piechniczka z kadrą, optymizmem nie napawało w zasadzie nic. Rezultaty? Słabiutkie. Styl? Momentami znośny, na ogół jednak okropny. Atmosfera wokół reprezentacji? Daleka od ideału. Na domiar złego o ból głowy przyprawiała selekcjonera kwestia obsady pozycji bramkarza. Dwaj rywalizujący ze sobą golkiperzy – Andrzej Woźniak i Maciej Szczęsny – oznajmili przed eliminacjami, że zrezygnują z dalszych występów w drużynie narodowej, jeśli selekcjoner nie powierzy im bluzy z numerem jeden. „Piechnik” po konsultacjach ze sztabem i Józefem Młynarczykiem postawił na Woźniaka, a Szczęsny dowiódł, że nie rzucał słów na wiatr. Towarzyska konfrontacja z Niemcami była jego ostatnim meczem dla reprezentacji Polski.
I jakże brzemienna w skutkach była to decyzja!
Mówi się, iż selekcjonerzy reprezentacji Polski do odniesienia sukcesu potrzebują meczu, który staje się swego rodzaju mitem założycielskim ich kadencji. Patrząc na XXI wiek, dla Jerzego Engela takim spotkaniem była wygrana z Ukrainą. Dla Leo Beenhakkera triumf nad Portugalią. Z kolei dla Adama Nawałki sensacyjne zwycięstwo nad Niemcami. Natomiast dla Antoniego Piechniczka punktem zwrotnym mogło być starcie otwierające eliminacje do mistrzostw świata. Jego drużyna znakomicie weszła w mecz z faworyzowaną reprezentacją Anglii. Marek Citko potrzebował zaledwie siedmiu minut, by zapewnić zespołowi prowadzenie na Wembley. W środku pola niepodzielnie rządził doskonale dysponowany Piotr Nowak, dla którego był to pierwszy występ u „Piechnika”.
Czar prysł w 25. minucie, gdy Andrzej Woźniak pomylił się przy wyjściu do prostej wrzutki, umożliwiając Alanowi Shearerowi wpakowanie futbolówki głową niemalże do pustaka. Kilkanaście minut później supersnajper brytyjskiej ekipy wyprowadził Anglików na 2:1. Polacy szarpali, kąsali, lecz strat nie odrobili. Selekcjoner z łatwością wytypował winnego porażki. – Andrzej zawalił nam mecz zachowaniem przy pierwszym golu. Skandal, szkolny błąd.
Baty od Włochów
W kraju nieznaczną porażkę po dzielnej walce – wiadomo, polski klasyk – przyjęto entuzjastycznie. Kibice pamiętali przecież niedawne wizyty biało-czerwonych w Londynie, gdy „Synowie Albionu” zwyciężali gładko i do zera, brutalnie demonstrując swą wyższość. Rozszalała się „citkomania”, z gratulacjami do selekcjonera zadzwonił prezydent Aleksander Kwaśniewski. Piechniczek wreszcie polepszył wizerunek drużyny narodowej, tak zszargany wcześniejszymi niepowodzeniami. – Mamy taką nadzieję, myślę, że i przekonanie, że może od tego – wprawdzie przegranego – meczu zacznie się coś lepszego w polskim futbolu – w swoim stylu przemawiał Dariusz Szpakowski. Miesiąc później Polakom udało się zaś wreszcie zgarnąć komplet punktów. Na stadionie GKS-u Katowice pokonali 2:1 Mołdawię. Trudno jednak powiedzieć, by był to kolejny krok we właściwym kierunku – postawa polskiej ekipy ponownie pozostawiała bowiem bardzo wiele do życzenia.
Reporter TVP Jacek Laskowski, dla którego był to jeden z pierwszych wywiadów pomeczowych przeprowadzonych bezpośrednio z płyty boiska, postanowił dopytać selekcjonera o nieoczekiwaną nerwówkę w końcowej fazie meczu, gdy Polacy w panice bronili się przed atakami niżej notowanych Mołdawian. „Piechnik” się wściekł. – Czy wy nie potraficie inaczej rozmawiać i patrzeć na piłkę? Jeszcze chłopcom nie zdążyłem podziękować, a już mam się usprawiedliwiać przed opinią publiczną, że słaby wynik. No to przepraszam, że państwo przeżyli kiepskie chwile przez 90 minut. Mnie się podobała gra i mnie cieszy zwycięstwo.
Piechniczek zaczął potem głosić teorię o wymierzonym weń medialnym spisku. – Pewni dziennikarze robili wszystko, żeby pomniejszyć moje wcześniejsze sukcesy i przeszkodzić mi w pracy. Z wielu względów starali się gloryfikować osiągnięcia innych trenerów.
Antoni Piechniczek
Okres od lutego do marca 1997 roku Piechniczek poświęcił na kolejne test-mecze. Reprezentacja zremisowała z Litwą, nie bez kłopotów pokonała Łotwę i Cypr, a także przegrała z Czechami i Brazylią. Najwięcej szumu pojawiło się naturalnie wokół konfrontacji z ekipą z Ameryki Południowej. Canarinhos wystawili przeciwko biało-czerwonym gwiazdorską ekipę z ofensywnym tercetem Ronaldo – Romario – Giovanni. Podopieczni „Piechnika” nie mieli żadnych szans – po 70. minutach przegrywali aż 0:4. Na szczęście wówczas Brazylijczycy zdjęli nogę z gazu i ostatecznie zakończyło się wynikiem 4:2 dla gospodarzy. – Brazylijczycy wystawili przeciwko nam naprawdę brutalnie mocny skład – wspominał Grzegorz Szamotulski. – Kiedy myślę o tamtym spotkaniu, przypomina mi się sytuacja przedmeczowa. Po hymnach, jak to jest przyjęte, ustawiliśmy się do zdjęcia zespołowego. Niestety wszyscy fotoreporterzy pobiegli do Brazylijczyków. Przed nami nie było nikogo. Stając tak nieruchomo, w tradycyjnej pozie, błagalnie wypatrując chociaż jednego aparatu, czuliśmy się jak ostatnie pizdy.
Media otwarcie kpiły z postawy Polaków. „Przegląd Sportowy” wprost zarzucał biało-czerwonym, że wyszli na boisko przerażeni, z nadzieją na jak najniższy wymiar kary. Oberwało się między innymi Piotrowi Nowakowi, w którym Piechniczek upatrywał lidera drugiej linii swojego zespołu. Zresztą cytowany „Szamo” też zebrał mocno po głowie i trener finalnie odrzucił koncepcję, by uczynić z bramkarza Legii Warszawa następcę cieniującego Andrzeja Woźniaka.
Przed kwietniowym dwumeczem z reprezentacją Włoch atmosfera wokół kadry znów zgęstniała.
Ale pierwsza odsłona rywalizacji ze „Squadra Azzurra” wypadła przyzwoicie. 2 kwietnia Polska na Stadionie Śląskim bezbramkowo zremisowała z Włochami. Bohaterem spotkania został Paweł Skrzypek, oddelegowany przez Piechniczka do pilnowania „na plaster” Gianfranco Zoli. Tego rodzaju manewr taktyczny w drugiej połowie lat 90. mógł już uchodzić za nieco przestarzały, lecz w tym akurat przypadku okazał się skuteczny. – Można powiedzieć, że wykonałem zadanie, ale po latach muszę stwierdzić, że wielkiej przyjemności z tamtego meczu nie odczuwałem. Bo ja głównie biegałem za Zolą i mu przeszkadzałem. To była gra na „nie”, na wybicie z rytmu przeciwnika. Stąd nie było we mnie tak wielkiej euforii, jaka udzieliła się innym – skromnie ocenił Skrzypek dla Onetu.
Polska 0:0 Włochy (1997)
Remis był sprawiedliwym rezultatem, lecz to Polacy mieli najlepszą okazję do zdobycia gola. Z bliska nie trafił jednak do siatki Paweł Wojtala. – Remis z takim rywalem to dobry wynik, ale akurat w tym spotkaniu mogliśmy osiągnąć jeszcze więcej – przyznaje Wojtala.
