Jeremy Sochan nie jest pierwszym koszykarzem San Antonio Spurs z „10” na plecach i kolorowymi włosami. Przed Polakiem barwy tej drużyny reprezentował Dennis Rodman. Słynny „Robak” w Teksasie spędził dwa sezony. W ich czasie zdążył zaprzyjaźnić się z wokalistą Pearl Jam, wdać się w romans z Madonną, skłócić się z całym zespołem i zyskać miano „najbardziej kontrowersyjnego sportowca w Stanach Zjednoczonych”.
Spis treści
Co ma Rodman do Sochana?
Naszego koszykarza z Rodmanem w praktyce nie łączy wiele, mówimy o ludziach obdarzonych kompletnie innymi charakterami. Zamiłowanie do zmieniania koloru włosów, numer na koszulce, drużyna i pozycja na boisku skłaniały jednak kibiców do zestawiania ich ze sobą. I wraz z rozwojem kariery Sochana, to porównanie raczej nie zniknie, a będzie pojawiało się coraz częściej.
Dennisa Rodmana najlepiej pamiętamy z trzech sezonów, które spędził w Chicago Bulls Michaela Jordana. Jego wizerunek, jakiego dorobił się w połowie lat 90. – szalonego skandalisty, który między meczami latał imprezować do Las Vegas – został znakomicie przedstawiony choćby w dokumencie „The Last Dance”.
Tak się jednak składa, że kultowy koszykarz nie zawsze sprawiał olbrzymie problemy. Nie zawsze był na świeczniku. Jego ekscesy rozpoczęły się właśnie w okresie, gdy trafił do San Antonio. Można powiedzieć, że Rodman ewoluował na przestrzeni lat. Gdy wchodził do NBA, nikt nie mógł przewidzieć, co z niego „wyrośnie”. A gdy jeszcze był nastolatkiem, nie mógł nawet myśleć o tym, że zwiąże ze sportem swoją przyszłość.
Zanim przejdziemy zatem do tego, jak Rodman rozrabiał w drużynie budowanej przez Gregga Popovicha, przybliżmy momenty, w których kształtowała się jego osoba.
Oszukać przeznaczenie
Rodman nie wiódł młodości wspólnej niemal wszystkim przyszłym gwiazdom NBA. Nie był popularnym dzieciakiem, błyszczącym na szkolnych korytarzach i boiskach. Jeśli już, to wytykano go palcem, obgadywano za plecami. Nieśmiałego i… niewysokiego chłopca, który miał problem z budowaniem jakichkolwiek relacji.
Najwięcej czasu spędzał z dwoma siostrami oraz matką, pracującą jako kierowca szkolnego autobusu. To było jego całe otoczenie i cała rodzina. Ojciec zostawił ich, gdy Dennis miał trzy lata. Brak męskiego wzorca miał mieć olbrzymi wpływ, na to jak wyglądało jego dorastanie, a także dorosłe życie.
– Nie miałem żadnych męskich przyjaciół, nawet w liceum. Przestałem grać w futbol amerykański w dziewiątej klasie, bo bałem się przebywać w towarzystwie chłopaków – tłumaczył Rodman. Brak zaufania, jaki czuł do swoich rówieśników, był również powiązany z wychowywaniem się bez jednego z rodziców. – Widziałem jak to wszystko przeżywała moja mama – opowiadał.
Przez całe liceum Dennis Rodman nie rozegrał ani jednego meczu w szkolnej koszykarskiej drużynie. Mimo szczerych chęci nie mógł przeskoczyć tego, że nie mierzył nawet 180 cm wzrostu. Najlepsze wyniki w baskecie w jego rodzinie odnosiły siostry Dennisa. Obie osiągnęły status „All-Americans”, przeznaczony dla najlepszych licealistek w Stanach Zjednoczonych.
Jakakolwiek sportowa kariera wydawała się natomiast poza zasięgiem Rodmana. Kiedy miał osiemnaście lat, znalazł pracę jako dozorca na lotnisku. Niedługo potem wpadł w swoje pierwsze kłopoty. Ukradł piętnaście zegarków (niektóre źródła mówią, że pięćdziesiąt) z miejscowego sklepu, po czym rozdał je swoim znajomym. Został przez to aresztowany i spędził noc na komisariacie.
