Przez ostatnie tygodnie wraz z Orlenem przybliżaliśmy wam sylwetki polskich piłkarzy walczących o mundial w ramach cyklu „Kierunek jest jeden”. Komu udało się obrać azymut na właściwy kierunek, a kto na swój wielki turniej będzie musiał jeszcze trochę poczekać? Zapraszamy do podsumowania cyklu, z którego naprawdę jesteśmy dumni, i który stanowi kapitalne wprowadzenie do zaczynających się na dniach Mistrzostw Świata 2018 w Rosji.
Zacznijmy od piłkarzy, którzy niemal do samego końca pozostawali w orbicie zainteresowań Adama Nawałki i zostali zaproszeni do szerokiej, 35-osobowej kadry, ale na ostatniej prostej walkę o bilet na mundial przegrali. Wśród nich byli:
1. DAMIAN KĄDZIOR
– Jedno słowo na jego określenie? Profesjonalizm, i to taki w pełnej krasie. Nie trzeba było być dobrym trenerem, żeby wiedzieć, jak wiele Damian osiągnie. Miał określony cel, był zdeterminowany, a przy tym oprócz gry w piłkę jeszcze studiował. To dało mi sygnał, że on doskonale wie, czego chce. Dziś sukcesy osiągają w 90% rozgarnięci piłkarze. On zdecydowanie do nich należy – dodaje jeszcze Kasperczyk.
Z Motoru, w którym poślizgi w wypłatach były na porządku dziennym i z którym Kądzior spadł z ligi przeszedł do Dolcanu Ząbki.
Cóż, z perspektywy czasu można powiedzieć, że nie miał wtedy szczęścia do klubów, bowiem niedługo później okazało się, że klub upada a zawodnicy muszą sobie szukać nowych pracodawców. W Ząbkach u trenera Dźwigały udowodnił jednak, że wśród wartości wpojonych mu przez rodziców znalazło się też miejsce na więcej niż szczyptę lojalności.
– Co mi w nim imponowało, to że w trudnym momencie, w jakim Dolcan się znalazł, praktycznie większość zawodników próbowała czym prędzej zmieniać klub. Pokazywał, że mimo problemów, dla niego najważniejsze jest to, jaką pozycję ma u mnie. On do końca liczył na to, że zostanie, że sytuacja się wyjaśni.
CAŁY TEKST O DAMIANIE KĄDZIORZE MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
2. SZYMON ŻURKOWSKI
Żurkowski ma spore umiejętności techniczne, ale najwięcej się o nim pisze ze względu na niesamowite zdrowie do biegania. W Pucharze Polski z Sandecją razem z dogrywką uzbierał 16,5 km i nie wyglądał na szczególnie zmęczonego. – Najfajniejsze u niego jest to, że od 1. do 90. minut pracuje w „kole” na wysokim poziomie motorycznym. Nie ma przestojów – chwali Marcin Brosz.
Arkadiusz Żurkowski zwraca uwagę, że jego młodszy brat ma wyjątkowo specyficzny sposób poruszania się po boisku, co niektórych potrafi mocno zmylić. – Łączy w sobie rzadką cechę, bo i szybko biega, i ma dobrą wytrzymałość. Nie brakuje w naszej lidze pomocników z gazichem i jakimś fajnym zwodem, ale będących do zmiany po godzinie, bo paliwo się skończyło. Szymon ma tutaj przewagę nad rywalami. Na pierwszy rzut oka nie widać jego szybkości. Śmiejemy się, że biega jak sarna. Kolega z czasów GKS-u Jastrzębie, Mariusz Adaszek, krzyczy kiedyś w trakcie meczu: „Kurde, Szymon ma kontuzję, chyba kuleje!”. Tłumaczyłem mu, że nic z tych rzeczy, on po prostu tak się porusza – mówi.
