Mimo że Kamil Biliński strzelił 11 goli w ostatnim sezonie Ekstraklasy, Podbeskidzie Bielsko-Biała nie zdołało się utrzymać. 33-letni napastnik długo musiał przetrawiać spadek i choć przyznaje wprost, że początkowo raczej zakładał odejście z klubu, to ostatecznie został, przedłużył kontrakt i został nowym kapitanem “Górali”. Czy faktycznie brakowało mu sił na mecie sezonu jak twierdził Robert Kasperczyk? Czy czuł, że poprzedni trener nie do końca miał do niego zaufanie? Które mecze uważa za kluczowe w kontekście niepowodzenia bielszczan? Czy był konflikt między Polakami a obcokrajowcami w Podbeskidziu? Co ma do powiedzenia w temacie zerwanych tabliczek w szatni i plakatów na klubowym korytarzu? Zapraszamy.
Przedłużyłeś kontrakt z Podbeskidziem do 2023 roku z opcją na jeszcze jeden sezon. Twoje losy w Bielsku się ważyły czy od początku zakładałeś, że zostajesz?
Raczej to pierwsze. Po sezonie dobrym indywidualnie w moim wykonaniu pojawiało się sporo ofert i zapytań. Nie do końca było wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądało. W poprzedniej umowie miałem klauzulę, która przy rozegraniu określonej liczby minut automatycznie przedłużała ją na rok i to bez względu na utrzymanie. W pewnym stopniu byłem więc przyblokowany przez klub, nie mogłem sobie ot tak odejść. A klub łatwo puścić mnie nie chciał, żądał pieniędzy za mój ewentualny transfer.
Nie mogłeś odejść, ale nie musiałeś przedłużać kontraktu. Mimo to zdecydowałeś się na ten krok.
Mógłbym zostać na rok na dotychczasowych warunkach. Usiedliśmy jednak do stołu, porozmawialiśmy o dalszej przyszłości i doszliśmy do punktu, który zadowala obie strony. Uznałem, że skoro nie ma widoków na odejście w tym okienku, to zostanę tutaj na dłużej i będę walczył o powrót Podbeskidzia na najwyższy poziom rozgrywkowy.
Krótko mówiąc: najpierw uznałeś, że wolałbyś odejść, a potem stwierdziłeś, że skoro masz zostać, to zostajesz na poważnie.
To byłoby właściwe podsumowanie tego wątku. Ja i moja rodzina dobrze się w Bielsku czujemy, a że klub przyjął zaporową postawę w temacie transferu, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie w tej sprawie. I udało się.
Jeśli chodzi o inne kluby, w mediach z konkretnych nazw padała chyba tylko Wisła Płock, w której już grałeś. Był temat?
Możliwe były różne kierunki. Dostawałem zapytania i z Polski, i z zagranicy z różnych stron świata. Teraz to już bez znaczenia, nie ma sensu rzucać nazwami. Każdy zainteresowany musiałby się liczyć z wyłożeniem za mnie jakichś pieniędzy, a w tych czasach za 33-latka raczej nikt zapłaci kwoty odstępnego.
Zostałeś nowym kapitanem Podbeskidzia. Dodatkowe udobruchanie przed sezonem i sygnał, że masz tu mocną pozycję?
Nie, absolutnie nie o to chodzi. Decyzję podjął sztab szkoleniowy, a ja się zgodziłem. Nikt jednak nie stawiał mnie pod ścianą czy nie obiecywał mi tego wcześniej w rozmowach, żebym przedłużył kontrakt. Dostałem tę funkcję, bo należę do najbardziej doświadczonych zawodników. Jestem z tego bardzo zadowolony, postaram się być jak najlepszym kapitanem i dobrze pracować dla zespołu nie tylko na samym boisku.
Dużego doświadczenia jako kapitan nie posiadasz.
Wcześniej byłem nim w pojedynczych meczach w Dinamie Bukareszt i Podbeskidziu, na stałe nigdy tej funkcji nie pełniłem.
Jest w związku z tym nutka ekscytacji?
Nie do końca. Nie odbieram tej nominacji jako powodu do fruwania w chmurach. W szatni powiedziałem już, że wychodzenie na murawę z opaską na ramieniu i proporczykiem w dłoni nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Odpowiedzialność rozkłada się na cały zespół, nie tylko na kapitana, którym mogę być ja czy Michal Pesković. To samo dotyczy wszystkich, łącznie z najmłodszym Kubą Bierońskim. Każdy na swój sposób powinien być kapitanem w drużynie, a formalnie ktoś tę opaskę zakładać musi i padło na mnie.
Wygląda na to, że Podbeskidzie znajduje się w gronie tych klubów, które jasno celują w awans. Letnie transfery wyraźnie to pokazują, chyba jedynie Korona Kielce sprowadzała równie głośne nazwiska.
