Prawdopodobnie będziecie szalenie zaskoczeni, ale Sandecja Nowy Sącz nic nie ugrała na próbie zablokowania transferu Dawida Błanika. O sprawie pisaliśmy kilka dni temu. Jednocześnie Sandecja przedstawia się w swoim oświadczeniu jako dobroduszny pracodawca, który nie chciał robić pod górkę swojemu byłemu zawodnikowi. Hmm… Prawda jest nieco inna.
Ale po kolei, bo nie wszyscy z was pewnie kojarzą sprawę. Dwa dni przed zakończeniem okna transferowego Korona Kielce zgłosiła się do Sandecji z zamiarem skorzystania z klauzuli odstępnego za Dawida Błanika, która wynosiła 60 tysięcy złotych. Kielecki klub zaproponował, by – zgodnie z obyczajami panującymi w świecie transferów – załatwić sprawę poprzez standardową umowę transferową opiewającą na kwotę wpisaną w kontrakt, a nie przelanie gotówki, które w ramach obowiązującej klauzuli obligowałoby Sandecję do oddania zawodnika.
Co wówczas zrobiła Sandecja?
- zgodziła się na zaproponowaną przez Koronę formę rozliczenia,
- wyraziła zgodę na wyjazd piłkarza na testy medyczne,
- pożegnała się z nim, nie okazując w żaden sposób swojego niezadowolenia,
- po wysłaniu przez Koronę dokumentów, prezes Sandecji zapadł się pod ziemię, Korona w międzyczasie – nie mając żadnego kontaktu z klubem z Nowego Sącza – zdecydowała się na przelanie kwoty aktywując klauzulę,
- dzień po wygaśnięciu okna transferowego sternik nowosądeckiego klubu upierał się, że transfer może być nieważny, bo Sandecja otrzymała pieniądze na konto dzień po wygaśnięciu okienka (mimo że przelew był zrobiony podczas jego trwania, co zresztą udokumentowano na wysłanym do Nowego Sącza potwierdzeniu) i ponadto nie otrzymała żadnego dokumentu na papierze (mimo że żyjemy w XXI wieku i funkcjonują maile).
W skrócie – Sandecja najpierw utrudniła Koronie załatwienie tematu po partnersku, a później szukała kruczków prawnych, które unieważniłyby ten transfer.
Pytanie brzmi… po co?
I to pytanie, które stawia nad całą sprawą największy znak zapytania. Po co Sandecja stawała na głowie, by przeszkodzić swojemu byłemu piłkarzowi, mając do ugrania… tak naprawdę nic? Można walczyć, jeśli jest o co. A tu nawet sam prezes Sandecji, Łukasz Morawski, przyznawał w wysłanym do nas oświadczeniu, iż jedyne na co może liczyć jego klub, to WYKLUCZENIE DAWIDA BŁANIKA Z ROZGRYWEK NA PÓŁ ROKU. Sandecja machała więc szabelką tylko po to, by jej były piłkarz przesiedział rundę na trybunach, zamiast grać w innym klubie, do którego odszedł na podstawie umówionej ze swoim pracodawcą klauzuli odstępnego.
Głupie, co?
Na pozór tak. Ale Sandecja miała plan. Jaki? A kuźwa, sprytny. Gdy doszło do mediacji pomiędzy oboma klubami, Sandecja zaproponowała, że przestanie robić aferę, jeśli Korona… zapłaci jej dodatkowe 70 tysięcy złotych.
Wymowa tego działania jest prosta – nie sprawimy, że wasz nowy piłkarz przesiedzi na trybunach do stycznia, jeśli przelejecie nam dwa razy tyle, ile zapisaliśmy w sumie odstępnego. Spójrzmy teraz na perspektywę Korony. Istnieje afera, co do której prawnicy – z każdej ze stron – mają wątpliwości, bo przepisy PZPN jasno nie określają tego typu sporów. Kielecki klub może zapłacić 70 tysięcy i mieć spokój. Ale jednocześnie nie wie, dlaczego tak właściwie ma płacić drugie tyle za zawodnika, którego kupił na mocy wpisanej w umowę klauzuli odstępnego. Zwłaszcza, że sam jest w fazie odbudowy i z klubowej kasy nie wylewają się nadwyżki pieniędzy. No i… Korona zachowała się w stu procentach fair wobec Sandecji. Innymi słowy – normalny klub w tej sytuacji nie sięgałby po przepisy obligujące do przekazania oferty na papierze (skoro wszystko dokonało się na mailach, jak większość transferów) i nie robiłby afery o to, że pieniądze nie doszły do klubu w momencie wykonania przelewu. Skoro już w kontrakcie zawodnika jest niezbyt korzystna klauzula, to trzeba wzruszyć ramionami i – ewentualnie – psioczyć na poprzedników albo na siebie, że nie udało się jej renegocjować. A słyszymy, że Sandecja nie zrobiła nic, by zmienić kontrakt wyróżniającego się piłkarza.