– Prędkość biegu u Szymona oscyluje w granicach 33-34 km na godzinę. To dobry wynik. Jest coś w tym jego sposobie biegania. Tak już ma, tak jest zbudowany somatycznie, to jego naturalny rytm. Obserwując bieg „Żurka” ma się wrażenie, że nabiera tempa z każdym kolejnym metrem, natomiast w piłce często kluczowych jest pierwszych pięć metrów. W tym aspekcie możliwości Szymona – szybki odbiór i podanie – są jeszcze większe – dodaje Marcin Brosz.
CAŁY TEKST O SZYMONIE ŻURKOWSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
3. PRZEMYSŁAW FRANKOWSKI
Dziś Frankowski stoi u progu trzech wielkich wyzwań: po pierwsze, walczy o mundial. Po drugie, czego nie ma co ukrywać, za chwilę zapewne czekać go będzie transfer zagraniczny. Ale największym wydarzeniem są narodziny synka, który pojawił się na świecie raptem przed kilkoma dniami. Powiedzieć, że młody skrzydłowy ma właśnie intensywny kalendarz, to nic nie powiedzieć. Ponownie Machaj:
Z jednej strony wielka szansa, mundial, z drugiej strony na pewno brakuje mu kontaktu z rodziną. Bardzo mało miał czasu dla synka i Oli. Widzę też, że Oli jest ciężko, że akurat teraz Przemek jest w rozjazdach. To nie jest łatwa sytuacja.
Tymczasem mówimy o ledwie 23-letnim chłopaku. Wszyscy jednak podkreślają, że Frankowski jest dojrzalszy ponad swój wiek. Wasiluk:
Mimo, że dzieli nas osiem lat, jest doświadczony życiowo. Mam z nim kontakt taki, jak z rówieśnikiem. Nadajemy na tych samych falach.
Mamrot:
Trenujemy rok i mogę powiedzieć, że to bardzo odpowiedzialny chłopak. Zresztą, właśnie założył rodzinę, to mówi samo za siebie.
Syczewska:
Chyba sam by się zgodził, że bardzo rozwinął się w ostatnich latach, nie tylko pod względem umiejętności piłkarskich, ale też mentalnych. Przychodził jako młody chłopak, dzisiaj to ukształtowany człowiek. Ma dwadzieścia trzy lata, ale jest bardzo dojrzały.
CAŁY TEKST O PRZEMYSŁAWIE FRANKOWSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
4. TOMASZ KĘDZIORA
Na podwórku przed blokiem śmiano się, że musi mieć jakieś afrykańskie geny. Wołano na niego „Kenijczyk”, bo był chudziutki i cherlawy, ale potrafił zabiegać każdego. Świetna wydolność i timing w grze głową – to odziedziczył po tacie. Warunki fizyczne ma nieco lepsze od ojca, a muskulaturę atlety wypracował na siłowni. Już we Wronkach trenerzy delikatnie hamowali jego zapędy kulturystyczne, bo gdy Kędziora z rówieśnikami dorwali się do salki ze sztangami i atlasami, to nie szło ich stamtąd wygonić.
Już w pierwszym zespole Lecha zaczął chodzić na indywidualne treningi. Razem z m.in. Łukaszem Trałką, Janem Bednarkiem czy Kamilem Jóźwiakiem pracował nad funkcjonalnością swojego ciała. Prawidłowy oddech, koordynacja, siła mięśni głębokich – na tym skupiał się podczas zajęć pod okiem duetu „Luta Criativa”, który tworzą Piotr Kurek i Patryk Kusiński. Do swoich trenerów przyjechał też podczas zimowej przerwy w rozgrywkach ukraińskiej ekstraklasy. Poprosił szkoleniowców o zorganizowanie mu tygodniowego okresu przygotowawczego.
