Reklama

Semedo: Noga wygięła mi się tak, że koledzy płakali. Do mnie dotarło to dopiero w szpitalu

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 lipca 2022, 09:51 • 18 min czytania 12 komentarzy

Futbolu uczył się w Sportingu, jednej z najlepszych akademii w Portugalii. Grał w najgorszej drużynie na Cyprze, która nie wygrała ani jednego meczu, a sezon później został MVP ligi, notując 15 bramek i 15 asyst. Przed potencjalnym transferem doznał koszmarnej i – jego zdaniem – głupiej kontuzji. O pokrętnych ścieżkach kariery piłkarza, najpiękniejszym miejscu na mapie Portugalii, zjebkach od starszyzny w Championship i reprezentacji Republiki Zielonego Przylądka, która czerpie siłę z zawodników wyszkolonych w Europie rozmawiamy z Lisandro Semedo, graczem Radomiaka Radom.

Semedo: Noga wygięła mi się tak, że koledzy płakali. Do mnie dotarło to dopiero w szpitalu

Lubisz drybling?

Tak, jasne.

Jak można się tego nauczyć?

Jest wiele rodzajów dryblingu, tak naprawdę każdy może się go nauczyć. Można mijać rywali dzięki szybkości, operując piłką albo nawet jej nie dotykając, więc jest wiele sposób, żeby się tego nauczyć. Musisz po prostu być sprytny, myśleć i wiedzieć, co robić.

Reklama

Który rodzaj preferujesz?

Pierwszy. Jestem szybki, więc w ten sposób najłatwiej wykorzystuję swoje umiejętności.

Kim jest Lisandro Semedo? Sylwetka nowego piłkarza Radomiaka

W portugalskich akademiach uczą was dryblingu, zachęcają do tego? W Polsce długo wciąż walczymy z tym, że młodym zawodnikom mówi się: nie ryzykuj, graj w prostszy sposób.

Drybling to kreatywność, coś, co czyni futbol pięknym. To coś, co otwiera przestrzenie na boisku, dzięki czemu stwarza się okazje pod bramką rywala. Drybling jest dla mnie bardzo ważną częścią piłki nożnej. Oczywiście można mieć inny pogląd na ten temat, ale w Portugalii to taka sama podstawa szkolenia jak na przykład podania. Wielu zawodników z tego regionu świata ma świetną technikę i drybling.

Dlatego sprowadzamy piłkarzy z Portugalii czy Hiszpanii do Ekstraklasy.

Reklama

Robią różnicę.

Skoro mówimy o szkoleniu — jak wygląda akademia Sportingu Lizbona?

To jedna z najlepszych szkółek na świecie, wypuszcza w świat wielu utalentowanych zawodników. Wszystkiego, co robię na boisku, nauczyłem się właśnie tam. Dołączyłem do akademii Sportingu, gdy byłem bardzo młody, poznałem tam podstawy piłki. Co roku mieliśmy dobrych trenerów, każdy z nich wciąż mi pomógł. Spędziłem tam dziesięć lat, a to już coś, bo żeby utrzymać się w takiej szkółce musisz być jednym z najlepszych chłopaków w całym kraju. Każda akademia tak działa: daje ci narzędzia i czas do rozwoju, ale jeśli tego rozwoju nie widać, to wezmą kogoś innego. Na tym etapie “transfery” są darmowe, więc dużo łatwiej jest wymieniać zawodników. Ja co roku strzelałem sporo bramek – 10, 15, 20. Grałem wtedy na pozycji napastnika. Dobrze wspominam ten czas, nawiązałem tam wiele przyjaźni.

Kto był twoim najlepszym kumplem?

Pamiętam wiele osób, z którymi dorastałem, ale jeśli mam wskazać jednego, z którym miałem najlepsze relacje, to będzie to Matheus Pereira. Teraz gra w Arabii Saudyjskiej, w Al-Hilal. Od początku było widać, że zajdzie wysoko, miał wyjątkowy talent. W moim przypadku wyglądało to trochę inaczej niż u niektórych zawodników, bo mieszkałem pół godziny drogi od ośrodka Sportingu, więc nie musiałem przeprowadzać się do internatu i zostałem z rodziną.

