Reklama

Tęsknota za nowym Beenhakkerem. Uzasadniona?

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

11 września 2020, 11:22 • 10 min czytania 22 komentarzy

Jeśli ostatnio przejrzeć różne internetowe dyskusje, można zauważyć, że często wraca temat Leo Beenhakkera jako tego, który miałby być najlepszym selekcjonerem reprezentacji Polski w XXI wieku. Można odnieść wrażenie: z Holendrem i takim składem jak teraz, bylibyśmy mistrzami Europy. Dobra, w sumie ta złośliwość jest niepotrzebna, bo wyżej podpisany też długo cenił pracę Beenhakkera, natomiast wypada się zastanowić – czy przesadzamy z tą tęsknotą za szkoleniowcem jego pokroju, czy jest ona zupełnie uzasadniona.

Tęsknota za nowym Beenhakkerem. Uzasadniona?

LEO, CZYLI AUTORYTET

Beenhakker – choć przed przyjściem do Polski pracował w Trynidadzie i Tobago – nigdy nie trzymał głowy nisko. Wiedział, co osiągnął w futbolu, jakie kluby prowadził i też wiedział, gdzie trafił. Wówczas do kraju zacofanego i piłkarsko, i infrastrukturalnie, bo przecież nikt nie budował w 2006 roku stadionów na Euro, skoro turniej mieliśmy dostać rok później. Dzisiaj z futbolem wciąż jesteśmy do tyłu, natomiast otoczkę mamy już lepszą i być może to zluzowałoby ton holenderskiego mędrca. Wtedy było jednak widać, że Leo chce nas futbolu uczyć i co więcej, jego wizja była naprawdę ciekawa.

Już przed debiutem w meczu towarzyskim z Danią mówił: – Będą grać w stylu odpowiadającym ich umiejętnościom, bo zawsze dostosowuję taktykę do możliwości piłkarzy. Jedno jest pewne – lubię grać po to, żeby wygrywać. Zasadnicze pytanie w futbolu brzmi: kto gra przeciwko komu? Co zrobimy w meczu z Danią – zaczekamy, jak zagrają rywale, i zareagujemy albo sprawimy, by to Duńczycy musieli zareagować? Chcę, by moje drużyny wybierały tę drugą opcję. Polska też. Tylko nie oczekujcie cudów od razu, bo mam zaledwie dwa dni, żeby poznać się z piłkarzami, i dwa treningi, żeby wyjaśnić im, o co mi chodzi. (…) Najlepszą defensywą jest posiadanie piłki. Problemy z obroną zaczynają się, kiedy odda się piłkę na własnej połowie.

Z pewnością chciał wiele rzeczy zmienić. Widział, jak graliśmy na mundialu – archaicznie.

Nie mieliśmy kompletnie pomysłu na atak (Ekwador), nie mieliśmy pomysłu na obronę (gol stracony po rzucie z autu, drugi do pustej bramki), jeśli z Niemcami graliśmy długo na zero z tyłu, to tylko ze względu na parady Artura Boruca. Jan de Zeeuw mówił: – Wasza drużyna nie miała wiary w sukces. Piłkarze nie byli pewni siebie. A Beenhakker to jest facet, który z trupa potrafi zrobić optymistę. Kiedy jeszcze prowadził Trynidad i Tobago mówił mi, że Polska to kraj ogromnych możliwości, że to jest dopiero drzemiący tygrys.

O tym, że jesteśmy drzemiącym tygrysem, chciał nas zresztą w wielu przypadkach przekonywać, mówiąc, jak wielkie mamy możliwości. Cholera tak naprawdę wie, czy miał rację, czy nie, natomiast pamiętajcie – wówczas nie było piłkarza pokroju Roberta Lewandowskiego czy Kuby Błaszczykowskiego, którzy mogliby budować pewność polskich zawodników. Dla nich kariera a’la Robert to był absurd, rzecz absolutnie nieosiągalna.

Reklama
Beenhakker mówiąc to i tamto, czy to na kadrze, czy w wywiadach, zdawał się pracować cały czas nad tym osławionym mentalem.