Podejrzewamy, że w kieleckich gabinetach zgłupieli słysząc żądania Sandecji, ale w sprawę wkroczył PZPN i szybko okazało się, że klub z Nowego Sącza niczego w tej sprawie nie ugra. I mniej więcej właśnie wtedy Sandecja stwierdziła, że przedstawi się jako dobroduszny pracodawca, który nie chce źle dla swojego zawodnika.
Taki wniosek wyciągamy po przeczytaniu jej oświadczenia:
W ostatnich dniach oba kluby podjęły próbę polubownego rozwiązania zaistniałego problemu, jednakże prowadzone negocjacje nie przyniosły dla żadnej ze stron oczekiwanego rezultatu i zakończyły się brakiem osiągnięcia porozumienia.
Aktualnie Sandecja posiada wszystkie zlecone opinie i analizy, które niestety nie tylko potwierdzają rażące naruszenie procedur w trakcie procesu korzystania z klauzuli odstępnego, ale również wskazują jako najbardziej realny scenariusz wdania się w spór przed organami jurysdykcyjnymi PZPN – brak możliwości dopuszczenia zawodnika do rozgrywek przed otwarciem zimowego okna transferowego.
W związku z powyższym, Sandecja postanowiła, że nie „przyłoży ręki” do blokowania Dawida i złożyła w Małopolskim Związku Piłki Nożnej oświadczenie o wygaśnięciu kontraktu piłkarza z Sandecją. Uważamy, że nie mając 100% przekonania, iż organy jurysdykcyjne PZPN orzekną, że Dawid jest nadal naszym piłkarzem, wdanie się w spór byłoby sprzeczne z szeroko pojętym „duchem sportu”.
No, pięknie! Wspaniale! Kluby „podjęły próbę polubownego rozwiązania zaistniałego tematu”, ale nic dziwnego, że druga strona nie była zainteresowana płaceniem absurdalnej jałmużny dla klubu z Nowego Sącza. Sandecjo, jesteś niesamowitym pracodawcą, skoro nie chcesz „przykładać ręki do blokowania” swojego piłkarza. Szkoda, że na takie ładne oświadczenie decydujesz się w momencie, gdy już wiesz, że niczego w tej sprawie nie ugrasz.
Wszystko, co poprzedza te piękne słowa Sandecji, od kulis wygląda mniej więcej tak:
Klub z Nowego Sącza…
- najpierw wykorzystując kruczki prawne próbował wysępić od Korony dodatkowe 70 tysięcy za transfer, który został już de facto dokonany,
- usłyszał w PZPN, że tej sprawy nie wygra,
- wycofał wszelkie żądania i grzecznie wyrejestrował piłkarza ze swojego klubu, przyznając, że to dla dobra samego zawodnika.
Przy okazji dostało się też nam:
W trakcie oczekiwania na w/w opinie, w mediach pojawiło się klika artykułów w których próbowano przerzucić na Sandecję odpowiedzialność za zaistniałą sytuację, o czym możecie przeczytać m.in. w poniższym linku:
https://weszlo.com/2021/09/03/dawid-blanik-korona-sandecja
Z uwagi na dużą poczytność portalu na którym opublikowano w/w artykuł oraz z uwagi na jego ogólnokrajowy zasięg, Sandecja „wywołana do tablicy” zmuszona była bronić swojego dobrego imienia, starając się przy tym merytorycznie acz stanowczo wyjaśnić zawiłość sprawy, o czym możecie przeczytać poniżej:
https://weszlo.com/2021/09/04/sandecja-dawid-blanik-oswiadczenie
Prawdziwy kabaret. Od początku tej sprawy, Sandecja miała do ugrania tylko to, że Dawid Błanik nie mógłby uprawiać sportu przez pół roku (no naprawdę, było o co walczyć), ewentualnie, co wyszło z czasem – wyżebrać dodatkowe 70 tysięcy za tego piłkarza, jeśli Korona dałaby się zastraszyć. Nie ugrała niczego. Co straciła? Po pierwsze – wizerunek, który i tak nie był najlepszy. Po drugie – potencjalny nowy piłkarz dwa razy zastanowi się teraz, czy podpisywać kontrakt z Sandecją, skoro ta w tak rozpaczliwy sposób walczy o cokolwiek, gdy zawodnik zamierza związać się z innym klubem. Po trzecie – zepsuła sobie relacje w pierwszoligowym środowisku, bo od przedstawicieli innych klubów można usłyszeć – delikatnie mówiąc – niezbyt przychylne komentarze.
Sandecjo, i po co ci to było?
Gdy okazało się, że sprawa jest przegrana, klub wyrejestrował zawodnika z małopolskiego ZPN-u, kończąc niejako cały spór. Czyli Sandecja zrobiła dramę o 70 tysięcy, w której a) i tak nie miała szans nic wywalczyć, b) po niezbyt długich bojach i tak ją przegrała. Proponujemy na przyszłość respektować umowy. A jeśli już o coś walczysz, Sandecjo, to miej konkretne powody, bo w tej sytuacji wyszłaś na żebraka.
I, co gorsza, na żebraka, który nie wraca do domu z workiem pełnym pieniędzy.
Fot. FotoPyK