Lisandro Semedo w debiucie w Radomiaku zaliczył asystę przy bramce Dawida Abramowicza

Jaka jest historia twojej rodziny? Jak znaleźliście się w Portugalii?

Moi rodzice pochodzą z Republiki Zielonego Przylądka, to wyspa. Kiedy mieli 16-17 lat przyjechali do Portugalii, założyli tu rodzinę. Ich historia jest typowa: wyspa była kiedyś portugalską kolonią, to mały kraj. Żeby mieć lepszą pracę, lepsze życie, odnieść sukces, ludzie często emigrują z niej do “macierzystego” państwa. Ja urodziłem się już w Setubal, to trzecie największe miasto w kraju — zaraz po Lizbonie i Porto. Dla mnie to najlepsze miejsce w całej Portugalii.

Dlaczego?

Bo jest tam wszystko, czego potrzebujesz. Nie mówię tak tylko dlatego, że tam mieszkałem. W Setubal masz plażę, wspaniałe jedzenie i świetną pogodę. Do tego nie jest to tak duże miasto jak Lizbona. Z kolei w Porto nie mają tak dobrej pogody jak tam. Jeśli chcesz odwiedzić Portugalię, wybierz Setubal. Będziesz miał plażę i jedzenie na miejscu i Lizbonę, do której dojedziesz w pół godziny, jeśli będziesz chciał zobaczyć to miejsce.

W Polsce mamy wielu piłkarzy, którzy wychowali się w Benfice i FC Porto, ale niewielu, którzy wywodzą się z akademii Sportingu. Jak porównasz te trzy kluby?

Jeśli chodzi o sektor młodzieżowy, to każda z nich jest silna. Jednego roku lepszych piłkarzy produkuje Sporting, innym razem Benfica czy Porto. To w zasadzie podobne szkółki i drużyny, nie ma większych różnic.

Czyli nie zazdrościłeś swoim kolegom z młodzieżowej reprezentacji kraju, że są w lepszym klubie?

Nie, jeśli grasz w jednym z trzech największych klubów w Portugalii, to różnica jakości jest praktycznie niezauważalna. Każdy ją ma, w końcu to zespoły z topu. Był tylko element rywalizacji, gdy mierzyliśmy się z tymi zespołami. Derbowe mecze nawet w młodzieżowej piłce są wyjątkowe. Było w nich mnóstwo jakości i wysoka intensywność. Mnóstwo pojedynków, zawziętości, woli zwycięstwa. Jeśli dorastasz, biorąc udział w takich spotkaniach, poradzisz sobie w seniorskiej piłce. Zawsze najbardziej cieszyły nas zwycięstwa z Benfiką i Porto i na odwrót — porażki sprawiały, że byliśmy mocno zawiedzeni.

Byłeś jednocześnie kibicem Sportingu?

Niekoniecznie. Wiadomo, że śledziłem to, jak sobie radzą, w końcu byłem związany z klubem przez wiele lat. Było to jednak bardziej na zasadzie śledzenia całej ligi portugalskiej, bez zaangażowania kibicowskiego.

Zdarzało ci się trenować z zespołem seniorów?

Tak, ale nie chodzi o pierwszą drużynę. Trenowałem tylko z drugim zespołem, potem odszedłem z klubu.

Czemu podjąłeś taką decyzję?

Nie dogadaliśmy się co do warunków nowej umowy, nic wielkiego. Po prostu stwierdziłem, że skoro tak, to chcę odejść i trafiłem do Reading. W Portugalii miałem 30 minut do Lizbony, tutaj miałem pół godziny do Londynu. Prawie jak Setubal!

Pierwsza reakcja po lądowaniu w Londynie?

Byłem strasznie podekscytowany tym, co mnie czeka, nowym początkiem, przygodą. Byłem szczęśliwy.

Dlaczego akurat Anglia?

Myślę, że każdy dorastając ogląda czy śledzi Premier League, zna angielski futbol i wie, że to miejsce, gdzie narodziła się piłka nożna. To świetny kraj, żeby zrobić tam karierę, najwyższy poziom w lidze, sukcesy w Europie. Ludzie marzą o tym, żeby tam trafić, ze mną było podobnie.

Raphael Rossi – od nielegalnego życia w Anglii do transferu za milion euro [WYWIAD]

W Reading dostałeś swoją “rodzinę zastępczą”?

