W realiach polskiej piłki nic nas już nie zdziwi, a zwłaszcza dziwaczne zatrudnienia trenerów. Ale akurat przypadek Ariela Galeano, dziś zwolnionego przez ŁKS, mocno wybija się ponad przeciętność. Paragwajczyk przepracował w Łodzi zaledwie dwa miesiące, choć na początku wiele wskazywało na to, że o Polskę nie powinien się nawet zaczepić. Owszem, były też argumenty za tym, że klub wykaże się wizjonerstwem i sami pisaliśmy, że to ciekawy transfer. Tylko że, jak pokazuje któryś przypadek z kolei, między zaszokowaniem i wyprzedzeniem konkurencji, a wynalazkiem okazującym się totalną klapą, jest naprawdę cienka granica.
Galeano miał interesujące jak na polskie warunki CV, ale niektórzy chyba za bardzo uwierzyli w siłę egzotyki. Wzięcie 28-latka z sukcesami w Paragwaju było ruchem bardzo medialnym, może nawet ocierającym się o szaleństwo. Mieliśmy uwierzyć, że gość z drugiego końca świata przyjdzie na zaplecze Ekstraklasy i uczyni z ŁKS-u zespół elitarny, grający ofensywnie, ładnie dla oka. Tak podpowiadali ludzie z Ameryki Południowej, mówiąc “taki fajny, paragwajski”. Tylko co z tego, skoro to wcale nie musiało mieć przełożenia na polskie, zupełnie inne środowisko pracy.
Tak naprawdę każdy, nawet po stronie dziennikarzy, kto sprzedawał Galeano jako ciekawego fachowca, wcielał się do pewnego stopnia w adwokata diabła. Fajnie, że 28-latek był najmłodszym mistrzem Paragwaju, fajnie, że grał bardzo ofensywnie, super, że miał pod sobą piłkarzy, którzy później grali w Premier League. Ale przecież to nie musiało wynikać w stu procentach z jego geniuszu i tym bardziej nie musiało czynić go szkoleniowcem, który poradzi sobie w Polsce.
–
Spis treści
- Ariel Galeano a inne wynalazki trenerskie w Polsce. W XXI wieku było ich sporo [ZESTAWIENIE]
- Thomas von Heesen, Adam Owen i David Badia w Lechii Gdańsk (12 meczów - 0,92 punktów; 16 meczów - 1,13; 9 meczów - 0,56)
- Jorge Paixao w Zawiszy Bydgoszcz (2014, 10 meczów - 0,60)
- Frantisek Straka w Arce Gdynia (2011, 11 meczów - 0,82)
- Peter Hyballa w Wiśle Kraków (2020-2021, 18 meczów - 1,11)
- Romeo Jozak w Legii Warszawa (2017-2018, 27 meczów - 1,89)
- Miroslav Copjak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki (2003, 12 meczów - 0,58)
- Libor Pala w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin (2003 i 2006, łącznie 8 meczów - 0,50)
Ariel Galeano a inne wynalazki trenerskie w Polsce. W XXI wieku było ich sporo [ZESTAWIENIE]
W Łodzi Galeano zabłysnął filozofią gry i działacze to kupili. Nie będziemy jednak wytykać im teraz ciężkich grzechów, bo równie łatwo da się nabrać na polskich trenerów, choć ci przynajmniej nie mają problemów z komunikacją, tak jak wyglądało to w przypadku Paragwajczyka. Piłkarze ŁKS-u nie dość, że odczuwali chaos taktyczny na boisku, to jeszcze na odprawach mieli dość słabą nić porozumienia z szefem. Wypisz, wymaluj – przepis na katastrofę, która w istocie się wydarzyła. ŁKS wypadł poza baraże i już do nich nie wróci. Powierzając misję człowiekowi, którego drużyna z zupełnie innego świata futbolu dobrze wyglądała na skrótach w platformach skautingowych, zaliczył totalną skuchę (osiem meczów, średnia jednego punktu na mecz).
