Reklama

Dla piłki żył nielegalnie w Anglii, przez kontuzję chciał kończyć karierę. Kim jest Raphael Rossi?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

18 października 2021, 09:00 • 15 min czytania 4 komentarze

Raphael Rossi to czołowa postać Radomiaka Radom. Pomógł drużynie w awansie do Ekstraklasy, wrócił do niej i gra pierwsze skrzypce. W wywiadzie z nami przedstawia się polskim kibicom. Opowiada o tym, jak przez kilka miesięcy nielegalnie żył w Anglii, żeby walczyć o swoje marzenie i grać w piłkę w Europie. O gwiazdach, które spotkał w Brighton i o tym, że chwilę później grał na krzywym boisku w amatorskiej lidze. Mówi o tym, jak doznał pierwszej kontuzji w karierze, wypadł z gry na dwa lata i chciał kończyć z piłką. O niedoszłych transferach, najlepszych momentach w życiu, rodzinie i ambicjach, które nadal są duże. Zapraszamy!

Dla piłki żył nielegalnie w Anglii, przez kontuzję chciał kończyć karierę. Kim jest Raphael Rossi?
Zima 2021 roku, słyszysz o zainteresowaniu ze strony Radomiaka, pierwszoligowca z Polski. Jaka jest twoja pierwsza reakcja?

Pierwsze wrażenie było takie, że pomyślałem sobie, że bardzo tam zimno! Nigdy nie byłem w Polsce, więc nie wiedziałem, jak tam jest. Moja sytuacja w Sionie była bardzo trudna. Trener powiedział mi, że nie będę grał 29 stycznia, czyli dwa dni przed zamknięciem okienka transferowego. Nie miałem czasu na zmianę klubu, więc kiedy usłyszałem o takim zainteresowaniu, poszukałem informacji o Radomiaku i stwierdziłem, że chcę tam trafić i spróbować pomóc. Porozmawiałem z żoną, powiedziałem jej, że czuję, że chcę grać i… tyle. Reszta na szczęście poszła zgodnie z planem — awansowaliśmy do Ekstraklasy.

Zakładam, że nie była to wymarzona sytuacja. To w końcu tylko drugi szczebel rozgrywkowy w Polsce.

Tak, wiem o tym, ale nie chciałem o tym myśleć. Chciałem po prostu wrócić na boisku, złapać trochę minut. Długo leczyłem kontuzję, trener w Sionie nie miał do mnie zaufania, więc stwierdziłem, że to dobry pomysł, żeby tu trafić. Okazało się, że to był idealny wybór.

Nie uważałeś tego za swoją porażkę? Parę lat wcześniej zaliczyłeś kapitalny sezon w Portugalii, a wylądowałeś na zapleczu polskiej Ekstraklasy.

Nie, czułem się tak samo, jak każdy zawodnik Radomiaka. Przyszedłem, żeby dać z siebie wszystko, poświęcić się dla zespołu. Robiłem to w każdym meczu. Nie przyszedłem tu dla pieniędzy, chciałem pomóc w awansie. Poziom nie był najwyższy, to oczywiste. Gdy jesteśmy w Ekstraklasie, widzę różnicę, tak samo w porównaniu z moimi poprzednimi klubami. Teraz popełniamy błąd i pada bramka, wcześniej uchodziło nam to na sucho, to jest główna różnica. W 1. lidze było też dużo walki, długich piłek. W Ekstraklasie jest już tak, jak w Portugalii czy Szwajcarii — więcej jakości, więcej gry w piłkę.

Wspomniałeś o kontuzji. Nie grałeś przez dwa lata, dlaczego?

