Alexandru Suworow ponad dekadę temu przypomniał nam o istnieniu Mołdawii, gdy tuż po historycznym awansie Sheriffa Tyraspol do fazy grupowej Ligi Europy trafił do Cracovii. Pomocnik zachwycał się wówczas światem zachodu i nikt specjalnie mu się nie dziwił, skoro pochodził z miejsca, w którym gra w pucharach oznaczała nie tylko rozgrywki pod egidą UEFA, ale również twór znany jako Postsowiecka Liga Mistrzów. Z miejsca, w którym Super Liga jest „super” tylko z nazwy. Korupcja, bankrutujące kluby, ucieczki piłkarzy i hegemon na specjalnych prawach. To prawdziwa twarz futbolu między Dniestrem a Prutem, którą poznaliśmy przy okazji historycznego dla Mołdawian meczu z Polską, i którą pomogą wam przedstawić ludzie walczący o lepsze jutro.
Eugen Zubić był młodym chłopakiem, którego oczarował Rivaldo. Nie pierwszym, nie ostatnim, w końcu w czasach swojej świetności Brazylijczyk robił furorę na całym świecie. Nawet tam, gdzie zegary jakby się zatrzymały. A może szczególnie tam? Może ci, którzy dorastali w wyludniającym się kraju, w którym oligarchowie zagarniali dla siebie wszystko, co najcenniejsze, najbardziej doceniali chwile magii, którymi piłkarscy geniusze raczyli ich z ekranu?
Rivaldo na pewno nie ma pojęcia o tym, jaką przysługę wyświadczył mołdawskiej piłce. Dzięki niemu Zubić zakochał się w futbolu i ułożył własną definicję tej gry. Definicję, która blisko dwie dekady później sprawiła, że przyjął jedną propozycję pełnienia jednej z najistotniejszych funkcji w krajowej federacji. Rzut beretem od stadionu Zimbru, na którym Polacy grali z Mołdawią, spotkałem się z szefem antykorupcyjnej komórki Mołdawskiego Związku Piłki Nożnej.
– Nadal patrzę na ten sport oczami dziecka, które kochało pasję i czystą rywalizację. Tym była dla mnie piłka nożna — uśmiecha się krótko obcięty facet w białej koszuli, gdy pytam go o to, dlaczego podjął się walki z ustawianiem meczów w lidze mołdawskiej. Fakt, że Eugen należy do mojego pokolenia, ma kluczowe znaczenie dla mojego pytania. W drodze do Kiszyniowa czytałem książkę „Mołdawia. Państwo niekonieczne” Kamila Całusa. Rozmawiałem też z jej autorem. Mam świadomość rezygnacji, jaka dopada moich rówieśników, którzy dorastali w tym kraju.
„Kraj ludzi, którzy chcą żyć lepiej”. Kamil Całus o Mołdawii
Mołdawska rzeczywistość potrafi złamać wielu ludzi idei. Niewielkie pensje i wielka odpowiedzialność. Obecna w wielu kręgach omerta, którą ciężko złamać. Skoro z tutejszych banków można było bezkarnie wyprowadzić miliard dolarów, to jak można wierzyć, że uda się złamać korupcyjny krąg i odnaleźć winnych w trzeciorzędnym dla lokalsów temacie? Zubić udowadnia, że można. Ale nie ukrywa, że nie jest łatwo.
– W poprzedniej pracy też zajmowałem się walką z korupcją, tyle że w innych dziedzinach życia. Zdobyłem doświadczenie, więc chciałem wejść do futbolu i zrobić „wyniki”. Mamy je. W ostatnim sezonie odnotowaliśmy ponad osiemdziesięcioprocentowy spadek przypadków ustawiania spotkań w najwyższej lidze. To efekt regulacji, które wprowadziliśmy cztery lata temu i które ciągle ulepszamy. Wierzę, że w przyszłości może być jeszcze lepiej — mówi z dumą mój rozmówca, który w ostatnich latach od podstaw zbudował system walki z rakiem niszczącym futbol w Mołdawii.
– Cała procedura jest nieco skomplikowana. Kiedy już rozpoczniemy śledztwo, musimy przesłuchać piłkarzy i zawodników podejrzanych o manipulowanie wynikami. Szukamy różnych źródeł i dowodów, a że jesteśmy oficjalnym organem walczącym z korupcją, przyciągamy uczciwych przedstawicieli środowiska, którzy pomagają nam identyfikować podejrzane zdarzenia, opisać sposób, w jaki doszło do ustawienia spotkania i zebrać dowody pozwalające na ukaranie winnych. Musimy mieć pełny obraz sytuacji, zanim zaczniemy działać, dlatego każda pomoc jest dla nas cenna. Zakulisowe wątki, nawet jeśli nie mogą zostać użyte w postępowaniu dyscyplinarnym, mogą ułatwić nam pracę — opowiada.
Jego optymizm zaraża. Wiem jednak, że rzeczywistość wciąż jest daleka od ideału. Musi być, skoro jeszcze w poprzednim sezonie w najwyższej lidze jedna z drużyn zaczynała rozgrywki z karą za udział w aferze korupcyjnej.
–
Spis treści
- Korupcja i monopol. Jak wygląda futbol w Mołdawii?
- Monopol Sheriffa Tyraspol i szantażowanie piłkarzy umoczonych w korupcję
- Nie tylko Sheriff. Naddniestrze i próba zdominowania futbolu w Mołdawii
- System kast i układów. Kulisy korupcji w Mołdawii
- Liga absurdów. Mołdawska ekstraklasa odrzuca fanów futbolu
- Mołdawia szuka nadziei. "85% osób do 30. roku życia chce wyjechać"
Korupcja i monopol. Jak wygląda futbol w Mołdawii?
Dumitru Garcaliuc śmieje się do siebie, gdy całkiem na serio pytam go, czy jego zdaniem liga mołdawska nadal jest ustawiana. Futbolem zajmuje się z doskoku. Jak wielu Mołdawian stracił cierpliwość do tego sportu i ciężko mu się dziwić. Dwa lata temu był jednym z tych, którzy nagłośnili sprawę korupcji pożerającej tutejszą ligę. Jego ustalenia mogą szokować, bo match-fixing stał się powszechnym sposobem funkcjonowania blisko połowy drużyn. Śledztwem Mołdawskiego Biura Antykorupcyjnego objęto pięć z dziesięciu klubów; w ciągu pół roku — od czerwca do grudnia 2020 – ustawiono minimum dwadzieścia spotkań.
Mam w głowie liczby przytoczone przez Zubicia. Przypadki „zmanipulowanych” spotkań spadły o 82%. Mówimy jednak o udowodnionych oszustwach, tymczasem w Mołdawii aż huczy od plotek i teorii spiskowych dotyczących czystości poszczególnych spotkań czy wydarzeń. W Kiszyniowie słucham opowieści, które opowiada się ściszonym głosem; których nikt nie potwierdzi pod nazwiskiem. Obietnica anonimowości rozwiązuje języki.
– Kojarzysz, kto grał w tym roku w finale Pucharu Mołdawii? – pyta mnie mój rozmówca.
– Nie bardzo — odpowiadam zgodnie z prawdą.
– FC Balti. Zespół, który w drugiej fazie sezonu nie wygrał ani jednego meczu, sprawdź sobie. A potem zobacz, jak dostali się do finału. W rewanżu ze Sfintul Gheorghe odrobili straty dzięki rzutowi karnemu. Rywale kończyli w dziewiątkę. Decydujący gol także padł z karnego — puszcza oko „informator”.
