Football is coming home. Złoty gol Bierhoffa. Czesi w finale, gwiazdy Gascoigne’a, Kluiverta, Bergera. Anglicy jak zwykle przegrywający karne z Niemcami.

Wcale nie tak wiele zabrakło, by na Euro 1996 w Anglii bawili również Polacy pod batutą Henryka Apostela. Zespół grający ofensywną, pełną polotu piłkę przegrał awans dopiero na finiszu.
***
NOMINACJA. DLACZEGO NIE WÓJT?
1993 rok. Rok niedzieli cudów. Lech w eliminacjach Ligi Mistrzów ulega Spartakowi 2:7. Wszyscy jeszcze mają w pamięci 0:9 Widzewa z Eintrachtem.
Reprezentacja dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy. Kadencja selekcjonera Strejlaua miała swoje wzloty, ale koniec był upiorny. W 1993 pokonaliśmy wyłącznie Finlandię i San Marino, mecząc się okrutnie, w Łodzi wygrywając po ręce Furtoka. Kadra, traktowana jak cyrk objazdowy, zagrała sparing nawet w Brzeszczach. Kończyła eliminacje do World Cup 1994 pięcioma porażkami i z Lesławem Ćmikiewiczem za sterami.
Faworytem do objęcia posady był Janusz Wójcik. Wspomnienie srebra na igrzyskach olimpijskich było świeże, a na tle mizerii polskiego futbolu nabierało wyrazu. Ludzie chcieli Wójta, a Wójt niczego nie pragnął bardziej, niż stołka trenera pierwszej reprezentacji.
Ale problem był zasadniczy: Wujo był mocno skonfliktowany z PZPN-em. Jego kadra olimpijska funkcjonowała w zasadzie niezależnie od ówczesnego PZPN-u, a wręcz w kontraście do niego. Finansowana przez Fundację Olimpijską drużyna mogła liczyć na profesjonalne warunki, podczas gdy pierwsza kadra czasem miała problemy z opłaceniem hoteli, raz awaryjnie wystąpiła w drugim stroju HSV, a na mecze towarzyskie jeździła tam, gdzie można było coś dla PZPN-u zarobić.
Fundacja i Wójcik były solą w oku związku. PZPN nasyłał na nią nawet kontrole skarbowe. Wójcik kontrował po swojemu, czyli otwarcie mówiąc co myśli, również za pośrednictwem prasy, zyskując poklask tłumów. Michał Listkiewicz wspominał, że w późniejszych latach o potrzebie zatrudnienia Janusza Wójcika mówił nawet… Aleksander Kwaśniewski.
Ale w 1994 Wójt nie miał szans na wprowadzenie w życie zasady „Zmieniamy szyld, jedziemy dalej”. W wydanej w 1997 roku książce „Jego biało-czerwoni” pisał:
Przypominałem sobie wtedy wszystkie moje wcześniejsze podejścia pod stanowisko selekcjonera.
Pierwsze w 1992 roku po triumfalnym powrocie z Barcelony. W dobrej wierze proponuję Strajlauowi, byśmy pracowali wspólnie z kadrą, ten w cztery oczy mi nie odmawia, natomiast publicznie mnie dezawuuje.
Trudno. Potem przegrywa eliminacje do mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych, a jego następcą zostaje – czasowo – Leszek Ćmikiewicz. Fatalne występy Polaków zostają przypieczętowane porażką z Norwegią 0:3 i ostatecznym pogrzebaniem szans na Puchar Świata.
W 1993 roku, po odejściu Strejlaua i Ćmikiewicza, PZPN wybierał nowego szkoleniowca. Mówiło się o czterech poważnych kandydatach: Grzegorzu Łacie, Władysławie Stachurskim, Henryku Apostelu i znowu o mnie. Ja naraziłem się wierchuszce PZPN w Barcelonie. Karty więc były rozdane – trenerem musiał zostać Apostel.
Ale startowałem w przedbiegach. Ba, wtedy przyjechał nawet do mnie przewodniczący Wydziału Szkolenia PZPN, Zygmunt Lenkiewicz, który prowadził rozmowy z wszystkimi kandydatami na selekcjonerów. Pamiętam, byłem akurat z piłkarzami Legii na zgrupowaniu w hotelu „Lando”, koło Piaseczna, i tam też z nim rozmawiałem na temat mojej koncepcji prowadzenia reprezentacji.
Wtedy pod Piasecznem rozstaliśmy się po godzinie rozmowy, ustaliliśmy nawet, że kwestie finansowe nie są najważniejsze, i wkrótce miałem dostać oficjalną odpowiedź.
Z gazet dowiedziałem się, że trenerem został Apostel, podówczas trener Górnika Zabrze. Wybrany, choć właśnie po ligowym meczu z nami publicznie oświadczył, że praca z reprezentacją go nie interesuje!
(…) Zabrzański trener Apostel w dziwnych okolicznościach objął kadrę narodową (kolejny konkurs PZPN na trenera – selekcjonera kadry, rozstrzygnięty wedle niejasnych kryteriów).
Według Michała Listkiewicza zdecydowała sympatia Kazimierza Górskiego do Henryka Apostela.
– Kazimierz Górski miał niepodważalny autorytet, nikt nie chciał mu się sprzeciwiać. Panowie pałali do siebie sympatią, łączyły ich choćby korzenie lwowskie.
Janusz Basałaj potwierdza tą wersję.
– Apostel miał w Kazimierzu Górskim wielkiego zwolennika również z przyczyn osobistych. Obaj byli zza Bug, Apostel w ramach repatriacji przyjechał do Bytomia.
Osobiste relacje tylko przeważyły szalę. Prawda bowiem była taka, że po Wójciku z krajowych trenerów Apostel miał najmocniejsza kartę. W 1992 i 1993 wygrał ligę z Lechem Poznań, a trochę wcześniej Kolejorza poprowadził w znakomitym dwumeczu z Barceloną Johana Cruyffa. W latach osiemdziesiątych zbudował mocny Śląsk z Tarasiewiczem w składzie. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych z sukcesami prowadził reprezentacje juniorskie.
POCZĄTKI, CZYLI BOLESNY PRZEGLĄD WOJSK
Choć polski futbol toczyło wiele chorób, począwszy od korupcji, a po lejący się strumieniami w szatniach alkohol, Apostel miał z czego szyć i to mimo, iż czekała go budowa reprezentacji w zasadzie od zera.
Wymiana pokoleniowa była konieczna. Jacek Ziober, Marek Leśniak, Jan Furtok, Robert Warzycha, Andrzej Lesiak, Dariusz Kubicki, Dariusz Wdowczyk – ci piłkarze do niedawna stanowili o obliczu kadry, u Apostela albo całkowicie zniknęli z reprezentacyjnego krajobrazu, albo pojawili się na chwilę i im podziękowano. Sprawa była jasna: nastał czas olimpijczyków, którzy wchodzili w najlepszy piłkarsko wiek.
Ale Apostel nie musiał polegać tylko na nich. Kosecki grał w Atletico najlepszy futbol w karierze, podobnie Bałuszyński w Niemczech. Piotr Nowak robił karierę w Bundeslidze, Tomasz Iwan rozwijał skrzydła w Holandii, w Panathinaikosie ważne role odgrywali Warzycha i Wandzik, Koźmiński grał w arcymocnej wówczas Serie A. W polskiej lidze też grało wielu ciekawych zawodników, bo przecież za chwilę w oparciu o nich Legia i Widzew pokazały się w Lidze Mistrzów. Wyrzutem sumienia musi pozostać Leszek Pisz, który choć był wtedy w doskonałej formie, nie zagrał ani raz. Tymczasem minuty u Apostela złapali tacy piłkarze jak Jacek Grembocki, Arkadiusz Kubik czy Tomasz Lenart.
Przedeliminacyjne sparingi kadra grała w kartkę. Remis z Hiszpanią w Tenerife przyjęto jak sukces, ale wkrótce przyszła porażka z Austrią w Katowicach czy kompromitujący remis z Białorusią w Radomiu. Koncepcje, przede wszystkim personalne, cały czas się zmieniały. W konsekwencji do Izraela w pierwszej kolejce eliminacji Euro 1996 jechał zespół niedojrzały, jeszcze w początkowej fazie budowy.