Digs, tak to nazywają. Jeśli przyjeżdżasz do Anglii w takim wieku, nie jesteś jeszcze gotowy na to, żeby załatwiać wszystko samemu. To wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Dotychczas zawsze miałem najbliższych przy sobie, teraz pierwszy raz miałem być sam, bez nich, a to zawsze jest ciężkie. Dlatego przydzielają cię do takiej rodziny, żeby ułatwić ci życie. To mi pomogło, byli dla mnie bardzo, bardzo mili, rozwiązywali wszystkie problemy. Kiedy trafiłem do Anglii, znałem już podstawy języka, potem bardzo szybko łapałem poszczególne słówka i zacząłem mówić płynnie po angielsku.

Reading grało wtedy w Championship. Wysoki poziom?

Na początku trenowałem z pierwszym zespołem, w trakcie sezonu też mi się to zdarzało. Przeskok był spory. Tak jak mówiłem, w Sportingu trenowałem jedynie z rezerwami. To był profesjonalny zespół, ale różnica była spora. W Anglii gra była znacznie szybsza, tempo było bardzo mocne, więc dla kogoś, kto dopiero wchodził do seniorskiej piłki, nie było to łatwe wyzwanie. Po pierwszym treningu myślałem: wow, jest różnica. Trochę inny świat.

Obrońcy dawali popalić?

Nie tylko obrońcy, chodziło bardziej o to, że musisz myśleć trzy, cztery razy szybciej niż w piłce młodzieżowej, żeby nadążyć za tempem na treningu. Pamiętam też różnicę w sposobie podawania piłki. Nie mogłeś puszczać miękkich zagrań, podanie musiało być precyzyjne i mocne. Wiem, że w Anglii za wiele nie pograłem, ale wiele się tam nauczyłem. To był bardzo ważny rok w mojej karierze.

Jak wyglądały relacje młokosa ze starszyzną w szatni?

Starali się pomagać mnie i kolegom, ale byli surowi. To coś, czego potrzebujesz w takim wieku. Nie tylko głaskanie i pomoc. Najbardziej pamiętam lekcję od Hala Robsona-Kanu, byłego reprezentanta Walii, ostatnio grał w West Bromwich Albion. Graliśmy w rondo, poziom był… beznadziejny. Hal krzyczał na młodych zawodników rzeczy w stylu: co to ma być, jaki poziom reprezentujecie? Nie wyglądacie, jak piłkarze pierwszej drużyny. Coś takiego zostaje w głowie, dla mnie to była cenna lekcja.

Pamiętasz Orlando Sa?

Tak, też był wtedy w zespole. Znamy się, rozmawialiśmy.

Pytałeś go o Polskę?

Szczerze mówiąc nie. Śmieje się, bo dopiero co się widzieliśmy. W Portugalii w wakacje odbywa się wiele festiwali, na jednym z nich spotkałem właśnie Orlando, rozmawialiśmy, ale nie miałem jeszcze oferty z Radomia, więc pominęliśmy temat waszego kraju.

Widziałem twoje wideo, highlights z czasów Reading. Najlepszych stadionów w Anglii to nie zwiedzałeś.

Nie, nie było tak źle. Co to było za wideo? Pamiętam każde boisko w Anglii, były perfekcyjnie.

Poczekaj, zaraz je znajdę i pokażę ci, o co mi chodzi.

Widzisz? To nie wygląda dobrze…

Ach, okej, faktycznie to jedno odstaje! Ale poziom rezerw Premier League był dobry. Podobało mi się to, że to była mieszanka utalentowanych młodych piłkarzy i zawodników pierwszych zespołów. Grałem na przykład na Ryana Bertranda z Chelsea. Może nie jest to najbardziej znane nazwisko, ale grając z takimi piłkarzami w jednej lidze możesz się więcej nauczyć.

Z twoją karierą wiąże się jedno z najdziwniejszych doświadczeń, jakie mogę sobie wyobrazić. Jak to jest nie wygrać ani jednego meczu ligowego w sezonie? Mówię o AEZ Zakakiou.

Nie wygraliśmy ani razu?

Sprawdzałem to na Transfermarkt, ale od kiedy tam byłeś, notowaliście co najwyżej remisy.