Ostatecznie mu się upiekło – z racji, że wspomnianych dóbr nie sprzedał. W tamtym momencie miał obiecać sobie, że zrobi coś ze swoim życiem. Zanim jednak nadeszły kluczowe dla niego zmiany, został wyrzucony z domu przez matkę. Miał do niej żal, że nigdy nie okazywała mu miłości, przytulała i mówiła, że go kocha. A ona nie chciała mieć na utrzymaniu „darmozjada”.
Dennis noce spędzał zatem na kanapach, podwórkach, ławkach w parku. A w międzyczasie rósł. Jako 22-latek mierzył już w okolicach 203 cm wzrostu. Niedługo później został dostrzeżony przez trenera jednego z miejscowych uniwersytetów. I w rezultacie spędził trzy owocne sezony na parkietach akademickiej koszykówki.
Potem zachwycił skautów na testach organizowanych przez NBA i wpadł w oko Detroit Pistons. W 1986 roku został wybrany przez nich w drafcie najlepszej ligi świata. Miał 25 lat i oszukał przeznaczenie. Został zawodowym koszykarzem. I co dla niego było jeszcze ważniejsze: wreszcie wyszedł z cienia, w którym znajdował się całe nastoletnie życie.
Wciąż nie wyróżniał się jednak tak bardzo, jak chciał. Nie zapełnił pustki, którą czuł w środku.
Kim jest Dennis?
Ponad dwudziestoletni Rodman dalej miał wiele wątpliwości i kompleksów. Wreszcie znalazł jednak prawdziwego przyjaciela. Był nim… 13-letni Bryne Rich, którego spotkał w 1983 roku na koszykarskim obozie. Podczas jednego z treningów rzucali do wspólnego kosza, kiedy jeden z nich postanowił się przedstawić. Dzieliło ich dziewięć wiosen, ale błyskawicznie znaleźli wspólny język.
Obaj mierzyli się z demonami. Rodman wciąż był bardzo nieśmiały, miał trudne relacje z matką i jak wspominał po latach – „czuł się niekochany”. A Bryne nie mógł zapomnieć kolegi, którego przypadkowo postrzelił w czasie wspólnego celowania z pistoletów do puszek, jabłek i innych przedmiotów w rodzinnym gospodarstwie.
Dennis nie tylko zaprzyjaźnił się z Brynem, ale często przebywał w jego domu. Rodzina chłopca stała mu się bardzo bliska. Do tego stopnia, że w przerwach między semestrami na uczelni, mieszkał właśnie u swojego przyjaciela. Nie chciał wracać do rodzinnego domu i miasta, bo wiedział, że tam prędzej czy później wpadnie w kłopoty.
Znajomość z Brynem działała na niego jak terapia. I w drugą stronę – chłopiec po raz pierwszy od wspomnianego wypadku był w stanie zasnąć w swoim łóżku, kiedy Rodman spał obok parę metrów dalej na podłodze. – To był boży dar, że Dennis stał się częścią naszej rodziny. Bryne też mu zresztą pomógł. Pierwszy rok na studiach był dla niego ciężki. Trafił na uczelnię, po tym jak przez trzy lata nie uczył się w żadnej szkole – wspominała matka nastolatka.
Dennis zatem robił pierwsze kroki w kierunku socjalizowania się, nawiązywania głębszych znajomości. Kiedy trafił jednak do NBA, wciąż był niezwykle spokojnym i zamkniętym w sobie chłopakiem, który uwielbiał spędzać czas na świeżym powietrzu. Rozpalać ognisko, patrzeć w gwiazdy. Jego transformacja była stopniowa.
Pod koniec lat osiemdziesiątych zrobił swój pierwszy tatuaż, co poskutkowało telefonem z NBA. Komisarz David Stern – pieczołowicie dbający o wizerunek ligi – osobiście wytłumaczył mu, że nie chce, aby na jego ciele powstawały kolejne dziary. Rodman przyjął to do wiadomości. Ale i tak cieszył się, że zrobił coś nowego, wyrwanego z konwencji.
W międzyczasie zawodnik Pistons zaczął się też oczywiście wyróżniać na boisku. Ekipa z Detroit urosła do miana jednej z największych potęg w NBA. I dorobiła się wizerunku „Bad Boys”, złych chłopców, którzy grali niezwykle fizycznie, ba, momentami wręcz brutalnie. Rodman też nikomu nie odpuszczał, był zmorą dla najlepszych strzelców rywali. W 1991 roku otrzymał nagrodę dla najlepszego obrońcy NBA, a sezon później kolejną.
– Wszyscy znaliśmy wtedy Dennisa, który nigdy nie pił, nigdy nie brał narkotyków – wspominał swojego kolegę Isiah Thomas, legendarny zawodnik Detroit Pistons. – Był delikatną, niewinną duszą.
