W ostatnich dniach na Weszło pojawił się przygotowany przez nas ranking najlepszych piłkarzy dekady 2011 – 2020. Jak to z rankingami bywa, wzbudził spore dyskusje. I kontrowersje. Cieszymy się, bo taki był właściwie nasz zamiar. W przypadku tego rodzaju zestawień nikt nie ma monopolu na rację. Poszczególne dylematy są zbyt zniuansowane. Gdybyście mieli ochotę rzucić okiem na pełne zestawienie, służymy uprzejmie. Tutaj zebraliśmy nasz ranking w całości.
100 najlepszych piłkarzy dekady 2011-2020 (część I)
100. TRENT ALEXANDER-ARNOLD
Gdyby był Polakiem, jeszcze w poprzednim sezonie mógłby pełnić rolę młodzieżowca w Ekstraklasie. A skoro już popuściliśmy wodze fantazji, idziemy krok dalej – w naszej lidze TAA pewnie grałby na dziesiątce i – jeszcze pewniej – byłby jej najlepszym piłkarzem. Zdecydowanie.
Ech, miło pomarzyć. Ale też bardzo miło ogląda się grę tego prawego obrońcy, który liczby wykręca takie, że spode łba patrzą na niego zazdrośni ofensywni pomocnicy. 16 asyst i bramka w sezonie 2018/19, licząc wszystkie rozgrywki. 15 asyst i 4 gole w kolejnym. Niektóre z tych podań prowadzących do gola były fantastyczne. Ot, choćby to przy bramce na 4-0 w słynnym meczu rewanżowym z FC Barceloną. – To był moment geniuszu. Zauważyłem tylko piłkę, która frunęła do siatki. Nie wiedziałem nawet, kto asystował, kto strzelał. To wszystko działo się za szybko. Obejrzałem to dopiero przed chwilą. Mój Boże… – zachwycał się bezpośrednio po meczu Juergen Klopp.
Nie będziemy po raz kolejny opowiadać o tym, że to pod względem ludzkim również kapitalna historia, bo na szczyt z Liverpoolem wdrapał się chłopak, który piłki uczył się w klubowej akademii od szóstego roku życia, a na pierwszy obóz z klubem pojechał, gdyż jego nazwisko wyciągnięto z kapelusza w szkolnym losowaniu. Ma wszystko, żeby napisać fajny rozdział w historii futbolu. Aż trudno sobie wyobrazić, jak ostry musiałby być ewentualny zakręt, w który mógłby wpaść i tego nie zrobić.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wjazd do finału Ligi Mistrzów w wielkim stylu. Dwie asysty Trenta, o jednej wspomnieliśmy.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Po sezonie 18/19 trafił do Księgi Rekordów Guinnessa jako obrońca z największą liczbą asyst w historii Premier League w pojedynczym sezonie (nastukał 12). – Mam nadzieję, że rekord przetrwa kilka lat – powiedział podczas odebrania pamiątek z tym związanych. Nie wyszło. W następnym roku… sam przebił to osiągnięcie o jedną sztukę.
99. HULK
Najlepszy piłkarz dekady spośród tych, którzy nie zagrali ani jednego meczu w którejś z topowych lig Starego Kontynentu? Wielce prawdopodobne. Hulk w trakcie dziesięciolecia wymiatał najpierw w Portugalii, potem w Rosji, a od jakiegoś czasu bawi się w Chinach, gdzie zarabia rzekomo około 20 milionów euro rocznie. Właściwie całą karierę spędził więc nieco na uboczu wielkiej piłki. Oczywiście portugalską czy rosyjską ekstraklasę należy szanować, ale znamy przecież mnóstwo przypadków, gdy ten czy inny zawodnik dominował w jednej z mocnych, lecz nie tych naprawdę najlepszych europejskich lig, a po przeprowadzce do Anglii, Hiszpanii czy Włoch szybko gasł i wkrótce musiał wracać z podkulonym ogonem tam, skąd przyszedł.
Czy Hulka też czekałby taki los, gdyby jednak postanowił zagrać w Premier League albo w La Lidze?
Jesteśmy skazani na gdybanie. Tak czy owak, Brazylijczyk swoje w mijającej dekadzie zrobił. Zapisał na swoim koncie mnóstwo spektakularnych trafień. Wiele razy dowiódł, że czysto fizyczną siłą niemalże dorównuje swojemu komiksowemu odpowiednikowi. Był królem strzelców ligi portugalskiej i rosyjskiej, wygrywał mistrzowskie tytuły w obu tych krajach, dorzucając także mniej znaczący triumf w chińskiej Superlidze. W 2011 roku zwyciężył w barwach Porto w Lidze Europy. Brakuje mu jednak sukcesu w reprezentacji, no bo – mimo wszystko – trudno za taki uznać czwarte miejsce na mistrzostwach świata w 2014 roku. Canarinhos liczyli wtedy na więcej, ostatecznie grali u siebie.
Statystyki Hulka imponują. Grubo ponad sto strzelonych goli w latach 2011-2020, prawie drugie tyle bramek wypracowanych partnerom. Nie sposób jednak umieścić go wyżej. Nie potwierdził klasy w którymś z topowych klubów.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Hulk jako zawodnik FC Porto uwielbiał spotkania na szczycie portugalskiej ekstraklasy przeciwko Benfice. Strzelił „Orłom” aż osiem goli, w tym kilka rzadkiej urody. Trafienie z marca 2012 roku doskonale eksponuje możliwości Brazylijczyka. Porto pokonało wtedy swoich najgroźniejszych konkurentów w walce o ligowy tytuł 3:2 na wyjeździe i ostatecznie zgarnęło mistrzostwo z jednym oczkiem przewagi.
– Pamiętam sytuację poprzedzającą ten mecz – wspominał Hulk w rozmowie z portugalskim Observadorem. – Winda hotelowa. Wsiadłem do niej, a zaraz za mną wszedł do środka prezydent Pinto da Costa. Zawsze traktowałem go z olbrzymim respektem, bałem się wręcz do niego odezwać. Tym razem to on zagaił i powiedział: „Nie wiem, kogo trener dzisiaj wystawi, ale wiem jedno – ty zagrasz i zdobędziesz gola”. Usłyszeć coś takiego od prezydenta? Niesamowite uczucie. Podszedłem do meczu z gigantyczną motywacją i rzeczywiście strzeliłem piękną bramkę. Do dzisiaj nie wiem: pan prezydent tylko marzył czy po prostu umie przewidywać przyszłość?
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2015/16 30-letni wówczas Hulk rozegrał w rosyjskiej ekstraklasie 2341 minut. Strzelił w tym czasie 17 bramek, kolejnych 19 wypracował. To oznacza, że przyczyniał się do zdobycia gola przez Zenit średnio co 65 minut. I pomyśleć, że to był jego ostatni sezon w europejskim futbolu, jeżeli chodzi o dekadę 2011-2020. Szkoda.
98. PEDRO RODRIGUEZ
Pedro nie był nigdy postacią numer jeden w swoich zespołach. Ani w reprezentacji Hiszpanii, ani w Barcelonie, ani w Chelsea nie grał pierwszych skrzypiec, stanowił raczej uzupełnienie wyjściowej jedenastki lub opcję z ławki. Trzeba jednak Hiszpanowi oddać, że każdej z tych drużyn gwarantował niezwykłą wartość. Świadczy o tym zresztą liczba zdobytych przez niego trofeów w mijającej dekadzie.
- Liga Mistrzów? Oczywiście odhaczona. Dwukrotnie. W 2011 roku Pedro strzelił nawet otwierającą bramkę w finałowej konfrontacji z Manchesterem United.
- Sukces z kadrą? Jasne, że jest. Pedro zatriumfował na Euro 2012. Był tylko rezerwowym, w fazie grupowej nie rozegrał ani minuty, ale w kluczowych spotkaniach turnieju się uaktywnił i udało mu się nawet wywalczyć karnego w ćwierćfinale.
- Tytuły ligowe? Pedro zdobył ich w trakcie ostatniego dziesięciolecia aż cztery. Trzy w Hiszpanii, jeden w Anglii.
- Mniej prestiżowe trofea? A pewnie, jak najbardziej, jeszcze jak. Liga Europy (znów bramka w finale), Puchar Anglii, dwa Puchary Króla (dwa gole w jednym z finałów), dwa Superpuchary Europy (gol na wagę zwycięstwa w jednym z finałów), Klubowe Mistrzostwo Świata.
Jasne, że były w ostatnich latach większe indywidualności niż Pedro, lecz obok takiego dorobku przejść obojętnie nie można. Tym bardziej że wyraźnie widać, iż Hiszpan w decydujących starciach nie tylko nie statystował, ale regularnie dorzucał swoje trzy grosze. Wiadomo, jak to jest w finałowych potyczkach – defensorzy rywali koncentrują się przede wszystkim na największych gwiazdach drużyny rywala. Na Messich, na Hazardach. Dobrze wtedy mieć w ekipie takiego Pedro, który doskonale wie, gdzie się ustawić w newralgicznym momencie, by zrobić różnicę.
W sumie w latach 2011-2020 Pedro ustrzelił przeszło sto goli we wszystkich rozgrywkach, dorzucił też do tego kilkadziesiąt asyst. Przeżywał spadki formy, bywał cholernie irytujący, lecz summa summarum na docenienie rzetelnie sobie zapracował.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Może trochę nieoczywisty wybór, bo to ostatecznie tylko spotkanie ligowe, ale za to jakie. Starcie Chelsea z Manchesterem United, powrót Jose Mourinho na Stamford Bridge. „Czerwone Diabły” zebrały tamtego dnia łomot tak dotkliwy, że Portugalczyk obruszył się nawet na zbyt ekspresyjną radość ze strony Antonio Contego, który dowodził londyńczykami. 4:0 dla The Blues. Wynik otworzył Pedro już w pierwszej minucie.
Inteligencja, spryt, dynamika, zimna krew. Cały Pedro. Ma w swoim dorobku wiele ważniejszych i piękniejszych goli, ale ten chyba najlepiej oddaje jego najważniejsze atuty.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Pedro to pierwszy piłkarz w historii futbolu, który wygrał Ligę Mistrzów, Ligę Europy, mistrzostwo Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata. Jest również jedynym zawodnikiem w dziejach, który trafił do siatki w finale LM, LE i Superpucharu Europy.
97. MARIO GOETZE
Czas na jednego z tych zawodników, którzy uplasowaliby się w rankingu znacznie wyżej, gdyby wycisnęli swój potencjał jak cytrynę. Kiedy Mario Goetze pojawił się na wielkiej piłkarskiej scenie, był zjawiskiem. Niemiecką odpowiedzią na Lionela Messiego. Złotym chłopcem. Momentalnie wdrapał się na szczyt. Pierwsze powołanie do seniorskiej reprezentacji otrzymał jako osiemnastolatek. W wieku dwudziestu lat był już dwukrotnym mistrzem Niemiec z Borussią Dortmund. Rok później dotarł z tym klubem do finału Ligi Mistrzów, gdzie BVB musiała jednak tym razem uznać wyższość Bayernu Monachium. Tego samego Bayernu, z którym Goetze już wcześniej – w aurze skandalu – uzgodnił szczegóły transferu.
– Tak naprawdę tylko dwóch zawodników pasowało do schematu, jaki ustaliliśmy z Guardiolą. Były to nasze realistyczne cele transferowe. Jednym z nich był Neymar, a drugim Goetze – opowiadał Karl-Heinz Rummenigge. Aż trudno w to dziś uwierzyć.
Wydawać się mogło, że kariera Niemca rozwija się wręcz modelowo. Niezwykle cenił go Juergen Klopp. Zakochał się w nim Pep Guardiola. Uwielbiał go Joachim Loew. Pod wodzą tego ostatniego Goetze w 2014 roku sięgnął po mistrzostwo świata. W finale pojawił się na boisku z ławki rezerwowych, ale to właśnie on przesądził o losach meczu. W dogrywce wpakował piłkę do siatki obok bezradnego Sergio Romero. Został bohaterem najważniejszego spotkania z możliwych, zyskał futbolową nieśmiertelność. Potem jednak wszystko zaczęło się sypać. Ława w klubie. Fala krytyki za mniej udane sezony w Bayernie, przeciętna forma po powrocie do Dortmundu. Poważne kłopoty zdrowotne, wahania wagi. W tej chwili 28-letni Goetze próbuje się odbudować i odzyskać radość z gry w PSV Eindhoven.
Na najwyższy poziom pewnie już nigdy nie powróci, ale był taki okres, gdy naprawdę zachwycał. Nie sposób było go zatem pominąć w naszym zestawieniu. Choć porównania z Messim i Neymarem dziś brzmią już rzecz jasna niedorzecznie.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Bez niespodzianki. Dogrywka finału mistrzostw świata w Brazylii. Może i kariera Goetzego nie potoczyła się tak, jak wszyscy – na czele z samym Mario – oczekiwali, ale tego momentu chwały nikt mu nigdy nie odbierze.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W wieku 23 lat Mario Goetze stał się najmłodszym piłkarzem w historii, który zdobył w sumie pięć tytułów mistrza Niemiec w barwach więcej niż jednego klubu. Wydawało się wtedy, że będzie te trofea zgarniał bez końca.
96. ROBERTO FIRMINO
Do Liverpoolu trafił przed sezonem 2015/16. Załapał się więc na takie frykasy jak gra choćby z Joe Allenem pod wodzą Brendana Rodgersa, co swój finisz miało na ósmym miejscu w Premier League. Oczywiście już pod Juergenem Kloppem, który stery przejął w październiku. Ale sam Firmino debiutancki sezon na Wyspach miał przyzwoity. 10 goli i 8 asyst w lidze, gol i 3 asysty w Lidze Europy, w której The Reds doszli do finału. Nic więc dziwnego, że niemiecki trener, choć nie sprowadzał Brazylijczyka do klubu, w ofensywie stawiał właśnie na starego znajomego z niemieckich boisk.
– On jest po prostu wyjątkowy. Bardzo sprytny. Nie znam zawodnika, który tak jak on wykorzystuje umiejętności kolegów z zespołu – mówił Klopp całkiem niedawno. A jest czyje umiejętności wykorzystywać, bowiem z czasem czerwoną machinę z Anfield wzmocnili Sadio Mane i Mohamed Salah, z którymi Firmino stworzył klasowy tercet. Maszynkę do strzelania bramek. Były w Liverpoolu momenty, w których dopominano się o klasyczną dziewiątkę, która przy takiej obstawie mogłaby pokusić się o 30-40 bramek w sezonie, jednak Klopp uznał, że nie tędy droga i znów miał rację.
A o tym, że Firmino żadnym pasażerem na gapę w tym układzie nie jest, świadczy choćby fakt, że w innym otoczeniu, wraz z kumplami z kadry, wygrał Copa America. W półfinale z Argentyną walnął zresztą bramkę i zaliczył asystę.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Kwintesencja, jeśli chodzi o Firmino. Napastnik z Newcastle nie strzelił bramki, a i tak stadion intonował przyśpiewkę „Si Senor”. Na pieśń pochwalną Firmino zasłużył ze względu na dwie świetne asysty, przy czym ta przy golu Salaha na 3-1 była wręcz genialna. Juergen Klopp po meczu powiedział, że miał ochotę po prostu śpiewać razem z tłumem.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W swoim pierwszym sezonie na poziomie Champions League strzelił 10 goli. Czyni go to najskuteczniejszym debiutantem w historii rozgrywek – obok Sadio Mane (ten sam sezon) i Erlinga Haalanda, który wyrównał jego wynik w trakcie ostatniej edycji. Różnica jest taka, ze Firmino poprawił go ośmioma asystami przy jednym podaniu zakończonym golem ze strony Norwega i wspomnianego Senegalczyka.
95. JAMIE VARDY
W sezonie 2011/12 Jamie Vardy strzelił 31 goli w 36 meczach dla swojego klubu. I byłby to z pewnością powód do zachwytów, gdyby nie fakt, iż mowa o klubie Fleetwood Town, który występował wówczas w rozgrywkach Conference Premier, czyli na czwartym poziomie ligowym w Anglii. Vardy miał wtedy 25 lat. Umówmy się – jeżeli masz 25 lat i grasz w Conference Premier, to twoje szanse na to, że kilka lat później zostaniesz mistrzem Anglii i królem strzelców angielskiej ekstraklasy, są mniej więcej takie, jak na znalezienie w autobusie torby z milionem dolarów w gotówce.
Vardy’emu się to udało.
Startował z naprawdę niskiego pułapu. Opowiadał przed laty: – Pracowałem długie godziny w fabryce. Potem jeszcze musiałem iść na trening, a we wtorek lub w czwartek wieczorem były mecze, a do tego jeszcze w dzień w sobotę. Produkowaliśmy szyny medyczne z włókna węglowego, które pomagały ludziom niepełnosprawnym normalnie chodzić. Więc skoro przynosiło to komuś korzyści, była to dobra praca.
Innym przynosiła korzyści, ale samemu Vardy’emu już nie. W pewnym momencie wysiadły mu plecy i musiał zrezygnować. Postanowił wtedy, że będzie utrzymywał się tylko z piłki nożnej. To była słuszna decyzja.
Anglik już własną karierą napisał zatem jedną z najciekawszych historii ostatniej dekady w światowym futbolu, a przy okazji stał się również częścią przepięknej historii drużynowej. W 2016 roku sięgnął po mistrzostwo kraju w barwach Leicester City, co spokojnie może uchodzić za największą piłkarską sensację XXI wieku obok mistrzostwa Europy dla Greków.
Co ważne – choć Anglik ma już 33 lata na karku, wciąż nie spuszcza z tonu. Być może dzięki energetykom, które regularnie pija, jak przystało na faceta zaprzeczającego wszelkim prawidłom profesjonalizmu w sporcie. W poprzednim sezonie Vardy został królem strzelców Premier League, w bieżących rozgrywkach też strzela jak na zawołanie. Cały czas jest piekielnie dynamiczny, cały czas jest drapieżny i cały czas znajduje sposoby na oszukiwanie bramkarzy. A co najważniejsze – cały czas jest piłkarzem Leicester City. Dla ekipy „Lisów” angielski napastnik z całą pewnością jest już żywą legendą, ale – biorąc pod uwagę cały koloryt tej postaci – Vardy’ego spokojnie można tytułować także legendą całej Premier League.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Tak Jamie Vardy przywitał Pepa Guardiolę w Premier League w 2016 roku.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Jesienią 2015 roku Vardy trafił do siatki w jedenastu meczach Premier League z rzędu, ustanawiając tym samym nowy rekord angielskiej ekstraklasy. Poprzedni należał do Ruuda van Nistelrooya. Vardy przebił Holendra poprzez trafienie do siatki w starciu z… Manchesterem United.
94. PETR CECH
Lata największej świetności Petra Cecha przypadają jeszcze na poprzednią dekadę, kiedy mógł on nawet uchodzić w pewnym okresie za najlepszego golkipera na świecie. Jednak paradoksalnie swój największy sukces czeski zawodnik odniósł dopiero w 2012 roku, sięgając z londyńską Chelsea po triumf w Lidze Mistrzów. I to w naprawdę wielkim stylu. To znaczy, żeby była ścisłość – w wielkim stylu uczynił to sam Cech, ponieważ The Blues jako cały zespół zasadniczo nie prezentowali zbyt imponującego futbolu i w wielu spotkaniach mieli więcej szczęścia niż rozumu.
Jedno jest pewne – gdyby nie fantastyczna dyspozycja Cecha, londyńczycy na europejski szczyt by się nie wspięli.
30-letni wówczas zawodnik popisał się kilkoma kluczowymi interwencjami w starciu z Napoli, a następnie raz za razem ratował Chelsea skórę w półfinałowej konfrontacji z Barceloną. Wreszcie – błysnął kunsztem w wielkim finale. Obronił rzut karny wykonywany przez Arjena Robbena, utrzymując swoją drużynę przy życiu. Potem, już w trakcie konkursu jedenastek, wygrał pojedynek z Ivicą Oliciem. Tamten mecz za najważniejsze spotkanie dla Cecha uznał jego przyjaciel z boiska, Didier Drogba. – Pamiętam, jak Petr obronił trzy karne w finale, a po wszystkim pobiegł wprost do mnie, tak jakbym to ja był bohaterem tamtego wieczoru w Monachium! Potrzebowałbym miliona słów, żeby opisać jego dobre serce, jego profesjonalizm i jego mentalność zwycięzcy. Podsumowuje to wszystko jeden obrazek – odebranie Pucharu Mistrzów.
Ostatnie lata swojej kariery Cech spędził w innym londyńskim klubie, czyli Arsenalu. Aż tak wielkich sukcesów jak w Chelsea z „Kanonierami” nie święcił, ale długo trzymał wysoki poziom. W 2016 roku otrzymał nawet Złotą Rękawicę za największą liczbę czystych kont w sezonie Premier League. Potem nieco spuścił z tonu, nie nadawał się na sweeper-keepera, ale w rankingu zbraknąć go nie mogło.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Innego wyboru być nie mogło. Finał Ligi Mistrzów z 2012 roku. Mecz, którego Cech… nie oglądał.
– Nigdy nie oglądałem tego finału w telewizji. Tak naprawdę w całości nigdy nie widziałem tego meczu – zaskoczył jakiś czas temu Cech. – Raz natknąłem się na fragment serii rzutów karnych, bo akurat oglądał je mój syn. Potem byłem razem z kadrą Chelsea w hotelu na kolacji, gdzie kręcono show na temat naszego finału. Siedziałem razem z Frankiem Lampardem, Ashleyem Colem i Johnem Terrym na kanapie, gdzie oglądaliśmy serię jedenastek. Pokazali tylko kilka ostatnich. Poza tym – nic więcej nie widziałem.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Petr Cech to jedyny bramkarz w historii Premier League, który otrzymał Złotą Rękawicę w barwach dwóch klubów. W sumie ma na koncie cztery takie nagrody, z czego dwie wywalczył w dobiegającej właśnie końca dekadzie. Żaden golkiper w dziejach Premier League nie zachował czystego konta więcej razy niż Czech, który dokonał tego 202-krotnie.
93. DIEGO COSTA
Niewielu jest zawodników w światowej elicie, którzy potrafili tak skutecznie zniechęcić do siebie kibiców, jak zrobił to Diego Costa. Napastnik Atletico Madryt to naprawdę kawał wrednego bydlaka. Fauluje, dokucza, pluje, prowokuje, gryzie. Generalnie – szuka awantury. W ostatnich latach zdarzało mu się notować więcej żółtych kartek niż bramek w sezonie La Ligi. Ale oddajmy też sprawiedliwość być może największemu czarnemu charakterowi ostatniej dekady, jeśli chodzi o świat futbolu. Costa u szczytu formy był naprawdę kapitalną dziewiątką.
Musieli to z bólem serca przyznać nawet jego najbardziej zajadli krytycy.
Pierwsza eksplozja strzelecka byłego reprezentanta Hiszpanii nastąpiła wiosną 2012 roku, gdy był on wypożyczony do Rayo Vallecano, ale dopiero później Costa tak naprawdę zaistniał na wielkiej scenie. W sezonie 2013/14 był absolutnie fundamentalną postacią w układance taktycznej Diego Simeone i stanowił o sile Atletico Madryt. Zdobył aż 36 goli we wszystkich rozgrywkach, a przecież jego rola na boisku nie sprowadzała się bynajmniej do dostawiania szufli w polu bramkowym. Costa niekiedy bramki strzelał niejako przy okazji, ponieważ przez większą część meczu koncentrował się na rozbijaniu defensywy rywali. Dosłownie. Dominował nad obrońcami fizycznie, ci zupełnie nie potrafili go okiełznać. Atletico sięgnęło wówczas po mistrzostwo kraju, przełamując tym samym wieloletni duopol Realu i Barcelony. Ba, Los Colchoneros otarli się także o triumf w finale Ligi Mistrzów, lecz ostatecznie lepsi okazali się ich lokalni rywale. Do podwójnej korony zabrakło sekund.
Costa w rzeczonym finale zagrał jedynie przez dziewięć minut. Simeone zdawał sobie sprawę, że jego napastnik nie jest w pełni sił, mimo to zaryzykował i umieścił go w wyjściowej jedenastce. To dość dobitnie potwierdza, jak ważny był Costa dla tamtego zespołu.
Potem wzmocnił londyńską Chelsea. W Anglii też się sprawdził – miał także i gorsze momenty, lecz summa summarum walnie przyczynił się do zdobycia przez The Blues dwóch tytułów mistrzowskich. Dopiero ostatnie, naznaczone kontuzjami lata niezbyt się Coście udały. Na pewno trudno go już zaliczać do grona najlepszych dziewiątek na świecie. Ale był taki moment, gdy niewątpliwie ten status mu się należał.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Derby Madrytu z jesieni 2013 roku. Costa w swojej najlepszej, jeszcze dynamicznej wersji, zapewnia Atletico triumf na Estadio Santiago Bernabeu. Jak się potem okazało, był to jeden z ważniejszych kroków do mistrzostwa Hiszpanii.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Diego Costa trafiał do siatki w pierwszych czterech meczach rozegranych w Premier League. W sumie po dwunastu kolejkach miał na koncie aż jedenaście bramek. Całkiem okazale się przywitał z angielską publicznością, bez dwóch zdań.