Trudno było wszakże przesadnie ekscytować się kolejnym obiecującym występem biało-czerwonych przeciwko silniejszemu kadrowo oponentowi, skoro sytuacja w tabeli stawała się coraz bardziej skomplikowana. Rewanżowe starcie z Włochami, zaplanowane na 30 kwietnia, urosło więc do rangi najpoważniejszego egzaminu, przed jakim przyszło stanąć podopiecznym Piechniczka. Potrzebny był punkt. Ba, najlepiej punkty. No ale reprezentacja Polski oblała ten sprawdzian z kretesem. „Squadra Azzurra” wygrała aż 3:0, nie pozostawiając tym razem żadnych złudzeń. Ekipa dowodzona przez Cesare Maldiniego była o dwie, trzy klasy lepsza. Zmiażdżyła Polaków przede wszystkim intensywnością. Nowak, wokół którego wiele się w polskiej kadrze kręciło, miał wszystkiego dość po kilkunastu minutach. Skrytykował go Zbigniew Boniek: – Liderem reprezentacji nie może być zawodnik, który nie ma siły biegać po kilku ostrzejszych wejściach w nogi.
W maju 1997 roku reprezentacja Polski osunęła się na 57. miejsce w rankingu FIFA.
Lepsi od „Orłów Górskiego”
Piechniczek kompletnie nie potrafił sobie poradzić z medialnym zamieszaniem wokół kadry, naturalnym przecież po porażkach. Niemal wprost oskarżał dziennikarzy, że zmasowaną krytyką robią mu pod górkę i realizują ciemne interesy ukrytych koterii. Być może tęskno mu było pod tym kątem do lat 80., gdy jako trener drużyny narodowej mógł w kulminacyjnych momentach liczyć na to, iż z prasy popłynie złagodzony przekaz. Ryszard Niemiec w jednym ze swoich felietonów napisanych dla „Tempa” po mundialu w Meksyku dowodził nawet, że nad „Piechnikiem” rozłożono w mediach parasol ochronny. – Milczeli trenerzy, milczeli dziennikarze. Piechniczek był ulubieńcem prasy. Wystarczy zajrzeć do własnych zszywek, panowie koledzy, kochający futbol pierwszą miłością.
Selekcjoner wygłaszał też zdumiewające uwagi na temat transferowego rynku. Głośno się dziwił, że czołowi polscy piłkarze tak ochoczo opuszczają rodzimą ligę (utrudniając mu robotę) i poszukują szczęścia w klubach zagranicznych, często przeciętnych. Jak gdyby zupełnie nie rozumiał, w którą stronę podąża futbol. Pierwszy z brzegu przykład – trenerowi nie spodobało się, że Paweł Wojtala zmienił Widzew Łódź na Hamburger SV. Zresztą generalnie Piechniczek bardzo często pozwalał sobie na wygłaszanie cierpkich komentarzy odnośnie do własnych podopiecznych. Totalnie rozwalcował zespół po batach od Włochów. – Był to mecz bardzo trudny z przeciwnikiem zdecydowanie lepszym we wszystkich arkanach – orzekł. – Można ustalać nawet najbardziej genialną taktykę, opracowaną w detalach. Jeśli jednak przeciwnik jest lepszy piłkarsko i fizycznie, to możemy grać tylko to, co potrafimy – przeszkadzać.
– Nie chcę tutaj wymieniać całej litanii błędów. Byliśmy tłem dla Włochów. Jeśli wyciągniemy wnioski, to może uda nam się nawiązać walkę z Anglikami – grzmiał dalej „Piechnik”. – Odpowiadam za zwycięstwa, odpowiadam za porażki. Czuję się współwinnym tego wyniku. […] Ale trzeba też powiedzieć, że wielu piłkarzy, na których liczymy, mamy w bardzo słabej formie. I zgrupowania tej formy nie zbudują. Jeśli ktoś ma formę złamaną, to jej nie odzyska na kadrze.
To była stała śpiewka Piechniczka. W swojej opinii dostał do dyspozycji zwyczajnie przeciętną, czy wręcz kiepską generację piłkarzy, którzy na dodatek koncentrowali się przede wszystkim na rozwijaniu karier klubowych. Nie chcemy już wrzucać tutaj powiedzonka o ukręcaniu bata z wiadomo-czego, ale w sumie to taki właśnie wydźwięk miały liczne wypowiedzi selekcjonera. No i słuszność można przyznać mu o tyle, że sam fakt porażki w starciu z Anglią czy Włochami wstydu jego drużynie absolutnie nie przynosił, bardziej można było się zastanawiać nad stylem gry biało-czerwonych w poszczególnych meczach. Tylko w jaki sposób kadrze miało w gruncie rzeczy pomóc tak częste deprecjonowanie poziomu jej zawodników?
Antoni Piechniczek
31 maja 1997 roku Piechniczek po raz ostatni poprowadził reprezentację Polski. Biało-czerwoni gładko (0:2) ulegli u siebie Anglikom. „Synowie Albionu” spodziewali się skomplikowanej przeprawy, mając w pamięci wyrównaną i nieznacznie wygraną batalię na Wembley. Byli zatem wręcz zszokowani, że na wyjeździe poszło im z Polską aż tak łatwo. Ale w tamtym momencie nasza kadra była już całkowicie rozklekotana mentalnie. Eliminacje zostały de facto przegrane w Neapolu. Puentą dla starcia z Anglikami była ponura tyrada Dariusza Szpakowskiego, apelującego (a jakże!) o „inny poziom ligi”, „zmiany w piłkarskiej centrali” i „reformę szkolenia w klubach”. – Różni sponsorzy oferują czasem piłkarzom samochody za strzelenie gola. Niedługo reprezentantom Polski będzie można oferować samoloty, bo i tak nie będzie to żadne ryzyko – dowcipkował z kolei Zbigniew Boniek, towarzyszący wówczas „Szpakowi” w dziupli komentatorskiej.
Tydzień po porażce rozgoryczony i zmęczony Piechniczek, nie czekając na finisz eliminacji, podał się do dymisji.
Miał dość.
Kolejne niepowodzenie w eliminacjach do wielkiej imprezy, choć w sumie łatwe do przewidzenia, potraktowano jako sprawę wagi państwowej. Po meczu z Anglią w studiu „Sportowej Niedzieli” zagościli Antoni Piechniczek, Zbigniew Boniek, Włodzimierz Lubański, Stefan Szczepłek, Waldemar Lodziński i były premier Jan Krzysztof Bielecki. – Podjąłem się zadania szczególnie trudnego – perorował Piechniczek. – Mówimy, że to trzecie z rzędu przegrane eliminacje do mistrzostw świata. Gdyby wliczyć eliminacje do mistrzostw Europy, jest to szósta porażka z rzędu. Na pewno nie tylko praca selekcjonera ma wpływ na to, jakie wyniki osiąga reprezentacja. […] Moje błędy? Jeśli czegoś brakowało, to przychylnego klimatu. Optymizmu, nadziei, wiary. Reprezentacja cały czas była atakowana przez mass media. Cały czas starano się uwypuklać wydumane skandale, że ktoś się obraża, ktoś nie chce grać. Ja jestem człowiekiem, który konsekwentnie zmierza do celu. Nigdy nie pobłaża pseudogwiazdorom. Uważam, że przez ten rok pracy zrobiło się dla reprezentacji więcej, niż przez parę poprzednich lat.
Trener zauważył też, że na Wembley jego drużyna zaprezentowała się… lepiej niż „Orły Górskiego” w 1973 roku. Chwalił się zwycięstwem nad Mołdawią. A porażka w rewanżowym starciu z Anglią? – Nie mam pretensji do zawodników, przystąpili do meczu z olbrzymią wolą walki. Zaczęli obiecująco. Pierwsze akcje, pierwszy sposób rozegrania piłki wskazywał, że to wszystko zacznie się zazębiać. I nagle – jedna kontra, jeden błąd. Pierwsza bramka podcięła skrzydła drużynie.