Wyglądało to tak, że uszkodziłem ścięgno Achillesa, miałem operację i wypadłem na sześć miesięcy. Zagrałem jeden mecz i znów to samo — ta sama kontuzja, siedem miesięcy przerwy. Przez 13-14 miesięcy nie zagrałem ani jednego meczu ligowego. Byłem sfrustrowany, bo w momencie, gdy po raz pierwszy mnie operowano, miałem najlepszy moment w karierze. Sion mocno we mnie wierzył, zapłacił duże pieniądze Boaviście, żeby mnie sprowadzić. Zagrałem tam kilkanaście spotkań, stawiali na mnie, a potem wypadłem na tak długo…

Reklama

Rozumiałem, że po takim czasie trudno jest odbudować to zaufanie, zasłużyć na kolejną szansę. Trenowałem, byłem w dobrej formie, trener to widział, ale zawsze mówił: „wiesz, bardzo długo nie grałeś”. W końcu stwierdziłem, że nie mogę dłużej czekać, muszę zacząć znów grać.

To była pierwsza tak poważna kontuzja w twojej karierze?

Nigdy nie miałem nawet jednego urazu mięśniowego, żadnej kontuzji, drobnych problemów. To była pierwsza i najdłuższa przerwa od gry w moim życiu. Nie mam pojęcia, dlaczego to mi się przytrafiło, ale wierzę w Boga i jego plan. Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. To był bardzo trudny czas dla mnie, ale wykorzystałem go, żeby dorosnąć, rozwinąć się jako człowiek, piłkarz, ojciec. Gdy trafiłem do FC Sion, miałem 28 lat i najlepszy sezon w karierze za sobą. Zakładałem, że to będzie tak:

(Rapha pstryka palcami)

Rok w Sion i jestem w jednej z najlepszych lig w Europie. To mi się nie udało, ale jestem szczęśliwy z tego, co mam teraz. Być może gdyby nie tamta kontuzja, nie byłoby mnie tutaj.

Mówisz, że rozwinąłeś się jako ojciec. Jako jeden z nielicznych plusów tak długich kontuzji piłkarze wymieniają właśnie więcej czasu dla rodziny.

To prawda, ale chodzi o całość, o to, że dzięki temu stałem się silniejszy. To był naprawdę trudny czas, były momenty, gdy chciałem zrezygnować, rzucić futbol na zawsze. Myślałem sobie: poddaj się, skończ z tą piłką i tak już nie zagrasz. Tak jak mówiłem, Sion we mnie wierzył, ale wiązała się z tym pewna presja. Słyszałem: ok, jesteś kontuzjowany, nie możesz grać, ale zapłaciliśmy za ciebie dużo pieniędzy, masz sporą pensję, lepiej będzie, jak stąd odejdziesz, znajdziesz sobie coś innego. Dzięki temu zrozumiałem, że rodzina jest najważniejsza, bo nieważne co dzieje się wokół, oni są ze mną, wspierają mnie, pomagają mi. Potraktowałem to jako lekcję: nieważne, co się wydarzy, masz żonę i córki, które będą przy tobie. Jestem chrześcijaninem i wierzę, że Bóg miał dla mnie taki plan, chciał, żebym się o tym przekonał.

Reklama
Inny trudny moment w twoim życiu to na pewno wyjazd do Wielkiej Brytanii. Miałeś 21 lat, trafiłeś do Europy, ale nie mogłeś grać w piłkę.

Wtedy nie chodziło o kontuzję tylko o brak europejskiego paszportu. Trafiłem do Brighton, polecono mnie trenerowi Gusowi Poyetowi. Podpisałem kontrakt, ale nie mogłem grać bez dokumentów. Mam włoskie korzenie, mój dziadek pochodzi z Kalabrii, więc zacząłem ubiegać się o paszport. Ponoć zwykle jest to kwestia trzech miesięcy. Cóż, mnie zeszło z tym prawie rok, więc mogłem jedynie trenować z drużyną. Po sezonie Poyet, który bardzo mnie cenił, odszedł i ja też musiałem znaleźć sobie nowy klub.

Jak to jest, gdy Brazylijczyk słyszy, że ma szansę grać w Europie? To chyba spełnienie marzeń.