„Robak” mógł wówczas skupić się na koszykówce. „Bad Boys” spędzali ze sobą sporo czasu, stanowili niezwykle zgraną grupę. To podobało się Dennisowi. Dawało mu poczucie, że jest częścią rodziny. Wciąż jednak stanowił osobliwy przypadek.
Zdarzyło się, że kiedy inni zawodnicy poszli do klubu nocnego, on grał w hotelu na konsoli z Peterem Ginopolisem, jednym z chłopców do podawania piłek w Detroit. Ten po latach wspominał, że… sam się czuł, jakby niańczył nastolatka. Nie mógł uwierzyć, że gwiazda NBA woli jeść z nim pizzę i wlepiać się w ekran telewizora zamiast imprezować na mieście.
Rodman w okresie gry w Detroit wciąż był więc dzieciakiem zamkniętym w ciele potężnego mężczyzny. Ale raczej nie niewiniątkiem. Wystarczy przejść do jego związku z młodszą o cztery lata Annie Bakes, którą poznał w 1987 roku. Kobieta wspominała w autobiografii „White Girls Don’t Bounce”, że Dennis notorycznie ją zdradzał, stosował przemoc, a także przekonał do czterech aborcji. Para doczekała się jednak jednego dziecka, córki Alexis, a w 1992 roku wzięła ślub.
Rodman miał zatem w teorii dla kogo grać i wracać do domu. Nic nie uderzyło go jednak tak mocno, jak to, co nastąpiło po sezonie 1991/1992. Detroit Pistons opuścił wówczas Chuck Daly, wieloletni trener tej drużyny. 61-latek był mentorem Dennisa, kimś, kto jak inny potrafił do niego dotrzeć. I kimś, kogo Rodman traktował jak ojca.
– Czuję się naprawdę dotknięty tym, co się stało. On nie powinien odejść. Przegranie meczu koszykówki nie jest tak ważne, jak utrata osoby, którą kochasz i na której ci zależy – opowiadał zdruzgotany Dennis. A że nieszczęścia chodzą parami, szybko posypało się też jego małżeństwo. W 1993 roku policjanci znaleźli koszykarza śpiącego w samochodzie, z naładowanym pistoletem leżącym na siedzeniu pasażera.
– Wiem, że miejsca w które trafiał, nie dawały mu bezwarunkowej miłości, jakiej pragnął i szukał. W tym wszystkim było wołanie o pomoc. I myślę, że nikt mu nie pomagał – wspominał po latach Isiah Thomas.
Śmierć i narodziny
Dlaczego Dennis Rodman nie popełnił samobójstwa? Zacznijmy od tego, że na jego drodze pojawił się Craig Sager, znany dziennikarz NBA. Koszykarz zdradził mu plan odebrania sobie życia w jednym z klubów w Detroit. – Miał przy sobie broń. Zamierzał to zrobić. Wytłumaczyłem mu, jak głupie by to było – wspominał reporter TNT.
Koniec końców Rodman i tak znalazł się samotny na parkingu w pobliżu hali Detroit Pistons. Siedział w samochodzie, trzymał pistolet w ręce. – Wtedy z jakiegoś powodu puściłem muzykę – opisywał. – Słuchałem piosenki i rozmyślałem. Nie miało to żadnego związku z koszykówką. A miłością, której chciałem i która mnie nagle opuściła.
– Z radia leciały kolejne piosenki. To był Pearl Jam. „Even Flow”, „Black”, tego typu kawałki. Miałem pistolet na kolanach. A następna rzecz, którą pamiętam: obudziłem się. Wokół mnie byli ci wszyscy policjanci. Nie wiedziałem, o co chodzi, zapomniałem o broni. Wyciągnęli mnie z samochodu. Na tym się to skończyło.
– Nie chodziło mi o koszykówkę, tylko poczucie bycia zdradzonym. Bo chciałem tak bardzo, żeby ktoś mnie w życiu pokochał – opowiadał Rodman.
Po latach koszykarz tłumaczył, że wówczas nie zabił siebie, tylko fałszywą wersję siebie. Czy też zabił starego Dennisa Rodmana i pozwolił narodzić się nowemu. W każdym razie: jego życie już nigdy nie miało być takie same.
Z odmienionym 32-latkiem przyszłości nie wiązali jednak Detroit Pistons. Rodman trafił do San Antonio Spurs, gdzie na nowo przedstawił się światu koszykówki i amerykańskiego sportu.