Przypomnijmy – Alan Shearer wyprowadził gości na prowadzenie w piątej minucie gry.
„Manipulacja sterowana”
Celne uwagi na temat pracy swojego byłego trenera wygłosił cytowany już Boniek, który wypomniał Piechniczkowi jego chyba najpoważniejszy grzech. Czyli nie wyniki, a fatalne wybory personalne. Stawianie na zawodników mających kłopot z grą w klubach. Wystawianie piłkarzy na pozycjach, które są im obce. Wreszcie obdarzanie zaufaniem graczy, którzy po prostu w tamtym okresie nie zasługiwali na powołanie do reprezentacji kraju. Byli za ciency. Za przykład posłużył Waldemar Adamczyk, któremu „Piechnik” dał szansę debiutu w narodowych barwach właśnie w kluczowym dla losów eliminacji starciu z Anglią. Trener niby krytykę przyjął na klatę, ale w sumie to dalej dmuchał w tę samą tubę co wcześniej. – Przychodzi trener do związku sportowego. Z jakimś dorobkiem, osobowością, ambicją sercem. I prawie każdy trener odchodzi ze związku z wielkim niesmakiem. Potępiony, wgnieciony w ziemię. Prawie unicestwiony. […] Zbyszek sam wie doskonale, że krytyka pod moim adresem często przyjmowała personalny charakter. Mało tego. Była to manipulacja sterowana.
– Są ludzie i redakcje, które chciałyby, żeby Piechniczek zniknął z firmamentu. Żeby go w ogóle nie było. Najlepiej, żeby zabrał paszport i jak najszybciej wyjechał. Najlepiej, ja nie wiem gdzie, może na Księżyc! – pieklił się selekcjoner. – Uwierz mi Zbysiu, że ja się nie zmieniłem. Jeżeli ja kogoś stawiam na jakąś pozycję, to stawiam zawodnika odpowiednio przygotowanego. Nie ma lepszego piłkarza grającego po lewej stronie niż będący w pełni formy Bałuszyński. Że przypomnę mecz na Wembley, gdzie z jego podania padła bramka na 1:0. Pierwsza od przeszło dwudziestu lat!
– […] Jeśli ktoś się obraził na reprezentację, to co było w mass mediach? Że się na Piechniczka obraził! Dlaczego nie chciał grać Szczęsny, dlaczego nie chciał grać Łapiński? Dlatego, że ja na nich nie postawiłem. I wszyscy bili brawo, że znalazł się ktoś odważny, kto się zabierze za trenera Piechniczka. A to były tak naganne czyny, że należało je piętnować! Już nie wspomnę o Kowalczyku… Gdybym ja był prezesem związku, to Kowalczyka zawiesiłbym na okres mojej kadencji w reprezentacji i dał mu zakaz gry we wszystkich polskich klubach, jak długo istnieje aktualnie pracujący zarząd. To uwłacza reprezentacji. Proszę zobaczyć, co zrobiono z Cantoną, co zrobiono z Effenbergiem. Lepszymi od Kowalczyka zawodnikami. A u nas brawo, bo dokopał Piechniczkowi – dodał.
Podsumowując: perfidne media, bezczelni i słabi piłkarze, no a na Wembley było blisko. Autorefleksji – brak.
Wojciech Kowalczyk, Jerzy Brzęczek
Piechniczka na momencik zastąpił Krzysztof Pawlak, jego dotychczasowy asystent. Potem na pozycję selekcjonera wskoczył natomiast ten, którego „Piechnik” postrzegał jako praprzyczynę swoich niepowodzeń i problemów w kontaktach z mediami oraz częścią zawodników. Janusz Wójcik.
Z wieloletnim opóźnieniem, ale w życie zostało więc wcielone słynne hasło o zmianie szyldu. Za kadencji „Wuja” do łask prędko powrócili srebrni medaliści z Barcelony, których poprzedni selekcjoner na ogół nie traktował jako liderów kadry, a z wieloma był po prostu skonfliktowany. Pomijał ich przy ustalaniu składu lub wręcz przy wysyłaniu powołań. Brzęczek, Łapiński, Juskowiak, Kowalczyk, Koźmiński, Świerczewski czy Kłak. Odkurzony został również Tomasz Iwan. Dziurowicz nieszczególnie palił się do współpracy z Wójcikiem, lecz został postawiony pod ścianą. Presję na prezesa PZPN-u nakładali nie tylko kibice (pamiętne „audiotele”), ale i prezydent Kwaśniewski. „Dziura” musiał się ugiąć. Ku wielkiemu niezadowoleniu Piechniczka, od którego metod Wójcik publicznie się odcinał. Nowy trener zaczął też wymuszać na związku wyższe standardy organizacyjne, ale na Euro 2000 nie awansował.
Z kolei 55-letni w momencie rozstania z kadrą „Piechnik” trenersko już się nie odbudował. Trochę jeszcze pokręcił się po Zatoce Perskiej i Tunezji, ale były to raczej niegodne szerszej wzmianki epizodziki. W kolejnych latach zadowolił się zaś rolą działacza, polityka, doradcy, mędrca i najbardziej zajadłego obrońcy dobrego imienia polskiej myśli szkoleniowej. Przekonał się o tym przede wszystkim Leo Beenhakker, ale i Paulo Sousa, a nawet Raul Lozano. Tego ostatniego „Piechnik” nazwał „argentyńskim farmerem”. I gorzko narzekał: – Polska to specyficzny kraj. Odeszliśmy od czegoś, co nazywaliśmy autorytetem.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Krytyk. Wszystkie wojny Jana Tomaszewskiego
- Szansa… Aj Jezus Maria. Opowieść o reprezentacji Andrzeja Strejlaua
- Wesoła ferajna Apostela. Czy mogliśmy pojechać na Euro 1996?
fot. NewsPix.pl / FotoPyk
Stop polskiej bezmyśli szkoleniowej i starym wypalonym prykom na stanowisku selekcjonera. Idźcie na spacer albo posprawdzajcie liczniki.
Stop polskim Januszom internetowym oni są jak Polski ład.
Widzisz głąbie różnice? Internetowy Janusz napisze komentarz o tym co myśli.. I nikomu to nie szkodzi, a takie Piechniczki, Majewskie czy inne gamonie reprezentacje mają trenować a ich warsztat to jest poziom.. Dokończ sobie.. Ja idę do piwnicy bo jak czytam takich gamoni to mi węgiel zaczyna kiełkować.
Nie mogło się udać, gość przyzwyczajonych do długich zgrupowań co przyniosło medale w 1974 i 82, no i cała prawie kadra pod samym ryjem. Tu się zderzył z nowymi dla niego realiami i obsrał się na rzadko po same uszy. Przemądrzały człowiek dramat.
Pawlak w jednym meczu prowadził kadrę, z Gruzją w Katowicach…
4-1 z tego co pamietam. Mecz na stadionie GKS-u…
Nowoczesny się wtedy wydawał.. Trybuna za bramką.. Wnet Anglia panie
Miłośnik rzutów różnych i kominków!
Generalnie jest to problem starszych ludzi (oczywiście nie wszystkich, ale znacznej większości) oni nie adaptują się do zmieniającego się świata. Dostają alergii na czasownik „nauczyć się”. Uważają, że skoro coś dało efekt w latach 80, to teraz też da taki sam efekt.
Jeśli nie daj Bóg, Nawałka zostanie ponownie selekcjonerem, to macie jak w banku te same metody (mierzenie szafek, zakaz cofania autokaru, trawa o długości 29 mm). Ludzie w tym wieku, poza naprawdę nielicznymi wyjątkami, nie uczą się nowych rzeczy i nie rozwijają się, bo przecież „kiedyś to było”.
