– Mieliśmy lekkie rozmowy, ale i ciężkie. O tym frajerstwie ze Skrą zawodnicy wiedzieli. To było frajerstwo dużej klasy. Nie mamy prawa grać takich spotkań z takim zespołami. Ten mecz i mecz z Polkowicami, one bolą. To jest blizna. O nie mogę mieć mega pretensje. Był też słaby mecz z Koroną, ale zrobiliśmy punkt, choć on mnie nie zadowalał – to mówię od razu. Natomiast poza spotkaniem ze Skrą i Polkowicami, te mecze, w których traciliśmy punkty… One nie były dobre. Tylko bardzo dobre – mówi Dariusz Marzec w rozmowie po odejściu z Arki Gdynia. Zapraszamy.
Czy rozstanie z Arką było dla pana zaskoczeniem?
Praca trenera jest specyficzna. Ja cały czas spodziewałem się, że w każdej chwili może to nastąpić.
No to brakowało pewnego komfortu pracy.
Ciężko mówić o komforcie, jak ma się konkretne cele, a parę razy się potknęliśmy. Wówczas tego komfortu nie ma. Natomiast rozstaliśmy się w dobrych relacjach. Uścisnęliśmy sobie dłoń. Wszystko na spokoju.
Jak to wyglądało z pana perspektywy – kiedy podjęto decyzję, kiedy się pan o niej dowiedział?
To są dwie różne rzeczy. Moim zdaniem decyzję podjęto wcześniej, coś samo z siebie się nie dzieje. To była kwestia czasu, kiedy to nastąpi. Ja się dowiedziałem w poniedziałek. Ale zmiany były szykowane wcześniej.
Już przed meczami z ŁKS-em i Koroną?
Miałem przeczucie, że gdybym nie wygrał meczu z Widzewem, to już wtedy mógłby być problem. Potem to się uspokoiło. Gdyby taka decyzja zapadła po słabszym meczu ze Skrą Częstochowa, to nic bym nie mógł powiedzieć. Natomiast nastąpiło teraz, po meczu z ŁKS-em.
Czyli ten moment jest mniej uczciwy?
Nie odbieram tego w tych kategoriach – uczciwy, nieuczciwy. Ja byłem na to gotowy w każdej chwili. Każda porażka mogła skończyć się moim zwolnieniem. Stanęło na tej z ŁKS-em.
Zgodzi się pan z teorią, że Arka ma w tym sezonie lepszy skład niż rok temu, a jednak gorsze wyniki?
Zgodzę się, że Arka ma bardzo mocny skład. Natomiast jeżeli mamy mówić o całym sezonie, to bądźmy szczerzy: z klubu odeszło dwunastu zawodników. Nie mówimy lepszych, gorszych, po prostu ta liczba była pokaźna. Przyszło pięciu, w tym tacy, którzy mieli problemy zdrowotne. Milewski – pierwsze co – trzeba było zacząć od operacji. Ten chłopak gra dopiero od czterech spotkań. Kadra Arki została zamknięta w ostatnim dniu okienka transferowego, kiedy przyszedł Rosołek. W tej chwili ta kadra jest bardzo mocna, ale jak zaczynaliśmy sezon, to nie była aż tak mocna.
Problem polegał na tym, że Arka grała falami – parę meczów dobrych, parę złych. I to takich złych, które nie powinny się przydarzyć nawet okrojonej kadrze. Przykład Skry.
Tak jest, ja się zgadzam i nie uciekam od odpowiedzialności. Dwa mecze – w Polkowicach i ze Skrą – nie miały prawa nam się zdarzyć. W Polkowicach byliśmy lepsi, ale określam to jako blamaż, bo przegraliśmy ze słabszym zespołem. Natomiast pozostałe przegrane: GKS Tychy, Chrobry Głogów, ŁKS… Proszę spojrzeć, jak te spotkania wyglądały. W każdym z tych meczów byliśmy lepszym zespołem, dominującym, natomiast niestety schodziliśmy pokonani.
Brakowało skuteczności.
Bardzo ładnie pan powiedział: brakowało kropki nad i. Byłoby dziewięć punktów więcej za te spotkania. Byliśmy w nich zespołem dużo lepszym. Stwarzaliśmy bardzo dużo okazji. W ostatnim meczu mieliśmy 17 strzałów na bramkę, w poprzednim 20, z Chrobrym tak samo. Ale skuteczność raziła. Szukaliśmy rozwiązania. Na każdym treningu były momenty strzeleckie, poświęcenie pracy na finalizację. Raz wychodziło lepiej, raz gorzej. Linia ataku się zmieniała. Przed przyjściem Karola Czubaka wyglądała inaczej, jak przyszedł Rosołek to też inaczej. Szukaliśmy optymalnego zestawienia. Maciek to fajny chłopak, będzie strzelał, ale potrzebuje czasu, a ja go nie miałem. To nie jest ten chłopak, który odchodził z Arki. Wtedy strzelał, teraz nie. No i mnie nie ma.
