To między innymi jego wiedza z zakresu fizjologii zmieniła Adama Małysza z utalentowanego zawodnika w legendę skoków narciarskich. Po tym, jak rozstał się z reprezentacją polskich skoczków, w pełni poświęcił się nauce, a obecnie pracuje w Katedrze Fizjologii, Wysiłku i Bioenergetyki Mięśni, znajdującej się na Wydziale Nauk o Zdrowiu Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Formalnie odszedł ze świata sportu, ale zdarza mu się udzielać konsultacji trenerom z różnych dyscyplin. Choć jak twierdzi, telefonu od polskiej kadry skoczków w tym sezonie jeszcze nie otrzymał.
Gdzie leży przyczyna słabej dyspozycji Kamila Stocha i spółki? W jaki sposób może udać im się wyjść z kryzysu i czy wyrobią się na igrzyska? Od czego zależy długość kariery sportowca i z jakiego powodu skoczkowie są na szczycie krócej, niż… maratończycy? W czym tkwiła siła zespołu Adama Małysza i dlaczego sport jest opóźniony względem nauki o dwadzieścia lat? Na te i wiele innych pytań odpowiedział nam profesor Jerzy Żołądź.
SZYMON SZCZEPANIK: Mógłby pan powiedzieć szczegółowo, czym obecnie się zajmuje? Pytam, gdyż ogólny cel pańskiej pracy brzmi dość futurystycznie. Otóż stara się pan wydłużyć ludzkie życie.
PROFESOR JERZY ŻOŁĄDŹ: Aktualnie jestem kierownikiem Katedry Fizjologii Wysiłku i Bioenergetyki Mięśni, Wydziału Nauk o Zdrowiu, Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nasze zainteresowania naukowe dotyczą wielu zagadnień fizjologii wysiłku, w tym czynników warunkujących kinetykę konsumpcji tlenu w wysiłku fizycznym, energetyki mięśni szkieletowych człowieka, reakcji układu krążenia na wysiłek fizyczny, reakcji hormonalnych oraz adaptacji organizmu człowieka do wysiłku fizycznego. Zajmujemy się fizjologią wysiłku człowieka, aczkolwiek prowadzimy również nasze eksperymenty na modelach zwierzęcych.
Nas, jak i innych badaczy, interesuje również rola aktywności fizycznej w poprawie jakości życia człowieka oraz przedłużaniu jego trwania. Wszyscy chcą żyć dłużej, w lepszej kondycji, czy dotrwać późnych lat w dobrej formie. Ważną rolę osiągnięciu tych celów odgrywać będzie racjonalna dieta i wysiłek fizyczny. Muszę przyznać jednak, że z dużym niepokojem patrzę na rosnącą modę na bieganie maratonów przez osoby do tego nieprzygotowane, nieświadome skutków takich działań. Na tym polu mamy również wiele do zrobienia.
Zatem pana praca przyczynia się do przesunięcia granicy, w której organizm może znajdować się w najwyższej dyspozycji. Czyli z jednej strony odszedł pan ze świata sportu, ale efekty pana pracy w przyszłości wpłyną również na tę dziedzinę.
Tak można powiedzieć. Trening sportowy jest kwestią bardzo złożoną. Nie możemy na niego patrzeć w tak prosty sposób, jak czyni to wielu, sprowadzając jego istotę do wykonania określonej liczby ćwiczeń – biegów, powtórzeń przysiadów, wyciskania sztangi i tak dalej. We współczesnym rozumieniu, trening fizyczny jest sposobem na wywołanie w organizmie człowieka określonych reakcji adaptacyjnych, jak na przykład zwiększenia aktywności enzymów uczestniczących w procesach wytwarzania energii, nasilenia syntezy białek mięśniowych a zwłaszcza nasilenia biogenezy mitochondriów. To te i inne biochemiczne zmiany adaptacyjne w organizmie człowieka leżą u podstaw poprawy wydolności fizycznej czy też formy sportowej zawodnika.
Treningiem fizycznym jesteśmy w stanie dosłownie przebudować organizm człowieka. Proszę sobie wyobrazić, że wytrenowane mięśnie najlepszych sprinterów są wstanie wygenerować około trzykrotnie większą moc maksymalną niż mięśnie młodego zdrowego człowieka. Podobnie rzecz się ma z poziomem VO2max – parametr warunkującym zdolność do wysiłków długotrwałych. U najlepszych sportowców specjalizujących się w konkurencjach wytrzymałościowych przekracza on 90 mL O2/min/kg masy ciała. U młodych, zdrowych, lecz niećwiczących osób jest on najczęściej 2-3 razy niższy. Maksymalna pojemność minutowa serca (ilość krwi pompowanej przez serce w ciągu minuty) u zdrowych, lecz niewytrenowanych osób wynosi ok. 15-20 litrów na minutę, podczas gdy u najlepszych sportowców przekracza 40 litrów na minutę.