Nie ma pewności, czy mówimy tu o ustawce. Albo: jeszcze nie ma, bo lada chwila zakończy się śledztwo antykorupcyjne przeciwko Sfintul Gheorghe, po którym możemy być mądrzejsi. Wiadomo jednak, że w pojedynczym meczach Sheriffowi zdarzają się potknięcia. Na ostatnie dziesięć edycji pucharu kraju hegemon z Naddniestrza wygrał „tylko” pięć. FC Balti przegrał finał w rzutach karnych. Był jednak dwa strzały od Europy i pokaźnej premii od UEFA.
Domysły, niedopowiedzenia i spekulacje są jednak równie smutnym zjawiskiem, co korupcja poparta dowodami. Nie powstają bowiem na podstawie dobranych pod tezę faktów i pojedynczych wpadek. To nie jest węszenie spisku, a dopowiadanie sobie prawdopodobnej wersji wydarzeń na podstawie tego, co dzieje się w mołdawskiej rzeczywistości na co dzień.
Weźmy mistrzostwo z 2015 roku, które sensacyjnie zdobyła drużyna Milsami Orgiejów. Zespół, któremu ciężko było wdrapać się choćby na podium przełamał dominację Sheriffa wyrywając tytuł w ostatniej kolejce, gdy ogrywając Dacię Kiszyniów, zrównał się z nią punktami. Złote medale nigdy dotąd nie wyjechały poza Kiszyniów lub Tyraspol. Orgiejów był jednak na fali wznoszącej. Oligarcha Ilan Shor, walcząc o fotel burmistrza, szastał forsą, stawiając biedne miasteczko na nogi. Odnowił je tak, że ludzie machnęli ręką na to, że Shor był powszechnie uważany za jednego z architektów kradzieży miliarda dolarów z mołdawskich banków.
Budował, poprawiał, ulepszał — miał z czego. W pozostałej części kraju śmiano się, że wszyscy zrzucili się na sukces Orgiejowa.
Shor wygrał wybory na burmistrza i został jednym z najpopularniejszych polityków w kraju kilka chwil po tym, jak Milsami Orgiejów zdobyło mistrzostwo Mołdawii. Zadziwiający zbieg okoliczności, zwłaszcza gdy dodamy, że oligarcha, który poskromił giganta z prorosyjskiego Naddniestrza, jest liderem czołowej prorosyjskiej partii. Jej przedstawicielka niedawno zwyciężyła wybory w dawnym para państwie, Gagauzji, co uznano za zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.
Marina Tauber to szkolna koleżanka Ilana Shora i jedna z twarzy jego partii. Na zdjęciu podczas demonstracji prorosyjskiej Partii Sor w Kiszyniowie. W maju Tauber została zatrzymana, gdy próbowała uciec z kraju w związku z oskarżeniami o nielegalne finansowanie partii. Unia Europejska nałożyła na nią sankcje za powiązania z Rosją.
Przypadki w Polsce chodzą po ludziach, w Mołdawii zaś chodzą po klubach. Wielki powrót zasłużonego Zimbru Kiszyniów na ligowe podium — a co za tym idzie do Europy — przykrywają pogłoski o tym, że zbiegło się to z koniecznością zapłacenia federacji za wynajem stadionu. W 2020 roku Zimbru miało wycofać się z rozgrywek z powodu problemów finansowych. Swego czasu ich długi szacowano na ponad 11 milionów złotych. Słynne Żubry wychowały największą liczbę reprezentantów kraju, ale jako pierwszy zespół rokrocznie walczyły o utrzymanie.
Aż do teraz.
Teraz Zimbru to pucharowicz, który zarobi minimum 150 tysięcy euro. Jeśli zaś wygra jeden dwumecz, UEFA wypłaci klubowi 350 tysięcy w europejskiej walucie. Petrocub w ciągu dwóch lat zgarnął w ten sposób blisko milion, Milsami otrzymało 700 tysięcy. Nawet przypadkowy „sukces” w Europie jest więc na wagę złota.
– Europejskie puchary pozwalają zbudować budżet na cały sezon. Tylko w ten sposób klub w Mołdawii może funkcjonować na normalnym poziomie — mówi Garcaliuc.
Jo Santos, który lata temu kopał piłkę w Zimbru i Sheriffie, wciąż ma kontakty w tutejszych klubach. Brazylijczyk przyznaje mi, że Zimbru jest w stanie płacić 1000 euro miesięcznie najlepszym piłkarzom. W Kiszyniowie spotkaliśmy się z Alexem Macoveiem. Młody reporter dobrze zna rynek transferowy w kraju. Odpala papierosa i snuje opowieść o finansowych realiach drużyn z Mołdawii.
– Większość najlepiej opłacanych zawodników w lidze zarabia mniej niż ich koledzy, którzy grają w drugiej lub trzeciej lidze rumuńskiej — stwierdza z pełnym przekonaniem. – 1500 euro miesięcznie uważane jest za dobrą pensję. Oczywiście nie mówimy o Sheriffie. Tam możesz zarobić ponad 10 tysięcy. Średni budżet pozostałych klubów to 500-700 tysięcy euro. Zdarza się nawet, że piłkarze kończą karierę i wyjeżdżają na zachód do normalnej pracy. Niedawno zrobił to Iaser Turcan, wcześniej Dan Taras. Obaj grali w reprezentacji kraju. Dziś Taras jest agentem nieruchomości.
Finansową rzeczywistość ligi dobrze podsumowuje zestawienie najdroższych transferów. Sheriff Tyraspol sprzedaje swoje gwiazdy, ale gdy sięga po kogoś z rynku lokalnego, nie wprowadza w ponowny obieg milionów, które zarobił. Inne kluby praktycznie nie zarabiają na piłkarzach. W ostatnich latach poszczęściło się tylko Sfantul Gheorghe i Milsami Orgiejów – obydwie drużyny sprzedały Afrykańczyków za 250 tysięcy euro. Desperację niektórych piłkarzy podkreśla niedawny transfer 23-letniego Nicolaia Solodovnicova, który najpierw strzelił dwa gole w kwalifikacjach Ligi Konferencji, a potem wyjechał do… trzecioligowej Wisły Sandomierz.
W głośnym tekście Dumitru Garcaliuka odsłaniającym kulisy korupcyjnych układów jeden z piłkarzy utyskuje na absurdalną rzeczywistość mołdawskiej ligi, opowiadając historię swojego kolegi z młodzieżówki, który wyjechał „na zmywak”, a po czterech latach jak gdyby nigdy nic wrócił i z miejsca dostał kontrakt w ekstraklasie, zostając ważną postacią drużyny. Jego zdaniem poziom degrengolady najlepiej oddają właśnie takie sytuacje. Możesz zakończyć karierę, wznowić ją i wciąż być „gorącym towarem” na rynku.
Liga mołdawska nie jest nawet klasyfikowana w najpopularniejszym rankingu Elo, określającym siłę poszczególnych drużyn. Łapią się do niego tylko pucharowicze. Nie licząc Sheriffa, wypadają oni gorzej niż ostatni zespół polskiej Ekstraklasy. Niedawno “Opta” zestawiła 13500 klubów z całego świata w poszukiwaniu najlepszego z nich. Wicemistrz, Petrocub, uplasował się między Cracovią a Wartą Poznań. Trzecie Zimbru sklasyfikowano na 1613. miejscu. Za Stalą Rzeszów, przed GKS-em Katowice.
Mocevei, który na co dzień zajmuje się Zimbru, uspokaja mnie jednak, gdy zastanawiam się, czy nagły sukces stołecznej drużyny nie ma drugiego dna.
– Lilian Popescu to jeden z niewielu trenerów, o których mogę powiedzieć, że jest prawdziwym, uczciwym fachowcem.