I myślą jeszcze że te metody jak raz przyniosły sukces to już zawsze będą go przynosić. Nas otrzezwili Duńczycy we wrześniu 2017, pokazali jakim tak naprawdę jesteśmy kolosem (5 miejsce w rankingu FIFA) na glinianych nogach
Pamiętam jak mi jeden boomers tłumaczył że Cruyf i spółka w dzieciństwie pykali na brukowanych ulicach Amsterdamu, że tak trzeba i to jest jedyna droga. Argument że w mistrzostwach tamci mierzyli się z takimi co grali między śmietnikiem a trzepakiem, a teraz czasy poszły do przodu i wszyscy ważni mają dobre boiska nie bardzo go przekonał
Nic dziwnego, to był typowy polski, tkwiący w przeszłości janusz. Obrażony na cały świat, że ten poszedł do przodu, a nie zestarzał się łaskawie razem z nim.
i te patałachy z lat 90 teraz sie mądrzą w różnego rodzaju mediach hahaha
Jednostronny tekst, wyraźnie przeciwko trenerowi. Piechniczkowi nie poszło w latach 90, to prawda. Ale był to w polskich warunkach trener wybitny i zasługujący na szacunek za medal MŚ. Przypomnijmy – tych medali mamy raptem dwa, w tym jeden Piechniczkowy. Żaden z trenerów w latach 90. nie osiągnął wyniku, więc Piechniczek nie był wyjątkiem. Niczego nie zepsuł, chciał pomóc – nie udało się.
W latach 90. kadra była dla wielu zawodników rzeczą całkowicie zbyteczną – kazano grać, to przyjeżdżali, ale bez większej pasji. Dzisiejszy bohater Weszło, czyli Kowalczyk jest najlepszym uosobieniem tego stosunku do kadry w latach 90. Odmówił Strejlauowi, pokłócił się z Piechniczkiem, zawsze wszystko było źle. A z ważnych goli dla reprezentacji przez całą karierę to raptem dwa: z Holandią i Izraelem.
Piechniczek właśnie o to miał po latach największy żal: że zależało jemu, ale nie zależało wszystkim, w tym nie wszystkim zawodnikom.
I jeszcze jedna rzecz: tak Piechniczek był medialnie masakrowany, tak samo jak medialnie masakrowany był Apostel. Z jednej prostej przyczyny. Warszawski salon dziennikarski – a innego nie było, w tym nie było internetu, więc opinię tworzyło kilka osób – niszczył medialnie wszystkich, którzy zajmowali miejsce kolegi od wódki, czyli Wójcika.
To Wójcik miał być trenerem kadry, a nie Apostel i Piechniczek. A dlaczego miał być? Bo to był kolega od popijawy. Przegląd Sportowy przed meczem Wójcika na Wembley w 1997 r. dał nawet sprawozdanie z meczu, który Polska wygrała. Tak było. Mecz w sobotę i w sobotę w PS można było przeczytać relację z wygranego meczu 🙂
I o ile pamiętam było tam stwierdzenie, że Wójcik dokonał tego, czego nie dokonał Kazimierz Górski – wygrał na Wembley. I jeśli dzisiaj ochoczo się niektórzy śmieją, że Brzęczka pewna pani nazwała drugim Górskim, to asy dziennikarstwa do Wójcika podchodziły ze 100 razy większą wazeliną.
Naturalnie Piechniczek – jedyne co słuszne w tym tekście – w latach 90. był już po drugiej stronie. Nie rozumiał tego futbolu, że oto nie ma do dyspozycji wielodniowych zgrupowań i musi pracować inaczej niż 10 lat wcześniej. Niemniej realia były takie, że zagrał dwa bardzo dobre mecze z Anglią i Włochami, w których zdobył jeden punkt. Mógł zdobyć nawet cztery. Przez całą dekadę lat 90. lepsze mecze z silniejszymi zagrał tylko Strejlau: dwa razy remisy z Anglią u siebie. Zatem Piechniczek w tych dwóch grach osiągnął maksimum tego na co wtedy było stać polską piłkę.
Był trenerem, który chciał pomóc. Nie pomógł, bo trudno było wygrać, gdy nie wszystkim równo się chciało. Na taki hejt z jakim się zmagał nie zasłużył.
Co Ty chłopie gadasz. Był niesamowicie słaby, jak dziecko we mgle. Zepsuł te kadrę jeszcze bardziej.
Chyba nie wiesz o czym ty w ogóle piszesz. Zepsuł kadrę… Jasne, bo wcześniej byliśmy potęgą i przyszedł Piechniczek i wszystko zmarnował.
Skończ pierdolić chłopcze. Tak, zepsuł kadrę jeszcze bardziej. Obraził się na wszystkich oprócz Zydorowicza, co mu właził w tyłek. Wszystkich dookoła pouczał, bo w 82… Kadra nie grała nic, oprócz pierwszych 20min na Wembley.
Czy rodzice nie nauczyli cię w domu kultury? Czy po prostu jesteś prostakiem, który jeśli chce coś powiedzieć, to wyklina, bo inaczej nie potrafi?
Ten mecz Wojcika na Wembley to marzec 1999 a nie 1997. Sporo racji jest w tym co piszesz, ale jako osoba doskonale pamietajaca lata 90te powiem tak prawdziwy entuzjazm wokol kadry zaczal sie z przyjsciem Wojcika, co by o nim nie sadzic i jaka role by w tym nie odegrali dziennikarze. Mecz z Anglia w 1996 to niezla gra przez pol godziny ale poza bramka Citki klarownych szans nie mielismy, z Wlochami u siebie glowka Wojtali a tak to z 5 setek Wlochow. Wlochy w Neapolu i Anglia w Chorzowie absolutny dramat. A teraz porownaj sobie z meczem z Anglia na Legii za Wojcika gdzie mielismy mnostwo okazji, setka Gilewicza, poprzeczka, slupek itd, gdzie Angole grali extra skladem z Beckhamem, Shearerem, Incem, Owenem itp.
Tak, masz rację. To był rok 1999. I masz rację, że z przyjściem Wójcika zaczął się entuzjazm wokół kadry, co jednakże nie jest żadnym dobrem, bo ten entuzjazm wynikał z powodów, o których napisałem.
Celebrowano wygraną 3-0 w Mołdawii z hat trickiem Juskowiaka, że oto Wójcik odmienił kadrę, a trzy dni potem był łomot w Gruzji 0-3. Atmosferę robiły media, a z mediami Wójcik żył świetnie. Pamiętam, że jeszcze sukces Janasa w Legii i awans do LM w 1995 przypisywano Wójcikowi. Tymczasem Wójcik zostawił Legię sezon wcześniej bodaj na 5 miejscu w tabeli i Janas dopiero po półtora roku zbudował skład na LM.
Boniek jakiś czas temu wspominał, że na treningu przed rewanżem z Anglią Wójcik był pijany. I nic się w związku z tym nie wydarzyło. Wyobrażasz sobie takie niewidzenie problemu przy innych selekcjonerach? Na to samo mógł liczyć tylko pewien polityk, który był w tamtym czasie prezydentem.
Sam mecz z Anglią oczywiście pamiętam. Także to, że graliśmy tam w przewadze 11 na 10 (edit, sprawdziłem – dopiero od 84 minuty). I to, że była to naprawdę bardzo słaba Anglia, która potem na Euro 2000 przegrała z Portugalią i Rumunią, a w tych eliminacjach dwa razy zremisowała z Bułgarią, dzięki czemu tak długo byliśmy w grze.
Owszem za Wójcika był minimalny progres w tym sensie, że eliminacje przegraliśmy w ostatnim meczu, gdy wszystko od nas jeszcze zależało. To był postęp, bo wcześniej emocje kończyły się szybciej. Ale bardzo dobrze kadrę Wójcika scharakteryzował Lubański po meczu ze Szwecją u siebie. Powiedział w komentarzu, że owszem mamy wciąż matematyczne szanse na awans, ale to się nie uda, bo ta drużyna jest po prostu za słaba.
To, że zdobył medial w latach osiemdziesiątych nie oznacza, że nie można powiedzieć iż późniejsza kadencja w jego wykonaniu była skrajnie chujowa. Jedno nie wyklucza drugiego, bo nikt zdobytego medalu mu nie odbiera.
Warszawski salon? Wójcik zdobył w 92 w Barcelonie olimpijskie srebro.
Tymczasem PZPNem rządziły ślazaki z D zurowiczem na czele.