O rany… Kryje się za tym pewna historia. Ten klub to była jedna wielka katastrofa. Nie byli nawet profesjonalnym zespołem. Naprawdę. Po pobycie w Anglii miałem problem z moim agentem. Trafiłem do Apollonu Limassol, ale dotarłem do klubu bardzo późno, dwa miesiące po wszystkich. Zagrałem w jednym meczu, wypadłem dobrze, ale powiedzieli mi, że muszę nadrobić zaległości treningowe, więc lepiej będzie, jak wypożyczą mnie do innego klubu. To była sama końcówka okienka, ten zespół był mną zainteresowany. Stwierdziłem: co mi szkodzi, są ostatni w tabeli, ale skoro mnie chcą, to biorę to. Kiedy tam dotarłem, zobaczyłem, jak źle to wygląda. Miałem szczęście, że mnie płacił Apollon, więc nie odczułem problemów finansowych. Ale już boiska, ich podejście do ludzi i zarządzania — to nie było normalne. Z drugiej strony atmosfera w zespole była dobra, byliśmy paczką dobrych kolegów. Ci ludzie nie zasługiwali na tak zły los. Dobrze wspominam też trenera, który przyszedł w trakcie sezonu, mocno mi pomagał.

Co sobie myślałeś, gdy w parę lat z akademii Sportingu dotarłeś do momentu, w którym grasz w takim klubie?

Kariera każdego zawodnika jest inna. Może musiałem przejść przez trudny moment, żeby się podnieść? Jeśli spojrzysz na moją karierę, to tak właśnie było. Uczyłem się, zbierałem doświadczenie. Nie można patrzeć tylko na negatywy, bo nigdy nie przegrywasz. Zawsze się uczysz.

Myślałeś o transferze do drugiej ligi holenderskiej jak o ostatniej szansie?

Nie. Nie zapominajmy, że miałem solidne podstawy — akademię Sportingu, grę w młodzieżowej reprezentacji Portugalii. To nie tak, że byłem przypadkowym zawodnikiem. Potrzebowałem po prostu trafić na odpowiedni czas i odpowiednie miejsce. Powiedziano mi, że ta liga może mi w tym pomóc, więc spróbowałem. Fortuna to niewielki klub, który spędził wiele lat w drugiej lidze z powodu problemów finansowych. Nie zrobiliśmy wielu transferów, ale udało nam się awansować.

Faktycznie była to dobra liga dla ciebie.

Tak, tamten sezon był niesamowity. W Holandii, w drugiej lidze, wszyscy myślą o ofensywie. To nie jest tak, że każdy mecz to jedynie ofensywa i każdy skupia się tylko na atakowaniu, ale na przykład często stosuje się tam kontrataki. To dobra liga dla młodych zawodników, albo tych, którzy chcą się odbudować. Nie każdy ma tam tak dobre statystyki, trzeba umieć się w tym odnaleźć. Dla mnie to była czysta karta, wiedziałem, że potrzebuję po prostu dobrego miejsca, a moja jakość się obroni.

“Golden Bull” i “Golden Ball” – prawie to samo. Kto wymyślił lepszą nazwę nagrody?

Ten byk tak naprawdę był brązowy! To nagroda dla MVP ligi, którą zdobyłem. Po tamtym sezonie byłem o krok od transferu do West Bromwich Albion. Do tej pory nie wiem, czemu do niego nie doszło. Pojechałem do Anglii, pokazali mi miasto, klub, rozmawiałem z trenerem i dyrektorem, ale nie wyszło. Ten transfer był najbliżej spełnienia ze wszystkich, o których mówiono. Osoba, która chciała mnie w klubie, odeszła z niego i sięgnęli po kogoś innego.

Różnica poziomów między pierwszą i drugą ligą w Holandii jest duża?

Jasne, to oczywiste. Kiedy grasz przeciwko Ajaksowi czy Feyenoordowi, poziom jest całkowicie inny. Obrońcy byli znacznie lepsi, a tempo gry było szybsze. Musiałeś być bardzo dobrze przygotowany, żeby temu sprostać. Moje liczby były słabsze. Nie chcę teraz zabrzmieć, jakbym szukam wymówek, ale sporo rzeczy miało na to wpływ. Wtedy urodziła się moja córeczka, bardzo słabo spałem i uczyłem się, jak być ojcem. Miałem też pewne problemy rodzinne, więc nie szło mi dobrze. Nie powiem, że to był beznadziejny sezon, ale wiem, jakie były oczekiwania wobec najlepszego piłkarza drugiej ligi.