O problemach nasłuchałem się już tyle, że wolę w to uwierzyć.
Monopol Sheriffa Tyraspol i szantażowanie piłkarzy umoczonych w korupcję
Mołdawianom najbardziej brakuje jednak właśnie tego. Wiary. Nie chodzi bynajmniej o to, że dawną Besarabię opanował ateizm. W społeczeństwie ciężko rozbudzić nadzieję na zmiany. Mecz z Polską z trybun oglądała grupka dzieciaków z akademii Zimbru, którzy od teraz mają swoich bohaterów. Niektórzy wbiegli na murawę, żeby wybłagać koszulki od nowych idoli. Czekali na nich pod szatnią, zbierając podpisy całej drużyny. Ci chłopcy są dziś pełni marzeń, jednak z upływem lat rzeczywistość może te marzenia brutalnie stłamsić.
Eugen Zubić tłumaczy mi jak przebiega inicjacja w korupcyjnym półświatku.
– Klasyczna historia wygląda tak, że piłkarz nie otrzymuje wypłaty, i tak niskiej, przez trzy, cztery miesiące. Ktoś z klubu mówi wtedy, że trzeba ustawić mecz, żeby podreperować budżet i wypłacić pensje. Dodatkowo obiecywany jest nieoficjalny bonus. Jednak kiedy piłkarze się zgodzą i ustawią mecz, nie otrzymują pieniędzy. Zamiast tego są szantażowani i słyszą, że działacze mają nagrania i dowody na to, że przyjęli propozycję korupcyjną, więc jeśli nie ustawią kolejnych spotkań, zostaną zniszczeni. Często są też straszeni, że wylądują poza kadrą i stracą szansę, żeby się pokazać i wyjechać. Na takie tricki szczególnie podatni są młodzi zawodnicy, których łatwo zastraszyć.
W walce z korupcją w mołdawskiej piłce ważniejsza od odkrywania i karania przypadków już dokonanych jest prewencja. Zubic i jego współpracownicy organizują szkolenia dla piłkarzy z akademii oraz sędziów od najwyższej do trzeciej ligi. Poza ekstraklasą ustawianie spotkań jest rzadsze, ale tym ważniejsze jest, żeby ci, którzy dotrą na najwyższy szczebel piramidy, wiedzieli, że nie warto mieszać się w ten proceder. A nawet jeśli już w niego wejdą — że współpraca gwarantuje im bezpieczeństwo i uratowanie kariery.
Jednocześnie rośnie jednak inny problem. Zmęczony codziennością, wyludniający się kraj, odwraca się od sportu. Mołdawianie czują, że piłka chleba nie da. Rozrywki też nie. Alex Macovei wspomina nam o Oktawianie Moraru, mołdawskim dyrektorze sportowym Radomiaka, który w rodzinnym kraju zaczynał karierę działacza. Miał budować wielkie Zimbru, zniechęcił się po roku. Zagaduję Moraru o to, dlaczego w Kiszynowie mu nie wyszło.
– W tamtych warunkach nie dało się niczego zrobić. Miałem budżet w wysokości pół miliona euro, jeden z inwestorów wpadł w problemy, wycofał się, zostałem z kontraktami do opłacenia. Pomyślałem: zróbmy bilety po pięć euro, na tym zarobimy. Spróbowaliśmy, a ludzie przestali przychodzić na mecze. Nie było ich na to stać. Chcieliśmy więc namówić do współpracy federację. Ale oni nie chcieli nawet słyszeć o dzieleniu się pieniędzmi. Tłumaczyłem im, że gdyby wsparli całą ligę, przekazując choćby 2 miliony euro, wszystkie kluby miałyby szansę na stabilizację. Stwierdzili jednak, że to ich pieniądze i przestali ze mną rozmawiać.
Jak Mołdawianie pomagają budować Radomiaka Radom
Oktawian rozkłada ręce tak jak większość moich rozmówców. UEFA nagradza i chwali Mołdawię za wprowadzanie programu promującego futbol wśród najmłodszych, ale Dumitru Garcaliuc mówi mi, że z bliska efekty wszystkich tych planów nie przynoszą widocznych skutków.
– Nie mamy młodych piłkarzy i młodych trenerów. Taka jest prawda, zaczyna nam brakować ludzi. UEFA wpompowała pieniądze, pomogła stworzyć telewizję i rozkręcić show piłkarski, a stadiony stoją puste. Mieliśmy w lidze dziesięć zespołów, potem osiem, znów dziesięć, znowu osiem, teraz rozgrywki kończyło sześć drużyn. Nasze kluby się zwijają, piłka nożna przestaje istnieć.
Europejska federacja chwali się, że w ciągu kilku lat Mołdawski Związek Piłki Nożnej wybudował ponad 500 boisk dla młodzieży. W Kiszyniowie się z tego śmieją. O tak, mamy coraz więcej „orlików”. Bo większość przetargów na ich budowę wygrywają firmy powiązane z największymi szychami tutejszej federacji. Mołdawski sport tak jak mołdawska polityka, ma tak zwaną klasę wyższą. Leonid Oleiniczenko prezesem związku został co prawda dopiero trzy wiosny temu, jednak w strukturach federacji pracuje od blisko piętnastu lat. Długo był przybocznym Pavla Cebanu, który przez 22 lata piastował najważniejsze stanowisko w mołdawskim związku.
– Wciąż są u nas stadiony, na których brakuje oświetlenia i ciepłej wody. Rodzice zabraniają dzieciom chodzić na treningu, bo nie mają jak na nie dotrzeć z powodu braku publicznej komunikacji. Futbol odzwierciedla problemy ekonomiczne kraju — lamentował Oleiniczenko dwa lata temu, ale gdy dziennikarze „London Review” zaczęli go dociskać, pytając o to, co robi dla poprawy sytuacji, skoro dopiero co zatwierdził prawo pozwalające klubom na wystawianie jedenastu zagranicznych piłkarzy, co rzecz jasna szybko wykorzystał Sheriff, z ofiary zmienił się w agresora.
– Nie prosiliście mnie o wywiad dwa lata temu, robicie to teraz. Wiecie dlaczego? Bo podnieśliśmy poziom ligi.
W Mołdawii mówią wprost: ci ludzie narzekają na poziom piłki, na brak rozwoju. Skoro jednak rządzą od dwóch dekad, to czyje działania tak naprawdę oceniają? Oleiniczenko poczuł się dotknięty sprawą zniesienia nakazu gry rodzimych zawodników, bo w sposób oczywisty premiuje to Sheriffa. W sezonie 2020/2021 piłkarze z mołdawskim paszportem zaliczyli 76 występów w jego barwach. Teraz – 33. I mowa tu nawet o krótkich, kilkuminutowych epizodach.
Jest to pewien paradoks, ale Tyraspol przyzwyczaił świat do takich dziwactw. Fani z Naddniestrza krzyczą „Do boju Rosjo!”, gdy grają derby z Zimbru. Kibice Zimbru odpowiadają transparentem wyliczającym kraje najechane przez Rosjan: „Tak wygląda ruski mir”. Jeszcze dziwniej było w 2009 roku, kiedy podczas meczu młodzieżówek kibice zgromadzeni na stadionie Sheriffa dopingowali Rosję, a nie Mołdawię. Adam Eberhardt, opisując sportowe relacje para państwa z Kiszyniowem, zaznacza, że Moskwa wykorzystuje sport, żeby grać na nosie Mołdawii.