Ta ogromna różnica w poziomie wydolności fizycznej jest efektem wielu lat treningu. Oczywiście, ważną częścią składową, konieczną do osiągania sukcesów, jest tak zwany „talent sportowy”. Rozumiemy go jako podatność na trening fizyczny. Innymi słowy trenując dwóch sportowców już po kilku miesiącach u jednego z nich widzimy szybszy wzrost poziomu sportowego. Zawodnik czyniący szybsze postępy w treningu „ang. responder” jest lepszym kandydatem by zostać mistrzem sportu. Kwestia treningu nie kończy się jednak po kilku miesiącach. Do wytrenowania mistrza sportu potrzebujemy 10-15 lat odpowiedniego treningu i wiele cierpliwości.
Wielu kibiców skoków narciarskich mogłoby powiedzieć, że naszej kadrze dziś przydałby się człowiek, który potrafi spowolnić proces starzenia się sportowca. Jak poprowadzić doświadczonego zawodnika, żeby wydłużyć okres jego najwyższej dyspozycji?
To bardzo ważna kwestia. Życie sportowe na najwyższym poziomie trwa dosyć krótko. Od momentu zaistnienia w światowej czołówce, do zakończenia kariery to przedział 6 do 10 lat. Ten czas bardzo szybko płynie. Na jego długość ma wpływ łączna ilość pracy treningowej. Jeżeli w okresie pomiędzy ósmym a dwunastym rokiem życia przeciążymy młodego sportowca, a dodatkowo w następnej fazie rozwoju jeszcze zwiększymy dawki ponad jego potencjał adaptacyjny, to nawet jeżeli zawodnik osiągnie mistrzowski poziom, czas trwania jego mistrzostwa będzie bardzo krótki. Rok-dwa i jego najwyższa forma sportowa po prostu się rozsypie.
Prawdziwą sztuką w prowadzeniu sportowca jest dojście do światowego poziomu przy możliwie najniższym poziomie „zużycia” organizmu. A kiedy już dostaniemy się na ten szczyt, kolejnym wyzwaniem jest taki dobór środków treningowych, aby nie zużywać za szybko jego potencjału adaptacyjnego organizmu. Taki scenariusz jest możliwy. Przykładowo Adam Małysz, który swoją karierę zakończył w 34. roku życia, trenując w naszym zespole, a rywalizując skutecznie na światowym poziomie, nie doznał jakichkolwiek urazów czy przeciążeń treningowych. Natomiast wielu sportowców z ich powodu przedwcześnie zakończyło kariery sportowe i zmaga się ze skutkami uprawiana sportu przez resztę życia.
W jednym z artykułów naukowych napisał pan następujące stwierdzenie. „Najwcześniej skutki starzenia się mięśni rozpoznają sportowcy, którzy pod koniec swojej kariery, pomimo zwiększania obciążeń treningowych, nie są w stanie poprawiać, a później nawet utrzymać, swoich rekordowych osiągnięć sportowych.” Sztab szkoleniowy polskich skoków zapewniał, że posiada dobry plan przygotowań, który wcześniej się sprawdzał. Ale domyślam się, że i tak trzeba go na bieżąco korygować, wraz z upływem lat zawodników.
Tak. Trzeba go zmieniać, dostosowując do stanu wydolności sportowców w danym sezonie. Powiem więcej, plan treningowy należy modyfikować czasami z dnia na dzień, uwzględniając stan regeneracji sportowca po ostatnim treningu. Jeżeli zaplanowany trening fizyczny przeciąża organizm sportowca, to skutek jest oczywisty – obniżka formy sportowej. Utrzymywanie tego stanu przez dłuższy okres to najczęściej droga do zakończenia kariery sportowej.
Symptomami, które ostrzegają trenera, że dawka zastosowanego treningu jest zbyt duża, są braki postępów na zajęciach, w różnego rodzaju sprawdzianach. Ale podstawowym parametrem powinny być pomiary biochemiczne krwi, badania siły i mocy mięśni oraz badania psychologiczne. One ilustrują stopień zmęczenia danym treningiem. Odpowiednia modyfikacja objętości i intensywności treningu, a czasem przerwa w treningu, daje szansę na wyjście z kryzysu. Czym starszy sportowiec, tym łatwiej o przeciążenia. Wprawdzie organizm człowieka – a zwłaszcza mięśnie szkieletowe – cechują się dużym potencjałem adaptacyjnym, lecz wraz z wiekiem tracą tę zdolność. Starzejące się mięśnie tracą maksymalną szybkość skracania się, co skutkuje spadkiem mocy maksymalnej i wyniku sportowego.