Z jakimi problemami mierzy się piłkarz, gdy zostaje tatą?

Kiedyś spałem, gdy tylko miałem na to ochotę, wtedy już nie mogłem! Tak samo w nocy — budziłem się parę razy, także przed meczami. Oczywiście to nie jest narzekanie, bo córeczka to najlepsze co spotkało mnie w życiu. Jestem szczęśliwy, że ją mam. Niedługo urodzi mi się drugie dziecko, tym razem będzie to chłopiec.

Wracając do Eredivisie — byłeś wkurzony na swoich kolegów, gdy w trzech meczach z rzędu zmieniano cię w pierwszej połowie, bo dostali czerwoną kartkę?

To jedna z najbardziej pokręconych rzeczy, jakie mnie spotkały. Nie winiłem ich, ale decyzje trenera mnie dziwiły. Gdy zdarzy się to raz: ok, rozumiem. Drugi raz z rzędu – też, wytłumaczył mi to, przyjąłem. Ale trzeci?! Nawet z psychologicznego punktu widzenia nie powinieneś czegoś takiego robić. Zmień kogoś innego, potem zdejmij mnie, będzie to inaczej wyglądało. Gdy znów zostałem zmieniony jako pierwszy, siadłem mentalnie. Nie kłóciłem się z trenerem, nie robiłem awantur, ale po prostu słabo to zniosłem.

Najlepszy moment twojej kariery to drugi sezon w Eredivisie czy rok spędzony w OFI Kreta?

Jeśli chodzi o statystyki, to lepiej poszło mi w Holandii, ale całościowo wybrałbym Grecję. Mogłem tam grać po swojemu, dobrze się tam czułem. W OFI wystawiano mnie w roli odwróconego skrzydłowego i moim zdaniem na tej pozycji oferuję drużynie więcej, chociaż nie mam problemów z graniem na prawym skrzydle. Poziom ligi greckiej nie był wybitny, raczej niższy niż w Holandii — oczywiście pomijając największe kluby. Nie była to jednak słaba liga.

Zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że Kreta to lepsze miejsce do życia niż do gry w piłkę?

Nie, powiedziałbym, że można tam robić i to i to. Żyje się tam świetnie, w zasadzie było jak w domu — dobra pogoda, kapitalne jedzenie, plaża. Mojej rodzinie bardzo się tam podobało. Ale filozofia klubu, sposób gry w piłkę, jaki preferowali — to także mi odpowiadało i się sprawdzało. Czułem tam dużą wolność na boisku. Ogółem jestem zawodnikiem, który potrzebuje porządku i czystej głowy, żeby wychodziło mi na boisku. Nie lubię, gdy myśli zaprzątają mi jakieś problemy. Jeśli ich nie ma — wzbijam się na najwyższy poziom.

Nie ma dobrego momentu na kontuzję, ale w twoim przypadku przytrafiła ci się ona w najgorszej możliwej chwili.

Po najlepszym sezonie w Eredivisie, gdy oczekujesz, że postawisz kolejny krok. Czas był fatalny, ale do tego sposób, w jaki jej doznałem, był bardzo głupi.

Boję się spytać, ale spytam. Jak do tego doszło?

Pojechałem na zgrupowanie reprezentacji kraju, dostałem potem 10 dni wolnego ekstra od klubu. Wróciłem do Holandii, mieliśmy mieć trening, do którego nie doszło. Dzień później mieliśmy grać sparing i do niego też nie doszło. Zamiast tego trenowaliśmy na bocznym boisku, na sztucznej nawierzchni. Składałem się do dośrodkowania, starłem się z rywalem, ale w sumie nawet mnie nie dotknął. Po prostu noga “została” mi w murawie.

Jak zawodnik radzi sobie z taką sytuacją?

