Piętnaście tysięcy głosów dzieli mołdawskich zwolenników integracji z Unią Europejską i tych, którym bliżej do Rosji. Przynajmniej oficjalnie, bo prezydent Maia Sandu uważa, że jej zwycięstwo jest okazalsze, zarzucając wschodniej agenturze przekupienie jednej piątej głosujących. Droga do uniezależnienia się Mołdawii od Rosji jest tak samo trudna, jak droga Petrocubu, sensacyjnego mistrza kraju, do gry w europejskich pucharach. Obydwie sprawy mają ze sobą wiele wspólnego, bo prozachodni politycy mają w Petrocubie otwartego sprzymierzeńca, a detronizacja Sheriffa, symbolu rosyjskich wpływów, stała się wielkim wydarzeniem.
Czerwiec, środek stołecznego blokowiska. Stadion w Kiszyniowie położony jest w specyficznym miejscu, tuż za nim wyrastają odrapane bloki. Starszy pan wpuszcza do klatki ciekawskich, głównie z Polski, którzy pragną zobaczyć obiekt z lotu ptaka. Rozklekotana, drewniana winda z migoczącym światłem wiezie na ostatnie piętro, którego balkon wychodzi na boisko. Oglądając w tych okolicznościach wielką remontadę, słucham sprzeczki o największy sukces w historii futbolu w Mołdawii.
Odwrócenie wyniku z orłami Fernando Santosa czy jednak zwycięstwo Sheriffa Tyraspol nad Realem Madryt?
– Sheriff to Afryka! Dzisiaj wygrali nasi — przekonuje jedna ze stron.
Opowieści z półświatka. O smutnych realiach futbolu w Mołdawii [REPORTAŻ]
Klub z Tyraspola długo pracował na brak sympatii mołdawskiej społeczności. Powiązania z rosyjskimi służbami, sztucznie wykreowana dominacja w lidze — to jedno. Lokalsów najbardziej mierzi otwarta niechęć do wspólnego, jakby nie było, narodu. W szatni Sheriffa mołdawscy piłkarze są mniejszością, na jego stadion długo nie wpuszczano niechętnych Rosji polityków, UEFA boksowała się z klubem o to, żeby bilety wypisywano w języku rumuńskim, a ceny podawano w lejach, zamiast w wymyślonej przez dawnych KGB-owców walucie.
Naddniestrze buduje podziały i stanowi zagrożenie dla mołdawskiej państwowości. Mąci w sporcie, podsycając korupcję, tworząc szemrane projekty, jak hurtowo sprowadzający afrykańskich piłkarzy klub Dynamo-Auto. Sam Sheriff ma ponad dziesięciokrotną przewagę finansową nad resztą stawki. Ogranie kogoś takiego w ligowym maratonie graniczy z cudem. Sukces Petrocubu jest traktowany właśnie w taki sposób. Fetuje go cały kraj, który w sierpniu z dumą ogłosił:
W końcu mamy pierwszy prawdziwy mołdawski klub w europejskich pucharach!
Petrocub Hincesti. Sensacyjny mistrz Mołdawii, Europa, puchary i Rosja
– Będziesz się smażył w piekle. Wspierasz zło — przeczytał pod jednym z postów Maxime Potirniche, obrońca Petrocubu Hincesti, jeden z weteranów w drużynie. Internetowemu trollowi podpadł, bo w mediach społecznościowych prowadzi kampanię na rzecz wsparcia prozachodniej polityki Mołdawii. Potirniche uderza w ruską propagandę, próbując dotrzeć do swoich rodaków. Mówi im: jesteśmy warci więcej niż tysiąc lei, którymi chcą was przekupić. Na komentarz odpowiada ironicznie:
– Tak się składa, że zawsze chciałem zostać skremowany!
