Reklama

Trela: Cmentarzysko trenerów. Dlaczego Wisła Kraków jest żywiołem nie do okiełznania

Michał Trela

Autor:Michał Trela

25 sierpnia 2023, 09:42 • 13 min czytania 70 komentarzy

To nie jest tak, że nie ma trenera, który nie dałby sobie rady z prowadzeniem Wisły Kraków. Ale nie znaleziono jeszcze żadnego, który dałby sobie z tym radę. Wyjścia są dwa: albo Wisła notorycznie zatrudnia słabych trenerów albo to z Wisłą jest problem.

Trela: Cmentarzysko trenerów. Dlaczego Wisła Kraków jest żywiołem nie do okiełznania

Radosław Sobolewski był w miarę rokującym trenerem ligowym. Niósł za sobą reprezentacyjne doświadczenie i powszechny szacunek, który mu towarzyszył. W czasach, gdy biegał po boiskach, każdy kibic chciałby kogoś takiego mieć w swojej drużynie. Był legendą Wisły Kraków, ale gdy ze łzami w oczach się pożegnał i poszedł do Górnika Zabrze, tam też zapracował na uznanie. Podobnie ceniono go też w rodzinnym Białymstoku oraz w Płocku, gdzie spędził pięć lat.

Uznawano go za człowieka charyzmatycznego i z zasadami. Wzdychano czasem w różnych miejscach, patrząc na piłkarzy, którym się nie chciało, że przydałby się wśród nich taki „Sobol”. Prawdziwy lider, który nic nie mówi, ale bierze całe towarzystwo za mordy. Gdy zaczynał się uczyć na trenera, nikt raczej nie wyobrażał sobie, że zostanie wybitnym strategiem dbającym o estetykę. Lecz że będzie potrafił zagonić zawodników do biegania, nikt nie wątpił.

Epizody, w których obejmował Wisłę jako trener tymczasowy, też działały na wyobraźnię. Przejął drużynę, gdy z pracą w Krakowie dał sobie spokój Dariusz Wdowczyk i w krótkim czasie zdołał w świetnym stylu rozbić Arkę Gdynia 5:1 oraz Lechię Gdańsk 3:0. Przejął rozbity psychicznie zespół po Kiko Ramirezie i w trzy dni nastroił go na derby tak, że wygrał 4:1 przy Kałuży, zapewniając Cracovii historyczne upokorzenie, zamiatając przy okazji podłogę Michałem Probierzem, któremu nie podał ręki, ale zmierzył takim spojrzeniem, że tylko umocnił wśród kibiców Wisły legendę.

Gdy pierwszą szansę samodzielnej pracy dostał w Wiśle, ale Płock, co zbiegło się w czasie z niesamowitym wynikowym wystrzałem Nafciarzy i zaskakującą zapaścią Białej Gwiazdy Macieja Stolarczyka, całkiem serio dywagowano, czy dobre wyniki Stolarczyka z wcześniejszego sezonu nie były wyłączną zasługą jego asystenta. Statystyki wyraźnie wskazywały wtedy na zakrzywienie rzeczywistości. Mało kto jednak wówczas chciał o tym słuchać. Obie Wisły zakończyły tamten sezon w bezpośrednim sąsiedztwie. Krakowska zaczęła z czasem punktować wyraźnie lepiej, płocka znacznie gorzej. Korelacja i związek przyczynowo-skutkowy bardzo często są mylone.

Reklama

Debiutancka praca w Płocku nie umocniła marki Sobolewskiego jako trenera, ale też jej nie pogrzebała. Spędził w klubie niemal pełne dwa sezony. Odchodził na 12. i 13. miejscu, czyli na pozycjach normalnych dla Wisły Płock (sezon przed nim 14., sezon po nim 6., dwa sezony po nim 16.). Nie grał piłki porywającej, ale też nie grał antyfutbolu opartego tylko na gryzieniu trawy, którego wszyscy się po nim spodziewali, mając w głowie jego obraz jako piłkarza. Był początkującym trenerem mogącym liczyć na kolejne szanse na rynku.