Początkowo się śmiałem, nie czułem nawet bólu. Moja noga była nienaturalnie wygięta, jakby w drugą stronę, ale zawołałem fizjoterapeutę i zapytałem, czy może mi ją po prostu przestawić. Koledzy byli w szoku, jedni płakali, innym zbierało się na wymioty, a ja po prostu sobie żartowałem. Gorzej było, gdy dotarłem do szpitala. Wtedy ból zaczął do mnie docierać, tak jak i rzeczywistość, bo lekarze powiedzieli mi, że mogę pauzować nawet dziewięć miesięcy. Wtedy to mnie chciało się płakać. Miałem swoje plany, oczekiwania i wszystko się zawaliło. Pozytywem jest to, że szybko to przetrawiłem, chciałem pojechać na Puchar Narodów Afryki i zawziąłem się na tyle, że wróciłem do gry wcześniej niż przewidywano. Dobrze, że miałem przy sobie rodzinę i moją agencję, bo sam chyba nie byłbym na tyle silny, żeby sobie z tym poradzić.

Byłeś zawiedziony z powodu transferów, które nie wypaliły? Mówiłeś już o WBA, ale czytałem też o Panathinaikosie, Olympiakosie, Trabzonsporze czy Galatasaray.

Myślę, że tureckie kluby to były tylko plotki, ale reszta się zgadza. W transferze do Olympiakosu też przeszkodziła mi kontuzja. Byłem już po rozmowie z trenerem, ale doznałem urazu barku i nie wypaliło. Miałem trochę pecha w swojej karierze, początkowo to na pewno boli, ale po jakimś czasie przyzwyczajasz się do tego. Być może takich historii było nawet więcej, ale zwykle dowiaduję się o tym na końcu, taką mam umowę z moim agentem.

To kiedy dowiedziałeś się o Radomiaku?

Negocjowałem z jednym klubem, sprawa była załatwiona w 95%, ale zaczęły się komplikacje. Nie powiem o jaki kraj chodzi, bo domyślisz się, co to była za drużyna. W każdym razie kiedy tam zaczęły się problemy, Radomiak złożył mi ofertę i działał naprawdę szybko. Dogadaliśmy się w półtora tygodnia, gdzie takie negocjacje zajmują trochę więcej czasu.

Wspominałeś o Pucharze Narodów Afryki – to najbardziej szalony turniej, w jakim brałeś udział?

Na pewno najlepszy, drugi w hierarchii po mistrzostwach świata. To mocna impreza, ludzie szaleją na jej punkcie. W Afryce kibice mocno przeżywają każdy mecz. Nasi fani byli przeszczęśliwi, bo pojechaliśmy na PNA po kilku latach przerwy, a potem udało nam się wyjść z grupy.

Dlaczego zdecydowałeś się grać dla Republiki Zielonego Przylądka?

To proste — kiedy grasz w portugalskich młodzieżówkach, liczysz, że zagrasz też w dorosłej kadrze. Musisz jednak myśleć realistycznie. Czemu miałem czekać na powołanie? Ok, Jose Fonte późno trafił do kadry, w teorii też mogłem to zrobić, bo nie wiem, gdzie będę za kilka lat. Nie każdy ma jednak tyle szczęścia. Większość moich kolegów z młodzieżówki nigdy nie zagrała w kadrze, Portugalia ma na tyle talentów, że to normalne. Przebili się Renato Sanches, Goncalo Guedes czy Ruben Neves, ale ja wybrałem Republikę Zielonego Przylądka i jestem szczęśliwy.

Jak mocna jest reprezentacja twojego kraju?

Jest bardzo dobra, bo mamy piłkarzy w każdym zakątku świata. Wielu zawodników ma podwójne paszporty, to nam pomaga i daje nadzieję na przyszłość. Piłkarze, którzy nie dostają szansy w innych drużynach narodowych, decydują się na grę dla nas i są wzmocnieniem. A robią to coraz młodsi zawodnicy, dzięki czemu możemy zbudować mocny skład na przyszłość. Naszym najlepszym piłkarzem jest dziś Ryan Mendes, kapitan drużyny, ale w przeszłości też mieliśmy gwiazdy. Raz byliśmy nawet bliscy wyjazdu na mundial, jednak na drodze stanęły problemy administracyjne. A wyjazd na mistrzostwa świata to byłoby coś.