– Mieliśmy zajęciach na siłowni, ale i w terenie. Biegaliśmy interwały w parku Cytadela. Pod względem kondycyjnym nie mamy sobie nic do zarzucenia, ale Tomek to fenomen. Pierwszy interwał – ok, to dopiero początek. Drugi, trzeci, czwarty i kolejny, a Tomek wciąż się nie męczy. Wreszcie zwalniamy po raz ostatni i przed nami decydująca prosta. My już oddychaliśmy rękawami, a „Kendi” włączył najwyższy bieg, jakby zapomniał, że ma w nogach kilka kilometrów sprintów. Na metę wbiegł z okrzykiem „a teraz, myk!, rzucasz piłeczkę, dojeżdżam do linii i wrzutka!” – opowiadają Kurek i Kusiński.
CAŁY TEKST O TOMASZU KĘDZIORZE MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
* * *
To by było na tyle, jeśli chodzi o zawodników, którym Adam Nawałka ostatecznie podziękował. Pozostali bohaterowie cyklu nadal przygotowują się do mundialu pod czujnym okiem selekcjonera, chociaż pozycja jednego z nich jest nieco słabsza od reszty i w gruncie rzeczy najmocniej zależy od stanu zdrowia Kamila Glika. Zaczynamy właśnie od niego:
5. MARCIN KAMIŃSKI
Rozmawiałem z jednym z trenerów, z którym pracowałeś w Lechu. Powiedział o tobie tak: „Marcin ma dwie charakterystyczne cechy – jest inteligentny i wrażliwy. To świetne aspekty dla niego jako człowieka. Ale piłkarzowi mogą przeszkadzać”.
Wiesz co… szczerze, to nie wiem. Inteligencja to cecha potrzebna także piłkarzowi. Gra, taktyka, poruszanie – to wszystko przeszło ewolucję, dziś idzie w kierunku mądrości boiskowej. Nie możesz nie myśleć w trakcie gry, to cię dyskwalifikuje. A wrażliwość? Musiałeś rozmawiać z trenerem, z którym pracowałem dość dawno. Rozumiem, o co chodzi – że przeżywam to, co na boisku, że długo analizuję i pewne sytuacje we mnie siedzą. Kiedyś tak miałem, to fakt. Ale zmieniłem się – jeśli popełnisz błąd czy przegrasz mecz, musisz to przeanalizować. Na co dzień jestem w wrażliwy, nawet lubię tę cechę, ale na boisku już nie jestem wrażliwcem. Jeśli komuś coś zrobię w trakcie gry, to się nie rozpłaczę. Jasne, mam obie te cechy, ale nie zgodzę się, że one przeszkadzają mi na boisku.
Długo w tobie siedzą porażki?
Parę lat temu tak było. Ale pokaż mi młodego piłkarza, który nie rozkminia przegranych meczów czy boiskowych błędów. Nie istnieje nastoletni zawodnik w szatni piłkarskiej, który nie stawia sobie pytań typu „będę grał? co z moją karierą? dlaczego siedzę na ławce?”. Nie ma takiego. Zresztą nie tylko w piłce tak się dzieje. Dzisiaj już tak to wszystko we mnie nie siedzi. Przegrasz, przemyśl dlaczego i zaraz masz kolejny mecz. Przez te lata w piłce dojrzałem nie tylko jako piłkarz, ale przede wszystkim jako człowiek. Takie rzeczy musisz przeżyć, żeby się uodpornić. Poznałem dziesiątki, setki zawodników i z każdym było podobnie. Może tylko kilku było takich, którzy z ostatnim gwizdkiem zapominali o meczu i mieli gdzieś, co kto o nich myśli.
CAŁY TEKST O MARCINIE KAMIŃSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
6. BARTOSZ BERESZYŃSKI
Bereszyński na własnej skórze doświadczył tego, co znaczy wściekłość fanów. Jego odejście z Lecha do Legii wywołało ogromną burzę, piłkarzowi przegrzewał się telefon od setek SMS-ów, w których liczba wyzwisk szła już w tysiące, doczekał się pseudonimu „Judasz”, jakiś podrzędny raper nagrał nawet na temat Bereszyńskiego kawałek. W Genui o podobne historie byłoby trudno.
