Trybuny stadionu Al Janoub pustoszeją. Jeszcze kwadrans temu widziały Mario Pasalicia, przyklepującego awans Chorwatów do ćwierćfinału, i trzy zmarnowane rzuty karne „Niebieskich Samurajów”. Ludzie już wyszli. Została tylko garstka japońskich kibiców. W tym Masa i jego trzy pełne worki ze śmieciami. – Dlaczego to robisz? – pytam młodego chłopaka, który chodzi wzdłuż sektora i zbiera do plastikowego worka każdy, najmniejszy papierek. Masa dziwi się. – To normalne w Japonii. Po prostu muszę to zrobić – odpowiada, nie wiedząc, co tak właściwie powiedzieć.
– Nie znam powodu – kwituje i odchodzi, zbierając do worka butelkę po napoju, papierek po batoniku i resztkę hot-doga. To nie Masa nabałaganił, a cały sektor. Akurat ten, znajdujący się w narożniku, nie był dedykowany wyłącznie Japończykom. Zasiadali na nim Chorwaci w kraciastych koszulach, pracujący w Katarze Hindusi, dla których to jedyna okazja w życiu na zobaczenie Luki Modricia, neutralni kibice z Argentyny, Anglii i Maroka, zabijający w ten sposób czas pomiędzy meczami ich drużyn. Gdy Masa finiszuje z czwartym workiem, chwyta swoje zbiory pod rękę i pozostawia pod koszami na śmieci. Do jednego z nich wrzuca się śmieci, które można poddać recyklingowi, do drugiego całą resztę. Worki nie mieszczą się rzecz jasna do skromnych śmietników. Trzeba położyć je obok. Organizatorzy nie przewidzieli, że mogą mieć aż tak duże obłożenie.
Masa nie jest wyjątkiem. W sektorze najgłośniejszych Japońskich kibiców każdy kibic dzierży w swoim ręku błękitny worek. Podczas meczu służą one jako element oprawy…
…A po meczu wynosi się z nich nie tylko swoje rzeczy, a również i te, które napotka się na drodze z krzesełka do pojemnika na odpady. W zasadzie każdy Japończyk sprząta po sobie, choć tak naprawdę za innych. Nawet i w sektorze „fanatyków” siedzą kibice innych drużyn – jak ci Hindusi chcący zobaczyć Modricia, jak ci Chorwaci w kraciastych koszulkach – i to ich śmieci zabierają nippońscy kibice. Gdy pytam 40-letnią kobietę o to, dlaczego sprząta, podczas gdy wszystkie inne kraje po prostu wychodzą ze stadionów, nie wie co powiedzieć. Zna angielski, ale po tym pytaniu zaniemówi. Woła koleżankę. – Taką mamy kulturę – ta odpowiada po chwili namysłu, choć też nie wie, jak to wyjaśnić. Czuję, że pytam o oczywistość. Trochę tak, jakby ktoś mnie spytał „dlaczego wy, Polacy, jecie w niedzielę rosół?”.
No jemy rosół, to chyba oczywiste, tak już mamy od lat. No sprzątamy sektor, to chyba oczywiste, tak już mamy od lat. Dwie kobiety rozmawiają ze sobą na opustoszałej trybunie. Na przedramieniu jednej z nich, tak jak torebka, zawieszony jest worek z plastikowymi butelkami. W dłoni z kolei trzyma papierową torbę. W niej są śmieci, których nie wrzuci się do kosza z napisem „recyclable”. Wśród ultrasów tworzy się prawdziwa grupa sprzątająca. Starsze panie w maseczkach, młodsze panie w maseczkach i dzieci chodzą wężykiem pomiędzy krzesełkami jakby grały w snake’a. Żaden papierek nie przemknie ich uwadze.
W kulturze Japończyków dbałość o porządek jest tak głęboko zakorzeniony, że to jeden z najczystszych krajów świata nawet mimo faktu, iż na ulicach nie ma koszy na śmieci. To pokłosie zamachów terrorystycznych z użyciem sarinu, trującego gazu, do których doszło w 1995 roku. To wtedy z ulic Tokio, Kioto czy Jokohamy, a także wszystkich innych miast, zniknęły pojemniki na odpady. Władze obawiały się, że mogą być użyte przez kolejnych zamachowców. Bo gdzie łatwiej ukryć potencjalny ładunek, jak nie w koszu na śmieci?