Czy istnieje skuteczny sposób, by zaradzić temu zjawisku?
Spadek szybkości skracania się mięśnia jest głównym problemem starzenia się sportowca. Znamy metody, pozwalające ograniczyć skutki tego zjawiska. Ich zastosowanie wymaga jednak wcześniejszych badań diagnostycznych.
Z tego względu skoki są sportem, w którym kariery trwają stosunkowo krótko? Chociaż przez ostatnie lata ten okres i tak się przeciągnął.
Tak, kariery w skokach są dość krótkie. Dłużej trwają one na przykład w biegach długodystansowych. Tam czynnikiem warunkującym sukces jest wytrzymałość, nie maksymalna moc, czyli szybkość skracania się mięśnia. Wytrzymałość paradoksalnie poprawia się wraz z wiekiem, do około czterdziestego roku życia. Znane są przypadki znakomitych osiągnięć w biegu maratońskim biegaczy w wieku 35-40 lat. W tym wieku bardzo trudno o sukcesy w skokach narciarskich. Generalnie koniec mistrzowskiej kariery skoczka ma miejsce około 5-8 lat wcześniej niż maratończyka.
CZY W POGONI ZA REKORDAMI MARATON DOBIEGŁ DO ŚCIANY?
Jak to jest z formą zawodnika? Pytam, gdyż mamy sezon olimpijski i nawet w kwestii przygotowania naszych skoczków ścierały się ze sobą dwie szkoły. Jedna mówiła, że należy zrobić mocny okres przygotowawczy i później tylko mądrze dysponować „paliwem” tak, żeby zawodnicy przez cały sezon skakali na dobrym i równym poziomie. Drugie podejście głosi, że lepiej przygotować formę na konkretny moment. W tym przypadku – na igrzyska.
To bardzo ważne pytanie i jedna z najtrudniejszych kwestii, którą zajmuje się fizjologia wysiłku. Z tym problemem często trenerzy sobie nie radzą. Panuje bowiem złudne przekonanie (ang. „wishful thinking”), że skoro sportowiec trenował dużo i solidnie to musi wkrótce uzyskać wysoką formę sportową. Zgodnie z tą „filozofią” zawodnicy często łudzą się, że nadejście formy to kwestia czasu, gdyż ciężko przetrenowali okres przygotowawczy. To z gruntu bardzo błędne podejście. Nie ma bowiem prostej zależności między ilością wykonanego treningu, a poziomem formy sportowej. Wprost przeciwnie. Często bywa tak, że zwiększenie ilości treningu daje gorszy efekt i obniża wydolność fizyczną sportowca. W tę pułapkę często wpadają trenerzy, realizując plan przygotowań do najważniejszych zawodów w karierze sportowca, takich jak mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie.
Z punktu widzenia fizjologii możliwe jest zbudowanie najwyższej formy sportowej na pewien okres, a w nim na konkretny dzień. Nasze najnowsze badania wykazują, że zawodnik jest w stanie wytrwać w wysokiej formie przez ok. 6-8 tygodni. I w tym okresie można zbudować tzw. „szczyt formy”, trwający kilka dni. W oparciu o parametry biochemiczne i funkcjonalne mięśni, można tak modyfikować dawki treningowe, aby szczyt formy przypadł na półfinał i finał zawodów. Jest rzeczą niemożliwą, aby utrzymać maksimum formy sportowej przez cały zimowy sezon skoków narciarskich, trwający około pół roku.
Chyba, że ktoś nazywa się Adam Małysz.
Nawet w przypadku Adama byłoby to niemożliwe. W programie jego treningów dominowała idea osiągania najwyższych efektów przy możliwie minimalnych obciążeniach treningowych. Notabene, przez całą karierę ani razu nie był przetrenowany i nie miał żadnych urazów. Forma Małysza trwała półtora do maksymalnie dwóch miesięcy. Ktoś zapyta „wobec tego jak to jest możliwe, żeby wytrzymać cały sezon?”. Otóż należy zbudować bazowy stopień formy zbliżony do poziomu światowego, pozwalający znajdować się w pierwszej trójce czy szóstce. A w kluczowym momencie – na przykład na mistrzostwach świata czy igrzyskach olimpijskich – wejść na szczytowy poziom. Wówczas nawet w niesprzyjających okolicznościach można pobić rekord świata czy zdobyć złoty medal olimpijski.