– Teraz jeden zawodnik, Pedro Pereira, był w Sampdorii i przeszedł przez Benfikę do Genoi. Zastanawiałem się, czy jak przyjmie piłkę, to będzie w jego kierunku skierowany jakiś gwizd, bo spędził u nas dwa lata. Nie słyszałem ani jednego. Z kolei my mieliśmy taką sytuację, że po derbach wyszliśmy ze stadionu, a nasze partnerki czekały gdzieś dalej w samochodzie, musieliśmy przejść kawałek, 800 metrów, a wokół sami fani Genoi. My, przyzwyczajeni w Polsce, że to niemożliwe, tu przeszliśmy tę drogę i nie usłyszeliśmy żadnego negatywnego słowa, wręcz przeciwnie. Oni, mimo przegranej, uśmiechali się, zrobili sobie z nami zdjęcie. Kultura kibicowania jest inna niż w Polsce. Gdy Roma wyeliminowała Barcelonę, kibice Sampdorii się z tego cieszyli, bo jak mówili, to dobre dla ich piłki. U nas gdy Legia wchodziła do Ligi Mistrzów, nie wszyscy byli z tego zadowoleni, życząc nam w grupie kompromitacji – opowiada Bereszyński.
CAŁY TEKST O BARTOSZU BERESZYŃSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
7. PIOTR ZIELIŃSKI
21 czerwca, 2016 rok. Polska gra z Ukrainą podczas Euro 2016. Zieliński schodzi do szatni w przerwie i nie wychodzi na drugą połowę. Swój jedyny występ na pierwszej wielkiej imprezie kończy po 45 minutach. Oczekiwania wobec niego były spore, ale nie uniósł ich ciężaru. W jego oczach pojawiły się łzy. Swoje pierwsze reprezentacyjne rozczarowanie musi przepłakać. Po meczu długo rozmawiał z Kubą Błaszczykowskim, z którym zaprzyjaźnił się podczas wypożyczenia Błaszczykowskiego do Fiorentiny. Spotykał się z nim i z jego żoną, rozmawiali, starszy kolega wspierał młodego swoim doświadczeniem.
Z poczuciem odpowiedzialności i presją uczy się radzić dzięki psychologowi sportowemu. Z Kamilem Wódką pracuje jako jeden z kilku kadrowiczów – oprócz niego robią lub robili to Łukasz Piszczek, Bartosz Kapustka, ale i Kamil Stoch. Zieliński grać w piłkę potrafi, ale czasami nie potrafił radzić sobie ze stresem. W eliminacjach do Mistrzostw Świata widać było po nim, że dorasta z każdym kolejnym meczem. Pod nieobecność Grzegorza Krychowiaka stał się liderem linii pomocy. – Sekret sukcesu? Nie ma czegoś takiego. Po słabszych momentach podnoszę głowę do góry i idę dalej – powtarzał.
Dziś już 23-letni Piotr znacznie mniej przeżywa krytykę i poczucie źle wykonanego zadania.
CAŁY TEKST O PIOTRZE ZIELIŃSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
8. RAFAŁ KURZAWA
Pomimo tego, że Kurzawa odnosił pierwsze sukcesy i jego talent był dostrzegany, miewał chwile zwątpienia. Największe przyszło wtedy, gdy trzeba było postawić krok w kierunku seniorskiej piłki, a w Górniku zdany był na łaskę… Adama Nawałki. Obecny selekcjoner z jednej strony zapraszał chłopaka na treningi z pierwszą drużyną, a z drugiej – nie do końca widział dla niego miejsce w swojej ekipie. – Był taki moment, że chciał dać sobie spokój z piłką. Myślał o tym, żeby wrócić do siebie i ewentualnie pokopać gdzieś w niższej lidze. Ostatecznie zdecydował się powalczyć. Trafił do Rybnika, gdzie grał regularnie, zaliczał mnóstwo asyst i zrobił z drużyną awans do pierwszej ligi – podkreśla Baraniak.