92. HEUNG-MIN SON
Koreańczyk i Harry Kane stworzyli w Tottenhamie duet, który może aspirować do miana najlepszego w historii Premier League. No a umówmy się – kilka niezłych par ta liga w swojej historii już widziała. Indywidualnie patrząc, wyżej wyceniamy rzecz jasna Anglika, ale Son to również kawał najnowszej historii nie tylko „Kogutów”, ale też całej angielskiej piłki. Imponuje szczególnie regularnością – w tym sezonie zapewne wykręci życiówkę, bo już ma na koncie 11 trafień, ale on dwucyfrówkę przekroczył po raz piąty z rzędu. Wcześniej trzy lata z rzędu robił to też w Bundeslidze (tak w HSV, jak i w Bayerze Leverkusen). Mówimy tylko o grach ligowych, a w pucharach przecież też trafia (choćby cztery gole w drodze do finału LM).
Podkreślmy – to kapitalne staty tym bardziej, że nie mówmy ani o typowej dziewiątce, ani o graczu z tych absolutnie topowych klubu.
Wspaniale się złożyło, że udało się załatwić sprawę z tą obowiązkową służbą wojskową bez strat w wymiarze sportowym. Szkoda by było, gdyby w swoim primie, musiał zaliczyć rozbrat z piłką na 21 miesięcy.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wydarzenie z tego sezonu. W drugiej kolejce po meczu z Southampton Son dołączył do grona graczy, którzy strzelili 4 gole w jednym meczu Premier League. Nie jest ono szczególnie liczne, bo znajduje się w nim 28 graczy. I tylu też minut potrzebował Koreańczyk, by skompletować taki wynik.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Zastanawialiśmy się, czy wyżej nie wrzucić przypadkiem meczu z Burnley z poprzedniego sezonu. Son zdobył w nim najładniejszego gola w karierze (kilka dni temu dostał za niego nagrodę Puskasa). Jego rajd ma wszystko, by w przyszłości uchodzić za klasyk. Trwał 12 sekund, Koreańczyk przebył z piłką 83 metry, mogło powstrzymać go… 8 ośmiu rywali.
91. JOSHUA KIMMICH
Jeden z niewielu piłkarzy w naszym zestawieniu, którzy nie ukończyli jeszcze nawet 26 lat. Nie mamy jednak wątpliwości, że Kimmich na nominację do TOP100 zasłużył. Od paru ładnych lat należy do najlepszych… No właśnie. Najlepszych prawych obrońców na świecie? A może środkowych pomocników? Skłaniamy się raczej ku opcji numer dwa. Wydaje się, że dla Kimmicha optymalnym miejscem jest centrum pola gry. Tam może wykorzystać pełnię swoich atutów. Tak w rozegraniu, jak i w grze w destrukcji. Ale Niemiec jest piłkarzem na tyle uniwersalnym, że i na boku defensywy prezentuje topowy poziom. Przekonali się o tym oponenci Bayernu w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.
- 8:2 z Barceloną – Kimmich strzela jednego gola, drugiego wypracowuje
- 3:0 z Lyonem – dwie asysty Kimmicha
- 1:0 z PSG – kolejna asysta, tym razem przy bramce na wagę pucharu
Kimmich ma wszelkie argumenty, by stać się dla Bayernu równie wielką postacią jak wcześniej Philipp Lahm. Tym bardziej, że Joshua to urodzony lider, facet będący nie tylko płucami, ale i sercem zespołu. Pisaliśmy na Weszło: – Niklas Suele wspominał swój pierwszy trening w Bayernie tak, że Kimmich cały czas na niego krzyczał, cały czas go instruował, cały czas go motywował i cały czas po prostu go wkurwiał. „Nie będzie mnie jakaś płotka pouczać”, warknął w pewnym momencie. Co na to jego młodszy kolega? Dalej krzyczał tak samo głośno, dalej instruował, dalej pouczał. Dzisiaj są kumplami, ale to znamienne, bo taki podobno jest Kimmich. Ma swój cel, swoją wizję i do niej pruje.
Na arenie klubowej Kimmich, mimo wciąż młodego wieku, wygrał już właściwie wszystko. Jest wielokrotnym mistrzem Niemiec, zdobywcą krajowego pucharu, ma też w dorobku Puchar Mistrzów. Teraz czas na to, by stał się również liderem odrodzonej reprezentacji kraju. Na mundial w Brazylii się rzecz jasna nie załapał – tym większa musi być w nim ambicja doskoczenia do tego poziomu.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Kimmich w roli prawego obrońcy, hat-trick asyst w starcu ligowym z Mainz. Aż przyjemnie popatrzeć na te doskonale wymierzone dogrania. To jest ta słynna powtarzalność.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Od kiedy zaczęto liczyć piłkarzom przebiegnięte kilometry w Bundeslidze (czyli od 2013 roku), żaden z zawodników nie wykręcił lepszego wyniku niż Kimmich w starciu z Borussią Dortmund w maju tego roku. Niemiec machnął wtedy 13,7 kilometra.
90. MARIO MANDŻUKIĆ
„Typowy Jugol”? Może i tak, ale przy okazji naprawdę wartościowy napastnik.
Mario Mandżukić w trakcie mijającej dekady grał dla trzech wielkich klubów – Bayernu, Atletico i Juventusu. Tak naprawdę tylko w tym drugim zespole niespecjalnie mu się powiodło, choć trudno mówić o jakiejś wielkiej klapie. Chorwat poniżej pewnego poziomu nie zszedł. Spędził w Hiszpanii tylko jeden sezon, w trakcie którego strzelił solidne dwadzieścia goli we wszystkich rozgrywkach. Dołożył swoją cegiełkę między innymi do niezapomnianego triumfu Los Colchoneros w derbach Madrytu. W lutym 2015 roku podopieczni Diego Simeone zmiażdżyli Real aż 4:0 przed własną publicznością. Mandżukić jednego gola zdobył sam, kolejnego wypracował. Raz jeszcze udowodnił, że jest zawodnikiem niezwykle pożytecznym w meczach toczonych pod dużym ciśnieniem.
Choć wielokrotnie sprawiał wrażenie, że sam tego ciśnienia nie trzyma. Dał się poznać jako krnąbrny prowokator. Ale jeśli spojrzymy na jego dorobek kartkowy, to od razu widać, że rosły napastnik zazwyczaj miał sytuację pod kontrolą, a boiskowe awantury inicjował w sposób w pełni przemyślany. Wyrachowany. Przez całą karierę obejrzał tylko dwa czerwone kartoniki, ani jednego bezpośrednio.
Nie był nigdy Mandżukić typem goleadora, to fakt. Massimiliano Allegri uczynił z niego nawet swego czasu quasi-skrzydłowego. Ale jeśli podsumujemy sobie strzeleckie wyczyny Chorwata w poprzedniej dekadzie, to okaże się, że nie ma on wcale powodów do wstydu. Przeszło 130 trafień na wszystkich frontach, biorąc pod uwagę tylko rozgrywki klubowe. Do tego tytuł króla strzelców Euro 2012, trzy trafienia w fazie pucharowej mistrzostw świata w Rosji, no i rzecz jasna dwa gole w finałach Champions League. W tym otwierająca bramka w zwycięskiej konfrontacji z Borussią Dortmund w 2013 roku. Całkiem solidny dorobek jak na gościa, który oferował również swoim drużynom całe mnóstwo atutów, jeżeli chodzi o walkę powietrzną, a także osławioną grę tyłem do bramki.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie udało się Juventusowi odrobić strat w dwumeczu z Realem Madryt z 2018 roku, lecz do szczęścia brakowało naprawdę niewiele. „Stara Dama” zwyciężyła na Estadio Santiago Bernabeu 3:1, gola tracąc w siódmej minucie doliczonego czasu gry. Z rzutu karnego. Remontada była na wyciągnięcie ręki. A kto dał sygnał do ataku? Naturalnie Mandżukić, który wpakował „Królewskim” dwie sztuki.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
To właśnie Mario Mandżukić 11 lipca 2018 roku podczas mistrzostw świata w Rosji trafił do siatki w dogrywce półfinałowego starcia z Anglią. Jego gol zapewnił Chorwatom największy sukces w ich piłkarskiej historii – awans do finału mundialu. Tam Mandżukić wpisał się na listę strzelców dwukrotnie. Niestety dla niego, jeden z tych goli był samobójem, a drugi tylko zmniejszył rozmiary porażki z Francją.
89. ALISSON BECKER
Skoro Brazylijczyk jest w tym miejscu, to gdzie będzie Wojciech Szczęsny, który wygrywał z nim rywalizację w Romie? Ano Polaka w tym zestawieniu zabraknie. Co prawda nie można powiedzieć, by losy obu panów drastycznie się rozjechały, bo i ten, i ten to światowa czołówka golkiperów, ale jednak jest różnica, gdy porównujemy bycie na samym szczycie z obecnością w szerszym gronie.
A Alisson na szczyt się bezsprzecznie wdrapał. Okazał się brakującym elementem w układance Juergena Kloppa. Najlepiej świadczą o tym finały Ligi Mistrzów. Loris Karius w swoim był jednym z bohaterów Realu Madryt, Alisson rok później wylądował już po właściwej stronie mocy. Zresztą był wtedy w trakcie kompletowania hat-tricka, do Złotych Rękawic za Premier League, dorzucał te za Champions League, a nieco ponad miesiąc później zgarnął je również w Copa America (pierwszego gola puścił dopiero w wygranym finale, został pokonany z rzutu karnego).
To wszystko sprawiło, że stał się kandydatem do zgarnięcia Złotej Piłki. A w zasadzie – jego popisy na nowo otworzyły dyskusję dotyczącą tego, czy bramkarze nie są przypadkiem zbyt mocno poszkodowani w tym plebiscycie (w tej dekadzie podobne piętno odcisnął wcześniej tylko Manuel Neuer). Nieco na jej kanwie France Football utworzyło „Trofeum Jaszyna” (Rosjanin to jedyny w historii bramkarz ze Złotą Piłką), które oczywiście zgarnął Alisson.
Postawmy sprawę jasno – ma wszystko, by w rankingu dotyczącym kolejnej dekady być najwyżej sklasyfikowanym golkiperem.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Pojawia się to spotkanie po raz drugi, ale na kapitalną remontadę Liverpoolu warto spojrzeć również z perspektywy bramkarza. Dla Alissona była to zresztą powtórka z rozrywki, gdyż rok wcześniej również odrobił straty z Dumą Katalonii jako bramkarz Romy.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Dzięki transferowi do Liverpoolu za (wraz z bonusami licząc) blisko 70 baniek Brazylijczyk stał się najdroższym bramkarzem na świecie. Wyczyn był o tyle znaczący, że przed nim status ten przez aż 17 lat należał do Gianluigiego Buffona, którego Juventus kupił z Parmy za niecałe 53 miliony, więc Alisson zmusił The Reds do sięgnięcia do kieszeni po nierynkowe w przypadku bramkarzy pieniądze. No ale było cholernie warto, czego nie można przecież powiedzieć o Chelsea i Kepie – klub z Londynu jeszcze przebił ligowego rywala przy ściągnięciu golkipera (płacąc 80 milionów), ale wszyscy wiemy, jak na tym wyszedł.
88. SANTI CAZORLA
Historia smutna i wspaniała zarazem. Kiedy Santi Cazorla w 2012 roku trafiał do londyńskiego Arsenalu, miał 28 lat na karku. Wkroczył w swój piłkarski prime time. W pierwszym sezonie na Wyspach zdobył dwanaście goli, drugie tyle wypracował partnerom. Zachwycił wszystkich swoją bajeczną techniką. A potem sprawy zaczęły się gmatwać. Pisaliśmy na Weszło: „Tak naprawdę dramat Santiego zaczął się 10 września 2013 roku, gdy doznał kontuzji kostki w towarzyskim meczu z Chile. Uraz ten doprowadził do pęknięcia kości, co spowodowało, że piłkarz wyleciał z gry na miesiąc. Cóż, kontuzja całkiem poważna, ale wówczas nikt nie myślał, że to jedynie początek koszmaru… Ból nie ustępował, a były zawodnik Arsenalu brał coraz więcej leków przeciwbólowych: – W pierwszych połowach dawałem radę, nie bolało aż tak bardzo. Jednak podczas przerwy mój organizm wychładzał się, a to nie działało na mnie dobrze. Czasami tak bolało, że płakałem„.
Wydawać się mogło, że Cazorla do formy już po prostu nigdy nie wróci. Że dla przeszło trzydziestoletniego zawodnika jest już za późno na odbudowywanie po de facto wieloletniej przerwie od gry na normalnym poziomie. Ale Cazorla nie odpuścił. Ostatni rozdział swojej kariery napisał z wielkim rozmachem. W 2018 roku powrócił do klubu, z którego wypłynął na szerokie wody – do Villarrealu.
I znów zaczęto go wymieniać w gronie najlepszych pomocników La Ligi. Jak gdyby wcale nie miał za sobą lat zmagań z bólem, licznych zabiegów chirurgicznych i wielomiesięcznych, mozolnych rehabilitacji. Zapracował nawet na powrót do reprezentacji Hiszpanii, z którą w 2012 roku sięgnął po drugie w karierze mistrzostwo Europy. W poprzednim sezonie La Ligi 36-letni rozgrywający zapisał na swoim koncie jedenaście goli i prawie tyle samo asyst. Chyba nawet sam Santi w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że zdoła się jeszcze wznieść na taki poziom.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Cazorla jeszcze niemalże u szczytu piłkarskich mocy. Arsenal wygrywa 4:1 z Wigan, Hiszpan zapisuje asystę przy każdym z trafień.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Cazorla to najskuteczniejszy pomocnik w historii Villarrealu. Odebrał ten rekord z rąk kultowego Juana Riquelme.
87. FRANK LAMPARD
Mirosław Trzeciak trochę się pospieszył, gdy w 2010 roku nazwał Franka Lamparda piłkarzem wypalonym, bowiem Anglik w dekadę 2011-2020 wszedł będąc cały czas w naprawdę solidnej dyspozycji. Jak to on – regularnie trafiał do siatki, notował też sporo asyst. Nie udało mu się już wprawdzie w omawianym okresie sięgnąć po mistrzostwo Anglii, ale znaczące triumfy święcił na europejskiej arenie. Naturalnie w barwach Chelsea. W 2012 roku wygrał upragnioną Ligę Mistrzów, rok później zwyciężył w Lidze Europy. Do tego dorzucił też Puchar Anglii.
Można się zastanawiać, czy potrzebny mu był epizod w Manchesterze City na finiszu poważnej kariery w Europie, niemniej – 37-letni wówczas Lampard w barwach „Obywateli” wciąż potrafił pokazać klasę. Przekonała się zresztą o tym sama Chelsea, której Anglik wpakował gola w lidze.
Co trochę paradoksalne dla zawodnika słynącego przede wszystkim ze znakomitego przeglądu pola i doskonałej skuteczności, najważniejszym zagraniem dla Lamparda w całej dekadzie był… odbiór piłki. To właśnie on wyłuskał futbolówkę spod nóg Leo Messiego w rewanżowym starciu Chelsea z Barceloną w półfinale Ligi Mistrzów 2011/12. Katalończycy prowadzili już wówczas 2:0 przed własną publicznością i grali w przewadze jednego zawodnika. Wydawało się, że rozszarpią The Blues i bez kłopotu wejdą do wielkiego finału. Ale Lampard miał inny plan na ten mecz. Perfekcyjnie skasował akcję Messiego, po czym posłał fenomenalne otwierające podanie do Ramiresa.
Reszta, jak to się pięknie mówi, jest już historią.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
5:1 na Wembley z Tottenhamem w derbach Londynu, których stawką był awans do finału Pucharu Anglii w 2012 roku? Czemu nie. Lampard w tym meczu zaszalał – nie tylko dograł Drogbie otwierającego gola (tutaj większość roboty zrobił zresztą sam napastnik), ale sam też kapitalnie przymierzył z rzutu wolnego.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Tylko w mijającej dekadzie Lampard strzelił – licząc występy w Chelsea, Manchesterze City i za oceanem – 77 goli na arenie klubowej. To o dwanaście trafień mniej niż przykładowy Mesut Oezil zanotował w całej dotychczasowej karierze.
86. IKER CASILLAS
Ikera Casillasa bardzo trudno było nam ocenić. Musieliśmy bowiem definitywnie wyrzucić z głowy wizerunek Hiszpana z lat 2001-2010. Wtedy Casillas z całą pewnością mógł uchodzić za jednego z najlepszych, a być może nawet zwyczajnie najlepszego golkipera na świecie. Jednak kolejna dekada nie była już dla niego nawet w połowie tak udana. Oczywiście przemawiają za Casillasem trofea – triumf w Lidze Mistrzów, w mistrzostwach Europy, w hiszpańskiej ekstraklasie. Wszystko to są oczywiście osiągnięcia godne podziwu. Trzeba jednak brać poprawkę na to, jak Hiszpan prezentował się indywidualnie, a nie wyłącznie na listę jego sukcesów drużynowych. A z formą Casillasa bywało różnie.
Czasami po prostu kiepsko.
Jose Mourinho jako pierwszy postanowił wypchnąć wychowanka „Królewskich” z wyjściowej jedenastki, co zresztą doprowadziło do konfliktu, który potężnie wstrząsnął szatnią Realu. W ślady Portugalczyka poszedł jednak także jego następca, Carlo Ancelotti. Włoch w sezonie 2013/14 dawał Casillasowi minuty wyłącznie w Champions League. Los Blancos te rozgrywki wygrali, sięgając po wytęsknioną decimę, lecz Iker z całą pewnością nie był już wówczas taką opoką jak przed laty. Golkiperem bliskim nieomylności. Dość powiedzieć, że popełnił błąd nawet w wielkim finale LM i naprawdę niewiele brakowało, a ta pomyłka spowodowałaby wówczas porażkę Realu. Całkowitą katastrofą był też dla Casillasa mundial w Brazylii. Hiszpański bramkarz w fazie grupowej został wręcz upokorzony przez Holendrów, z Arjenem Robbenem na czele.
Koniec końców Casillas w dość przykrych okolicznościach pożegnał się ze swoim ukochanym klubem i karierę dokończył w FC Porto. Niby wciąż na wysokim poziomie, no ale już nie tym absolutnie topowym. W barwach „Smoków” hiszpański bramkarz sięgnął zresztą tylko po jedno mistrzostwo Portugalii. Na dodatek w sezonie 2017/18, gdy sporą część rozgrywek przesiedział na ławie.
Z całym zatem respektem i sympatią dla Ikera – wyżej nie sposób było go umieścić.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Oczywiście nie jest też tak, że Casillas w mijającej dekadzie kompletnie zdziadział. Podczas Euro 2012 hiszpański bramkarz – wówczas 31-letni – miał kilka naprawdę wielkich momentów. Choćby w półfinale przeciwko Portugalii.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspominaliśmy o sezonie 2017/18. Casillas rozegrał wówczas w lidze portugalskiej tylko 20 meczów, ale jeśli wczytać się w statystyki, jakie wówczas wykręcił… Cóż, wypada się nisko ukłonić, ostatecznie Hiszpan był już 37-latkiem. Jedynie dziewięć straconych goli, ponad 60% meczów ligowych z czystym kontem i, uwaga, ponad 84% skutecznych interwencji. Lepszy wynik Iker osiągnął tylko raz – w sezonie 2004/05, gdy obronił 85% strzałów.
85. CARLOS TEVEZ
Kariera Argentyńczyka wciąż trwa, właśnie wyprowadza Boca Juniors jako kapitan na ćwierćfinały w Copa Libertadores. Wcześniej zapewnił swojemu klubowi mistrzostwo, strzelając gola na wagę trzech punktów w ostatniej kolejce sezonu. I zdecydowanie lepiej jest kończyć z graniem w ten sposób, niż naciągając kochających wielkie nazwiska Chińczyków i opowiadać potem o kilkumiesięcznych, znakomicie płatnych wakacjach, na których można się roztyć.
No ale w rankingu gość, który przebył długą drogę z Fuerte Apache, jednej z najgorszych dzielnic Buenos Aires, na piłkarskie salony, ląduje głównie za europejską część kariery. Jeśli chodzi o ostatnią dekadę, mówimy więc o czasach Manchesteru City i Juventusu. Na jej przywitanie został – do spółki z Berbatowem – królem strzelców Premier League i zgarnął Puchar Anglii, będący dla stającego się potęgą The Citizens pierwszy trofeum od wygrania Pucharu Ligi w 1976 roku. Wiadomo, że różnie układało się później między nim a Roberto Mancinim. Był transfer Kuna Aguero, była odmowa wejścia na boisko, były długie tygodnie w zamrażarce. Ale był też powrót syna marnotrawnego i dołożenie cegiełki do pierwszego tytułu dla Manchesteru City w nowej erze, przez co nie sposób nie doceniać jego roli w formowaniu się tego projektu.
Do Juventusu w zasadzie został wypchnięty, ale trzeba powiedzieć, że raczej to on „wygrał to rozstanie”. Przecież Starą Damę za rękę doprowadził do finału Champions League, a to miejsce, o którym w Manchesterze wciąż tylko marzą.
– Mentalność Carlosa Teveza? Od poniedziałku do piątku zrobić wymagane minimum. A w sobotę gnać na złamanie karku – opisywał swojego byłego klubowego kolegę Stephen Ireland. Ciekawe, ile osiągnąłby, gdyby dołożył od siebie więcej w tygodniu. I gdyby opanował krnąbrne zapędy. A może to po prostu część jego uroku i bez tego nie wyróżniałby się z tłumu?
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Borussia Dortmund w Turynie przegrała 1-2. Miała prawo myśleć o odrobieniu strat w meczu u siebie i awansie do półfinału Ligi Mistrzów. Tevez pięknym strzałem wybił im to z głowy już w trzeciej minucie, a następnie wyłożył piłkę na pustaka Moracie oraz dobił rywala. Zero litości.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wiemy, jak skończyła się przygoda Carlosa Teveza z Chinami, ale nie sposób nie wspomnieć, że w Azji przez jakiś czas był najlepiej opłacanym piłkarzem na świecie. No, przynajmniej na papierze, na którym podobno widniała kwota zbliżona do 39 milionów euro za sezon, której towarzyszyły dość atrakcyjne bonusy.
84. DRIES MERTENS
Grubo ponad sto goli w Serie A, przeszło pięćdziesiąt trafień w Eredivisie. A na dokładkę również od groma asyst. Dries Mertens trochę po cichu stał się jednym z najefektywniejszych piłkarzy dekady 2011-2020. Spora w tym zasługa… Arkadiusza Milika. To właśnie kontuzja polskiego napastnika sprawiła, że Maurizio Sarri w sezonie 2016/17 zaczął ustawiać Belga na szpicy, a nie na skrzydle. Przyniosło to wręcz zdumiewające rezultaty. Po piętnastu ligowych kolejkach Mertens miał na swoim koncie trzy zdobyte gole i ani jednego wypracowanego. Liczba obejrzanych przez niego żółtych kartek przebijała jego dorobek w klasyfikacji kanadyjskiej. A potem zaczęły się dziać rzeczy niezwykłe.
- hat-trick z Cagliari
- cztery gole z Torino
- hat-trick z Bologną
- dwie asysty z Milanem
- gole z Palermo, Pescarą i Fiorentiną
To wszystko na dystansie dwóch miesięcy. A na tym Mertens się wcale nie zatrzymał. Ostatecznie sezon zakończył z dorobkiem 28 goli i 9 asyst. W drugiej połowie sezonu Serie A neapolitańczycy przegrali tylko jeden mecz z dziewiętnastu. Naprawdę niewiele wówczas zabrakło, a podopieczni Sarriego, pomimo przeciętnej jesieni, zagroziliby Juventusowi w walce o tytuł. Co tu dużo mówić: efekt Mertensa. To oczywiście szczytowy moment kariery Belga, ale 33-latek w kolejnych sezonach również bardzo regularnie kąsał rywali. Zresztą wystarczy spojrzeć na bieżącą kampanię – po jedenastu występach w lidze Mertens ma już w dorobku cztery gole i sześć asyst, co czyni go najlepszym podającym w Serie A.
