Jeśli swoją wiedzę na wypracowania czerpaliście ze streszczeń, to właśnie poczujecie się jak w czasach młodości. Chyba, że wciąż się uczycie – wtedy będzie to dla was dzień jak co dzień. Przygotowaliśmy dla was bowiem streszczenie tego, co działo się jesienią w I lidze. Zdajemy sobie sprawę z tego, że to rozgrywki, które ciężko śledzić na bieżąco. Ale to nie znaczy, że nie warto wiedzieć o tym, co się dzieje na zapleczu. Dlatego teraz, na koniec rundy, mamy dla was pigułkę informacji. 15 szybkich informacji o tym, co działo się w najbardziej nieprzewidywalnej lidze świata.
1. Widzewowi sprzyja stabilizacja
Co było jednym z większych problemów „poprzedniego” Widzewa? Ciągłe ścieranie się frakcji. Wiele osób próbowało przeforsować swoją wizję pierwszej drużyny, a ich działania intensyfikowały się zawsze wtedy, gdy Widzewowi nie szło. Efekt? Nieustanne roszady personalne, które nie sprzyjały stabilizacji. Pracując w Widzewie wiedziałeś, że siedzisz na minie. Nie wiedziałeś tylko, kto ją podłoży.
Gdy większościowym akcjonariuszem stał się Tomasz Stamirowski, od razu stało się jasne: koniec z nieustanną walką frakcji. Rządzi jedna osoba i daje swoim ludziom zaufanie. Trenerem został Janusz Niedźwiedź, dyrektorem sportowym Łukasz Stupka i… efekt przyszedł błyskawicznie. Widzew w zasadzie od samego początku był w pierwszej dwójce i mimo lekkiej zadyszki w końcówce (tylko jeden wygrany mecz na siedem ostatnich kolejek) dał radę swoje miejsce utrzymać. Czy to oznacza, że jest idealnie? Nie, ale wreszcie jest normalnie. Zdrowo. Bez ryzyka, że po kilku wpadkach przyjdzie kolejna rewolucja.
JANUSZ NIEDŹWIEDŹ: – NAJWIĘKSZY PRZECIWNIK WIDZEWA? MY SAMI DLA SIEBIE
2. Miedź biegła w peletonie, ale finalnie zdeklasowała stawkę
Miedź co roku wymieniana jest w gronie faworytów do awansu, ale rzadko w gronie tych najpoważniejszych. Nawet legniccy działacze przyznają, że daleko im do postawienia na jedną kartę. Wolą działać rozsądnie, nawet jeśli powrót do elity ma się przez to opóźnić. Rozczarowania trenerskie w ostatnich latach sprawiły, że postawiono na Wojciecha Łobodzińskiego. Wiadomo było, że „Łobo” prędzej czy później obejmie tę funkcję. Rzetelnie się do niej przygotowywał. W klubie stwierdzono, że przyspieszą ten proces, a adaptację ułatwiły udane transfery – choćby Juricha Caroliny czy Maxime’a Domingueza.
Było to ryzykowne zagranie, ale… wypaliło. Miedź przez pierwszą część jesieni była jeszcze uśpionym tygrysem, a my szykowaliśmy się na ligę dwóch prędkości – napędzaną przez Widzew i Koronę. Tymczasem Miedź rozwinęła żagle i może żałować, że to już koniec rundy. Kończy ją tylko z dwoma porażkami – z ŁKS-em i Stomilem – które są trudne do wytłumaczenia. Mecze z czołówką? Remisy z Widzewem i Koroną, wygrane z Podbeskidziem, Sandecją czy GKS-em Tychy. Miedź kończy rundę na pierwszym miejscu i na dziś jest najpoważniejszym kandydatem do awansu.
3. Korona znów zmieniła trenera
Zwalnianie trenera będąc na trzeciej pozycji? Z boku wygląda to jak kompletny absurd, jeszcze większy niż pożegnanie Macieja Bartoszka. Tymczasem zmiana Dominika Nowaka miała ręce i nogi. Na dziesięć ostatnich meczów wygrał dwa. Jego Korona była łatwa do rozczytania, a z Puszczą skompromitowała się, dając sobie wbić cztery gole w 40 minut. Nawet, gdy kielczanie na początku sezonu notowali kapitalną serię (siedem zwycięstw w pierwszych ośmiu kolejkach), to nie imponowali stylem. W stolicy świętokrzyskiego śmiano się, że może to dobrze, bo przecież ŁKS rok temu zaczął podobnie, a do punktów dorzucał świetne efekty wizualne, a potem siadł i skończył w barażach. Korona także siadła – i było to konsekwencją tego, że w pierwszych meczach wyniki trochę wyprzedzały grę.