Poznajcie prawdziwego mnie
Jak po latach wspominał Sean Elliott, wieloletni zawodnik drużyny z Teksasu, jego zespół był „cichą grupą, która dogadywała się chyba najlepiej w lidze”. W 1993 roku ten gracz został wymieniony do Detroit, właśnie za Dennisa Rodmana. To nie mogło skończyć się dobrze. Władze Spurs wiedziały, że były zawodnik Pistons stał się w ostatnim czasie problemowy. Ale nie wiedziały, jak bardzo.
Dennis stanowił kompletne przeciwieństwo Davida Robinsona, a więc lidera i gwiazdy Spurs. Po jednej stronie stał gość, który pokochał imprezowanie i picie jak gwiazda rocka. A po drugiej niezwykle religijny i zdyscyplinowany człowiek, który zanim trafił do NBA, odbył dwuletnią służbę w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych. Ta dwójka nie mogła się dogadać. W prywatnych rozmowach Robinson miał nazywać Rodmana… „diabłem”.
W okresie gry w Spurs Rodman zaczął też eksperymentować z fryzurami. Zainspirował go film „Człowiek Demolka”, w którym główną rolę grał Wesley Snipes. Postanowił, że również zafarbuje sobie włosy na jasny blond. Innym razem tłumaczył, że zrobił to z nudy. Bo San Antonio było nużącym miastem, w którym nie miał czasem co robić.
W kolejnych miesiącach na głowie Rodmana pojawiała się czerwień, zieleń, rażąca po oczach pomarańcz czy kokardka (na zdjęciu głównym), która miała symbolizować wsparcie dla osób zarażonych AIDS. Kolorowe włosy stały się oczywiście znakiem rozpoznawczym koszykarza San Antonio Spurs.
A jak to wyglądało na boisku? Jeszcze w pierwszym sezonie Rodman był „do okiełzania”. Mimo tego, że na co dzień naturalnie nie dogadywał się z Robinsonem, tworzył z nim mocny, podkoszowy duet. Fantastycznie grał na tablicach (ponad 17 zbiórek na mecz) i był niemal zawsze do dyspozycji trenera – ominął tylko 3 z 82 meczów w sezonie regularnym.
Pod koniec rozgrywek 1993/1994 trafił natomiast na Madonnę. Co ciekawe, to nie on był inicjatorem ich spotkania. Słynna piosenkarka zwróciła na niego uwagę podczas meczu w Los Angeles. I postanowiła, że przejdzie się prosto do szatni Spurs.
– Siedziała w pierwszym rzędzie, wyglądając w pełni „Maddonowo”. A po meczu siedziała już przy mojej szafce. Myślałem: co ty tu do cholery robisz? – opowiadał Rodman. – Inni zawodnicy zareagowali tak samo. Co ona tu do cholery robi? Ale koniec końców tylko chcieli zrobić sobie z nią zdjęcie. A ona nie była onieśmielona. Żartowała, rozmawiała z chłopakami. Potem poszedłem z nią do jej mieszkania. Tak to wyglądało w San Antonio: żyłem życiem koszykarza i gwiazdy rocka.
Związek Rodmana z Madonną nie przetrwał próby czasu, kończąc się po dwóch miesiącach. Do historii przeszło jednak kilka mniej lub bardziej wiarygodnych anegdot. Choćby ta, w której piosenkarka miała zaoferować Dennisowi dwadzieścia milionów za… zajście z nim w ciążę.
Niektórzy też sugerowali, że Madonna pozwoliła koszykarzowi się otworzyć, zacząć „wyrażać siebie”. Tej wersji zaprzeczył sam zainteresowany, bo jego przemiana nastąpiła wcześniej. – Ona miała zastój w swojej karierze, a ja zacząłem się wybijać. Motywowaliśmy siebie nawzajem i w pewnym momencie szliśmy w tym samym kierunku – tłumaczył Rodman.
Według koszykarza to Madonna była też stroną „bardziej zaangażowaną” w relację. – Chciała wziąć ślub. Chciała mieć moje dziecko. Mówiła: bądź w tym pokoju w hotelu w Las Vegas w ten dzień, żebyś mógł mnie zapłodnić. Potrafiła sprawić, że czułeś się jak Tutanchamon. Ale też chciała się przytulać i być trzymana.