A może tak ze zrozumieniem? Pisząc o warszawskim salonie nie miałem na myśli PZPN-u, tylko warszawskie media.
A co miały pisać media po smarach np. ze Słowacją?
Przecież w kadrze Piechniczka nie grali np zawodnicy Legii, kadra była targana konfliktami a atmosfera była gesta jak smog w Katowicach w ’75 .
W sumie fakt, tekst mocno stronniczy. Jak miał pokazać czas – kolega od popijawy nic więcej specjalnie nie osiągnął. Ogólnie lata 90 to była straszna posucha. Pamiętam za dzieciaka tą atmosferę, gdzie wieszczono nawet wycofanie Polski ze wszelkich oficjalnych rozgrywek i kompletną jej reorganizację, a po niej powrót na łono organizacji typu UEFA/FIFA. Takie czarne myśli były wówczas. Dopiero Engel i awans w 2002 na azjatycki mundial odkurzyły tą reprezentację. Wtedy po raz pierwszy oglądałem naszych na wielkiej imprezie.
kompletną reorganizację polskiej piłki* rzecz jasna :p
Mam tak samo. Pierwsze wygrane eliminacje to Engel. Dlatego zawsze będę miał do niego szacunek. Awans po 16 latach z trzeciego koszyka to zupełnie coś innego niż dajmy na to obecne baraże. Na mundialu nie poszło, ale to była bardzo dobrze wykonywana praca. Niestety potem Boniek zapragnął być selekcjonerem.
Warto zauważyć, ze Stanowski jako nastolatek wkręcił się do PS dokładnie w tamtym okresie. Ten salonik warszawski to byli sensei dla młodziutkiego szczawika. To zapewne tam i wtedy Stano obrał sobie za życiowy cel nie spełnianie się jako dziennikarz stricte, a osoba opiniotwórcza w klimatach polskiej piłki nożnej. Stąd wymowa takiego artykułu jest jaka jest i po prostu nie mogła być inna. Piechniczek denny, bo tak sobie ustaliła grupka wzajemnej dziennikarskiej adoracji w 1996, a grupka ta to byli mentorzy szefa tego portalu i stosowali technikę jaką on chce stosowac i to robi aby coś znaczyć. Ciekawy motyw gnojenia Piechniczka w 1996 przez wspomnianą grupkę pismaków wyznaczających ówczesne trendy i promowanie Wójcika (bo to kumpel). Tak jak tutaj przez prawie miesiąc wskazywało się wszelkie grzeszki i potencjalne problemy z każdym poważniejszym kandydatem do selekcjonejro – pompując przy okazji CM711. ćwierć wieku minęło, a dalej to samo. Platformy przekazu tylko inne, dziennikarstwo zaś kurwione dalej.
Piechniczek to główny winowajca, tego że w 1982 roku na mundialu nie zaszliśmy wyżej. W półfinale przeciwko Włochom nie wystawił Andrzeja ” diabła” Szarmacha. Mówiło się wówczas o konflikcie między nimi ( nawet o rękoczynach). Szarmach był wtedy w życiowej formie – brylował w Auxerre…
Myślisz, że dlatego nie wystawił, bo nie chciał wygrać? Czego ma być winnym? A może dzięki niemu był w ogóle awans do półfinału, bo po dwóch meczach zamieszał składem: Kupcewicz do drugiej linii, Boniek do ataku. To się nie liczy?
Daj Boże innym takie ”winy”. Kim my jesteśmy by narzekać na medal MŚ?
„To się nie liczy?”
Nie liczy się, bo ludzie pamiętają tylko winy, nigdy zasługi
Ten mecz, moim zdaniem, przegrany był przede wszystkim przez to w jakiej formie fizycznej była nasza jedenastka. Był 1982 rok, Polska była właściwie bankrutem, a działacze przyoszczędzili zarówno na hotelu z klimatyzacją, jak i też (tak słyszałem kiedyś) na zapewnieniu piłkarzom wszystkich potrzebnych witaminek czy odżywek, które na zachodzie już były standardem. Każdy uczestnik tych mistrzostw wspomina, że oni byli tam absolutnie zarżnięci, Kupcewicz po następnym meczu przez pół godziny próbował zwymiotować i nie miał czym, a Matysik na długo wypadł nie tylko z kadry, ale po prostu z normalnego życia, tułając się po szpitalach, bo tak bardzo te mistrzostwa zniszczył mu zdrowie. W półfinale gorącym słońcu przeciwko będącym w gazie Włochom, wyszła drużyna gości, którzy po kwadransie oddychali rękawami. Mecz o trzecie miejsce udało się już wygrać, bo Francuzi grali drugim składem i byli rozbici mentalnie półfinałem z Niemcami. Nie mówię, że Piechniczek trafił ze składem, bo sam mówi, że się pomylił (aczkolwiek warto pamiętać, że w fazie grupowej z Kamerunem, Szarmach zagrał pół pierwszej połowy i całą drugą, i za dużo nie wniósł), ale główną winę ponosili moim zdaniem ci, którzy odpowiadali za to, jak wyglądała organizacja tego wyjazdu do Hiszpanii. Gdybym miał wskazać palcem: okolice półfinału w 1982 roku, TO był właśnie ten moment, kiedy czołówka światowej piłki nam odjechała, a my mogliśmy tylko jej pomachać na pożegnanie i wywalczyć honorowe trzecie miejsce na pocieszenie przed latami biedy.
Teraz to samo bedzie z Nawałką… Gosciu który kiedyś odniósł jakieś sukcesy w wyniku dobrych okoliczności będzie wypominał jakim to on nie jest wielkim trenerem. Jak drużyna wygrywa to trener wygrywa. Jak drużyna przegrywa, to przegrywają piłkarze. Taki bełkot bońka, Piechniczka itd. A prawda jest taka, że na Polskim rynku trenerów nie ma nikogo kto zasługuje na objęcie stanowiska selekcjonera
Uważam, że ze wszystkich polskich trenerów najlepszym kandydatem jest Maciej Skorża. Ma doświadczenie zarówno jako asystent w reprezentacji Polski (2003-2006) jak i samodzielny selekcjoner (może i tylko ZEA U-23, ale jednak…). Młody stosunkowo, mający jakieś osiągnięcia w krajowej piłce. Tylko on według mnie zasługuje.
A i weźmy pod uwagę to że za kadencji Pawła „Ja się nie wpierdalam” Janasa to on robił co najmniej połowę roboty, no pech taki że Kulesza zamiast go wykupić to woli tanią polską opcję zapasową jaką jest Faken
Pamiętam te ponure czasy i wywiady z trenerem przy kominku w Wiśle.
Z tamtej kadencji zapamiętałem jeszcze jeden epizod – zwycięstwo nad Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (chyba zaraz po remisie z Cyprem), kiedy przed meczem PZPN przerażony możliwością kolejnej kompromitacji pośpiesznie zmienił kwalifikację meczu na nieoficjalny. Przez co Piechniczek nie miał w statystykach pierwszego zwycięstwa a Dariusz Rzeźniczek jedynego gola w kadrze.
Trzeba jednak przyznać, że Piechniczek choć męczył się ze słabiakami, to większość jego ówczesnych spotkań to prawdziwe piłkarskie potęgi – nie wiem czy któremukolwiek selekcjonerowi potem zdarzyła się taka kolekcja: Brazylia, Niemcy, Włochy (2x), Anglia (2x), Rosja, Czechy i Szwecja.
Antoni to trener , który w latach 90 nic nie znaczył. Forsowany dalej przez układy , różnych Szczepłków , Szpakowskich, jest dokładnie tym z czym zmaga sie ten kraj w każdej dziedzinie
Z bandą straych dziadów, którzy siedzą od 80 lat i nadal trzęsą wszystkim. Pamiętam jak lizodup szpakowski jechał Leo, bo ten wielkiego bożka Antoniego obraził, który swoimi ŚLUNSKIM myśleniem ,wepchał Fornalika do kadry, bo kurła za Ślunska to piłka buła.
eee, odwal się od Śląska. Nie wiem skąd jesteś, ale założę się że macie tam takich samych starych pierników
Ale ja nie mówię że Śląsk jest zły, nawet smutny Waldemar to fajny gość. Mówię właśnie o starych pierdach jak Piechniczek, nienawidzący głównie Warszawy i mówiący jaki to Ślunsk jest super, na każdym kroku,bo w 80 latach Górnik , Ruch.
