Reklama

Trela: Efekt Dembele. Jak niemiecka luka w szkoleniu wpłynęła na reprezentację Francji

Michał Trela

Autor:Michał Trela

17 grudnia 2022, 09:03 • 8 min czytania 24 komentarzy

Siedmiu Francuzów, którzy w niedzielę mogą zostać mistrzami świata, pierwsze powołania do narodowej reprezentacji dostało dopiero po transferze do Bundesligi. Ponad 1/3 kadry Didiera Deschampsa ma za sobą występy w lidze niemieckiej. Choć oba kraje sąsiadują ze sobą, w kwestiach piłkarskich odkryły się dopiero w ostatnich latach. Głównie za sprawą Ousmane’a Dembele i Ralfa Rangnicka.

Trela: Efekt Dembele. Jak niemiecka luka w szkoleniu wpłynęła na reprezentację Francji

Wystarczy rzut oka na listę Francuzów o największej liczbie występów w Bundeslidze, by zrozumieć, że ta nacja nie odgrywała dotąd w lidze niemieckiej wielkiej roli. Z pierwszego miejsca spogląda na wszystkich Jonathan Schmid, wyceniany na trochę ponad milion euro prawy obrońca SC Freiburg, który grał jeszcze w Augsburgu i w Hoffenheim. Do reprezentacji Francji nie zaproszono go nigdy, nawet w kategoriach młodzieżowych. Oprócz niego w pierwszej piątce są jeszcze Anthony Modeste, wieloletni snajper Kolonii czy Hoffenheim, który na poziom Ligi Mistrzów dostał się dopiero w tym roku, przygarnięty w trybie awaryjnym przez Borussię Dortmund, Mathieu Delpierre, były obrońca Stuttgartu czy Hoffenheim oraz Josuha Guilavogui, jako jedyny w tym gronie mający za sobą epizody w reprezentacji Francji. Gdy jednak zamienił Atletico Madryt na Wolfsburg, Didier Deschamps pozwolił mu zagrać w kadrze tylko dwa razy. Najlepsi Francuzi przez lata omijali Bundesligę, wybierając grę w Anglii, Hiszpanii czy we Włoszech. Franck Ribery, który przełamał ten trend i jako jedyny spośród pięciu najczęściej grających w Niemczech Francuzów naprawdę zasługuje na status gwiazdy, w ojczyźnie zawsze był niezrozumiany i zrobił większą karierę w klubie niż w reprezentacji. Oprócz niego jeszcze tylko Willy Sagnol, Youri Djorkaeff czy Bixente Lizarazu byli odpowiednio dobrzy, by grając w Niemczech, w ogóle myśleć o powołaniach do kadry narodowej. Najlepsi Francuzi mieli atrakcyjniejsze kierunki emigracji niż sąsiad ze wschodu. A Niemcy niespecjalnie widzieli powód, by sięgać po francuskich piłkarzy drugiej czy trzeciej kategorii.

WYSYCHAJĄCE ŹRÓDEŁKO

Wszystko zmieniło się w ostatnich latach, gdy Niemcy zaczęli dostrzegać pierwsze symptomy wysychania ich szkoleniowego źródełka. Reformując system kształcenia młodzieży na początku XXI wieku m.in. na wzór francuski, wierzyli, że piłkarze formatu Manuela Neuera, Mario Goetzego, Thomasa Muellera, Toniego Kroosa czy Kaia Havertza już zawsze będą się rodzili na kamieniu. Ale po mistrzostwie świata w 2014 roku okazało się, że w następnym pokoleniu brakuje światowej klasy talentów. O ile jeszcze na początku minionej dekady niemal każdy klub Bundesligi miał jakiegoś utalentowanego młokosa własnego chowu, o tyle w jej drugiej części okazało się, że młodzież trzeba by importować. Jako pierwsze zrozumiały to kluby, które z wprowadzania do seniorskiej piłki młodych piłkarzy i sprzedawania ich z zyskiem uczyniły swój model biznesowy: Borussia Dortmund i RB Lipsk.