Objęcie przez niego Wisły Kraków uznawano za kwestię czasu. To, że jeszcze w Ekstraklasie dołączył do sztabu Jerzego Brzęczka, traktowane było jako wielkie wzmocnienie tego sztabu. To, że zastąpił Brzęczka w trakcie fatalnej zeszłorocznej jesieni, raczej powszechnie było uznawane za ze wszech miar sensowne rozwiązanie. Rundą, w której wywindował zespół z 10. miejsca na czwarte, udowodnił, że, choć ma oczywiste ograniczenia, nie jest trenerskim nieudacznikiem, któremu jeśli dać do ręki dwie kulki, to jedną zepsuje, a drugą zgubi.

Wisła Kraków w kryzysie. Analizujemy problemy zespołu Radosława Sobolewskiego

START OD ZERA TO MIT

Radosław Sobolewski lada moment straci pracę w Wiśle Kraków. Wyleci jako fajtłapa, któremu ściągnięto do zespołu połowę Półwyspu Iberyjskiego, a on nie był w stanie ograć Odry Opole z Piotrem Żemłą. O pracy w Ekstraklasie może chwilowo zapomnieć. Jeśli ma pracować w I lidze, to w klubie o znacznie mniejszych możliwościach niż Wisła Kraków. Jego pozycja na rynku ewidentnie osłabła przez rok samodzielnej pracy w Krakowie.

O tym, że straci pracę, piszę z pewnością, bo widzę, co się dzieje. To mit, że w nowym sezonie wszystko zaczyna się od zera. Od zera zaczyna się tylko liczenie punktów w tabeli. Wszystko inne ciągnie się jak w systemie wiosna-jesień. Kto miał słabą pierwszą część roku kalendarzowego, ten w drugą musi wchodzić dobrze, bo cierpliwość wobec niego jest wyraźnie krótsza. Widać to wyraźnie nie tylko w Wiśle Kraków.

Ekstraklasa rozegrała dotąd pięć kolejek. Janusz Niedźwiedź mniej więcej od trzeciej grał już o posadę w Widzewie. Na razie jest w górnej połowie tabeli i wygrał derby, więc ma chwilę spokoju, ale przez to, że wiosną wygrał tylko dwa mecze, od początku jesieni był na musiku. Kamil Kuzera z Korony Kielce zdobył z kolei jeden punkt w pierwszych czterech spotkaniach, mając wyjątkowo wdzięczny terminarz, ale na pytania o posadę na razie nie musi odpowiadać, bo miał świetną wiosnę. Gdyby Niedźwiedź zaczął jak Kuzera, pierwsza zmiana trenera w sezonie Ekstraklasy byłaby już za nami. A przecież niektóre drużyny rozegrały raptem po cztery mecze. Nikt jeszcze nie przegrał ani nie wygrał żadnych celów. Po prostu jedni startowali na minusie, a inni mieli z poprzedniej rundy pewien kredyt.

Reklama

Sobolewski, odkąd zapadła decyzja, że pracuje dalej, był przez wiślackie środowisko traktowany jako „ten, który przegrał awans”. Nie liczyły się okoliczności łagodzące, to, że ciągnął go w dół ogon zostawiony mu przez poprzednika, to, że Puszcza Niepołomice nie tylko Wiśle strzelała gole ze stałych fragmentów gry i nie tylko Wisłę ogrywa, że w meczu z Zagłębiem Sosnowiec jego zawodnicy stworzyli znacznie lepsze sytuacje niż rywale i to już nie od trenera zależy, jak piłkarze wykorzystają sytuacje.

„Przegrał awans”. I nie ma co z tym dyskutować. Sobolewski, zwłaszcza jako były piłkarz, niekojarzący się z dalekosiężnym myśleniem strategicznym, nieumiejący tłumaczyć swoich decyzji ani tego, co się wydarzyło, grał pod presją, nawet gdy Wisła jeszcze nie musiała pod nią być.

