Reklama

LeBron James i jego 5 najważniejszych momentów w NBA

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

08 lutego 2023, 16:32 • 8 min czytania 40 komentarzy

Stało się – LeBron James pobił być może najbardziej prestiżowy rekord, jaki istnieje w NBA. Nikt już nie ma więcej punktów na koncie niż gracz Los Angeles Lakers. Z tej okazji przybliżamy wam najważniejsze chwile w karierze zawodnika, który sam po wczorajszym meczu nazwał się „najlepszym koszykarzem w historii”.

LeBron James i jego 5 najważniejszych momentów w NBA

Naprawdę jest wybrańcem?

LeBron przydomek „Chosen One”, a więc „Wybraniec”, zyskał jeszcze przed tym, jak trafił do NBA (tak wyglądała w 2002 roku okładka Sports Illustrated). Jako nastolatek mierzył się z olbrzymią, niewidzianą wcześniej w przypadku tak młodego sportowca presją. Szybko zaczął jednak potwierdzać swój olbrzymi potencjał. Już w drugim sezonie w NBA zagrał w Meczu Gwiazd i przedostał się wąskiego grona najlepszych koszykarzy na świecie. Parę miesięcy później zadebiutował też na igrzyskach.

Przełomowy moment dla młodego LeBrona nastąpił jednak w 2007 roku. To wówczas, jako wciąż 22-letni zawodnik, wprowadził swoje Cleveland Cavaliers do wielkich finałów najlepszej ligi świata.

Jak do tego doszło? Sezon regularny ekipa LeBrona zakończyła z bilansem 50 zwycięstw i 32 porażek. Nienajgorszym, ale też niestawiającym ją w roli faworyta do tytułu. James nie miał też żadnych kolegów z drużyny, których również uważano za gwiazdy. Dość powiedzieć, że drugim strzelcem Cavs był Larry Hughes – po latach już dość anonimowa postać.

Reklama

W playoffach Cavaliers odprawili jednak najpierw Washington Wizards (4-0), potem New Jersey Nets (4-2), a następnie sprawili sensację w starciu z Detroit Pistons (4-2), mistrzami NBA z 2004 roku. Do historii przeszło spotkanie numer pięć. LeBron zdobył w nim 48 punktów, w tym… 25 ostatnich swojego zespołu.

Do dzisiaj mówimy o jednym z najlepszych występów w historii play-offów. LeBron po pokonaniu Detroit w finałach w 2007 roku nie był już w stanie poszaleć z San Antonio Spurs, ale to nie miało wielkiego znaczenia. Zrobił znacznie więcej, niż wydawało się, że ma prawo.

Jako 27-latek, ale „dopiero”

Z racji, że kariera LeBrona rozwijała się w błyskawicznym tempie, oczekiwania w stosunku do niego rosły i rosły. Dlatego, kiedy w połowie 2010 roku nie był w stanie sięgnąć z Cavaliers (po dołączeniu do ekipy „rozpadającego się” Shaquille’a O’Neala) po mistrzostwo, wielu kibiców tkwiło w przekonaniu, że Amerykanin „zawiódł” czy „nie sprostał wyzwaniu”. Mimo tego, że miał przecież dopiero 25 lat.

Seria „niepowodzeń” z dotychczasowym zespołem posunęła LeBrona do zmiany barw klubowych. Zanim to jednak nastąpiło, całe Stany Zjednoczone oczekiwały na tak zwane „The Decision”. Wydawało się, że istnieją trzy opcje. Albo James pozostanie w Cleveland, albo podpisze kontrakt z New York Knicks, albo przeniesie się do Miami Heat.

8 czerwca 2010 roku, w transmitowanym na żywo w telewizji ESPN programie, LeBron postawił na ostatnie ze wspomnianych rozwiązań. Wraz z Chrisem Boshem dołączył w Miami do Dwyane Wade’a, tworząc najmocniejsze trio w NBA.

Reklama

Zanim LeBron stanął na szczycie, musiał przełknąć jeszcze jedno rozczarowanie. Finały w 2011 roku, w których Heat zmierzyli się z Dallas Mavericks, były najsłabszymi w karierze Jamesa. Po latach koszykarz przyznał, że sporo się wówczas nauczył i wrócił na parkiet silniejszy. Ale przyczyna aż tak słabej dyspozycji gwiazdy (notował niespełna 18 punktów na mecz), poniekąd do dziś pozostaje zagadką.