Klub przedstawił nam plan trzyletni związany z Ekstraklasą, ale wiadomo – będąc ambitnym, nie możesz zakładać, że odłożysz sobie ten temat na późniejszy czas. Wiemy, że powstaje całkiem nowy zespół, z nowym sztabem szkoleniowym, że wiele rzeczy się zmieniło i potrzeba cierpliwości, żeby wszystko zatrybiło na oczekiwanym poziomie. Z tyłu głowy siedzi nam jednak myśl, że mamy za dobrych piłkarzy, by twierdzić, że nie interesuje nas pierwsza szóstka. Nie po to kilku zawodników przyszło teraz do Podbeskidzia, żeby awansować z nim w trzecim roku.
Sezon zaczęliście od remisu w Polkowicach po twoim golu. Na podstawie skrótu odniosłem wrażenie, że jakoś specjalnie na to 1:1 obrażać się nie możecie.
Absolutnie nie. Musimy pamiętać, na jakim etapie się znajdujemy. Część z nas trenowała z zespołem pełnych osiem tygodni, inni pięć tygodni lub trzy, a niektórzy raptem kilka dni. Znajdujemy się na etapie naprawdę dużej przebudowy i trudno od razu wdrożyć wszystkie rzeczy, które chcemy widzieć w naszej grze. To się nie stanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie był to nasz dobry mecz, słaby też nie. Po prostu średni. Mogliśmy wygrać, bo stworzyliśmy sytuacje na 2:0, co pewnie zamknęłoby spotkanie, ale równie dobrze mogliśmy przegrać. Szanujemy ten wyjazdowy remis z beniaminkiem jadącym na fantazji, ze świeżymi emocjami po awansie. Jeszcze wiele drużyn pomęczy się w Polkowicach. Zakładam, że czas będzie działał na naszą korzyść i krok po kroku się dotrzemy.
Podbeskidzie wygra I ligę w tym sezonie? Kurs 12.50 u Fuksiarza
Długo musiałeś przetrawiać spadek Podbeskidzia? To jednak była niespodzianka. Mówiono co prawda, że raczej zleci któryś z beniaminków, ale spodziewano się, że ten los prędzej spotka Stal Mielec lub Wartę Poznań.
Oj, długo trwało pogodzenie się z faktami. Nawet teraz trudno się wraca do tej sytuacji. Nie czuliśmy, że byliśmy najsłabsi w przekroju całego sezonu, ale w sporcie czasami zdarzają się różne rzeczy i akurat nam się przydarzyły. Chcieliśmy zostać w Ekstraklasie i dłużej w niej funkcjonować, niestety dziś nas w niej nie ma. Szkoda, bo dużo łatwiej byłoby rozwijać klub.
Przegrany 3:4 w 90. minucie mecz we Wrocławiu okazał się mentalnym gwoździem do trumny? Miałem wrażenie, że tamtego dnia straciliście dużo więcej niż trzy punkty, mimo że w następnej kolejce pokonaliście Lecha Poznań.
Było dużo więcej takich kluczowych momentów, które złożyły się na spadek. Pierwsza runda okazała się fatalna, nie ma co gadać. Wiosną świetnie zaczęliśmy, wygraliśmy dwa mecze z rzędu, a mogliśmy trzy. Niestety Dominik Frelek na Cracovii trafił w słupek strzelając do pustej bramki w ostatniej akcji i tylko zremisowaliśmy. To już był pierwszy zgrzyt. Potem przegraliśmy w Mielcu ze Stalą, co nie miało prawa się wydarzyć, bo wiedzieliśmy, jak ważne na finiszu mogłyby być bezpośrednie starcia. W Lubinie prowadziliśmy 1:0, a w ostatniej minucie polegliśmy, choć sami chwilę wcześniej mogliśmy strzelić zwycięskiego gola. Później ten mecz we Wrocławiu… No i trzeba sobie powiedzieć wprost: jeżeli przez cały sezon nie potrafisz choć raz wygrać na wyjeździe, to prawdopodobnie spadasz z ligi.
Czyli Podbeskidziu bardziej zabrakło charakteru niż umiejętności? Na papierze potencjał mieliście większy niż Stal czy Warta.
Czy ja wiem czy konkretnie charakteru? Jak wspomniałem, wiele czynników się na to złożyło. Co chwila niektóre rzeczy się zmieniały, brakowało nam stabilizacji ze składem w obu rundach i tak dalej. Nie da się w jednym zdaniu opisać głównego powodu. Koniec końców zdobyliśmy najmniej punktów, straciliśmy mnóstwo goli. Nie zdołaliśmy się w pełni podnieść po fatalnej jesieni. Wiosną praktycznie w każdym meczu walczyliśmy z nożem na gardle.