Brakuje mu oczywiście mistrzowskiego tytułu w dorobku. Zresztą nie zdołał takowego wywalczyć również w Holandii. Z Napoli bywał naprawdę blisko upragnionego celu, lecz koniec końców na najwyższym stopniu podium rok po roku plasował się przeklęty Juventus. Udało się natomiast Belgowi odnieść sukces w narodowych barwach – w 2018 roku wywalczył brąz na mundialu. Kluczowym piłkarzem w układance Robert Martineza oczywiście Mertens nie był, ale otrzymał od selekcjonera sporo minut i swoją cegiełkę do udanego występu belgijskiej kadry dołożył.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Tak gra Mertens w sztosie. Zwycięstwo Napoli z Bologną 6:0 z kwietnia 2016 roku. Belg najpierw zaliczył kapitalną asystę przy trafieniu Gabbiadiniego, a potem sam zabrał się za strzelanie. Z lewej, z prawej. Z bliska, z daleka. Wszystko w sieci. Na dokładkę kapitalne dryblingi i niezwykła precyzja w grze na jeden kontakt. Wymarzony zawodnik do gry kombinacyjnej.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Mertens został najlepszym strzelcem w historii Napoli. W samej tylko Serie A ma na swoim koncie 97 bramek, co ustawia go na czwartym miejscu wśród najskuteczniejszych aktywnych zawodników w dziejach włoskiej ekstraklasy.
83. KEYLOR NAVAS
Trzy triumfy w Champions League, a ostatnio kolejny występ w finale, choć tym razem bez końcowego sukcesu. Keylor Navas to zdecydowanie jeden z najlepszych golkiperów w historii Ligi Mistrzów. Co jest w sumie trochę paradoksalne, ponieważ Kostarykanin w zasadzie nigdy nie uchodził za fachowca naprawdę najwyższej klasy. Nie ustawiano go na tej samej półce, na której zasiadają Buffon czy Neuer. Choć przecież ten drugi w Lidze Mistrzów zwyciężał tylko dwukrotnie, a Włoch – pomimo 42 lat na karku – cały czas goni za pierwszym sukcesem w tych rozgrywkach.
Ba, nawet działacze Realu Madryt chyba sądzili, że Navas nie gwarantuje wystarczająco wysokiego poziomu między słupkami. Obecny bramkarz Paris Saint-Germain był zawodnikiem wyjściowej jedenastki „Królewskich” przez trzy pełne sukcesów lata, a jednak regularnie był zmuszony niepokoić się o swoją przyszłość, bo z Realem w każdym oknie transferowym łączono takich graczy jak David De Gea i Thibaut Courtois.
No i finalnie właśnie ten drugi wylądował na Estadio Santiago Bernabeu.
Jak zatem właściwie ocenić Navasa? Cóż – na sprawę można spojrzeć dwojako. Z jednej strony, Kostarykanin wielokrotnie demonstrował kocią zwinność w kluczowych meczach Ligi Mistrzów i po prostu ratował tam Realowi skórę. Zdarzały mu się wpadki, lecz co do zasady na europejskiej arenie spisywał się kapitalnie. Ale pewnych ograniczeń przeskoczyć nie mógł. Navas ma tylko 183 centymetry wzrostu, co czyni go bramkarzem podatnym na błędy przy wyjściach do górnych piłek. Stosunkowo łatwiej go również skaleczyć uderzeniami z dalszej odległości. Pewnie gdyby Keylor był dryblasem, nigdy nie pozbyto by się go z Madrytu.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie sposób nie wspomnieć w tej rubryce półfinałowego starcia Realu Madryt z Bayernem Monachium w sezonie 2017/18. W drugiej połowie tego meczu Navas popisał się kilkoma genialnymi interwencjami i utrzymał „Królewskich” przy życiu.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Keylor Navas był jednym z bohaterów reprezentacji Kostaryki, która na mistrzostwach świata w 2014 roku dotarła aż co ćwierćfinału, gdzie dopiero po serii rzutów karnych poległa z Holendrami. Navas w grupie śmierci przepuścił tylko jednego gola z Urugwajem, udało mu się natomiast zachować czyste konto w starciach z Włochami i Anglią. Potem obronił uderzenie Theofanisa Gekasa w serii rzutów karnych przeciwko Grecji.
Kostaryka przez cały turniej straciła tylko jednego gola z gry.
82. RIYAD MAHREZ
21-letni Riyad Mahrez w 2012 grał grał w rezerwach francuskiego Le Havre, na czwartym poziomie rozgrywek. 24-letni Riyad Mahrez w 2016 roku wygrał z Leicester City mistrzostwo Anglii. 27-letni Riyad Mahrez w 2018 roku zamienił ekipę „Lisów” na Manchester City, a kwota odstępnego w wysokości 60 milionów funtów uczyniła go najdroższym afrykańskim piłkarzem w dziejach.
To się nazywa robić regularne postępy.
Mahrez to piłkarz trochę starej daty. Oczywiście potrafi być po prostu efektywny, morderczo skuteczny, ale czasami lubi na murawie się najzwyczajniej w świecie pobawić. Zaczarować. Popisać techniczną sztuczką, spektakularnym zwodem. Zdarza mu się wybierać rozwiązania potencjalnie najpiękniejsze, a nie takie, które gwarantują największą szansę na gola. I my to podejście szanujemy, ponieważ we współczesnej w piłce tego typu postawa jest coraz rzadsza nawet wśród ofensywnych pomocników i skrzydłowych. Ale, co tu kryć, ma to też swoje gorsze strony. Brytyjscy eksperci dość zgodnie twierdzą, że Mahrez po przenosinach do Manchestru City nie objawił jeszcze pełni swego potencjału. Algierczyk bywa krytykowany za kłopoty z ustabilizowaniem formy. I rzeczywiście jest to problem, ponieważ Mahrez przeplata występy wspaniałe z nędznymi.
Ale jego kreatywność i umiejętność wygrywania sytuacji jeden na jednego są tak czy owak nie do przecenienia. W sezonie 2019/20 Mahrez wykonywał 1,44 akcji prowadzącej do gola na 90 minut gry. To najlepszy wynik w pięciu topowych europejskich ligach. Algierczykowi nie dorównali Neymar, Messi, De Bruyne, Mueller, Bruno Fernandes czy Dybala.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Grudzień 2015 roku, wyjazdowe starcie Leicester City ze Swansea. Mahrez skompletował tamtego dnia tak zwanego „perfekcyjnego hat-tricka”. Jedna bramka z główki, druga zdobyta lewą, a trzecia prawą nogą. Łukasz Fabiański bez szans.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Riyad Mahrez w 2019 roku poprowadził reprezentację Algierii do triumfu w Pucharze Narodów Afryki. W piątej minucie doliczonego czasu gry półfinałowego starcia z Nigerią skrzydłowy Manchesteru City zdobył gola na wagę awansu. W finale „Wojownicy Pustyni” okazali się zaś lepsi od Senegalu. Mahrez wyszedł zatem zwycięsko z potyczki z inną gwiazdą Premier League, Sadio Mane.
81. THIAGO ALCANTARA
Thiago Alcantara nie ma jeszcze trzydziestu lat na karku, a już zdążył zebrać w swojej karierze dziewięć tytułów mistrzowskich – dwa w Hiszpanii, siedem w Niemczech. Tylko ten fakt pozwala stwierdzić, że mamy do czynienia z piłkarzem nietuzinkowym. I rzeczywiście tak jest. Gdyby liczne kontuzje nie gmatwały mu kariery, reprezentant Hiszpanii zapewne uplasowałby się w tym rankingu o kilkanaście, a może i kilkadziesiąt pozycji wyżej. Choć zupełnie nie przemawiają za nim liczby. Dość powiedzieć, że w sezonie 2019/20 zdobył w Bundeslidze tylko trzy bramki i nie zanotował ani jednej asysty. Z pozoru nie są to statystyki godne topowego playmakera, a jednak nie będzie żadnej kontrowersji w stwierdzeniu, że Thiago był jednym z kluczowych zawodników dla sukcesów Bayernu Monachium na krajowym i europejskim podwórku.
Widać to w tych nieco bardziej zaawansowanych statystykach. W poprzedniej edycji Ligi Mistrzów tylko Rodri z Manchesteru City i Marco Verratti z Paris Saint-Germain wymieniali z partnerami średnio więcej podań na 90 minut gry. Thiago notował też średnio 2,5 przechwytu na 90 minut, co było 25. wynikiem w stawce, lepszym na przykład od N’Golo Kante. Środkowy pomocnik Bayernu był również w piętnastce najlepiej odbierających piłkę zawodników w LM. Klasyk powiedziałby, że Thiago robił robotę zarówno w ofensywie, jak i w defensywie.
Gra w destrukcji to wciąż trochę niedoceniany element warsztatu reprezentanta Hiszpanii, kojarzonego raczej z inteligencją w rozegraniu, świetnym przeglądem pola i doskonałą kontrolą nad piłką. Z dzisiejszej perspektywy absolutnie nie dziwią już słowa Pepa Guardioli, który w 2013 roku powiedział o swoich planach transferowych: – Thiago albo nikt.
Problem z Alcantarą jest w zasadzie tylko jeden – za często odwiedza lekarskie gabinety. Ostatnio zresztą ponownie nabawił się urazu. Tego już pewnie nigdy nie przeskoczy. Jak to o nim kiedyś napisaliśmy: „geniusz ze szkła”.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie jest tak, że Thiago w ogóle nie trafia do siatki. Wystarczy przypomnieć 1/8 finału Ligi Mistrzów z 2017 roku. Bayern rozszarpał wtedy Arsenal 5:1 (10:2 w dwumeczu), a Alcantara zaszalał w spotkaniu domowym. Skończył mecz z dwiema bramkami i asystą.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Thiago ma już na swoim koncie 24 trofea w seniorskim futbolu plus trzy tytuły młodzieżowego mistrza Europy (U-17 i dwa razy U-21). Całkiem niezły dorobek jak na gościa, przed którym jeszcze ładnych parę lat gry na najwyższym poziomie.
80. JAVIER MASCHERANO
Karierę zakończył ledwie miesiąc temu. Ostatnio reprezentował barwy Estudiantes de La Plata, wcześniej był piłkarzem chińskiego Hebei China Fortune. No ale to tylko typowe akcenty na zakończenie – najpierw dobra kaska, później sentymentalny powrót do kraju. Liczy się okres spędzony w FC Barcelonie, gdzie przez ponad siedem lat pełnił rolę gościa od czarnej roboty.
Dość niespodziewanie, gdyż miał kompletnie nie pasować do stylu potęgi. Niepotwierdzona wieść niesie nawet, że Barca była skłonna odpuścić transfer, gdyż Liverpool upierał się przy kwocie o trzy miliony wyżej niż ta, którą mógł zapłacić klub z Katalonii. Ale tu wkroczył sam „Szefuńcio”, który podobno miał udział w pokryciu różnicy. A potem obronił się na boisku i już w pierwszym sezonie jako podstawowy piłkarz wygrał z nowym klubem Ligę Mistrzów. I – co dość istotne – grając na nowej pozycji, bo przychodził jako defensywny pomocnik, a w Barcelonie przyszło mu grać obok Gerarda Pique na środku obrony.
Jeśli o kimś można powiedzieć, że ze wślizgów, dość prymitywnej zagrywki, uczynił sztukę, to chyba właśnie o nim.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Był najlepszym piłkarzem półfinału mistrzostw świata, w którym Argentyna po rzutach karnych pokonała Holandię. W doliczonym czasie gry zatrzymał – efektywnym wślizgiem, no a jak – wychodzącego sam na sam Arjena Robbena. Grał jak w transie, choć jeszcze w pierwszej połowie został dość mocno pokiereszowany i wydawało się, że może opuścić plac. – Nie jestem Rambo czy Jose San Martin. Przyjmuję wszystko z uśmiechem, ale jestem zawstydzony – mówił, gdy znalazł się pod odstrzałem komplementów, czyli w dość niewygodnej dla siebie pozycji.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W reprezentacji Argentyny rozegrał 147 spotkań, co czyni go absolutnym rekordzistą. Javiera Zanettiego przebił w trakcie mundialu w Rosji i ma o cztery gry więcej niż legenda Interu. Pewnie z czasem dopadnie go Leo Messi (142 spotkania do tej pory), ale to i tak bardzo zacny wynik.
79. THIBAUT COURTOIS
Thibaut Courtois od tak dawna jest na topie, że aż trudno uwierzyć, iż to piłkarz dopiero 28-letni. Belg pierwszy znaczący sukces odniósł w 2011 roku, jeszcze jako nastolatek, sięgając po mistrzostwo kraju w barwach Genku. Potem jego kariera ruszyła z kopyta w tempie wręcz spektakularnym. Transfer do Chelsea, wypożyczenie do Atletico. Status najlepszego bramkarza hiszpańskiej ekstraklasy, mistrzostwo kraju w barwach Los Colchoneros. Awans do finału Ligi Mistrzów i minimalna porażka z Realem.
Courtois szturmem wdarł się na szczyt.
Wyhamował go dopiero powrót do Londynu, gdzie Belg chyba nigdy nie poczuł się w pełni szczęśliwy. W barwach Chelsea został wprawdzie dwa razy mistrzem Anglii, za sezon 2016/17 otrzymał nawet Złote Rękawice, ale tylko momentami wznosił się na poziom, do jakiego przyzwyczaił w barwach Atletico. Długimi okresami cieniował, niekiedy tracił nawet miejsce w wyjściowym składzie, co dodatkowo potęgowało jego frustrację. I mało tego. Kiedy w 2018 roku powrócił do Madrytu, by tym razem reprezentować barwy Realu, zupełnie nie przypominał już tego golkipera, który przed laty zachwycał w ekipie Diego Simeone. W sezonie 2013/14 Courtois bronił ze skutecznością bliską 75%. Z kolei Chelsea zdarzało mu się nawet spaść poniżej 70%, w Realu było podobnie. Belg popełniał na dodatek koszmarne błędy. Tak naprawdę dopiero poprzedni sezon sprawił, że zobaczyliśmy znowu tego Courtois co dawniej. Świetnego na linii, pewnego na przedpolu, spokojnego z piłką przy nodze. Bramkarza właściwie kompletnego.
Jego dorobek jest imponujący. Mistrzowskie tytuły zdobywane z czterema różnymi klubami, no i mnóstwo indywidualnych wyróżnień. W tym nagroda dla najlepszego bramkarza mistrzostw świata w Rosji, gdzie z belgijską kadrą wywalczył brąz. Gdyby nie okres paroletniej, londyńsko-madryckiej zapaści, pewnie wychowanek Genku uplasowałby się wyżej.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Zima 2020 roku, starcie o Superpuchar Hiszpanii. Real pokonał Atletico po rzutach karnych, a Courtois spisał się kapitalnie w starciu ze swoim byłym klubem. I nie chodzi tu tylko o jego popis w konkursie jedenastek.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Courtois już trzy razy zgarnął prestiżowe Trofeo Zamora, nagrodę za najniższą średnią traconych goli na meczach w hiszpańskiej ekstraklasie. Do wyrównania rekordu Victora Valdesa i Antonio Ramalletsa brakuje mu już tylko dwóch wyróżnień.
78. DANI CARVAJAL
Czy Dani Carvajal jest równie błyskotliwym bocznym defensorem co Marcelo? Oczywiście, że nie. Ale to wcale nie oznacza, że w zespole „Królewskich” doceniać należy wyłącznie lewego obrońcę, ponieważ Carvajal w ostatnich latach również wykonał w barwach Realu kawał dobrej roboty i kilka słów uznania jak najbardziej mu się należy. Choćby za:
- asysty w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów przeciwko Juventusowi, Bayernowi, Wolfsburgowi i Borussii Dortmund
- w półfinałach Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi
- w finale Ligi Mistrzów przeciwko Juventusowi
Może i Carvajal nie robi takiej zawieruchy na skrzydle jak wspomniany Brazylijczyk, ale braku efektywności zarzucić mu a pewno nie można, zwłaszcza w najistotniejszych spotkaniach. Hiszpan dołączył do ekipy „Królewskich” w 2013 roku, po powrocie z wypożyczenia do Bayeru Leverkusen i bardzo szybko się okazało, że idealnie pasuje do systemu gry, który stosował w madryckiej drużynie Zinedine Zidane za swoim pierwszym podejściem do samodzielnej pracy na Estadio Santiago Bernabeu. Zizou ochoczo korzystał z tego, że ma w składzie kilku piłkarzy grających głową dobrze (Benzema, Varane) i paru wręcz wybitnych w tym elemencie (Ronaldo, Bale, Ramos). Francuz doszedł do genialnego w swej prostocie wniosku – skoro mam u siebie tylu specjalistów od bramek zdobywanych z powietrza, to trzeba im jak najczęściej dośrodkowywać piłkę.
Więc Los Blancos centrowali. W sezonie 2017/18 wykonali najwięcej dośrodkowań w La Lidze – aż 750, dwa razy tyle co Atletico czy Barcelona. Carvajal idealnie się do takiego grania nadawał. No i efekty są piorunujące. Hiszpan ma na swoim koncie cztery Puchary Mistrzów, a do tego dwa krajowe tytuły i mnóstwo pomniejszych sukcesów. W dużej mierze dlatego, że znalazł się w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, ale to te jest przecież pewna sztuka. Złapać szansę, gdy się takowa nadarzy.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Prosty wybór. Finał Champions League z 2017 roku, gdy Carvajal zanotował asystę przy golu Cristiano Ronaldo na 1:0.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Już 70 występów w Lidze Mistrzów ma na koncie 28-letni Carvajal. Jeżeli nie zanotuje jakiejś spektakularnej zapaści, powinien spokojnie dojechać do całkiem elitarnego Klubu 100 w tych rozgrywkach.
77. JAN OBLAK
O Janie Oblaku od paru ładnych lat mówi się jako o jednym z najlepszych albo po prostu najlepszym bramkarzu świata. W 2016 roku Słoweniec wskoczył do podstawowego składu Atletico Madryt i od tego czasu jest dla Los Colchoneros postacią prawdziwie fundamentalną, regularnie udowadniając, że zasługuje na wszelkie pochwały i wyróżnienia. Co tu będziemy zresztą opowiadać, wystarczy rzucić okiem na liczby. Oblak częściej kończy mecze ligowe Atletico z czystym kontem niż ze straconym golem (56% czystych kont), a jego uśredniona skuteczność interwencji wynosi 81%. Są to rezultaty kosmiczne. 27-letni golkiper już cztery razy otrzymał nagrodę Trofeo Zamora, przyznawaną bramkarzom o najniższej średniej traconych bramek na mecz w sezonie La Ligi. Dla porównania – Iker Casillas przez całą karierę Trofeo Zamora wywalczył raz.
Dlaczego zatem Oblak plasuje się w naszym rankingu tak nisko?
Cóż, odpowiedź jest prosta. Jak na razie Słoweniec najzwyczajniej w świecie za mało wygrał, a to jednak kwestia dość istotna, nawet jeśli nie kluczowa. Mistrzostwo Portugalii i triumf w Lidze Europy to sukcesy godne odnotowania, lecz Oblakowi brakuje jednak w resume choćby jednego mistrzostwa Hiszpanii. Swoje największe sukcesy Los Colchoneros odnosili z Thibaut Courtois między słupkami.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Półfinałowy dwumecz z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów 2015/16 był prawdziwym popisem Oblaka. Słoweniec w obu spotkaniach obronił w sumie aż piętnaście strzałów, w tym jedno uderzenie z rzutu karnego.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Sporo pisaliśmy o Atletico, ale warto się jeszcze na moment cofnąć do przygody Oblaka z Benfiką. Słoweniec wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie „Orłów” w połowie sezonu 2014/15. Sięgnął wówczas po mistrzostwo Portugalii, ale to już nawet nie o tytuł chodzi. Oblak w szesnastu ligowych występach czyste konto zachował… czternaście razy. W tym w ligowych szlagierach ze Sportingiem, Porto i Bragą. Jego skuteczność interwencji w tamtym sezonie wyniosła 90%. Absurdalne statystyki.
Sezon zakończył się jednak dla Słoweńca dość gorzkim akcentem. Benfica przegrała finał Ligi Europy z Sevillą po serii rzutów karnych. Oblak zupełnie nie pomógł swojej drużynie, podczas gdy Beto, golkiper Andaluzyjczyków, obronił dwie jedenastki. Inna sprawa, że Portugalczyk przy interwencjach wyskakiwał o dobre półtora metra przed linię bramkową.
Tak czy owak – tamten finał obnażył chyba najpoważniejszą słabość Oblaka, która potem dała o sobie również znać w finale Champions League z 2016 roku. Nie jest to specjalista od konkursów jedenastek.
76. ISCO
Isco to ciekawy przypadek. Kiedy wskakuje na najwyższe obroty, to kontrolą nad piłką i dryblingiem na małej przestrzeni niemalże dorównuje Leo Messiemu. Problem w tym, że Hiszpan tak naprawdę nigdy nie ustabilizował swojej dyspozycji na wysokim poziomie.
Jego kariera to wieczna sinusoida. Wzlot – zjazd. Udany mecz – bezbarwny występ. Kapitalny miesiąc – kilka przeciętnych tygodni. Genialna runda i status jednego z liderów Realu Madryt – powrót na ławkę rezerwowych i pogłoski o rychłym transferze do Anglii, albo nawet Barcelony. „Raz na wozie, raz pod wozem” – ludowe powiedzonko chyba najtrafniej charakteryzuje przebieg kariery wychowanka Valencii.
Warto przypomnieć, że Isco światowej publiczności przedstawił się nie we wspomnianym Realu, ale nieco wcześniej – w Maladze, gdzie trafił z kolei z Valencii. Los Albicelestes wyglądali wówczas na naprawdę ambitny i projekt piłkarski o wielkich perspektywach. W 2012 roku Malaga zajęła czwarte miejsce w La Lidze, a to miał być dopiero początek marszu na szczyt. Ostatecznie z mocarstwowych planów niewiele wyszło, wyzwania Realowi i Barcelonie rzucić się nie udało. To oczywiście temat na inną opowieść, lecz wspominamy ten czas, ponieważ Malaga z Isco na kierownicy potrafiła grać naprawdę niezły futbol. W sezonie 2012/13 podopieczni Manuela Pellegriniego byli zresztą o krok od awansu do półfinału Ligi Mistrzów. Ostatecznie polegli jednak w starciu z Borussią Dortmund, zresztą w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach.
Isco w tamtej edycji Champions League strzelił trzy gole, kolejne cztery wypracował. W hiszpańskiej ekstraklasie zanotował dziewięć trafień. Miał tylko 21 lat. Nie bez kozery w 2012 roku przyznano mu tytuł Złotego Chłopca.
Potem zaczął się etap madrycki w karierze Hiszpana. Mimo wszystko – nieco rozczarowujący. Tylko w sezonie 2014/15 Isco rozegrał ponad dwa tysiące minut w La Lidze. Od zawodnika o takim potencjale technicznym należałoby jednak oczekiwać, że częściej będzie odpalał fajerwerki. Dlatego doceniamy go jako współautora wielkich sukcesów „Królewskich”, ale też mamy poczucie, że miał papiery na to, by rankingu podsumowującym dekadę uplasować się co najmniej w czołowej pięćdziesiątce.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Tak Isco uratował Realowi Madryt trzy punkty w wyjazdowym starciu ze Sportingiem Gijon. Punkty bardzo ważne, bo Real w następnej kolejce podejmował u siebie FC Barcelonę, z którą zresztą przegrał. Isco w „Klasyku” nie dostał od Zinedine’a Zidane’a ani minuty. Ot, przygoda Hiszpana z „Królewskimi” w pigułce.
– Nie mam ciągłości w klubie, więc to mecze reprezentacji dają mi życie. Tutaj mam zaufanie trenera, którego w Realu nie mogę sobie wywalczyć. Być może to ja jestem problemem? – smucił się Isco.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2016/17, gdy Real Madryt sięgnął po mistrzostwo kraju i przełamał klątwę Ligi Mistrzów, Isco był zdecydowanie najskuteczniejszym dryblerem w ekipie „Królewskich”, jeżeli brać pod uwagę napastników, ofensywnych pomocników i skrzydłowych. W lidze notował średnio 3 udane dryblingi na 90 minut gry. Dla porównania – Gareth Bale niecałe dwa, a Cristiano Ronaldo mniej niż jeden.
Hiszpan wtedy naprawdę robił różnicę.
100 najlepszych piłkarzy dekady 2011-2020 (część II)
75. KOKE
Wychowanek klubu, który do występów w pierwszym zespole z opaską na ramieniu doszedł przez drużynę juniorów i granie w rezerwach. One-club man to gatunek na wymarciu, ale dzięki takim jak Koke powinien przetrwać. Gdy w 2017 roku przedłużał o kolejne pięć lat kontrakt (poprzedni kończył się w 2019 roku, więc od razu machnięto umowę do 2024 roku), pojawiły się łzy w oczach i jasna deklaracja dotyczącą tego, że chce grać dla Rojiblancos do końca kariery.