PAWEŁ GOLAŃSKI: – MAM NA LIŚCIE CZTERECH TRENERÓW. OJRZYŃSKI? OCZYWIŚCIE, ŻE JEST JEDNYM Z NICH
Mimo to w Kielcach zebrała się całkiem niezła paczka, która śmiało może myśleć o bezpośrednim awansie. Frączczak, Łukowski, Błanik, Podgórski – to bez wątpienia gwiazdy ligi na swoich pozycjach. O poniemieckich problemach słyszy się już coraz mniej. Nowy trener będzie miał komfortowe warunki do pracy, ale będzie miał też konkretny cel, z którego będzie rozliczony, bo dla Korony liczy się tylko bezpośredni awans.
4. Piłkarze Arki płakali za Dariuszem Marcem
Trenera zmieniła też Akra Gdynia. Kołakowscy nie trafili jeszcze z żadnym szkoleniowcem (Mamrot i Marzec okazali się fiaskiem), a i Tarasiewicz – nawet mimo ostatniego okazałego zwycięstwa ze Stomilem 6:0 – notuje niezbyt ekskluzywny początek. Wiadomo, że praca w Arce jest specyficzna, ale to i tak niezbyt mocne usprawiedliwienie dla Marca. Były trener gdynian zrzucał winę na brak szczęścia, a prawda jest taka, że wciąż nie do końca wiadomo, co Arka ma grać, stając się typową drużyną z potencjałem, która nie może złapać stabilizacji. A jak szatnia przyjęła zwolnienie trenera? Zdaniem Marca – piłkarze mieli łzy w oczach. Pozostaje nam wierzyć w tę wersję wydarzeń.
5. Kamil Biliński najlepszym strzelcem
Gdy Podbeskidzie spadało, zastanawialiśmy się, kto mógłby utrzymać się na poziomie Ekstraklasy. I chyba każdy, kto musiałby podjąć taką decyzję, wskazałby na Kamila Bilińskiego. Ostali się tymczasem Modelski, Rundić czy Sitek, a Biliński pozostał w Bielsku-Białej. To nie tak, że nie miał ofert. Zainteresowanie było. Podbeskidzie skutecznie torpedowało jednak wszelkie zapytania.
– Ja i moja rodzina dobrze się w Bielsku czujemy, a że klub przyjął zaporową postawę w temacie transferu, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie w tej sprawie – mówił nam piłkarz, który nie mogąc odejść, przedłużył kontrakt z Podbeskidziem na lepszych dla siebie warunkach.
Czy żałuje? Pewnie nie, skoro bryluje na boiskach pierwszej ligi. Biliński skończył rundę z 14 golami (w 18 meczach), do których dołożył sześć asyst. MVP rundy? Być może. Dzięki Bilińskiemu bielszczanie kończą na dobrej czwartej pozycji, a przecież potrzebowali trochę czasu, by zgrać się po rewolucji kadrowej. Nawet trener Piotr Jawny mówił otwarcie, że na efekty pracy duetu trenerskiego Jawny-Dymkowski trzeba będzie poczekać, a może nawet… zweryfikować cele na ten sezon. Jego drużyna chyba zaskoczyła go pozytywnie.
6. W ŁKS-ie pojawiły się duże zaległości, przez co odszedł Mikkel Rygaard
ŁKS kojarzył nam się do tej pory jako klub zarządzany do bólu rozsądnie. Spadek z Ekstraklasy? Udało utrzymać się skład, mimo że większość klubów przechodzi wówczas prawdziwy reset. Wybór trenerów? Przemyślany, według klucza i konkretnego profilu. Cierpliwość? Całkiem spora. A do tego szereg innych zdrowych pomysłów, jak np. trzymanie się proporcji pomiędzy Polakami i obcokrajowcami.
Tymczasem w ŁKS-ie coś poszło nie tak, bo w zeszłym sezonie podjęto próbę awansu na kredyt, co odbija się czkawką do teraz. Tomasz Salski szybko stracił tym samym reputację i mieni się jako typowy polski prezes. No bo po pierwsze – wyszedł z założenia „Ekstraklasa albo śmierć”, przez co przestał mu się spinać budżet, po drugie – zwodził piłkarzy niespełnionymi deklaracjami, nie kontaktował się z nimi, generalnie – stracił w oczach wielu wiarygodność.
Momentem kulminacyjnym było odejście Mikkela Rygaarda. Oczywiście, Duńczyk nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, a jego kontrakt – jak na warunki pierwszej ligi – był bardzo okazały. Pomocnik rozwiązał go z winy klubu, co oznacza, że na boisku nie pomoże, a ŁKS… dalej musi mu płacić. Zimą może dojść do wyprzedaży, a Tomasz Salski próbuje znaleźć dla klubu nowego właściciela. Zanim to się stanie, ŁKS czekają nieciekawe czasy.