ŁKS w rozsypce. Fatalne opinie o paragwajskim trenerze [NEWS]
Nieudany wynalazek zagraniczny, marne punktowanie, kilka miesięcy pracy albo niedokończony sezon? Hmm, gdzieś to już słyszeliśmy…
Thomas von Heesen, Adam Owen i David Badia w Lechii Gdańsk (12 meczów – 0,92 punktów; 16 meczów – 1,13; 9 meczów – 0,56)
W świecie eksperymentów trenerskich Lechia to jedno wielkie laboratorium. Tam nawet nikt się z tym nie kryje i to niezależnie od tego, kto aktualnie rządzi klubem. Kibice w Gdańsku widzieli już wielu dziwolągów z różnych stron świata, ale wymieniona trójka była z nich najsłabsza. Taki von Heesen, zanim został trenerem Lechii w 2015 roku, miał właściwie dwa udane epizody w karierze. Mistrzostwo 2. Bundesligi w 1999 roku z Arminią Bielefeld i czołówka w lidze cypryjskiej osiągnięta z Apollonem Limassol kilkanaście lat później. Potem Niemiec dość długo krzątał się po gabinetach, pracował z dala od boiska. W jednym roku potrafił zasiadać w zarządzie Hamburga i Lechii, aż wreszcie ktoś w gdańskim klubie stwierdził, że gość, który w 2012 roku spuścił z najwyższej ligi jeden z austriackich zespołów (była to jego ostatnia praca w roli szkoleniowca), nadaje się do roboty w Ekstraklasie.
Z biegiem lat było jeszcze ciekawiej. W 2017 roku Lechia zadecydowała, że warto dać szansę człowiekowi, który nigdy wcześniej nie prowadził żadnej drużyny. Był trenerem motorycznym Celticu Glasgow, “perfomance managerem” w Rangersach, asystentem w Sheffield United czy przez prawie dekadę w reprezentacji Walii. Piłkarz był z niego żaden, ale za to jaka imponująca gablota! 10 trofeów w zakładce na Transfermarkt mogło robić wrażenie na działaczach Lechii, którzy byli pierwszymi i do tej pory ostatnimi ludźmi, którzy nabrali się na Adama Owena jako szkoleniowca. Choć legenda głosi, że po zwolnieniu Piotra Nowaka klub tak naprawdę trenera nie miał.
Był walijski Owen (nie ten, ale kibice mogli się nabrać, że to jednak ten od “Złotej Piłki”), był Niemiec z jakimś sukcesem z XX wieku, no więc musiało w końcu paść na latynosa. Lechia w sezonie 2022/2023 walczyła o utrzymanie i potrzebowała kogoś, kto wyciągnie z zespołu więcej niż trener Marcin Kaczmarek. Potrzeba była pilna, do zmiany szkoleniowca doszło pod koniec marca, kiedy do rozegrania zostało tylko 9 kolejek. Do dziś można się zastanawiać, dlaczego komuś przyszło do głowy, żeby ratować Ekstraklasę akurat Davidem Badią, wielkim trenerem z akademii Barcelony, który w kilku miejscach (Turcja, Cypr, Grecja) był słaby albo beznadziejny. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że w Lechii było podobnie. Hiszpan przyszedł do Gdańska, przerżnął swoje słynne “9 finałów” (wygrał tylko raz, 1:0 z Legią) i skasował włodarzy Lechii jak najgorszych frajerów.