ZAKŁAD PRODUKCJI OŚWIADCZEŃ

Zremisowanie wyjazdowego meczu z Górnikiem Łęczna zostało uznane za tragedię, choć zremisowanie wyjazdowego meczu z kimkolwiek nie powinno być uznawane za tragedię, bo przecież trudno zakładać, że dany zespół wygra wszystkie mecze, zwłaszcza wszystkie na wyjazdach, nawet jeśli jest faworytem ligi. Przytaczanie tego, że Górnik po pięciu kolejkach jest w strefie barażowej, jako jedyny oprócz lidera nie przegrał jeszcze z nikim, nawet z Miedzią Legnica, która poza tym wygrała wszystkie mecze w sezonie oraz właśnie wygrał na wyjeździe derby z Motorem Lublin, rewelacyjnym beniaminkiem i że Wisła była najbliżej ogrania go, nie ma żadnego sensu. Sobolewski był też krytykowany za wyjazdową wygraną z Polonią Warszawa, bo została odniesiona w nerwowych okolicznościach.

Od starcia ze Stalą Rzeszów właściciel Jarosław Królewski musi już po każdym meczu publikować oświadczenie, że nie zamierza zwolnić Sobolewskiego, choć zremisowanie spotkania ze Stalą było jakimś błędem w matriksie, bo przewaga krakowian była gigantyczna. Dwa niezaprzeczalnie słabe kolejne mecze (choć z drużynami, które świetnie weszły w sezon, a z jedną z nich Wisła grała w dziesiątkę od 19. minuty, mimo to strzeliła gola i na dziesięć minut przed końcem wciąż prowadziła) sprawiają, że już nie ma kogo bronić.

Falstart, jedna wygrana w ostatnich sześciu meczach (jako że zaczynanie sezonu od zera to mit, więc porażkę doznaną na koniec poprzedniego sezonu też można dorzucić na potwierdzenie tezy, że zwalniany się nie nadaje), koniec. Trudno bronić trenera, który naprawdę popełnia błędy, naprawdę nie za bardzo rozwija zawodników, naprawdę sprawia wrażenie, jakby nie trzymał ciśnienia i być może naprawdę się nie nadaje.

Problem w tym, że tego typu analizy o trenerach Wisły pisałem już kilkanaście razy. A dziennikarze, którzy zajmują się tym klubem dłużej niż ja, kilkadziesiąt. Jeśli żaden, naprawdę żaden trener nie nadaje się do prowadzenia Wisły Kraków, są tylko dwa wyjścia: albo Wisła zawsze zatrudnia fatalnych trenerów, albo prawdziwy problem jest z Wisłą. Jak w powiedzeniu: „Kobiety nie zmienisz. Możesz zmienić kobietę, ale to nic nie zmieni”.

NIEUDACZNIK ZA NIEUDACZNIKIEM?

Nie, to nie jest przesada, ani przedawkowanie publicystyki. Każdy trener odchodzi z Wisły w ostatnich latach jako kompletny nieudacznik. Jerzy Brzęczek może nie był najbardziej cenionym selekcjonerem w historii, ale pozycję na ekstraklasowym rynku miał naprawdę niezłą. Dopóki nie popełnił życiowego błędu, czyli nie dał się namówić na objęcie Wisły i zyskał łatkę tego, który spuścił z ligi wielki klub. Peter Hyballa za ostatniego wariata jest uznawany dopiero odkąd objął Wisłę. W Dunajskiej Stredzie raczej wspominali go jako trenera, który sprawdził się całkiem nieźle i grał ciekawy futbol.

Artur Skowronek przed Wisłą zbierał świetne recenzje za to, jak radził sobie w Stali Mielec, flirtował z Zagłębiem Lubin i zasadniczo był na fali. Dopiero po Wiśle znalazł się pod nią. Zyskał w Krakowie jedynie Maciej Stolarczyk, choć i tak po jego fatalnej ostatniej rundzie było już „jasne”, że wcześniej całą robotę odwalał za niego „Sobol”.

Tylko krótkofalowo, o ile w ogóle, sprawdzili się też Joan Carrillo, Kiko Ramirez i Dariusz Wdowczyk. Kazimierz Moskal, choć śpiewano mu „nie rusz Kazika, bo zginiesz”, zawsze był ruszany przy pierwszym możliwym pretekście. Szanowanym trenerem ligowym został dopiero, gdy odkleił się od Wisły. W Wiśle nie radzili sobie Tadeusz Pawłowski, choć bywało, że w Śląsku Wrocław sobie radził, Michał Probierz, który w różnych klubach radził sobie różnie, ale zwykle jednak lepiej niż w Wiśle.