Tysiąc lei to dwie stówki, z małym haczykiem. Niewiele, lecz Mołdawia uchodzi za najbiedniejsze obok Kosowa i Ukrainy państwo w Europie. Nie zobaczysz tego w knajpach Kiszyniowa, gdzie milionowa diaspora wydaje to, co zarabia na emigracji, ale ulice Hincesti czy Orgiejowa powiedzą o tym trochę więcej. W reportażu o korupcji zżerającej i tamtejszy futbol i kraj jako taki, moi rozmówcy parę razy zaznaczali, że jest źle, bo jest biednie, a jest biednie, bo jest źle.
Maxim Potirniche stara się z tym walczyć. Uchodzi za piłkarza świadomego, nie tylko z racji poglądów politycznych. Skończył studia dziennikarskie, zrobił dyplom trenera przygotowania motorycznego w Barca Innovation Hub, zajmuje się dietetyką u sportowców. Eugen Zubić, szef antykorupcyjnej komórki Mołdawskiego Związku Piłki Nożnej, mówi mi:
– Pomógł nam w śledztwach, pełnił rolę eksperta. Oglądał mecze i wyłapywał sytuacje, które z jego perspektywy, jako zawodnika, były nienaturalne. Zgłosił się do nas sam, jako wolontariusz.
Dziesięć lat temu Maxim miał epizod w ROW Rybnik, ale większość kariery spędził w kraju. Na Śląsku zapamiętano go jako solidnego stopera z dobrym wprowadzeniem, który „szybko się grzał, gdy nie wychodziło”. W ojczyźnie grał dla zasłużonego Zimbru Kiszyniów, ale i dla Sheriffa. W jednym z wywiadów stwierdził, że w mołdawskiej piłce doświadczył wiele zła, dlatego, chcąc z nim walczyć, zgłosił się do prokuratury, żeby opowiedzieć, co widział, co słyszał. Gdy Petrocub sięgnął po tytuł, zszokował swoim wyznaniem:
– Jesteśmy prawdziwym mistrzem Mołdawii, wygraliśmy tytuł na boisku. Nie wiem, czy w przeszłości tak było. Dużo działo się też poza murawą, nawet jeśli nie ma na to twardych dowodów.
Klub z Hincesti mógł rzucić rękawicę Sheriffowi dzięki dziwacznemu systemowi rozgrywek. Z racji biedy i korupcji liga w Mołdawii zwykle to się zmniejszała, to rozrastała. Ktoś się wycofał w trakcie rundy, ktoś dostał minusowe punkty. Obecnie funkcjonuje w unikatowym trybie: osiem drużyn w elicie uczestniczy w fazie zasadniczej. Dwa najgorsze zespoły spadają do drugiej ligi jeszcze w tym samym sezonie, reszta gra o tytuł od zera, tabela jest resetowana.
Petrocub pierwszą część sezonu zakończył jako wicelider z sześcioma punktami straty do Sheriffa. W drugiej był niepokonany, finiszując sześć „oczek” przed hegemonem z Naddniestrza. Nowym mistrzom z gratulacjami pośpieszyła Maia Sandu, proeuropejska prezydent z partii PAS, która obecnie rządzi krajem.
– Z punktu widzenia Sandu i jej obozu to, że Petrocub został mistrzem Mołdawii, jest zbawieniem. W końcu nie trzeba rozstrzygać kluczowego wewnętrznego sporu: co zrobić, gdy wygrywa Sheriff. Swego czasu, gdy pokonali Real Madryt, Sandu im gratulowała, ale jako drużynie, bez wzmianki o tym, że wygrała Mołdawia. Bo niby fajnie, ale jednak reprezentują separatystyczny region. Petrocub jest fajny, bo jest rzeczywiście mołdawski — tłumaczy mi Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, autor książki „Mołdawia. Państwo Niekonieczne”.
Petrocub i Maia Sandu świętują mistrzostwo Mołdawii
Spotkanie z Sandu nie było przypadkowe, bo Petrocub flirtuje z polityką. W ostatnich tygodniach obok kampanii zachęcającej do zakupu wejściówek na pucharowe mecze nawoływał także do udziału w referendum w sprawie integracji z Unią Europejską, które towarzyszyły wyborom prezydenckim w Mołdawii. Całus wskazuje, że choć nie była to jawna agitacja, to intencje mistrza kraju były jasne.