– Populacja separatystycznej republiki jest sześciokrotnie mniejsza, ale sportowcy z Naddniestrza nie są egzotycznym dodatkiem. Wręcz przeciwnie: kluby wspierane przez lokalne korporacje zyskały dominację, a powszechność korupcji sprawia, że nieformalne powiązania społeczne i biznesowe tutejszych działaczy mają odzwierciedlenie w „przysługach” ze strony mołdawskich federacji sportowych, z którymi łączą ich wciąż zacieśniające się więzi. W efekcie kluby z „właściwej” Mołdawii zarzucają związkom sportowym dyskryminację — czytamy w opracowaniu eksperta z „Ośrodka Studiów Wschodnich”.
Kibice Sheriffa Tyraspol podczas meczu z Legią Warszawa w 2017 roku. Kilka lat później, gdy mistrz Mołdawii dotarł do fazy grupowej Ligi Mistrzów, premierowe spotkanie z Szachtarem Donieck obejrzało z trybun 5205 osób. Mecz z Legią cieszył się większą popularnością, ale prawdziwy szał zapanował, gdy jesienią 2017 roku do Naddniestrza przyjechał Lokomotiv Moskwa. Wówczas sprzedano ponad 10 tysięcy biletów.
Wspomniane nieformalne związki i relacje kończyły się różnie. Na przykład podwójnym morderstwem. W 2011 najpierw zamordowano szefa mołdawskiej federacji tenisowej, a potem były mistrz świata w kickboxingu zastrzelił zięcia eksszefa wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej. Obydwie sprawy łączono z porachunkami mafii.
Sytuacja sportowo-polityczna na linii Tyraspol — Kiszyniów jest wyjątkowo delikatna. Od dawien dawna reprezentacja Mołdawii nie ma wstępu do Naddniestrza, jednak były czasy, w których Tricolorii musieli grać na stadionie Sheriffa, bo w stolicy kraju nie było obiektu spełniającego warunki rozgrywek UEFA. To rzecz jasna rodziło problemy. Choćby takie, że mołdawskim politykom zakazywano wstępu na mecze. Dopiero w 2010 roku premier Vlad Filat obejrzał z wysokości trybun starcie Sheriffa Tyraspol w europejskich pucharach.
Zamknięte drzwi do Tyraspolu. Reprezentacja Mołdawii i relacje Kiszyniów – Naddniestrze
UEFA miała zresztą problem z separatystyczną naturą Naddniestrza. Władze mistrza kraju trzeba było nie tyle przekonać, ile zmusić, żeby wejściówki sprzedawane na pucharowe potyczki Sheriffa były zapisywane po rumuńsku, a nie po rosyjsku oraz żeby ich cena była podawana w lejach, a nie w lokalnej walucie. Jeszcze większy sprzeciw budziła konieczność odgrywania państwowego hymnu i wywieszania narodowej flagi.
Jeszcze do niedawna nagminne były przypadki wykupowania mołdawskich klubów piłkarskich i przenoszenia ich do Naddniestrza. Dumitru Garcaliuc opowiada, że separatystyczna republika od lat próbuje sztucznie napompować kolejne drużyny, żeby całkowicie zagarnąć sport w kraju. Nie ma zresztą przypadku w tym, że naddniestrzański hegemon zaistniał w Europie, gdy mógł całkowicie zrezygnować z Mołdawian. Mistrza łączy z krajem, który w teorii reprezentuje, coraz mniej rzeczy.
– Liga jest zmonopolizowana, to nie jest uczciwa rywalizacja. Sytuacja, w której mistrzem od lat zostaje drużyna, która nie identyfikuje się z Mołdawią, jest chora. Ani Sheriff jako klub, ani Sheriff jako firma nie zapłaciły choćby grosza podatku w naszym kraju. Mistrzem jest drużyna, która nie dokłada się do budżetu, jednocześnie mając więcej pieniędzy niż cała reszta mołdawskich drużyn — nie dowierza Garcaliuc.
Mój rozmówca podkreśla jednak, że mistrz nie jest powszechnie nienawidzony. Widać to było, gdy klub z Tyraspolu musiał rozgrywać pucharowe spotkania w Kiszyniowie. Trybuny się wypełniały, choć nie niósł się po nich żywiołowy doping. Ludzie po prostu chcieli zobaczyć kawałek dobrego futbolu. Po meczu z Polską sam byłem jednak świadkiem sceny, w której jeden kolega strofował drugiego, gdy ten stwierdził, że to największy sukces mołdawskiej piłki od czasu zwycięstwa Sheriffa z Realem Madryt.
– Hola, o czym ty mówisz? Dzisiaj wygrała Mołdawia. Sheriff to Afryka. Oni nie są nasi.
Stwierdzenie, że Sheriff nie dzieli się z Mołdawią swoimi triumfami, byłoby jednak tezą postawioną na wyrost. Nie dzieli się z tymi, którzy wsparcia potrzebują — to może być bliższe prawdzie. Dywagacje o tym, kto zarabia i korzysta z sukcesów eksportowej drużyny prowadzone są ściszonym głosem tak jak rozmowy o niebywałym sukcesie Milsami Orgiejów tuż przed wyborem Ilana Shora na burmistrza miasta.
– W Mołdawii wszystko to polityka, układy i interesy — kwituje Dumitru.
Używa słowa „deal”, ale brzmi ono zbyt porządnie, więc szybko precyzuje: interesy w rosyjskim stylu.
Nie tylko Sheriff. Naddniestrze i próba zdominowania futbolu w Mołdawii
Sheriff to jednak przypadek szeroko znany. Mniej osób wie, że Tyraspol aspirował do całkowitego zdominowania futbolu w Mołdawii za sprawą Igora Iwanowicza Dobrowolskiego. Nazwisko może wam coś mówić. Dobrowolski na przełomie wieków reprezentował Olympique Marsylia, Atletico Madryt czy Fortunę Düsseldorf. Ważniejsze jest jednak to, że buty na kołku zawiesił jako grający trener Tiligulu Tyraspol.
Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich, zwycięzca Ligi Mistrzów i laureat nagrody dla sowieckiego piłkarza roku wychował się przy ukraińsko-mołdawskiej granicy. W rodzinnych stronach zaczął też rozkręcać klub, który miał zostać drugą siłą tamtejszej ekstraklasy. Dobrowolski miał na koncie pracę w kiszyniowskich ekipach, prowadził nawet drużynę narodową, jednak to Dinamo-Auto miało być jego oczkiem w głowie.
Miało, bo tuż po tym, jak Dinamo-Auto pierwszy raz w historii zakwalifikowało się do Ligi Europy, klub z Naddniestrza powiązano z korupcyjnym skandalem. Dobrowolski, który nie tylko trenuje drużynę, ale i był jej właścicielem, była jednym z głównych oskarżonych. Oburzone Dinamo wydało kuriozalne oświadczenie.
– Nazwijmy rzeczy po imieniu, oskarżenia kierowane pod adresem Igora Dobrowolskiego, są dziwne. Nie będziemy odnosić się do konkretnych spotkań, bo najważniejsze jest to, że wszystkie zwycięstwa odnieśliśmy w pełni zasłużenie. Nawet te w ostatnich minutach spotkania! Jesteśmy przekonani, że cała społeczność piłkarska w Mołdawii uważa podobnie i mocno się dziwi, gdy dowie się, o których meczach mowa — czytamy na „MoldFootball”.
Społeczność piłkarska, przynajmniej ta komentująca aferę, raczej nie uważała podobnie. Błyskawicznie wrócono do tematu z 2015 roku, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy o głośnej korupcyjnej aferze w Mołdawii. Mecz pomiędzy Dacią Kiszyniów a Dinamo-Auto Tyraspol zakończył się wtargnięciem ichniejszego CBA do szatni obydwu drużyn i wyprowadzeniem z nich zawodników oraz trenerów. Oskarżeni o ustawkę zostali także działacze z Adlanem Sziszkanowem, prezydentem Dacii, na czele. Nie było tajemnicą, że Dinamo-Auto funkcjonowało jako nieformalna filia Dacii, która wypożyczała tam piłkarzy.