Henryk Apostel: – Przylecieliśmy dzień przed meczem, wylatując z samego rana, żeby się zaaklimatyzować. Mieliśmy trening po 16 tego dnia, a następnego mecz. Niestety miałem trochę kłopotów z zespołem – nie było zawodników. Niektórzy kontuzjowani, niektórych choroba złapała. Dlatego na lewą obronę musiałem wystawić Maciejewskiego z GKS-u Katowice. Starał się jak mógł, ale to nie był jego poziom. Izraelczycy grali ewidentnie na niego. Drugą połowę mieliśmy lepszą, Roman Kosecki strzelił na 2:1, były też inne sytuacje i do remisu nie brakowało wiele.
Pamiętacie monolog Dariusza Szpakowskiego po Słowenii za Beenhakkera? Starsi kibice będą pamiętać, że swoim dobitnym komentarzem opatrzył też mecz z Izraelem. Trudno się dziwić – był to piąty z rzędu przegrany mecz o punkty.
Dariusz Szpakowski: – Powiedziałem, że mam dość takich meczów, dość takiej gry i braku zaangażowania reprezentantów Polski. Powiedziałem na antenie, że takich meczów komentować nie chcę. Byłem rozczarowany jak wszyscy i dałem upust emocjom. Niektórzy mówili, że Szpakowski obraził się na reprezentację. Porażka jest wkalkulowana w sport, ale niech to będzie porażka po walce. Jeśli walki się nie podejmuje, pojawia się frustracja. Byliśmy bezradni.
Jałocha do meczu z Izraelem grał u Apostela wszystko. Na Izraelu skończyła się jego reprezentacyjna kariera, tak samo Romana Szewczyka. Również Maciejewski nigdy więcej nie założył koszulki biało-czerwonych, Apostel straci też zaufanie do Brzęczka. W bramce zawalił tego dnia Wandzik.
Kształt drużyny, która otrze się o awans, będzie drastycznie inny.
Źródło: Soccerway
Po meczu doszło nawet do konfliktu świętej pamięci Pawła Zarzecznego z Romanem Koseckim. Paweł był w bliskiej komitywie nie tylko z Kosą, ale z wieloma kadrowiczami. Powiedział według reprezentanta o jedno słowo za dużo i dostał w twarz.
Kosecki: – Po meczu w Izraelu jedliśmy kolację, Paweł powiedział coś za ostro, wstałem i rzuciłem się na niego. Poszarpaliśmy się trochę, siniaki były.
Atmosfera nie mogła być gorsza. Za moment przyszło marne 1:0 z Azerbejdżanem po golu Juskowiaka, Azerbejdżanem, który był przydzielony do grupy jako najniżej rozstawiony ze wszystkich drużyn Europy. Mecz był powtórką wstydliwych starć z San Marino.
Wymowne: Szpakowski meczu nie skomentował, za mikrofonem siadł Laskowski.
16 listopada Polska zremisowała w Zabrzu z Francją, wreszcie pokazując przebłyski potencjału, bo mogliśmy ten mecz wygrać. Krytycy wciąż jednak mogli zrzucić przyczyny lepszego występu na skandaliczne warunki atmosferyczne.
Henryk Apostel: – Graliśmy w Zabrzu, jedynym dopuszczonym przez UEFA stadionie. Tego dnia było takie błoto, że ludzkie pojęcie przechodzi. Nie wiem jak sędzia dopuścił do tego meczu. Ale zaczęło się i Juskowiak, a także Kosecki mieli stuprocentowe okazje. Mogliśmy wygrać ten mecz.
Polscy piłkarze byli znaczniej bardziej przyzwyczajeni do fatalnych warunków, francuskie gwiazdy walczyły o przetrwanie. Remis pozostawił niedosyt – przecież Francuzi prawie całą drugą połowę grali w dziesiątkę po czerwonej kartce Karembeu.
Rok kończył się w złej atmosferze, wielu nawoływało do zwolnienia Apostela.
WIELKA MAJÓWKA
Prawdopodobnie w żadnej reprezentacji Polski nie było takiego przyzwolenia na imprezowanie. Kadrowicze aktywnie korzystali z przymkniętych oczu selekcjonera.
Łapiński: – Ta kadra była uwielbiana przez piłkarzy. Przyjeżdżałem na zgrupowania różnych selekcjonerów i nie pamiętam takiej sympatii do zgrupowań, do przebywania ze sobą w grupie, do spotykania się. Było to związane z luzem, który wprowadził Apostel. Nie było jakiejś wielkiej dyscypliny, wielkich kar, restrykcji. Oczywiście był regulamin, natomiast regularnie się go łamało, a wszystkie wyskoki były tuszowano. Mówię oczywiście o sprawach pozaboiskowych, bo na treningu wszyscy wychodzili i robili co mogli.
Basałaj: – Złośliwi mówili, że trener Apostel, wybitny szachista, grał z szefem drużyny Piotrem Kanclerzem w szachy, a pochłonięci gambitem królewskim lub obroną sycylijską nie wiedzieli co dzieje się z reprezentacją, która dokazywała. Myślę, że trener miał do piłkarzy żal. To bardzo prawy człowiek, ufny. Zawodnicy chwalili jego warsztat, treningi. Ale może jak piłkarze chwalą trenera to źle? Może to jednak powinien być poganiacz mułów?
Listkiewicz: – Trener Apostel to przeuroczy człowiek, bardzo uczciwy, bardzo mądry. Osoba wielkiego kalibru. Szkoda mi go, bo miał do tych piłkarzy za dobre serce. Zawodnicy w reprezentacji sami powinni dbać o dyscyplinę i poważne traktowanie każdego meczu. Henryk jest człowiekiem trochę z innej epoki, gdzie słowo, honor, lojalność były najważniejsze. Tutaj zetknął się z pokoleniem, które mniej poważnie traktowało takie wartości.
Piłkarze niechętnie opowiadają o tym, co działo się na zgrupowaniach. Wielu tonuje, jak choćby Piotr Świerczewski:
– Ja wiem, te legendy są moim zdaniem wyolbrzymiane. Co tam się niby działo? Piwko się wypiło, na ping ponga poszło, w karty zagrało na pieniądze, tak jak dzisiaj chłopaki grają w Nintendo. Jakieś numery się wymyślało, zakłady w stylu kto więcej razy odbije piłkę głową o ścianę. Inaczej wygląda taki konkurs, gdy gra się o nic, a gdy się położy chociaż parę złotych.
Paweł Zarzeczny w jednym z felietonów wspominał jednak choćby taką historię:
Z dawnych czasów pamiętam imprezę z kadry Apostela („Mały” nazywał ten okres „Wielką Majówką”) – Nowak z Kosą leżą w podwójnym łóżku i palą papierosy, obok ich żony (a może jedna, nie pomnę), a przebrany za lokaja w liberii stoper Jaskulski podaje na tacy szampana.
Oj, umieli oni i pograć, i potańczyć, i się pośmiać.
Pełna anegdot jest biografia Wojciecha Kowalczyka.
() Piłkarzy nie da się upilnować. Uciekali za Strejlaua, Apostela, Piechniczka, Wójcika, pewnie za Górskiego też. Co może zrobić trener? Musiałby siedzieć pod drzwiami, a najlepiej w pokoju zawodnika, żeby te czasem oknem nie wyszedł. A co zrobić jak dziesięciu wyjdzie, jak to zawsze bywa? Dziesięciu wyrzucić? A skąd wziąć następnych?
(…) Trener Apostel nigdy nie należało do specjalnie rygorystycznych. Może też wyznawał naszą zasadę, że kto się dobrze nie pobawi, ten dobrze nie zagra? Na początku zgrupowań mówił nam tak: – Jeśli chcecie, to pijcie. Ale jeśli kogoś złapię w łóżku z dupą, to pójdę i powiem jego żonie.
(…). Duszami towarzystwa byli Piotrek Nowak i i Roman Kosecki. Słowa Apostela przyjmowaliśmy jak swego rodzaju przyzwolenie, że nie będzie nas ścigał za nocne Polaków rozmowy. Te rozmowy, jeśli mecz był w środę, kończyliśmy koło poniedziałku. I tak przez kilka dni można było wystarczająco się „nagadać”.
(…) Pamiętam jak z Romkiem spotkaliśmy się przed meczem Polska – Słowacja. Zgrupowanie zaczynało się w niedzielę, a my byliśmy w Warszawie już w sobotę rano. Uznaliśmy, że jemy obiadek na starówce. Zamówiliśmy prosiaka, winko, no to co robimy? Przejedziemy się rykszą.