PRZETARTA ŚCIEŻKA

Gdy BVB wykładała 35 milionów euro na 19-letniego Ousmane’a Dembele, który miał za sobą raptem jeden sezon w Ligue 1 w barwach Stade Rennes, w Bundeslidze Francuzów było mniej niż Japończyków, Serbów czy Czechów. Pięć lat później po raz pierwszy wskoczyli na pierwsze miejsce wśród zagranicznych nacji, których gra w Bundeslidze najwięcej, detronizując po latach Austriaków. Dziś występuje ich w Niemczech aż 38, czyli o piętnastu więcej niż drugich na liście graczy z Austrii. Inaczej mówiąc, każdy klub Bundesligi ma dziś średnio w kadrze ponad dwóch Francuzów. Na wyobraźnię dyrektorów sportowych musiał podziałać fakt, że Dembele w ciągu dwunastu miesięcy w Dortmundzie zwiększył wartość o ponad sto milionów i został przez Borussię sprzedany Barcelonie za obłędne 140 milionów euro. Efekt był potęgowany także przez inny transfer przeprowadzony przez BVB tamtego lata. Jeszcze przed Euro 2016 dortmundczycy kupili z Lorient portugalskiego lewego obrońcę Raphaela Guerreiro, który chwilę później został jednym z objawień mistrzostw Europy. Wcześniejsze działania Svena Mislintata, ówczesnego szefa skautów BVB, który sprowadził do tego klubu m.in. Roberta Lewandowskiego czy Shinjiego Kagawę, pokazywały, że warto podglądać, gdzie Dortmund łowi. Bo zwykle wie, co robi.

Reklama

KOPALNIE RED BULLA

Równolegle olbrzymie bogactwo francuskiego szkolenia zaczął eksplorować Ralf Rangnick jako dyrektor sportowy Red Bulla Salzburg oraz RB Lipsk. Wkrótce juniorzy wyciągani z akademii francuskich klubów stali się znakiem rozpoznawczym obu ekip Czerwonych Byków. Najbardziej spektakularnie wyszło ze stoperem Dayotem Upamecano, wyjętym w wieku 16 lat z akademii Valenciennes do Salzburga, oszlifowanym w Lipsku i sprzedanym do Bayernu Monachium za czterdzieści milionów euro. Teraz Upamecano walczy o miejsce w składzie na finał mundialu ze swoim byłym kompanem z Saksonii. Ibrahimę Konate Rangnick wypatrzył w drugoligowym Sochaux, gdzie rozegrał ledwie dwanaście meczów. Dyrektor sportowy RB ściągnął go do Lipska za darmo, gdy stoper miał 18 lat. Zeszłego lata niemiecki klub sprzedał go Liverpoolowi również za 40 milionów. To, że Gwinejczyk Naby Keita po czterech latach od transferu z Istres do koncernu Red Bulla przyniósł mu 40-krotną przebitkę, też umocniło wśród niemieckich dyrektorów sportowych legendę o nieprzebranych źródłach talentu we francuskich klubach. Największa obecnie gwiazda RB i czołowa postać Bundesligi również została znaleziona we Francji. Christopher Nkunku był już piłkarzem znacznie wyższej kategorii, bo i Lipsk, w miarę rozwoju, mógł sięgać po coraz większe talenty. Wyjeżdżał jednak do Niemiec zaledwie jako rezerwowy PSG. 64 gole i 51 asyst później jest już jednym z najbardziej łakomych kąsków na europejskim rynku transferowym. Gdyby nie kontuzja, której doznał już na zgrupowaniu przed mundialem, szykowałby się właśnie do udziału w finale mistrzostw świata.

POZYTYWNE PRZYKŁADY

Inne niemieckie kluby nie chciały być gorsze i też zostały ogarnięte gorączką francuskiego złota. A młodzi Francuzi, którzy nie mogli liczyć na docenienie w swoich klubach albo cieszyli oczy jedynie na prowincji, zaczęli dostrzegać przykłady karier rówieśników, które eksplodowały w Niemczech. Benjamin Pavard wyjeżdżał do II-ligowego Stuttgartu, rozegrawszy tylko 25 meczów w Ligue 1 i będąc rezerwowym Lille. Dziś ma szansę na drugi w karierze tytuł mistrza świata. Marcus Thuram opuszczał ojczyznę po spadku z Guingamp, a po latach występów w Borussii Moenchengladbach przebił się, jak jego ojciec, do reprezentacji Francji na mundial. Randal Kolo Muani, choć pochodzi z tego samego Bondy, co Kylian Mbappe i urodził się w tym samym roku, długo nawet koło niego nie stał. W Ligue 1 w barwach Nantes zaczął regularnie grać dopiero jako 22-latek. We Francji raz przekroczył barierę dziesięciu goli w sezonie. Tego lata za darmo przeszedł do Eintrachtu Frankfurt. Kilka miesięcy później ma już za sobą nie tylko bramki w Lidze Mistrzów, ale i trafienie w półfinale mistrzostw świata po podaniu Mbappe. Spirala cały czas się nakręca. Z 24 piłkarzy, którym Deschamps pozwolił dotąd zagrać na turnieju w Katarze, dziewięciu ma za sobą występy w Bundeslidze. Spośród nich tylko Lucas Hernandez przyjeżdżał do Niemiec już po debiucie w reprezentacji. I jedynie o Matteo Guendouzim nie można powiedzieć, że czas spędzony w Bundeslidze był kluczowy w jego karierze. Pozostała siódemka musi mieć poczucie, że gdyby nie transfer do Niemiec, mogłaby być w zupełnie innym miejscu. A przecież listę można jeszcze wydłużyć o Nkunku, który ostatecznie nie pojechał na turniej, czy Moussę Diaby’ego z Bayeru Leverkusen, którego Deschamps powoływał jeszcze w czerwcu tego roku.