Jorge Paixao w Zawiszy Bydgoszcz (2014, 10 meczów – 0,60)
Paixao to przypadek szczególny, może wręcz trochę niedorzeczny. W sezonie 2013/2014 Zawiszę prowadził Ryszard Tarasiewicz, który po awansie zajął z nim ósme miejsce w tabeli i zdobył Puchar Polski. Naturalne wydawało się kontynuowanie współpracy, ale trener zaczął romansować z klubami z Francji i Szwajcarii. To znaczy: wydawało mu się, że tak robi, bo skończyło się tylko na zapytaniach, a wtedy właściciel Zawiszy nie chciał czekać na to, co w końcu zdecyduje się jego szkoleniowiec. Dlatego nowej umowy ostatecznie nie podpisano, Tarasiewicz został bez pracy, a w Bydgoszczy stwierdzono, że trzeba iść na grubo. Że trzeba im… szkoleniowca SC Bragi.
Jorge Paixao miał naprawdę dziwną przygodę trenerską. Przez lata trenował kluby z niższych lig w Portugalii, aż w końcu przebił się do profesjonalnej piłki, do Farense. W trakcie sezonu 2013/2014 został jednak wyjęty przez Bragę, akurat na ostatnie 12 meczów, z których wygrał tylko dwa. No więc na papierze Zawisza ściągał Portugalczyka z topowego klubu, ale w praktyce gościa, który wobec swoich trenerskich dokonań (aż do dziś) wygląda tak, jakby znalazł się tam przez przypadek. I tak samo można było skomentować jego jedyne trofeum w karierze, czyli Superpuchar Polski zdobyty właśnie z Zawiszą po wygranej z Legią na otwarcie kadencji – przypadek, dar od losu, szczęście debiutanta. Potem przyszło tylko jedno zwycięstwo z Koroną (Tarasiewicza), a reszta w czapkę. Osiem porażek, 24 stracone gole. Totalny dramat, który doprawia fakt, że Zawiszę po Paixao przejął nie kto inny jak Mariusz Rumak.
Frantisek Straka w Arce Gdynia (2011, 11 meczów – 0,82)
Walczysz o utrzymanie w Ekstraklasie w 2011 roku, wchodzisz na rynek trenerski w poszukiwaniu strażaka i kogo bierzesz? Arka z tamtego okresu mogła zaskoczyć niejednego kibica, sięgając po trenera pracującego w Australii i to z marnym skutkiem. Oczywiście to nie tak, że CV też było marne. Frantisek Straka przed przyjściem do Polski zwiedził kilkanaście klubów i raz poprowadził nawet reprezentację Czech w meczu z Maltą. Ale, no właśnie, “zwiedził”. W Gdyni nie przejmowali się drugą stroną medalu – marki pokroju Sparty Praga, Viktorii Pilzno, a później Slavii Praga czy AS Trencin brzmią fachowo, ale nie mógł poważnie wyglądać fakt, że Straka nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca na dłużej.
Nie inaczej było w Arce, w której w momencie spadania z ligi wszyscy doznali olśnienia. Oto Straka, który niezłe wyniki w Czechach i niższych ligach w Niemczech wykręcał na przełomie wieków, wiele lat później okazał się niewypałem. Przekonali się o tym w niejednym klubie, łącznie z australijskim Northern Fury FC (30 meczów, 0,63 punktów na mecz), ale nie przewidzieli w Gdyni. Czech wygrał dla gdynian dwa mecze, a po ostatnim starciu ze Śląskiem Wrocław (0:5) popłakał się na konferencji prasowej.
Peter Hyballa w Wiśle Kraków (2020-2021, 18 meczów – 1,11)
Trzeba przyznać, że Hyballa miał papiery na niezłego trenera. Praca w rezerwach i młodzieżówkach Wolfsburga, Borussii Dortmund czy Bayeru Leverkusen, do tego niezłe wyniki w Sturmie Graz czy Dunajskiej Stredzie. Wisła, jeśli chodzi o wynalazki trenerskie, wypada w historii trochę lepiej niż przykładowa Lechia, ale przypadkiem Hyballi mocno wywróciła swoją wiarygodność w ściąganiu nieoczywistych nazwisk z zagranicy. Niemiec okazał się mieć, ale nie te papiery, co trzeba. Był furiatem bez piątej klepki, którego strach było sprowokować. W Krakowie z wyrazem uznania spojrzeli na CV i dali sobie sprzedać fajną wizję gegenpressingu na wzór Juergena Kloppa, ale nie odrobili pracy domowej jak należy albo liczyli na to, że w Polsce Hyballa ugasi swoje szaleńcze zapędy.