– Mistrzu, zatrzymaj się na chwilę – zagadał do pedałującego Kosa – ty, a za ile do Buku?
– Kowal i tak w książce łagodził to, co się działo – ze śmiechem przyznaje Łapiński – Ta drużyna grała tak, jak zachowywała się poza boiskiem. Była pełna fantazji efektem słabszej dyscypliny. Jeśli wygrywała, to dzięki tym cechom, jeśli przegrywała, to też dzięki nim.
Nie dziwi, że trener Apostel zapytany o swój pomysł na kadrę, i tak w pierwszej kolejności przechodzi do tematu pozaboiskowych wyskoków kadrowiczów.
– Zespół wymagał konsolidacji. Widziałem znacznie większą rolę Andrzeja Juskowiaka, oczywiście w roli typowej dziewiątki. W linii obrony wierzyłem w Tomasza Wałdocha i Tomasza Łapińskiego, obaj to mądrzy ludzie, którzy stanowili dobraną parę. Wielkim kłopotem była natomiast lewa i prawa pomoc. Oglądałem wcześniej Koźmińskiego, który grał we Włoszech, ale w kadrze widziałem go w innej roli, raczej wyżej ustawionego. W początkowej fazie ustawiałem go mimo to na obronie, ale później przesunąłem jeszcze do pomocy. Szukałem też pomocnika z prawdziwego zdarzenia, takiego machera, człowieka, który może zmobilizować nasz zespół, a rywalom zagrozić. Szukałem, szukałem i przypadł mi do gustu Piotr Nowak z TSV 1860 Monachium. W pewnym okresie rzeczywiście grał bardzo dobrze. Ale czasami woda sodowa uderzała do głowy i nie tylko jemu, ale kilku innym panom, którzy grali w tym zespole. Ci panowie grali poza granicami kraju, w zespołach mocnych, czy to hiszpańskich, niemieckich i jeszcze innych. Załatwiali sobie przyjazd zawsze te 2, 3 dni wcześniej, przyjeżdżali i wie pan, najpierw musieli się spotkać z kolegą, później dopiero spotkać się na kadrze. Takie rzeczy bywały. Zabrakło czasami tych 2-3 dni, żeby ta grupa była jak najlepiej przygotowana do meczów.
– Jakby mógł pan cofnąć czas, ściągnąłby im lejce?
Miałem to w głowie, że niektórzy nie podporządkowują się w pełni sprawie. Jest mocny rywal, to podejście inne, ale jak słabszy to łatwy mecz, to nie musimy się męczyć za dużo, i tak się wygra. A potem wychodziły takie mecze jak z Izraelem i Słowacją. Grupa myślała, że Izrael odda punkty. To mnie denerwowało. Ale powyrzucać niektórych zawodników nie mogłem, bo nie miałbym zespołu.
Czy zawodnicy podchodzili zbyt lekko do swoich obowiązków? Na pewno tak. Na swój sposób dopełniając obraz czasów, gdy polski futbol z każdej strony nadgryzały zachowania, jakie dziś byłyby nie do pomyślenia. W internecie do dziś zachowują się takie kwiatki…
Po powrocie z Paryża do Gdyni zadzwonili kibice Legii i Pogoni. Poinformowali nas, że na meczu Polska – Rumunia chcą stoczyć z nami boj Arka + Cracovia – Legia + Pogoń. Oczywiście nie wypadało nam odmówić, wiec na ligowym meczu Arki poinformowaliśmy innych kibiców o propozycji Legii. Wielu kibiców zgodziło się z nami, że kibice Legii i Pogoni za mało oberwali w Paryżu i trzeba ich zlać ponownie.
(…)
Udaliśmy się na piwo do słynnej knajpy „Pod kasztanami”, po drodze spotkaliśmy naszych przyjaciół z Cracovii, którzy do Zabrza dotarli samochodami. Po wypiciu kilku piwek udaliśmy się na stadion. Przy wejściu stoczyliśmy ostrą walkę z psami. Kilku z nich nieźle dostało. Na stadionie gliniarze pytali się nas,gdzie chcemy usiąść. Czy obok Górnika czy Legii. My z wiadomych względów wybraliśmy Legię. Weszliśmy na sektor gdzie siedział już Sosnowiec i kilku legionistów. Podarliśmy wszystkie flagi wywieszone w sektorze, rozdaliśmy kilka klapsów i Sosnowiec uciekł. Razem z Cracovia zaatakowaliśmy policje na stadionie, z którą walczyliśmy aż do rozpoczęcia meczu, udowadniając tym samym, że Arka i Cracovia to w chwili obecnej najlepsza ekipa w Polsce. Zapewne niejeden czytający ten artykuł oglądał w telewizji program „Za metą”, w którym wyraźnie było widać jak kibice Arki i Cracovii wyrzucili policję z naszego sektora.
NOWAK, CZYLI REŻYSER
Wiosnę 1995 zaczynaliśmy od najtrudniejszego meczu eliminacji. Rumunia była świeżo po znakomitych mistrzostwach świata w USA, znajdowała się w topowej dziesiątce rankingu FIFA. Rumuni mieli złote pokolenie, z grającym w Barcelonie Hagim na czele. Do Bukaresztu jechaliśmy jak na ścięcie.
A jednak mecz te dołączył do panteonu polskich honorowych porażek. Otworzyliśmy wynik. Graliśmy z jedną z najlepszych drużyn świata otwarty, efektowny futbol. Winą za porażkę obarcza się zazwyczaj Wandzika, który strzelił bramkę samobójczą. Sęk w tym, że według choćby Michała Listkiewicza, Wandzik w tej akcji był faulowany. Poza tym nasz golkiper wybronił wcześniej kilka znakomitych sytuacji Rumunów, a roboty miał huk przez cały mecz. Gdybyśmy wywieźli remis, miałby prawo zostać ochrzczony księciem Bukaresztu.
Rumuni wygrali, bo byli lepsi, ale i tak pokazaliśmy więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Nawet po czerwonej kartce Jaskulskiego goniliśmy wynik i mogliśmy wyrównać.
Apostel: – Nie byłem i nie jestem człowiekiem, który szuka wymówek, który narzeka na sędziów. Przegrało się mecz, to się przegrało. Ale meczu z Rumunią nie da się opisywać bez wspomnienia o arbitrze. W Bukareszcie sędziował Szwajcar. Wszyscy pamiętają Wandzikowi straconą bramkę. A napastnik najpierw Wandzika uderzył. Arbiter nie zareagował.
Listkiewicz: – Nie mieliśmy farta do sędziów. Generalnie zawsze mówi się, że błędy sędziowskie na koniec się zrównują. Przeważnie tak jest, ale nie w tym wypadku. Sędziowie popełniali rażące błędy. Oczywiście nie celowo, ale mecz w Rumunii, mecz we Francji, faule na bramkarzu, dziwne decyzje. Suma pecha skumulowała się w jednych eliminacjach.
Wiosną 1995 to była drużyna Piotra Nowaka, co było olbrzymim wzmocnieniem. Wcześniej u Apostela zagrał tylko epizod z Białorusią.
Nowak miał życiową formę. W rankingu Kickera krążył między klasą światową, a klasą międzynarodową, a za wiosnę 1995 został wybrany najlepszym pomocnikiem Bundesligi. W TSV, do którego przeszedł, strzelał i asystował jak na zawołanie. Potrafił to przenieść również na reprezentację Polski. Kosecki był postacią kluczową, prezentował równą, dobrą formę, Juskowiak strzelał jak na zawołanie, ale to Nowak odmienił oblicze drużyny.
Łapiński: – Wychodzimy na Brazylijczyków, ówczesnych mistrzów świata, w dodatku u nich. I co? I gramy z nimi w piłkę. Nowaczek był bardzo mobilny, zwinny, Canarinhos mieli z nim wielki problem. Nam przy rozegraniu dawał mnóstwo opcji. Nie musieliśmy grać na pałę na chorągiewę. Zawsze był w osobie Piotrka człowiek, który chciał piłkę. Zagrałeś, oddał, znowu się pokazywał. Przyjemnie się z nim grało. Bez niego ta reprezentacja traciła pięćdziesiąt procent wartości. Narzucał tempo gry. Dzięki niemu mogliśmy utrzymać grę krótszymi podaniami. Poza tym dodawał wiary w siebie. Strach jest zawsze wprost proporcjonalny do przestrzeni, którą zostawia przeciwnik. W lidze masz dużo wiary, bo dużo przestrzeni. Grasz w kadrze, przestrzeni mało, to i wiary mniej. A Piotrek przez swoje dawał nam dużo pewności, zarówno swoją osobą, jak i swoim stylem grania. Dzięki niemu wierzyliśmy, że nie musimy się kopać, tylko możemy grać.