Tak, każdy w juniorskiej czy młodzieżowej piłce, marzy o wyjeździe. Od najsłabszych do najlepszych piłkarzy. Dla mnie to było ogromne wyzwanie, bo miałem już 21 lat, a nie znałem nawet słowa po angielsku. Przyleciałem tam i nie wiedziałem, jak powiedzieć „cześć”. Brighton zapewnił mi mieszkanie u angielskiej rodziny, dzięki temu mogłem uczyć się języka w praktyce. To mi pomogło, zadomowiłem się tam, wiele się nauczyłem i zostałem w Anglii na pięć lat. To dla mnie ważny czas, bo dzięki temu moje pierwsze dziecko urodziło się w Wielkiej Brytanii, a moja żona miała szansę skończyć angielski uniwersytet. Piłka nożna dała mi naprawdę wiele.

NIEOCZYWISTE „DERBY”. RADOM – KIELCE, HISTORIA WROGOŚCI DWÓCH MIAST

Twój pierwszy kontrakt to 350 funtów. Miesięcznie.

Nie mogli zaoferować mi więcej, skoro nie mogłem grać. Pamiętam początki — koledzy z drużyny przyjeżdżali na treningi Porsche Panamerą, Ferrari, a ja autobusem. Pamiętam nawet, że zdarzyło się, że szedłem na przystanek, a jeden z nich przejeżdżał obok i wjechał w kałużę, byłem cały mokry. Z Anglii pamiętam też ogromny chłód. Wyjeżdżałem w końcu z Brazylii, gdzie jest bardzo ciepło, a trafiłem na -5, -6 stopni Celsjusza. Byłem wtedy sam, więc łatwiej było mi to znieść. Potrzebujesz wtedy trochę jedzenia, miejsca do spania i dajesz radę. Kiedy jesteś młody, nie myślisz o innych rzeczach.

To prawda, że w klubie poprosili cię, żebyś został w Anglii nawet nielegalnie?

Tak było. Miałem sześciomiesięczną wizę, a jak mówiłem formalności z załatwianiem obywatelstwa włoskiego się przedłużały. Gustavo Poyet bardzo chciał, żebym został w klubie i w kraju, więc przez cztery miesiące przebywałem w Anglii bez żadnych dokumentów, nielegalnie. Musiałem poruszać się tylko w dwóch kierunkach: dom, trening, dom, trening. Nie mogłem nigdzie wychodzić, bo gdyby urząd imigracyjny odkrył, że tam mieszkam, ja i klub mielibyśmy ogromne problemy. Oni musieliby płacić za zatajenie informacji o moim pobycie, ja dostałbym dużą karę.

Nie grałeś w Brighton, ale spotkałeś tam wielu dobrych zawodników. Którego z nich pamiętasz najlepiej?

Vincente Rodriguez. Przez ponad 10 lat grał dla Valencii, reprezentował Hiszpanię. Lewa noga, numer „dziesięć”. Jego technika, rzuty wolne — to było niesamowite. Jeden z najlepszych zawodników, z jakim kiedykolwiek grałem. Z kolei Lewis Dunk nadal gra w Brighton, jest kapitanem tego klubu. To obrońca. Steve Cook jest w Bournemouth. Mam kilku znajomych w Championship, Premier League. Każdy mnie tam lubił, bo mogli się ze mnie nabijać! Młody chłopak, nie mówił po angielsku.

Maskotka?

Łatwy cel żartów. Byłem jedynym Brazylijczykiem w zespole. Później, gdy byłem w Swindon, graliśmy z Chelsea w FA Cup. Byłem wtedy na ławce, ale naprzeciw nas grali Fernando Torres czy David Luiz. Później grałem przeciwko Chelsea U-23. W tamtym czasie byłem ich fanem, imponował mi David Luiz.

Udało się z nim chociaż porozmawiać?

Szczerze mówiąc David to najlepszy przyjaciel mojego dobrego kolegi. Mam jego koszulki, znamy się, mam go na social mediach. Mieliśmy tego samego agenta. Wspomniany kolega przyleciał z nim do Anglii z Brazylii. Dorastali razem, w Londynie mieszkali razem, wkręcił się w piłkę. Byłem pierwszym zawodnikiem, którego reprezentował. Kiedy byłem w Londynie, zdarzyło mi się u niego bywać. Miał niesamowity dom!