W ostatnich kolejkach spędzałeś na boisku zaskakująco mało minut. Trener Robert Kasperczyk tłumaczył to twoim przemęczeniem. Podzielałeś jego stanowisko?
Pomidor (śmiech).
Nie do końca się z tym zgadzam. Jeżeli przez cały sezon mogłem występować w tylu meczach, normalnie funkcjonować i strzelać gole, to takie tłumaczenie, że już nie dawałem rady fizycznie było dziwne. Nie mieliśmy jakichś poważnych badań pod tym kątem, ze mną też nikt na ten temat nie rozmawiał. Zaskakujące tłumaczenia.
Czułeś, że trener Kasperczyk tak generalnie nie do końca ma do ciebie przekonanie? Takie wrażenie odnosiłem z boku. Jeżeli nie rozgrywałeś super meczu albo nie strzelałeś gola, to często byłeś dość szybko ściągany.
Znów pomidor (śmiech).
Nie no, wiele razy wychodząc w pierwszym składzie czułem, że bez względu na obrót wydarzeń między 60. a 70. minutą zejdę z boiska. W szatni już się nawet śmialiśmy, że co by się nie działo, czeka mnie godzina lub godzina z lekkim hakiem i zjazd do bazy. Nie wiem, czym się trener kierował, bo o tym też nigdy ze mną nie rozmawiał. Nie da się polemizować z tym, że chwilę wcześniej mogłem normalnie występować w każdym meczu i strzelałem gole. Jeżeli ktoś przeanalizuje moje występy z poprzednich lat, to zauważy, że potrafiłem zdobywać bramki w końcówkach meczów i wytrzymywałem 90 minut.
Zapytam wprost: czy pod koniec sezonu był w Podbeskidziu konflikt między Polakami a obcokrajowcami?
Nie było.
To skąd te zerwane tabliczki w szatni i plakaty na korytarzu po ostatnim meczu z Legią?
Sytuacja została bardzo mocno rozdmuchana, kompletnie niepotrzebnie wywołała medialne burze.
To jak to wyglądało z twojej perspektywy? Byłeś zamieszany w tę akcję na terenie klubu?
Powtórzę: zupełnie niepotrzebnie rozdmuchano to w mediach, nic wielkiego się nie wydarzyło. Tabliczki niektórzy zabrali na pamiątkę i tyle. Kto wcześniej miał wiedzieć o tym, że zostaną zabrane, ten wiedział. Najwyraźniej ktoś chciał się za bardzo wychylić i zamazać swoją odpowiedzialność na boisku, przekierowując uwagę na sytuacje pozaboiskowe. Trudno mi się dziś na ten temat wypowiadać, bo pewne sprawy nadal nie zostały wyjaśnione. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły. Może za jakiś czas będzie można powiedzieć coś więcej.
Jakie sprawy nie zostały jeszcze wyjaśnione? Ty i trzech innych piłkarzy byliście potem w ratuszu, gdzie mieliście omawiać wysokość kary za tamte wydarzenia.
Jakaś tam kara była, ale nie taka, jaka powinna być. Z pewnych osób zrobiono winowajców, my byliśmy grupą, która musiała to odkręcać.
Ale to za co dostaliście karę, skoro tabliczki nie były zrywane niekontrolowanie?
Niektóre osoby nie za bardzo wiedziały, o co chodziło, dlatego potem doszło do takich historii. Na tym zakończmy ten wątek. Na razie nie chcę go rozwijać. Sprawa nie została zamknięta, ale jest do tego bliżej niż dalej.
Tak ogólnie nie czułeś wiosną, że proporcje w szatni trochę się zaburzyły, że obcokrajowców jest za dużo?
Nie. Grałem za granicą i mniej więcej wiem, jak to wygląda z drugiej strony. Nie miałem problemu z tym, jak tworzono kadrę Podbeskidzia. Uważam, że na dany moment powinni grać najlepsi i to jedyne kryterium. Nie wybuchł konflikt między Polakami a resztą drużyny. Ktoś za dużo sobie dopowiedział i puścił to w eter. A że wyniki się nie zgadzały, trzeba było pewne rzeczy zamazać i zrzucić z siebie odpowiedzialność, przeciągając uwagę na ten wątek. Wszyscy w szatni funkcjonowali normalnie i jestem przekonany, że każdy z obcokrajowców by to potwierdził. Nie było tak, że ktoś kogoś nie akceptował i ordynarnie to okazywał. Każdy każdego do samego końca dopingował, łączył nas wspólny cel. Nie tu był pies pogrzebany, że nasz sezon w Ekstraklasie skończył się tak a nie inaczej.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyk/Newspix