Reprezentacja przeżywała swój miesiąc miodowy. Pokonała Izrael 4:3. Rozbiła Słowację aż 5:0. Wałdochowi w trakcie meczu ze Słowacją urodziło się dziecko, o czym spiker informował na stadionie, a Michał Listkiewicz wpadł w nałóg palenia cygar.
– Pan Kazimierz Górski otrzymał od wielbiciela paczkę cygar i nie wiedział co z nimi zrobić. Podpowiedziałem, żebyśmy zapalili po cygarze po każdym golu Polaków. Przez 5:0 wypaliliśmy całą paczkę i tak jakoś te cygara się do nas przykleiły.
Drużyna zyskała swój charakter. Ofensywny, pełen polotu, mogący robić wrażenie zarówno na kibicach, jak i rywalach.
Przede wszystkim jednak w wyrównanej grupie dzięki zwycięstwom zyskała grunt. Francja wciąż nie straciła gola, ale straciła za to punkty z Izraelem, Rumunią, Słowacją.
PARK KSIĄŻĄT
– No teraz mam. Dobra Marek. Powiedz temu, żeby już oddawał głos, bo będą zaraz grali hymny, a on pruje z tego studia nie wiadomo po co.
Taką wypowiedzią Dariusza Szpakowskiego zaczyna się nagranie meczu Francja – Polska, najsłynniejszego w całych eliminacjach Apostela.
Powszechnie ten mecz postrzegany jest jako koncert Andrzeja Woźniaka, który został księciem Paryża, ratując nam remis. To tylko częściowa prawda.
Po wcześniejszych wygranych nastroje były bojowe nie tylko u piłkarzy. Apostel ustawił zespół wysoko, a w pierwszej połowie gra toczyła się w środku pola. Francuzi nie stworzyli żadnej okazji. Nasz gol nie padł po zabłąkanej kontrze, tylko był efektem wysokiego ustawienia – Iwan odbiera futbolówkę Zidane’owi w kole środkowym, odgrywa do Kowala, ten do Juskowiaka i 1:0. Mało, jeszcze w pierwszych 45 minutach powinniśmy dostać karnego po tym, jak Lama staranował Juskowiaka.
Murowania nie było. Wyszliśmy z Nowakiem, Koseckim, Kowalczykiem, Juskowiakiem w składzie, nie ośmioma obrońcami jak za Wójcika na Wembley.
Francuzom zajrzały w oczy demony z eliminacji World Cup 1994, kiedy Bułgarzy pozbawili ich marzeń. W przerwie mieliśmy trzy punkty przewagi nad Francją. Rumuni uciekali, ale to nie miało znaczenia, bo wychodziły z grupy dwa zespoły.
Niestety druga połowa to trzęsienie ziemi. Łapiński ogląda czerwoną kartkę, schodzi Nowak. Zaczyna się oblężenie.
Łapiński: – Bezsensowne moje zachowanie. Spóźniony położyłem się na dupie i tyle. Byłem wściekły na siebie. W całej karierze zobaczyłem dwie czerwone kartki, z czego jedną akurat w takim meczu.
Dopiero wtedy Woźniak musiał się naprawdę wykazać i dopiero wtedy Francuzi zaczęli stwarzać sobie sytuacje. Co by było gdyby Łapiński został na boisku – nie dowiemy się nigdy. Ale przecież nawet w dziesiątkę mało nie dowieźliśmy zwycięstwa, które dawałoby nam autostradę do Euro.
Woźniak zyskał miejsce w składzie kosztem Macieja Szczęsnego, mającemu wyższe notowania w lidze, ale który wpuścił trzy gole w sparingu kadry z Fortuną Dusseldorf. Woźniak w materiale Piotra Tomasika wspominał, że mecz zaczął od falstartu:
– Pierwszą interwencję po meczu w Paryżu zaliczyłem taką, że… wypuściłem piłkę z rąk, a ta przeleciała mi między nogami. Szczęśliwie zdążyłem ją jeszcze złapać przed linią. Wszystkich na stadionie zatkało.
Później, faktycznie, bronił jak natchniony. Zatrzymanie dobitki Zidane’a to mistrzostwo świata. W końcu przyszedł karny i pamiętny komentarz Szpakowskiego.
„Lizarazu ustawia piłkę. Nie zdobył do tej pory bramki w reprezentacji. Janek Tomaszewski… myślę, że przeżywa teraz najmocniej postawę Woźniaka. A ten jakby chciał wystawić ścianę swoich pragnień i marzeń… brawo!! Brawo Andrzej Woźniak! Dwa razy jak cudownie jak wspaniale! Proszę państwa, coś niesamowitego i nieprawdopodobnego co zrobił Andrzej Woźniak. Spokojnie bez nerwów, opanujmy się, ja też to przeżywam, podobnie jak i oni i państwo”.
Wszyscy, włącznie z Woźniakiem, podkreślają jednak, że bramka Djorkaeffa nie musiała paść. Był to duży błąd bramkarza. Futbolówka poszła w róg, przy którym stał.
– Zrobiłem ruch przed uderzeniem, a chcąc wrócić na swoje miejsce – poślizgnęła mi się lewa noga. I już nie zdążyłem. Minutę, dwie później Francuzi mieli kolejną sytuację i trafili w słupek. Mogliśmy momentalnie przegrać. Ale przy tym słupku ja musnąłem jeszcze piłkę.
Remis nie był jednak końcem świata. Na trzy kolejki przed końcem ścigaliśmy się z Francuzami o awans. Mieliśmy po 11 punktów i lepszy bilans bezpośrednich meczów. Terminarz?
Polacy: Rumunia (dom), Słowacja (wyjazd), Azerbejdżan (wyjazd).
Francuzi: Azerbejdżan (dom), Rumunia (wyjazd), Izrael (dom).
Zakładano, że ze Słowakami nie będziemy mieli problemów – skoro u siebie zrobiliśmy 5:0, z Bratysławy też przywieziemy wynik. Francuzi mieli prawo obawiać się wyjazdu do Bukaresztu, skoro u siebie nie potrafili pokonać Rumunów. Kluczem dla nas było zwycięstwo z Rumunami na własnym stadionie.
CZARNA JESIEŃ
11 października to dla polskiej kadry data wyjątkowa. To wtedy ograliśmy Niemców, to wtedy pokonaliśmy Portugalię. W 1995 jednak się nie udało, choć szanse były ogromne.
Rumuni przyjeżdżali bez Hagiego. Mieli 17 punktów, w praktyce pewny awans. My zagraliśmy bardzo dobry mecz i choć prawda, że jedna z interwencji Woźniaka przebiła wszystko, co zrobił z Francją, ale byliśmy po prostu lepsi.
Niestety na ten mecz zabrakło Piotra Nowaka, który zgłaszał kontuzję. Nowak, zamiast na boisku, komentował mecz razem z Dariuszem Szpakowskim. Wkrótce rozpętała się wokół Nowaka mała burza: dziesięć dni po sprawdzeniu się w roli współkomentatora zagrał w Bundeslidze. Rozgorzała dyskusja: na klub dostatecznie zdrowy, na kadrę nie? I to w obliczu tak ważnego meczu?
Ale to raczej efekt rozczarowania kibiców, bo jest jasne, że gdyby Nowak mógł zagrać, to by zagrał. Z Nowakiem, z którym kadra Apostela rozwijała skrzydła, wydaje się, że przechylilibyśmy szalę na swoją korzyść.
W tym momencie przegraliśmy eliminacje. Nie ze Słowacją – tutaj. Francuzi odskoczyli na dwa punkty, a nieoficjalnie mówiło się, że Rumuni, już pewni awansu, nie będą w Bukareszcie bić się na śmierć i życie. Tak też istotnie się stało, Francja wygrała dość gładko, już do przerwy prowadząc 2:0.