Raphael Rossi, Karol Angielski i piłkarze Radomiaka świętują zdobycie gola

Okej, odchodzisz Brighton do Whitehawk. Jak to jest nagle zamienić klub z Championship na amatorski zespół z siódmej ligi angielskiej?

Zrobiłem to, bo nie miałem innego wyboru. Nie miałem klubu, nie chciałem wracać do Brazylii, więc zacząłem szukać klubu w okolicy. Dołączyłem do Whitehawk chyba w okolicach lutego i zostałem do końca sezonu. Nie musiałem już przejmować się dokumentami, mogłem grać w piłkę i dobrze to wspominam. Wygraliśmy ligę, czegoś się nauczyłem. Poziom był… Mnóstwo długich piłek, sami silni napastnicy. W dodatku boisko było takie.

(Rapha pokazuje ręką w dół)

Masz na myśli, że było na ukos? Pod górkę?

Tak! Jak góra! Ale to był dobry czas. Niedługo potem zadzwonił do mnie asystent Gustavo Poyeta, Luke Williams. Pamiętał mnie i zabrał mnie do Swindon Town. Luke jest teraz asystentem w Swansea City, w Championship, nadal mamy ze sobą kontakt, rozmawiamy. Wiele mu zawdzięczam, traktuję go jak przyjaciela. Pracowaliśmy razem przez cztery lata, odwiedzaliśmy się nawzajem. To dla mnie więcej niż trener.

Przed pójściem do Swindon trenowałem w kilku klubach. Byłem na tygodniowych testach w Lecce, poleciałem do USA. Przez 10 dni trenowałem z Columbus Crew, bardzo dobrze mnie tam ocenili, prawie podpisałem z nimi kontrakt.

W Swindon zeszło mi pół roku z tym, żeby w ogóle zacząć grać. Nie byłem nawet w kadrze meczowej. Potem zabrali mnie na jeden mecz, wszedłem na boisko i wypadłem bardzo dobrze. Od wtedy zacząłem grać tydzień w tydzień, w ostatnim roku byłem już kapitanem drużyny. Miałem wtedy 25 lat i pomyślałem sobie: wiem, że futbol w Anglii jest naprawdę silny, ale kiedy ktoś patrzy na to z zewnątrz, widzi, że gram w trzeciej lidze. Jeśli chcę coś osiągnąć, muszę grać wyżej. Zdecydowałem, że czas wyjechać do lepszej ligi i tak trafiłem do Boavisty Porto.

Słyszałem, że miałeś wtedy ofertę z Tajlandii.

To prawda, to była bardzo korzystna finansowo oferta. Stwierdziłem jednak, że jeśli w takim wieku wyjadę do egzotycznej ligi, to może być koniec mojej kariery. Postanowiłem, że spróbuję swoich szans w Portugalii. Rok w ekstraklasie i zobaczymy co dalej. Mój brat grał w tym kraju przez pięć lat, ja śledziłem ligę portugalską, miałem tam wielu przyjaciół, wiedziałem, czego się spodziewać. Poza tym Boavista to jeden z największych klubów w Portugalii, dawny mistrz kraju. Nie miałem się nad czym zastanawiać.

Widziałem statystyki z twojego sezonu w Boaviście. Drugi piłkarz ligi pod względem przejęć i wybić, czwarty pod względem wygranych pojedynków w powietrzu.

Wszystko potoczyło się świetnie, byłem jednym z najlepszych obrońców w lidze. Strzeliłem trzy bramki, to też było ważne. Po tym sezonie miałem kilka ofert. Zainteresowana mną była Benfica Lizbona, ale nie złożyli konkretnej oferty. Taka przyszła z Bragi, z jednego klubu z Belgii…

Standard Liege? Czytałem, że pytali o ciebie oni, Anderlecht i Brugge.