W szczytowej formie Adam miał około 10% przewagi nad konkurencją. To ogromna różnica, na normalnej skoczni wynosząca około 10 metrów. Nawet złe warunki, minimalny błąd w technice – który zawsze mógł się zdarzyć – czy inne okoliczności, nie były w stanie przeszkodzić mu w zwyciężaniu. Kiedy skakał na intensywnym, tylnym wietrze, wielu mówiło, że z tych prób nic nie będzie. Ale jemu warunki nie przeszkadzały, bo miał 10% przewagi, z której mógł korzystać i dalej zwyciężać. Takie przygotowanie sportowca jest możliwe. Nauka dziś pozwala na dużą dokładność w przygotowaniu formy sportowej w oparciu o racjonalne fizjologiczne i biochemiczne przesłanki. 6-8 tygodni to bardzo duże okno, w którym jesteśmy w stanie się poruszać i zbudować szczyt formy na konkretne zawody.
Do tego włączamy pracę psychologa – jak pamiętamy, w naszym zespole tę funkcję pełnił profesor Jan Blecharz. Oczywiście, w naszym czteroosobowym sztabie było dwóch trenerów – Apoloniusz Tajner i Piotr Fijas. Komunikacja pomiędzy trenerami i grupą naukową była jednym z warunków sukcesów. Każdego dnia rozmawialiśmy o obciążeniach treningowych i o tym, jak organizm sportowca reaguje na zadany trening.
„W moim odczuciu, niejeden medal olimpijski został na stołówce”. Wywiad z prof. Janem Blecharzem
Wspomniał pan, że w obecnym sezonie na razie poruszamy się w sferach myślenia życzeniowego. Czy można jeszcze zażegnać kryzys, który dotknął naszych skoczków? Do ceremonii otwarcia igrzysk pozostał niecały miesiąc.
Wszystko zależy od zdiagnozowania istoty problemu. Faktem jest, że błąd został popełniony, o tym świadczą wyniki. Pytanie, czy zespół już rozpoznał przyczynę braku dyspozycji skoczków. Czy to nadmiar obciążeń treningowych, czy niedotrenowanie? Czy to problem sprzętu, a może raczej techniki skoku? Właściwa diagnoza i wdrożenie programów naprawczych jest w stanie uratować sprawę. W przypadku, gdy doszło do przetrenowania w połączeniu z utratą techniki, która najczęściej towarzyszy temu zjawisku, problem jest największy. Wtedy potrzeba od kilku tygodni do nawet kilku miesięcy, aby go zażegnać.
Nie mam kontaktu z obecnym zespołem prowadzącym kadrę skoczków, więc nie wiem jaki program naprawczy został tam wdrożony. Ale jeżeli wprowadzono go odpowiednio wcześniej, to jeszcze jest szansa, aby do igrzysk podregulować formę do przyzwoitego poziomu. Tak czy inaczej, to bardzo niekomfortowa sytuacja, kiedy sportowiec wystawiony jest do rywalizacji i ma coś korygować w trakcie zawodów. Odpowiednio przygotowany zawodnik powinien startować na tak zwanym automacie. Nie myśleć o tym, jak wykonać ćwiczenie. Ono ma odbywać się automatycznie. Wtedy wykorzystujemy pełnię potencjału energetycznego, gdyż „głowa” nie przeszkadza nam w wykonaniu określonego zadania. Jeżeli w trakcie rywalizacji przyjdzie nam korygować technikę „ręcznie”, to jest mało efektywne w poprawie wyników sportowych. Dlatego najczęściej zalecanym sposobem wyjścia z problemu przetrenowania i utraty techniki, jest kilkutygodniowa przerwa w zawodach. Nie kilkudniowa, bo taka nie załatwi sprawy. Kilka tygodni pauzy i swobodne przygotowanie się do zawodów.
Bywa też tak, że odstawienie skoków – czyli zaprzestanie wykonywania niepoprawnych prób – jest korzystniejsze, aby nie utrwalać błędnych nawyków. Odejście od treningu technicznego na tydzień-dwa daje wtedy lepsze rezultaty, niż usilne próby korygowania błędów.
Na myśl nasuwa się przykład Simona Ammanna. Przed igrzyskami olimpijskimi w Salt Lake City zaliczył groźny upadek w Willingen, przez który siłą rzeczy miał przerwę od skakania. A w Stanach Zjednoczonych znajdował się w genialnej formie.
Upadek Simona Ammanna w Willingen z 11 stycznia 2002 roku. Miesiąc później w Salt Lake City Szwajcar wywalczył dwa olimpijskie złota.