Nasz występ ze Słowacją to już jedna wielka frustracja, tak jakby nad boiskiem unosił się duch niewykorzystanej szansy. Kosecki zdejmujący koszulkę przed zmianą? Świerczewski ironicznie klaszczący sędziemu po krzywdzącej Polaków decyzji? Dwie tak niecodzienne czerwone kartki w jednym meczu nie są przypadkiem.
Świerczewski: – Romek w formie protestu, że jest zmieniany, zdjął koszulkę i położył ją za linię. Za to dostał żółtą kartę, a że miał już jedną wcześniej, to zobaczył czerwoną. Ja dostałem za to, że stałem w murze i klaskałem. Z dziewięciu metrów zrobiło się dwanaście, zacząłem się arbitrowi kłaniać, bić mu brawo za decyzje, a on za moją ironię dał mi dwie żółte kartki.
Listkiewicz: – Zachowanie Koseckiego i Świerczewskiego było gówniarskie, w reprezentacji nie wolno się tak zachowywać, ale sędzia też troszeczkę się uwziął i po złości rozdawał te kartki, bo jeśli zawodnik po decyzji bije brawo, to dobry sędzia poradzi sobie z tym w inny sposób, niż wykluczając z boiska.
Ostatni mecz z Azerbejdżanem nie miał żadnego znaczenia, ranga czysto sparingowa. 0:0 chwały nie przynosi, ale też było jasne, że Apostel żegna się z kadrą, a drużyna się rozlatuje.
Francuzi na Euro doszli do półfinału, przegrywając z Czechami po karnych.
***
Końcowa tabela nie kłamie, oddaje chwiejnej formie Polaków sprawiedliwość, ale nie oddaje tego, jak w pewnym momencie awans był na wyciągnięcie ręki i to inni musieli się martwić, nie my. My mieliśmy kartę atutową na ręku i wszystko zależało od nas.
Basałaj: – Zaryzykuję i powiem, że dopiero drużyna Nawałki miała większy potencjał ludzki, dopiero pokolenie Lewandowskiego, Glika, Błaszczykowskiego i Krychowiaka. Tam byli olimpijczycy w najlepszym piłkarsko wieku, a także gracze ciut bardziej doświadczeni grający świetnie w najmocniejszych ligach. Drużyny, które później faktycznie weszły do finałów, zrobiły to mimo mniejszej puli talentu.
Możecie się nie zgadzać, ale ja się pod powyższą opinią podpisuję. Czego zabrakło? Na pewno nie talentu. Może trenera-żandarma, który potrafiłby upilnować zawodników, ale może tylko… Piotra Nowaka od początku do końca eliminacji w kluczowej roli i braku czerwonej kartki Łapińskiego, tej ostoi spokoju, która akurat ten jeden jedyny raz w kadrze się zagrzała.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix
Świetny artykuł Panie Leszku. Co do ostatniego akapitu to pełna zgoda, ten potencjał ludzki był naprawdę mocny, niestety zmarnowany. I jak to u nas w zwyczaju historia lubi się powtarzać, czego świadkami jesteśmy obecnie…marnowanie potencjału I szans.
Należy dodać, że Janusz Wójcik co prawda miał w dorobku wicemistrzostwo olimpijskie, ale zarówno Henryk Apostel, jaki i jego asystent – Mieczysław Broniszewski, też mogą się pochwalić sukcesami w pracy z młodzieżowymi reprezentacjami: p. Apostel w 1981 roku zdobył srebro na ME U-18 (w składzie m. in Józef Wandzik), a p. Broniszewski z kadrą U-20 był na Mundialu w 1983 roku (w składzie znów m. in. Wandzik) oraz zdobył brąz na ME U-18 w 1984 (w składzie m. in. Roman Kosecki i Marek Świerczewski).
.
Problemem było chyba postawienie na złych wykonawców w okresie selekcyjnym – po porażce z Izraelem nastąpiły głębokie zmiany w kadrze (odstawienie: Szewczyka, Jałochy, Mielcarskiego) i w praktyce operowanie na otwartym organizmie bez narkozy – szukanie stopera (zaczął Szewczyk, potem był Tomasz Łapiński i jego zawroty głowy z Azerbejdżanem, Marek Świerczewski, aż w końcu postawiono na Jacka Zielińskiego), odkurzenie Krzysztofa Warzychy (po raz enty) Piotra Nowaka, Wojciecha Kowalczyka, wprowadzenie Tomasza Wieszczyckiego i Krzysztofa Bukalskiego.
.
Niestety po remisie z Rumunią i porażce ze Słowacją nie było czego zbierać. Ale potem i Władysław Stachurski i Antoni Piechniczek nie byli w stanie również nic ulepić. Janusz Wójcik niby do końca był w grze o baraże Euro, ale ustawienie drużyny na Wembley było początkiem końca jego kadry. Potem nastał Władysław Jerzy Engel i mieliśmy parę lat radości.
Treść usunięta
A ja zaryzykuję twierdzenie, że kadra Apostela była piłkarsko lepsza, niż ta Nawałki. Pamiętam te eliminacje i te rozczarowania. Pamiętam, że Wandzik był kozłem ofiarnym po Rumunii. Pamiętam też, że Apostel był straszliwie krytykowany. Potencjał był bardzo duży, wykorzystać go nie umieliśmy, no ale jak się jechało na kadrę, by chlać… Nie ma się co dziwić, że tak wileu zdolniachów z tamtego okresu popadło w przeciętność lub nawet przegrali swe kariery. Mam w szczególności na myśli złotych chłopców Wójcika
Nie widziałem tamtych meczów także nie będę się kłócił czy grali dobrze czy nie, ale jeżeli popatrzymy w jakich klubach i jakie rolę odgrywali dani zawodnicy to kadra Nawałki była najlepsza od końcówki lat 80. Żadna inna kadra po tamtym okresie nie miała obrońcy z taķą renomą co Piszczek, pomocnika z taką renomą mimo wszystko co Zieliński czy nawet Krychowiak, a najważniejsze żadna kadra nie miała choćby jednego napastnika na poziomie 50% Lewandowskiego.
Wyjechać dziś na Zachód, a wyjechać 25 lat temu to dwie różne sprawy.
Rozumiem, ale jak już wyjeżdżali to były to kariery bardziej zbliżone do Teodorczyka niż Lewandowskiego. Wtedy jeżeli Polak grał w lidze top5 to grał co najwyżej w średniaku, a jeżeli już był w topowym klubie to co najwyżej w średniej lidze. Piszczek przez kilka lat był w top5 prawych obrońców na świecie, Lewandowski podobnie u napastników. Krychowiak grając w Sevill myślę że był w top 20 defensywnych pomocników, Zieliński jeśli sam tego nie spierdoli będzie miał sezony gdzie będą go kwalifikować jako top 10 może 20 ofensywnych pomocników. Dla tamtego pokolenia szczytem było granie tak jak wyżej pisałem w średniakach poważnych lig. Teraz taki średniak czyli np. Sampdoria będzie napewno odskocznią dla przynajmniej jednego Polaka, a 2 pozostałych też bym jeszcze całkowicie nie skreślał. Reasumując, wtedy to co było sufitem teraz dla przynajmniej 5-7 a moze nawet 10 graczy jest podłogą.
Myślę że największa różnica jest taka że o ile i wtedy i dziś mamy ok 15 zawodników w ligach z top 5 to wtedy było jeszcze z 5 zawodników z polskiej ligi do grania a dziś mamy 0! więc jak nam wypada ktoś z tej 15 jest dupa blada.
Treść usunięta
Jozkowiak był lepszy i to tak 2x
Treść usunięta
Ale tak właśnie przez wiele lat gloryfikowano tzw. „mocny charakter”. Niestety, ja pamiętam te czasy i mieszkając teraz wiele stref czasowych od Polski, nie ma opcji, żebym wstawał w nocy oglądać mecz Polski. Te wszystkie książki byłych reprezentantów budzą teraz tylko większy niesmak – niestety panowie, nie mieliście „mocnych charakterów” żeby nie podążać głupio za stadem.
Gino, absolutnie nie bronię tamtych piłkarzy, ale przyjeżdżali na kadrę, żeby pochlać i grali przeciętnie, teraz załóżmy, że nie piją i sam widziałeś, jak to wygląda na boisku. Nie wszystko można wytłumaczyć alkoholem, po prostu nie mieliśmy i nie mamy drużyny, która mogłaby powalczyć o najwyższe cele.