Tak, ale tylko jeden złożył ofertę. Wiesz jak to jest, dużo jest plotek, wstępnych zapytań. Miałem też ofertę z Chapecoense z brazylijskiej Serie A. Już w połowie sezonu zgłosiło się do mnie Benevento, które grało wtedy we włoskiej Serie A. Byli na ostatnim miejscu w tabeli, szukali zawodników, żeby powalczyć o utrzymanie, ale Boavista nie pozwoliła mi odejść w takim momencie. Miałem cztery-pięć konkretów, ale postawiłem na Sion. Chciałem żyć w Szwajcarii, nauczyć się nowego języka.

BENEVENTO – KRAINA CZAROWNIC

Dlaczego akurat w Szwajcarii?

Szczerze? Nie wiem, żonie się to spodobało, mnie także! Sion często grał w europejskich pucharach, zaoferowali mi długi kontrakt, dobrą pensję. Wszystko się zgadzało. Nie żałuję tego, nawet patrząc na to, co się później wydarzyło.

Pamiętasz Mauridesa z ligi portugalskiej? Dzisiaj gracie razem, a wtedy – jak mówiłem – ty byłeś czwartym w pojedynkach główkowych w Portugalii, a on był pod względem najlepszy.

Tak, mamy wspólne zdjęcie z tamtego okresu!

(Rapha pokazuje, jak obaj walczą o piłkę)

Cały czas z niego żartuję, że kiedy graliśmy ze sobą, wygrywałem z nim każdy pojedynek. Nie mógł strzelić nam żadnej bramki.

Podobno polecałeś jemu i kilku zawodnikom Radomiaka.

To prawda, pamiętałem go i znam jego potencjał. Wciąż myślę, że może go pokazać i dać nam wiele dobrego. Po awansie powiedziałem w klubie, że jest taki zawodnik, obecnie bez klubu. Sprawdzili go, stwierdzili, że taki profil napastnika im się podoba. Przyjechał do nas trochę zapuszczony, on sam o tym wie, ale strzelił już dwie bramki, więc jest na dobrej drodze.

Raphael Rossi zostanie w Radomiaku?

Dlaczego chciałeś wrócić do Radomia po okresie wypożyczenia ze Sion? Miałeś tam dobre życie, nie musiałeś tego robić.

Zostało mi pół roku kontraktu. Rozmawiałem z trenerem, powiedział, że chce, żebym został, że potrzebuje mojego doświadczenia. Zaczęliśmy jednak grać sparingi i… nie widziałem tego, nie czułem zaufania. Nie chciałem znów zostać bez gry, a Radomiak bardzo chciał mnie sprowadzić. Byliśmy ze sobą w ciągłym kontrakcie, trochę się to odwlekało, bo Sion chciał odzyskać część pieniędzy, które za mnie wyłożył. Po awansie też chciałem tu wrócić, dobrze mnie tu przyjęto – w klubie, w mieście, w drużynie. Porozmawiałem z rodziną i zdecydowaliśmy się na taki ruch.

Ciężko było przekonać rodzinę do takiego ruchu? Mieszkaliście w pięknej okolicy.

Nie, razem z moją żoną żyliśmy w czterech krajach, była otwarta na taką opcję. Chciałem nowego życia, mówiliśmy już płynnie po francusku, mogliśmy spróbować czegoś nowego. Najtrudniej było z dziećmi, bo kiedy je masz, sytuacja się trochę zmienia. Chodziły do szkoły, miały tam przyjaciół. Moja starsza córka ma sześć lat i żyła w czterech krajach, to nie jest łatwe, ale zrozumiała, że taką mam pracę.

Kibice pisali do ciebie z prośbą, żebyś wrócił do Radomiaka.

W każdej pracy jest tak, że chcesz być tam, gdzie każdy cię lubi i docenia. W Radomiu czułem ogromne wsparcie, czułem, że kibice bardzo chcą żebym grałem w tym klubie. To nowy projekt, pierwszy sezon w Ekstraklasie po latach, mamy wiele do nauki i poprawy, ale rozwijamy się. Dobrze się tu czuję, ufam właścicielom klubu, wszystko co mówią, przekładają na czyny. Nigdy nie miałem na co narzekać. To miasto żyje piłką nożną. Są tu inne ekstraklasowe kluby – siatkarski (męski i żeński – przyp.), koszykarski, ale widać, że piłka jest najważniejsza, najbardziej popularna. Stadion jest pełny, kibice zaczepiają cię na mieście. To klub, który patrzy w przyszłość, nie chce walczyć tylko o utrzymanie i wierzę, że możemy walczyć o wyższe cele.