Może za bardzo się na niego pan uparł?
Czy za bardzo? Mamy kilku napastników. Najlepiej prezentuje się Siemaszko, a on był już zakopany, go już nie było. Teraz jest najlepszy. W ostatnich meczach strzelił kilka bramek i nawet w tym tygodniu prezentował się mega dobrze. Czubak robi dobre liczby, ma dobre wejście, ale rok nie grał w Widzewie, więc będzie miał wahania formy – oby się ustabilizowały. Dochodzi do tego Rosołek, ale na wiosnę też potrzebował trzech-czterech meczów, zanim odpalił. Teraz też każdy mecz przybliża go do formy. Ale nie powiedziałbym, że się uparłem. Nie wiem, jaki skład bym teraz wystawił, natomiast mimo że Siemaszko zmarnował parę okazji, postawiłbym na niego, bo jest w najlepszej formie.
Czubak dawał panu lepsze liczby niż Rosołek, a w ostatnich dwóch meczach raz usiadł na ławce, raz został zmieniony szybciej niż Rosołek.
Tak jest. Karol w ostatnich treningach prezentował się gorzej niż Maciek – trzeba na to spojrzeć, nie tylko na spotkania. Teraz wszedł i miał swoje pięć minut, bo dostał dwie-trzy czyste sytuacje, których nie strzelił. Można gdybać, ale trzeba było podejmować decyzje i takie były moje.
To był problem też mentalny? Raz nie strzelili, to przy drugiej próbie drżała noga?
Trudno powiedzieć, ale ten moment minie. Tak już jest – jak coś się zatnie, to musi się odblokować. Oby to było jak najszybciej. Ja nie miałem tego szczęścia. My w tej rundzie stworzyliśmy multum sytuacji, to była ogromna liczba. Jak przychodzą do nas statystyki, czy sami je prowadzimy, to te liczby widać. A taki ŁKS? Ma jedną-półtora sytuacji i strzela nam bramkę. Ile myśmy ich natomiast mieli? Każdy widział.
Z drugiej strony – jak coś się powtarza, to nie jest pech.
To prawda. Natomiast ja będę mówił jedno: to, co było, się skończy. To jest przecież niemożliwe, żeby mieć tyle sytuacji i je marnować.
Ale wydawało się, że się skończyło – trzy mecze, w tym jeden w pucharze, sporo bramek. Tyle że problem wrócił.
W ostatnich pięciu meczach strzeliliśmy dwanaście bramek, straciliśmy dwie. To nie jest zły bilans. Widać poprawę. Niestety punkty uciekały.
Bo znów się coś zacięło i to z drużynami z czuba.
Niech pan powie o swoim odczuciu na temat meczu z ŁKS-em.
Wydaje się, że przez pierwsze 20 minut zanosiło się na to, że zmiażdżycie ŁKS. A stało się tak, jak się stało.
Piłka jest grą nieprzewidywalną. Czasem zdarza się, że lepszy zespół, który dominuje, prowadzi grę i nic mu nie zagraża – przegrywa spotkanie. No i to jest nieprawdopodobne, że my mieliśmy trzy takie spotkania. Pan mówi o pierwszych 25 minutach, ja dodam ostatnie 25, to jest 50. Sporo czasu z przewagą, ŁKS miał przewagę może przez 10 minut. Bądźmy w takich rozliczeniach uczciwi.
Używał pan tych argumentów w rozmowie z właścicielami?
Nie. Teraz już za bardzo nie rozmawialiśmy – dogadaliśmy warunki rozstania, pożegnaliśmy się i tyle. Wcześniej dużo rozmawialiśmy. Jak mówię: od dawien dawna byłem przygotowany, że moment rozstania może nastąpić.
Ale rozumie pan tę decyzję właściciela?
Tak, bo zespół powinien mieć więcej punktów. Natomiast analizując wszystko, wiem, że to jest dobry zespół. On jest dobrze przygotowany. To pokazują statystyki – jak wyglądamy motorycznie i tak dalej. Druga rzecz: wszyscy zawodnicy z kadry są zdrowi. To dobry moment na wejście nowego trenera, któremu życzę jak najlepiej.
Gdy mówił pan słowa o frajerstwie po Skrze, to była gra, żeby wstrząsnąć drużyną?