Nie wszystko, ale wiele. Dzisiejsi (załóżmy) mniej piją, są zapewne o niebo bardziej profesjonalni poza boiskiem i grają źle. Tamci? Chlali, balowali, źle się prowadzili i też grali (ogólnie mówiąc) źle. Jak by mogli grać, gdyby zachowywali się profesjonalnie? Pewnej odpowiedzi nie otrzymamy, ale jednak nasuwa się refleksja, że musiałoby być o wiele lepiej. Trudno się więc dziwić, że są do nich po latach pretensje, a już szczególnie wtedy, gdy ten czy tamten „chłopak z tamtych lat” pojawia się w mediach, zgrywa mentora, a sam przepierdzielił swój czas, najlepszy czas. Ta stała narracja: kiedyś to było. Kiedyś to byli piłkarze, kiedyś to byli prawdziwi mężczyźni, nie to co teraz pizdeczki, lalusie… Kiedyś? A ci prawdziwi mężczyźni to nie byli przypadkiem moczymordy i patusy, które mogły mieć wiele, a mają ( w większości przypadków) wielkie gówno? Tak kurła, kiedyś to było.
Alkohol wszystkiego nie wyjaśnia. Zgadzam się. Zwróćmy jeszcze jednak uwagę na pomijany tu ważny aspekt. Po co przyjeżdża się na kadrę? Bo to zaszczyt, honor? Mam nadzieję, że tak! Dla kasy? Pewnie, że tak. Tylko, że wtedy kasy w kadrze nie było. Nie zarabiało się na tym. Porządny szmal pojawił się dopiero za Wójcika. Po co więc wtedy pojawiali się ci zawodnicy na kadrze? Dla kasy już wiemy, że nie. Bo to zaszczyt? Hmmm. Oryginalne pojęcie szacunku dla barw narodowych, skoro zgrupowania były jedną wielką bibą, więc w sumie nie można mówić o poważnym podejściu do gry w reprezentacji. Może to właśnie imprezy, a więc względy towarzyskie sprawiały, że piłkarze chcieli grac w reprezentacji… To by wiele wyjaśniało. Wiem oczywiście, że przejaskrawiam, ale obraz tamtych czasów polskiej piłki jest jasny. Każda jedna biografia opisująca tamte czasy to potwierdza. Wóda była wszędzie. Problem społeczny obecny także w piłce. A teraz taki jeden czy drugi mówi, że zawodnicy przyjeżdżają na kadrę i nie mają odpowiedniego podejścia. Bo my to żeśmy się starali! Na treningach też? A gdyby mniej pili, to może jednak nieco lepiej by się biegało?
Orły Górskiego też balowały, tylko że po prostu piłkarsko byli lepsi, więc mieli wyniki, do tego zmierzam. Nie wierzę, że na zgrupowaniach tankowało się do nieprzytomności czy non stop, ciąg do alko na pewno był, ale jakby nie patrzeć, to jednak byli profesjonalni piłkarze, można raz przesadzić, ale nie da się grać (lub potrafią to naprawdę nieliczni), jak jesteś cały czas na bani lub skacowany.
Co do fragmentu: „…które mogły mieć wiele, a mają ( w większości przypadków) wielkie gówno?”. Teraz też spora część piłkarzy ma wielkie gówno po zakończeniu kariery 🙂
Z tym gloryfikowaniem repry to przyszło mi takie porównanie do polityki. Jak miałem kilkanaście lat, to wydawało mi się, że poseł to już jest jakiś super gość, prawy, sprawiedliwy, wybitnie inteligenty itp. A premier czy prezydent to już w ogóle jak nadludzie. Lat przybyło, perspektywa się zmieniła, człowiek zrozumiał to i owo, bańka prysła.
Też tak odbierałem piłkarzy z orzełkiem na piersi, ale dla nich w wielu przypadkach to pewnie zawracanie dupy, po iluś tam występach mają na kadrę wyjebane, ale nie mogą powiedzieć oficjalnie „Na mnie nie liczcie”.
mam ogromny sentyment do tej drużyny, grali fajny efektowny, ofensywny futbol, niestety mając w składzie pełno kozaków nie stworzyli takiego monolitu jak później kadra Engela , Beenhakkera , Janasa czy Nawałki. i dlatego nie dojrzeli do awansu. najgorsze co stało się później- ta drużyna się całkowicie rozleciała, trzeba było momentalnie budować od nowa , z nowymi ludźmi, i przeskok był brutalny – cały 1996 rok to jeden z najgorszych roków w historii piłki polskiej reprezentacji , nie do pomyślenia – 1995 – remis z Francją , Rumunią, 9 goli razem wbite Izraelowi i Słowacji, walka na równi z Brazylią, a 1996- remis z Białorusią, Cyprem, 0-5 w Japonii, remis z ZEA:) :). i słownie jedno zwycięstwo przez cały rok..
Napisałeś samą prawdę o tamtych „szmaciarzach”, a i tak jakieś pajace ciebie „minusują” 😀 Odnośnie tych kozaków to byli tyko „kozacy” do picia % oraz wyżerki – słynne skargi Kowala oraz Iwana na zgrupowanie Piechniczka przed meczem towarzyskim z Rosją!!! Prawda jest taka, iż wszystko przejebali – a co najgorsze to człowiek wtedy był młody i dlatego ich „idealizuje”! I to jest największy paradoks oni nie zasługują nawet na wzmianki w annałach chyba, że za olimpiadę i tylko tyle i aż tyle!!!
Fajny tekst. Jeszcze żal straconych eliminacji do mistrzostw w 2000 roku i 2004 roku. Oby też było coś na weszło o tych eliminacjach.
W tamtych eliminacjach mieliśmy bardzo słabe zespoły, aczkolwiek brak kwalifikacji do chociażby baraży Euro 2004 w tak łatwej grupie to jakiś smutny żart, dzięki Zibi
Niedługo mu „podziękujesz” jeszcze za kwalifikacje do Euro 2020 😀
Może rzeczywiście to kadra Apostela miała ogółem większy potencjał ludzki niż ta Nawałki, ale widocznie nie na każdej pozycji. Nie przypominam sobie by w eliminacjach Euro 2016 bądź MŚ 2018, reprezentacja straciła punkty po błędzie bramkarza (a było kilka spotkań na ostrzu noża) a z tego tekstu można się dowiedzieć o kilku 20 lat wcześniej.
Tamta kadra była bardziej zbilansowana, nikt się za mocno nie wybijał I nikt za mocno nie odstawał, jeśli miałbym ją porównać do którejś reprezentacji grających na poprzednim mundialu to potencjałem przypominała Rosję Pana Czerczesowa
Apostel miał w drużynie trzech Serbów, których powinien wywalić na zbitą twarz, bo to oni powodowali słabe wyniki, zwłaszcza ze słabszymi przeciwnikami. Ci Serbowie to:
Popić, Spalić, Zakutasić.
Z całym szacunkiem takich „serbów” w ówczesnej reprezentacji było zdecydowanie więcej 😀 Niektórzy dotrwali do czasów W.J. Engela – i słynny nomen omen „Pałac Kawalera” w Świerklańcu 😀
Oczywiście. A to były czasy, kiedy bardzo dużo można było zdziałać na poziomie motywacji. Zmotywowany polski piłkarz nie był ani troszke słabszy niż Włoch, Francuz, czy Hiszpan. Ogladałem ostatnio mecz Sampdoria – Legia z 1991 i tam najlepsi piłkarsko na boisku byli Pisz i Iwanicki. Włoscy szóstka i ósemka nie umywali sie do nich. Najsprytniejszy i najszybszy był Kowalczyk. Fizycznie Legia wygladała co najmniej nie gorzej od Włochów. A dlaczego? Bo prezes obiecał takie premie, ze starszyzna ustaliła, że kto wypije przez miesiąc do meczu choćby piwo – to ma ryj. I to wystarczyło, żeby nie dać mistrzowi Włoch żadnych szans. Ci zawodnicy mieli niesamowite rezerwy. Tylko trener kadry bał się, ze sie obrażą i pozwalał im traktowac zgrupowania kadry, jak spotkania towarzyskie. Podobnie mieli wówczas Serbowie, którzy pakę mieli personalnie niesamowitą, a nigdy nic z tych samych powodów nie ugrali.