Kontaktowały się z tobą inne polskie kluby? Mówiono, że jesteś najlepszym obrońcą 1. ligi.

Kilka osób odzywało się do mnie. Boavista Porto chciała, żebym do niej wrócił, ale powiedziałem, że dałem już słowo Radomiakowi i nie chciałem go łamać. Nie mogłem, tak się nie robi. Jeśli chodzi o polskie kluby, było tak samo. Kilka z nich kontaktowało się ze mną przez agenta, ale odmawiałem.

NAJLEPSZE ZIMOWE TRANSFERY W 1. LIDZE

Jakie masz teraz ambicje? Masz 31 lat, podpisałeś dłuższą umowę. Chcesz stabilizacji czy liczysz jeszcze na wyjazd do lepszej ligi?

W piłce nożnej nigdy nie jest za późno na grę w topowej lidze. Każdy tego chce, każdy na to liczy. Nie będę cię okłamywał, ja mam tak samo. Ale na teraz chcę zrobić wszystko, żeby Radomiak skończył sezon na jak najwyższej pozycji w lidze.

Uważasz sam siebie za jednego z liderów w szatni?

Tak. Szanuję każdego, nawet jeśli na boisku czasami reaguję emocjonalnie. Czuję też, że każdy mnie szanuje. Na boisku lubię dużo mówić, w ten sposób zachowuję koncentrację, lepiej się skupiam. Nauczyłem się już paru słów po polsku, żeby lepiej porozumiewać się z kolegami na boisku. Wiadomo, że jest też czas na żarty. Dobrze się dogaduję z Leandro, Mauridesem, Dawidem Abramowiczem czy Mateuszem Cichockim.

Zawodnicy mówią, że masz mentalność zwycięzcy i dużą charyzmę.

Nie przyszedłem tu po to, żeby się obijać i zadowolić się walką o utrzymanie. Możemy osiągnąć więcej, możemy grać lepiej. Byłem wkurzony po takich meczach, jak ten z Bruk-Bet Termaliką. Powinniśmy go wygrać, to nasz bezpośredni rywal, walczymy o to samo.

Mówisz, że możecie grać lepiej. Jak dbasz o to, żeby samemu nie stać w miejscu?

Parę lat temu było tak, że grałeś mecz, szedłeś do domu i to tyle. Teraz możesz obejrzeć wszystkie swoje zagrania z tego spotkania. Oglądam swoje highlightsy z każdego występu, lubię obejrzeć też cały mecz i zastanowić się, co mogłem robić lepiej. Jeśli wyhaczę jakiś błąd, pracuję nad nim, staram się go wyeliminować.

Jakie to błędy?

Na przykład gdy widzę, że powinienem być szybszy w sprincie, trenuję indywidualnie. W wolny dzień idę na siłownię, ćwiczę dodatkowo, sam dla siebie. Zawsze muszę coś poprawiać, nie gram przecież w Realu Madryt, popełniam błędy. Mogę się lepiej ustawiać, lepiej kryć rywali, być szybszy.

Najlepszy piłkarz w lidze, przeciwko któremu grałeś?

Na teraz? Myślę, że ten Hiszpan z Rakowa Częstochowa. Pomocnik… Ivi Lopez. Nie wiem, ile ma lat…

27.

Ok, może zajść daleko, odejść do mocnej ligi. Lubię też Luquinhasa z Legii Warszawa. Nie znamy się osobiście, chociaż ostatnio przypadkowo wpadłem na niego w restauracji, ale jest dobry. Podobał mi się też Piotr Parzyszek z Pogoni Szczecin. Lubię takich napastników.

CZYTAJ TAKŻE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Michał Trela
1
Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Komentarze

4 komentarze

Loading...