– Każdy, kto zachęcał do udziału w referendum, raczej robił to z intencją poprawy rezultatu na „tak”. Rząd obawiał się, że będzie problem z frekwencją, nie z wynikami, bo sondaże mówiły o 55-60% poparciu dla opcji europejskiej.
Społeczność z Hincesti ma zresztą jednoznaczną opinię w tej sprawie. W tym regionie odnotowano jeden z wyższych wyników referendum na „tak”, na pucharowych meczach Petrocub powiewa flaga z hasłem „Dumnie reprezentujemy Mołdawię”, co jest szpilką w stronę Sheriffa, wzdrygającego się przed odgrywaniem krajowego hymnu przed swoimi spotkaniami, chowającego po kątach wszelkie narodowe symbole.
Sam Potirniche zaangażował się w kampanię na rzecz Mai Sandu na całego. Podczas jednego z wieców perorował z mównicy:
– Chcę przypomnieć, przez co przeszła Maia Sandu na naszej drodze do demokracji. Jest odbiciem naszego społeczeństwa. Nie chcemy wojny, nie chcemy być izolowani jak Białoruś czy Gruzja, nie chcemy ustawiać się w kolejkach w centrum wizowym, nie chcemy przechodzić przez kolejne historie o kradzieży miliardów, rosyjskiej pralni. Nie da się nas oszukać koncertami, obietnice nie kupią naszej godności i przyszłości, szantażować ceną gazu. Świętujemy niepodległość, ale czy jesteśmy niezależni? Bez kłamstw, strachu, dezinformacji, „prezentów” od „wybawcy” i gróźb, będziemy.
Mołdawia – między Rosją a Europą. Petrocub, Sheriff, rosyjska agentura, referendum i walka o prawdę
Maxim to postać złożona, jak i cała Mołdawia, która wciąż szuka swojej tożsamości. Kamil Całus w najważniejszych dla tego kraju kwestiach dzieli włos na czworo. Choć w zasadzie na troje, bo tamtejsze społeczeństwo w obydwu istotnych tematach — niepodległość Mołdawii oraz stosunek do Rosji — rozchodzi się po trzech obozach.
Niepodległość:
- trzecia część ludności twierdzi, że Mołdawia i Rumunia to jedność, więc powinno dojść do połączenia tego, co niegdyś podzieliła Rosja,
- jedna trzecia też twierdzi, że istnieje jeden naród rumuński, ale lata niepodległości sprawiły, że lepiej zachować status quo i żyć własnym życiem,
- wreszcie ostatnia grupa uważa, że rumuńskość Mołdawii to bujda na resorach, że język mołdawski powinien być odrębny od mowy sąsiadów, a w ogóle trzeba być wdzięcznym Rosji za wyzwolenie.
Stosunek do Rosji:
- trzecia część społeczeństwa jest zdania, że skumanie się z Rosją nie prowadzi do niczego dobrego i pogrąża kraj w marazmie; chce do Unii Europejskiej,
- jedna trzecia uważa dokładnie odwrotnie: Rosja to strażnik tradycji i wartości, sodomici z Brukseli wszystko zbezczeszczą i ściągną na nich gniew Moskwy,
- wreszcie ostatnia grupa uważa, że Unia Europejska to przyszłość, ale fajnie byłoby tworzyć tę przyszłość bez drażnienia niedźwiedzia, czyli zachowując neutralne relacje z Rosją.
Maxim Potirniche i prezydent Maia Sandu
W praktyce sondaże pokazują więc ok. 60% poparcie dla polityki proeuropejskiej, ale sprawa jest na tyle skomplikowana, że referendum nie oddało tych różnic. Wszystko wisiało na włosku, więc obie strony próbują sprzedać teraz swoją narrację o tej historii. Jedni twierdzą, że to Mołdawianom wspólnota europejska wcale się nie podoba. Drudzy, że to wszystko korupcja i długie łapska Moskwy.