Zgadzam się co do tego, że piłkarsko dopiero za czasów Nawałki mieliśmy lepszy czy porównywalny skład. Kadrom Engela, Janasa czy Beenhakkera brakowało gości z taką swobodą operowania piłką jaką mieli Nowak czy Kosecki. Dorzućmy do tego Juskowiaka, który przeżywał jeden ze swych wzlotów, w czasie których był napastnikiem wysokiej klasy europejskiej. Do tego czasami dołączał Kowal, który z Jusko tworzył zabójczy duet.
Mimo porażki w eliminacjach ta kadra i u mnie pozostawiła dobre wrażenie i mnóstwo „co by było, gdyby”.
Kiedy ogląda się te skróty, to widać jak dogoniliśmy świat pod względem organizacji i infrastruktury. Ale piłkarsko chyba nam uciekł.
Po stokroć dziękuję za powyższy reportaż. Jakbym czytał swój zakopany w otchłani piwnicznych regałów pamiętnik. Tylko zamiast jutubem, opisy okraszone zdjęciami z PN.
Na zdrówko.
P.S. 1995 r. kojarzy mi się jeszcze z dwumeczem: Zagłębie Lubin – AC Milan i najśmieszniejszym w całej historii golem, strzelonym przez polski zespół w europejskich pucharach.
Ale Pan Panie Leszku poważnie z tą szansą ? Doskonale pamiętam lata 90 bo to był czas gdy miałem najwięcej czasu i pasji do piłki nożnej … Te dzbany owszem potrafiły zagrać raz na ruski rok ale na codzień to był skład węgla i papy który jeździł od oklepu do oklepu. Dosadnie: pierdole te zwycięskie remisy. Jako dzieciak to analizowałem pamiętam i o pkt, to my w tym okresie wygraliśmy z Portugalią na MŚ 1986, a potem z kimś znaczącym coś wygraliśmy znowu dopiero z Portugalią w 2006. W środku pokonaliśmy kilka solidnych ekip ale to też był raczej wyjątek niż rytuał. Generalnie mecze kadry z tych lat mega trauma, przeplatana balonem nie mniejszym niż przy obecnych oczekiwaniach tylko na niższym poziomie.
Prawda jest taka, iż obecna różni się tym od tamtej, iż trochę częściej ogrywa „ogórki” seryjnie 😀
no tak … jak w Burgas wygraliśmy z Bułgarią to okazało się że Bułgarzy od tamtej pory zanotowali mega zjazd, jak wygrali z Norwegią, to Norwegia zanotowała mega zjazd, pokonaliśmy Belgię która wtedy nie miała nawet 20% dzisiejszej mocy, Ukrainę która miała być mocna bo miała Szewczenko – Rebrow, ale i ona nigdy powyżej średniej nie wyskoczyła. Ogrywaliśmy średniaków co jakiś czas, ogórków i wieczne wpierdole i zwycięskie remisy …
Henio Apostel w 1993 roku wygrał gówno a nie mistrzostwo Polski.
No pewnie, jak miał wygrać skoro Wójcik i legia kupiła tytuł. A aaa, srry coś tam nie poszło po myśli wschodniakow
chyba wyście kupili tytuł z podporą w postaci dziadków
Tępy słoiku, zrzutke dla Wislakow opisał Szczęsny ale debil legii nie zrozumie tego choćby mu pokazali nagranie wideo. W 94 tym razem wam się udało przekupić sędziego iktóry wykartkowal Górnika.
ale co to ma za znaczenie ? poza sądem kapturowym nie ma żadnych dowodów na nic. W świetle prawa Legia ma prawo żądać zwrotu tego tytułu. Na korzyść Lecha może świadczyć jedynie instytucja przedawnienia, bo tego nie wiem jak działa w takim przypadku. Skoro jednak Legia przez tyle lat nie zrobiła nic prawnego żeby ten tytuł odzyskać to pewnie nie chce z różnych przyczyn tego drążyć… W latach 90 nikt nie był święty i po chuj drążyć … jebli to jebli.
Trzeba nie miec za grosz wstydu ,żeby skomlec od 15 lat o przyznanie tytułu po kupionym meczu
pyra co się po jajach smyra
Apostel ma wszędzie napisane miejsce urodzenia Bytom (co może oznaczać nawet przedwojenną Polskę), w 1941 roku. Polonia była lwowska, ale on się wychowywał w Rozbarku klubie, dzielnica/wioska(to znowu była niemiecka już strona granicy) i szybko poszedł z Polonii do Legii. Na mapie nazwisk większość Apostelów jest z Górnego Śląska.
Otóż to. Apostel jest rodem z Górnego Śląska, a że akurat do Bytomia przeniosła się po wojnie znacząca grupa kresowiaków (w tym ze Lwowa) i to oni budowali w latach 40. Polonię to inna sprawa. Gdy Apostel wyrastał na futbolistę, w piłce bytomskiej rządzili kresowiacy, jak Koncewicz, Trampisz czy Niemiec. Basałaj i Listkiewicz pomieszali to wszystko w jedno i wyszło jak wyszło…
Pamietam te eliminacje. Utalentowani, ale leniwi? To byla zwykla banda gowniarzy. Podsumowali sie wystepem ze Slowacja. NIgdy sie tak nie wstydzilem za reprezentacje. NIe dorabiajmy im legendy. Nie zasluguja na nia.
Z perspektywy czasu nie zasługują nawet na wzmiankę a tutaj jeszcze gloryfikuje się ich!!! Kuźwa jak ktoś jest alkoholikiem to nim zawsze będzie więc nie dorabiajcie brody do rzekomego „zawodowego”!!! Zawodowy piłkarz wtedy i dziś to samoświadomość chleję mniej, bo jutro mam ważny mecz itd. 😀 Prawda jest taka, iż żaden zawodowy piłkarz nie powinien pić alkoholu, bo to dla organizmu jeszcze większa trucizna niż zakwasy po treningu 😀
Dawno tylu literówek w jednym tekście nie widziałem.
A ja tu sie wyjatkowo nie zgodze z Leszkiem.Jako rocznik 79 doskonale pamietam tamte eliminacje.I przepierdolismy je z kretesem.Byc moze indywidualnie byli dobrzy,byc moze poza boiskiem tworzyli zespol(nie byc moze, a na sto pro).Ale na boisku bardzo czesto odstawiali lipe.A juz najbardziej mnie irytuja stwierdzenia,co by bylo gdyby nie czerwien Lapy.Albo momentami bylismy lepsi.Momentami to mozna wygrac mecz na farcie,ale nie eliminacje.A te zaczelismy chujowo od porazki z leszczami,a skonczylismy kompromitacja w dwoch ostatnich meczach.Gdzies tam posrodku mielismy wlasnie te momenty.Reasumujac,jak dla mnie,calosciowo zagralismy tylko dwa dobre mecze.U siebie ze Slowacja i Francja. A Slowacja to nie byla jak teraz,tylko ogory przerazliwe,nie wspominajac o Azerach.Na koniec mala dygresja.W poprzednim artykule,w zapowiedzi przed Wlochami,przeczytalem jedno zdanie,cos w stylu,jesli nie chcemy sie cofnac do ciemnych czasow Smudy.To ja sie kurwa pytam jak nazwac cale lata 90 jezeli chodzi o repre,bo ciemne czasy to bylby spory eufemizm.Lacznie z kadra Henka.
Zgadzam się. Pamiętam tamte mecze, my wtedy mieliśmy słabą kadrę. Kosecki, Juskowiak i Nowak w najlepszych latach kariery a to wystarczyło tylko na wygranie 3 z 10 meczów w grupie. Tamte lata to czasy ochlejusów, którzy mieli niezasłużonego farta, że nie było internetu i weszło, które by ich rozjechało. Wyniki 1:0 i 0:0 z Azerbejdżanem (który wtedy znaczył tyle co dziś Malta) rozpieprzyłyby obecnie serwery w kwejkach i demotach. 1:4 w meczu o dużą stawkę z tamtą Słowacją (jakby dzisiejsza Estonia) przy komicznych czerwonych kartkach to nie był zwykły mecz, który się grilluje. To było otwarcie siódmej pieczęci.