Dodam że w 2012 roku jego i Engela Szpakowski widział jako selekcjonerów xd.
Bez sensu jest ten hejt. Zrobił wynik, dzięki niemu Polska była na ustach całego świata. Guzik mnie obchodzi jakie miał metody;czy polskie, łapanie siły w górach itp. W jakim wy świecie żyjecie. Liczy się wynik koniec kropka. Piechniczek taki miał, a z mocniejszą kadrą Strejlau 4 lata wcześniej już nie. tak samo szydzicie z wielkich zwycięstw Engela, który to zrobił coś z niczego. Polska myśl szkoleniowa rządzi.
Przecież tu nie o chodzi o podważanie zasług Piechniczka za 1982 rok, nikt tego nie kwestionuje. A cztery lata wcześniej trenerem był Gmoch, a nie Strejlau. I jakie „wielkie” zwycięstwa Engela? Norwegia i Ukraina? Awansował i chwała mu za to (i za wygranie z USA), ale bez przesady z robieniem z niego geniusza. Wielkie zwycięstwa od lat 80-ych mieli Beenhakker i Nawałka. I nikt poza nimi.
I tutaj też Leo ma faktyczne zasługi bo miał słabszą kadrę w porównaniu do Nawałki, porównywalną do Engela a mimo to wyszedł z grupy eliminacyjnej z Portugalią na 1 miejscu (a o 0:4 JE nie muszę przypominać)
To był w ogóle kozak jak na tamte czasy. Mistrz La Liga z Realem. Teraz można pomarzyć o podobnej półce.
Leo kiedyś stwierdził że mistrza Holandii jest trudniej zrobić niż wygrać sralige prowadząc Real czy Fc Barcelone.. Bo połowa tej śmiesznej ligi to ogórki i amatorzy vs kupieni najlepsi zawodnicy z całego świata
Nie geniusza, ale trenera, który nas przywrócił na wielkie imprezy. 16 lat dziadowania. Tak – wielkie mecze z Ukrainą i Norwegią. Kim my niby byliśmy, żeby na Norwegie (mundial w 1994 i 1998 oraz Euro 2000) patrzeć z góry? Solskjaer (MU), Carew (Valencia). A my? Olisadebe z Panathinaikosu? A Ukraina? Dynamo Kijów o mały włos LM nie wygrało, Barcelonę w dwumeczu objechali 7-0. I co? Żadni to rywale?
Oj z tym Dynamem to Ksysio nie będzie zadowolony.. Pojechali ich pięknie.. Jak mecz leciał to Szpaku (chyba) wnet się zapłakał
Norwegia miała wtedy słabnąca kadrę, po świentym pokoleniu lat 90, a Ukraina nie miała drużyny, zresztą np. Białoruś nam dokopała. Była to banalna grupa. W el. MŚ 1998 mieliśmy Włochów i Anglię.
Białoruś wykorzystała, że nasi ciut za długo świętowali awans
Ja jednak pozostanę przy swoim zdaniu. Co do Norwegii Dzikie Bydle napisał prawdę, ja dodam, że w eliminacjach nie potrafili wygrać żadnego meczu z Białorusią. To już nie było to, co na Mundialu we Francji. A co do Ukrainy, fakt Dynamo było wtedy wielkie. Ale sama kadra docierała najwyżej do baraży. Nawet patrząc statystycznie, kiedyś Polsce musiało udać się pokonać takie drużyny. Żeby nie było – to też trzeba umieć i za to Engela szanuję. Ja w Korei po raz pierwszy widziałem Polskę na wielkiej imprezie i tego nie zapomnę nigdy. Pomijając klęski z Portugalią i Koreą, to z USA, które walczyło o awans, w pewnym momencie była chyba szansa na 4-0. Dla mnie to nie było bez znaczenia. Dlatego uważam, że Engel zrobił wynik, dobrą robotę, ale jednak WIELKICH zwycięstw nie odniósł.
W momencie tych eliminacji były to ekipy słabe i bez formy.Zresztą Norwegia już nigdy się nie odbudowała a i Ukrainie szło słabiutko w wielu kolejnych eliminacjach.Więc nie pier.dol o tym co i jak te drużyny grały wcześniej.Bo w momencie rozgrywania el.do MŚ te drużyny już mocno cieniowały!!!!
Dokładnie tak i chociaż pan Adam zaszedł dalej niż Leo.To ten drugi był ZDECYDOWANIE NAJLEPSZYM SEKEKCJONEREM rep.POLSKI w 21wieku(a może nawet NAJLEPSZYM SELEKCJONEREM w historii naszej rep.)!!!???
P.s1 Aktualnie żaden polski”trener”, nie powinien być nawet wśród kandydatów na SELEKCJONERA(brak wymiernych sukcesów,zerowe pojęcie o taktyce,kontakt z poważną piłką ograniczony do oglądania jej w TV)!!!???
Niestety po odejściu Paulo Sousy dostaliśmy kolejnego POLSKIEGO TAKTYCZNEGO-KASTRATA jakim jest CZ.Michniewicz!!!!
To ogromny błąd i kolejne stracone złudzenia.Jeżeli nowy prezes PZPN-u chce chociaż dać sobie,nam i Polsce szansę na osiągnięcie”czegoś fajnego” w MŚ lub ME.Musi zatrudnić na stanowisku selekcjonera TRENERA z zagranicy,który na co dzień ma do czynienia z zawodowym footbolem.
P.s2 W Polsce sportem nr.2 jest SIATKÓWKA(męska) i chociaż jest ona w świecie dyscypliną niszową.To w Europie jest dość popularna a my należymy do ELITY.Dotyczy to ligi Polskiej, klubów i ich sukcesów w eur.pucharach oraz mnóstwa medali zdobytych na ME I MŚ!
A WSZYSTKO to ZAWDZIĘCZAMY ZAGRANICZNEJ MYŚLI SZKOLENIOWEJ!!!!!
P.s3 Od 1989r.prawie wszystkie zdobyte przez Polskę i jej reprezentantów medale,puchary czy inne wymierne sukcesy sportowe zawdzięczamy ZAGRANICZNEJ MYŚLI SZKOLENIOWEJ!!!!!!!
Ale koszulki w których są Nowak i Citko zacne:)
Citek grał z 6tką.
„do łask prędko powrócili srebrni medaliści z Barcelony, których poprzedni selekcjoner na ogół nie traktował jako liderów kadry, a z wieloma był po prostu skonfliktowany. Pomijał ich przy ustalaniu składu lub wręcz przy wysyłaniu powołań. Brzęczek, Łapiński, Juskowiak, Kowalczyk, Koźmiński, Świerczewski, Siadaczka czy Kłak”
Siadaczka nie był srebrnym medalistą z Barcelony.
Dobry tekst.
Nie było żadnych meczów w Katowicach, stadion gejksy tak samo jak Stadion Śląski, znajdują się w Chorzowie.
Jedna trybuna tego stadionu jest w Chorzowie.
Nie. Granica idzie po ulicy Złotej
Pamiętam ten okres kadry, bo to były moje pierwsze mecze oglądane w TV za dzieciaka. Czasy największej chujni w polskiej piłce i akurat wtedy zacząłem się nią interesować. Drugi taki syfiasty okres to końcowy Benhakker, początek Smudy.
Teraz doszedłem do ciekawego wniosku, polska piłka przechodzi mega-kryzys około co 15 lat.