Pozwólcie więc, że Kamil Całus skrótowo, ale konkretnie, wyjaśni, dlaczego jedni i drudzy nie mają racji:
– Były próby kupowania głosów. Przed wyborami służby informowały o 130 tys. głosów kupionych przez Ilana Szora, oligarchę ukrywającego się w Moskwie. Jestem w stanie to uwierzyć, ale przecież to nie tak, że ci ludzie byli proeuropejscy i nagle zmienili zdanie, więc nie miało to decydującego znaczenia. Nie chce mi się wierzyć w to, co powiedziała Sandu bezpośrednio po wyborach, że próbowano kupić 300 tysięcy głosów. Nie podano żadnych dowodów, po prostu rzuciła dwukrotnie większą liczbę niż wcześniej. Rezultat referendum nie jest jednak wynikiem poglądów geopolitycznych, tylko rozczarowania Sandu i jej partią. Oni szli do wyborów z hasłem „idą lepsze czasy”, a za ich władzy pogorszyła się sytuacja gospodarcza, wzrosły ceny gazu, energii, paliwa. To wszystko wynik sytuacji międzynarodowej, ale elektorat widzi, że jest gorzej. Rząd obiecywał rozliczenie oligarchów i reformę wymiaru sprawiedliwości, nie wyszło to efektywnie.
W dodatku nieprzypadkowo referendum zbiegło się z wyborami prezydenckimi. Maia Sandu czując, że traci poparcie, uciekła się do takiej sztuczki, żeby ci, których zawiodła i tak na nią zagłosowali, na fali proeuropejskiej mobilizacji. Przypomnijmy: mobilizację tę wspierał nawet Petrocub Hincesti.
Sam Potirniche odzwierciedla złożoność Mołdawii. W rozmowie z „Ziarul de Garda” określił samego siebie jako Rumuna, ale jednocześnie aktywnego obywatela oraz patriotę. Poparcie dla Mai Sandu wyraził już podczas jej kampanii w 2020 roku. Nagrał wówczas wideo, w którym stwierdził, że „nie chce już widzieć materiałów o tym, kto wynosi pieniądze w torbach”.
Jego wściekłość miała naleciałości piłkarskie, wszak o miano najlepszego po Sheriffie jego Petrocub walczył wówczas z Milsami Orgiejów, klubem należącym do niesławnego Ilana Szora. To Szor, jeden z głównych motorów rosyjskiej propagandy, jako pierwszy był w stanie ograć potęgę z Tyraspolu, ale było to zwycięstwo podejrzane i na wskroś obrzydliwe. Biznesmen jest bowiem jednym z głównych odpowiedzialnych za kradzież miliarda dolarów z mołdawskich banków.
Gdy jego prorosyjscy kumple byli u władzy, defraudacja i korupcja szalały, zjadając kraj. Biedujący kraj stracił wówczas nie tylko pieniądze, ale też nadzieję. Miliard, który zniknął z banków, został przekształcony w dług publiczny, który spłacać będą kolejne pokolenia Mołdawian. Ilan Szor był jednak na tyle zuchwały, że za skradzioną kasę zbudował karierę polityczną, osadzając się w niewielkim Orgiejowie.
Korupcja, upadki i sukces prorosyjskiego oligarchy. Futbol w Mołdawii po wygranej z Polską
Walcząc o fotel burmistrza, tchnął życie w miasteczko. Budował i odnawiał, obiecywał i obietnice spełniał. Wybory wygrał właśnie wtedy, kiedy Milsami, klub, którym rządził, niespodziewanie wygrał mistrzostwo, choć złośliwi twierdzą, że nie tyle wygrał, ile został do niego dopuszczony. Rosja tymczasowo bardziej potrzebowała sukcesu Szora, który wyniesie go na krajową scenę, niż sportowej dominacji Naddniestrza.