W waszym składzie na Puchar Narodów Afryki było czterech zawodników urodzonych we Francji i Holandii, trzech w Portugalii i po jednym w Irlandii oraz Szwajcarii.

W Afryce tak już jest, ludzie emigrują do różnych części świata. To nie jest żaden problem, wszyscy mamy korzenie w Republice Zielonego Przylądka, więc czujemy się częścią zespołu, rozmawiamy w tym samym języku — co najwyżej ktoś ma bardziej francuski akcent. Mamy też wielu piłkarzy, którzy urodzili się na wyspie, ale wyjechali z kraju. Dzięki temu mają większe szanse na zrobienie kariery, bo liga w Republice Nowego Przylądka jest słaba, to nawet nie są profesjonalne rozgrywki.

Twój najlepszy moment w kadrze to bramka przeciwko reprezentacji olimpijskiej Brazylii?

Było miło, na pewno. W tamtej drużynie grali Rodrygo z Realu Madryt, Antony z Ajaksu Amsterdam, Gabriel Martinelli z Arsenalu. Wszystkie największe talenty w Brazylii. Dobry moment to także starcia z Senegalem, Kalidou Koulibaly to najlepszy obrońca, przeciwko któremu zagrałem.

Zadebiutowałeś już w Radomiaku. Jak twoje wrażenia?

Zaskoczyli mnie kibice w Radomiu. To, że śpiewali przez 90 minut, byli bardzo zorganizowani, obydwie trybuny śpiewały to samo jednocześnie. Siedziałem na ławce z Pedro Justiniano i mówiłem mu: wow, atmosfera tutaj jest niesamowita. Wiem, że to tylko pierwszy mecz, ale jeśli zawsze to tak wygląda, to będziemy bardzo silni u siebie. Na boisku czujesz się, jakbyś miał dodatkowego zawodnika, moim zdaniem zremisowaliśmy także dlatego, że kiedy nam nie szło, wspierali nas jeszcze mocniej. W Holandii atmosfera jest dobra, ale kibice są spokojniejsi, stonowani. Tutaj organizacja i żywiołowość mnie zaskoczyły. Wcześniej wiedziałem już coś o klubie, bo zanim podpisałem kontrakt, przyjechałem tu, żeby zobaczyć projekt i miasto. Dla mnie to ważne, nie mogłem opierać się tylko na tym, co ktoś mi powiedział, musiałem sam tego doświadczyć.

I doświadczyłeś…?

Zobaczyłem nowy stadion w budowie, klub pokazał mi plan budowy ośrodka treningowego, pomysł na zespół i rozwój. Mogłem poczekać, do końca okienka było dużo czasu, ale spodobały mi się ambicje klubu, przekonali mnie.

Mamy lekkie obawy wobec ciebie.

Dlaczego?

Podobno nie lubisz bronić.

Kłamstwo. W najlepszym sezonie w Fortunie miałem dużo zadań defensywnych, pomagałem bocznemu obrońcy. Jak spytasz ofensywnych zawodników o to, czy lubią bronić, to większość powie ci, że nie. Najlepiej przeznaczać całą energię na grę w ataku, ale jeśli założeniem zespołu jest obrona, to się dostosuję.

Michel Huff powiedział mi, że jesteś szybszy z piłką niż bez piłki. Coś nowego.

Mieliśmy takie ćwiczenie i pomiary, to prawda. Wiesz, czemu tak jest? Bo gdy nie masz piłki, nie jesteś tak skoncentrowany, jak wtedy, gdy musisz ją prowadzić. Z piłką przy nodze masz cel, skupiasz się i dajesz z siebie wszystko.

Czego mamy się po tobie spodziewać? Strzeliłeś sporo ładnych bramek z dystansu.

Dobrych chwil. Przez całe życie dryblowałem, strzelałem, asystowałem — nie widzę powodów, dlaczego teraz miałoby być inaczej. Oczywiście potrzebuję jeszcze chwili, żeby dojść do optymalnej formy. A czy będę strzelał z dystansu? To bez znaczenia, ważne, żebym strzelał.

To jeszcze jedna kwestia. Najlepszy technicznie piłkarz Radomiaka?

Leandro.

Dobra odpowiedź. Jesteś “swój”.

WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

12 komentarzy

Loading...