7. Zagłębie zwolniło Marcina Jaroszewskiego
To może być epokowa zmiana. Niedawno wyliczyliśmy, że niewielu prezesów w Polsce zmieniało trenerów tak często jak Marcin Jaroszewski (średnia długość pracy trenera – 200 dni). Zagłębie miało pod jego rządami swoje chwile chwały, a awans do Ekstraklasy nie wziął się znikąd. Problem w tym, że a) Zagłębie nie miało żadnego pomysłu na najwyższą ligę, b) nie potrafiło poradzić sobie po spadku, c) do tej pory jest drużyną, która walczy tylko o utrzymanie.
To trudny do wytłumaczenia marazm, a może nawet fatum, bo przecież w Sosnowcu byli przez te lata piłkarze, których stać na grę w okolicach pierwszej szóstki. A także renomowani trenerzy. Nic dziwnego, że po tylu latach głową przypłacił Jaroszewski. Zmienił się także pion sportowy, na którego czele stanęli Arkadiusz Aleksander i Piotr Polczak. Czy to oznacza lepsze czasy dla Zagłębia?
8. Jest VAR, jest lepiej
W poprzednich sezonach dochodziło do sędziowskich skandali… w zasadzie co kolejkę. Ich skala była porażająca. Gole z rażących spalonych, przewinienia ręką, gdy nikt nie dotknął nimi piłki, karne z totalnej czapy. Sędziowie, którzy mieli naciskać na topowych ekstraklasowych arbitrów, oblewali egzamin za egzaminem.
Od tego sezonu także na boiskach pierwszej ligi jest VAR. O tym, jak daleko zaszła innowacyjność w polskiej piłce niech świadczy fakt, że systemu powtórek nie ma chociażby w Championship. Oczywiście, nie wszystko funkcjonuje idealnie. Na przykład stadion w Głogowie aż do tej pory nie jest gotowy infrastrukturalnie na działanie systemu, czego efektem są chociażby takie kwiatki (nie, nie było czerwonej):
Ale generalnie – jest lepiej. Dużo lepiej. Dzięki temu możemy rozmawiać głównie o piłce, a nie o tym, że absurdalne błędy arbitrów decydują o wielomilionowych budżetach klubów, które po awansie do Ekstraklasy wkraczają na zupełnie inny poziom finansowy.
9. Skra grała wszystko na wyjazdach
Awansowali trochę z przypadku. Mają jeden z najmniejszych budżetów w lidze. A do tego nie mogą rozgrywać meczów przed własną publicznością, bo ich stadion nie spełnia wymagań. Gotowy przepis na szybki spadek? Niekoniecznie, bo Skra to jedno z pozytywnych zaskoczeń. Kończy sezon na bezpiecznym jedenastym miejscu, z którego bliżej jest do baraży niż degradacji.
SKRA NIE MOŻE GRAĆ ANI TRENOWAĆ W CZĘSTOCHOWIE, MIASTO NIE POMAGA
Skra rozgrywa każdy mecz na wyjeździe. Gdy mierzy się „u siebie” z ŁKS-em czy Koroną, jedzie do Łodzi czy Kielc. I to powód, dla którego tym bardziej należy docenić jej wyniki. Jak to w przypadku częstochowskich klubów, miasto jest nie do końca przychylne inwestowaniu w stadion, a ten obecny – 900 miejsc, sztuczna murawa, słabe oświetlenie – zwyczajnie nie spełnia wymagań i bardziej niż poważne boisko przypomina orlik. Komisja Licencyjna deklaruje, że Skra będzie musiała znaleźć sobie jeden obiekt zastępczy, co zakończy erę drużyny objazdowej, ale czy częstochowianie znajdą na to środki? O sytuacji organizacyjnej Skry niech świadczy fakt, że… kilka dni temu klub pochwalił się zakupem autokaru.
10. Sandecja buduje stadion
Historia ze stadionem Sandecji ma już sporą tradycję. Kilka lat temu wszystko miało być przyklepane, a więc kibice zabrali sobie z obiektu pamiątkowe krzesełka. A później okazało się, że budowy nie będzie. Ale ta wreszcie ruszyła, a Sandecja przez większość rundy – z powodu prac remontowych – nie mogła grać u siebie. Władze ligi poszły jej na rękę, ustalając na rundę jesienną aż 12 wyjazdów (na 17 kolejek). Czy to przeszkodziło ekipie Dariusza Dudka? Niekoniecznie, bo ta pisze kolejne rozdziały do świetnej historii z zeszłego sezonu i należy postrzegać ją za mocnego kandydata do awansu.
Co nam się jeszcze podoba? Ano to, że Nowy Sącz nie ulega modzie „stadionów ponad stan”, a buduje skromny obiekt na 4600 krzesełek. Jego koszt to 50 milionów złotych. W porównaniu do wydatków innych miast – całkiem rozsądna kwota.