Ilan Szor ogłasza powstanie partii „Zwycięstwo” w… Moskwie. Mołdawia nie uznaje jej istnienia
Potirniche uważa się za świadomego wyborcę i obywatela. Mówi, że nie jest zaślepiony Sandu i partią PAS, ale nie widzi nikogo, kto mógłby zdziałać dla Mołdawii więcej. Żali się, że Rosjanie podsycają konflikty, uderzają w tematy tożsamościowe, choćby po to, żeby rozbić prozachodni blok. W kraju wciąż roi się od rosyjskiej agentury, tej ukrytej i tej działającej bez ogródek.
Szor, który uciekł z Orgiejowa przed wyrokiem, ukrył się w Moskwie, gdzie zakłada kolejne partie, próbując mieszać na politycznej scenie. Gdy prokuratura delegalizuje jego ugrupowania, grzmi o dyktaturze. Milsami podczas jego nieobecności osłabło, wypadło z ligowego podium. Ilan zajmuje się teraz poważniejszymi tematami, na przykład polityką Gagauzji, regionu bardziej prorosyjskiego niż Naddniestrze. W referendum 95% oddanych tam głosów wyrażało sprzeciw wobec europejskiej integracji.
Maxim nie łudzi się, że w takich okolicznościach jego ukochany kraj będzie miał szansę na dobre wyrwać się ze strefy rosyjskich wpływów.
– Myślę racjonalnie. Nie wejdziemy do Unii Europejskiej, będąc tak podzielonym krajem.
Gdy pytam, czy chciałby pomówić o swoim politycznym zaangażowaniu i o sytuacji w Mołdawii, grzecznie odmawia. Występuje w rodzimych mediach, ale klub prosi, żeby w pucharach komunikować się tylko za pośrednictwem konferencji prasowych. Dziękuje tylko za gratulacje z okazji pozytywnego wyniku w referendum. Ma nadzieję, że wkrótce spotkamy się w Europie, tej wspólnej, zwanej Unią.
Petrocub płaci piłkarzom mniej niż 10 tys. zł miesięcznie. Inwestor z Afryki próbował okraść klub
Zanim to nastąpi, Mołdawię z Europą łączą puchary. One także są symbolem tego, ile kraj może zyskać, zwracając się ku zachodowi. Dla Petrocubu międzynarodowe rozgrywki i związane z nimi przychody są źródłem utrzymania całego klubu. Podczas siedmiu europejskich kampanii zespół z Hincesti zarobił łącznie blisko pięć milionów euro. Większość podniósł z boiska tej jesieni, kwalifikując się do fazy ligowej Conference League.
Gwarantowane 2,94 miliona euro to trzykrotność budżetu drużyny w poprzednich latach. O realiach funkcjonowania Petrocubu opowiada mi Ioan-Calin Revenco, który spędził tam trzy sezony.
– Budżet klubu oscyluje wokół 800 tysięcy euro na sezon. Słyszałem, że niedawno pensje trochę wzrosły, ale za moich czasów można było zarobić ok. 2000 euro miesięcznie. Klub podchodzi do tego w ten sposób, że oferuje wyższe premie za zwycięstwa niż samą podstawę pensji.
Petrocub nie różni się zbytnio od innych czołowych przedstawicieli mołdawskiej sceny piłkarskiej. Ma nieco wyższy budżet, więc średnie wynagrodzenie jest lepsze o kilka stówek, ale zasadniczo wciąż jest biednie. Artiom Rozgoniuc zdążył zaliczyć występ w mistrzowskim sezonie i wyjechał do drugoligowej Olimpii Grudziądz, gdzie mógł zarobić więcej.
Gdy Ariel Borysiuk kopał w Sheriffie i odwiedzili go Michał Kołodziejczyk z Anitą Werner, kręcił głową, opowiadając, gdzie gra mecze mistrzowskie. Maxim Potirniche zgrabnie ubrał to w słowa: to boiska, nie stadiony. W Hincesti stoi budynek, jaki spotkamy przy każdym Gminnym Klubie Sportowym w niższych ligach w Polsce. Przed nim najzwyklejsza trybunka na kilkaset miejsc. Kiedy mołdawskie media uświadomiły kibiców, ile Petrocub zarobi w fazie ligowej, ci żartowali w komentarzach:
– Mamy tyle kasy, że teraz wąsacz musi postawić nam dach nad trybuną. W końcu nie będziemy moknąć i chorować!