Rok później mecze z Dallas nie miały jednak znaczenia. Przez playoffy w 2012 roku Miami Heat przeszli jak burza, większe problemy napotykając tylko w serii z Boston Celtics (James zanotował wówczas kolejny kultowy występ – 45 punktów w meczu numer sześć). Po pokonaniu w finałach Oklahoma City Thunder król wreszcie miał swoją koronę.

Powalenie giganta

W barwach Miami Heat LeBron przez cztery lata był tym, którego wszyscy chcą pokonać i sprawić sensację. Być może potrzebny był mu zatem okres, w którym to on będzie tak zwany „underdogiem”. Ten nastąpił w 2015 roku. A potem w 2016, 2017 i 2018 roku. Stary-nowy zespół LeBrona, Cleveland Cavaliers, cztery razy z rzędu był skazywani na pożarcie w finałowych starciach z Golden State Warriors.

W praktyce Warriors najmocniejsi byli od czasu, gdy dołączył do nich Kevin Durant, ale to parę miesięcy wcześniej w 2016 roku pobili rekord wszech czasów – w liczbie zwycięstw w sezonie regularnym. Ekipa Stepha Curry’ego na 82 mecze przegrała tylko 9. I była absolutnie murowanym faworytem do zdobycia drugiego tytułu z rzędu.

Na jej drodze stanął jednak LeBron. Choć początkowo nic nie zapowiadało, że uda mu się zatrzymać Warriors. Ci wygrali pierwszy i drugi mecz finałów. Po czterech spotkaniach prowadzili natomiast 3:1 – a to była przewaga, której nikt wcześniej na tym etapie rozgrywek nie odrobił (w całej historii playoffów tylko dziesięć zespołów – oczywiście przed finałami – wychodziło ze stanu 1:3 obronną ręką).

Cavaliers dokonali jednak niemożliwego. Nie tylko za sprawą fantastycznej dyspozycji LeBrona, ale też Kyriego Irvinga (w meczu numer pięć zdobyli po 41 punktów). Pomogła im również decyzja NBA o zawieszeniu na jedno spotkanie Draymonda Greena (uzbierał cztery faule niesportowe). Decydujące starcie Cavs wygrali 93:89, a kluczowe zagranie należało oczywiście do Jamesa.

Oczywiście – zwycięstwa Cleveland nie byłoby, gdyby nie spektakularny rzut Irvinga (przy stanie 89:89). Ale to blok Jamesa jest symbolem tamtego triumfu i legendarnego „comebacku”.

Oświetlił Miasto Aniołów

LeBron do Lakers trafił jako niespełna 34-latek. Był już wówczas blisko wieku, w którym Michael Jordan po raz drugi zawiesił buty na kołku. Z racji, że ekipa z Los Angeles nie mogła wówczas wyjść z trwającego kilka lat kryzysu, można było mieć wątpliwości co do motywacji „Króla”. Wiele wskazywało na to, że do Miasta Aniołów przenosi się w dużej mierze dla korzyści marketingowych i finansowych, jakie będą się z tym wiązały.

I faktycznie – w pierwszym sezonie w Lakers LeBron nie osiągał wybitnych wyników sportowych. Ba, po raz pierwszy w karierze nie zdołał ze swoim zespołem awansować do playoffów. W międzyczasie natomiast świetnie kręciły się jego biznesy, czy też praca nad sequelem „Kosmicznego Meczu”, w którym zagrał główną rolę.

Ambicja Jamesa wcale jednak nie zanikła. Po tym, jak w 2019 roku Lakers przeprowadzili wymianę, w ramach której pozyskali Anthony’ego Davisa, znowu zaczęli grać jak jeden z najlepszych zespołów w NBA. A James – w wieku 35 lat – „otarł się” o swoją piątą statuetkę MVP – w głosowaniu na najlepszego gracza ligi prześcignął go tylko Giannis Antetokounmpo.