W San Antonio Rodman poznał również wokalistę swojego ulubionego zespołu Pearl Jam, czyli Eddiego Veddera, a także inną osobę, która okazała się dla niego szczególnie ważna. Był nią Jack Haley, rezerwowy zawodnik Spurs. Jak to określił New York Times: jedyny człowiek, który potrafił rozmawiać „biegłym rodmanowym”. Media nazywały go opiekunem albo niańką Dennisa.
Co sprawiło, że koszykarze złapali wspólny język? Można powiedzieć, że podobny charakter. Choć na pierwszy rzut oka kompletnie się od siebie różnili. Haley był białym chłopakiem z bogatego domu. Jego rodzina prowadziła restaurację specjalizującą się w owocach morza, ojciec w przeszłości profesjonalnie surfował, a siostra pracowała w bliskim otoczeniu Barbary Bush, pierwszej damy Stanów Zjednoczonych w latach 1989-1993.
Haley, który zanim zaczął grać w koszykówkę, łapał się różnych sportów, stanowił „frywolną i beztroską duszę”. Do wszystkich zwracał się per „ziom”. Kochał być w centrum uwagi, kochał życie, a nade wszystko zabawę. Nie tylko imprezował z Rodmanem (wspólnie z nimi w nocne eskapady udawał się też choćby Bryne Rich, wspomniany przyjaciel „Robaka), ale był otwarty na jego nietypowe pomysły. Jak pójście wspólnie z nim i swoją żoną na podwójną randkę do gejowskiego baru.
– Obaj jesteśmy bardzo fizycznymi koszykarzami. Obaj uwielbiamy trenować na siłowni. Słuchamy też takiej samej muzyki, czyli alternatywnego rock’n’rolla. Jesteśmy uzależnieni od Las Vegas w okresie wakacyjnym. Spędzamy sporo czasu razem – opisywał Haley swoją relację ze starszym o trzy lata koszykarzem.
To w dużej mierze dzięki Jackowi Rodmana udawało się przez jakiś czas trzymać w ryzach. W końcu jednak zaczęły się problemy.
„To było jak zoo”
Co warte zaznaczenia – w żadnym punkcie kariery Rodman zaczął odpuszczać na boisku. Nikt nie miał wątpliwości, jak wiele daje drużynie z Teksasu. – Potrafi kontrolować tempo meczu bez zdobywania punktów, to coś niesamowitego – oceniał Doc Rivers, jego kolega z zespołu. – Jest też świetnym graczem ofensywnym. Jest mądry, widzi boisko jak rozgrywający. Postawi kluczową zasłonę albo pośle świetne podanie. Nawet jeśli nie asystę, to podanie, które po chwili da asystę kolejnemu zawodnikowi.
Sports Illustrated nazwało Rodmana „najbardziej kontrowersyjnym sportowcem w USA”, ale też porównywało go do Wayne’a Gretzky’ego. Bo był geniuszem, który widział grę z wyprzedzeniem, zawsze znajdował się dwa ruchy przed innymi. Sam „Robak” mówił natomiast: – To dla mnie kompletnie inny sport. Wiem, gdzie zaraz będzie piłka.
Z czasem relacje Rodmana zarówno z osobami decyzyjnymi w Spurs, jak i innymi zawodnikami, uległy pogorszeniu. Trenera Boba Hilla nazywał „wzwodem”. Nie miał też dobrego zdania o Greggu Popovichu, wówczas jeszcze menedżerze klubu z Teksasu. – Ani trochę mnie nie lubił. Nie byłem typem, który chodził do kościoła, a David Robinson nazywał mnie diabłem. Pomyślałem: okej, bez różnicy, nie płacicie mi po to, żebym był kurwa miły. Płacicie mi po to, żebym wygrywał.
Rodman zarzucał też Popovichowi, że ten stara się mieć za dużą władzę nad zespołem. – Pragnął być trenerem i menedżerem w tym samym czasie. Stał tuż obok Boba Hilla każdego dnia i mówił: „musisz zrobić to i tamto, czas, żebyś mnie posłuchał.” Chciał być też gościem, który okiełza Dennisa Rodmana. „Pan wojskowy” chciał ze mnie zrobić dobrego, małego chłopca. Dobrego żołnierza.
Im dłużej trwał sezon 1994/1995, tym gorzej było z Rodmanem. Spóźniał się na mecze i treningi, kłócił z sędziami i sztabem szkoleniowym. Doszło nawet do tego, że w czasie spotkania rzucił workiem z lodem w kierunku Hilla. W pewnym momencie Spurs zawiesili go w prawach zawodnika bez wypłacania mu pensji. Prawdziwa kulminacja „niewłaściwego zachowania” koszykarza nastąpiła jednak dopiero podczas playoffów.