Nic z tych rzeczy. Nie dość, że miał tendencję do kłócenia się ze wszystkimi i tworzenia afer (szczególnie po okresie w Wiśle), to jeszcze jego zespół na wiosnę 2021 roku coraz bardziej się pogrążał i w końcu doszło do zwolnienia. Na łamach Weszło mówił: – Mam totalnie gdzieś, co ludzie o mnie mówią! To ja przebywam z Peterem całe życie, ja podejmuję decyzje i rozmawiam sam ze sobą. Decyzje mogą być złe lub dobre, ale lubię to, kim jestem. Ludzie mają tendencję do tworzenia łatek, ale nie przejmuje się tym. Nie rozglądam się na prawo i lewo, patrząc, czy dziennikarz lub kibic nie powiedział o mnie złego słowa. To nie jest dla mnie ważne. Poza tym – co to znaczy, że ktoś jest szalony? Jak takie słowo określa drugiego człowieka? Cóż, uważam, że warto mieć taki obraz. Gdy spojrzę na swoją przygodę trenerską, wiele klubów chce mieć takiego trenera. Pracowałem w dużych klubach. Tam chce się dokonywać zmian, szuka rozwoju wśród młodzieży, ewentualnie potrzebuje się kogoś, kto wyciągnie zespół z kryzysu. Kluby myślą sobie “O, Hyballa, on nie pieprzy się w tańcu, bierzemy go!”.
Romeo Jozak w Legii Warszawa (2017-2018, 27 meczów – 1,89)
Gdyby ktoś wpadł na pomysł pozytywnego wyróżnienia Romeo Jozaka w jakimś zestawieniu trenerów, musiałby mocno się nagimnastykować. Bo po pierwsze: to tak nie do końca trener, a po drugie: nawet jeśli miał taką funkcję w Legii, był po prostu słaby. Ale, o dziwo, akurat w tym gronie Chorwat wypada najbardziej porządnie, co oczywiście nie znaczy, że najlepszy wśród najgorszych to tytuł godny magnesu na lodówce. Sama średnia punktowa może być w tej kwestii bardzo myląca, zwłaszcza jeśli ktoś nie pamięta gry Legii w sezonie 2017/2018. “Legioniści” mieli problem ze stylem i omal nie wypuścili z rąk mistrzostwa Polski, dociągniętego już przez Klafuricia. Ale trudno się dziwić, skoro na pokładzie mieli człowieka nie mającego większego pojęcia o trenerce.
Dariusz Mioduski był oczarowany złotoustym Jozakiem. Doceniał jego warsztat, na który składała się m.in. praca w roli dyrektora sportowego Dinama Zagrzeb czy asystenta trenera w reprezentacji Libii. To najwyraźniej wystarczyło do roli szkoleniowca Legii, największego klubu w Polsce, który w latach 2017-2018 był wielkim placem niezrozumiałych eksperymentów. Bo gdy romans z Jozakiem nie wypalił, na dłuższy czas jego miejsce zajął inny Chorwat z wątpliwym CV, były trener reprezentacji kobiet, Dean Klafurić. Ale on, w przeciwieństwie do rodaka, miał w Legii chociaż jakieś sukcesy. Zaś Jozak zostawił po sobie tonę wtopionej kasy na nieudane transfery, zwłaszcza te zimowe na czele z Eduardo czy Remym, oraz kwieciste przemowy, na których Mioduski chciał przecież budować imperium na miarę Zagrzebia. Skończyło się jednak na tym, że w przypływie desperacji zwolnił trenera, który po 31. kolejce zajmował drugie miejsce w tabeli, ze stratą jednego punktu do Lecha, ale za to z aż 11 porażkami.