Lech Poznań vs FC Tyraspol w Pucharze Intertoto. W 2006 roku mołdawski klub dwukrotnie pokonał drużynę Franciszka Smudy. To jedyne klubowe zwycięstwa Mołdawian z Polakami – Legia Warszawa odpadła po dwóch remisach, gdyż obowiązała jeszcze zasada goli strzelonych na wyeździe
Dacia Kiszyniów niedługo potem przestała istnieć: przygnieciona problemami finansowymi przekształciła się w Dacię Buiucani. Na lewym brzegu Prutu to nic nowego. Cztery z dziesięciu klubów, które w XXI wieku sięgały po któreś z krajowych trofeów, zamknięto na cztery spusty. Wspomniany Sziszkanow zaczął natomiast działać na Łotwie, ale zachował wpływy w mołdawskiej piłce. W komentarzach pod oświadczeniem dotyczącym Dobrowolskiego wprost sugerowano, że legendarny piłkarz i eksdziałacz nadal mają wiele wspólnego i nie jest to nieprawdopodobne — w końcu Sziszkanow zatrudniał Dobrowolskiego w Dacii
Afera korupcyjna udowodniła, że Dinamo-Auto jednak nie wygrywało w pełni zasłużenie. Igor Dobrowolski został wykluczony z pracy w piłce. Dlaczego człowiek, który swoimi dokonaniami zasłużył w kraju na pomnik, upadł w najgorszy możliwy sposób? Eugen Zubić pokręcił głową. Nie potrafił tego wyjaśnić. Klub z Tyraspola został ukarany sześcioma ujemnymi punktami na starcie przedziwnego sezonu 2022/2023.
Przedziwnego, bo w mołdawskiej ekstraklasie startowało osiem ekip, ale po pierwszej części rozgrywek dwie z nich spadły na niższy szczebel. Dinamo-Auto spisało się tam na tyle dobrze, że zapracowało na powrót do elity. Problem w tym, że klub nie spełnił warunków licencyjnych. Może to i lepiej, bo dziś Dinamo-Auto ciężko w ogóle nazwać drużyną piłkarską. Po aferze korupcyjnej klub trafił w ręce agencji menedżerskiej Pelican. Ta planowała nawet zmianę nazwy — na Dinamo-Pelican – ale ostatecznie ograniczyła się do przerobienia drużyny na punkt przerzutowy dla afrykańskich zawodników.
Pierwszego dnia urzędowania ukraińskich menedżerów stojących za grupą Pelican do Naddniestrza trafiło czternastu zawodników z Czarnego Lądu i dwóch grajków z Tadżykistanu. Obecnie w szatni przebywa ośmiu Mołdawian, sześciu Gabończyków, pięciu Nigeryjczyków, dwóch Turków, dwóch zawodników z Gwinei Równikowej, jeden Gwinejczyk, Liberyjczyk, Iworyjczyk i Irańczyk. Z naszego punktu widzenia: absurd. Większość z nich złapała jednak pana Boga za nogi. Każdemu z nich obiecano niepowtarzalną szansę wyjazdu do Europy, lepszego świata. Bez znaczenia, że pierwszym przystankiem w tej podróży jest jedno z najbiedniejszych miejsc na kontynencie.
Afrykańska kolonia w Tyraspolu stanowiła znaczną część wszystkich obcokrajowców w mołdawskiej ekstraklasie. 24% stranierich grało w Dinamo-Auto; a dodamy do tego piłkarzy Sheriffa, okaże się, że tylko 24 zagranicznych piłkarzy zdecydowało się na reprezentowanie klubów spoza „stolicy” Naddniestrza. Dumitru Galcaniuc wygłosił mi długi i ponury monolog, w którym opisał funkcjonowanie w Mołdawii. Funkcjonowanie, bo użycie słowa „życie” dla wielu osób mogłoby być nadużyciem.
– Mamy dwie branże biznesu. IT i wino. Wszystko inne mieści się w Naddniestrzu. Cement, stal, energia: żeby cokolwiek wybudować, płacimy reżimowi. Inaczej się nie da. Minimalne wynagrodzenie w Kiszyniowie to 460 euro miesięcznie. W Kiszyniowie, nie wspominam o innych miastach. Zresztą, innych miast w zasadzie nie ma, ciężko je tak nazwać. Perspektyw tutaj nie ma, zwłaszcza dla emerytów, którzy dostają 100 euro na miesiąc. Rodziny wydają jedną czwartą zarobków na mieszkanie, połowę na wyżywienie. Możesz sobie tylko wyobrazić, jaką mamy opiekę medyczną.
Myślę o tym wszystkim, gdy rozmawiam z Jo Santosem. Brazylijczyk widział kawałek świata: grał w Kazachstanie, Albanii, na Łotwie i w Bahrajnie. Typowy przykład piłkarza-tułacza, który wyciska jak cytrynę to, że potrafi kopać futbolówkę i mógł wyrwać się z biedy. Ale jak do wyrwania z biedy ma się Mołdawia?
– Słuchaj, dlaczego wy wszyscy w ogóle przyjeżdżacie grać w piłkę w Mołdawii? Co was tu przyciąga? – pytam go w końcu.
– Przyjacielu. Jeśli ktoś z nas trafia do Mołdawii, to uwierz mi, że naprawdę nie miał już żadnych innych ofert — odpowiada z rozbrajającą szczerością.
System kast i układów. Kulisy korupcji w Mołdawii
Jo o Mołdawii opowiada jednak z uśmiechem. Twierdzi, że największym atutem życia w tym kraju są ludzie. Ich otwartość i kultura, serdeczne przyjęcie i chęć pomocy w każdej sytuacji. Przekonał się o tym sam, gdy taksówkarz wiozący mnie z lotniska do hotelu stwierdził, że nie ma sensu, żebym biegał po mieście, szukając karty do telefonu. Po prostu zajechał po drodze na stację i mi ją kupił. Każdy, z kim chciałem porozmawiać o rzeczywistości mołdawskiej piłki, stawał na głowie, żeby znaleźć parę minut i wcisnąć spotkanie w plan dnia.
Mołdawianie są jednak społeczeństwem specyficznym, rozdartym nawet nie między dwie, a trzy wizje świata. Jednych ciągnie do Rosji, choć agresja na Ukrainę odwodzi coraz większą grupę ludzi od wizji “ruskiego miru”. Drugich ciągnie do Rumunii, bratniego narodu — w końcu obywatele kraju ze stolicą w Kiszyniowie nazywani są „Rumunami Inaczej”, a cała afera z ogłoszeniem niepodległości była wywołana rosyjską interwencją. Zresztą pierwszym hymnem wolnej Mołdawii ustanowiono hymn Rumunii, a w deklaracji niepodległości wygłoszono nadzieję o powrocie Besarabii do macierzy. Wreszcie jest trzecia grupa. Grupa Mołdawian, którzy mają gdzieś to, że ich naród wiecznie tułał się od jednego do następnego opiekuna. Chcą mieć w końcu coś własnego i wiedzą, że to ostatni moment, żeby obudzić się i dążyć do zbudowania stabilnego państwa.
– Zdaję sobie sprawę, że korupcja jest powiązana z niewielkimi zarobkami. To nie jest jedynie nasz problem, dotyczy on różnych krajów, w których sytuacja ekonomiczna i gospodarcza nie jest korzystna. Ciężej ustawiać mecze tam, gdzie piłkarze dobrze zarabiają — mówi mi Zubić.