W trzecim meczu półfinału konferencji przeciwko Los Angeles Lakers w czasie przerwy na żądanie Dennis ściągnął buty i owinął się ręcznikiem, sugerując, że dalej grać nie będzie. Trener nie wystawił go zatem do końca spotkania, a także kompletnie wyrzucił ze składu na starcie numer cztery. W piątym meczu Rodman już zagrał, ale nie wyszedł w pierwszej piątce. Mimo tego Spurs wygrali serię z Jeziorowcami, a Rodman nie ukrywał swojej ekscytacji. – To na mnie działa, wygranie serii w Los Angeles. To miasto mnie podnieca – mówił.
Kolejna runda playoffów nie poszła już jednak po myśli San Antonio Spurs. Zespół z Teksasu został zdominowany przez Houston Rockets i Hakeema Olajuwona. W międzyczasie Rodman krytykował trenera, za to, że ten pozwolił rozszaleć się gwieździe drużyny przeciwnej. Dostało się też Robinsonowi, który „nie potrafił grać pod wielką presją”. A także oczywiście Greggowi Popovichowi.
– To po prostu niedojrzałość – określał wybryki Rodmana Doc Rivers. – Jeśli chcesz wychodzić na miasto, imprezować, mieć szalone fryzury, to nie znaczy, że musisz być złym gościem. Kiedy jednak twoje zachowanie wpływa na zespół, to nie jest nic dobrego. Są zawodnicy, którzy uważają, że lepiej byłoby nam bez niego. Ja jeszcze w tej grupie nie jestem, ale nie gram w Spurs długo.
Podobną cierpliwością nie wykazał się Popovich, który – jak to określił Rodman – zwyzywał go, po czym oddał za bezcen.
Spokój w San Antonio, wielka koszykówka w Chicago
San Antonio Spurs wymienili Dennisa Rodmana do Chicago Bulls w zamian za Willa Perdue, rezerwowego środkowego Byków. Ostatecznie na tej transakcji dobrze wyszły obie strony. Kontrowersyjny koszykarz wpasował się w zespół mający kilka silnych osobowości, w postaci Phila Jacksona, Michaela Jordana i Scottiego Pippena. A była ekipa „Robaka” po słabym sezonie (co było pokłosiem kontuzji Robinsona) wybrała w drafcie 1997 Tima Duncana, swoją przyszłą legendę.
– W poprzednim roku to wszystko było jak zoo. Teraz będę mógł skupić się na koszykówce. Nie będzie już więcej tego bałaganu. Wszyscy czują ulgę – mówił tuż po odejściu Rodmana ze Spurs David Robinson. Tymczasem Dennis po latach był wdzięczny, że…. w San Antonio nie udało mu się nic wygrać. – To mogło wypalić, ale nie wypaliło. Dziękuje Bogu, że nie zdobyłem mistrzostwa w San Antonio. Gdybym to zrobił, zostałbym tam na dłużej. Nigdy nie trafiłbym do Chicago Bulls, a Chicago Bulls nie wygraliby trzech mistrzostw z rzędu. Dziękuje swoim szczęśliwym gwiazdom – wspominał.
Czas oczywiście leczy rany, ale i tak trudno nazywać Dennisa Rodmana legendą San Antonio Spurs. Gregg Popovich, obecny szkoleniowiec zespołu też – delikatnie mówiąc – nie najlepiej wspomina współpracę z kontrowersyjną gwiazdą. Nie możemy zatem powiedzieć, że liczymy, iż Jeremy Sochan pójdzie w ślady „swojego poprzednika”.
Ale wierzymy, że również zapadnie w pamięci wszystkim kibicom NBA.
Czytaj więcej o NBA:
- Mistrz i buntownik. Historia Billa Russella
- Startuje NBA. Znowu z Polakiem na salonach!
- 50 najlepszych zawodników w historii NBA z podziałem na pozycję
- Polak trafił pod skrzydła legendy. Gregg Popovich zaopiekuje się Jeremym Sochanem
- Szkoła Popa. Jak jeden trener „stworzył” kilkunastu kolejnych
Fot. Newspix.pl
Źródła wypowiedzi: Sports Illustrated, The Washington Post, Forbes, USA Today, Bleacher Report, Rodman: For Better or Worse, Los Angeles Times, ESPN, Chicago Tribune, Dennis Rodman. Powinienem być już martwy.