Ktoś w ogóle pamięta Kamila Witkowskiego? Gość chwilę pokopał w Cracovii, miał jeden lepszy sezon, kiedy strzelił sześć bramek, ale potem zaginął. W Polsce kończył grać w Lubliniance Lublin, potem wyjechał do USA. Tymczasem Beenhakker mówił: – To niewiarygodne, jak w Polsce szybko pojawiają się talenty piłkarskie. Rok temu w meczu Cracovii widziałem Kamila Witkowskiego. Pytam siedzącego obok mnie Dariusza Dziekanowskiego: – Kto to jest? Przecież ten człowiek ma wszystko, co potrzebne, by zostać wielkim piłkarzem! Potem Witkowski zniknął ze składu, a ja szukałem przyczyn. Mówili mi o jakimś zamieszaniu w klubie, o kontuzji. Tydzień temu, kiedy byłem w Holandii, dzwoni do mnie Dziekanowski i pyta, czy wiem, kto strzelił trzy gole w ligowym meczu Cracovii. Bez zastanowienia odpowiedziałem, że Witkowski. Ten zawodnik ma coś w sobie, wiedziałem to od początku. Oczywiście nie wiem jeszcze, czy jego umiejętności wystarczą na reprezentację.

Czy chciał się wszystkim przypodobać? Też. Czy piłkarze wierzyli w jego słowa? Również. Naprawdę nie potrafimy sobie wyobrazić innego scenariusza niż ten, w którym właśnie przez napompowanie do granic możliwości Grzegorz Bronowicki rozgrywa taki, a nie inny mecz przeciwko Portugalii. No nie był to wielki piłkarz, po tamtym występie zagrał jeszcze kilka meczów i zniknął. Leo na przestrzeni eliminacji wyciągnął z niego wszystko, co najlepsze. A czy nie tego oczekujemy choćby od Brzęczka, który pracuje na nieporównywalnie lepszym materiale?

Dokładnie tego. Natomiast po pierwsze – Brzęczek nie ma naturalnego autorytetu, którym mógłby piłkarzy ciągnąć za sobą. Piłkarzem był solidnym, ale na Lewandowskim i spółce nie zrobi wrażenia praca w Wiśle Płock. Po drugie – z Brzęczka żaden mówca. Tu, gdzie Leo mówił płomiennie o Witkowskim, tam Brzęczek opowiada, że Zielińskiemu musi się coś przestawić w głowie.

LEO, CZYLI POMYSŁ

Za tym, co budował słowami Beenhakker, szedł jego z pewnością niebanalny warsztat trenerski. Mecz z Portugalią należy już do kanonu reprezentacyjnych gier z wielu powodów. Po pierwsze oczywiście chodzi o wynik, który w tamtym czasie był niewyobrażalny, ale po drugie: o styl, w jakim go osiągnęliśmy. Konstruowaliśmy momentami śliczne akcje i gdyby nie trochę pecha, moglibyśmy strzelić przeciwnikowi i cztery bramki, ale Żurawski trafił w słupek, a Rasiak zgłupiał, kiedy trzeba było podać na pustaka. To zupełnie inny mecz niż zwycięski z Niemcami 2:0, kiedy po prostu strzeliliśmy wszystko to, co mieliśmy.

Natomiast to nie jest tak, że wzięliśmy piłkę dla siebie, a Portugalczycy biegali za nią, jak głupi! Statystyka posiadania piłki jest prosta – 63% do 37% dla rywali. Natomiast gdy futbolówkę już mieliśmy, wiedzieliśmy co z nią zrobić. Oddaliśmy sześć celnych strzałów, Portugalczycy ledwie dwa. Działo się to, czego chciał Leo na samym początku – nie traciliśmy piłek na własnej połowie. Ryzykowaliśmy, gdy trzeba było i to ryzyko się opłacało.

Reklama

Z pewnością była to drużyna poukładana, zgrana w defensywie, mocna w środku z Sobolewskim i Lewandowskim, dojrzała.

Natomiast pomysły Beenhakera też potrafiły zawodzić. Świetnym przykładem jest oczywiście Euro 2008, kiedy Leo wciąż chciał, by jego zespół rozdawał karty, ale przecież nie miał ku temu żadnych predyspozycji. Skończyło się to dla nas tragicznie, Niemcy dwukrotnie w pierwszej połowie mogli strzelać na pustaka (i raz strzelili), Austriacy trzykrotnie wychodzili sam na sam. Mieli takie sytuacje, bo byliśmy bardzo źle ustawieni w tyłach, przede wszystkim za wysoko. Zobaczcie tylko to kuriozalne ustawienie przy równie wolnych stoperach:

Natomiast lepszy czy gorszy, Beenhakker wciąż jakiś pomysł prezentował. Czy Brzęczek go ma? Jeśli tak, to bardzo skrupulatnie go ukrywa.