Miroslav Copjak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki (2003, 12 meczów – 0,58)
Gdyby nie awans Świtu zarządzony przy “zielonym stoliku”, Ekstraklasa nie poznałaby jednego z najgorszych zagranicznych trenerów. W 2003 roku PZPN zweryfikował pamiętny baraż między jego zespołem, a Szczakowianką jako walkower dla tych pierwszych. Gdyby wiedział, co wydarzy się później, może oszczędziłby Copjaka, który na najwyższym szczeblu nie zaznał smaku zwycięstwa. Kto ze Świtem remisował, był nazywany przegrywem, bo tak słaba była ekipa czeskiego szkoleniowca. 10 meczów w elicie, 4 remisy, 6 porażek. Trenera zwolniono po pięciu przegranych kolejkach z rzędu i słusznie, bo ta kadencja nie miała żadnego sensu. Po latach piłkarze przyznawali, że po odejściu Copjaka otwierali szampany.
Libor Pala w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin (2003 i 2006, łącznie 8 meczów – 0,50)
To był gagatek nad gagatkami. Ten, kto sprowadził go do Polski, wydatnie przyczynił się do poszerzenia księgi memów i absurdów w świecie polskiej piłki. Z Pali trener był słaby, ale powiedzmy, że chociaż showman niezły. To była taka jednostka, o której nie dało się zapomnieć. Piłkarzom kazał czerpać energię z drzew i przykładać do bolących miejsc magiczne szczęśliwe monety. Poznali się na nim w Lechu w 2003 roku i w Pogoni trzy lata później. Całą jego historię opisaliśmy w tekście: Libor Pala. Niespełniony czeski wizjoner.
Libor Pala wykazywał się ponadprzeciętną wiarą w działanie magicznych przedmiotów. Istnieje anegdota, która mówi o leczeniu monetą. Jeden z jego byłych podopiecznych w Polonii miał zbite żebra, na co lekarze powiedzieli: “Panie trenerze, tu trzeba czasu. Zalecamy wizyty u fizjoterapeuty i odpoczynek”. Pala machnął na to ręką i wyciągnął kolejnego asa z rękawa, inny łącznik naszej planety z kosmosem. Wezwał kontuzjowanego piłkarza, kazał mu zdjąć koszulkę i położyć się na łóżku. Zaczął nacierać mu żebra specjalnym olejkiem, wyciągnął z kieszeni pieniążek i powiedział: “Przyklej go tam, gdzie cię boli, najlepiej jakąś taśmą. Chodź tak przez dwa dni. Moneta ściąga energię z kosmosu i będzie cię leczyć w nocy. Za dwa dni wszystko minie”…
***
Dziwnych i nietrafionych wyborów było oczywiście więcej, ale żeby pomieść je wszystkie, musielibyśmy stworzyć cały dział poświęcony dziwolągom z zagranicy. Do nich można by jeszcze zaliczyć takich jegomości jak: Bruno Baltazar (Radomiak), Josef Csaplar (Wisła Płock), Valdas Ivanauskas (Zagłębie Sosnowiec) czy Kibu Vicuna (Wisła Płock). A na upartego znalazłoby się kilkunastu innych trenerów, bo właśnie tak kończą się zagraniczne eksperymenty – zazwyczaj na mniejszych lub większych wtopach, bo włodarze polskich klubów rzadko kiedy uczą się na błędach. Nie tylko tych własnych.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Ponad 10 lat cytatów Mioduskiego. Jeszcze będzie przepięknie…
- Bobic w pozytywnym szoku po przyjściu do Legii. “To top5 w Europie”
- Widzew szuka napastnika. Postawi na piłkarza ligowego rywala? [NEWS]
- Liga Mistrzów w Polsce? Ukraiński klub z jasną deklaracją o pucharach
Fot. Newspix/400mm