W Global Waste Index, rankingu oceniającym czystość ulic poszczególnych krajów i szeroko rozumianą gospodarkę odpadami, Japonia zdobywa 92,48 punktów na sto. Polska ma ich, dla porównania, 84,74. Kosze na śmieci nie są Japończykom potrzebne. Od 1995 roku żyją według zasady „zabierz śmieci ze sobą”. Gdy spędzają czas na świeżym powietrzu, na przykład w parku, mają ze sobą worek i zabierają pozostałości do domu. Gdy kupują posiłek na mieście, w budce czy sklepie, konsumują go na miejscu. Jedzenie w marszu jest bowiem uznane za niekulturalne.
Ten rygor przekłada się na inne sektory życia. Tylko podczas meczów Japończyków widzi się na twarzach ludzi maseczki. Kibice noszą je niezależnie od tego, czy są w otwartej przestrzeni, czy w tłumie. Przed wejściem na konferencję prasową pracownik FIFA podaje pudełko z maseczkami i prosi o zasłonięcie ust. Nie jest to obowiązek. Ale szacunek wobec japońskich kolegów po fachu nakazuje się dostosować. Oni wszyscy siedzą na sali w maskach ochronnych i z zachowaniem dystansu społecznego. Zresztą w tej materii, podobnie jak w przypadku kosza na śmieci, jedno wydarzenie diametralnie zmieniło mentalność całego narodu. Zasłanianie ust stało się normą po epidemii sars.
Ze świecą szukać nacji, która byłaby bardziej zdyscyplinowana. Władza mówi, że coś trzeba zrobić – społeczeństwo po prostu to robi. Widać to także w aspektach sportowych. Nie wiem, kto podczas tego meczu jest bardziej zdyscyplinowany – piłkarze, którzy niemalże zawsze wracają na czas, zawsze się dobrze ustawiają, są świetnie poukładani taktycznie, czy kibice – niemilknący ani na moment. Tych fanatycznych, śpiewających non stop, była ledwie garstka. Szybki rzut oka na sektory. Dwa, cztery, sześć, osiem… 38 sektorów na dole. Mniej więcej drugie tyle na górze. 76. Tyle ma Al Janoub Stadium. Japońscy fanatycy nie zapełniają nawet jednego pełnego. A mimo to są słyszalni przez całe 90 minut, porywając do śpiewania nawet kibiców-imigrantów, którzy zwykle oglądają mecze raczej w spokoju.
– Ej, zrób nam zdjęcie! Wrzucisz je? Gdzie będziemy? Ale wrzuć!
Obsługa wyraźnie nudzi się po meczu – wszystko zrobią za nią japońscy kibice.
– Ile piw potrafisz wypić jednego wieczora?
– Dziewięć!
W odróżnieniu do Chorwatów, którzy to – paradoksalnie – uchodzą za jednych z głośniejszych kibiców w Europie. Przyjeżdża ich już coraz więcej, a prawdziwego zatrzęsienia, podobnie jak cztery lata temu, można spodziewać się właśnie od ćwierćfinału. I na ulicach Splitu, Zagrzebia czy Rijeki, gdzie już za chwilę, również jak cztery lata temu, powinno zapanować zatrzęsienie.
Na razie największe show skrada niejaka Ivana Knoll, 26-letnia modelka, okrzyknięta miss mundialu 2022, której strój – by tak rzec – jest na przeciwległym biegunie do ortodoksyjnych Katarek zasłoniętych burką. Jesteś modelką i chcesz szybko zrobić karierę? Przyjeżdżaj na mundial – łatwiejszej drogi nie ma. Fotografowie cię złapią, bo potrzebują takich zdjęć. Realizatorzy transmisji meczowych także, bo potrzebują takich obrazków. Nagle pozna cię każdy w twoim kraju, ale i rzesza osób na świecie, a twój Instagram spuchnie do rozmiarów, których nie zakładasz. Chorwatka trzy dni temu szczyciła się, że wybił jej milion obserwujących. Dziś ma ich o czterysta tysięcy więcej.
Gdy modelka zmierza pod swój sektor, musi zatrzymywać się co dziesięć metrów. Zdjęcie. Zdjęcie. Kolejne zdjęcie. Gdy już zatrzyma się na dłużej niż 30 sekund, ma przerąbane. – Proszę zapozować bokiem, proszę się okręcić – instruuje profesjonalny fotograf, robiący właśnie fotki, które kupią wszystkie współpracujące z nim tabloidy. W trakcie spontanicznej podstadionowej sesji zbiera się tłum ludzi. Zdjęcie. Zdjęcie. Kolejne zdjęcie. Kiedy już Chorwatka uwalnia się od tłumu… zaczyna biec. Musi zdążyć na swój sektor. Gdy zatrzyma się ponownie, znowu straci kilka minut.