Dodam jeszcze tyle Azerbejdżan uzyskał pierwsze w historii swej reprezentacji punkty rankingowe dzięki meczowi z Polską 😀
Święta racja jak można w czerwcu ograć słowackie ogóry w Zabrzu 5-0, by w październiku w rewanżu prowadząc 1-0 do przerwy przepierdolić mecz 4-1 😀 Kurwa zapomnieli jak się gra w piłkę czy jak??? I właśnie ten dwumecz pokazuje prawdziwą wartość tamtej reprezentacji 😀 I jeszcze jedno wygłupy Kosy i Świra przemilczę bo obaj z perspektywy czasu nie zasługiwali na kolejne powołania. Niestety PZPN „uwziął się” na Kosę 😀 Dla mnie tamta reprezentacja to zlepek „indywidualności”, które przez pomyłkę raz na jakiś czas uzyskiwały przyzwoity wynik!!!
„Miałem to w głowie, że niektórzy nie podporządkowują się w pełni sprawie. Jest mocny rywal, to podejście inne, ale jak słabszy to łatwy mecz, to nie musimy się męczyć za dużo, i tak się wygra. A potem wychodziły takie mecze jak z Izraelem i Słowacją. Grupa myślała, że Izrael odda punkty. To mnie denerwowało. Ale powyrzucać niektórych zawodników nie mogłem, bo nie miałbym zespołu.”
W polskim futbolu bez zmian. Im gorszy przeciwnik tym większe prawdopodobieństwo porażki. Nie bez powodu w Polsce najniebezpieczniejszy wynik to 2-0 bo już przewaga bezpieczna więc można się poopierdalać ale jak przeciwnik strzeli jedną to już kłopot, żeby się pozbierać. Dlatego nie cenię polskich piłkarzy.
Przepraszam, a co przez ostatnie 5 lat za Nawałki było??? Strzelimy 2 może 3 brameczki, a potem siedzimy na dupie drżąc o wynik!!! Kurwa przecież, jak golimy frajerów to na całego – i jeszcze jedno pieprzenie farmazonów, iż przez pozostałą część meczu szlifujemy formacje obronne – przecież to piłkarski kabaret 😀 Mam pytanie jak to się to ma do gry obronnej choćby w ostatnim meczu z Portugalią ja kurwa tego nie widziałem!!! Błędy nie tylko indywidualne, ale i drużynowe – mam pytanie zapomnieli kurwa jak się gra schematy czy jak??? I cały czas zastawiam się jak dotrwaliśmy na Euro 2016 w meczu z Portugalią, aż do karnych 😀 Przecież jakbyśmy zagrali z Hiszpanią to byłoby piłkarskie harakiri jak za Smudy czyli 6 do jaja i słynne pieprzenie farmazonów pomeczowych Trzeciaka: „Hiszpanie ukradli nam piłkę i nie chcieli oddać!!!”. Prawda jest taka dzięki wykorzystaniu luk rankingu Fifa oraz jako takiej taktyce znaleźliśmy się tak wysoko w rankingu, a teraz wracamy na swoje „miejsce” w tempie przyspieszonym 😀 Problem kibiców leży w czym innym przyzwyczaili się do tortu, a dostają przeterminowaną… chałę 😀
Moim zdaniem potencjał był większy w kadrze Apostela niż Nawałki. Trzeba pamiętać że była znacznie większa grupa zawodników, która gwarantowała jakość na poziomie reprezentacyjnym. To jest zasadnicza różnica między tymi reprezentacjami. A kadrze nie grali przecież tacy zawodnicy jak Andrzej Rudy,Leszek Pisz,Marek Leśniak,Grzegorz Lewandowski, Jerzy Podbrożny czy Marek Jóżwiak( wskoczył dopiero na końcówkę eliminacji). Olbrzymi wybór był w wśród środkowych obrońców: Zieliński, Wałdoch, Łapiński, Jaskulski, Bąk,Świerczewski . Każdy świetny w obronie i potrafiący ciekawie wyprowadzić piłkę ( a można było spokojnie jeszcze postawić na znakomitego Mandziejewicza z Legi). Z całym szacunkiem dla Pazdana, Bednarka i Kamińskiego, ale w tamtym czasie nie mogliby marzyć o grze kadrze. Kożmiński na lewej obronie bije na głowę Jędrzejczyka i Rybusa. Piotr Nowak dawał na pewno więcej niż Piotr Zieliński teraz. Do dziś się zastanawiam jak to możliwe że taki gracz zaistniał w kadrze w tak póżnym wieku. Dlaczego nie korzystał z niego Pan Strejlau? Szkoda że nie udało się stworzyć duetu Nowak -Rudy w reprezentacji, kiedy ci zawodnicy byli w najlepszym okresie swej kariery.
Wracając do porównań kadry Nawałki i Apostela, to tylko Piszczek robi różnicę na korzyść obecnych graczy. U Apostela z konieczności na prawej obronie grał stoper Jaskulski.
Pomoc zdecydowanie na korzyć Apostela: Świr, Nowak, Bukalski ,Wieszczu, Czereszewski, Kosa, Bałuszyński, Iwan – 8 zawodników do grania. Tacy grajkowie jak Góra (Śląsk Wrocław i Bundesliga),Waldemar Krygier, Czerwiec, Gęsior,Cebula,Bednarz,(też wskoczył na końcówkę eliminacji) czy wspomniany Pisz w zasadzie bez szans na grę. Jak mam porównać np. takiego Klicha, Jodłowca, Linettego czy Kurzawę do tych czterech, którzy mieli bardzo małe szanse na gre ?
Podsumowujac: Nowak zdecydowanie lepszy w kadrze niż Zieliński dzisiaj, Grosikowi też daleko do Kosy, Jedynie Błaszczykowski robi różnicę Krycha w optymalnej formie też.
Minusem jednak obecnej generacji brak wartościowych zmienników -odwrotnie niż u Apostela
Atak wiadomo, Lewandowski na pewno klasa dużo wyższa niż Kowal i Jusko.
Jednak duet Kowal i Juskowiak na pewno stanowił nie mniejsze zagrożenie dla rywala niż Lewy.
Niestety, brak profesjonalizmu wśród graczy, bardzo słaba organizacja nie pzowoliły osiągać nam wtedy sukcesów. Na koniec dodam że największą róznicę widzę w kadrze trenerskiej.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych jak wybierano selekcjonera to naprawdę było z czego wybierać:
Kasperczak, Lato (świetne wynik z Olimpią Poznań), Jezierski, Kostka, Apostel, Wójcik, Engel, Lenczyk,Piechniczek, Stachurski-same tuzy. Dzisiaj -Probierz, Stokowec Brzęczek-między nimi się rozegrała walka o selekcjonera. Bez komentarza.
Tu nie chodzi o potencjal,ani indywidualne porownania.Przez cale eliminacje nie wygrali z silnym rywalem.Odniesli zwyciestwa jedynie ze Slowacja,Izraelem i Azerbejdzanem u siebie.A zapewniam cie,ze w tamtych czasach jeszcze byly slabe druzyny i cala trojka do nich nalezala.Byly to wrecz ogorki straszne,a zadnym nie wygralismy na wyjezdzie.W czterech pozostalych meczach zagralismy moze dwie polowki dobrze plus pare momentow.
Bardzo mi szkoda kadry Apostela. To najlepsza drużyna po kadrze olimpijskiej. Trafili na Rumunię w formie i Francję. Poza tym olali Izrael i właśnie ten pierwszy mecz załatwił sprawę.
Powiem tak z gówna bata… nie ukręcisz 😀
A ja uważam, że to sztuczne dorabianie legendy tam gdzie jej zupełnie nie ma (bo tam akurat grali kumple…).
Oglądałem to w tamtych czasach i co z tego że było parę lepszych meczów, skoro przez większość czasu byłą to absolutna kaszana. Pojednyczne lepsze mecze mieli tak samo wyśmiewany Strejlau (np. z Anglią o ile kojarzę). Jak zobaczyłem paralityka Wandzika na powtórce to mnie do teraz zęby bolą.
Tak samo przereklamowany Kosecki, niezły grajek, ale nie aż taki za jakiego się uważał w reprze, gdzie więcej machał łapami i gwiazdorzył niż coś jej dawał.
Nowak był odkryciem i nadzieją, ale tak jak w artykule to były ze dwa dobre mecze.
Paradoksalnie, jako trenera wyżej trzeba stawiać np. takiego Janasa, który jako trener robił co do niego należy – w ważnych meczach łoił cieniasów i średniaków (wyjmując same MŚ),
Janas jako jedyny na 10 meczy eliminacyjnych do Mś 8 wygrał 😀
Złota zasada Weszło: Pod dobrymi artykułami się podpisują, pod chujowymi nie.