Od czasu Roberta Maaskanta, ostatniego, który dał Krakowowi mistrzostwo Polski, nikt nie sprawdził się w tym klubie w perspektywie dłuższej niż rok. O czym zresztą mówimy, skoro po odejściu Franciszka Smudy w 2015 roku, tylko dwóch trenerów zdołało przepracować w Wiśle więcej niż rok (Skowronek minimalnie więcej, bo 380 dni). Dwóch z jedenastu. Mimo że zatrudniali ich różni właściciele, prezesi, dyrektorzy sportowi i dawali im do dyspozycji zupełnie różnych piłkarzy. Nieważne, czy ktoś miał dobrą pozycję na rynku, jak Adrian Gula w momencie zatrudnienia, czy jak Ramirez był kompletnie anonimowy. Odpowiednim człowiekiem dla Wisły był nie dłużej niż rok. A zwykle znacznie krócej.

Zwolnienie z Wisły będzie więc oczywiście porażką Sobolewskiego, na którą w dużej mierze sam zapracował. Ale będzie też porażką Wisły, która zrobiła się żywiołem nie do okiełznania przez nikogo. Przecież zmiana trenera w najbliższym czasie będzie oznaczać, że w dziewięciu na dziesięć ostatnich sezonów klub zmieniał trenera w trakcie rozgrywek. Jedynym sezonem, w którym tego nie zrobił, był 2018/2019, gdy wszystko wokół chyliło się ku upadkowi, więc nikt nie zajmował się trenerem, ciesząc się, że Maciej Stolarczyk w ogóle chce jeszcze pracować w takich warunkach. Kiedy sytuacja była chociaż mniej dramatyczna, odpowiedzią na doraźne problemy zawsze było rzucenie trenera na pożarcie. Czy rzucający nazywał się Cupiał, Sarapata, Błaszczykowski, czy Królewski, rozwiązanie zawsze było tylko jedno.

SZUKANIE WIĘKSZEGO NAZWISKA

Teraz „Gazeta Krakowska” donosi, że władze Wisły chciałyby mocnego nazwiska. W rozumieniu: mocniejszego niż Sobolewski. To może być problem, bo w ostatnim czasie Wisła już zatrudniała mocne nazwiska: do I ligi wzięła trenera z Ekstraklasy (Sobolewski). Do walki o utrzymanie w Ekstraklasie wzięła selekcjonera reprezentacji Polski. Wcześniej zatrudniała modnych i znanych w momencie zatrudnienia trenerów z zagranicy. Jeśli teraz nazwisko miałoby być jeszcze większe, musiałaby sięgnąć na naprawdę wysoką półkę. Przy czym, z perspektywy dobrego trenera, naprawdę nie ma dziś wielu powodów, by ryzykować wejściem do Wisły. Ponad nią jest osiemnaście klubów Ekstraklasowych, z których przynajmniej połowa w najbliższych miesiącach będzie szukała nowego trenera.

Wśród klubów I-ligowych krakowianie pewnie są jedną z najbardziej atrakcyjnych opcji, ale na pewno jest kilka miejsc, w których też można walczyć o awans do Ekstraklasy, a jednak mniej się ryzykuje, że za moment będzie się na rynku wytykanym palcami.

Szczerość, odwaga i konsekwencja. Daniel Myśliwiec, trener warty uwagi

W spekulacjach często pojawia się Daniel Myśliwiec, były trener Stali Rzeszów. Pomijając już fakt, że pojawia się także w spekulacjach dotyczących klubów ekstraklasowych i jest jednym z najgorętszych nazwisk na rynku, nie tylko I-ligowym, ale ogólnopolskim, to też nie był trener, któremu od razu wszystko wyszło. Ze Stalą w pierwszej rundzie w II lidze wygrał siedem meczów z 20 i zajął dziesiąte miejsce. W kolejnym sezonie awansował, ale kluczowe było, że w ogóle dostał kolejny sezon.