Gdy przytaczamy Janowi Żurkowi wspominaną opinię Leszka Ojrzyńskiego, były trener Górnika kręci głową. Pomimo wcześniejszych szans, które piłkarz dostawał, trzeba powiedzieć, że to właśnie ten szkoleniowiec jako pierwszy zdecydowanie na Kurzawę w Zabrzu postawił. Okoliczności nie były za wesołe, gdyż Górnik grał o utrzymanie, którego ostatecznie nie udało się wywalczyć. – Będąc w klubie i patrząc z boku, zawsze ubolewałem nad tym, że nie wykorzystywano jego potencjału. A naprawdę nie trzeba było wiele, by dostrzec, że to nietuzinkowy piłkarz. Tymczasem ciągle go albo wypożyczano, albo chciano wypożyczyć. Za Ojrzyńskiego było tak samo. Został w kadrze chyba tylko przez jakiś zbieg okoliczności, kontuzję innego gracza. Każdy trener ma jakieś swoje spojrzenie na zawodników, ale Rafał udowodnił, że tamto było błędne. Grał w trudnym momencie i wyglądał bardzo dobrze.
CAŁY TEKST O RAFALE KURZAWIE MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
9. ŁUKASZ FABIAŃSKI
Twoje kontuzje doprowadziły cię do współpracy indywidualnej z fizjoterapeutą, z psychologiem.
Miałem szczęście, że w Arsenalu trafiłem na fizjoterapeutę, który poświęcił mi bardzo dużo czasu, spędził ze mną długie godziny na pracy indywidualnej. Bardzo pomógł mi też Per Mertesacker, który miał swój zespół fizjoterapeutów z Niemiec mieszkających w Londynie. Ale ten fizjo w Arsenalu był najważniejszą osobą w całym procesie. Od niego wyszedł pomysł a propos psychologa, który uświadomił mi, jak mam zachowywać się w ośrodku treningowym, jak „sprzedawać” swoją osobę. Jego pomysł na mnie bardzo mi się spodobał.
Wchodziłeś do wielkiej piłki, kiedy wciąż jeszcze pokutowało przekonanie, że najlepszym psychologiem są procenty. Nie miałeś oporów przed tą współpracą?
Żadnych. Dzięki niemu otworzyłem się na wiele rzeczy. Przestałem być zamknięty w sobie, zdystansowany do wszystkich i wszystkiego. Poczułem, że nie tylko fizycznie, ale i mentalnie muszę ze sobą coś zrobić. Kompleksowo, żeby z życia wyciągnąć maksa. Nie byłem zadowolony ze swojej gry, nie byłem zadowolony z dyspozycji fizycznej. Postanowiłem, że nie ma sensu się chować, dołować, tylko korzystać z wiedzy mądrzejszych osób. Było warto.
Co dzięki nim zacząłeś robić inaczej, lepiej?
Nie było uwag w moim kierunku, że nagle mam zacząć świrować na boisku, zachowywać się jak szalony. Poproszono mnie tylko, żebym żył razem z zespołem, cały czas przemieszczał się razem z resztą zawodników. Żebym był cały czas ustawiony w dobrej pozycji do akcji, zależnie od tego, gdzie jest piłka, czy zawodnik z nią jest ustawiony plecami, czy twarzą do bramki. Miałem ciągle to analizować, bo wtedy nie zastygam, tylko cały czas myślę i jestem gotowy. Gdy stajesz bezczynnie i obserwujesz, w pewnym momencie się wyłączasz. No i rozmowa – cały czas miałem trzymać werbalny kontakt, podpowiadać.