Wie pan, to nie jest tak, że my się głaskamy. Mieliśmy lekkie rozmowy, ale i ciężkie. O tym frajerstwie zawodnicy wiedzieli. To było frajerstwo dużej klasy. Nie mamy prawa grać takich spotkań z takim zespołami. Ten mecz i mecz z Polkowicami, one bolą. To jest blizna. O nie mogę mieć mega pretensje. Był też słaby mecz z Koroną, ale zrobiliśmy punkt, choć on mnie nie zadowalał – to mówię od razu. Natomiast poza spotkaniem ze Skrą i Polkowicami, te mecze, w których traciliśmy punkty… One nie były dobre. Tylko bardzo dobre.
Pan ma przekonanie, że wszyscy piłkarze w Arce wiedzą, o co toczy się gra?
Ja mam przekonanie, że ten zespół jest dobry. Ja nie odchodzą z rozwalonej szatni, z kłótniami, podziałami. Nie. Zostawiam zbudowaną szatnię, która wierzy i walczy. A to frajerstwo i braki wykończenia, błędy, to jest druga rzecz. Zespół jest cały. Mając tak zbudowaną drużynę, można wiele zdziałać.
Ale chyba można mieć więc do pana pretensje, że tego frajerstwa nie udało się wyplenić, bo to przecież nie jest tylko ten sezon – równie dobrze można wrócić do baraży z ŁKS-em. Tam też byliście lepsi.
Byliśmy lepsi. Gdyby się Luis nie uchylił, to piłka go trafia i nie ma bramki. To jest futbol – PSG też nie wszystko wygrywa, a jaki ma zespół. Gubiliśmy zbyt wiele punktów i ja sobie zdaję z tego sprawę, ale widzę, jak wygląda zespół. I wygląda w porządku.
Gdyby miał pan zrobić jakąś rzecz inaczej, to jaką?
Dobre pytanie. Wiem, jaką, ale zostawię to dla siebie.
Chodzi o skład, o przygotowania, o taktykę?
Jeżeli chodzi o skład, to ktoś sobie wymyślał różne rzeczy. A to ja ustalałem skład i taktykę. Jednak wiem, co bym zmienił.
Pewnie irytowały pana te pytania, czy nie ma pan stuprocentowego wpływu na skład.
Nie, ja się z tego śmiałem. Rozmowy z właścicielem były codziennie, ale to jest normalna rzecz. Wymienialiśmy się pomysłami. Ja jestem trenerem i każdy, kto mnie zna, wie, że możemy rozmawiać, tyle że na końcu ostatnie zdanie należy do trenera. Teraz jest żal. Ale nie jestem zły, nie mam pretensji. Bo to były wszystko moje decyzje. Byłbym zły, gdyby któraś z tych decyzji nie była moja.
Ciekaw jestem jednak, co by pan zmienił. Uderzył pięścią w stół, żeby te transfery były zrobione szybciej?
O tym też rozmawialiśmy. Na początku jak nie strzelaliśmy bramek, to wtedy szefostwo zobaczyło, że trzeba sprowadzić nowych zawodników. Jak mieliśmy problem z młodzieżowcem, też został sprowadzony Olaf Kobacki. Tutaj nie mogę mieć pretensji, natomiast oni zostali sprowadzeni, jak już graliśmy. I teraz rzeczywiście stanowią o sile zespołu.
Rzadko komu udaje się złożyć kadrę przed pierwszym gwizdkiem pierwszej kolejki w tym kraju.
Oczywiście, że tak.
Częściej pan rozmawiał z Michałem Kołakowskim czy z Jarosławem Kołakowskim?
Ze wszystkimi rozmawiałem, taka moja rola. Jeśli chodzi o Michała, to miałem bardzo duże wsparcie i złego słowa nie powiem.
To dobrze, że rozmawiał pan z każdym, ale z kim więcej – z Michałem czy Jarosławem?
Już pan sam może sobie odpowiedzieć. Rozmowy z Michałem i Jarosławem były cały czas.
Czy jest pan zdania, że gdyby został w Arce, to udałoby się panu ogarnąć zespół i doprowadzić Arkę chociaż do baraży?
Niech mi pan uwierzy – gdy odchodziłem, niektórzy zawodnicy mieli łzy w oczach. Ja i mój sztab też. Dlatego to jest „ogarnięte”. Trzeba poprawić skuteczność i to jest najważniejsze. Natomiast zespół jest „ogarnięty”. Dwa wzmocnienia zimą i tyle, bo mogą dojść kontuzje. U nas też, ale tak się udawało, że dwóch zawodników, potem dwóch, a nie naraz sześciu czy więcej, bo wtedy jest problem. Ze względu na to w zimowym okienku trzeba przeprowadzić ze dwa transfery.
