– Robota jest skończona, możemy wracać do domu – powiedział tuż po zdobyciu mistrzowskiego tytułu Nikola Jokić. Na jego twarzy nie dało się wyczuć specjalnej ekscytacji. Jakby grę w NBA traktował jak przykry obowiązek, który zaczyna się dla niego o 9 rano, a kończy o 17. Tak pewnie dokładnie nie jest, ale w życiu najlepszego koszykarza na świecie koszykówka wcale nie znajduje się na pierwszym miejscu.
Najważniejsza jest bowiem rodzina, jak sam podkreślał. Poza tym kocha konie. A co znaczy dla niego gra w najlepszej lidze świata? – Nikt nie lubi swojej pracy. A może ktoś lubi. Ale kłamie – mówił podczas konferencji prasowej po ostatnim meczu finałów przeciwko Miami Heat zawodnik Denver Nuggets.
Serb nieprzypadkowo ma ksywkę „Joker”, niektóre jego słowa trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ale kiedy narzeka, że do parady w Denver zostało jeszcze parę dni, przez co później pojawi się w Serbii, trudno mu nie uwierzyć. W końcu w niedzielę ma tam swoje wyścigi konne.
Przeczytałem o nim w gazecie
W stosunku do Jokicia przewijały się różne porównania. Niektórym przypomina wyższego Magica Johnsona. Dla Gregga Popovicha z San Antonio Spurs to nowe wcielenie Larry’ego Birda. Bywa też zestawiany z Timem Duncanem, również ze względu na charakter. No i trudno, myśląc o Serbie, nie mieć w głowie Arvydasa Sabonisa, który już w latach osiemdziesiątych wyróżniał się jako środkowy ze smykałką do podawania.
Sam zainteresowany jednak przyznał, że wzorował się na paru innych graczach. – Kiedy pojawił się Youtube, miałem z 15 lat. Oglądałem Magica, ze względu na jego podania, Hakeema, przez grę tyłem do kosza. Oraz Jordana, bo jest Jordanem – zdradził w swoim artykule na „The Players Tribune”.
W 2023 roku zestawienie wszystkich tych nazwisk z Jokiciem jest całkowicie zrozumiałe. Ale niegdyś co najwyżej wzbudziłoby uśmiech politowania. To oczywiście żadna tajemnica, że Serb w młodości nie uchodził za obiekt pożądania klubów NBA. Ale nawet w swojej ojczyźnie nie wyróżniał się specjalnie na koszykarskiej scenie.
Rozbrajająca jest choćby historia, jak Nikola trafił pod skrzydła Misko Raznatovicia, jednego z czołowych agentów na Starym Kontynencie, który opiekuje się lwią częścią Europejczyków w NBA. Otóż wszystko zaczęło się od lektury gazety. Raznatović przeglądał wyniki sportowe i statystyki poszczególnych zawodników. Miał zatem przed oczami wyłącznie cyferki i nazwiska, bez jakichkolwiek dodatkowych informacji.
– W rozgrywkach do lat osiemnastu jeden gość miał 29 punktów oraz, o ile pamiętam, 26 zbiórek. Pomyślałem: „wow”. I tyle. Tydzień później znowu czytałem gazetę i uznałem, że sprawdzę, jak mu poszło tym razem. 30 punktów i 27 zbiórek! To nie mój biznes, tylko mojego działu do skautingu, ale byłem ciekawy. Dlatego zadzwoniłem do mojego pracownika i spytałem go o Jokicia. Cisza. Nie znał go. Niespodzianka roku, bo przecież zna wszystkie dzieciaki w Serbii od kategorii do dziesięciu lat – wspominał Raznatović.
Niedługo później doświadczony menadżer poprosił swoich skautów o dokładniejsze sprawdzenie utalentowanego środkowego oraz kontakt z jego rodziną. Po czym – nie widząc na oczy żadnego jego meczu – postanowił podpisać kontrakt z nastoletnim Nikolą Jokiciem.
Niedługo później Serb został wybrany w drafcie NBA z 41. numerem. A w sezonie 2014/2015 rozstawiał już profesjonalnych koszykarzy pod kątach – zostając MVP oraz najlepszym młodym zawodnikiem ligi adriatyckiej. Stało się jasne, że nos nie zawiódł Raznatovicia.
Co mają w sobie konie?
Zanim Jokić znalazł się na radarze kogokolwiek, wychowywał się w Sombor, niewielkim mieście w północnej Serbii. Koszykówka była dla niego naturalnym wyborem – choć jego rodzice nie mieli ze sportem nic wspólnego, tak bracia Nikoli grali w basket na poważnie. Nemanja – urodzony w 1984 roku – wyleciał swego czasu nawet do Stanów Zjednoczonych, żeby występować na uniwersytecie Detroit Mercy. Najstarszy z grona (1982) Strahinja próbował natomiast swoich sił w Europie – ale mimo okazałych warunków fizycznych (około 203 cm wzrostu) nie odnosił zbyt wielkich sukcesów.