CAŁY TEKST O ŁUKASZU FABIAŃSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
10. JAN BEDNAREK
W Górniku nabrał krzepy, bo we własnym zakresie wykupił sobie karnet na siłownię. Z Poznania wyjeżdżał z posturą maturalną, a gdy wrócił, koszulka zdecydowanie mocniej opinała się na bicepsie. Po treningach w Górniku zostawał z Veljko Nikitoviciem i Sergiuszem Prusakiem. Zresztą Prusak to też kibic Lecha, razem pojechali na finał Pucharu Polski, w którym Lech przegrał z Legią. Na zajęciach indywidualnych, które Bednarek organizował sobie sam, pracował nad wyprowadzaniem piłki z obrony, przerzutami, grą głową. Regularnie w Łęcznej zaczął grać dopiero w rundzie wiosennej – występował jako środkowy obrońca, ale i w roli defensywnego pomocnika. Jednak to nie były jakieś spektakularne występy. Nikt wtedy nie stawiał, że po powrocie z wypożyczenia do Lecha stanie się liderem defensywy i czołowym obrońcą ligi.
– Czy to był najtrudniejszy czas dla Janka? Tak, też mam takie wrażenie. Gdy mieszkał w Poznaniu i miał jakiś problem, to wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy te kilkadziesiąt kilometrów z Kleczewa. A do Lublina była wyprawa na pół dnia. Nie mogliśmy bywać u niego regularnie. Czuł się samotny, miał za dużo czasu na rozmyślanie o tym dlaczego nie gra. Myślę, że pomoc Filipa była nieoceniona. Ale ten czas w Górniku go zahartował. Wrócił silniejszy psychicznie, ale i lepszy piłkarsko – mówi Daniel Bednarek.
CAŁY TEKST O JANIE BEDNARKU MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
11. KAROL LINETTY
– Myślę, że przychodząc do Włoch, nauczyłem się dużo w sferze taktycznej. Nasz trener to fanatyk w tej kwestii, potrafi jedno spotkanie obejrzeć trzy razy i nie spać po nocach. Wiem jak się poruszać, kiedy atakować przeciwnika, kiedy zwolnić akcję. Od strony technicznej też zaliczyłem duży rozwój, bo choć na treningach mamy dużo tej taktyki, to zajęcia są z piłkami. Rozwinąłem się też motorycznie. Mam wrażenie, że tutaj ciężej się pracuje niż w Polsce – mówi dalej Linetty.
Progres piłkarza widać gołym okiem. Jest przeważnie podstawowym zawodnikiem drużyny. W tym sezonie na 30 meczów, w których brał udział, 19 zaczynał w pierwszym składzie. Rok temu miał statystykę 27/37, ale też wówczas nie stracił kilku spotkań na kontuzję. Czego mu natomiast brakuje, to – podobnie jak w przypadku Bereszyńskiego – liczb. Te bardziej szczegółowe ma znakomite, skoro sezon 16/17 kończył jako piłkarz z największą średnią liczbą odbiorów w Serie A, ale goli i asyst raczej nie widać. Cztery bramki i siedem ostatnich podań w 65 meczach. Mało. – Wiem o tym. Dlatego zostaję po treningach, by poprawić strzał z dystansu, powrzucać w pole karne. Nie skupiam się jednak tylko na jednej rzeczy, nie myślę: aha, w obronie gram lepiej, to poćwiczę coś innego. Nie, chcę się rozwijać równomiernie, poprawiać wszystkie elementy. Wracając jeszcze do liczb: miałem dobry moment, kiedy strzeliłem trzy gole w czterech meczach, ale przyszedł uraz. Nigdy nie jest łatwo wrócić po kontuzji, na szczęście to zrobiłem i jest wszystko okej, natomiast liczb potem już nie było – tłumaczy Linetty.
CAŁY TEKST O KAROLU LINETTYM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
12. JACEK GÓRALSKI
– Jacek? Oj, mogę mówić tylko w samych superlatywach – uśmiecha się Marcin Kaczmarek, u którego „Góral” rozegrał blisko sto spotkań: – Chciałbym, by w piłce i w ogóle w życiu było więcej takich ludzi. Ludzi z takim charakterem, tak zaangażowanych w swoją pracę i tak szczerych wobec siebie i wobec innych osób.