Dokładnie. Organizm posiada taką ciekawa przypadłość, że zmniejszenie obciążeń treningowych na ogół poprawia cechy szybkościowe mięśni. Redukcja obciążeń treningowych – albo nawet całkowite ich wyłączenie – jest bardzo dobrą droga wyjścia z przetrenowania. Niestety, trenerzy najczęściej boją się nią pójść. Ciągle panuje mit pracy. Pokutuje przekonanie, wśród trenerów i zawodników, że jedyna droga do formy sportowej to bardzo ciężka praca.
Przypomina się radziecka myśl szkoleniowa.
Tak, kult pracy, który nigdy nie jest dobry, bardziej usprawiedliwiony może być w konkurencjach wytrzymałościowych. Natomiast w dyscyplinach szybkościowych i technicznych stanowi wręcz realną przeszkodę w osiągnięciu maksymalnego wyniku sportowego. Dziś trenerzy trochę śmielej patrzą na planowe redukcje obciążeń czy wręcz wyłączenie treningu na jakiś okres. My świadomie zastosowaliśmy taki zabieg w przygotowanych do igrzysk olimpijskich w Salt Lake City. Przygotowanie do igrzysk prowadzone było w Cedar City, na wysokości 2200 metrów nad poziomem morza, gdzie Adam realizował trening poza skocznią. Do dyspozycji była sala gimnastyczna, siłownia, stadion Southern Utah University. To w tym pięknie położonym miejscu dojrzewała olimpijska forma sportowa Adama, ukoronowana dwoma medalami igrzysk.
Wspomniał pan, że trenerzy boją się przerwać cykl skakania zawodnika na dłużej, kiedy ten znajduje się w gorszej formie. Wiemy, że Kamil Stoch po nieudanych kwalifikacjach w Innsbrucku, opuścił skakanie w Bischofshofen. Czy stąd możemy wywnioskować, że dla samego Kamila lepiej byłoby, gdyby odpuścił również konkurs w Zakopanem [rozmowa przeprowadzona została przed informacją o kontuzji Stocha – dop. red.]?
Kamil ma niewiele czasu do igrzysk olimpijskich, a tego rodzaju presja nigdy nie jest dobra. Ale uważam, że akurat w przypadku Kamila Stocha występ w Pucharze Świata w Zakopanem może być bardzo pomocny w odzyskaniu formy. Zakopiańska skocznia to ta, którą zna najlepiej. Ponadto, udział w tych zawodach może potraktować jako występ „półtreningowy” w kontekście najważniejszej imprezy w sezonie. Myślę, że taki start w Zakopanem mógłby być wręcz punktem zwrotnym w budowaniu jego formy do Pekinu.
Czy dostrzega pan błędy techniczne w skokach naszych zawodników? Czy widać w ich próbach wspomniany automatyzm?
Niestety, tego nie widać. Zawodnicy oddają naprzemiennie jeden skok dobry, a drugi kiepski. To silny dowód na to, że skoczkowie sami próbują coś zmienić – inną pozycję, kąt odbicia czy najazd. To nie jest automatyzm, to „ręczne sterowanie”. W przetrenowaniu czy też niedotrenowaniu problem z automatyzmem jest taki, że program wyobrażeniowy danego aktu ruchowego – w tym przypadku skoku narciarskiego – który jest utrwalony w centralnym systemie nerwowym, nie może być zrealizowany ze względu na zmienione parametry funkcjonalne mięśni. Jeżeli utracimy np. 10% z maksymalnej szybkości skracania mięśnia, czyli jego maksymalną moc, to nasz plan wykonania określonego ćwiczenia nie może być zrealizowany.
W związku z tym sportowiec próbuje zmienić program na taki, który jest wykonalny. Ale on – przy osłabionym potencjale mięśni – daje wynik 5-10% słabszy. Zatem zawodnik dalej zmienia, wpadając w pułapkę ręcznego sterowania, które bardzo szkodzi. Dlatego lepiej wycofać się z zawodów na jakiś czas, wyjechać w spokojne miejsce, wykonać odpowiedni trening i/lub wypoczynek i powrócić do optymalnej dyspozycji.
Powiedział pan, że wasz zespół potrafił wyrobić w Adamie Małyszu przewagę, dzięki której w szczycie formy znajdował się o 10% nad resztą stawki. W których elementach różniliście się od konkurencji? Bo wyjście od panujących wówczas w Polsce metod treningowych z lat osiemdziesiątych to jedno. Ale wyprzedzić przy tym Austriaków czy Niemców, nadających ton rywalizacji, to zupełnie inne wyzwanie.