Sezon 2019/2020 został oczywiście sparaliżowany przez pandemię – rozgrywki przerwano w marcu i dokończono w okresie od sierpnia do października w „bańce” w Orlando. Tam koszykarze NBA spotkali się ze specyficznymi warunkami. Rywalizowali bez wsparcia z trybun – co najwyżej przy aplauzie własnego zespołu i wybranych członków rodziny, którzy również mieli prawo oglądać mecze na żywo.

W tym wszystkim nikt nie odnalazł się jednak tak dobrze jak Lakers. James, Davis i spółka zagrożeni nie byli tak naprawdę w żadnej serii playoffów. Pokonali kolejno Portland Trail Blazers (4-1), Houston Rockets (4-1), Denver Nuggets (4-1) i Miami Heat (4-2).

LeBron udowodnił wówczas, że wciąż jest najlepszym koszykarzem globu. Zdobył swój czwarty – i jak dotąd – ostatni mistrzowski tytuł.

Kareem, wreszcie cię dopadłem

Odliczanie trwało naprawdę długo. Tak naprawdę już w czasie dwóch poprzednich sezonów można było usłyszeć, że LeBron „goni Kareema”. A więc legendarnego koszykarza, który zakończył karierę w wieku 41 lat i miał tylko trzy sezony, w których zdobywał mniej niż 20 punktów na mecz. Abdul-Jabbar rekord wszech czasów w liczbie punktów dzierżył tak naprawdę od 1984 roku – i potem jeszcze przez pięć sezonów go śrubował.

Zarówno ekspertom, jak i samemu koszykarzowi mogło wydawać się, że nikt się już do niego nie zbliży. Ale jednak – LeBron James na nowo zdefiniował „długowieczność”. Przyjęło się żartować, że „Król” tak naprawdę nigdy nie opuścił swojego „prime”, czyli czasu, w którym jest się u szczytu swoich fizycznych i technicznych możliwości.

7 lutego 2023 roku – ten dzień przejdzie do historii. LeBron oficjalnie został najlepszym strzelcem w historii ligi. Punktów ma już 38390. A z racji, że – jak przyznawał – nie spieszy mu się kończyć kariery, wkrótce przebije barierę 40 tysięcy oczek.

Jak wielkie jest to osiągnięcie? Dla przykładu: Luka Doncić na koniec sezonu będzie mógł prawdopodobnie pochwalić się liczbą około 9500 punktów. LeBron w jego wieku miał ich… 10689. Jeśli Słoweniec utrzymałby średnią w okolicy 27 punktów na mecz, do obecnego dorobku Jamesa mógłby zbliżyć się w wieku… 38 lat. Potrzebowałby zatem jeszcze piętnastu sezonów na bardzo, bardzo wysokim poziomie. To brzmi jak „mission impossible”. I to nawet nie nasza opinia.

– Nie będę grał tak długo – mówił Doncić pytany o pobicie rekordu LeBrona w przyszłości. – Dwadzieścia lat? To sporo czasu na granie w koszykówkę. Raczej wolałbym wrócić na swoją wieś w Słowenii.

W ciągu ostatnich kilkunastu godzin LeBronowi gratulowali nie tylko jego koledzy po fachu. Specjalnie dedykowany filmik nagrał nawet Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych. Nikt nie ma wątpliwości, że została napisana historia wielkiego sportu.

A co na to sam zainteresowany? Zdążył już potwierdzić, że w ramach świętowania napije się naprawdę dobrego wina. W najbliższych dniach jednak i tak zapewne nie zrezygnuje ze swojej rutyny, w ramach której śpi nawet dwanaście godzin dziennie. Wszystko dla regeneracji i nieustannego wydłużania kariery.

LeBron James właśnie po raz kolejny dokonał niemożliwego, ale jesteśmy pewni, że w głowie ma kolejne cele. Mimo tego, że do czterdziestki zostały mu już tylko niespełna dwadzieścia trzy miesiące. Spieszmy się go doceniać.

Czytaj więcej o NBA:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze

Jan Mazurek
5
Gruchała: Nie przyszedłem do Arki, żeby zarobić pieniądze
Hiszpania

Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Damian Popilowski
0
Rewanż kibiców Barcelony. Odpalono petardy pod hotelem zawodników PSG [WIDEO]

Inne sporty

Komentarze

40 komentarzy

Loading...