Okolice roku 1995 – wiadomo z artykułu, 7 trenerów w ciągu 5 kalendarzowych lat
Okolice roku 2010 – końcowy Benhakker, początkowy Smuda
Okolice roku 2025 – wychodzi na to że kolejny megazjazd kadry już za 3 lata, i w sumie by to się zgadzało bo zbiegnie się to z zakończeniem kariery Lewandowskiego
Kowalczyk jak pokazał czas okazał się koelsiem który z profesjonalizmem i ambicją miał tyle wspólnego co ja z lotami w kosmos.Tak prawda że chłopcy przyjeżdżali na kadrę pobalować.
Jedynym poważnym sportowcem o nazwisku Kowalczyk była Justyna. EkspertWeszło strzelił trzy bramki w reprezentacji w meczach o stawkę oraz nastrzelał bramek ogórkom na IO typu Kuwejt czy Australia (swoją drogą, śmieszny turniej, bo trudniej na niego awansować niż zdobyć medal, zresztą „kadra Wójcika” awansowała do niego kuchennymi drzwiami). No i całe 14 bramek w Primera Division. Taki Lewandowski wciąga go nosem w 1/3 sezonu.
Chciałeś błysnąć dałeś dupy, było więcej poważnych sportowców o nazwisku Kowalczyk. Choćby jeździec konny. A co się tyczy Kowala to fakt że się nie szanował i karierę robił do 21 roku życia, dalej już tylko rownia pochyła. Pograł trochę w Betisie, potem trenował z Las Palmas, z Legii odstrzelił go Okuka, a na Cyprze pograł i to nawet nieźle tylko dla tego że trenerem był Wujo degenerat równy KowalowiKowalowi, potem przyszedł Lorens wypierdolił Kowala, wziął Sosina pozamiatał ligą cypryjską lepiej od Kowala.
Co jak co, ale obecność Kowala jako „eksperta” w różnych mediach świadczy o tym jak mocno kolesiowskie jest środowisko dziennikarzy sportowych. Gość który pomylił w pewnym momencie karierę piłkarza z karierą zawodowego alkoholika teraz ma czelność mówić o tym kto i jak grał w meczu kadry, i to tylko dlatego bo go Mati Borek wyciągnął gdzieś spod monopolowego
Pamiętam w ówczesniej „PN” karykaturę z opisem ” Entliczek pentliczek co zrobi Piechniczek” , na niej trener, szbur i taboret.
Taki był klimat wtedy wokół kadry jak i PZPN Dziurowicza.
Generalnie artykuł skupił się na osobie Piechniczka, traktowanego jako zło wszelakie, w wielu momentach słusznie, bo facet ewidentnie został mentalnie w latach 80. i czasach PRL-u, ale zwróciłbym uwagę na ten fragment o buncie trójki Juskowiak-Kowalczyk-Iwan, zwłaszcza słowa tego ostatniego: „Byliśmy rozżaleni, że nas, piłkarzy z zagranicznych klubów, ściąga się z urlopów na mecz towarzyski o nic”
Teraz zestawmy to sobie z kadencją Nawałki i meczem towarzyskim z Litwą w czerwcu 2014, gdy ściągnęli wszyscy poza farbowanym Polanskim.
Moim zdaniem to najlepiej pokazuje mental tamtej ekipy z lat 90., która kładła lachę na kadrę, chyba, że były to mecze o punkty (patrz: za dobrą kasę do podniesienia) i miała mentalność takiego Polanskiego. Nic dziwnego, że kadra grała to co grała pod wodzą różnych selekcjonerów.
Wydaje mi się, że to pokolenie srebrnej kadry Wójcika z IO po prostu jako pierwsze poczuło wolność po 1989 r., każdy mógł dowolnie wyjechać w zasadzie gdzie chciał i przez to palma im odbiła. Trochę nie dziwię im się, że nie chcieli grać w kadrze, bo kojarzyło im się cały czas z minionymi siermiężnymi czasami (swoją drogą słusznie, organizacyjnie wówczas PZPN był jeszcze daleko w głębokiej komunie, a przykładowa akcja z przerabianiem strojów HSV na kadrowe to jakiś wyższy poziom abstrakcji) i tu rozumiem Piechniczka, który pamiętał czasy, gdzie grało się bardziej o zaszczyty niż wielką kasę i nie mógł się pogodzić, że piłkarze mają inne, bardziej karierowe podejście do piłki
Mecze towarzyskie za Piechniczka odbywały się w terminach z dupy. Nie było wtedy tak jak dziś terminów meczy reprezentacji odgórnie ustalonych przez FIFA/ UEFA. Często mecze towarzyskie grano w te same dni co kolejki ligowe silnych Lig. Nasi piłkarze poddawani byli podwójnej presji ze strony PZPN i swoich klubów. PZPN mówił im masz przyjechać, ich kluby mówiły zostań nie jedź. Kto był wtedy naprawdę kozakiem w swoim klubie by bez obaw przyjechać tną kadrę. Nowak? Warzycha? Reszta cały czas walczyła o pierwszy skład i bała się o miejsce w nim.
Piechniczek, to postać cholernie kontrowersyjna.
Należy pamiętać o tym, co on wygrał z drużyną, która była znacznie słabsza od tej, którą miał do dyspozycji Gmoch. Gmoch miał ludzi na zrobienie czegoś niewyobrażalnego dla polskiej piłki: na mistrzostwo świata. I to spierdolił…
W przeciwieństwie do Piechniczka, który potrafił reprezentację doprowadzić do trzeciego miejsca na świecie, wbrew logice, wbrew stanowi wojennemu, wbrew wszystkiemu, co tylko się mogło złego wydarzyć, aby mu w tej misji przeszkodzić.
Piechniczkowi należy chylić czoła przed tem, czego dokonał, ale trzeba też jasno powiedzieć, że obecnie powinien się wygrzewać przed kominkiem w swojej rezydencji w Wiśle i się, wzorem powiedzonka Pawła Janasa – „nie wpierdalać”.
Nic nie jest czarno-białe. Odrobina szacunku dla niego nikomu, nawet tym młodym ludziom, którzy bladego pojęcia nie mają w jakich warunkach wywalczył 3 miejsce na świecie, nie zaszkodzi.
Byle on się już nie wypowiadał publicznie…
No niestety Piechniczek rozmienia się na drobne swoimi wypowiedziami co chwila gdzie gada kocopoły o polskiej myśli szkoleniowej, być może to wynika z faktu że uważa iż skoro on jako ostatni selekcjoner osiągnął miejsce medalowe na wielkim turnieju (specjalnie podkreślam żeby nikt z Wujem nie wyskoczył), to ma obowiązek bronić polskich trenerów. Oczywiście skutek jak widzimy jest odwrotny i chociażby z tego powodu powinien przestać.
rzadko już czytam teksty na weszło ale ten mnie wciągnął i był dobry. Gratki.
Tak to się kończy gdy myśli się że kadrę tworzy selekcjoner, a nie zawodnicy. Pomimo tego co „osiągnął” trzeba przyznać rację Piechniczkowi z pomysłem zakazu gry dla niektórych członków tej kadry, gdyby tak zrobił to być może dałoby to do myślenia tym którzy zrobili sobie z kadry klub towarzyski. Inna sprawa że z tekstu wynika że słowa słowami, a czyny czynami, no jak kilku grajków z Widzewa w ostentacyjny sposób olewa zgrupowanie a potem ich się ugładza to cóż. No i te dramy z Kowalem w mediach, co to za problem powiedzieć mu prywatnie żeby przestał pierdolić? Generalnie ta kadra była zgrają niewłaściwych ludzi pod wodzą niewłaściwego trenera
Bardzo ciekawy tekst, z przyjemnością przeczytałem.
Tak, tak droga młodzieży. Lata 1987 – 2002 były nastraszniejsze w historii polskiej reprezentacji. A i później nie było jakoś szczególnie lepiej. Teraz jest wręcz raj z punktu widzenia starego polskiego kibica jak ja.
Nie chodzi tylko o wyniki, ale o styl i ogólną paździerzową atmosferę.
A potencjał piłkarski był, naprawdę.