Problem w sporcie – i mam tu na myśli prawie każdy sport – polega na tym, że trenerami zostają byli sportowcy. Z jednej strony to dobrze, bo znają daną dyscyplinę. Ale znają ją z okresu, kiedy sami byli zawodnikami. Czyli sprzed dwudziestu lat. Przez to często trenują podopiecznych tak, jak oni sami kiedyś trenowali, bo takich metod nauczyli się od swoich trenerów. Najczęściej nie mają odwagi sięgać po najnowsza wiedzę. De facto sport jest opóźniony o dwadzieścia-trzydzieści lat względem tego, co dziś oferuje nauka.
Wówczas wasz zespół zniwelował te dwadzieścia lat.
Można tak powiedzieć. Wprowadziliśmy do sportu to, co było wtedy osiągalne w najlepszych, światowych laboratoriach. Myślę tu o laboratorium profesora Anthony’ego Sargeanta z Uniwersytetu w Amsterdamie, w którym miałem przyjemność spędzić wiele lat. To także laboratoria profesora Bengta Saltina w Kopenhadze czy też pracownia profesora Davida Jonesa w Londynie. Wyniki najnowszych badań, dotyczące energetyki i zmęczenia mięśni, adaptacji białek mięśniowych, mechaniki pracy mięśnia, które już wtedy były dostępne w ich pracowniach, pozwalały na budowę nowych koncepcji treningu z możliwością wykorzystania ich w sporcie wyczynowym. Wiele z nich wykorzystałem, tworząc nowy, autorski plan treningu siły i mocy treningu skoków narciarskich w 1999 roku.
Od prawej: Jerzy Żołądź, Apoloniusz Tajner, Jan Blecharz. Fot. NewspixDlaczego takich rewolucyjnych rozwiązań nie wprowadza się w innych dyscyplinach?
Przeszkodą według mnie jest obawa, aby jeszcze bardziej nie popsuć słabnącej formy sportowca. My akurat, na szczęście – co mówię celowo – trafiliśmy na moment, kiedy po igrzyskach w Nagano poziom skoków narciarskich w Polsce był dramatyczny. Adam w jednym konkursie olimpijskim w Nagano zajął 51., a w drugim 52. miejsce. W związku z tym, kiedy przedstawiłem nowy program trenowania skoczków narciarskich w aspekcie siły, mocy, wytrzymałości oraz żywienia, trener Tajner uznał, że jest to absolutna rewolucja. Piotr Fijas powiedział, że to zwrot o 180 stopni. Tak nikt na świecie nie trenuje. Pamiętam rozmowę, kiedy zastanawiali się, czy przyjąć tę koncepcję, czy też ją odrzucić. Wtedy Tajner powiedział: – Piotrze, a mamy inne wyjście? Spróbujmy.
Podejrzewam, że ta decyzja nie zostałaby podjęta, gdyby Adam skakał na przykład w okolicach pierwszej dziesiątki. A sezon wcześniej takie występy mu się zdarzały. Zatem w wielu sportach istnieją rezerwy i według mnie trening sportowy podąża jakieś 20-30 lat za nauką. Wówczas zastosowanie tak niekonwencjonalnych rozwiązań spowodowało nie tylko spełnienie marzeń Adama, aby być w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata, ale by być najlepszym i to ze sporą nadwyżką. Do tego stopnia, że kiedy Andreas Goldberger zajął w jednym z konkursów drugie miejsce to powiedział, że czuje się jak zwycięzca, bo Małysz rywalizuje sam ze sobą.
Można stąd wysnuć wniosek, że wyniki w polskim sporcie da się poprawić stosunkowo szybko.
Uważam, że w wielu dyscyplinach sportu poziom może być znacznie wyższy, jeżeli trenerzy otworzą się na zaawansowaną naukę. Przestrzegałbym jednak przed przeczytaniem jednej książki, by na jej podstawie przewracać cały polski sport. Nie w tym rzecz. Ale według mnie pożyteczne byłoby powołanie przez Ministerstwo Spotu grupy sześciu czy dziesięciu specjalistów z różnych dziedzin, którzy w danym obszarze wiedzy pracują na światowym poziomie. Wówczas możliwe byłoby na szerszą skalę wprowadzenie do polskiego sportu nowej dostępnej wiedzy. Ale aby tak się stało, zmienić się muszą również programy nauczania biochemii i fizjologii wysiłku. Taki przedmiot jak teoria sportu już bardzo się zdezaktualizował. Konieczna jest ciągła zmiana i podążanie za tym, co powstaje w laboratoriach w zakresie energetyki, adaptacji mięśni, procesów starzenia się – szeroko pojętej fizjologii wysiłku. Tutaj mogę polecić nasz nowy podręcznik akademicki opracowany przy udziale 60 wybitnych specjalistów w swoich dziedzinach wiedzy pt.: Muscle and Exercise Physiology, J.A. Zoladz (ed.). London, Elsevier Inc. Academic Press.