FRAKCJA FRANCUSKA W BAWARII

Nie ma jednak w niemieckim futbolu poważnego trendu, dopóki nie podłączy się pod niego Bayern. Długo interesujące dla niego były jedynie francuskie gwiazdy, dlatego Karl-Heinz Rummenigge był mocno zdziwiony, gdy Michael Reschke, zajmujący się wówczas w klubie planowaniem kadry, przyszedł do niego, upierając się, że Bawarczycy muszą powalczyć o Kingsleya Comana, rezerwowego Juventusu, który wcześniej zaliczył tylko epizody w PSG. Reschke był jednak przekonany, że trafił na skrzydłowego o idealnym profilu do zastąpienia w przyszłości Francka Ribery’ego. Wychowanek Paris Saint-Germain miał ledwie 19 lat, gdy trafiał do Bayernu. Dziś jest jednym z liderów tej drużyny, ma za sobą blisko ćwierć tysiąca meczów w pierwszym zespole i zwycięskiego gola w finale Ligi Mistrzów. Krótko potem w Bawarii pojawił się także Corentin Tolisso, który nigdy nie został tym, kogo w nim widziano w momencie transferu, ale jednak zapisał w Monachium przyzwoitą kartę. A Bayern nie zrażał się i szukał dalej. Zaprosił do siebie Pavarda, Hernandeza, Upamecano, budując bardzo silną frakcję francuską. W zeszłym sezonie, gdy w klubie grał jeszcze ściągnięty z juniorów PSG Tanguy Nianzou (w lecie sprzedany do Sevilli za 16 milionów euro, choć przychodził za darmo i właściwie nie spełnił oczekiwań), Julianowi Nagelsmannowi zdarzało się wystawiać w pełni francuską czwórkę obrońców. A tego lata, mając wolną gotówkę po transferze Roberta Lewandowskiego, dyrektor sportowy Hasan Salihamidzić rzucił 20 milionów za Mathysa Tela, który w Ligue 1 rozegrał 49 minut, bo dostrzegł w 17-latku talent pokroju Kyliana Mbappe. Tak, Bayern też zakochał się we Francji.

DZIAŁAJĄCA SYMBIOZA

Gdy Francuzi w 1998 roku po raz pierwszy zostawali najlepszą drużyną świata, tylko Lizarazu miał za sobą jakiekolwiek doświadczenia w Niemczech. Gdy dwadzieścia lat później sięgali po ten tytuł po raz drugi, lista nie była o wiele dłuższa, bo zawierała tylko nazwiska Pavarda, Tolisso i Dembele. W ciągu czterech lat, które minęły od mundialu w Rosji, zaszła jednak w kontaktach między tymi dwiema wielkimi piłkarskimi nacjami prawdziwa rewolucja. Francuzi odkryli dzięki niemieckim skautom i dyrektorom sportowym wiele własnych talentów, które w ojczyźnie nie otrzymały odpowiedniej platformy do rozwoju i promocji. Niemcy dzięki francuskiemu szkoleniu podtrzymali możliwość zarabiania na transferach, mimo własnych problemów z produkcją talentów. W aż czterech spośród osiemnastu klubów aktualnej Bundesligi sprzedażowy rekord transferowy dzierżą dziś piłkarze wychowani we Francji. Nawet we własnej lidze miejscowi nie są w stanie przebić tej liczby. Teraz kluby Bundesligi najwięcej zarabiają na młodych Francuzach.

MICHAŁ TRELA, CANAL+

Reklama

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

24 komentarzy

Loading...