Wspomniany wąsacz to Michaił Usatii, biznesmen, właściciel firmy transportowej, który wskrzesił futbol w Hincesti. Trzeba przypomnieć, że Petrocub dekadę temu grał w trzeciej lidze, odradzając się po bankructwie i upadku z przełomu wieków. Usatii wzbudza sympatię, jest przedmiotem zabawnych docinek. Kiedy z klubem zaczęli trenować wychowankowie londyńskich Arsenalu oraz Tottenhamu, George Lewis i Kallum Cesay, którzy oczekiwali trzykrotnie wyższej pensji niż rodzimi piłkarze, podśmiewano się, że wąsacz będzie musiał sprezentować im po ciężarówce.
Nie sprezentował, obaj wyjechali z Mołdawii.
– To pasjonat futbolu, bardzo cierpliwa osoba. Właśnie cierpliwość pozwoliła mu spełnić marzenie i zdobyć mistrzostwo kraju. Przez lata pojawiało się wiele historii o tym, że sprzeda klub, kręcili się różni inwestorzy, ale nic z tego nie wyszło i klub nadal należy do niego — mówi Revenco, gdy zagaduję go, kim właściwie jest Michaił Usatii.
Wcale nie tak dawno temu Usatii musiał ratować klub po raz kolejny. W połowie mistrzowskiego sezonu ogłoszono, że w Petrocub zainwestuje tajemnicza kompania z Afryki. Jej przedstawicielem i zarazem nowym prezesem został Nana Yaw Amponsah, działacz z Ghany, związany niegdyś z jednym z najpopularniejszych klubów w kraju, Asante Kotoko.
Poza mistrzostwem Petrocub wygrał także Puchar Mołdawii
Nie mylicie się, jeśli sprawa egzotycznego inwestora w Mołdawii trochę wam śmierdzi. Wspominałem o Dynamo-Auto, „projekcie” skupiającym afrykańskich piłkarzy w Naddniestrzu. Mołdawia stanowi świetny punkt przerzutowy dla zawodników z Czarnego Lądu. To Europa, ale nie Unia, więc nie ma zbędnej papierologii, a grając w pucharach, można się pokazać przed bogatszymi sąsiadami.
Amponsah w mig zawiązał współpracę z Al-Hilal, ale nie tym z Arabii Saudyjskiej, lecz z Sudanu, skąd zaczął wypożyczać piłkarzy. Sprowadził też z Sheriffa bramkarza, wychowanka Asante Kotoko. Zasiadał na ozdobnym krześle na trybunie VIP, reprezentował klub na salonach UEFA. Problem był jeden: nie zamierzał za nic płacić.
– Z tego co wiem, rozbiło się o to, że nie pokrył tego, do czego się zobowiązał — stwierdza Revenco.
Tu wyszedł spryt lokalnego biznesmena, który skonstruował umowę tak, że Petrocub mógł uwolnić się od inwestora, jeśli ten nie spłaci zobowiązań, w tym premii za mistrzostwo kraju. Ghańczycy, wściekli, że ktoś ich przechytrzył, zawinęli się z Hincesti, ale nie zrobili tego po cichu. Odchodząc zabronili swoim zawodnikom grać dla Usatiiego, więc na pierwszy pucharowy mecz pojechało siedemnastu piłkarzy.
Właściciel zareagował w samą porę, bo Amponsah ewidentnie chciał wydoić naiwniaków. Najlepszy z graczy, których umieścił w Mołdawii, trafił latem na Cypr, ale Petrocub na tym nie zarobił. Zyskami podzielili się inwestor oraz sudański klub, z którym mistrz kraju współpracował. Więcej, Ghańczycy znaleźli nowego jelenia. Przejęli stołeczny Spartanii Sportul, gdzie rozwinęli skrzydła.