Innymi słowy teraz to my musimy gonić. Nie mówię tylko o skokach, ale o każdym sporcie.
Warto wspomnieć, że przed laty polscy trenerzy wspierani polską nauką tworzyli nowe metody treningu w skali międzynarodowej. Ich podopieczni bili rekordy świata w lekkiej atletyce i zdobywali złote medale olimpijskie. Aż trudno uwierzyć, że Józef Szmidt w 1960 roku w trójskoku skakał około pół metra dalej, niż obecny mistrz Polski. Że pani Irena Szewińska czterdzieści pięć lat temu w Montrealu przebiegła 400 metrów ponad sekundę szybciej, niż najlepsza z obecnych polskich sprinterek. Że wynikiem 49.28 s uzyskanym w Montrealu, zdobyłaby dzisiaj mistrzostwo Polski, jak i brązowy medal podczas ubiegłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio. Rekordy życiowe Bronisława Malinowskiego uzyskane ponad 40 lat temu to ciągle rekordy Polski, a jego najlepszy wynik w biegu na 3000 m z przeszkodami do dzisiaj gwarantuje złoty medal mistrzostw kraju w tej konkurencji. Polski sport posiada ogromne rezerwy. Mamy sporo znakomitych, utalentowanych sportowców, niestety wielu z nich trenowanych jest niewłaściwie.
W kwestii wyprzedzenia swoich czasów, zapytam pół żartem, pół serio. Profesor Jan Blecharz wymyślił koncepcję dwóch dobrych, równych skoków, do której Adam Małysz konsekwentnie się stosował. Później ta sama koncepcja przeniosła się na inne sporty. Na przykład piłkarze mówią, że skupiają się na tym, by dobrze zagrać następny mecz. Czy oglądając wielkie turnieje piłkarskie w ostatnich latach, nie uśmiechał się pan pod nosem, kiedy widział zawodników zajadających banany przed dogrywką meczu? Może pojawiła się wtedy myśl, że pewien skromny, kilkuosobowy sztab z Polski wymyślił ten patent już 20 lat temu?
Tak, bułka z bananem była pewnym dopełnieniem kompletności diety, która stanowiła komplementarną część nowego treningu siły i mocy. Wraz ze zmianą obciążeń treningowych, wprowadziłem system rejestracji przyjmowanego pokarmu i jego ilościową charakterystykę. Skoczkowie zaczęli liczyć i notować ilość białka, tłuszczów i węglowodanów w codziennej diecie. Deficyty tych składników uzupełniali wieczorem, przyjmując odpowiednie suplementy. Pojawił się jednak nierozwiązany wcześniej problem żywienia w czasie zawodów na skoczni. Trzy, cztery, a nie raz i pięć godzin, to za długi okres by wytrwać w dobrej koncentracji i kondycji bez posiłku. Organizatorzy – zwłaszcza w Niemczech i Austrii – podawali sportowcom bigos albo tłustą kiełbasę. Ewentualnie czekoladę jednej czy drugiej firmy. To wszystko było nietrafione.
Skoro mieliśmy tak zoptymalizowaną dietę zarówno treningową, jak i poza skocznią, zaproponowałem proste rozwiązanie. Łatwe w przyrządzeniu, łatwe w transporcie i przechowywaniu, smaczne, pożyteczne i skuteczne – bułkę z bananem. Istotnie, miło widzieć wielu sportowców korzystających z tej prostej, zdrowej i skutecznej diety. Cieszy fakt, że służy ona dzisiaj nie tylko skoczkom narciarskim.
Praca całego zespołu wykraczała daleko poza dziedziny, z którymi każdy z jego członków był utożsamiany. Trener Tajner w zasadzie pełnił również rolę organizatora. Trener Fijas – podobnie jak trener Tajner – pełnił funkcję kierowcy. Profesor Blecharz odpowiedzialny był za pewne elementy fizjoterapii, ale też kontakt z mediami. Czy pan też miał dodatkowe zajęcia, poza stricte fizjologią?
Miałem wiele wyzwań. Jednym z nich było ogólne poszerzanie wiedzy na temat fizjologii człowieka. Spotykaliśmy się w ogrodach hoteli na przykład w Ramsau, Kuopio czy Willingen. Rozmawialiśmy tam o fizjologii człowieka i jego adaptacji do treningu. Inną moją aktywnością były częste wyjazdy z Adamem na kontrole antydopingowe. Odbywały się najczęściej bezpośrednio po zawodach, ale bywały one również w najmniej spodziewanych porach. Dla zapewnienia poprawności procedur wskazana była obecność opiekuna i ja pełniłem tę funkcję. Oprócz tego tłumaczyłem wywiady Adama na język angielski na konferencjach prasowych dla mediów zagranicznych. Tworzyliśmy zespół rozwiązujący wszelkie problemy dotyczące naszych sportowców. Wykonywaliśmy różne prace, aby uzyskać oczekiwany wynik sportowy.