Moi rozmówcy o układach, niejasnych interesach i korupcji mówią jak o cesze narodowej. Czymś wrodzonym i naturalnym. Osoba wychowana w innych realiach nie jest skłonna do wchodzenia w szemrane biznesy i mafijny system wzajemnych przysług. Mołdawianie, mający problem z tożsamością narodową i z załatwianiem najprostszych codziennych spraw, mają jednak inny pogląd na tę sprawę. Kamil Całus w książce „Mołdawia. Państwo niekonieczne” rozmawia z urzędnikiem, który źródeł problemów szuka w permanentnej niestabilności, która nauczyła społeczeństwo, że trzeba polegać na sobie, na rodzinie i przyjaciołach, bo na opiekę rządu nie ma co liczyć.
“Powiedz mi, kto był na twoim weselu, a powiem ci, kim jesteś” – to znane mołdawskie porzekadło, które odnosi się do klanowej tradycji. W Mołdawii funkcjonują „finowie” i „nanasy”, odpowiednicy „ojców chrzestnych” z powieści Mario Puzo. Małżeństwa brane są pod opiekę osób, które określimy jako przyjaciół rodziny. Ci zaś robią wszystko, żeby ułatwić im start w dorosłe życie i zapewnić stabilną przyszłość. Pod przykrywką pradawnej tradycji powstaną więc sieci powiązań i zależności sięgające najwyższych szczebli. Specyficzne klany rosną i chronią swoich członków, bo zdradzenie rodziny postrzegane jest jako najgorsza zbrodnia.
Oczywiście dotyczy to bardziej działaczy niż piłkarzy, ale całe środowisko wygląda przez to jak wyjęte z półświatka. Omerta działa, dlatego tak ciężko zwalczać korupcję. Krajowa federacja podpisała umowy z partnerami, którzy pomagają jej w walce z match-fixingiem. “Stats Perform” dostarcza kluczowe dane, które sprawiają, że łatwiej wykrywać podejrzane zdarzenia na boisku. Mecze są transmitowane, ale i tak nikomu to nie przeszkadza. Eugen Zubić śmieje się przez łzy, przytaczając absurdalne momenty, w których w spotkaniach, które oglądał, piłkarze potrafili uchylać się od dośrodkowanej piłki, nie kryjąc nawet, że grają „przeciwko swoim”.
– W 85 procentach sytuacji rozpoznaję match-fixing po prostu oglądając spotkanie. Znam styl drużyn i poszczególnych piłkarzy. Dostrzegam, które błędy są wymuszone. Zwykle obrońcy opuszczają pozycję w fazie ataku i bardzo powoli wracają do obrony. Często dochodzi też do oczywistego złamania linii spalonego, gdy przez kilka sekund piłkarz stoi nie tam, gdzie powinien. Boczni obrońcy natomiast nie robią nic, żeby zablokować dośrodkowanie. Środkowi defensorzy unikają walki w powietrzu. Z zasady są to po prostu nienaturalnie wolne reakcje, kilka sekund zawahania się, towarzyszenie rywalowi przy strzale czy podczas biegu, zamiast próby powstrzymania go. Nawet na amatorskim poziomie starasz się unikać takich rzeczy, więc co powiedzieć o profesjonalistach? – mówi, wyjaśniając działania oszustów.
Mołdawia przeżarta jest korupcją, ale o ile w polityce motywacją często jest chęć osobistego zysku, tak w futbolu sprawa jest bardziej złożona. Dawna Besarabia i tak jest specyficznym przykładem match-fixingu: rzadko kiedy ktoś z zewnątrz puka do drzwi mołdawskich klubów, żeby zaoferować nieczysty biznes. W 2015 roku zatrzymano dwóch Indonezyjczyków, którzy chcieli ustawiać mecze młodzieżówki, ale większość przypadków korupcji dotyczy wewnętrznych decyzji. Klub nie ma pieniędzy, piłkarze nie mają wypłaty, więc zapada decyzja o załataniu dziury budżetowej w nieuczciwy sposób.
Nie jest to usprawiedliwienie, ale sytuacja, w której ktoś kradnie z głodu i w której ktoś kradnie, żeby wzbogacić się tanim kosztem, nie są takie same.
– Nie zawsze jest tak, że klub jest zamieszany w ustawianie spotkań. Czasami ktoś robi to bez wiedzy działaczy. Najtrudniejsze jest zbieranie dowodów i udowodnienie, kto był zamieszany w sprawę. Mieliśmy przypadek CSF Speranza: match-fixerem była osoba z zewnątrz, z Ukrainy. Dwukrotnie zdarzyło się, że piłkarze i klub FC Floresti wspólnie ustawiali spotkania, co zakończyło się degradacją. W przypadku Dinamo-Auto udowodniliśmy, że klub miał wiedzę o ustawianiu meczów, co skończyło się ujemnymi punktami — tłumaczy korupcyjny proceder Zubić.
Szef antykorupcyjnej komórki wyjaśnia, że trzeba działać stopniowo. Pierwszy przypadek ustawiania meczów kończy się łagodną karą. Kolejne oznaczają degradację. – Reguły CAS są szalenie istotne. Wiemy, że kiedy po raz pierwszy prześwietlamy dany klub, piłkarze i on sam muszą być traktowani i karani inaczej niż w przypadku recydywistów. Początkowo myślałem, że najlepiej będzie wymierzać surowe kary wszystkim, od razu. Z czasem uświadomiłem sobie jednak, że lepiej stosować metodę małych kroków. Jeśli ktoś zostanie złapany, a mimo to nie przestaje ustawiać spotkań, musi zostać zdegradowany.
Eugen Zubić chce przede wszystkim edukować, nie karać i zachęca wszystkich do współpracy.
– Nigdy nie jest za późno, żeby wybrać dobrą stronę, nie trzeba się obawiać konsekwencji. Jeśli ktoś boi się podzielić wiedzą, pewnie nie wie, że zyska naszą ochronę. Mamy dwie anonimowe linie telefoniczne oraz skrzynkę mailową — w ten sposób można zgłaszać swoje podejrzenia. Mołdawia jest stroną Konwencji Macolin, która ma za zadanie przeciwdziałać match-fixingowi. Federacja współtworzy komitet, w skład którego wchodzą przedstawiciele rządu, policji i prokuratury. Staram się wymieniać informacjami i reagować najszybciej, jak się da.
Liga absurdów. Mołdawska ekstraklasa odrzuca fanów futbolu
Kiedy Jurij Gagarin wrócił na Ziemię, Mołdawia przyjęła go z otwartymi ramionami. W czasach ZSRR dawna Besarabia cieszyła się tak dużą popularnością, że społeczeństwo wręcz walczyło o wyjazd do pracy w okolice Kiszyniowa, które oferowały słońce, wino, śpiew i syrba — energiczny ludowy taniec. Radzieckiego astronautę najbardziej kusiło to drugie. Ponoć rzucił kiedyś, że łatwiej było mu opuścić orbitę niż mołdawskie winnice.
Lata lecą, a lewy brzeg Prutu wciąż ma wiele wspólnego z kosmosem. Choćby kształt rozgrywek ligowych, który wygląda na nieziemsko skomplikowany. Victor Daghi, wieloletni rzecznik prasowy Mołdawskiej Federacji Piłkarskiej, tak przedstawiał nam „najciekawszą od lat batalię o ligowy triumf, która sprawiła, że wzrosła liczba widzów i oglądalność rozgrywek”:
– Osiem drużyn w pierwszej fazie Super Ligi. Dwa najgorsze zespoły lądują wśród stawki drugiej ligi, gdzie walczą z klubami Ligi 1 o utrzymanie w Super Lidze czy też awans do Super Ligi, jak zwał tak zwał, w konsekwencji po serii play-off żaden klub z Super Ligi nie spadł…
Victor Daghi: Mołdawska piłka traci na biedzie
Dwie minuty tych wyjaśnień i już wiadomo, że szłoby się w tym połapać, nawet gdyby rozrysował to Jacek Gmoch. W każdym razie piątego sierpnia osiem ekip stanie do walki o mistrzostwo kraju, a już w połowie listopada dwie z nich zlecą z ligi, zaś w wyścigu o tytuł — przynajmniej teoretycznie, bo wiadomo, że i tak wygra Sheriff — pozostanie sześć drużyn.