Zwykła flaga? Niekoniecznie. Spójrzcie w przybliżeniu – są na niej podpisy znajdujących się na sektorze kibiców.
Podobnie jak ona, Hajime Moriyasu również wie, jak się dobrze zaprezentować. Japoński selekcjoner dostaje na koniec konferencji prasowej salwę braw – nie tylko od rodzimych dziennikarzy, wobec których pokłania się wychodząc z sali, ale i – a może zwłaszcza? – tych zagranicznych. – To było ostatnie pytanie, dziękuję za spotkanie – mówi po kilkunastu minutach oficer prasowy FIFA. Miroyasu nie wychodzi jednak z sali, raz jeszcze łapie za mikrofon.
– Chciałbym na koniec podziękować wszystkim, którzy nas wspierali. Japońska piłka jeszcze będzie odnosiła sukcesy. Wszyscy, także i dziennikarze, mogą się do tego przyczynić. Mamy nadzieję, że do następnego mundialu przystąpimy z nowymi perspektywami i będziemy w stanie iść do przodu, dzięki wsparciu wszystkich Japończyków. Proszę – wspierajcie japońskich piłkarzy!
Gdy dostaje od zagranicznego dziennikarza pytanie o pomysł na ten mecz, odpowiada cierpliwie przez trzy minuty. Jakże to inne zachowanie do Czesława Michniewicza, który na podobne pytanie, choć zawierające także niekorzystne statystyki, powiedział, że Polska wygrała z Arabią, a Argentyna nie wygrała z Arabią, więc to jest jego odpowiedź, myląc przy tym brazylijskiego dziennikarza z argentyńskim. Moriyasu mówił o nowej erze japońskiej piłki, jaką zaczęła obecna reprezentacja. O rozwoju futbolu, jaki jest widoczny w jego kraju. O możliwości wygrania mistrzostwa świata w kolejnych latach. O strzelcach w serii jedenastek, którzy wyznaczyli się sami. Jego wypowiedzi momentami chwytały za serce, a on sam podczas przemawiania patrzył w jeden punkt, spięty, w zasadzie się nie ruszając.
Gdy z boiska zszedł Luka Modrić, dostał aplauz. Nie tylko od chorwackich kibiców, ale i tych japońskich. Plac opuszcza gwiazda światowych muraw – dlaczego jej nie podziękować za mecz? – Thank you, thank you – powtarza dwa razy japoński dziennikarz, po czym w dziękczynnym geście łapie mnie za ramię, gdy przysuwam się krzesełkiem na trybunie prasowej, robiąc mu miejsce. Ogromna kultura tego narodu wyłania się z każdej sytuacji. Albo scenka, którą obserwuję pod stadionem. Chorwat i Japończyk wymieniają się barwami. Jeden daje drugiemu koszulkę, za co w zamian dostaje efektowną flagę. Po braterskiej wymianie japoński kibic czyni pokłon przed Chorwatem. W ten sposób dziękuje za transakcję.
Japończycy mogli stać się pogromcami europejskich drużyn, ale polegli na tej teoretycznie najłatwiejszej. Tym razem nie pozamiatali na boisku. Ale, jak zwykle, zrobili to poza nim. Dosłownie.
KORESPONDENCJA Z KATARU:
- Stadion 974. Na budowę poświęcono więcej kontenerów czy ludzkich istnień?
- Jak nie zostać pożytecznym idiotą?
- Infantino? Drugi po Allahu. Tekst po meczu otwarcia
- Dziś naprawdę nic się nie stało. Tekst po meczu z Meksykiem
- Let’s go Canada i chorwaccy przebierańcy
- Konferencja Czesława Michniewicza. Czy to już oblężona twierdza?
- Nikt nie jest milszy niż Katarczyk, który organizuje mundial
- „Nie lubię siebie oglądać na tym filmiku. Herve Renard, czyli chodzący szacunek
- Kawaii po zwycięstwie, kawaii po porażce
- Dzień wielkich miłości. Do Rosji, Ronaldo i praw człowieka
- Polska – Argentyna? Zmiażdżeni na boisku, zmiażdżeni na trybunach
- Flick apeluje o zmiany w szkoleniu? Mundial wjechał już za mocno
- Nie wierzymy w hidżab. O piekle irańskich kobiet
Fot. FotoPyK / Jakub Białek