Wierność ta jest godna docenienia tym bardziej, że nie wynika z braku innych opcji i wygodnej posadki w rodzinnym mieście (choć na warunki narzekać nie może). Nie, Koke mógłby być wzmocnieniem dla każdego klubu na świecie i podpisać bardziej intratny kontrakt niż ten, który obowiązuje go w Madrycie.
Trudno wyobrazić sobie drugą linię Atletico bez niego – niezależnie od tego, czy jest centralną postacią, czy Cholo Simeone ustawia go bliżej linii bocznej. Dwa finały Ligi Mistrzów, dwie wygrane Ligi Europy, mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Hiszpanii, dwa Superpuchary Europy – jego gablota też wygląda bardzo w porządku, w zasadzie zabrakło tylko puenty w postaci wygranej w Champions League. Albo sukcesu z kadrą, bo nie załapał się przecież na Euro 2012 będące ostatnim podrygiem wielkiej reprezentacji Hiszpanii. Ostatnio wrócił do drużyny narodowej po dwóch latach przerwy, więc w przyszłym roku będzie miał okazję, by przykryć dwa przeciętne mundiale i Euro we Francji, na którym był głównie rezerwowym.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
To tylko wysoko wygrany mecz ligowy z Las Palmas, strzelał i asystował Koke w dużo ważniejszych spotkaniach, a przecież zdarza mu się błyszczeć też bez konkretów w ofensywie (patrz rozgromienie Niemców w niedawnym meczu Ligi Narodów, był najlepszy na placu). No ale uroda tych trafień jest taka, że polecamy właśnie to spotkanie z sezonu 2017/18.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Dzięki swoim 475 występom w barwach Atletico Koke już dziś zajmuje trzecie miejsce na klubowej liście wszech czasów. Niedługo skończy dopiero 29 lat, więc śmiało można założyć, że przebije zarówno Tomasa Renonesa (483 występy), jak i Adelarda Rodrigueza (553 gry).
74. PHILIPPE COUTINHO
Gość wygrał w poprzednim sezonie Ligę Mistrzów (po raz pierwszy w karierze), występując w każdym meczu edycji i waląc dwa gole w ćwierćfinale, więc może trochę dziwnie to zabrzmi, ale jednak mogła lepiej toczyć się w ostatnim czasie kariera Brazylijczyka. Transfer do Barcelony prawdopodobnie był błędem, czego nie da się przykryć nawet zdobywanymi trofeami. Bo i owszem – od jego momentu do dorobku Coutinho wpadła wspomniana wygrana w Champions League, a także dwa mistrzostwa Hiszpanii, jedno Niemiec i puchary tych krajów (plus triumf z kadrą w Copa America), ale przecież trudno mówić, by chłop podnosił te rzeczy jako gwiazda drużyny. Bardziej jako przepłacony piłkarz, który nie spełnia do końca oczekiwań lub człowiek wypchnięty z klubu z nadzieją na odzyskanie części zainwestowanych środków. Zresztą dziś też Barca otwarcie deklaruje, że wysłucha wszelkich ofert.
Najlepszy był w Liverpoolu pod wodzą Juergena Kloppa – tu nie ma żadnych wątpliwości. Runda jesienna przed transferem? 12 goli i 8 asyst w 20 meczach, choć gość myślami był już w Katalonii – został tylko dlatego, że mający problem z kontuzjami klub z Anfield poprosił go o to i zapewnił pójście na ustępstwa w kolejnym oknie. Zresztą nie tylko wtedy, gdyż na myśl o tej przeprowadzce przebierał nogami od dłuższego czasu. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej nie poszło mu też w Interze Mediolan, można przykleić mu etykietę piłkarza specyficznego, do którego trzeba znaleźć właściwy klucz.
Ale raz, że komuś się to w tej dekadzie dość spektakularnie udało. A dwa – ma dopiero 28 lat, więc trudno wykluczyć, że ktoś ten klucz jeszcze znajdzie.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Najlepszy był u Kloppa w Liverpoolu, ale tak generalnie. Bo najlepszy mecz rozegrał chyba całkiem niedawno, jakiś rok temu. 3 gole i 2 asysty. I prócz pierwszego trafienia, gdzie tylko dołożył nogę, była to bijąca po oczach jakość.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Coutinho strzelał bramki we wszystkich czterech najsilniejszych ligach Europy. We Włoszech dla Interu, w Hiszpanii dla obu klubów z Barcelony, w Anglii rzecz jasna dla Liverpoolu, no i dla Bayernu Monachium w Bundeslidze. Piłkarzy, którzy dokonali tej sztuki, można policzyć na palcach i wystarczy do tego jedna dłoń.
73. JUAN MATA
Był taki moment na początku mijającej dekady, gdy Juan Mata spokojnie mógł uchodzić za jednego z najlepszych playmakerów na świecie. Hiszpan w wieku 23 lat przeniósł się z Valencii do Chelsea i w Londynie niemal natychmiastowo wkroczył w swój piłkarski prime time. Pierwszy sezon – sześć bramek strzelonych oraz trzynaście wypracowanych w samej tylko Premier League. Drugi? Jeszcze bardziej udany z indywidualnego punktu widzenia. Jedenaście ligowych goli, siedemnaście asyst. The Blues wygrali w tym czasie Ligę Mistrzów, Ligę Europy i Puchar Anglii, a Mata dorzucił też do tego triumf na mistrzostwach Starego Kontynentu. W finale przeciwko Włochom zdobył zresztą gola, choć trzeba pamiętać, że w całym turnieju zagrał tylko trzy minuty. Właśnie w tym finałowym starciu.
Miał pecha. Trafił na pokolenie Iniestów, Xavich, Silvów i Fabregasów. W takim towarzystwie niełatwo było się przebić do wyjściowej jedenastki hiszpańskiej drużyny narodowej, nawet będąc jedną z największych gwiazd Premier League.
Wydawać się zatem mogło w 2013 roku, że Mata to idealny materiał wręcz na legendę The Blues. Grał pięknie, grał skutecznie, grał odważnie. Uwielbiali go kibice, rok po roku typując go na piłkarza sezonu. Ale potem na Stamford Bridge pojawił się Jose Mourinho i nagle dla Hiszpana zabrakło miejsca w wyjściowym składzie Chelsea. Portugalczyk ani myślał opierać swojej ekipy na Macie, a wychowanek Realu Madryt nie umiał się odnaleźć w nowych realiach taktycznych, gdzie gra całego zespołu nie była już skupiona wokół niego. – Mój styl nie pasował do wizji futbolu, którą miał Jose. Tak się czasami dzieje. Grałem w Chelsea, gdzie przez dwa lata otrzymywałem tytuł dla najlepszego piłkarza sezonu. Wszystko szło gładko, a później przyszedł Mourinho i miał inne podejście. Szanuję to, bo nie ma tylko jednej drogi w futbolu – mówił Hiszpan.
Mata trafił zatem do Manchesteru United, gdzie gra zresztą do dziś. Na Old Trafford miał sezony lepsze i gorsze, zdarzało mu się rozgrywać dla „Czerwonych Diabłów” mecze prawdziwie wielkie. Ale do poziomu z lat 2011-2013 już nigdy nie powrócił, a przynajmniej nie na stałe. Przebłyski wielkiej formy przeplatał z tygodniami przeciętności. Jego motoryczne niedostatki we współczesnych realiach taktycznych stały się niemal niemożliwe do zatuszowania. – Klasyczne dziesiątki są gatunkiem wymarłym – powiedział niegdyś Mata.
Pozostaje się zatem cieszyć, że Hiszpan zdążył nas jeszcze na początku dekady zachwycić.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
2012 rok, Mata u szczytu formy. Dwa gole i asysta w derbowym starciu z Tottenhamem. Szkoda, że Hiszpan na topie utrzymał się tylko przez kilka lat, bo naprawdę potrafił zaczarować.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Juan Mata pomylił się w serii rzutów karnych w finale Ligi Mistrzów z 2012 roku, co sprawia, że generalnie rzadko bywa wymieniany w gronie bohaterów tamtego starcia, podobnie jak całej pucharowej kampanii The Blues. Trzeba jednak pamiętać, że to Hiszpan asystował Didierowi Drogbie przy golu na 1:1. Gdyby nie jego wrzutka z rzutu rożnego, nie byłoby triumfu londyńczyków.
72. MARCO VERRATTI
Marco Verratti to od jakichś siedmiu-ośmiu lat jeden z najlepszych środkowych pomocników na świecie. Piłkarz absolutnie nietuzinkowy. Widzi wszystko, znakomicie reguluje tempo gry, świetnie odnajduje się w tłoku. Jednym podaniem albo dryblingiem umie zrobić przewagę w centralnej części boiska. Zarzucić można mu chyba tylko to, że nieco za często zdarza mu się zaatakować przeciwników w ostry, a nawet brutalny sposób. No ale nie ma przecież zawodników idealnych.
Verrattim zachwycali się wielcy piłkarskiego świata:
- Andrea Pirlo: – Gra na podobnej pozycji co ja, choć nasze style trochę się różnią. Marco częściej operuje krótkimi podaniami, częściej drybluje i dobrze chroni piłkę. Jest najlepszym włoskim piłkarzem na dziś i na jutro. Napisałem mu: „teraz to ty jesteś numerem jeden, ponieważ ja jestem o krok od zakończenia kariery”.
- Xavi: – Ze wszystkich zawodników najbardziej przypomina mnie Verratti. Jest świetny technicznie i podejmuje właściwe decyzje pod presją. To czołowa postać swojego obecnego klubu, ale prawdą jest, że chciałbym go kiedyś zobaczyć w Barcelonie.
- Iniesta (na sugestię ze strony Matuidiego, że Verratti jest najbardziej odpowiednim piłkarzem, by go zastąpić): – Też tak uważam.
Trudno nam jednak wyzbyć się wrażenia, że 28-letni obecnie piłkarz nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Dla Paris Saint-Germain jest oczywiście żywą legendą. Wywalczył z ekipą ze stolicy Francji siedem tytułów mistrzowskich, kolejne zapewne przed nim. Krajowych pucharów dorzucił do kolekcji tak wiele, że pewnie sam już stracił w nich rachubę. Nie udało mu się jednak poprowadzić PSG do długo wyczekiwanego triumfu na europejskiej arenie. I można mieć wątpliwości, czy Verratti kiedykolwiek okaże się tym liderem, który zatriumfuje z paryżanami w Champions League. Z prostej przyczyny – jak przychodzi co do czego, Włoch albo jest kontuzjowany, albo akurat wraca do formy po kontuzji. Tak było choćby w poprzednim sezonie, gdy Verratti w kluczowych starciach Ligi Mistrzów pełnił rolę zmiennika.
Nowym Pirlo czy Xavim już raczej Verratti nie zostanie. Ale klasy i tak odmówić mu nie podobna.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Trudno uchwycić geniusz Verrattiego w pomeczowych skrótach, ponieważ nie jest to zawodnik słynący ze zdobywania pięknych goli czy nawet notowania efektownych asyst. Jego boiskowe zadania nie skutkują wpisami do klasyfikacji kanadyjskiej. Lepiej będzie zatem rzucić okiem na kompilację jego zagrań z niedawnego starcia z PSG w Lidze Mistrzów z Basaksehirem.
Pełna profesura w wykonaniu Włocha.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Marco Verratti, pomimo licznych kontuzji, kroczek po kroczku wspina się na szczyt listy zawodników z największą liczbą występów w barwach Paris Saint-Germain. Obecnie Włoch plasuje się w tym rankingu na piątej lokacie, do podium pozostało mu jeszcze siedemnaście spotkań. Bardzo możliwe, że Verratti karierę zakończy na szczycie tego zestawienia.
71. HUGO LLORIS
W pewnym momencie swojej kariery Francuz znalazł się w centrum uwagi opinii publicznej, ale nie był to rozgłos, na którym przesadnie mu zależało. Bramkarza Tottenhamu krytykowano, podkreślając, że swoje miejsce w kadrze Francji zawdzięcza tylko i wyłącznie słabej konkurencji, natomiast jego drużyna klubowa cierpi z powodu popisów wychowanka Nicei. Około 2016 roku Lloris zaczął przekonywać wszystkich, że to wierutna bzdura – dotarł do finału Euro, zdobył mistrzostwo świata, został też wybrany drugim najlepszym bramkarzem na świecie w 2018. A przecież jeszcze za czasów Lyonu dał się poznać jako wybitny specjalista.
Lloris w barwach Les Gones spędził cztery sezony z drobnym okładem i aż trzykrotnie był wybierany do jedenastki sezonu Ligue 1. Rywalizował o to miano z takimi specjalistami jak Mandanda i Ruffier, którzy może nie zawojowali areny międzynarodowej, ale na krajowym podwórku mają opinię naprawdę konkretnych bramkarzy. A jednak piłkarz Tottenhamu przerasta ich o głowę, bo nie dość, że to właśnie on zamurował pozycję numer jeden w kadrze, to jeszcze jako jedyny z tego grona dał radę poza Francją. Wspomniany Mandanda skompromitował się w Crystal Palace, natomiast Lloris od lat strzeże bramki Spurs, będąc przy okazji jednym z najlepszych bramkarzy Premier League.
Z londyńskim klubem nie zdołał zdobyć jakiegokolwiek trofeum, lecz to w żaden sposób nie przeszkodziło mu w wyrobieniu sobie marki na Wyspach. Francuz brnął ku temu od samego początku. Najpierw zakończył niewyobrażalną serię Brada Friedela – Amerykanin do momentu debiutu Llorisa wystąpił w 310 meczach z rzędu – a później spisywał się tak dobrze, że już w swoim pierwszym okresie na White Hart Lane został nominowany do nagrody dla najlepszego piłkarza miesiąca. Dalej zazwyczaj było jeszcze lepiej, bo bramkarz nawet na moment nie oddał miejsca między słupkami, odstraszając każdego konkurenta, zaliczył już 97 ligowych meczów na zero z tyłu, Mauricio Pochettino powierzył mu opaskę kapitańską, a sam Francuz wszedł w minionym sezonie do elitarnego klubu „300”. Pod względem liczby występów dla Tottenhamu, zajmuje zaszczytne 28. miejsce. Najwyższe spośród piłkarzy spoza Wysp Brytyjskich.
Rysą na wizerunku jest rzecz jasna prowadzenie po kilku głębszych, ale też nie jest to ranking 100 najrówniejszych kolesi w światowym futbolu.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
W drodze do finału Champions League Lloris obronił rzut karny w wykonaniu Sergio Aguero w 1/4, a także pozostałe strzały The Citizens. Argentyńczyka z strzelającego z jedenastu metrów zatrzymał zresztą tez kilka lat wcześniej w meczu ligowym.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W wypadku Llorisa wypada docenić przede wszystkim karierę reprezentacyjną. Francuz nie zawodzi w najważniejszych momentach, kilkukrotnie zresztą ratował swój zespół podczas wspomnianego Euro i rosyjskiego mundialu. Jednak czymś, co najdobitniej podkreśla wkład Hugo w sukcesy piłki znad Sekwany, jest liczba jego występów w kadrze narodowej. Na ten moment 120 – więcej ma tylko Thierry Henry (123) oraz Lilian Thuram (142). Coś nam mówi, że 33-latek może łyknąć obu.
70. RADAMEL FALCAO
Dość często w pierwszej połowie naszego rankingu pojawiają się zawodnicy, o których możemy napisać: „gdyby nie urazy, pewnie byłby wyżej”. Radamel Falcao to kolejny piłkarz z tej kategorii. Pamiętacie jeszcze jaką bestią był kolumbijski napastnik po przenosinach z FC Porto do Atletico Madryt na początku dekady 2011 – 2020? W 2012 roku Falcao uplasował się nawet na piątym miejscu w wyścigu o Złotą Piłkę. I nie było w tym absolutnie żadnej przesady. Snajper Los Colchoneros mógł wówczas uchodzić za najlepszą dziewiątkę na świecie. Boleśnie przekonali się o tym choćby obrońcy londyńskiej Chelsea, którym Kolumbijczyk zaaplikował hat-tricka w starciu o Superpuchar Europy.
Niestety, potem kariera El Tigre zaczęła się gmatwać.
W 2013 roku Falcao przeniósł się do AS Monaco, gdzie zagwarantowano mu zarobki sięgające przypuszczalnie nawet 20 milionów euro za sezon. Kilka miesięcy po transferze Kolumbijczyk zerwał jednak więzadła w kolanie i tak naprawdę już nigdy nie odzyskał dawnej eksplozywności.
Zaliczył kompletnie nieudane przygody w Premier League, najpierw na wypożyczeniu do Manchesteru United, a potem do Chelsea. W tym pierwszym klubie Falcao otrzymał gigantyczną tygodniówkę, oczekiwano po nim naprawdę wiele, lecz to wcale nie przeszkodziło to Louisowi van Gaalowi w tym, by spychać słynnego zawodnika do drużyny U-21. – Nie chciałem upokorzyć Radamela – zapewniał „Żelazny Tulipan”, ale wielu ekspertów na wyspach twierdziło, że jest dokładnie odwrotnie. Falcao ponownie złapał wiatr w żagle dopiero w sezonie 2016/17, gdy jako kapitan powiódł AS Monaco do mistrzostwa Francji i półfinału Ligi Mistrzów. Dojrzał piłkarsko i przedefiniował swój styl gry na tyle skutecznie, by stać się znów gwiazdą Ligue 1. No ale to już nie był ten sam El Tigre co przed laty.
Warto też wspomnieć, że w 2014 roku Falcao z powodu kontuzji przegapił mundial w Brazylii. Można się dzisiaj zastanawiać, jak mocna byłaby wówczas reprezentacja Kolumbii, gdyby nie straciła przed turniejem swojej największej gwiazdy. Wielce prawdopodobne, że na ćwierćfinale by się tamte mistrzostwa dla Los Cafeteros nie zakończyły.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wspomniany wcześniej mecz o Superpuchar Europy z 2012 roku. Falcao był wtedy w sztosie.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Falcao to nie tylko dwukrotny triumfator, ale i dwukrotny król strzelców Ligi Europy. W sezonie 2010/11 zdobył w tych rozgrywkach aż osiemnaście bramek dla FC Porto, rok później jego dorobek wyniósł zaś dwanaście trafień. Oczywiście kolumbijski snajper strzelał gole w obu finałach LE. Jest też jedynym graczem w dziejach tych rozgrywek, który zdobył cztery bramki w jednym spotkani fazy pucharowej.
Ależ on był wtedy dobry.
69. PEPE
Ciągnęła się za nim łatka brutala. Nie to, żeby w ogóle nie zapracował na jej przyklejenie, nic z tych rzeczy. Gdy w trakcie mundialu w Brazylii wyleciał z boiska za cios w szczękę Thomasa Muellera i poprawkę z bani, gdy Niemiec siedział na glebie, jego kartoteka liczyła już mniej więcej tyle pozycji co świąteczna lista zakupów w statystycznym polskim domu. Jasne, niektóre dotyczyły poprzedniej dekady, ale nie było też tak, że chłop któregoś dnia wstał i po prostu coś mu w głowie przeskoczyło, dzięki czemu nagle nabrał szacunku dla zdrowia rywali.
No nie. Ale mówimy też o piłkarzu, który spędził 10 lat w wielkim klubie, od którego odbijali się w teorii lepsi piłkarsko obrońcy. Sam Pepe mówił, że to było „cmentarzysko stoperów”, niejako podkreślając swój wyczyn. Tylko w tej dekadzie Portugalczyk zgarnął z Królewskimi trzy Ligi Mistrzów, dwa mistrzostwa, dwa Puchary i Superpuchar Hiszpanii, dwa Klubowe Mistrzostwa Świata i dwa Superpuchary Europy. Odchodził z klubu w średniej atmosferze, krytykując wszystkich jak leciało. Po pierwsze – sam Real za styl negocjacji nowej umowy i brak wsparcia w walce z fiskusem. Po drugie – Zinedine’a Zidane’a, nazywając lepszym trenerem Rafę Beniteza. I po trzecie – kibiców Królewskich, którzy nie potrafili zmotywować piłkarzy (w przeciwieństwie do fanów na przykład Besiktasu). No ale kawał fajnej historii napisał, grając niezwykle pewnie i dodając drużynie charakteru.
Również na niwie reprezentacyjnej, bo na francuskim Euro w drodze po złoto opuścił tylko jeden mecz.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Pepe i El Clasico? To kilka razy kończyło się nie najlepiej, więc polecamy mecz z FC Barceloną, w którym Portugalczyk błysnął pod bramką rywali. Zapakował z bani na 2-1, a Królewscy ostatecznie wygrali 3-1. Nie był to jego perfekcyjny występ w tyłach, ale też nic nie zawalił.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Pepe, jak już wspomnieliśmy, może pochwalić się złotem mistrzostw Europy, ale czempionat Starego Kontynentu to generalnie jego najlepsze chwile. Trzy razy z rzędu lądował w oficjalnej jedenastce turnieju. W 2008 roku Portugalia odpadła w ćwierćfinale – mimo to znalazło się dla niego miejscu. Na boiskach w Polsce i na Ukrainie drużyna wykręciła półfinał, ale on znów dostał indywidualne wyróżnienie. Euro 2016 było w tym kontekście formalnością. Na przyszłoroczne – mimo tego, że w lutym skończy 38 lat – raczej pojedzie i… zobaczymy.
68. ROMELU LUKAKU
Gdyby ten ranking robili tylko kibice Manchesteru United, Belg w życiu by się tutaj nie znalazł. Ale jest inaczej, bo napastnik Interu to nie tylko kłopoty z przyjęciem piłki, wywracanie się na niej i pudłowanie w sytuacjach, gdy współczynnik xG dochodzi do granicy swych możliwości, ale przede wszystkim seryjne strzelanie. Lukaku w ostatniej dekadzie to synonim łowcy bramek – nieważne, czy to Anglia, czy to Belgia, czy Włochy. Indywidualnie Belg należy do ścisłej czołówki, a że West Brom jego czasów walczył o utrzymanie w Premier League, zaś Everton i Manchester United dalekie były od świetności, to już inna bajka.
Na wielką arenę 27-latek wkroczył w sezonie 2012/13, gdy szalał w barwach The Baggies. Był wówczas stosunkowo świeżo po bardzo dobrych występach dla Anderlechtu (16 bramek w 2010/11), ale też po odbiciu się od Chelsea, zatem wypożyczenie do ekipy Steve’a Clarke’a stanowiło dla niego szansę na pokazanie, że nie jest na Premier League za słaby. No i nie był. WBA zakończyło sezon na zaskakująco wysokim ósmym miejscu, zaś Lukaku strzelił aż 17 bramek – był pod tym względem szóstym najlepszym piłkarzem w lidze, wyprzedzając chociażby Daniela Sturridge’a czy Dimitara Berbatowa. Tym samym zapracował sobie na… wypożyczenie do Evertonu, bo w Chelsea wciąż nie widziano dla niego miejsca.
Tam napastnik ponownie nie zawiódł. Na Goodison Park występował ostatecznie przez cztery sezony, po tym jak Jose Mourinho sprzedał go bez cienia żalu. W trakcie tej przygody ani razu nie zszedł poniżej granicy 15 bramek we wszystkich rozgrywkach, rozbijając bank w sezonie 2016/17, gdy aż 26 razy pokonywał bramkarzy rywali. To przyniosło mu transfer do Manchesteru United i chociaż tam Belg zaliczył – w opinii fanów Czerwonych Diabłów – wielce przeciętny epizod, to Lukaku błyskawicznie odkuł się w Serie A. Dla Interu strzelił już 48 bramek w zaledwie 67 meczach.
Nieco w międzyczasie swych klubowych podbojów stawał się coraz ważniejszą postacią kadry. Dla Belgii gra równą dekadę, stając się w tym czasie jej najlepszym strzelcem. Rekord należący do Bernarda Voorhoofa Lukaku pobił z palcem w nosie. Miał zaledwie 24 lata, gdy zdobył swą 31 bramkę w narodowych barwach. Na tym oczywiście nie poprzestał, bo w tym momencie – w grudniu 2020 roku – jego licznik wskazuje imponujące 57 bramek. W Europie więcej ma tylko siedmiu piłkarzy, a należy pamiętać, że Belg wciąż ma dopiero 27 lat.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Manchester United w swym ostatnim meczu pod wodzą sir Alexa Fergusona wygrywał z WBA już 3:0. A potem na boisko wpuszczony został Romelu Lukaku i właściwie w pojedynkę rozniósł defensywę Manchesteru, kompromitując Lingarda, Jonesa, Evansa i podstarzałego Ferdinanda. Strzelił trzy bramki, a mecz zakończył się najwyższym remisem w historii Premier League.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W 2019 roku Lukaku trafił do Hall of Fame włoskiego futbolu. Został do niego wprowadzony w tym samym roku co Zbigniew Boniek i Andrea Pirlo, a wcześniej niż Alessandro Nesta, Gennaro Gattuso czy Gianluigi Buffon. Wszystko ma związek z nagrodą Fair Play imienia Davide Astoriego, którą Belg otrzymał za swój wkład w walkę z rasizmem na włoskich stadionach, a także… oddanie karnego swojemu klubowemu koledze – Sebastiano Esposito – dzięki czemu wychowanek Interu mógł strzelić premierowego gola dla Interu.
67. ANDREA PIRLO
Gdy w 2011 roku po dekadzie spędzonej na San Siro odchodził z Milanu, chyba nikt się nie spodziewał, że zrobi jeszcze tak wiele. Przede wszystkim nie spodziewali się tego działacze i ówczesny trener klubu, bo mieli tak naprawdę wszystkie argumenty, by zatrzymać u siebie jednego z najlepszych pomocników w historii. – Milan zaproponował mi kontrakt na rok, a chciałem trzyletniej umowy, ponieważ byłem młodszy niż reszta doświadczonych zawodników. Jednak najważniejszym powodem mojego odejścia było to, że Allegri wolał wystawiać przed obrońcami Ambrosiniego i van Bommela, a ja nie chciałem zmieniać swojej roli na boisku – podkreślał później Pirlo.
Juventus dopieścił 32-latka zarówno pod względem długości kontraktu (który później był jeszcze przedłużany), jak i roli w zespole. Wygrał. Bo tak się jakoś złożyło, że to właśnie w 2011 roku, jeszcze z Pirlo na pokładzie, klubu z Mediolanu wywalczył ostatni tytuł mistrzowski. Później zdobywało go już tylko Juve. I nie sposób wymienić wszystkie wyróżnienia, które zgarnął w tym czasie Pirlo. Do spełnienia w tej dekadzie zabrakło tylko zwycięstwa w finałach Ligi Mistrzów i mistrzostw Europy. Albo przynajmniej w jednym z nich.
W pewnych kręgach stał się postacią kultową, lecz przede wszystkim jest punktem odniesienia dla wielu środkowych pomocników. Tych młodych, bo poszukiwania nowego to zajęcie chętnie podejmowane przez włoskich dziennikarzy (był Verratti, jest Tonali, a to tylko dwaj najważniejsi) i tych starszych, bo jego przykład pokazuje, że wraz z wiekiem i zmianą możliwości można poniekąd zdefiniować się na nowo i być w swojej robocie kapitalnym.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Pirlo nigdy nie zagrał na Wyspach, ale w Anglii jest wielce szanowany ze względu na występy przeciwko tamtejszej reprezentacji na wielkich turniejach. Tak na Euro, jak i na mundialu w Brazylii, zagrał świetne zawody z Synami Albionu. Zwróciliśmy uwagę na pierwszy występ. Kapitalna gra przez całe spotkanie, dwie setki wypracowane dzięki błyskowi geniuszu (obie zmarnował Balotelli) i w końcu seria rzutów karnych, w których strzelił jak Panenka, ośmieszając Joe Harta.
Louis Saha: „Podcinka Pirlo zrobiła różnicę. Była tak ważna jak interwencja Buffona, który chwilę później obronił uderzenie Ashleya Cole’a”. Valentino Rossi: „Po czymś takim po prostu nie mogliśmy przegrać”.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Po wspomnianym odejściu z Milanu Pirlo trzy razy z rzędu był wybierany najlepszym piłkarzem sezonu w Serie A. Nikomu w historii plebiscytu (ustanowionego w 1997 roku) nie udała się ta sztuka. Tylko Zlatan Ibrahimović potrafił obronić ten tytuł i zgarnąć trzy statuetki (na przełomie dekad), ale nie miał takiej ciągłości, gdyż w 2010 roku w paradę wszedł mu Diego Milito.
66. EDIN DŻEKO
Edin Dżeko to napastnik bardzo niedoceniany. Może dlatego, że jest mierzącym przeszło 190 centymetrów dryblasem o trochę patykowatej sylwetce, a takich snajperów zwykło się stereotypowo traktować jako koczujących w szesnastce przeciwnika sępów, którzy lepiej się czują, gdy trzeba wygrać pojedynek główkowy z obrońcą, niż podać piłkę po ziemi do najbliższego partnera.
Bośniak stanowi jednak zaprzeczenie tego rodzaju stereotypów. Jasne, nie jest błyskotliwym dryblerem, ale jeżeli chodzi o technikę użytkową, to niewielu snajperów na świecie mogło się z nim w ostatniej dekadzie równać. Dżeko to pełen pakiet. Strzały z obu nóg, kapitalna gra głową, świetne przyjęcie piłki, smykałka do gry kombinacyjnej, umiejętność ochrony futbolówki pod presją. Jego szczytowym osiągnięciem w mijającej dekadzie był chyba sezon 2016/17. Snajper Romy zakończył wówczas rozgrywki Serie A z dorobkiem 29 goli i dziewięciu asyst. Dość dobitnie udowadniając swoją klasę wszystkim niedowiarkom. Rzymski klub nie sięgnął wówczas po scudetto, lecz brakowało naprawdę niewiele. Roma uplasowała się na drugim miejscu w tabeli, cztery punkty za hegemonami z Juventusu.
Potem zresztą Dżeko poprowadził też Romę do półfinału Ligi Mistrzów, a przecież do listy jego sukcesów w dekadzie 2011 – 2020 należy także dopisać dwa tytuły mistrzowskie w Anglii i udział w mistrzostwach świata 2014. Jasne, miewał też Bośniak słabsze okresy, ale generalnie ma za sobą bardzo udane lata. Dowiódł, że we współczesnym futbolu jest jeszcze miejsce dla klasycznych dziewiątek.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Starcie Romy z Villarrealem w Lidze Europy 2016/17. Dżeko zapisał na swoim koncie hat-tricka. Spójrzcie tylko – czy można zachować większy spokój w polu karnym niż Bośniak?
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Edin Dżeko ma na swoim koncie aż 59 bramek w meczach międzynarodowych. Tyle samo co David Villa dla Hiszpanii, więcej niż Samuel Eto’o dla Kamerunu i Wayne Rooney dla Anglii. Spory wyczyn, biorąc pod uwagę, że reprezentacja Bośni i Hercegowiny to nie jest europejski potentat.
65. IVAN RAKITIĆ
Trochę w cieniu Luki Modricia, co wielką niesprawiedliwością nie jest, bo to o trzy lata starszy pomocnik Realu Madryt był ważniejszy i w przypadku historycznego wyniku kadry, i sukcesów swojego zespołu w piłce klubowej. Ale nie pomyli się też ten, który stwierdzi, że Chorwacja w doczekała się w XXI wieku dwóch wybitnych pomocników. Sam Rakitić do tych porównań zdążył zresztą przywyknąć i – choćby w trakcie udanego mundialu – nie obrażał się na werdykty, podkreślając, iż Modrić zasłużył na wszystkie nagrody. Ze Złotą Piłką włącznie.
Choć – tak z drugiej strony patrząc – na mundialu też wykazał się heroizmem.
Z Moskwy pisaliśmy o nim tak: „Gdy się uprze, nie ma poprzeczek, których nie jest w stanie przeskoczyć. Widać to było choćby na mundialu, gdy dzień przed półfinałem z Anglią leżał w łóżku z 39-stopniową gorączką i nikłymi szansami na występ. W trakcie kolejnego wieczoru przebiegł 14 kilometrów i zgubił cztery kilogramy. Był to jego 70. (!) występ w tym sezonie. W niedzielę zostanie najbardziej eksploatowanym graczem w tym roku na świecie. Wynik ten wykręcił pomimo tego, że w ostatnim czasie zdiagnozowano u niego celiakię. Po meczu z Romą w Lidze Mistrzów musiał poddać się operacji lewej dłoni. I gdy niemal wszyscy zakładali, że po tym zabiegu nie wróci na finał Pucharu Króla, spędził na boisku pełne 90 minut, gdy Duma Katalonii brutalnie rozprawiała się z Sevillą”.
Sevillę jako kapitan poprowadził do wygranej w Lidze Europy, a w Barcelonie zapisał fajną kartę jako świetna egzemplifikacja drużynowej klasy średniej topowej drużyny.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Niecodziennie był na ustach wszystkich, ale na przykład otworzenie wyniku w finale Ligi Mistrzów to przecież coś. Bywał bardziej spektakularny, ale to najważniejszy gol w karierze Chorwata.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Gablotę ma zastawioną głównie trofeami z czasów Barcelony, ale jest w niej również Puchar Niemiec zdobyty z Schalke na początku dekady. A chyba każdy, kto słucha Tomasza Hajty, wie, jak ważne jest to wyróżnienie. To nic, że Rakitić zagrał tylko w czterech meczach tamtej edycji (w 2011 tylko w ćwierćfinale, ale z ważnym golem), bo w styczniu zamienił Gelsenkirchen na stolicę Andaluzji. Klejnot w koronie!
64. ROBIN VAN PERSIE
Dekada, w trakcie której dwa razy z rzędu był królem strzelców Premier League. Najpierw korona wylądowała na jego głowie, gdy grał dla Arsenalu, rok później niemal utrzymał skuteczność w barwach Manchesteru United. Lata 2011-13 to był jego szczyt, gdyż nie tylko dochodził w okolice trzydziestu bramek w samej lidze, ale też dokładał do tego po kilkanaście asyst. Nierzadko robił coś, po czym szczęka opadała do samej ziemi. Miał talent do efektownych trafień.
Oczywiście wspomniana przeprowadzka budziła wielkie kontrowersje, gdyż na Emirates Stadium Holender wypracował sobie już mocny status – jeśli nie legendy, to przynajmniej gwiazdy. Sam van Persie mówił wprost – chodziło o wygranie mistrzostwa, na co zdecydowanie większe szanse miał na Old Trafford. – Prezes w trakcie negocjacji pokazał mi zestawienie finansowe, argumentując jak dobrze prowadzony jest klub. Ale mnie nie obchodziły liczby, chciałem wygrać Premier League – wspominał.
No i wygrał już w pierwszym sezonie. Z 16 punktami przewagi nad czwartym Arsenalem.
Dwa lata później został wypchnięty z United – mimo ważnego kontraktu i mimo tego, że w zasadzie gwarantował dwucyfrową liczbę goli w sezonie. I to przez Louisa van Gaala, z którym chwilę wcześniej, jako bardzo ważny piłkarz, zdobywał brąz na mundialu w Brazylii. – Był bezwzględny – mówił RvP, gdy świat wciąż miał w głowie obrazek na którym panowie przybijają sobie piątki po kapitalnym szczupaku piłkarza i ośmieszeniu Hiszpanii. Trudno powiedzieć, czy szkoleniowiec się pomylił, czy nie, bowiem van Persie notował jeszcze przyzwoite sezony, ale tylko w Turcji i Holandii.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Jak kibice Arsenalu mieli za nim nie płakać, skoro potrafił zapakować hat-tricka lokalnemu rywalowi na jego terenie? W dodatku przechylając szalę zwycięstwa na stronę Kanonierów w samej końcówce.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspomniany gol z Hiszpanią to zdaniem samego van Persiego jego najpiękniejsza bramka w jego karierze.
Ale dzięki temu trafieniu stał się też pierwszym Holendrem, który strzelał bramki na trzech mundialach z rzędu. Niestety nie miał szansy dołączyć do grona takich graczy jak Pele, Cristiano Ronaldo, Miroslav Klose i Uwe Seeler, którzy trafiali na czterech turniejach tej rangi. Holandia nie zakwalifikowała się na mistrzostwa w 2018 roku, a nawet gdyby było inaczej, to nie wiadomo, czy van Persie na mundial by pojechał – w eliminacjach zagrał tylko przez 26 minut.
63. PAULO DYBALA
W sezonie 2019/20 Paulo Dybala został wybrany najlepszym piłkarzem Serie A i w pełni na to wyróżnienie zasłużył. Dla „Starej Damy” nie była to może szczególnie udana kampania, zwłaszcza na europejskiej arenie, ale akurat Argentyńczyk wreszcie ustabilizował formę na najwyższym poziomie. Strzelał, kreował, dryblował. Słowem – zachwycał. Można powiedzieć, że stanowił idealne uzupełnienie dla Cristiano Ronaldo, ale głównie przez szacunek dla dorobku Portugalczyka, bo prawda jest taka, że to CR7 uzupełniał Dybalę, a nie odwrotnie.
27-letni dziś Dybala za jednego z najlepszych piłkarzy włoskiej ekstraklasy może uchodzić od dawna. W barwach Juventusu już pięciokrotnie triumfował w Serie A, trzy razy w Pucharze Włoch. Dotarł też z Juve do finału Ligi Mistrzów. Całkiem przyjemny dorobek, tym bardziej że Argentyńczyk – nie licząc może mniej udanego sezonu 2018/19 – nie był nigdy w ekipie Bianconerich statystą. Przeciwnie, grał pierwsze skrzypce na drodze do tych sukcesów. W 2018 roku przekroczył nawet barierę dwudziestu goli w Serie A, choć trudno go przecież określić mianem goleadora, nigdy nie aspirował do roli typowej dziewiątki. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu aż trzech hat-tricków w sezonie ligowym.
Zapytacie może: skoro z tego Dybali taki kozak, to czemu nie załapał się nawet do TOP50?
Cóż, mimo wszystko czegoś Argentyńczykowi brakuje. Być może jest to sukces z reprezentacją? W barwach narodowych Dybali wiedzie się kiepsko, ponieważ kolejni selekcjonerzy nie potrafią zmieścić go na boisku razem z Leo Messim. A może chodzi o regularne popisy w Lidze Mistrzów? Na europejskiej arenie Dybali zdarzały się przebłyski, pewnie, ale nie stał się on nigdy dominatorem. Tymczasem jego styl gry tego właśnie niejako wymaga. Dybala najlepiej czuje się bowiem jako podwieszony napastnik, wolny elektron, kreator. Ale żeby otrzymać od trenera taką rolę w jednym z topowych europejskich klubów, trzeba błyszczeć zawsze i wszędzie, również w kluczowych starciach w Champions League.
Tego o Dybali powiedzieć jak na razie nie można.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wiosna 2017 roku, Juventus miażdży Barcelonę w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Dybala zaaplikował wtedy Katalończykom dwa gole w wygranym 3:0 spotkaniu. Gdyby miał na swoim koncie więcej takich występów, poszybowałby w górę rankingu.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Dybala to jedyny piłkarz Juventusu, który trafiał do siatki w sześciu ostatnich sezonach Ligi Mistrzów. Sporo się w ekipie „Starej Damy” zmienia, działacze szukają kolejnych dróg do triumfu w LM, ale Argentyńczyka jak na razie transfer ominął. Choć niewiele brakowało.
62. RAHEEM STERLING
Kilkanaście dni temu skończył 26 lat. To wciąż nie jest do końca opowiedziana historia.
Ale część, którą już znamy, jest imponująca. Przełomowy moment to chwila rozpoczęcia współpracy z Pepem Guardiolą. – On wraca do elementów, które trenowałeś jako ośmiolatek – mówił piłkarz, wyliczając przy tym drobne rzeczy, który poprawił w jego grze Hiszpan, co sprawiło, że wskoczył na wyższy poziom. No bo wcześniej Sterling był postrzegany jako piłkarz z potencjałem, szczególnie szybkościowym, ale też jako zawodnik, który ma ogromne problemy z podejmowaniem właściwych decyzji pod bramką. I z samym aktem wykończenia. Zwróćmy uwagę na liczby.
Cztery sezony przed Guardiolą (wszystkie rozgrywki): 2 gole i 6 asyst, 10 goli i 9 asyst, 11 goli i 10 asyst, 11 goli i 10 asyst.
Cztery sezony pod wodzą Guardioli: 10 goli i 20 asyst, 23 gole i 17 asyst, 25 goli i 18 asyst, 31 goli i 10 asyst.
Oczywiście można przekonywać, że rozwinąłby się tak czy siak (wszystko można), ale już mniejsza z tym, jak do tego doszło. Ważne, że Sterling stał się piłkarzem pełną gębą, a nie kolejnym lekkoatletą, choć absurdalne pudła ciągle mu się zdarzają. Staty już się zgadzają, więc jeśli jeszcze osiągnie coś z City w Lidze Mistrzów i/lub z Anglią na arenie międzynarodowej, poszybuje w takich rankingach bardzo wysoko.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Idziemy w liczby. W meczu z Atalantą Bergamo w poprzedniej edycji Champions League Sterling miał bezpośredni udział przy pięciu trafieniach (trzy gole, asysta, wywalczony karny). To wynik, którym często zadowalają się ofensywni gracze, ale po uzyskaniu go w trakcie całej edycji.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Nie jest to jednak jedyny hat-trick Sterlinga, na który warto zwrócić uwagę. Z sześciu takich dokonań na seniorskim poziomie w pamięci zapada również to z meczu z Brighton w poprzednim sezonie.
Chodzi o styl. Uderzenie zza pola karnego, gol z główki i założenie dziury bramkarzowi… również z dyńki, leżąc na murawie.
61. DAVID DE GEA
Nie mogliśmy mu uwzględnić wygranej w pierwszej edycji Ligi Europy i zdobycia Superpucharu po meczu z Interem w barwach Atletico – w obu meczach był świetny, nawet obronił karnego Diego Milito, ale to jeszcze końcówka poprzedniej dekady.
Jednak między innymi dzięki tym osiągnięciom nikt nie był specjalnie zdziwiony, że pojawiło się zainteresowanie ze strony silniejszych klubów. Najpierw Atletico sprzedawać swojego bramkarza nie chciało, nawet jeśli Manchester United gotów był wyłożyć okrągłą sumkę na następcę Edwina van der Sara. Przynajmniej nie przed Mistrzostwami Europy U-21. Turniej Hiszpania wygrała, a główny zainteresowany trafił do najlepszej jedenastki. Kariera na Old Trafford stanęła przed nim otworem. Tym bardziej że Anglicy nie wahali się wyłożyć blisko 20 milionów funtów.
To nie jest historia pozbawiona trudniejszych momentów, bowiem De Gea miał pewne problemy z przystosowaniem się do reguł obowiązujących w Premier League. Przegrywał starcia powietrzne, dopadł go też syndrom maślanych palców, który boleśnie doświadczył Fabiańskiego czy Szczęsnego. Ferguson ufał Hiszpanowi, ale nie do przesady, bo w pewnym momencie między słupki wskoczył Lindegard.
Na swoje szczęście wychowanek Atletico znalazł flow.
W sezon 2013/14 wkroczył odmieniony, przede wszystkim pod względem fizycznym. Niewiele zostało ze szczypiora, który przyjechał do deszczowego Manchesteru. Po dwóch latach de Gea był w pełni gotowy, by sprostać Premier League. A gdy to się stało, zaczął momentami całą ligę przerastać. Do swojej pierwszej jedenastki sezonu został wybrany jeszcze w kampanii 2012/13, ale największy podziw budzi jego trwająca od 2015 do 2018 roku seria. Przez cztery sezony z rzędu, Hiszpan był nagradzany statuetką najlepszego bramkarza ligi, wygrywając przy okazji pięć plebiscytów na najlepszą interwencję. Od czasu debiutu na Old Trafford dorzucił kolejnych 419 występów i chociaż były różne zawirowania, to wydaje się, że Ferguson nie mógł po prostu wybrać lepiej.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Zastanawialiśmy się, który mecz wybrać. Czy ten z Liverpoolem z sezonu 2014/15, czy potyczkę z Tottenhamem sprzed dwóch lat. Wybór padł na klasyczną rywalizację z The Reds, głównie przez wzgląd na to, że de Gea grał w tym meczu, mając złamany palec. Mimo tego zdołał zaliczyć kilka spektakularnych wręcz interwencji, które pozwoliły wygrać Manchesterowi United do zera.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
David de Gea ma w swoim dorobku aż 116 czystych kont na poziomie Premier League. Spośród wszystkich aktywnych jeszcze piłkarzy więcej zaliczył jedynie Joe Hart (127/Tottenham) oraz Pepe Reina (136/Lazio). Wynik Hiszpana pozwala mu się uplasować na dwunastym miejscu w klasyfikacji wszech czasów zmodernizowanej angielskiej ekstraklasy.
60. SADIO MANE
Wysoko, lecz w naszym przekonaniu zupełnie zasłużenie. W końcu Senegalczyk na światowym poziomie nie jest od sezonu czy dwóch, a w zasadzie już od ponad sześciu. Chociaż już w barwach RB Salzburg radził sobie lepiej niż dobrze, ustępując w strzeleckich popisach jedynie Jonathanowi Soriano. Nie jest jednak przypadkiem, że dla Hiszpana liga austriacka była w zasadzie szczytem możliwości, a dla Mane stanowiła jedynie trampolinę przed wielką karierą.
Zresztą podobnie należy traktować czas Mane w Southampton, które ściągnęło go za niespełna 12 milionów funtów. Święci zrobili znakomity biznes, tworząc przede wszystkim ciekawy kolektyw, który pod wodzą Ronalda Koemana zajął siódme i szóste miejsce w lidze, trafiając nawet do europejskich pucharów. Istotną rolę odgrywał tam właśnie Mane, który w 75 meczach miał udział przy 39 trafieniach Soton. Takim wynikiem nie mógł się pochwalić ani Dusan Tadić, ani ówczesny superstrzelec – Graziano Pelle.
Nieprzypadkowo zatem żaden z wymienionej dwójki nie mógł się pochwalić jeszcze jedną kwestią – transferem do Liverpoolu. The Reds wydali na niego 34 miliony funtów – więcej, niż na jakiegokolwiek innego afrykańskiego piłkarza wydano historii (przynajmniej wtedy). Swoim pobytem na Anfield Senegalczyk udowodnił, że był wart tego rekordu. W ciągu dwóch minut strzelił dublet Tottenhamowi. Zaliczył decydujące trafienie w derbach Merseyside. Został najskuteczniejszym Senegalczykiem w historii Premier League (drugi Demba Ba wcale nie był taki słaby – 43 gole).
Zdobył gola w finale Ligi Mistrzów. Dwukrotnie pokonał Manuela Neuera w jednym meczu. Trafił do jedenastki sezonu. Współdzielił Złotego Buta Premier League. Wywalczył karnego w kolejnym finale Ligi Mistrzów. Zajął czwarte miejsce w plebiscycie Złotej Piłki. Jeszcze raz pomógł rozwalić Everton. Chyba wystarczy, a to przecież nie wszystko.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Można się z tych filmików delikatnie naigrywać, ale to naprawdę był mecz, który sprawił, że kibice Liverpoolu lekko zafascynowali się Sadio Mane, nie mówiąc już o Jurgenie Kloppie. Liverpool wygrywał 2:0 i wydawało się, że zgarnie komplet punktów. Ale wtedy Ronald Koeman wpuścił na boisko Senegalczyka i sprawy mocno się skomplikowały. Skrzydłowy wziął na siebie ciężar niemalże każdej akcji Southampton, bardzo często schodząc w okolice drugiej strefy boiska. Regularnie ośmieszał pomocników i obrońców, a mecz zakończył z dubletem, chociaż powinien mieć na koncie co najmniej trzy trafienia.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
2 minuty 56 sekund. Tyle wystarczyło, by Sadio Mane strzelił Aston Villi trzy bramki.
Poprzedniego rekordzistę – Robbiego Fowlera – zdystansował o blisko dwie minuty. Senegalczyk uczynił to w barwach Southampton, więc osiągnięcie jest jeszcze bardziej imponujące. Warto również odnotować, że w tym meczu dołożył asystę, a Święci wygrali wówczas 6:1.
59. ALEXIS SANCHEZ
Dekadę rozpoczynał w Serie A i kończy ją w Serie A, ale status piłkarski Chilijczyka trochę się różni. W 2011 roku miał przed sobą rundę we Włoszech przed transferem bezpośrednio z Udinese do FC Barcelony. Potrafił w jej trakcie choćby walnąć cztery bramki Palermo. Dziś w barwach Interu ma tylko dwa trafienia w całym sezonie.
No nie tak to miało wyglądać, nie tak – widywaliśmy piłkarzy, którzy starzeli się nieco ładniej (Sanchez właśnie skończył 32 lata). No ale nie ma co ukrywać – przez ostatnią dekadę Chilijczyk miał więcej niż tylko momenty. Nawet w Interze po pandemicznej przerwie imponował formą, a wróćmy do czasów Arsenalu (okres w United, gdy został jednym z najbardziej przepłaconych piłkarzy w historii Premier League, taktownie przemilczmy). 125 goli wypracowanych w 166 grach w barwach Kanonierów – imponujące. FC Barcelona? W Katalonii szukano czegoś więcej i rzecz jasna znaleziono, ale też trudno mówić o całkowitym rozczarowaniu. 20 goli, 25 goli, 37 goli – tyle trafień wypracowywał Chilijczyk w kolejnych rozgrywkach. W ostatnim meczu na Camp Nou mógł być zresztą klubowym bohaterem. Zdobył pięknego gola z Atletico, ale Los Colchoneros ostatecznie wyrównali i zgarnęli tytuł.
No i nie zapominajmy i o tym, że Sanchez dwukrotnie z reprezentacją Chile wygrał Copa America. W 2016 roku był MVP rozgrywanego w USA turnieju.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Hat-trick w meczu z Leicester City. Jeden z dwóch w barwach Arsenalu, ale dzięki temu Sanchez stał się pierwszym piłkarzem w historii, który strzelał trzy gole zarówno w lidze angielskiej, jak i włoskiej oraz hiszpańskiej.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wróćmy do kadry. Alexis Sanchez jest zdecydowanie najlepszym snajperem w historii chilijskiej reprezentacji (45 goli). Ivan Zamorano i Marcelo Salas (odpowiednio – 34 i 37 bramek) mogą pozazdrościć. Sanchez zaliczył też najwięcej występów w kadrze spośród wszystkich chilijskich piłkarzy (136).
58. BASTIAN SCHWEINSTEIGER
Basti-Fantasti. Ksywa przylgnęła do niego bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, w których uchodził za błyskotliwego skrzydłowego, a nie odpowiedzialnego środkowego pomocnika, któremu zawsze można oddać piłkę, ale udźwignął jej wydźwięk. Był na swój sposób fantastyczny.
Weźmy nawet ten mundial, czyli największy sukces w jego karierze. Rozpoczął turniej na ławce rezerwowych. Z Portugalią na inaugurację nawet nie pojawił się na placu, w drużyna bez niego poradziła sobie świetnie (gładkie 4-0). I trudno było się dziwić – od Euro 2012 rozegrał w kadrze tylko siedem spotkań na 22 możliwe. No ale przeciwko Ghanie wszedł na ostatnie 20 minut, udało się Niemcom wyciągnąć remis, pomocnik Bayernu wskoczył do pierwszego składu i swojego miejsca już nie oddał aż do finału, w którym spędził na placu pełne 120 minut.
Tak, jakby chciał za wszelka cenę spuentować udaną karierę jako podstawowy piłkarz. Złoto dorzucił do wygranej rok wcześniej Ligi Mistrzów. Na tym zwycięstwie też zależało mu szczególnie, bo przecież to on pomylił się rok wcześniej w piątej serii, gdy Champions League wygrała Chelsea. O pozostałych trofeach zdobywanych razem z monachijczykami chyba nawet nie ma sensu wspominać. W barwach Manchesteru United zbyt wiele nie osiągnął, męczyły go już poważnie kontuzje. Karierę kończył Chicago Fire, ale w pierwszej połowie dekady był topowym pomocnikiem.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Na Euro 2012 w zasadzie wyrzucił – do spółki z Mario Gomezem – z turnieju reprezentację Holandii. Zaliczył asysty przy obu trafieniach.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Osiem razy wygrał Bundesligę. Tylko Franck Ribery, Thomas Mueller i David Alaba mają na koncie więcej tytułów (po 9).
57. JAMES RODRIGUEZ
Kiedy James Rodriguez został królem strzelców mistrzostw świata w Brazylii i przeprowadził się do Realu Madryt za blisko 70 milionów euro, mogło się wydawać, że jest kwestią czasu, gdy kolumbijski pomocnik włączy się do rywalizacji o Złotą Piłkę z Messim i Ronaldo. Oczywiście James nie trafiał do ekipy „Królewskich” jako zawodnik anonimowy. Tylko w omawianej przez nas dekadzie zapisał na swoim koncie trzy triumfy w portugalskiej ekstraklasie, a do tego zwycięstwo w Lidze Europy. Potem za wielką kasę przeniósł się do AS Monaco. No ale Real to Real. Inna rozpoznawalność, inny prestiż, inne możliwości. Transfer Kolumbijczyka na Estadio Santiago Bernabeu w pewnym sensie przypominał galaktyczne czasy z początku XXI wieku. Florentino Perez zachwycił się wielką gwiazdą mundialu, więc po prostu ją kupił. Z jednej strony doceniając piłkarską wartość Jamesa, a z drugiej – również jego popularność w Ameryce Południowej.
I niby można powiedzieć – patrząc na suche fakty – że kariera Rodrigueza rozwinęła się właściwie.
Wygrał Ligę Mistrzów, nawet dwukrotnie. Dorzucił też do tego mistrzostwa Hiszpanii oraz Niemiec, a także szereg pomniejszych sukcesów. No ale nie ma przypadku w tym, że dzisiaj James jest zawodnikiem nie Realu czy Bayernu, ale Evertonu. Liczba trofeów w gablocie się zgadza, lecz indywidualnie Kolumbijczyk trochę pobłądził. Czy miał w Realu wielkie momenty? Jasne, że tak. Zwłaszcza sezon 2014/15 mu się udał, został wówczas nominowany do jedenastki roku UEFA. Czy sprawdził się w Bayernie? Raczej tak, zresztą działacze bawarskiej ekipy chcieli go ściągnąć do Monachium na stałe. Karl-Heinz Rummenigge przyznał potem, że to sam James poprosił, by Bayern nie aktywował opcji wykupu po zakończeniu dwuletniego wypożyczenia. Kolumbijczyk nie czuł się bowiem w Niemczech szczęśliwy.
Eksplozji talentu na mistrzostwach świata w 2014 roku nikt już Jamesowi nie odbierze. Podobnie jak fenomenalnych występów w Porto, Monaco, Bayernie czy Realu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tych naprawdę udanych sezonów Rodriguez uzbierał trochę mało. A już na pewno zbyt mało, by uplasować się w naszym rankingu wyżej.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Spotkanie, które definitywnie uczyniło z Jamesa światową supergwiazdę. Starcie z Urugwajem na mundialu w Brazylii.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
23 gole w 80 występach – tak obecnie wygląda bilans Jamesa Rodrigueza w narodowych barwach. Wiele można mu zarzucić, jeżeli chodzi o rozwój kariery w klubowej, ale w kadrze James od lat daje radę i jest liderem pełną gębą.
56. JORDI ALBA
Facet przejdzie do historii. Tylko jako piłkarz, który znalazł wspólny język z Leo Messim, być może nawet najwidoczniej ze wszystkich boiskowych partnerów Argentyńczyka? Aż, bo klasa kolegi świadczy o tym, że hiszpański lewy obrońca jest piłkarzem ponadprzeciętnym, bycie godnym partnerem dla geniusza to niełatwe zadanie. Messi doskonale wiedział, jak podłączyć Albę do akcji ofensywnej, Alba odwdzięczał się znajdowaniem go w polu karnym lub zaraz przed szesnastką. Brzmi prosto, ale tylko brzmi.
Poza tym trochę niesprawiedliwe jest stawianie sprawy w ten sposób, że Alby bez Messiego nie ma. W samej Barcelonie gra od 2012 roku, bezpośrednio wypracował w tym czasie dla Dumy Katalonii około (bo według różnych rachunków) 90 goli i „tylko” przy nieco ponad 1/3 był to wynik podania od Messiego lub – częściej – do Messiego. Mówimy po prostu o piłkarzu, który w ostatniej dekadzie bywał najlepszy na swojej pozycji na całym świecie.
A, no i w kadrze Hiszpanii też Messiego nie ma. Na mundial w 2010 roku Alba się jeszcze nie załapał, ale na Euro 2012 był jednym z najlepszych piłkarzy turnieju. Gonił na złamanie karku, w ćwierćfinale dał ważną asystę, w finale zapakował gola na 2-0.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
No, skoro było tyle o współpracy w Messim, to damy coś z tej mańki. W meczu z Ligi Mistrzów z Tottenham Alba zaliczył hat-trick asyst, dwie z nich przy trafieniach Argentyńczyka. Polecamy szczególnie trzecią bramkę Blaugrany.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Jeszcze a propos przechodzenia do historii. Alba zapisał się w niej również choćby w ten sposób, że strzelił najszybszego samobója w historii Primera Division. W meczu z Athletikiem Bilbao potrzebował tylko 82 sekund, by pokonać bramkarza swojego drużyny. I co, kto jest debeściak?
55. ARTURO VIDAL
A to może od razu pociągnijmy wątek nietypowych zdarzeń, którymi koniec końców raczej nikt nie będzie się chwalił. W niedawnym meczu Interu Mediolan z Realem Madryt, cholernie ważnym w kontekście wyjścia z grupy, Arturo Vidal otrzymał dwie żółta kartki w ciągu minuty. Obie za protesty. Mediolańczycy przegrywali 0-1 i już się nie podnieśli. Nie mieli prawa, nawet mimo problemów Realu.
I to jest z dwóch twarzy Arturo Vidal. Krnąbrnego gościa, który ma swój świat, i którego trudno stawiać za wzór profesjonalizmu. Przynajmniej według ogólnie przyjętych standardów.
Ale Vidal ma też drugie oblicze. Świetnego piłkarza, który jest gotów umrzeć na boisku dla drużyny. I zdecydowanie częściej w ostatecznym rozrachunku pokazywał się właśnie w ten sposób. Skorzystały z tego ekipy: Bayeru Leverkusen (mówimy o tej dekadzie, wiec przez pół roku), Juventusu, Bayernu Monachium, FC Barcelony, Interu Mediolan (no, mediolańczycy na razie dostali tylko próbkę) i reprezentacji Chile. Nastukał krajowych mistrzostw aż miło. Nie wygrał Champions League, załapał się tylko na jeden finał, ale odbił to sobie dwoma tytułami Copa America.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Pierwszy sezon Vidala w Turynie. Sześć kolejek do końca, Juve ma punkt przewagi w tabeli nad Milanem, ale też trudny mecz z Romą. W teorii, bo w praktyce Vidal strzelił dwie piękne bramki w ciągu pierwszych ośmiu minut meczu.
A najlepsze było to, że Milan tylko wymęczył remis z Bologną. Przewaga urosła do trzech punktów i Juventus jej już nie roztrwonił, zdobywając pierwsze Scudetto w tej dekadzie. Pierwsze z dziewięciu.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspomnieliśmy o wielu mistrzostwach Vidala, ale warto podkreślić, że najlepszy był osiem razy z rzędu, choć przecież zmieniał w tym czasie ligi. Cztery tytuły w Serie A (lata 2011-15), trzy w Bundeslidze (2015-18), jeden z La Liga (2018/19). Świetna passa skończyła się dopiero w ostatnim sezonie. Oczywiście Vidal trafiał do mocnych ekip, choć – jak już wspomnieliśmy przy meczu powyżej – nie było tylko tak, że pomagał im utrzymywać się na szczycie. W 2011 roku we Włoszech rządził Milan, Juventus wracał na pierwsze miejsce z Vidalem w składzie i Chilijczyk pomógł turyńczykom zdominować ligę na lata. Aż szkoda, że nie zaliczył też Anglii po drodze.
54. JEROME BOATENG
Mogą sobie pluć w brodę działacze Manchesteru City, że w 2011 roku zdecydowali się wypuścić z rąk Jerome’a Boatenga i sprzedać go do Bayernu Monachium za zaledwie kilkanaście milionów euro. Inna sprawa, że 23-letni wówczas Niemiec parł w stronę tego transferu jak lodołamacz. Był sfrustrowany niewielką liczbą występów w ekipie „Obywateli”, a już w ogóle dobijał go fakt, że Roberto Mancini często umieszcza go na prawej stronie defensywy. Boateng chciał tymczasem grać jako stoper. A przede wszystkim – chciał grać regularnie.
Szybko się okazało, że Bayern stosunkowo tanim kosztem zatrudnił jednego z najlepszych stoperów dekady. Boateng, zwłaszcza przez pierwszych kilka lat swojego pobytu w Monachium, spisywał się po prostu fenomenalnie.
Jasne, można mu wypominać sytuację, gdy Leo Messi brutalnie usadził go na tyłku, no ale umówmy się – nie tylko Boatengowi zdarzyło się nie nadążyć za Argentyńczykiem. Na ogół stoper Bayernu był natomiast solidny jak skała. Świetny w grze powietrznej, skuteczny w bezpośrednich starciach z napastnikami, no i – a może nawet przede wszystkim – znakomity w wyprowadzeniu piłki. W monachijskiej ekipie Boateng zanotował jak dotąd 25 asyst. Całkiem niezły dorobek jak dla środkowego defensora.
W ostatnich latach trochę spuścił z tonu, głównie z uwagi na niekończące się problemy z kontuzjami, ale w poprzednim sezonie udowodnił, że wciąż stać go jeszcze na wielkie występy. Sięgnął w barwach Bayernu po potrójną koronę. W ogóle lista sukcesów Boatenga jest nader imponująca – osiem tytułów mistrza Niemiec, dwa zwycięstwa w Lidze Mistrzów, no i naturalnie mistrzostwo świata z 2014 roku.
Co tu dużo mówić – kariera niemalże kompletna.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
To w sumie nie skrót meczu, ale jedno, konkretne zdarzenie z Euro 2016. W taki sposób Jerome Boateng uratował swój zespół przed stratą gola w starciu z Ukrainą. Nieprawdopodobna interwencja, która pokazuje, jak gibkim Niemiec jest facetem pomimo 190 centymetrów wzrostu.
Akrobata.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Przed pięcioma laty Boateng został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa za zanotowanie passy 56 meczów bez porażki w barwach Bayernu.
53. MARCO REUS
O ile w przypadku Jerome’a Boatenga pisaliśmy o karierze bliskiej ideału, tak trudno o przykład bardziej zdekompletowanej kariery niż ta Marco Reusa. Niemiec to jeden z najwybitniejszych niemieckich piłkarzy ostatniej dekady, bez wątpienia czołowa postać Bundesligi. Tylko w barwach Borussii Dortmund zaliczył już 133 gole i wypracował przeszło 80 trafień. A przecież geniusz Reusa nie zawiera się tylko w suchych cyferkach. U szczytu formy Marco był jednym z najlepszych dryblerów nie tylko w Bundeslidze, ale w całej Europie. Grał niezwykle efektownie.
Problem w tym, że my to wszystko wiemy dzisiaj. Jest jednak wielce prawdopodobne, że już za piętnaście-dwadzieścia lat Reus rzadko będzie wymieniany jednym tchem obok Thomasa Muellera, Toniego Kroosa czy Mesuta Oezila jako jeden z czołowych graczy swojej generacji.
Dlaczego? Cóż, odpowiedź jest prosta. Reus po prostu za mało wygrał. Jego największym sukcesem w dotychczasowej karierze pozostaje triumf w Pucharze Niemiec z 2017 roku. Nie jest to szczególnie imponujący dorobek. Marco nie został nigdy nawet mistrzem kraju. Nie załapał się na największe sukcesy Borussii pod wodzą Juergena Kloppa. Mundial w Brazylii przepadł mu z powodu kontuzji. Finał Ligi Mistrzów z 2013 roku przegrał. Indywidualnie był gigantem – pomimo ciągłych urazów, w Bundeslidze regularnie notował sezony z dwucyfrową liczbą goli i asyst. No ale na koniec liczą się nie tylko cyferki. Jeszcze ważniejsze jest to, co w gablocie. A tutaj Reus nie ma się czym pochwalić.
I to się już może nie zmienić, bo od kilku miesięcy forma 31-latka jest daleka od szczytowej.
– Nie mogę się frustrować z powodu tych ciągłych urazów. Przez kilka dni możesz się wkurzać i każdy to zaakceptuje. Ale miałbym marudzić przez tygodnie? Albo i miesiące? Zatraciłbym się w tym, to w niczym nie pomaga – mówił sam Reus. – Owszem, to ludzka rzecz, że czasami rozmyślam o tym, co przeszło mi koło nosa. Ale nawet jeśli bardzo tego żałuję, to pomyśl sobie, co straciłbym, gdybym zamiast koncertować się na tym, co przede mną, skupiałbym się na tym, co straciłem. Co mogę zrobić? Skupić się na przyszłości.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Początek dekady, Reus jeszcze w barwach Borussii Moenchengladbach. Pierwsze z trzech trafień Niemca w tym meczu chyba najlepiej oddaje saklę jego niesamowitych możliwości. Dynamika, drybling, skuteczność. Pełen zestaw.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Marco Reus plasuje się już na ósmym miejscu wśród najlepszych strzelców w historii Borussii Dortmund. Do podium brakuje mu 22 trafień. Wynik spokojnie do zrobienia, o ile Niemiec postanowi zakończyć karierę na Signal Iduna Park.
52. CESC FABREGAS
Gdybyśmy mieli brać pod uwagę przy tworzeniu tego rankingu wyłącznie okresy najlepszej formie Fabregasa, pewnie Hiszpan zakręciłby się w czołowej dwudziestce zestawienia. Z drugiej jednak strony, gdyby wziąć pod lupę jedynie jego słabsze sezony, pewnie w ogóle zabrakłoby dla niego miejsca w TOP100, a może i do TOP150 by się nie załapał. Tak to już bowiem z Fabregasem w mijającej dekadzie bywało, że gdy łapał wiatr w żagle, aspirował do miana najlepszego rozgrywającego na świecie. Zachwycał. A gdy gubił formę, zwyczajnie nie dało się na niego patrzeć.
Początek dekady upłynął pod znakiem wielomiesięcznej telenoweli transferowej pod tytułem: „Powrót Fabregasa do Barcelony”. W końcu Hiszpan dopiął swojego i w 2011 roku wylądował w stolicy Katalonii. Przenosił się wtedy do najlepszej drużyny Starego Kontynentu. Miał pomóc zespołowi w obronie tytułu w Lidze Mistrzów, miał wprowadzić Barcę na jeszcze wyższy poziom. Ale pokładanych w nim nadziei nie spełnił. Blaugrana zatriumfowała w Champions League tuż przed przybyciem Cesca na Camp Nou (2011) i tuż po jego odejściu (2015). To samo w sobie jest dość wymowne. Fabregas summa summarum wygrał z Barceloną tylko jedno mistrzostwo kraju. Biorąc pod uwagę, jak mocna była wówczas katalońska ekipa – trzeba to uznać po prostu za porażkę hiszpańskiego pomocnika. Choć naturalnie całość winy nie spoczywa na nim.
Pozostawił po sobie wiele pięknych wspomnień. Wspaniale się odnajdywał w kombinacyjnej grze z Andresem Iniestą i Xavim. Wielokrotnie udowadniał swoją techniczną maestrię. Ale w Barcelonie musisz przede wszystkim wygrywać.
Potem mistrz Europy z 2012 roku odbudował formę w Chelsea, z którą dwukrotnie zwyciężył w rozgrywkach Premier League. W sezonie 2014/15 zachwycał jak za starych, dobrych czasów – asystował jak szalony, w sumie zaliczając aż osiemnaście brakowych podań. Grał genialnie. Jednak, jak to u Fabregasa, kolejne sezony aż tak udane nie były. Wzloty mieszały się z kryzysami formy. Tych pierwszych generalnie bywało w karierze Fabregasa znacznie, ale to znacznie więcej, lecz liczba słabszych momentów sprawia, że wyżej Hiszpana umieścić nie możemy.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wiosna 2013 roku, hat-trick Fabregasa w starciu z Mallorcą. Piękniejsze oblicze Cesca. Zwłaszcza przy golu na 1:0 widać wyraźnie, jak wiele miał Fabregas do zaoferowania Barcelonie. Chyba nie do końca to na Camp Nou wykorzystano.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Fabregas zarówno w Barcelonie, jak i w reprezentacji Hiszpanii grywał bardzo często jako fałszywa dziewiątka. Można się zastanawiać, na ile to przeszkodziło jego karierze, ale mimo wszystko musi imponować, że klasyczny w gruncie rzeczy playmaker zdołał się wykazać tak wielką uniwersalnością, by wcielić się w rolę quasi-napastnika na najwyższym poziomie. I to regularnie, a nie od wielkiego dzwonu.
51. CASEMIRO
Karierę Brazylijczyka w Realu można podzielić na dwa etapy. Przed i po dość owocnym wypożyczeniu do Porto? Nawet nie, gdyż również po powrocie z Portugalii Rafa Benitez nie stawiał na niego super regularnie od pierwszej minuty. Dopiero u Zinedine’a Zidane’a stał się pomocnikiem klasy światowej. To też nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale z czasem współpraca ta przyniosła Królewskim mnóstwo dobrego.
To nie jest oczywisty wybór do takiego rankingu na dość wysokiej pozycji, ale trzeba doceniać gości od brudnej roboty. Dzięki pracy Casemiro błyszczeć mogli Modrić, Kroos, Isco i reszta pomocników Realu. Podobnie sprawy się mają w reprezentacji Brazylii, w której zdarza mu się założyć opaskę kapitana. Ileż było w ostatnich latach starć z Barceloną, po których podkreślano jego kluczową rolę? Makelele tej dekady.
Tajemnica sukcesu. Sam Casemiro definiuje ją dość brawnie: – Nie obchodzi mnie czy jest pierwsza czy ostatnia minuta, zawsze idę po piłkę tak, jakby była talerzem z jedzeniem. Ruszam w taki sposób, jakby miało to być ostatnie zagranie w mojej karierze.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Posłuchamy samego piłkarza, choć jest to wybór bardzo nietypowy. 17 minut w meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund. Brazylijczyk wszedł na plac i pomógł drużynie awansować do półfinału. Choć w pierwszym meczu Królewscy wygrali 3-0, Borussia była bliska odrobienia strat. Zanosiło się na to, ale mniej więcej do momentu wejścia Casemiro, który stwierdził, że był to najważniejszy mecz w jego karierze. Zrobił to w 2016 roku, więc miał kilka okazji, by zmienić zdanie, ale zostawmy to.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
No dobra, ale warto wspomnieć, że nie jest tak jednowymiarowy, jak mogłoby się wydawać. Potrafi strzelać ważne i piękne bramki.
Ot, choćby na 2-1 w finale Ligi Mistrzów. Po kapitalnym woleju z Napoli w 1/8 Champions League. Z przewrotki w derbach Madrytu.
100 najlepszych piłkarzy dekady 2011-2020 (część III)
50. VINCENT KOMPANY
Jeszcze 1,5 roku temu strzelał bramkę życia, która zapewniła Manchesterowi City mistrzostwo Anglii. Liverpool Obywateli gonił, ale przeskoczył ich dopiero w kolejnym sezonie, bowiem doświadczony Belg zapragnął pożegnać się z Etihad golem, który ze względu na urodę i wagę (potknięcie z Leicester mogło być opłakane w skutkach, City finiszowało punkt przed) pewnie stanie się kultowy. Z osobistego punktu patrząc, przyklepał nim jedenaste trofeum na angielskiej ziemi. Przedostatnie, gdyż dwa tygodnie później zgarnął jeszcze drugi Puchar Anglii, w finale zaliczając 90 minut, i pożegnał się z klubem. Wygrywał z nim zarówno wtedy, gdy u boku byli Micah Richards i Joleon Lescott (a – cofając się mocniej – pamięta też czasy gry jako defensywny pomocnik grał z Talem Ben Haimem i Javierem Garrido za plecami), jak i Aymeric Laporte i Danilo, a wszystkim dyrygował Pep Guardiola.
W zasadzie połączył dwie epoki.
Oczywiście zaznaczyłby swoją obecność jeszcze mocniej, gdyby nie zdrowie. W zasadzie od sezonu 14/15 regularnie opuszczał po kilkanaście meczów z powodu problemów z kontuzjami. A to łydka, a to udo, w międzyczasie kolano i pachwina. Szkoda.
Jako reprezentant Belgii też połączył dwie drużyny. Pamięta zarówno Vertonghena podającego do Smolarka i braci Mpenza, czyli kadrę, która nie potrafiła zakwalifikować się ani na mundiale w 2006 i 2010, ani na żadne na Euro w latach (2004-12), jak i zdecydowanie lepszą drużynę z tej ostatniej dekady. Na ostatnim, brązowym dla Belgów mundialu w fazie grupowej rozegrał tylko 16 minut, ale jak przyszło co do czego, w fazie pucharowej nie odpuścił nawet minuty.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Słowo się rzekło. Przedostatnia kolejka sezonu 18/19. Atmosfera była już dość gęsta, bo minęła się 70. minuta, a chwilę wcześniej setkę zepsuł Sergio Aguero. No, umówmy się – Aymeric Laporte zaliczył kapitalną asystę.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Po sezonie 2011/12 Kompany odebrał statuetkę dla gracza sezonu w Premier League. W historii (liczonej od sezonu 94/95) dostało ją tylko trzech obrońców – przed Belgiem był Nemanja Vidić (dwukrotnie), po nim Virgil van Dijk.
49. PIERRE-EMERICK AUBAMEYANG
Ten sezon w wykonaniu Aubameyanga to do tej pory jedno wielkie rozczarowanie i żart, co w sumie jest powiązane z postawą całego Arsenalu. Ale to tylko kilka miesięcy z całej dekady, w której Gabończyk bywał jednym z najlepszych ofensywnych piłkarzy świata. Czy to w Ligue 1, czy w Bundeslidze, czy w Premier League. Napastnik gwarantował jedno – strzelanie bramek.
Po tym, jak w sezonie 12/13 w całej Ligue 1 więcej bramek zdobył od niego jedynie Zlatan Ibrahimović, o którym jeszcze zdążycie tu sporo przeczytać, zawodnik przeniósł się do Dortmundu, gdzie zdołał uzyskać nie tyle renomę, co ogólnoeuropejskie uznanie. Nie ma co owijać w bawełnę, 141 bramek w 213 meczach robi piorunujące wrażenie. Aż dziw bierze, że zaledwie raz Aubameyang trafił do jedenastki sezonu Bundesligi. W końcu jego transfer do Niemiec był związany z zadaniem trudnym. Zastąpieniem Roberta Lewandowskiego, który miał trafić do Bayernu.
Gabończykowi się ta sztuka udała, w końcu strzelił dla BVB znacznie więcej bramek niż Polak. Oczywiście grał w tym klubie dwa sezony dłużej, lecz to w tylko nieznacznym stopniu umniejsza jego dokonaniu.
Być może dlatego część osób dziwiła się, że Aubameyang na swój następny przystanek wybrał Arsenal. Klub niezły, mający przede wszystkim świetną markę, ale jednocześnie klub wkraczający w przebudowę po erze Arsene’a Wengera. Za czasów Francuza Gabończyk zdołał wystąpić w 13 ligowych meczach i strzelić, bagatela, 10 goli. Początek był zatem wielce obiecujący,. Podobnie jak następne dwa sezony, gdzie napastnik uzbierał łącznie 60 trafień (korony z Bundesligi dołożył z Premier League). Rzecz jasna najwięcej z całego Arsenalu, który w pewnym momencie był przez byłego snajpera ASSE ciągnięty za uszy. Nie da się bowiem określić inaczej sytuacji, w której słabsza dyspozycja jednego piłkarza odbija się na formie całego sezonu.
W bieżącym sezonie Premier League ten 31-letni zawodnik zdobył zaledwie trzy bramki, a i tak pozostaje najlepszym strzelcem. Szkopuł tkwi w tym, że Kanonierzy nie biją się o europejskie puchary, ale wzdychają obecnie do stabilizacji – dajmy na to – Aston Villi.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Bodaj ostatni tak wspaniały mecz w wykonaniu Gabończyka.
Arsenal był w tym meczu skazywany na porażkę. Nie dość, że w lidze wiodło im się słabo, to jeszcze musieli mierzyć się z Manchesterem City, który jak zwykle głodny był wygranych. Na dodatek na ławce miał starego wygę – Pepa Guardiolę, a nie początkującego Mikela Artetę. A jednak to młodszy z Hiszpanów triumfował, głównie dzięki Aubie. Napastnik strzelił dwa gole i Kanonierzy trafili do finału Pucharu Anglii.
Wydawało się, że wszystko się tam jakoś ułoży.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Chociaż Aubameyang zdobył Złotego Buta Premier League w swoim debiutanckim, pełnym sezonie, a także wyprzedził cały panteon legend w wyścigu o miano piłkarza, który w najkrótszym czasie zaliczy 50 ligowych trafień dla Arsenalu, to na nas największe wrażenie zrobił w sezonie 2016/17, gdy był najlepszym strzelcem Bundesligi. Do samego końca ścigał się z Robertem Lewandowskim. Ostatecznie wygrał o jedno trafienie. 31 do 30. Anthony Modeste, Timo Werner czy Mario Gomez, którzy zajęli dalsze pozycje, byli zdystansowani o kilka długości.
48. DAVID ALABA
Za kilka dni będzie mógł podpisać obowiązujący od początku nowego sezonu kontrakt z innym klubem. Na braku przedłużenia umowy z Bayernem Monachium prawdopodobnie skorzysta Real Madryt. Tym samym zakończy się świetna, trwająca ponad dekadę kariera Austriaka w bawarskim klubie (debiutował w lutym 2010 w pucharowym meczu z Greuther Furth, a do zespołu juniorów trafił dwa lata wcześniej). Okoliczności rozstania może zbyt fajne nie są, gdyż Alaba żądania miał wygórowane, a Bayern raczej od początku nie wykazywał się zbyt wielką elastycznością (no i agent piłkarza został nazywany „chciwą piranią”), ale gdy obie strony spotkają się po tym, jak opadnie „bitewny kurz”, zobaczą, że dały sobie bardzo wiele.
Ot, choćby dwa zwycięstwa w Lidze Mistrzów. W sezonie 2012/13 zasuwał jak superszybki pociąg na lewej stronie przez niemal całą edycję. W poprzednim pod batutą Hansiego Flicka imponował jako stoper. Kto wie, może byłby i hat-trick, gdyby mógł wystąpić w finale z 2012 roku. Wypadł przez kartki, a zastępować musiał Austriaka Diego Contento, dla którego był to drugi mecz w całej edycji. Do tego między innymi dziewięć mistrzostw Niemiec. Nikt nie ma ich więcej, nieliczni zdobyli tyle samo pater.
No a o niebanalnych jak na obrońcę umiejętnościach świadczy choćby fakt, że w kadrze, niesłabej przecież, wielokrotnie występował i jako dziesiątka, i jako ósemka. Stricte piłkarsko z pewnością jeden z lepszych defensorów.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Zero litości ze strony Bayernu, który rozwalił Arsenal 5-1 i zero litości ze strony Alaby. Najpierw odebrał piłkę raczkującemu Cazorli i pokonał Cecha z dystansu, a potem wyłożył ciasteczko Robbenowi. Od Kickera wpadła jedyneczka. Zasłużenie, proszę pana.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Alaba jest niezwykle doceniany w Austrii. Sześć razy zostawał tam piłkarzem roku, a to zdecydowanie najlepszy wynik w historii. Dwa razy wybrano go również sportowcem roku, a w Austrii pokonanie przedstawicieli zimowych dyscyplin to naprawdę duża rzecz. W tej dekadzie oprócz Alaby zrobił to tylko tenisista Dominic Thiem. Poprzednim wyróżnionym piłkarzem był Toni Polster w 1997 roku.
47. LEONARDO BONUCCI
Z Giorgio Chiellinim stworzył jeden z najlepszych duetów obrońców w ostatniej dekadzie. A jak przypomnimy sobie o gościu, który nazywa się Andrea Barzagli, to – w zależności od ustawienia – możemy mówić również o tercetach. Świetnie się panowie uzupełniali i – w pierwszym przypadku – dalej uzupełniają. Czy to w Juventusie, czy w reprezentacji. O ile oczywiście obaj są zdrowi, o co ostatnio nie tak łatwo.
Bonucci do ekipy Juventusu trafił w okresie, w którym zespół ten marzył o powrocie na szczyt po kilka latach przerwy i wiadomych historiach. Nie udało się to tylko w pierwszym sezonie ściągniętego z Bari za 15 baniek obrońcy. Scudetto 10/11 przytulił AC Milan, a Juve zajęło rozczarowujące siódme miejsce. No ale potem przyszło osiem tytułów i czort wie, na ilu się skończy.
Świetna era Juve nierozerwalnie związana jest z Bonuccim, bywał wybierany nawet piłkarzem sezonu.
Osiem tytułów a nie dziewięć? No tak, bo przecież miał też Bonucci ten roczny wypad do Milanu w sezonie 2017/18. Potrzebne mu to było jak koledze z bloku obronnego grzebień, ale się wydarzyło i było poniekąd wynikiem jego niełatwego charakteru. Gdy miał się łapać za bary z trenerem, nie zapalała mu się czerwona lampka. W dodatku strzelił bramkę Juventusowi – idealnie wyskakując do głowy między Chiellinim a Barzaglim – i nie do końca krył radość z tego faktu. Ale został przyjęty ponownie do rodziny, oczywiście przy pewnych protestach i z większą nieufnością, i obu stronom wyszło to na dobre. Na tym wizerunku jest też inna rysa. Podejrzenia o korupcję.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Mecz z wiecznie goniącym Napoli. Udany w wykonaniu Bonucciego. Otworzył wynik niezłą bombą, a bramkę zadedykował choremu synkowi.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspomnieliśmy o tytule piłkarza sezonu, więc tak jak w przypadku Kompany’ego należy podkreślić, jak rzadko taki laur wpada w ręce obrońcy. W przypadku Serie A, gdzie nagrodę ustanowiono w 1997 roku, był prócz Bonucciego tylko jeden taki przypadek. Fabio Cannavaro w 2006 roku.
46. YAYA TOURE
Co to był za pomocnik. Sporo osób deprecjonuje pozycję Iworyjczyka w światowym futbolu przez wzgląd na odpalenie z Barcelony (gdzie wciąż był co najmniej dobry, a już na pewno pożyteczny) albo żenującą końcówkę w Manchesterze City i Olympiakosie. Ale w międzyczasie Yaya Toure był zawodnikiem, którego chciało u siebie 3/4 klubów w Europie. Reszta po prostu o nim marzyła i nie ma co się dziwić. Rosły piłkarz był wielozadaniową maszyną, która nie tylko potrafiła zabić swoim strzałem, ale też spacyfikować niemal każdego.
W tym bardziej dosłownym znaczeniu.
Najbardziej widowiskowym przykładem tego, jak dobry był – a może potrafił być – Yaya Toure jest oczywiście sezon 2013/14, w którym zawodnik Manchesteru City strzelił 20 bramek. Osiągnięcie kapitalne, tym bardziej, że Iworyjczyk nie był żadnym napastnikiem, ani nawet „10”, a po prostu jednym z pomocników. Tylko że wtedy Toure wpadało wszystko. Było niemal pewne, że gdy podejdzie do rzutu wolnego, to bramkarz będzie musiał wyciągać piłkę z siatki. Podobnie było, gdy już brał się z drybling. Rywale po prostu odbijali się od niego, Toure przekładał sobie piłkę, mijał kolejne tyczki i z przerażającą wręcz nonszalancją zdobywał bramki. Ostatecznie miał ich w Premier League więcej niż Aguero, Dżeko, Rooney i Giroud. Lepszy był jedynie gwiazdorski duet z Liverpoolu – Sturridge/Suarez.
Ale Iworyjczyk nie poprzestawał na biciu strzeleckich rekordów jako pomocnik. Jakby tego było mało, zanotował wówczas dziewięć ostatnich podań – wszystkie w meczach, które Manchester City ostatecznie wygrał.
Później Yaya Toure nie grał aż tak wspaniale, ale mimo tego zdołał strzelić dwubramkową liczbę goli także w sezonie 2014/15, co zresztą przyczyniło się do tego, że przez dwa lata z rzędu wybieranego go najlepszym piłkarzem z Afryki. I chociaż rysą na szkle niewątpliwie pozostaje finał związku z The Citizens, obrażanie się na brak urodzinowego tortu i człapanie po boisku w Lidze Mistrzów, to nie ma wątpliwości, że w swoim najlepszym okresie – który wcale nie trwał tak krótko – Iworyjczyk był po prostu debeściakiem.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
W sezonie 2013/14 City naparzało się z Liverpoolem o tytuł. Losy rozstrzygały się właściwie w ostatnich meczach, dlatego warto docenić to, co Yaya zrobił w starciu z Crystal Palace.
Iworyjczyk miał udział w obu, a przy okazji w jedynych, akcjach bramkowych swojego zespołu. Mamy zatem dogranie wprost na głowę kolegi, a później gola, będącego efektem przerzucenia przez ramię obrońcy i strzału prosto w okienko.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Yaya Toure należy do elitarnego grona pomocników, którzy w jednym sezonie Premier League strzelili co najmniej 20 bramek. Iworyjczyk wszedł do niego we wspomnianym sezonie 2013/14. Poza nim takim osiągnięciem pochwalić mogą się jeszcze Frank Lampard (2009/10) oraz Matt Le Tisser (1993/94), który właściwie całą karierę spędził w zawieszeniu między pomocą a atakiem.
45. WAYNE ROONEY
Drugi z najlepszych strzelców w historii Premier League.
Do Alana Shearera zabrakło mu sporo, bo aż 52 gole, ale nikt inny poza ta dwójką na razie przekroczył granicy 200 goli w tej lidze. Może zrobi to Sergio Aguero, który ma najbliżej z wciąż aktywnych graczy (20 bramek), pewnie zrobi do Harry Kane (brakuje 48), ale na razie historia przemawia na rzecz wieloletniego gracza Manchesteru United. Tym fajniej, że przecież nie można zrobić z niego tylko typowej dziewiątki. Nią rzecz jasna też bywał i się w tej roli sprawdzał, ale zapamiętamy go bardziej jako zawodnika harującego dla drużyny i na środkowego napastnika.
Wspomnieliśmy o całościowym dorobku Rooneya w lidze, ale to oczywiście nie tak, że zaliczyliśmy mu osiągnięcia z jeszcze poprzedniej dekady. 101 z tych 208 goli strzelił w mijającym dziesięcioleciu. Nigdy nie był królem strzelców Premier League i z tym rzeczywiście może wiązać się pewien niedosyt, bowiem miewał dorobek, który w chudszych latach spokojnie by koronę dawał. Ot, choćby 27 goli w sezonie 11/12. Van Persie przebił go trzy trafienia, a od momentu ustanowienia Premier League taki wynik dawałby tytuł najskuteczniejszego aż 17 razy.
Inny niedosyt związany jest z reprezentacją. Do strefy medalowej Synowie Albionu wdrapali się na pierwszym turnieju, na który się na załapał. Ale to tylko wymiar drużynowy, bo indywidualnie patrząc, jest drugi pod względem liczby występów (o pięć więcej ma Peter Shilton), ale pierwszy pod względem liczby strzelonych bramek. Ma 53. Przebił Bobby’ego Charltona czy Gary’ego Linekera.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Legendarne spotkanie. Rooney zapakował Szczęsnemu dwie sztuki z rzutów wolnych (duża rzecz), a trzecią dołożył z karnego. Do tego asysta przy trafieniu Naniego. A gdyby jeszcze wszedł mu ten lobik, który zatrzymał się na słupku…
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Rooney przeszedł do historii również z powodu strzelenia najpiękniejszej bramki w czasach Premier League.
A gol wbity Manchesterowi City klasykiem stał się również poza Wyspami.
44. PAUL POGBA
Pamiętacie wróżbę Raymonda Domenecha, który stwierdził Pogba nigdy nie będzie wielkim liderem, bo wielcy liderzy nie noszą takich fryzur? No, dość karkołomna teoria, ale prawda jest też taka, że krótko przystrzyżony, pozbawiony udziwnień na głowie pomocnik na mundialu we Francji naprawdę dał radę. Może nie tak, że pociągnął Francuzów do złota, ale pamiętamy specyfikę tamtej drużyny – jednego lidera nie było, co pokazuje choćby to, że tytuł MVP sprzątnął zwycięzcom sprzed nosa srebrny w drużynie Luka Modrić.
Oczywiście kolejne miesiące i lata pokazały, że w głowie pomocnika nie nastąpił nagły przełom. Rozwód, który bierze z Manchesterem United, to ciągłe przeciąganie liny i wieczne wbijanie szpilek, często przykrywa Pogbę jako piłkarza. Okej, jest to dość proste, bo Francuz na boisku irytuje. Ale przecież jeszcze sezon 18/19 kończył w najlepszej jedenastce Premier League, choć kapitalnie grał dopiero po zwolnieniu Jose Mourinho. Wtedy wydawało się, że jednak chce i może pociągnąć Czerwone Diabły w kierunku dawno niewidzianej wielkości. Dziś już chyba nikt nie ma złudzeń.
No ale Pogba to też, a może przede wszystkim, cztery świetne sezony w Juventusie. Był najlepszym piłkarzem turyńskiego klubu, a w pewnym momencie również całej ligi. Nie przez przypadek Manchester odkupił wypuszczony wcześniej diament za ponad 100 baniek. Przypomnijmy, że przez rok, do momentu transferu Neymara, był to historyczny rekord.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Znów derby Manchesteru. Wielki powrót United. Po 30 minutach Czerwone Diabły przegrywały po trafieniach Kompany’ego i Gundogana, ale wtedy dubletem popisał się idealnie wchodzący w pole karne Pogba, wystarczyły mu dwie minuty. Szalę na korzyść gości przechylił kwadrans później Smalling.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspomnieliśmy o tym, że złoto mundialu w Rosji nie szło w parze z indywidualnymi wyróżnieniami. Warto jednak przypomnieć, że cztery lata wcześniej w Brazylii Pogbę wybrano najlepszym młodym piłkarzem turnieju. Inni nominowani to Raphael Varane i Memphis Depay. Może to nie świadczy najlepiej o młodych piłkarzach na turnieju (cztery lata później był choćby Mbappe), ale też nie przesadzajmy.
43. XABI ALONSO
Obecnie, po zakończeniu kariery w połowie 2017 roku, trenuje rezerwy Realu Sociedad. I podobno bardzo dobrze sprawdza się w tej roli. Na pewno na tyle, że już teraz Karl-Heinz Rummenigge wymienia jego nazwisko w gronie potencjalnych trenerów Bayernu Monachium w dalszej lub bliższej przyszłości. Oczywiście nie jest to ranking obiecujących szkoleniowców, ale wszystko jest tu powiązane – nie byłoby takiej „deklaracji”, gdyby w Bawarii nie wiedzieli, z jakim gościem mieli do czynienia, a Xabi Alonso świetnie zaprezentował się tam jako piłkarz.
Niby schodzący ze sceny, bo do Bayernu trafił jako niespełna 33-latek, a jednak zapewniający świetny poziom w środku pola. Na dobrą sprawę nie musiał kończyć po sezonie 16/17. Zaliczył blisko 40 gier we wszystkich rozgrywkach, trzymał się, pewnie znaleźliby się chętni, o ile nie byłbym nim sam Bayern. – Zawsze chciałem przejść na emeryturę wcześniej niż później. Chciałem zakończyć karierę w klubie z najwyższej półki, a Bayern takim jest – tłumaczył.
Nie dziwi nas to, że sprawdza się w trenerce, gdyż mówimy o jednym z najbardziej inteligentnych zawodników w ostatniej dekadzie. Żaden przeciwnik nie mógł czuć się przy nim spokojny. Nawet oddalony o kilkadziesiąt metrów bramkarz. Xabi uwielbiał sprawdzać czujność golkiperów z dalszej odległości.
Jeśli chodzi o tę dekadę, do owocnego czasu w Bayernie trzeba rzecz jasna zaliczyć mu też większość okresu spędzonego w Realu Madryt, a także mistrzostwo Europy. Tu mimo piekielnie mocnej konkurencji zagrał prawie wszystko od dechy do dechy. Był w jedenastce turnieju. O jego klasie świadczy też to, jak mocno cierpiał bez niego Liverpool.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Być może nie byłoby triumfu na wspomnianym Euro, gdyby nie to, że w ćwierćfinale odesłał do domu Francuzów, zaliczając oba trafienia. Był to jego setny mecz w kadrze, więc wybrał świetny moment.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Potrzebował ledwie pięciu meczów w Bayernie, by pobić rekord Bundesligi w liczbie kontaktów z piłką w pojedynczym spotkaniu (206) i rekord celnych podań (196). Szybko dał sygnał, że przyjechał profesor.
42. RAPHAEL VARANE
Kolejny mistrz świata z Francuzami. Tytuł ten był o tyle ważniejszy, że niekiedy – szczególnie w tych gorszych okresach Realu – mówi się, że bez Ramosa u boku Varane zjeżdża kilka półek niżej. Giorgio Chiellini pisał nawet, że Francuz bez szefa defensywy Królewskich (podobnie jak Marcelo i Carvajal) wygląda jak gość z Primavery.
Tymczasem na mundialu w kadrze Francji Ramos nie grał. Grał Umtiti, którego przyszłość trochę zweryfikowała. I co? I Francja wygrała turniej, prezentując żelazną defensywę w większości meczów, a sam Varane był rzecz jasna w jedenastce turnieju. Mówiło się zresztą o tym, że powinien w tym tamtym roku zgarnąć Złotą Piłkę. Michel Platini podkreślał wręcz, że to w zasadzie jedyny sensowny wybór, bowiem nie było innego gracza, który miałby tak „złoty” rok, a wtórowały mu inne autorytety, podkreślając to, jak mocno w plebiscytach poszkodowani są obrońcy. Stanęło na siódmym miejscu, co było rozczarowaniem, ale nie zmienia opinii na jego temat.
Co ważne – Varane ma dopiero 27 lat. Czasami aż trudno w to uwierzyć, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że przykładał nogę do niemal wszystkich sukcesów Realu w ostatniej dekadzie. Nie załapał się tylko na zdobyty w sezonie 10/11 Puchar Króla.
I pomyśleć, że wzorem obrońcy był dla niego, wychowanka akademii Lens, Jacek Bąk. – Podpatrywaliśmy go, jak gra. Kilka razy minęliśmy się w drzwiach szatni, ale nie miałem okazji z nim porozmawiać. Muszę też przyznać, że po prostu brakowało mi odwagi, aby poprosić go o wspólne zdjęcie – mówił w jednym z wywiadów.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie strzela mnóstwa bramek, ale jeden z pięciu goli dla kadry padł w bardzo ważnym momencie. W ćwierćfinale mistrzostw świata udało się zatrzymać groźny urugwajski atak i samemu zaszkodzić rywalowi pod jego bramką.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Raphael Varane swoją czwartą Ligę Mistrzów wygrał miesiąc po 25. urodzinach. W tej formule nikt w historii nie miał takiego tempa, a w całych dziejach Pucharu Europy szybszy był wyłącznie Juan Santisteban, który czwarty triumf z Realem zaliczył jeszcze jako 23-latek.
41. GONZALO HIGUAIN
– Ludzie pamiętają tylko to, czego nie trafiłeś. Taki jest futbol. Widziałem, jak moja rodzina cierpi z powodu rzeczy, o których mówiono. Ludzie rozmawiają, nie myśląc, że zawodnicy są także ludźmi takimi jak oni. Jestem 15 lat w tej branży. Jeśli nie jesteś gruboskórny, zło rośnie. Jest ono akceptowalne w piłce – mówił po zakończeniu w 2019 roku kariery reprezentacyjnej. Wraz z Albicelestes zdobywał srebrne medale w mistrzostwach świata i w Copa America (dwukrotnie), a ogółem rozegrał w drużynie narodowej 75 meczów, w których strzelił 31 bramek i zaliczył 13 asyst.
No ale pił rzecz jasna do tego, że był uznawany za głównego winowajcę tego, że wśród tych srebrnych medali nie pojawiło się żadne złoto. Dostało mu się za finał mistrzostw świata. w 21. minucie nie trafił, będąc sam na sam z Neuerem, a gdy już do siatki drogę znalazł, okazało się, że zupełnie nie kontrolował linii spalonego. Dostało mu się za finał z Chile w 2015 roku, gdyż najpierw nie trafił z ostrego kąta w doliczonym czasie gry, a potem zmarnował karnego w konkursie jedenastek (później to samo zrobił Banega). No i dostało mu się za powtórkę w 2016 roku. Również zmarnował setkę, a do jedenastki już nie podchodził, bo został zmieniony przed końcem spotkania.
Sporo tego, ale trochę racji Higuain też ma, bowiem w drodze do tych finałów zawsze miał swoje momenty chwały. Jedyne trafienie w ćwierćfinale z Belgią, dwa trafienia w 2015 roku czy dublety z Wenezuelą i USA rok później. No i nie zapominajmy o karierze klubowej, w której strzelał aż miło. Od początku dekady aż do opuszczenia Europy w tym roku nie miał sezonu, w którym nie strzeliłby dwucyfrowej liczby bramek.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Koncert Realu Madryt z kwietnia 2011. Liczbowo najlepszy mecz Higuaina w karierze, który strzelił hat-tricka i zaliczył dwie asysty.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2015/16 Higuain został królem strzelców Serie A po zapakowaniu 36 goli. Tym samym pobił 66-letni rekord Szweda Gunnara Nordahla. W zeszłym sezonie wyczyn Argentyńczyka powtórzył Ciro Immobile.
40. ANGEL DI MARIA
Zostajemy przy Argentyńczykach. Di Maria był zresztą świadkiem wszystkich wzlotów i upadków Higuaina, nierzadko to on dogrywał mu piłki. Nie miał takiej okazji w finale mistrzostw świata i opuszczenie tego meczu jest jedną z traum piłkarza PSG. Strzelił gola w dogrywce w meczu ze Szwajcarią w 1/8, był bohaterem. Ale w kolejnym spotkaniu wytrwał na placu tylko 33 minuty, musiał opuścić półfinał i nie zdążył dojść do siebie na stracie z Niemcami. Kto wie, czy Argentyńczykom nie zabrakło tego dnia właśnie jego.