Mówi pan o skuteczności, ale w TOP6 to Arka razem z GKS-em Tychy ma najwięcej bramek straconych.
Zgodzę się. To były frajerskie bramki. Dominowaliśmy, nadzialiśmy się na kontrę, stały fragment gry. Mieliśmy problemy z defensywą, przede wszystkim na początku, ale ona została uspokojona, wtedy gdy doszła kluczowa postać, czyli Milewski. Odkąd wrócił do zdrowia, straciliśmy dwie bramki. Potrzebowaliśmy takiego defensywnego pomocnika,by zabezpieczył nasze błędy.
Nie było też trochę tak, że piłkarze wyłączali się na momenty, spadała koncentracja?
Bramki, które straciliśmy, są nieprawdopodobne. Gol z ŁKS-em? Nie padł po sytuacji. To był ewidentny błąd „Marciana”, że nie doszedł do przeciwnika, dał się obrócić. Zawodnik ŁKS-u mógł się obrócić na szesnastce, uderzył idealnie. Takie bramki nam się nie zdarzały. Innym zespołom tak. Stąd też taka nasza strata. Pamiętam też mecz na Polkowicach i tam daliśmy dupy, jeśli chodzi o defensywę. Jednak od pięciu meczów – co najmniej – to zostało uspokojone.
Teraz strata do wicelidera nie jest też jakaś bardzo duża.
Dla mnie? Żadna. To są praktycznie dwa mecze. Czasami człowiek ma przeczucie. Ja miałem takie na ŁKS-ie. Podleciałem bliżej linii, zawołałem jednego zawodnika, kazałem przekazać, żeby bardzo mocno atakowali piłkę, bo czułem, że ŁKS nie strzeli. Myślałem, że bramkarz obroni, był słupek, ale czutka też. Teraz mam przeświadczenie, że Arka wygra cztery mecze do końca rundy. Bo zespół wygląda bardzo dobrze. Musi się zmienić tylko skuteczność pod bramką przeciwnika.
Pan sądzi, że tym okresem w Arce wzmocnił pan swoją pozycję zawodową, czy przeciwnie?
To się mogą spytać pana, fachowców, to wy oceniacie trenerów. Ja się nie będę oceniał sam. Odpowiedzialność biorę na siebie, a jak nasza gra wyglądała, to każdy widział.
Na szali mam finał Pucharu Polski, ale też nieudane podejście do awansu czy historia, która mi się nie podobała – ta z Mateuszem Młyńskim.
Powiem o Pucharze. Moja wina, bo zrobiłem takie zmiany? Tak. Ale popatrzmy z drugiej strony. Na zmiany w Rakowie i na zmiany u nas. U przeciwnika one wzmocniły zespół i dały jakość, u nas nie. Ale kto wiedział o tym, że Luis był kontuzjowany i w przerwie prosił o zmianę? Nikt. On potem grał dalej, ale w końcu stwierdziłem: muszę go zmienić. W końcu nie zdąży, stracimy bramkę, kto będzie winny – ja. Druga zmiana, Żebrowskiego, tak go sfaulowali, że nie był w stanie stać. A ci, którzy weszli, byli najlepsi z ławki. Uważałem, że „Saszka” zabezpieczy środek i uspokoi grę. Skórski dobrze wyglądał w treningach, miałem też w głowie mecz z Pogonią Szczecin – świetnie zabezpieczał wahadło, bok, to byli w tamtym momencie zawodnicy najlepsi do wejścia. Konsultowałem to ze sztabem: „kurwa, tylko oni mogli wejść”.
Najlepszego piłkarza na zmianę to pan zostawił w Gdyni.
Mateusz odbył ze mną bardzo dużo rozmów. Przed podpisaniem z Wisłą szczerze mu powiedziałem: Mateusz, zabezpiecz sobie to, żebyś grał. Powiedział, że ze strony swojej agencji ma zapewnienie, że będzie grał, czy tu, czy tam. Jak to się skończyło – sami widzimy. Nie chcę wracać do tego tematu. Byłem fair wobec niego. Nie mam żadnych pretensji do siebie.
To piłkarz, który mógłby pomóc w finale czy zdobyć parę punktów więcej w lidze.
Chcę zakończyć ten temat z uśmiechem. Mam czyste sumienie.
Jakie są pana plany na najbliższe dni, tygodnie?
Z trenerami tak jest, że po odejściu czeka się, aż telefon zadzwoni. Raz zadzwoni szybciej, raz później. Osobiste plany są natomiast oczywiste. Więcej czasu poświęcę rodzinie.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. Newspix