Pomieszanie z poplątaniem, ale Eugen Zubić wskazuje nam na niewątpliwe plusy takiego rozwiązania. Przynajmniej ciężej jest oszukiwać.
– Patrząc z mojej perspektywy, nowy format ligi jest lepszym rozwiązaniem. Ustawianie spotkań jest trudniejsze i mniej sensowne. Każdy klub o coś walczy, może łatwo i szybko zakwalifikować się do europejskich pucharów, gdzie zarobi pieniądze w sposób legalny. To na pewno pomaga w ograniczeniu liczby ustawionych gier.
Liga mołdawska na przestrzeni lat przeszła więcej reform niż Ekstraklasa. Kalendarium rozgrywek nad Prutem najeżone jest kwiatkami i perełkami. Praktycznie rok w rok zdarzało się coś, co w innym zakątku Europy byłoby nie do pomyślenia.
- 2002 rok. Liga liczy osiem drużyn; Constructorul i Petrocub-Condor przenoszą się do innego miasta
- 2003 rok. Constructorul ponownie przenosi się do innego miasta; Petrocub-Condor – już pod nazwą Hincesti – zostaje rozwiązany po czternastu porażkach z rzędu
- 2004 rok. Zimbru Kiszyniów wykluczone z europejskich pucharów za niespełnienie wymogów licencji UEFA
- 2006 rok. Nikt nie spada z ligi, bo reforma poszerza ją do 10 drużyn
- 2007 rok. Nikt nie spada z ligi, bo reforma poszerza ją do 12 drużyn
- 2008 rok. Rapid Ghidighici zostaje rozwiązany w trakcie sezonu; Sheriff Tyraspol wygrywa Postsowiecką Ligę Mistrzów (ona naprawdę istniała)
- 2009 rok. Liga nadal liczy 12 drużyn, ale rozwiązane zostają Politechnika Kiszyniów i Tiligul-Tiras
- 2010 rok. Ktoś wpadł na pomysł, że skoro z ligi co chwilę wycofuje się jakiś klub, trzeba ją rozszerzyć. Nikt nie spada, reforma poszerza rozgrywki do 14 drużyn
- 2011 rok. Reforma zmniejsza ligę do 12 drużyn, bo okazało się, że pierwsze cztery drużyny z zaplecza nie dostały licencji. Dalej beniaminków nie ma nawet sensu szukać
- 2012 rok. Spada Sfintul Gheorghe, trzeci zespół od końca. Powodem brak licencji i to, że nie ma komu awansować, więc nie ma sensu nikogo więcej degradować
- 2013 rok. Iskra-Stal po prostu nie przyjeżdża na mecze i zostaje zdegradowana
- 2014 rok. Rapid Ghidighici zaczyna sezon z ujemnymi punktami za długi wobec piłkarzy. Rapid sezonu nie kończy – zostaje rozwiązany
- 2015 rok. Liga zaczyna się z nieparzystą liczbą drużyn. Z 11 ekip sezon kończy dziewięć, bo Veris Kiszyniów i FC Costuleni zostają rozwiązane. Po sezonie rozwiązano także FC Tyraspol
- 2016 rok. W lidze tym razem startuje 10 drużyn. Nikt nie spada, o mistrzostwie decyduje „Złoty Mecz”
- 2017 rok. Znów nieparzysta liczba drużyn (11), znów tytuł wędruje do zwycięzcy „Złotego Meczu”. Academica Kiszyniów zostaje rozwiązana po zakończeniu rozgrywek
- 2017 rok. Tak, tak, znów 2017 rok, bo reforma tym razem zmienia system z jesień-wiosna na wiosna-jesień
- 2018 rok. Dacia Kiszyniów i Spicul zostają rozwiązane, więc w lidze zostaje osiem drużyn
- 2019 rok. Koniec projektu wiosna-jesień, powrót do systemu jesień-wiosna
- 2021 rok. Speranta Nisporeni nie przyjeżdża na mecze, zostaje wycofana. Klub Codru Lozova zostaje rozwiązany. Dacia Buiucani sama zgłasza się do spadku, bo nie ma pieniędzy
- 2022 rok. W lidze startuje osiem drużyn, Floresti 19 razy dostaje w cymbał i wycofuje się z rozgrywek, co oznacza, że kończy sezon na minusie, bo wcześniej klub ukarano za ustawianie meczów
- 2023 rok. Reforma ligi i nowe zasady: osiem ekip do listopada, potem sześć. Dinamo-Auto zaczyna sezon z karą za korupcję i kończy go bez punktu
Długa wyliczanka absurdów. Tragikomedia. Spadkowicz z 2001 roku dobrał nazwę doskonale pasującą do ligowej rzeczywistości i własnego losu: Happy End Camenca. Drużyna z logotypem rodem z szablonów Microsoft Word niestety przetrwała tylko trzy wiosny. Każdego roku z mapy Mołdawii znikają nawet cztery wioski. Ligową rzeczywistość między Prutem a Dniestrem spotyka to samo. Skoro tyle drużyn wycofywało się z profesjonalnej piłki, jak musi wyglądać amatorska? Czym przyciąga tzw. Grassroots, skoro nawet najlepszym brakuje warunków?
– Niewiele tu dzieciaków, w ogóle młodych ludzi, którzy chcieliby i potrafili kopać piłkę. Seniorska piłka pozbawiona jest później regularnego dopływu świeżej krwi, nie ma mowy o żadnej selekcji czy przebieraniu w talentach, ciągłe braki i braki. W przyszłości na zgrupowania reprezentacji Mołdawii zjeżdżać się będzie mnóstwo piłkarzy wychowanych w zagranicznych szkółkach, klubach i ligach. W ostatnich dekadach emigrowały miliony, populacja kraju znacząco się skurczyła, jest naprawdę niewielka. W 2013 roku mieszkały tu cztery miliony ludzi, dziesięć lat później są zaledwie dwa i pół miliona, prawie dwa razy mniej — mówił w rozmowie z Janem Mazurkiem Daghi.
Mołdawianie największe sukcesy odnoszą w zapasach, ale i tam zdarzają się sytuacje absurdalne. Jakiś czas temu polskie media obiegła informacja, że Alexandru Buza, dietetyk Radomiaka Radom, w swojej ojczyźnie był zamieszany w nielegalny przemyt ludzi. Brzmi groźnie, dopóki nie zna się tutejszych realiów. Część obywateli Mołdawii mogła bez problemu wyrobić sobie rumuński paszport i wyjechać z kraju. Pozostali muszą jednak kombinować, żeby trafić na zachód. Furtkę znaleziono w sporcie. Utalentowani zapaśnicy jeżdżą po całej Europie, więc nielegalni migranci regularnie zabierali się z nimi w podróż.
Podrzędni członkowie sztabów szkoleniowych nie musieli o niczym wiedzieć, decyzje zapadały gdzie indziej. W końcu za najpotężniejszą osobę w państwie uchodzi oligarcha Vlad Plahotniuc, który majątek miał zdobyć właśnie na handlu żywym towarem.