Góralski u Kaczmarka zaczynał treningi po poważnym urazie. Ale szybko doszedł do formy i w badaniach przygotowania fizycznego był najlepszy w zespole. Trzeba było go jednak temperować. – Jacek potrafił biegać za trzech w meczu, ale w futbolu czasami jednak lepiej jest przebiec dwa kilometry mniej, ale być w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Dużo pracowaliśmy nad tym, by harował tak dalej, ale w efektywniejszy sposób. Zdarzało się, że zrobił trzy sprinty po kilkadziesiąt metrów, a sytuacja wymagała tego, by przesunął się ledwie parę kroków w jedną czy drugą stronę – wspomina ówczesny trener Wisły.
Czasem jednak Góralski wyhamować nie mógł. Tak jak podczas jednego z treningów w Płocku. Zespół grał w siatkonogę, a „siatkę” tworzyła banda reklamowa – w klubie pieniądze nie walały się po biurach, więc trzeba było radzić sobie w inny sposób. „Góral”, jak to on, wciągnął się w tę zabawową gierkę na całego. Szalał na swojej połowie, rzucał się do pozornie przegranych piłek, padał na boisko. Do jednej z przebitek poszedł jednak za ostro. Rzucił się szczupakiem, a upadek zamortyzowała właśnie banda reklamowa. Niestety dla Góralskiego – banda upadek przyjęła, ale nos, którym atakował piłkę, już nie. Skończyło się na krwi i złamaniu.
CAŁY TEKST O JACKU GÓRALSKIM MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
13. MACIEJ RYBUS
Punktem zwrotnym w karierze Rybusa były przenosiny z Pelikana Łowicz do MSP Szamotuły. – Przekierowanie Maćka do szkoły w Szamotułach, to była w Łowiczu rzecz niespotykana. Jeżeli ktoś się u nas wyróżniał, to z reguły trafiał do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łodzi i tam jego przygoda się kończyła. Szamotuły to była totalna nowość i dzięki temu Maciek wypłynął na szerokie wody. Do tej szkółki pokierował go zresztą Robert Wilk, taki nasz Maciek Rybus z wcześniejszych lat – tłumaczy Cipiński.
Zanim jednak Rybus zmienił Łowicz na Szamotuły, swojego szczęścia szukał w Wielkopolsce. Konkretnie – w Amice Wronki, gdzie w 2005 roku zgłosił się do naboru. – Pojechaliśmy tam, ale się nie udało. Jakiś czas później przy pomocy Roberta Wilka, pojechał do Szamotuł. Tam załapał się do szkoły i to okazało się dobrym kierunkiem. Później już poszło. Dojrzeli go skauci Legii, wzięli do Warszawy i później już się potoczyło. W Szamotułach pokazał swój talent i potwierdził to, co prezentował wcześniej w Pelikanie – że po prostu pragnie czegoś więcej – mówi Plichta.
W Szamotułach Maćka dostrzegł Marek Jóźwiak, od razu zapraszając na testy do drużyny Legii występującej wówczas w Młodej Ekstraklasie. Tam spodobał się na tyle, że zaproponowano mu kontrakt i bardzo szybko okazało się, że była to jak najbardziej trafna decyzja. Rybus już w debiucie strzelił gola na wagę zwycięstwa, a dzięki świetnej postawie w kolejnych meczach, błyskawicznie przeskoczył do pierwszego zespołu i momentalnie przekonał do siebie Jana Urbana. Debiutanckiego gola na szczeblu ekstraklasy zdobył już w swoim drugim występie.
CAŁY TEKST O MACIEJU RYBUSIE MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ.
* * *
Fot. FotoPyk, 400mm.pl, Newspix