11. GKS Katowice grał happy football, ale się ogarnął
Do pewnego momentu GKS Katowice był najodważniejszą drużyną w lidze, która miała najwięcej straconych bramek, ale i była w czołówce najczęściej strzelających. Podobało się to postronnym widzom ( 3:2 z Zagłębiem, 2:4 z Arką, 2:4 z Odrą – te mecze to prawdziwe show), ale niekoniecznie kibicom z Bukowej. Dziesięć pierwszych meczów GKS-u to tylko jedna wygrana. Katowiczanie długo jawili się jako drużyna, którą należy postrzegać na równi z GKS-em Jastrzębie czy Górnikiem Polkowice.
Ale ekipa Góraka się ogarnęła. Ostatnie dziesięć kolejek to już tylko dwie porażki. Piłkarze GKS-u postawili na większy pragmatyzm, bo tracą znacznie mniej bramek. I to stało się kluczem do sukcesów. Nie twierdzimy, że katowiczan stać na coś więcej niż spokojne utrzymanie, ale przynajmniej nie będą chłopcem do bicia.
12. Afera o Błanika
Lubimy konflikty pomiędzy klubami, bo one zawsze podnoszą ligową temperaturę. Do takiego doszło pomiędzy Koroną i Sandecją w ostatnich dniach okienka. W największym skrócie – Błanik miał w swojej umowie klauzulę odstępnego, którą chciała aktywować Korona. Gdy pojawiły się problemy z komunikacją z przedstawicielami Sandecji, po prostu przelano środki na konto klubu z Nowego Sącza i zaprezentowano zawodnika. Sandecja uważała z kolei, że Korona nie dopełniła procedur i będzie walczyć o swoje, nawet mimo faktu, że jej walka mogła zakończyć się co najwyżej dyskwalifikacją Bogu ducha winnego piłkarza. O co chodziło? O to, co zwykle. Po jakimś czasie Sandecja zaproponowała, że odpuści walkę, jeśli dostanie kilkadziesiąt tysięcy złotych…
13. Grzeszczyk wciąż liderem GKS-u Tychy
Z Łukaszem Grzeszczykiem w Tychach jest trochę jak ze Starzyńskim w Lubinie. Nawet, gdy widzisz, że mógłby dawać z siebie więcej, to głupio go odstawić na dłużej, skoro nawet w gorszej formie jest niekwestionowanym liderem. Artur Derbin podjął taką próbę. Przez pięć meczów z rzędu Grzeszczyk wchodził z ławki, ale wrócił w swoim stylu. Czyli – liczbami.
Cztery gole i dwie asysty. Nie są to statystyki, które rozbijają bank, ale z drugiej strony – nikt w Tychach nie może pochwalić się takimi liczbami. Świadczy to oczywiście bardziej o słabości obecnej drużyny (nie wiadomo zresztą, czy Derbin będzie pracował wiosną) niż o sile Grzeszczyka. Ale także i o tym, że ten piłkarz trzyma się mocno i wciąż jest czołową postacią GKS-u.
14. Marcus rekordzistą klubowym Arki
63. Tyle bramek zdobył dla Arki Gdynia Marcus da Silva, dzięki czemu wpisał się do historii, bowiem nikt wcześniej w barwach tego klubu nie zdobył tylu goli. To niesamowita historia. Brazylijczyk jest wierny jednym barwom od lat, a przecież nie trafiał do Arki jako gwiazda, a piłkarz tułający się po niższych ligach. Mimo słusznego wieku, wciąż jest w stanie pomagać Arce, choć w tym sezonie już tylko z ławki (raz znalazł się w wyjściowej jedenastce). Marcus da Silva – prawdziwa legenda klubu.
15. Polsat wciąż nie domaga
Mecze, które momentami wyglądają jak robione kalkulatorem. Muchy latające przed kamerą podczas transmisji ze stadionu GKS-u Jastrzębie. Nieznajomość przepisów. Mylenie nazwisk. No, generalnie – słaba otoczka.
A za to wszystko trzeba płacić 40 złotych, bo Polsat wycofał możliwość zakupu dostępu do pojedynczych meczów. Nie mamy wrażenia, że za większą ceną poszedł też skok jakościowy. Wręcz przeciwnie. Zdarzało się, że hitowe mecze wrzucono do obejrzenia online, a w TV pokazywano Resovię z Odrą. Bywały też sytuacje, gdy jakieś spotkanie emitowano na Polsat Sport Fight, do którego nie każdy ma dostęp. Inna strona medalu jest taka, że ta nieporadność Polsatu trochę wpisuje się w folklor I ligi.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. newspix.pl