Wspomniał pan, że nie ma kontaktu z obecnym sztabem szkoleniowym polskich skoków. Gdyby dziś zadzwonił do pana Adam Małysz, pełniący funkcję dyrektora sportowego PZN, z prośbą o konsultacje czy też inną formę pomocy kadrze, to zgodziłby się pan na taką ofertę?
To zależy od zakresu konsultacji. Gdyby kwestia dotyczyła wyjaśnienia mechanizmów fizjologicznych czy zrozumienia, dlaczego mamy takie efekty, kiedy wykonaliśmy określoną pracę, lub wyjaśnienia najkrótszej drogi wyjścia z problemu, to nie odmówiłbym. Natomiast z oczywistych względów nie podjąłbym się takiego zaangażowania, jakie miało miejsce 20 lat temu. Podróżowanie po skoczniach całego świata, od Skandynawii poprzez Alpy, aż do Salt Lake City – to już nie dla mnie. Natomiast jeżeli chodzi o wyjaśnienie niezrozumiałych dla trenerów kwestii adaptacyjnych, przeciążenia treningowego, czy sposobu ułożenia planu treningu, w tym zakresie mógłbym pomóc.
Zresztą, pan cały czas udziela takich porad – również nieformalnie – trenerom różnych dyscyplin.
Tak, kiedy do mnie zadzwonią i chcą porozmawiać, dzielę się z nimi swoimi uwagami.
Czy pan potrafi jeszcze oglądać sport tak, jak każdy inny kibic, czy jednak gdzieś z tyłu głowy włącza się panu analityczne podejście do obserwowanych zmagań?
Ja nie wiem, jak „normalny” kibic ogląda sport. Z pewnością skupiam się na innych szczegółach, niż ktoś, kto daną dyscyplinę zna od strony ekranu. Kiedy obserwuję na przykład biegacza średniodystansowego, skupiam się na poziomie jego „potencjału energetycznego”. Oceniam go na podstawie dynamiki odbicia, pracy stopy czy pozycji bioder w czasie biegu. Dokładnie wpatruję się, aby rozpoznać element pojawienia się zmęczenia – moment w którym zawodnik zmienia technikę biegu, po czym włącza maksimum motywacji, aby utrzymać się w stawce biegu. Wówczas, na przykład w biegu na 800 metrów, już 200 metrów przed metą prognozuję, kto w tym biegu zachował najwięcej energii i ma szansę na zwycięstwo. Biegi lekkoatletyczne – wszystkie bez wyjątku, od sprintu do maratonu – to moje ulubione konkurencje sportowe, gdyż sam uprawiałem biegi średnie.
Natomiast w skokach narciarskich najbardziej interesuje mnie moment odbicia. Sam najazd jest ciekawy, ale odbicie to moment, w którym manifestuje się potencjał skoczka. W dziewięćdziesięciu procentach – jeżeli warunki naturalne nie zmienią sytuacji – tam decyduje się długość skoku.
Zatem bez względu na wynik konkurencji, jest pan w stanie stwierdzić po samych ruchach zawodnika, że w jego organizmie coś nie do końca funkcjonuje.
Tak, lecz aby dobrze rozwiązać taki problem, chcę przede wszystkim poznać wyniki badań laboratoryjnych, w tym prób wysiłkowych, które precyzyjnie ukażą poziom wydolności fizycznej sportowca. Takie możliwości diagnostyki wydolności sportowców otwierają nowo tworzone pracownie naukowe Katedry Fizjologii Wysiłku i Bioenergetyki Mięśni, Wydziału Nauk o Zdrowiu Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, w którym mam przyjemność pracować.
Na zakończenie – czego my, kibice, możemy się spodziewać po polskich skoczkach na igrzyskach w Pekinie?
Trudno powiedzieć. Polscy skoczkowie posiadają ogromny potencjał, przecież jeszcze rok temu była to jedna z najlepszych drużyn na świecie. Nie zdziwiłby mnie olimpijski medal indywidualny, ale również drużynowy. Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki to wciąż potencjalni kandydaci do medali igrzysk olimpijskich w Pekinie. Pytanie, na ile trener wraz ze sztabem treningowym rozpoznali przyczynę obniżki ich formy sportowej i na ile skutecznie zrealizują przyjęty program naprawczy. Życzę im powodzenia w tych działaniach.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Czytaj także: