Reklama

Od przeciętniaka do topowego lewego obrońcy. Historia Theo Hernandeza

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

14 grudnia 2022, 16:16 • 13 min czytania 3 komentarze

Urodził się we Francji, wychował w Hiszpanii, a w jego żyłach płynie czerwono-czarna krew. Silnik napędzający ofensywę Milanu, niszczyciel dobrej zabawy w szeregach rywala, dusza towarzystwa i emerytowany rozrabiaka. Takimi określeniami można zasypywać Theo Hernandeza, który w Katarze rozgrywa swój pierwszy mundial.

Od przeciętniaka do topowego lewego obrońcy. Historia Theo Hernandeza

Przygotowaliśmy dla was sylwetkę Francuza, który pomimo 25 lat na karku zaliczył już kilka zakrętów w swojej karierze, ale od dłuższego czasu sunie po prostej w kierunku zostania najlepszym lewym obrońcą świata. Bo czemu nie?

Od przeciętniaka do topowego lewego obrońcy. Historia Theo Hernandeza

Na matczynych barkach

Theo Hernandez urodził się we Francji, ale wychowywał się w Hiszpanii. Wszystko za sprawą tego, że jego ojciec – Jean-Francois Hernandez – na ostatnie lata kariery zawodowej przeniósł się do hiszpańskich klubów i grał między innymi w Atletico Madryt. Hernandez senior nigdy jednak nie był dobrym piłkarzem, raczej rzeźnikiem, który przyciągał kłopoty i czerwone kartki. O panu Jeanie-Francois ciężko powiedzieć coś dobrego też poza boiskiem, ponieważ pewnego dnia zostawił bez słowa swoją żonę z małymi dziećmi Theo i Lucasem. Pani Laurence Py tak relacjonowała przykre dla siebie chwile:

Reklama

– Pewnego ranka komornicy zapukali do moich drzwi. Mieszkaliśmy w pokoju hotelowym, potem w małym mieszkaniu. Nikt nie wiedział, gdzie poszedł ich ojciec. Po prostu nas zostawił.

Kobieta nie załamała się i robiła wszystko, by wychować we właściwy sposób obu synów. Theo bardzo dużo zawdzięcza swojej matce i nie wstydzi się przypisywać jej zasług. Francuz uważa, że jest tam, gdzie jest właśnie dzięki niej.

Theo w rozmowie ze Sportweekiem tak opowiadał o więzi, która łączy go z mamą:

– Kiedy byliśmy mali, mieliśmy niewiele, a właściwie to nic. Nasza mama musiała dokonać ogromnych poświęceń. Będziemy razem do śmierci. Czasami związek się kończy, to się zdarza, ale kiedy porzucasz dwójkę dzieci z matką i znikasz, nie zasługujesz nawet na to, by cię wspominać jako ojca.

Z Py wiąże się ciekawa anegdota, która pokazuje jej wojowniczy charakter.

Braci Hernandez dzieli tylko kilkanaście miesięcy. Początkowo uważano, że więcej talentu drzemie w Theo, ale potem uznano, że lepiej zapowiada się Lucas. Trenerzy akademii Los Colchoneros w pewnym momencie przekazali, że chcą pozbyć się młodszego z braci. Wówczas interweniowała ich matka i powiedziała, że albo obaj zostają, albo obaj odejdą. Twarde oświadczenie przyniosło spodziewany przez nią rezultat.

Reklama

Wejście w dorosłą piłkę? Jak krew z nosa

Przez wiele lat w Atletico nie zmieniano zdania na temat Theo. Wciąż uważano go za przeciętniaka, któremu wielka kariera nie grozi. Rzucało się to w oczy zwłaszcza w chwili, gdy bracia dobijali się do zespołu Diego Simeone. Lucas wywalczył sobie pierwszy skład, a młodszy z braci musiał jeździć na mecze młodzieżowej Ligi Mistrzów. Nie wiązano z nim wówczas większych nadziei i bez większego żalu starano się go wypchnąć. Theo był wówczas już mocno podłamany. Stwierdził, że pora wyfrunąć z czerwono-białego gniazdka.

W 2016 roku po raz pierwszy zasmakował ligi hiszpańskiej na wypożyczeniu do Deportivo Alaves. W klubie z Vitorii spisywał się fantastycznie i hiszpańscy dziennikarze rozpływali się nad jego umiejętnościami. W normalnych okolicznościach po takim sezonie trafiłby z powrotem do Atletico i wbił się do pierwszego składu, natomiast przyszła oferta z Realu Madryt i młody piłkarz nie zawahał się jej przyjąć.

Miał w sobie zadrę, że Simeone nie zamierzał na niego stawiać, więc odszedł do lokalnego rywala. Ot, tak, urwipołeć utarł nosa całemu środowisku Los Colchoneros. Wkurzył kibiców do tego stopnia, że gdy jego starszy brat poszedł obejrzeć mecz rezerw, to usłyszał z trybun paskudną przyśpiewkę. Śpiewano, że jego młodszy brat jest adoptowany.

Theo też się w tańcu nie bawił, o czym świadczą te słowa:

– Mógłbym wyjaśniać fanom, że byłem szczęśliwy w Atletico, ale zdecydowałem się rozpocząć nowy rozdział życia w najlepszym klubie świata.

Theo rozrabiaka

Królewscy za francuskiego żółtodzioba zapłacili ponad 20 milionów euro. Miał być zmiennikiem dla Marcelo i czekać na swoje szanse, których wiele nie dostał. Z drugiej strony już, gdy pojawiał się na murawie, to je marnował i nie prezentował poziomu, którego należy oczekiwać od zawodnika Realu Madryt. Brakowało mu wyczucia, doświadczenia, ogłady, spokoju. Wszystkiego po trochu.

Zdarzyło mu się też mocno nabroić. “Błysnął” imprezą, a właściwie zdjęciami, które wstawił na Instagrama. Decyzja o ich publikacji była głupia, nieodpowiedzialna i oznaczała skazanie siebie na ostracyzm. O co chodzi? Na fotkach Francuz stoi między niskorosłymi, którzy przykładają mu spluwę do głowy. Nie da się ukryć, że można znaleźć ciekawsze sposoby na świętowanie, a podpisem: – Dziękuję wszystkim. To był niezapomniany dzień – dopełnił  Francuz dzieła samoupodlenia.

Gorsze były jednak doniesienia o napaści seksualnej, do której miało dojść w Marbelli. Poszkodowana dziewczyna zeznała, że uprawiała z piłkarzem seks w aucie, ale w pewnym momencie chciała już zakończyć “zabawę”, na co rzekomo nie pozwolił jej Hernadez. Sprawa została umorzona, ale niesmak pozostał.

Ostatecznie Francuz w sezonie 2017/18 zagrał w 23 meczach i przy okazji mógł świętować zdobycie aż czterech trofeów. Taki układ jednak nie do końca mu pasował. Słodycz wygranych pucharów nie była w stanie zneutralizować goryczy wynikającej z roli zmiennika i kiepskiej formy. Po latach przyznaje, że najlepszym wspomnieniem z tamtego okresu był triumf w Lidze Mistrzów.

Z tego względu, że nie szło mu najlepiej, znów został wypożyczony. Trafił na rok do Realu Sociedad. Nie był tam gwiazdą, ale nie był też piłkarzem, który odstawał poziomem od reszty. Mimo wszystko dało się odczuć niedosyt, bo wiele osób uważało, że stać go było na zdecydowanie więcej. Rok w Kraju Basków pokazał, że Francuz może grać regularnie na poziomie ligi hiszpańskiej, ale nie stanowił jednoznacznej wypowiedzi, że może kiedyś być wymiataczem. Nikt wówczas jednym tchem nie miał prawa mówić, że za jakiś czas będzie wymieniany w gronie pięciu najlepszych zawodników na swojej pozycji. Mówiąc krótko – od momentu powrotu z wypożyczenia z Deportivo Alaves (jeszcze w czasach Atletico) do powrotu z rocznego pobytu w San Sebastian wzrosła liczba znaków zapytania, a wykrzykniki przestały się przez nie przebijać.

Transfer za namową idola

Nowe rozdanie dla Hernandeza miał stanowić transfer definitywny. Był już po słowie z władzami Bayeru Leverkusen, ale ostatecznie trafił do Milanu. Rossoneri zapłacili Królewskim mniej więcej tyle, żeby transfer im się zwrócił. Oczekiwano, że młody piłkarz weźmie się w garść, przestanie rozrabiać i wróci na ścieżkę postępu.

Już samo zaprezentowanie go w mediach społecznościowych było widowiskowe. Widać, że Milan zna się w tej kwestii na rzeczy. Nikt nie mógł zarzucić mediolańskiemu klubowi, że grafikę przygotował szczerbaty syn jednego z dyrektorów.

Od samego początku Theo był bardzo ceniony przez Paolo Maldiniego, który dbał o to, żeby francuski piłkarz uwierzył, że może niebawem stać się kozakiem. Legenda włoskiej piłki była idolem Francuza, więc pochlebstwa z jego ust miały dużą siłę sprawczą. Zresztą to Maldini przekonał Hernandeza do transferu. Specjalnie w tym celu przyleciał na Ibizę. Na kawę, która tylko z pozoru nie była zobowiązująca. Skończyło się na tym, że o ile Theo początkowo się wahał, tak po rozmowie z Maldinim nie miał już wątpliwości, że chce grać w Milanie.

Później przyznał:

– Ile czasu zajęło mu przekonanie mnie do transferu? Tyle, ile wypicie jednej kawy.

Rola Maldiniego w rozwój Theo Hernandeza była duża, ale nie da się też pominąć zaangażowania Stefano Pioliego w karierę 25-latka. Marco Giampaolo też był sympatykiem Francuza, ale dopiero jego następca poukładał tak puzzle, że maszyna zaczęła wchodzić na najwyższe obroty.

– Pioli odmienił mnie jako człowieka i jako piłkarza. Od jego pierwszych chwil w klubie potrafił ukazać mi świadomość, dzięki której zacząłem grać w taki sposób. Jestem szczęśliwy w Milanie również dzięki niemu – przyznał Hernandez.

Swego czasu Francuz był gościem audycji El Transistor. Pytano go, czy byłby skłonny wrócić do drużyny z Estadio Santiago Bernabeu. Wówczas powiedział:

– Nie wiem, czy w Madrycie żałują mojego odejścia. Nie mogłem dać z siebie tego, co najlepsze, ponieważ nie dostawałem minut. Bez nich nie masz takiej samej wiary w siebie. Trafiłem do Realu w bardzo młodym wieku, od tamtej pory zdążyłem się jednak rozwinąć. Nie widzę ewentualnego powrotu do Realu, gdyby to ode mnie zależało, zostałbym na zawsze w Milanie. Odkąd tu jestem gram dość dobrze. Sądzę, że jak dotąd przechodzę przez najlepsze chwile w karierze.

Włoskie powietrze mu służy

W kwestiach boiskowych trudno nie dostrzec analogii pomiędzy Theo Hernandezem a Achrafem Hakimim. W podobnym wieku i czasie trafili do pierwszej drużyny Realu Madryt, ale nie byli wystarczająco dobrzy, by rozgościć się przy królewskim stole. Prywatnie panowie dobrze się znają i lubią. Ich drogi zdążyły się też już ze sobą skrzyżować. Grali przeciwko sobie w derbach Mediolanu, kiedy Marokańczyk był zawodnikiem Interu. Dziś znów staną przeciwko sobie, ale tym razem na gruncie reprezentacyjnym.

Często w kontekście Hernandeza pojawia się sformułowanie, że w Milanie czuje się jak ryba w wodzie. Włoski klimat wyraźnie mu służy, ale również gra w Serie A. Po zmianie ligi zauważył spore różnice pomiędzy włoskim a hiszpańskim futbolem. Mówi wprost, że gra na Półwyspie Apenińskim jest bardziej wymagająca pod względem fizycznym, co mu służy.

W Milanie zaczął dojrzewać, ewoluować i stawać się piłkarzem kompletnym. Początkowo można było się przeczepić do postawy w defensywie. Do przodu gnał jak struś pędziwiatr, ale w tyłach bywał dość łatwo ogrywany.

Trochę zajęło mu nadrobienie zaległości w tym aspekcie, ale zwłaszcza w tym roku widać, że w defensywie wygląda już o niebo lepiej. Może jeszcze mundial tego nie pokazał, ale w klubie nikt nie ma prawa narzekać na niego w tej kwestii.

W Milanie można zaobserwować, że lewa strona jest bardziej efektowna i może sobie pozwolić na więcej finezji. Na przeciwnej flance – gdzie zwykle gra Calabria – nie ma tego błysku i występuje czysty pragmatyzm. Tym łatwiej docenić wkład Hernandeza.

Do jego występów należy zasiadać jak do obfitej uczty. Podajesz mu piłkę tak, żeby miał trzy metry wolnego miejsca przed sobą i dostajesz albo wolny sprzed pola karnego, albo akcję bramkowa. Pod tym względem jest fenomenalny. Płaci też za to niemałą cenę. Często kończy mecze mocno poobijany. Można odnieść wrażenie, że jeden bus zamrażaczy w Milanie jest przeznaczony tylko dla niego, ale ból jest chwilowy, a chwała wieczna.

Dobrze o występach francuskiego obrońcy w Milanie świadczą też liczby. 140 spotkań, 22 gole i 27 asyst. Bez większego problemu można znaleźć skrzydłowych w dobrych klubach, którzy ze zbliżoną częstotliwością mają bezpośredni udział przy bramkach swoich zespołów.

Przepiękną laurkę dla jego możliwości stanowi akcja z meczu z Atalantą. Przebiegł praktycznie całe boisko z piłką przy nodze, minął kilku rywali i zapakował do sieci. Widzisz to i od razu rozumiesz, jak rozpieszcza fanów Milanu i jak rozkochuje ich w sobie.

Drugi dom

Zdarzyło się mu już wyznać, że chciałby w tym klubie spędzić całą karierę. Trudno się temu dziwić. Jest kochany przez fanów z czerwono-czarnej części Mediolanu. W szatni jest bardzo lubiany, tworzy świetną atmosferę i to on odpowiada za puszczanie muzyki.

W takim układzie logicznym ruchem jest prolongowanie umów. Na początku roku Theo Hernandez związał się z Milanem nowym kontraktem do końca sezonu 2025/26. Otrzymał zasłużoną podwyżkę w postaci potrojenie zarobków do 4 mln euro netto rocznie. Bardzo to decenił i wysłał głośny sygnal.

– Trafiłem do odpowiedniego klubu w odpowiednim czasie. Przed naszym zespołem świetna przyszłość. Tutaj mam wszystko, żyje się dobrze i dlatego przedłużyłem kontrakt. Ale teraz musimy zdobyć tytuł. Potrzebujemy właśnie tego, aby Milan z powrotem znalazł się na swoim miejscu – powiedział po przedłużeniu umowy na łamach klubowych mediów.

Francuz wspominał o upragnionym scudetto i wyraźnie pomógł drużynie w realizacji tego celu. Nie dziwi, że po zdobyciu przez Milan mistrzostwa zapowiedział, że kto wyjdzie z imprezy mistrzowskiej przed ósmą, ten dostanie karę. Od czasu do czasu można pobalować – do takiego wniosku wraz z doświadczenie można dojść.

Trzeba też mu oddać, że ograniczył wybryki do minimum. Sporą rolę w tym odegrał fakt, że w kwietniu został ojcem, czym spuentował trzy tłuste lata na włoskich boiskach. Wieczorami już nie myśli o imprezach i woli pograć sobie w Fortnite’a z Brahimem Diazem i Samu Castillejo.

Pisaliśmy o tym, że we Włoszech żyje mu się świetnie, ale też zdarzyło mu się tam również doświadczyć przykrości. W tym roku nastąpiła seria napadów i włamów do domów piłkarzy Serie A. To nie ominęło również Hernandeza. Grupa czterech zamaskowanych bandziorów wdarła się do domu francuskiego piłkarza pod jego nieobecność. W willi znajdowała się jego partnerka Zoe Cristofoli, ich sześciomiesięczny syn Theo – Junio – i pomoc domowa. Nikomu nic się nie stało, ale złodzieje ukradli przedmioty o dużej wartości.

Przykre okoliczności nie wpłynęły na jego percepcję. Chce nadal być gwiazdą Milanu i Serie A, ale teraz ma okazję do wykazania się w piłce reprezentacyjnej.

Trójkolorowy sen

Kwestia wyboru reprezentacji była dla niego banalnie prosta. Mówił bez ogródek, że nie czuje się Hiszpanem, choć w tym kraju się wychował i spędził większość życia. Niektórzy mieli jednak wątpliwości co do szczerości jego zamiarów. Będąc nastolatkiem, dwa razy zdarzyło mu się nie stawić na zgrupowaniach kadr juniorskich Francji, ale gdy odrobinę dojrzał, zaczął chodzić z komórką w ręku, by odebrać upragniony telefon od selekcjonera.

Didier Deschamps długo zwlekał z wysłaniem powołania do piłkarza Milanu. Pierwsze trafiło do lewego obrońcy dopiero we wrześniu minionego roku. Zdaniem wielu: o kilka miesięcy za późno. Skąd takie opinie? Ano wynikają z tego, że w kluczowym meczu ostatnich mistrzostw Europy na jego pozycji zagrał Adrien Rabiot, co było wielkim nieporozumieniem. Wówczas francuskie media nie pozostawiły suchej nitki na selekcjonerze i pisały wprost, że marnuje potencjał kadry.

Kuksaniec pod adresem Deschampsa pomógł. Co więcej, Theo z buta wszedł do kadry i szybko pokazał swoją przydatność. Cyrkiel w nodze i nieprawdopodobna dynamika. Jesienią minionego roku rozegrał trzy mecze w drużynie narodowej, zaliczył dwie asysty, zdobył jedną bramkę i cieszył się z wygrania Ligi Narodów. Całkiem nieźle jak na początek przygody.

Na mundialu jeszcze nie pokazał pełni swoich możliwości. Co więcej, w pierwszym meczu fazy grupowej musiał ustąpić miejsca w podstawowym składzie bratu, ale Lucas już na początku spotkania z Australią doznał kontuzji zerwania więzadeł, więc tak czy siak, odstąpił miejsca Theo. Od tego momentu młodszy z braci nie wychodzi na boisko już tylko dla swoich pobudek.

– Gram dla siebie i dla Lulu. Kiedy trener powołał mnie do reprezentacji, Lucas był ze mnie dumny, a ja z niego. Wszyscy zawodnicy reprezentacji chcieliby, żeby był teraz z nami. Nie jest mu łatwo, będąc poważnie kontuzjowanym. Chcę wygrać dla mojego brata. Odkąd opuścił siedzibę zespołu, rozmawiamy codziennie – przyznał Hernandez na łamach L’Equipe.

Cel jest oczywiście możliwy do zrealizowania. Francuzi bronią tytułu i pozostają im dwa mecze w drodze do drugiego mistrzostwa z rzędu. Dziś mierzą się z Marokiem i jeśli wygrają, to już niedziele zagrają o pełną pulę z Argentyną. W takim razie formuła szczęścia w przypadku Theo Hernandeza jest oczywista: Maroko, Argentyna, zawołać brata, wznieść puchar i gotowe, ale czy plan zostanie zrealizowany?

***

Pierwszy, jednostronny półfinał za nami. Czy drugi będzie taki sam? Rozmawiamy w gronie Wojciech Kowalczyk, Mateusz Rokuszewski, Damian Smyk, Paweł Paczul.

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

Fot. Newspix.pl

 

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Mistrzostwa Świata 2022

Komentarze

3 komentarze

Loading...