Z zespołu wyrzucono masę młodych mołdawskich piłkarzy, ściągnięto zaś dziewięciu zawodników z Ghany, Kamerunu, Nigerii oraz Zambii. Część całkiem niezłych, jak Isaac Oppong, lider klasyfikacji strzelców Superligi, ale wszystko to kosztem oddania klubu w ręce szemranego biznesu.
Bardzo szybko wyszło też, że za wszystkim stoją ci, co zawsze. Rosjanie najpierw wspierali afrykańską kolonię w Dynamo-Auto, teraz zaś sprzyjają Spartanii. Trenerem mianowano Adriana Sosnovschiego, człowieka w przeszłości związanego z Milsami Orgiejów Szora, który wiele lat spędził w Moskwie i uchodzi za jej człowieka. Tam, gdzie można namieszać, Kreml namiesza zawsze, z miłą chęcią i uśmiechem na ustach.
Folklor Petrocub Hincesti. Nie mają strony internetowej, wyjazdy w Europie organizuje im ich obrońca
Michał Usatii znów więc ma klub na głowie, ale wcale się tym nie martwi. Twierdzi, że od lat jego zespół jest samowystarczalny, sam na siebie zarabia. Gdy mimo trudności losu Petrocub awansował do europejskich pucharów, płakał ze szczęścia. Jednocześnie zaczął kombinować po swojemu, więc żeby utrzymać stały dopływ afrykańskich talentów, związał się z… rumuńskim startupem transferowym.
W Bukareszcie wpadli bowiem na pomysł stworzenia platformy, za pomocą której ludzie będą mogli wspierać piłkarzy wypatrzonych przez skautów w Afryce. Partycypować w ich pensji, opłacać testy w innych klubach. Krótko mówiąc: dać im szansę na karierę inną niż uzależnienie się od agenta. „Nordensa”, bo tak nazywa się owy projekt, doczekała się patronatu Burnley FC i „wychowanka”, który podpisał zawodowy kontrakt w europejskiej lidze. Sto sześćdziesiąt jeden osób z dwudziestu pięciu krajów zebrało osiemnaście tysięcy dolarów dla Josepha Iyendjocka, który podpisał kontrakt z Dinamem Tbilisi.
W sierpniu Petrocub pozyskał wyjątkowo egzotyczne trio zawodników prosto z apki: Manuel Nana Agyemanga grał w Nepalu i drugiej lidze irackiej; Gilbert Bjangmah Narha występował w trzeciej lidze w Ghanie; Boubacar Diedhiou Diallo kopał natomiast w Mali. Każdy z nich łapie minuty w zespole, może nawet błyśnie na polskiej ziemi.
Oczywiście nie ma co robić z Usatiiego geniusza, a z Petrocub rosnącej potęgi. Mistrzowi z Hincesti ciężko będzie obronić tytuł, nawet mimo gigantycznych wpływów z UEFA. Nad klubem nadal unosi się woń piłkarskiego folkloru: nie ma nawet strony internetowej, wklepanie w przeglądarkę adresu Petrocub.md odsyła na fanpage drużyny na Facebooku.
Miesiąc temu aferę wywołał wypadek z udziałem dwóch zmierzających na mecz zawodników Petrocubu. Nie dlatego, że mieli coś na sumieniu, po prostu wszystkich zdziwił fakt, że piłkarze mistrza kraju jeżdżą na mecze samochodami. Kibice wskazywali, że tyle właśnie dzieli mołdawski futbol od europejskiego profesjonalizmu, żartując, że przecież parę godzin przed finałem Pucharu Mołdawii trener Andrei Martin spacerował z psem po ogrodzie botanicznym.
Tylko w zasadzie czego oczekiwać od klubu z kraju, w którym futbol nie wystarcza, żeby godnie żyć? Fakt, że Petrocub rywalizuje w Europie z Łudogorcem Razgrad, APOEL-em, Jagiellonią Białystok, Rapidem Wiedeń, Realem Betis czy Basaksehirem nie zmienia tego, że połowa kadry zespołu rozwija biznesy poza boiskiem, żeby chociaż w małym stopniu nawiązać do poziomu życia swoich kolegów po fachu z wymienionych klubów.
– Wielu mołdawskich piłkarzy prowadzi swoje biznesy albo ma drugi etat. Władimir Ambros ma firmę zagraniczną, Dumitru Demian produkuje skarpety treningowe i udziela się w marketingu. Maxim Potirniche jest dietetykiem, kolejny zawodnik działa jako agent nieruchomości… – wylicza Ioan-Calin Revenco.
Ciekawą historię napisał Petr Racu, emerytowany już piłkarz Petrocub, którego firma Vegetal jako pierwsza w Mołdawii uzyskała certyfikat ECO. W obecnej szatni najlepszym biznesplanem może się pochwalić Ion Jardan, który na grze w europejskich pucharach kasuje podwójnie. Wszystko dlatego, że Jardan jest właścicielem jednego z większych biur podróży w kraju: Favorit-Tur. Dzięki temu… odpowiada za organizację wyjazdowych spotkań swojego zespołu.
– Zajmuję się podróżami do Polski, Szkocji i Stambułu. Robimy wszystko: od transferu na lotnisko, poprzez sam przelot, posiłki na miejscu. Cała logistyka — tłumaczył mediom podstawowy obrońca zespołu.
To, że Petrocub zdołał awansować do fazy ligowej, jest więc anomalią, błędem w systemie. Większym niż niedawny sukces KI Klaksvik, który opisywałem przy okazji wizyty na Wyspach Owczych. Tamtejsi piłkarze też dorabiali po godzinach, ale budżet KI był trzykrotnie większy, tak samo, jak średnie wynagrodzenie piłkarzy. Oni pracowali, żeby zarobić jeszcze więcej, Mołdawianie chcą raczej żyć na godnym poziomie.
Tym większa więc chwała ludziom, którzy doprowadzili do tej niespodzianki. Revenco nie może się nachwalić trenera, Andrei Martina, z którym przeciął się jeszcze w Dacii Buiucani. Twierdzi, że to facet, który zasługuje na pracę na poziomie przewyższającym mołdawską ligę.
– Mistrzostwo i puchary zdobyte ze składem w 90% złożonym z mołdawskich piłkarzy to coś, czego Sheriff nigdy nie byłby w stanie zrobić – przekonuje.
„Dumnie reprezentujemy Mołdawię”
W weekendowym hicie ligi klub z Tyraspolu skorzystał z zaledwie jednego Mołdawianina, i to mimo czterech zmian. Był nim bramkarz Dumitru Celeadnic. Petrocub do dziś chwali się, że w wieńczącym eliminacje meczu z Łudogorcem posłał w bój jedenastu piłkarzy urodzonych między Dniestrem i Prutem. Bilet na to widowisko można było kupić za dwadzieścia złotych i blisko pięć tysięcy osób skorzystało z okazji, meldując się na stadionie Zimbru, gdzie z racji licencyjnych braków boiska w Hincesti, mistrz kraju rozgrywa domowe mecze w pucharach.
– Jesteśmy tam, gdzie autentyczna mołdawska drużyna nigdy nie dotarła – przekonuje Maxim Potirniche.
Tak chcą być zapamiętani. Jako prawdziwy przedstawiciel i duma maleńkiego kraju, który lgnie do Europy na boisku i poza nim.
WIĘCEJ O MOŁDAWII:
- Kraj ludzi, którzy chcą żyć lepiej. Kamil Całus o Mołdawii i Naddniestrzu
- Zamknięte drzwi do Tyraspolu. Reprezentacja Mołdawii i relacje Kiszyniów – Naddniestrze
- Szeryf czy gangster? Jak Rosja molestuje Mołdawię
- 45 ciekawostek o mołdawskiej piłce (i nie tylko)
- Przyszli na Lewandowskiego, zobaczyli coś historycznego [REPORTAŻ]
SZYMON JANCZYK
fot. Petrocub Hincesti, Mołdawska Federacja Piłkarska, Maxim Potirniche