Mołdawia szuka nadziei. “85% osób do 30. roku życia chce wyjechać”
Emigracja ma jednak swoje zalety. Victor Daghi wyraził nadzieję, że w przyszłości reprezentacja Mołdawii zaroi się od synów tych, którzy wyjechali za chlebem. Nowe pokolenie zyskało dzięki temu szansę rozwoju w zdecydowanie lepszych warunkach niż tego, które mają ich rówieśnicy. Najgorętszym nazwiskiem na rynku juniorów jest Ion Ciobanu, który piłkarskie szlify zbiera w Niemczech i przedkłada grę dla Mołdawii nad reprezentowanie Rumunii. Już teraz jednak mówimy o rosnącej grupie „ludzi z innego świata”.
Virgiliu Postolachi ma francuski paszport i lata gry w akademii PSG w CV.
Władysław Baboglo do niedawna reprezentował ukraińską młodzieżówkę, wychował się w Odessie.
Oleg Reabciuk piłkarskie szlify zbierał w FC Porto, ale nie tylko on zna portugalski system szkolenia od podszewki. Także Denis Marandici zaczynał karierę w tym kraju.
Kiedyś Mołdawska Federacja Piłkarska próbowała wzmocnić kadrę Brazylijczykami. Cztery spotkania w narodowych barwach rozegrał Henrique Luvannor, swego czasu Ricardinho wprost przyznawał nam, że chętnie poszedłby w jego ślady, ale musiałby zostać w Tyraspolu. A wiadomo, że miał ciut lepsze perspektywy na horyzoncie. Teraz pojawiła się nadzieja, że zamiast farbowanych lisów do kraju powrócą synowie marnotrawni.
Rozwija się także mołdawski system szkolenia. Nie ma sensu nawet porównywać go z tym, o czym myślimy, gdy mówimy o polskich akademiach piłkarskich. Zresztą futbol wciąż najmocniej kojarzy się z Kiszyniowem, skąd pochodzi dziesięciu obecnych reprezentantów kraju. Poza granicami miasta szkółki raczkują. Stołeczne Zimbru ma jednak powody do dumy.
– Wielu zawodników Zimbru to wychowankowie akademii. Ten klub ma najlepszą infrastrukturę piłkarską w kraju, najlepszych trenerów i najlepsze warunki rozwoju dla młodzieży. Według statystyk niemal 75% dzieci, które uczęszczają do szkółki Zimbru zostaje profesjonalistami. Od kiedy reprezentacja Mołdawii rozegrała swój pierwszy mecz, blisko połowa kadrowiczów wywodzi się właśnie z tego klubu. W ostatnich latach rozwija się także Dacia Buiucani. W obydwu akademiach ćwiczy około 500 dzieciaków, Zimbru ma tu lekką przewagę — wyjaśnia Alex Macovei.
Cztery najlepsze ekipy w Mołdawii, te, które lada moment zagrają w europejskich pucharach, mają w swoich szeregach 18 wychowanków Zimbru. Stołeczny klub wyprzedza pod tym względem Sheriffa, który szkoli głównie dla innych — większość z 11 adeptów akademii powędrowała do pozostałych trzech klubów z czołówki. W Kiszyniowie funkcjonują też projekty skupione głównie na szkoleniu młodzieży, jak zespół o pięknej nazwie: Real Succes.
Blisko dwie dekady temu Igor Dobrowolski, którego przedstawialiśmy kilka akapitów wcześniej, chciał być jak Gheorghe Hagi, ale o ile Maradona Karpat stworzył Viitorul, który do dziś odnosi sukcesy, tak Academica Kiszyniów sześć lat temu przestała istnieć. Niemniej po boiskach mołdawskiej ekstraklasy nadal biegają jej podopieczni, co tylko potwierdza, że między Dniestrem a Prutem niewiele potrzeba, by zbudować solidną szkółkę. W zasadzie wystarczy jedno: pieniądze.
– Nie będzie poważnej piłki przy podupadających finansach. Nie ma sponsorów dla tutejszych klubów, lig, turniejów, pucharów, zawodów i piłkarzy. Nic się bez pieniędzy nie zadzieje — ubolewał Victor Daghi.
– Im mniej korupcji w mołdawskiej piłce, tym więcej inwestorów uda się do niej przyciągnąć. A tylko inwestorzy mogą sprawić, że futbol w naszym kraju się rozwinie — wtóruje mu Eugen Zubić.
Tylko jak rozwijać sport w kraju, o którym Kamil Całus, ekspert od spraw Mołdawii, pisze, że 85% osób w przedziale wiekowym 18-29 lat chce z niego wyjechać — w tym ponad połowa bezpowrotnie? W książce „Państwo Niekoniecznie” jego rozmówczyni wyjaśniała zresztą, że słowo „wyjazd” jest eufemizmem. Właściwiej mówić „fugi”. Uciekać. Wyjeżdżasz wtedy, kiedy masz możliwość wyboru. Uciekasz, gdy takowej nie posiadasz. Warunki panujące w Mołdawii jej zdaniem nie pozostawiają wybory nikomu, kto marzy o godnym życiu.
Inwestorzy, nawet po uporaniu się z korupcją, będą mieli na uwadze przede wszystkim własną kieszeń. Maia Sandu i jej rząd też mają większe problemy na głowie. Zresztą: niewiele brakowało, żeby futbol przyczynił się do rebelii przeciw niej, bo przecież nie kto inny jak Sandu oznajmiła Europie, że Rosja chce wykorzystać mecz Sheriffa Tyraspol z Partizanem Belgrad do przemycenia przeszkolonych najemników do dawnej Besarabii i destabilizacji sytuacji w kraju.
Szeryf czy gangster? Jak Rosja molestuje Mołdawię
Decyzja UEFA o powrocie Sheriffa z Kiszyniowa do Tyraspolu przed nowym sezonem sprawiła pewnie, że w stolicy odetchnięto z ulgą. Przynajmniej w rządowych gmachach, bo dla niedzielnego kibica gang gwiazd z Naddniestrza był nie lada gratką: w końcu można było obejrzeć w Kiszyniowie futbol na najwyższym poziomie.
Sandu ponownie wspomniała o piłce nożnej w przyjemniejszych okolicznościach — gratulując Tricolorii zwycięstwa z Polską. Pokazu siły mołdawskiego ducha, jedności narodu. Za moment jednak siła ta zostanie wystawiona na poważną próbę, bo trzech z czterech pucharowiczów może pożegnać się z Europą jeszcze przed startem rodzimych rozgrywek. Petrocub i Milsami trafili na silniejszych od siebie, Zimbru poszczęściło się tylko połowicznie: jeśli do Germana Denisa w La Fioricie dołączy Radja Nainggolan, Żubry też zaryzykują manto już na pierwszym etapie eliminacji.
Mołdawia bardzo szybko może zapomnieć o tym, co przeżywała w czerwcu, pokonując reprezentację Polski. Znów trzeba będzie rozganiać chmury uśmiechem i zapasem domowego wina. Robić dobrą minę do złej gry, prezentować dwie twarze. Tak, jak w myśli mołdawskiego publicysty, Igora Botana, który słodko-gorzką rzeczywistość ojczyzny opisał jednym zdaniem.
– Wesoły i zabawny kraj, ale mieszkać w nim nie radzę.
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ W MOŁDAWII:
- Ograł Polskę, trafi do Ekstraklasy. Puszcza sięga po reprezentanta Mołdawii
- Przyszli na Lewandowskiego, zobaczyli coś historycznego [REPORTAŻ Z MOŁDAWII]
- 45 ciekawostek o mołdawskiej piłce (i nie tylko)
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, FotoPyK