Gdyby dziś przejął Wisłę i w czerwcu 2024 nie świętowałby awansu, byłby za rok w dokładnie takiej samej sytuacji, w jakiej dziś jest Sobolewski. A może nawet jeszcze bardziej, bo jest typem trenera, który czasem wystawiałby się na strzał: ma bardzo jasne wyobrażenie dotyczące tego, jak ma wyglądać jego futbol, chce grać ryzykownie (co znaczy, że czasem nie wyjdzie), sprawienie, że zawodnicy zrozumieją, o co mu chodzi, będzie wymagać czasu (czyli może skutkować gorszymi wynikami).

Myśliwiec, do którego się dziś wzdycha, za kilka miesięcy mógłby się okazać tym, którego obwinia się za to, że Wisła znów zawodzi. Wisła może oczywiście znaleźć trenera lepszego niż Sobolewski albo lepiej pasującego do zespołu, który zbudowała. Ale przekonać trenera o większym nazwisku, że warto zaryzykować, nie będzie wcale aż tak łatwo. Mimo że każdy trener, przekonany o własnej wartości, koniec końców uznałby, że akurat on da sobie radę z tym żywiołem i obudzi tkwiący w nim potencjał. Dopiero na miejscu, gdy jest już za późno, dowiaduje się, że zadanie jest trudniejsze niż myślał.

NIE ZWOLNIĆ I ZOBACZYĆ, CO SIĘ STANIE

Po poprzednim sezonie, gdy wiele osób uważało, że do zmiany trenera powinno dojść już wówczas, napisałem, że moim zdaniem pozostawienie Sobolewskiego na stanowisku jest decyzją racjonalną. Nie ze względu na zachwyt nad jego trenerskim warsztatem, a właśnie ze względu na wstydliwą i szkodliwą dla klubu wyjątkową nawet w skali Polski chybotliwość ławki.

Uważam, że akurat Wisła powinna zmieniać trenerów nie kiedy są pierwsze symptomy, że coś idzie nie tak, ani tym bardziej uprzedzając je, ale wtedy, gdy już naprawdę nie ma wyjścia. Przy czym, gdybym był właścicielem Wisły, kusiłoby mnie napisanie sobie przed sezonem na tablicy w gabinecie: „Nie zwolnię trenera nawet jeśli wpadniemy w kryzys. To jedyna rzecz, której w tym klubie jeszcze nie spróbowano”. I patrzyłbym to rano, wieczorem, po każdej porażce, po przeczytaniu i usłyszeniu każdej rady, że trzeba by zwolnić trenera.

Ale ja sobie mogę pisać. Prezes, żeby tak zrobić, musiałby mieć niesamowicie grubą skórę. A, że start sezonu jest na tyle nieudany, atmosfera wokół Sobolewskiego na tyle gęsta, dziś już blisko mi do stanowiska, że przeciąganie tego będzie szkodliwe dla wszystkich stron: Sobolewski będzie tracił to, co budował przez lata, a Wisła będzie traciła następne tygodnie, w których mogłaby spróbować coś poprawić. Zwłaszcza że faktycznie można sobie wyobrazić trenerów, którym będzie łatwiej komunikacyjnie dotrzeć do Hiszpanów i czujących się bardziej naturalnie w zespole pełnym techników chcących ciągle mieć piłkę przy nodze. Skoro zdecydowano się na taki sposób budowy zespołu, być może trzeba do tego zespołu dostosować trenera.

Wciąż jednak uważam, że to nie jest tak, że Sobolewski jest jakimś wyjątkowo złym trenerem, którego odejście rozwiąże nieprawdopodobnie wiele problemów. Przeciwnie, myślę, że wiele problemów od lat zostaje z Wisłą niezależnie od tego, kto ją prowadzi. Nie wiem, kto będzie następcą Sobolewskiego. Wiem tylko, że za rok o tej porze będzie uznawany za zbyt słabego na Wisłę i winnego jej problemów. Równolegle z rozliczaniem błędów Sobolewskiego powinno się też więc toczyć w klubie wewnętrzne dochodzenie wyjaśniające, dlaczego notorycznie trenerzy, którzy radzą sobie w innych miejscach, nie radzą sobie w Wiśle. Bez tego zmiana trenera będzie teraz tylko działaniem pod publiczkę, mającym kupić władzom klubu odrobinę spokoju. Ale błędne koło nie przestanie się toczyć.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

70 komentarzy

Loading...