Nie no, co za potencjał? Teraz to chyba w samej Serie A mamy tylu piłkarzy ilu wtedy mieliśmy we wszystkich ważnych ligach. Żeby ktoś z naszych grał w klubie który coś znaczył w Europie, to tak z głowy przychodzi mi na myśl Warzycha (który w kadrze zawodził) i Wandzik z Panathinaikosu (półfinał LM), i Kosecki z Nantes w LM (też półfinał). Do tego gracze z TSV1860, BMG, PSV, panie z czym do ludzi, myśmy mieli reprezentanta w Hansie Rostock. Jak Citko strzelił kilka bramek, to ludzie ze szczęścia się posrali na jego punkcie 10 razy bardziej niż teraz na Piątka
wyraziłem się nieprecyzyjnie. Bo rzeczywiście zależy o których z tych lat mówimy, Ale w latach 80. i na pocz. 90 było pełno zdolnych piłkarzy jeszcze. Np. pełno było Polaków grających pierwsze skrzypce w Bundeslidze. Furkok, Okoński byli najlepszymi strzelcami z Polski do czasów Lewandowskiego. Było też dużo zdolnej młodzieży, Karaś, Kubicki, Kosecki, wiecznie młody Dzekanowski 🙂 Zmarnowali swoje kariery albo im zmarnowano
edit: Furtok oczywiście
Stary stetryczały dziad, który nie potrafi się przyznać do błędów. Byle dalej od takich brofesonalistów.
Trudno dziś oceniać coś co było35-40 lat temu
Nawet ktoś żyjący wtedy i na bieżąco obserwujący wydarzenia piłkarskie, nie wiedział o wielu sprawach dotyczących reprezentacji i samych zawodników. Kibic wiedział tyle co przeczytał w gazecie lub usłyszał w telewizji. O tym co było podawane decydowali dziennikarze
i oni kształtowali opinię. Generalnie był to czas biedy i dziadostwa. We wszystkich płaszczyznach. Dziadami byliśmy prawie wszyscy i mało było chętnych wśród reprezentantów do grania za friko.
I Piechniczek zderzył się ze zmianą w głowach piłkarzy. Na swoje nieszczęście był bucem i chamem i stąd konflikty. Zawodnicy nie pozwalali traktować siebie jak małych trampkarzy. Stąd konflikty.
Doszedł jeszcze totalny pierdolnik w PZPN, opanowanym przez emerytowanych ubeków i inne szumowiny. Nie było atmosfery, nie było wyników a i metody Piechniczka były z przed 20 lat. Minęły lata a Piechniczek dalej jest sobą, czyli nieprzyjemnym bucem.
Piechniczek wizerunkowo padł ofiarą nieumiejętności trzymania języka za zębami. Tylu ludzi (sportowców, muzyków, aktorów) traci szacunek durnymi wypowiedziami… Gdyby nie jego oderwane od rzeczywistości wypowiedzi, spoglądalibyśmy pewnie na drugą kadencję Piechniczka nieco przychylniej. Bo fakt pozostaje faktem – ówcześni reprezentanci zachowywali się niczym rozwydrzone dzieciaki, a i wybitnymi umiejętnościami nie dysponowali. Tak czy inaczej, za Antonim nie przepadam, choć szanuję za 1982.
„– Kto nie chce grać w reprezentacji, tego nie będę prosił. Liczyłem na lojalność graczy – mówił też selekcjoner. Nie potrafił pojąć, że część reprezentantów przyjazd na kadrę, w której panował wieczny bałagan, traktuje jako zło konieczne, a nie największy honor i sposobność do wypromowania nazwiska.” – czy ten Kowalczyk traktujący kadre jako zło konieczne to ten sam, który teraz jeździ po wszystkich, którzy śmią zagrąc w kadrze słabszy mecz, czy jakiś jego brat bliźniak? 😉
Karwasz twarz.. Pamiętacie główkę Wojtali w meczu z Italią u nas w Chorzowie chyba.. Kurwa jak on tego nie trafił.. A potem nas stłukli pieknie w rewanżu..
Roman Kolton nie lubi tego .
Kowalczyk chlal i demoralizował ale zły tutaj był Piechniczek xdd
czy słaba gra była winą Piechniczka? Częściowo na pewno, nie potrafił zbudowac atmosfery. Jednak większą winę ponoszą mąciciele – goście, którzy pograli chwilę na zachodzie i już się poczuli za fajnie na reprezentację. Wyobrażacie sobie, by w 82′ ktoś olał drużynę bo mu jedzenie nie pasowało, jak Kowalowi? Chwilę posiedział w Sewilli i już mu sodówka odbiła, już traktował kadrę jako zło konieczne. I teraz ten sam Kowal siedzi w fotelu i domaga się wyjebania Zielińskiego czy Krychowiaka bo, jego zdaniem, za słabo się starają (za słabo czyli śmią nie zagrać najlepszego meczu w karierze). Taki Juskowiak to chociaż ma dość rozumu by siedzieć cicho.
„Wyobrażacie sobie, by w 82′ ktoś olał drużynę bo mu jedzenie nie pasowało, jak Kowalowi?” W 1982 roku jeden telefon do odpowiedniej osoby wystarczyłby żeby Kowal zjadł swoje skarpety i pochwalił PZPN za dobre menu. Nie usprawiedliwiam zachowania Kowala, ale Piechniczek też powinien wiedzieć, że realia się zmieniły. Jeśli zgrupowania były poza terminami FIFA/UEFA, to trudno dziwić się piłkarzom, że średnio im to pasowało.
Niewiele jest w polskiej piłce osób tak antypatycznych jak Piechniczek. Stary grzyb za każdym razem jak się odezwie, to nóż mi się w kieszeni otwiera, a właściwie nawet nie musi nic mówić – już samą minę ma taką, że wystarczy. Wiecznie obrażony na cały świat, zabetonowany w każdym względzie w głębokim PRL, szukający spisku nawet jak mu pani w warzywniaku wyda 5 groszy za mało. Jego godnym następcą jest Probierz, tylko w przeciwieństwie do Piechniczka nie bardzo ma na koncie jakieś sukcesy.
Absolutnie haniebny czas tej reprezentacji i haniebna kadencja Piechniczka. Podobnie jak jego wypowiedzi. Nic dziwnego, że trenerski już nigdy nie zaistniał. Źli piłkarze, złe media, wszyscy źli, tylko on nieomylny i nieskazitelny. Świat mu wtedy już dawno odjechał. Szkoda że go wybrano, bo zmarnowano czas naprawdę zdolneho pokolenia – Kowalczyk, Świerczewski, Łapiński, Nowak, Koźmiński, Juskowiak, Adamczuk, Bałuszyński, Dembiński, Majak i wielu innych. I za to Piechniczek powinien zniknąć na zawsze z polskiej piłki. A niestety dla niektórych wciąż był autorytetem.
brawo….dzieki za 3 miejsce 1982 ale teraz juz niech spierdala
jedyny trener z ery betonu (nazywam to era od 1984/85 do teraz – czyli mniejwiecej wtedy kiedy zachod uciekl technologicznie wschodowi) ktorego jakos szanuje za wg mnie pojecie o pilce noznej to strejlau
reszta wypierdalac
Baju baju Kowala dla naiwnych frajerów, że wzgardzili prostytutkami. Ciekawe, że jakoś dziwnym trafem na zgrupowania w Polsce,bodajże w Świerklańcu, taryfy z kurwami kursowały częściej niż Pendolino z Warszawy do Gdańska…
Fajny artykuł, więcej takich na weszło.
Płaczecie, że tekst stronniczy. Nie sądzę. Tak po prostu było. Piechniczek icerpiał i cierpi na symbol oblężonej twierdzy. Ciągle szukał problemów i węszył spiski. Reprezentacja za jego kadencji grała słabo. Kombinował jakieś dziwne rzeczy ze składem. Później kiedy trenerem był Leo to cały czas dupę mu w mediach obrabiał. Gość nic się nie zmienił. Kiedy teraz słyszę jakimi „złotymi myślami” dzieli się w mediach to jakby żywcem wyjął to z lat ’90 tych. Wtedy się mylił i teraz też najczęściej gada bzdury. Fajnie, że zdobył medal na Mundialu ale później zdziadział i tyle.