LEO, CZYLI POTENCJAŁ I WYNIKI

Naczelny argument zwolenników Holendra. Beenhakker miał może i najgorszą polską kadrę w XXI wieku, pozbawioną gwiazd i – wydawałoby się – argumentów, by coś znaczyć w Europie. Zobaczmy – według klubów – jaką jedenastkę wystawił na pierwszy mecz Euro Holender.

Celtic – Anderlecht, Olympiakos, Austria, Steaua – Wisła Kraków, Wisła Kraków, Szachtar, Wolfsburg – Larisa, Racing Santander

Najpoważniej brzmi chyba Wolfsburg, ale przecież ma się to nijak do teraźniejszości, kiedy mamy Bayern, Juventus czy Napoli. Co więcej, mało osób chyba zdaje sobie sprawę, jak dużą metamorfozę przeszła to drużyna od spotkania z Portugalią i że nie była to zmiana na lepsze. Z tamtej gry zostali tylko: Golański (ale przeniósł się z prawej na lewą obronę i zawalił na Euro bramkę), Bąk, Lewandowski, Smolarek i Krzynówek. Nie było przede wszystkim Sobolewskiego, który skończył reprezentacyjną karierę, zdrowego Żurawskiego, skoro zszedł w przerwie i już nie wrócił na turniej, a także Błaszczykowskiego. Kuba wyleciał z Euro z kontuzją, a przecież pamiętamy, jaki dym potrafił robić w trakcie eliminacji.

Jeśli chodzi o same wyniki, to za Beenhakkera od meczu z Portugalią do pierwszego meczu Euro były one znośne. Ledwie trzy porażki, ale jeśli chodzi o wygrane z poważniejszymi przeciwnikami, to trzeba zaliczyć tylko Belgów (choć dużo, dużo słabszych niż teraz) i Czechów w meczu towarzyskim.

Nie ograliśmy ani Serbów, ani Finów, ani po raz kolejny Duńczyków, Amerykanie poskakali nam po głowie.

Jeśli uznajemy kolejny remis z Portugalią za duży sukces to okej, koniec końców to wszystko zebrane do kupy dało nam awans, natomiast od Euro dla Beenhakkera zaczyna się katastrofa. W 11 meczach o punkty Leo wygrał tylko trzy razy – dwa razy z San Marino i z Czechami. Toteż 11 oczek w 11 meczach to jawna kompromitacja. I nie mamy prawa w tym wypadku mówić o potencjale, Irlandia Północna powinna zostać przynajmniej raz ograna, Słowenia zresztą też.

W sumie mówimy więc o trenerze, który punktował na poziomie 1,68 oczka na mecz. Brzęczek ma 1,72 i choć mierzył się już pięć razy z rywalami na poziomie tamtej Portugalii i Niemiec, to ta różnica powinna być większa ze względu na jakość obu reprezentacji.

BEENHAKKER, CZYLI LOS

Potraktujcie ten akapit luźniej, bo suma szczęścia w futbolu niby zawsze równa się zero, ale fart lub jego brak w kadrze Beenhakkera odgrywał dużą rolę. I warto o tym pamiętać zarówno wtedy, gdy wychwalamy pod niebiosa eliminacje do Euro 2008, i wtedy, gdy gnoimy za kompromitację w kampanii mundialowej.

No to tak. Eliminacje do Euro:

  • Remis 2:2 z Portugalią dała nam kooperacja Jacka Krzynówka, Ricardo (właściwie jego pleców) i słupka. Ten strzał w momencie oddawania go był skazany na porażkę, trzeba było w rozumieniu logiki podawać do środka, absolutny fart, że wpadło.
  • Czy wygralibyśmy z Kazachstanem w Warszawie, gdyby nie awaria świateł? Do momentu, gdy nie zapadła ciemność, absolutnie nam nie szło, mieliśmy problem, by stworzyć jakąkolwiek sensowną akcję. Poszło dopiero wówczas, gdy drużyna dostała kilkanaście minut ekstra, żeby się w sobie zebrać i jechać z tym koksem.
  • Co otworzyło wynik z Belgami w meczu o bilety na Euro? Idiotyczne podanie Vertonghena, które przeciął Smolarek. Do tamtej pory ten mecz się nam wcale nie układał, ba, ratować musiał Boruc, kiedy też Vertonghen uderzał z rzutu wolnego niemal w samo okno.