Obaj bracia Jokicia byli kilkanaście lat starsi od niego. To wiązało się ze specyficzną relacją: Nikola był trzymany przez nich „twardą ręką”, nie miał też łatwo podczas wspólnych gierek w kosza. Jak po latach zauważył… Shaquille O’Neal – być może właśnie obecność starszego rodzeństwa sprawiła, że Serb nie wyrósł na „popychadło”. Tylko gościa, który na boisku zna swoją wartość i nie stroni od kontaktu fizycznego. Najmłodszy z Jokiciów miał też to, czego jego braciom brakowało. Czyli profesjonalizm. Sam Nemanja podkreślał, że raczej starał się czerpać z życia, a sport nie był jego priorytetem.
W tym wszystkim jest jednak najciekawsze, że przyszły MVP najlepszej ligi świata, również nie skupiał się tylko na pomarańczowej piłce. – Kochałem koszykówkę, ale kiedy byłem mały, czy też kiedy miałem 13 czy 14 lat, chodziłem na wyścigi konne. Nawet nie trenowałem koszykówki zbyt często. Chodziłem do stajni. To było moje życie. Ścigałem się, nie profesjonalnie, ale amatorsko. To było fajne hobby. Podczas jednych zawodów zająłem nawet czwarte miejsce – wspominał w Players Tribune.
W końcu jednak jedna z pasji wygrała. A może wygrał po prostu zdrowy rozsądek, bo przebywanie w stajni Serbowi wielkich pieniędzy by nie zapewniło (co zresztą zauważył też Branislav, ojciec Nikoli). – Grać w koszykówkę każdego dnia zacząłem dopiero podczas mojego ostatniego roku w Sombor, moim rodzinnym mieście. Zrozumiałem, że mogę żyć z koszykówki. Może być to moja praca oraz miłość jednocześnie. Wiedziałem, że mogę być dobry. Ale nie na poziomie NBA. Tylko może w Europie.
Konie jednak zostały w życiu Nikoli Jokicia. Na ten moment posiada ich ponad pół tuzina, ale po finałach NBA zamierzał sobie sprawić kolejnego. – Lubię wokół nich przebywać i widzieć ich różne charakterystyki. Jeśli zobaczysz, jak one trenują, zrozumiesz, że są takie jak my. To atleci, sprinterzy. Naprawdę wspaniałe stworzenia – mówił.
Z asysty cieszą się dwie osoby
Nikola Jokić nie miał okazji podać ręki Adamowi Silverowi, komisarzowi NBA. Nie pojawił się na drafcie. Ba, nawet go nie oglądał. 27 czerwca 2014 roku został wybudzony telefonem przez swojego brata Nemanję, który poinformował go, że trafił do Denver Nuggets. Co też ciekawe: w amerykańskiej telewizji nazwisko Serba na ekranie pojawiło się w czasie… reklamy Taco Bell. Zamiast filmików z akcjami koszykarza, widzowie mieli zatem przed oczami ciągnący się ser oraz aktorkę wgryzającą się w naładowaną tortillę.
Wybór Jokicia oczywiście nie ekscytował zbyt wielu fanów Nuggets. Ba, zawodnicy wybrani w drugiej rundzie generalnie nie wzbudzają większego zainteresowania. Zdarza się nawet, że w ogóle nie trafiają ostatecznie do NBA. Przykładem może być tutaj Szymon Szewczyk, którego w drafcie 2003 wybrali Milwaukee Bucks (i to z wyższym numerem niż Jokicia, bo 35.). Polak nigdy nie zagrał oficjalnego meczu ani dla tego zespołu, ani jakiegokolwiek innego w Stanach Zjednoczonych.
Sam Jokić zresztą dostał trochę czasu od Nuggets na „ogranie się”. Dopiero po kapitalnym sezonie 2014/2015 w barwach KK Mega Basket podpisał kilkuletni kontrakt z tym klubem. Co spodobało się zespołowi z Kolorado w Serbie? Choćby charakter. O tym mówił nam Rafał Juć, skaut Nuggets, który rekomendował tego zawodnika w klubowych biurach: – Co do selekcji akurat jego osoby – wyróżniały go umiejętności czysto koszykarskie. Najbardziej jednak przykuła naszą uwagę osobowość, etyka pracy i cały system wsparcia wokół, jaki posiadał. Odkąd pracuję w Denver, czyli od 2013 roku, mamy jasno określone cechy charakterystyczne. Wiemy, jakich zawodników szukamy. Jokić idealnie się w nasz profil wpasowywał.
We wczesnych okresach przygody z koszem Nikola sporo grał jako rozgrywający, kształtując w sobie umiejętności dryblingu oraz podawania. Dopiero kiedy urósł, naturalnie przeniósł się pod kosz. Została u niego jednak smykałka do kreacji, znajdowania kolegów na czystych pozycjach. Ale wszystko na końcu rozbijało się o „preferencje”. Dla Jokicia asysta od zawsze nie była niczym gorszym niż punkty. – W koszykówce chodzi o kolegów z drużyny. Kiedy nikt mnie nie kryje, rzucam. Kiedy kryje, podaje. Gram w koszykówkę tak prosto, jak potrafię. Nie skaczę wysoko. Nie biegam szybko. Nie myślę za dużo o NBA – tak wypowiadał się w 2014 roku w trakcie obozu Nike Hoop Summit dla portalu DraftExpress.
Czas nie zmienił Jokicia. Nawet w trakcie minionych finałów NBA potrafił rezygnować z prób rzutowych, żeby znaleźć kolegę na lepszej pozycji. – Byłem dzisiaj na niego zły. Ciągle podawał. Oddaje mu piłkę, może rzucać, ale podaje. I piłka wypada poza boisko. Mój bracie, rzucaj! Ale to po prostu część jego osoby. To też to, co sprawia, że jesteśmy mocni. Nawet kiedy ma dobrą pozycję, to drużyna przeciwna musi uważać na każdego z naszych zawodników – opowiadał (już nieco wstawiony) Jamal Murray w trakcie konferencji prasowej.
To faktycznie prawda: koledzy z Nuggets musieli wielokrotnie namawiać Jokicia, żeby tak często nie pozbywał się piłki. Mówił o tym choćby niegrający już w Denver Will Barton, który motywował Serba w trakcie jego przełomowego sezonu, 2020/2021. – Powtarzam mu przed każdym meczem: po prostu wyjdź i zdobądź MVP. Możesz być najlepszym zawodnikiem na świecie, jeśli tylko będziesz chciał. Kiedy on jest agresywny na boisku, nikt nie ma z nim szans.
Swego czasu na Jokicia denerwował się też trener Michael Malone: – Nikola nie może rzucać siedem razy w meczu. Jasne, nie jest samolubny, stara się wybierać najlepsze zagrania, i to w nim kocham. Ale musi być agresywny. Chcę, żeby oddawał 15, 18 rzutów i starał się grać tyłem do kosza. Kiedy będzie podwajany, potrajany, wtedy niech oddaje piłkę.
W domu mam coś ważniejszego niż koszykówka
Jest najlepszy
Czy NBA było ślepe na talent Nikoli Jokicia? Cóż, trudno nie dojść do innego wniosku, skoro przyszły MVP ligi został wybrany dopiero w drugiej rundzie draftu. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że koszykówka nigdy wcześniej nie widziała kogoś takiego jak Serb. Podobnie było ze Stephem Curry’m – aż pięć zespołów ominęło go w drafcie 2009. Ale przecież wtedy nikt by nie uwierzył, że można rzucać za trzy, tak jak Amerykanin robił to już kilka lat później.
– Liga Letnia w Vegas. 130 kilogramów wagi. Brak formy – opisywał pierwsze wrażenie o Jokiciu Michael Malone, trener Denver Nuggets – Hej, był niezłym graczem. Ale nikt nie przewidywał – a jeśli mówi, że to robił, to gada głupoty – że będzie podwójnym MVP, bijącym rekordy Wilta Chamberlaina co drugi mecz.
Trudno nie zgodzić się z Malonem, choć Jokić faktycznie „dawał sygnały”. Jak wspominaliśmy: zanim trafił do NBA, był już MVP swojej rodzimej ligi. A zanim został gwiazdą w NBA, był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Serbii w trakcie igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie jego zespół uznał wyższość wyłącznie Stanów Zjednoczonych.
Serba od zawsze wyróżniały też wszelkie zaawansowane statystyki. A nawet te prostsze: bo jak na środkowego notował pełno asyst, przy niewielkiej liczbie strat. Już jako nastolatek potrafił rzucać za trzy, a na parkiecie ciągnęły się za nim „momenty magii”, kompletnie niekonwencjonalne zagrania, które większości koszykarzy nie przyszłyby nawet do głowy.
To wszystko sprowadza się jednak do tego, że o młodym Jokiciu można było powiedzieć: „ten chłopak coś w sobie ma”. Ale że będzie najlepszy na świecie?
Sam w to nie wierzył.
Czytaj więcej o NBA:
- „Wygrałem w życiu”, czyli jak Carmelo Anthony zamienił ulice Baltimore na miliony w NBA
- Z dobrego domu do NBA, z NBA… w gangsterkę? Przypadek Ja Moranta
- LeBron James i jego 5 najważniejszych momentów w NBA
- „Wesołych, k****, świąt”. Larry Bird – wirtuoz trash-talku
- Największy talent w historii? Wszyscy mówią o Victorze Wembanyamie
Fot. Newspix.pl