 

Mówimy o kluczowych punktach decydujących o awansie.

Jeśli przegrywaliśmy z Finlandią, to byliśmy dużo gorsi. Dwa remisy z Serbią – zasłużone. Porażka z Armenią też, nie mieliśmy argumentów. No naprawdę Leo miał chwile, kiedy fortuna w tamtych chwilach mu sprzyjała.

Natomiast przy okazji kolejnych eliminacji zostało mu to zabrane. Wygrywamy z Czechami 2:1, potem wyjazd na Słowację, prowadzimy tam 1:0 i co się dzieje? Boruc w kuriozalnych okolicznościach wypuszcza piłkę z rąk, kilkadziesiąt sekund później jest już 2:1, a jeszcze Lewandowski (już Robert) nie trafia dobrej okazji. Mecz później Boruc nie trafia w piłkę z Irlandią Północną. Tak, graliśmy słabo czy przeciętnie, ale były to momenty, w który Beenhakker mógł niewiele zrobić. Tak samo jak trudno było mu wpłynąć na Krzynówka, żeby walnął z 40. metrów albo zgasić światła.

Ironia futbolu. A Brzęczek ma szczęście czy pecha? Powiemy tak – ma niezwykłą umiejętność przegrywania meczów nisko, gdy wszystko wskazuje na jakieś 0:4. Z Włochami powinniśmy tyle dostać, a było ledwie 0:1. Podobnie w pierwszym meczu z Portugalią, kiedy stanęło na 3:2. Fortuna mu na razie sprzyja, choć jako się rzekło – to akapit raczej ciekawostkowy.

BEENHAKKER, CZYLI ZAANGAŻOWANIE

Często przy kandydaturze zagranicznego szkoleniowca podważany jest argument, że nie bedzie on znał polskich piłkarzy, języka polskiego i w ogóle to mu się nie będzie chciało. Są to z jednej strony śmieczne kocopoły, bo mówimy o profesjonalizmie, a tam nie ma: chce się, nie chce się, to nie jasełka, natomiast jakkolwiek spojrzeć… Beenhakker w tym kontekście nas nieco rozczarował, prawda?

Po pierwsze najpierw mówił o wielkim polskim potencjale, by na końcu pójść na skróty i  brać Rogera do składu.

Po drugie jego żywa chęć do pomagania Feyenerdoowi. W pewnym momencie został przecież „konsultantem technicznym”, a i poprowadził Feyenoord w dwóch meczach. Czy mógł robić wówczas coś innego, na przykład obserwować naszych zagranicznych piłkarzy? Owszem, ale uparł się, że ma wystarczająco dużo czasu. Cóż, dziwne, że zbiegło się to wszystko z gorszymi wynikami reprezentacji…

Lato jak zwykle nie reagował: – Nie zabronię mu oczywiście robić w wolnym czasie tego, co chce. Nie zabronię mu spotkać się na kawie z ludźmi z Rotterdamu. Przecież trener ma tam dom, rodzinę, regularnie tam bywa. Tak jak ja bywam w Mielcu, bo Stal to mój klub.

Środowisko grzmiało.

Boniek: – Beenhakker to sympatyczny facet, ale powiedzmy sobie wprost: czasem zachowuje się jak mały Pinokio. Kłamie, kręci, próbuje się wyprzeć pracy dla ukochanego Feyenoordu. Tylko po co?

Łazarek: – Dla mnie jest to igła w serce, że tak postępuje trener, który prowadzi polską drużynę narodową.

A Leo się śmiał, gdy komentował doniesienia o rzekomym braku zgody na pracę w Feyenoordzie: – To bardzo dziwne, bo ja mam inne informacje.

Czy każdy trener zza granicy będzie równie butny? Nie. Czy powinniśmy wyciągnąć z tej lekcji wnioski? Tak.

*

Z jednej strony nie ma co przesadzać: Beenhakker to nie był magik, parę rzeczy przyszło mu dość szczęśliwie, swoje jednak zawalił. Z drugiej pewnie już zawsze będziemy ciekawi, co z taką grupą ludzi jak obecnie, zrobiłby Beenhakker albo trener jego pokroju – czyli doświadczony, z niemałym autorytetem, prowadzący wcześniej duże kluby. I to jest chyba najgorsze.

Że pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

PAWEŁ PACZUL

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...