– Tamtego poranka cierpiałem. To było najgorsze, co przytrafiło się w mojej karierze – mówił potem di Maria. I z żalem dodawał, że źle zachował się w tej sytuacji Real Madryt, który nie chciał by jego piłkarz ryzykował występem w tym meczu. – List z Realu przyszedł przed południem w dniu finału. Moja noga była obłożona lodem, ponieważ chciałem zagrać z Niemcami. Podarłem list tak szybko, jak to możliwe, nie zwracając na niego uwagi.
Jeszcze tego samego lata opuścił szeregi Królewskich. Z którymi wygrał Ligę Mistrzów, mistrzostwo Hiszpanii, dwa Puchary Króla, Superpuchary w kraju i na kontynencie. W Manchesterze United, do którego trafił za 75 dużych baniek, nie poszło mu tak jak sobie wymarzył (aczkolwiek 16 bramek wypracowanych w 32 meczach to niezły wynik, tylko Fabregas miał więcej asyst w PL), ale po transferze do PSG znów pokazywał, że jest jednym z najlepszych skrzydłowych ostatniej dekady. Zwróćcie uwagę na liczby. 100 asyst i 86 goli w 237 meczach.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Zemsta na Realu, czyli dwa gole wbite Królewskim w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Według statystyk UEFA zaliczył już 32 asysty w Champions League. W całej historii rozgrywek lepsi są tylko dwaj piłkarze. No, zgadliście. Leo Messi (36) i Cristiano Ronaldo (41). W tym sezonie pomocnik paryżan przeskoczył niezłe grono: Iniestę, Xaviego i Giggsa.
39. GERARD PIQUE
Długo się zastanawialiśmy, jak wysoko umieścić Gerarda Pique i tak naprawdę wciąż nie jesteśmy pewni, czy podjęliśmy słuszną decyzję. No bo którego Pique należy właściwie w tych rozważaniach brać pod uwagę? Tego u szczytu formy, fenomenalnego nie tylko w rozbijaniu akcji rywali, ale i wyprowadzaniu futbolówki z własnej połowy? A może tego rozkojarzonego, nieco ociężałego, wiecznie spóźnionego? Pique to w pewnym sensie piłkarski doktor Jekyll i pan Hyde. Zawodnik o dwóch twarzach. W mijającej dekadzie rzecz jasna znacznie częściej objawiał światu swoje dobre oblicze, lecz na ciemne strony Hiszpana też należy brać poprawkę. Stąd jego nieobecność w TOP25.
Skoro jednak ustaliliśmy, że pozytywów w grze Pique było więcej niż wpadek, to skupmy się na nich. Osiągnięcia Hiszpana można wyliczać długo. Dwa triumfy w Lidze Mistrzów w omawianym przez nas okresie, do tego mistrzostwo Europy i sześć triumfów w La Lidze. Potężny dorobek, a przecież pomniejszych trofeów nawet nie wymieniamy, by nie ciągnąć tej wyliczanki w nieskończoność.
Trzeba jednak odnotować, że mniej więcej w połowie dekady Pique – być może ze względu na nawał dodatkowych obowiązków biznesowych, które mocno go pochłaniają – zaczął mieć coraz większe kłopoty z ustabilizowaniem wysokiej formy. Na dwa znakomite miesiące często przypadał u niego jeden fatalny, upstrzony babolami. Nie może zatem dziwić, że od paru ładnych lat Barcelona żegna się z Ligą Mistrzów w żenujących okolicznościach. I te klęski po części obciążają też sumienie Hiszpana jako lidera defensywy. Przypomnijmy dla porządku:
- (2017) 0:3 z Juventusem (a wcześniej 0:4 z PSG) – cały mecz Pique
- (2018) 0:3 z Romą – cały mecz
- (2019) 0:4 z Liverpoolem – cały mecz
- (2020) 2:8 z Bayernem Monachium – cały mecz
Doliczyć można jeszcze 0:2 z Atletico, a także wcześniejsze 0:7 z Bayernem. Oczywiście nie chcemy postawić tutaj Pique w roli samodzielnego winowajcy, ale widać wyraźnie, że w wielu kluczowych dla Barcy meczach Hiszpan po prostu zawiódł. Co rzuca cień na jego wielkie osiągnięcia.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie ma dla Pique ważniejszych meczów niż konfrontacje z Realem Madryt, w które Hiszpan – czy raczej należałoby tutaj powiedzieć: Katalończyk – angażuje się całym sercem i duszą. W 2011 roku Blaugrana wyeliminowała „Królewskich” w półfinale Ligi Mistrzów. Na Estadio Santiago Bernabeu goście wygrali 2:0. O ofensywę zadbał Messi, z kolei Pique zatroszczył się, by Real ani razu nie trafił do siatki.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Pique w mijającej dekadzie zdobył aż 42 gole na klubowej arenie. Nie jest on może aż tak bramkostrzelnym zawodnikiem jak Sergio Ramos, jego partner z reprezentacji Hiszpanii, lecz regularności strzeleckiej nie można stoperowi Barcy odmówić.
38. MESUT OEZIL
Trudno dziś właściwie ocenić Mesuta Oezila, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej pomocnik Arsenalu znalazł się w ostatnich miesiącach. Choć ma dopiero 32 lata, więc nie jest piłkarskim emerytem, to coraz więcej wskazuje na to, że jego kariera na najwyższym europejskim poziomie bezpowrotnie się zakończyła. Niemiec jeszcze kilka lat temu był motorem napędowym ofensywy „Kanonierów”. Obecnie jest już tylko kulą u nogi. Na dodatek kulą wykonaną ze szczerego złota, ponieważ kontrakt Oezila z Arsenalem wart jest dziesiątki milionów euro.
Zanim jednak Niemiec stał się problemem, był – jako się rzekło – liderem.
Najpierw liderem Realu Madryt. Oezil idealnie nadawał się bowiem do stylu gry Jose Mourinho, opartego na bardzo szybkich, kombinacyjnych akcjach. Ofensywny pomocnik „Królewskich” doskonale napędzał kontry swojego zespołu i posyłał kapitalne otwierające podania do Cristiano Ronaldo, Angela Di Marii, Gonzalo Higuaina czy Karima Benzemy. W latach 2010 – 2013 Oezil w samej tylko hiszpańskiej ekstraklasie wypracował partnerom przeszło pięćdziesiąt bramek. Mógł wówczas aspirować do miana jednego z najlepszych playmakerów na świecie. Nie udało mu się wprawdzie z Realem sięgnąć po Puchar Mistrzów, lecz Los Blancos w sezonie 2011/12 odbili mistrzostwo kraju z rąk FC Barcelony i uczynili to w doskonałym stylu. Real strzelił wtedy 121 goli w lidze. Oezil był jedną z centralnych postaci w taktycznej układance Mourinho.
Po przenosinach do Arsenalu niemiecki pomocnik przygasł, jednak trzeba podkreślić, że od czasu do czasu wciąż potrafił wznieść się na wyżyny. Jak choćby w sezonie 2015/16, gdy zapisał na swoim koncie 19 asyst w Premier League. W 2014 roku sięgnął też po mistrzostwo świata. Jednak summa summarum Oezil nie spełnił pokładanych w nim nadziei po przeprowadzce z Madrytu do Londynu Wielki tylko bywał, a nie był.
Co spowodowało jego zjazd?
Teorie są różne. Niektórzy twierdzą, że Niemcowi brakuje właściwej motywacji. Inni uważają, że to kwestia pozaboiskowych skandali. Jeszcze inni dowodzą, iż najnowsze taktyczne trendy w świecie futbolu zadziałały na jego niekorzyść. Tak czy owak, trochę szkoda, że sprawy się w ten sposób potoczyły, ponieważ obserwowanie w akcji Oezila w jego najlepszej formie było po prostu czystą przyjemnością.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Maj 2011 roku, Real wygrywa na wyjeździe z Sevillą 6:2. Oezil w tym szalonym meczu zapisał na swoim koncie hat-tricka asyst. A mogło być ich znacznie więcej, gdyby partnerzy Niemca wykazali się jeszcze lepszą skutecznością.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Jesienią 2015 roku Mesut Oezil zapisał na swoim koncie w Premier League aż siedemnaście asyst. Wydawało się wówczas, że pobije wszelkie rekordy w tym względzie. Ostatecznie wiosną Niemiec mocno spuścił z tonu, jak to on, ale jego jesienną passę i tak wypada docenić. Oezil zanotował wówczas serię siedmiu ligowych meczów z rzędu z co najmniej jednym decydującym podaniem do partnerów.
37. GIORGIO CHIELLINI
Bardzo możliwe, że ze wszystkich zawodników, którzy załapali się do naszego rankingu, Giorgio Chiellini jest tym, któremu najdalej do takich określeń jak „efektowny”, „błyskotliwy” czy „magiczny”. Włoch nie ma nic wspólnego z elegancją, kojarzoną tradycyjnie z najwybitniejszymi stoperami z Italii, takimi jak Alessandro Nesta, Franco Baresi czy Gaetano Scirea.
Jeżeli szukać historycznych porównań, Chielliniego można uznać prędzej za kolejne wcielenie słynnego brutala z lat osiemdziesiątych, Claudio Gentile. Obaj na boisku zwykli się bowiem stosować do starej, bokserskiej zasady: „doskocz, przypieprz, odskocz”. Giorgio nawet nos ma jak klamka od zakrystii, typowo bokserski. Chyba nie było w ostatniej dekadzie zawodnika, który tak często jak on grałby z opatrunkiem na głowie albo ochronną maską na twarzy.
Włoski stoper to pod wieloma względami relikt przeszłości. W czasach, gdy obrońców coraz częściej rozlicza się z precyzji w rozegraniu piłki, on koncentruje się niemal wyłącznie na podstawowej robocie defensora. Czyli na rozbijaniu ataków rywali. I robi to z właściwym sobie wdziękiem. Faulując, jeżdżąc na tyłku, walcząc do upadłego o każdą futbolówkę, nawet kosztem uszczerbku na zdrowiu. Własnym i przeciwnika. Oczywiście każdego poturbowanego rywala Włoch natychmiast przeprasza i obiecuje mu poprawę. „Walnąłem cię łokciem w łeb? Mamma mia, to się już więcej nie powtórzy, lo prometto”. Rzecz jasna przy najbliższej sposobności łokieć Chielliniego ponownie idzie w ruch.
Nie chcemy jednak, żeby to zabrzmiało, że robimy z piłkarza Juventusu prostego drwala. Chiellini to nie tylko inteligentny gość prywatnie, ale i piekielnie roztropny, świetnie czytający grę zawodnik. Nie ma przypadku w tym, że w trakcie mijającej dekady dwukrotnie dotarł z Juventusem do finału Champions League, a defensywę „Starej Damy” przez wiele lat postrzegano jako jedną z najlepszych na Starym Kontynencie.
Gdzie gra Chiellini, tam jest świetna obrona. Włoch stanowi w tym względzie gwarancję jakości.
Wiele wskazuje na to, że 36-letni dziś defensor karierę skończy jednak niespełniony, jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało, gdy mowa o dziewięciokrotnym mistrzu Włoch. W finale Euro 2012 Chiellini nabawił się kontuzji już po 20 minutach gry, Italia przegrała. W finale Ligi Mistrzów 2014/15 w ogóle nie zagrał z powodu urazu. Juve poległo Z kolei dwa lata później „Stara Dama” dojechała do finałowego starcia Champions League na oparach i została dotkliwie rozszarpana przez Real Madryt. Nie ma zatem Chiellini na koncie ani sukcesu w narodowych barwach, ani zwycięstwa w najważniejszych rozgrywkach klubowych. Ale to nie zmienia faktu, że indywidualnie ze swojej kariery wycisnął niemalże maksa.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Chiellini lubi rządzić nie tylko pod własną bramką, ale i w polu karnym przeciwnika. Nieźle sobie poczynał choćby w ligowym starciu z Sampdorią z 2016 roku, gdy zapakował genueńczykom dublet.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Giorgio Chiellini to jedyny piłkarz Juventusu, który zdobył z tym klubem wszystkie dziewięć tytułów mistrzowskich w latach 2012-2020.
36. EDINSON CAVANI
Ostatnio o Cavanim pisaliśmy tak: – Ma na koncie miliony, a do rodzinnej miejscowości w departamencie Salto tłukł się kilka godzin w zatłoczonym busie w środku zimy. Ścina trawę z kosą w ręku. Strzyże owce. Po nocach chodzi z ojcem na polowania. Pasjonuje się rolnictwem. Studiuje agronomię. Spędza godziny na łowieniu ryb. Ćwiczy balet. Czyta Biblię. Piłkarzem jest świetnym, prawdopodobnie jednym z najwybitniejszych snajperów swojej generacji, ale nigdy nie udało mu się dojść na sam szczyt. Inna sprawa, że wcale nie musiał, bowiem opowiadanie o Edinsonie Cavanim tylko przez pryzmat setek strzelonych przez niego goli mija się z jakimkolwiek celem i rozmywa to, co w jego historii najważniejsze.
I rzeczywiście coś w tym jest. Cavani to na tyle nietuzinkowa postać, że trudno mówić o nim wyłącznie na podstawie statystyk strzeleckich. Ale to właśnie te numerki miały kluczowe znaczenie, gdy zastanawialiśmy się, na której właściwie lokacie w rankingu umieścić Urugwajczyka. Piłkarz Manchesteru United od sezonu 2010/11 do 2019/20 strzelił na arenie klubowej aż 307 goli. Tylko trzech zawodników jest od niego pod tym względem lepszych w omawianym okresie – Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Robert Lewandowski.
Ktoś powie: wielkie mecyje, grać przez ładnych parę lat dla obrzydliwie bogatego hegemona francuskiej ekstraklasy i nabić sobie statystyki na obijaniu ogórków. Byłaby to jednak niesprawiedliwa ocena. Trzeba bowiem pamiętać, że swoje strzeleckie popisy w tej dekadzie Cavani rozpoczął w barwach Napoli, gdzie spędził trzy sezony i za każdym razem przekraczał barierę dwudziestu trafień w Serie A. Tak naprawdę przeprowadzka do PSG początkowo wyhamowała Urugwajczyka. W Parku Książąt pozycja numer dziewięć należała przez dłuższy czas do Zlatana Ibrahimovicia i Cavani musiał się zadowalać rolą fałszywej dziewiątki, bocznego napastnika, albo nawet lądował na ławce i wchodził na murawę jako dżoker. Centralną postacią dla ofensywy PSG urugwajski snajper stał się dopiero w sezonie 2016/17.
Strzelił wtedy 49 goli w 48 występach na wszystkich frontach. Kosmiczny rezultat, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że Cavani to nie jest egzekutor idealny. Często potrzebuje czasu, żeby się wstrzelić.
Z Napoli wygrał Puchar Włoch. Z reprezentacją Urugwaju (jako zmiennik) zatriumfował w Copa America, z PSG sięgnął po sześć tytułów mistrzowskich i kilkanaście krajowych pucharów. Całkiem sympatyczny dorobek, a jeśli połączyć go ze strzeleckimi wyczynami Cavaniego, otrzymamy obraz naprawdę kapitalnego snajpera. A trzeba pamiętać, że Urugwajczyk to nie tylko bramki – zasłynął też jako pracuś w defensywie.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
8 listopada 2012 roku Napoli pokonało przed własną publicznością Dnipro Dniepropietrowsk 4:2. Wszystkie gole dla gospodarzy strzelił Edinson Cavani. A co jedna bramka, to piękniejsza.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Cavani plasuje się na piątym miejscu na liście najskuteczniejszych zawodników w dziejach Napoli, choć spędził w tym klubie tylko trzy sezony. Jedenastu trafień zabrakło mu do wyrównania dorobku Diego Maradony.
35. MATS HUMMELS
Fenomenalny mundial w 2014 roku. Sześć nominacji Kickera do najlepszej jedenastki Bundesligi w latach 2011 – 2020. Pięć tytułów mistrzowskich w Niemczech – dwa z Borussią Dortmund, trzy z Bayernem Monachium. Do tego tyle krajowych pucharów i superpucharów, że nawet pan trener Andrzej Strejlau by pozazdrościł. Co tu dużo mówić – Mats Hummels ma za sobą wprost kapitalną dekadę. Nawet jeżeli jego pobyt w Bayernie nie udał się w stu procentach, to niemieckiego stopera i tak należy zaliczyć do najwybitniejszych obrońców ostatnich lat.
Świetny w powietrzu, przystojny, niezwykle kreatywny i precyzyjny w rozegraniu, pewny siebie pod pressingiem, więcej niż solidny w kryciu, doskonale czytający grę. Hummelsowi w jego topowej formie trudno zarzucić cokolwiek. Gość po prostu ma wszystko, czego można oczekiwać od nowoczesnego defensora. W nawiązaniu do futbolu amerykańskiego, bywa nawet niekiedy nazywany quarterbackiem ze względu na swój nietuzinkowy przegląd pola. I jest to całkiem ciekawe porównanie.
Mats rzeczywiście czasami wciela się po prostu w rolę głęboko cofniętego rozgrywającego, skanującego przed sobą całą przestrzeń boiska i rozprowadzającego akcję tam, gdzie pojawia się słaby punkt w zespole przeciwnika. Dość powiedzieć, że w sezonie 2011/12 zanotował w Bundeslidze aż dziewiętnaście kluczowych podań. Kapitalny wynik jak na stopera, a Hummels podobnych dokonań ma więcej.
– Nigdy nie martwię się o dyspozycję Matsa. To najzdolniejszy obrońca w Niemczech. Jeżeli jest zdrowy, zawsze go wystawię – zachwycał się niegdyś niemieckim stoperem Juergen Klopp.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Cofamy się na sam początek dekady. Wiosna 2011 roku. Hummels trafia do siatki w Monachium, Borussia wygrywa z Bayernem i kilka tygodni później świętuje mistrzostwo Niemiec. Tak się rodził fenomen ekipy Kloppa, dla której Hummels był postacią kluczową.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Hummels zapisał na swoim koncie co najmniej jednego gola w każdym z trzynastu ostatnich sezonów Bundesligi. To jedyny taki przypadek w niemieckiej ekstraklasie. W tym sezonie doświadczony Niemiec ma już zresztą w dorobku aż trzy trafienia.
34. SERGIO BUSQUETS
Tak, zdajemy sobie sprawę, że Sergio Busquets od roku czy dwóch zbiera za swoją grę recenzje albo przeciętne, albo wręcz słabe. Zdajemy sobie sprawę, że jest to piłkarz, który świetnie się odnajdywał w – nazwijmy to dla uproszczenia – erze tiki-taki, ale już w erze gegenpressingu wygląda jak gość, którego ktoś wrzucił do pralki nastawionej na mocne wirowanie. Byłoby jednak nie fair wobec Hiszpana, gdybyśmy jego dorobek w całej dekadzie 2011 – 2020 sprowadzili nagle do dwóch ostatnich, niezbyt udanych sezonów, bowiem jeszcze kilka lat temu Busquets był niewątpliwie jednym z najlepszych, a kto wie, czy po prostu nie najlepszym defensywnym pomocnikiem europejskiego futbolu.
W trakcie upływającej dekady wywalczył mistrzostwo Europy, dwa razy sięgnął po Ligę Mistrzów, sześć razy po mistrzostwo kraju i pięć razy po Puchar Króla. Za kadencji Pepa Guardioli wyrósł na postać absolutnie fundamentalną dla Barcy. Choć mówiło się o nim radziej niż o Messim, Xavim czy Inieście, kolejni trenerzy katalońskiej ekipy nie wyobrażali sobie wyjściowej jedenastki bez Busquetsa. Dość powiedzieć, że Hiszpan od sezonu 2010/11 do 2020/21 rozegrał przeszło 500 spotkań na klubowej arenie. Plus 94 mecze w kadrze.
Jest po prostu niezniszczalny. I uwielbiany przez szkoleniowców oraz partnerów:
- Vicente del Bosque: – Oglądasz mecz, nie widzisz Busquetsa. Obserwujesz Busquetsa, widzisz cały mecz.
- Xavi: – Busi natychmiast cię dostrzega. Zawsze stara się upraszczać grę.
- Johan Cruyff: – Busquets to skarb dla każdego trenera.
- Pep Guardiola: – Gdybym mógł jeszcze raz zostać piłkarzem, chciałbym być Busquetsem.
- Rio Ferdinand: – Fascynuje nas piękno gry Barcelony, ale ich sukces tkwi w prostocie, jaką zapewnia Busquets.
Cóż, może dlatego teraz tak trudno usadzić Busquetsa na ławce.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
„Klasyk” sprzed czterech lat. Wtedy Busquets nie tylko nadążał za grą, ale wręcz ją przyspieszał.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Busquets za kadencji Pepa Guardioli ustanowił rekord Barcelony pod względem liczby ligowych występów z rzędu, które zakończyły się zwycięstwem Blaugrany. Defensywny pomocnik zanotował passę 25 kolejnych zwycięstw w La Lidze.
33. KYLIAN MBAPPE
Ledwie 22 lata na karku i już tak wysoka pozycja w rankingu obejmującym całą dekadę? Otóż tak. W przypadku Kyliana Mbappe nie wahaliśmy się ani przez sekundę i mamy pełne przekonanie, że francuski napastnik zasłużył na docenienie. Zresztą, umówmy się, on rzeczywiście dopiero co obchodził dwudzieste drugie urodziny, ale dorobku pozazdrościć może mu już teraz niejeden weteran. Mbappe to czterokrotny mistrz Francji (trzy tytuły z PSG, jeden z Monaco), dwukrotny zdobywca Pucharu Francji i Pucharu Ligi Francuskiej, finalista Ligi Mistrzów, a przede wszystkim – triumfator ostatnich mistrzostw świata, podczas których zdobył aż cztery gole i został wybrany do najlepszej jedenastki turnieju.
Spójrzmy, jak długo na mundialowy triumf czekają Messi, Ronaldo czy Neymar. Ci dwaj pierwsi będą mieli zapewne jeszcze jedną, góra dwie szanse na sukces. Tymczasem Mbappe najcenniejsze futbolowe trofeum już zgarnął i to nie jako statysta, lecz gwiazda pierwszego planu.
Jeżeli Francuzowi dopisze zdrowie i forma, może on pobić wszelkie znane nam strzeleckie rekordy. Już teraz gracz Paris Saint-Germain ma na swoim koncie 130 goli w klubowym futbolu. W samej tylko Champions League zanotował 21 trafień. To tylko o dwa mniej od Gonzalo Higuaina. O cztery mniej od Robina van Persiego, o pięć od Luisa Suareza, o dziesięć od Samuela Eto’o, o jedenaście od Alessandro Del Piero. Jak szybko Mbappe prześcignie tych wszystkich gigantów? Zajmie mu trzy czy może cztery lata, by wskoczyć do dziesiątki najskuteczniejszych snajperów w historii Ligi Mistrzów? Możliwości tego chłopaka zdają się być niespożyte.
Dziś gotowi jesteśmy postawić dolary przeciwko orzechom, że w rankingu obejmującym dekadę 2021 – 2030 Kylian Mbappe uplasuje się nie tylko w czołowej trzydziestce, ale w czołowej trójce. Zahamować mogą go tylko kłopoty zdrowotne. Bo na pewno nie obrońcy. Z nimi Francuz radzi sobie z łatwością przy wykorzystaniu swojego nieziemskiego przyspieszenia. Aż się przypomina młody Ronaldo Nazario.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Mistrzostwa świata 2018, starcie Francji z Argentyną. Mbappe był wówczas nieuchwytny.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Mbappe to najmłodszy zawodnik w historii Ligi Mistrzów, który zdobył w tych rozgrywkach co najmniej 20 goli. Francuz uwinął się szybciej nawet od Leo Messiego. Jest on także najmłodszym graczem w najnowszej historii futbolu, który przekroczył barierę stu bramek strzelonych dla klubu z topowych lig Starego Kontynentu. Dokonał tego prawie trzy lata szybciej od swojego idola, Cristiano Ronaldo.
32. VIRGIL VAN DIJK
Gdyby brać pod uwagę nie ostatnią dekadę, ale pięć lat, to Holender pewnie byłby jeszcze wyżej. No dobra, na pewno. Bo zawodnik Liverpoolu swoje miejsce w tym zestawieniu wywalczył nie popisami w Groningen, ani nawet nie w Celticu, gdzie w konia zrobił go Miro Radović, lecz dzięki grze w Southampton i w The Reds właśnie. Trudno w to uwierzyć, ale za pięć dni minie trzecia rocznica ogłoszenia van Dijka zawodnikiem klubu z Anfield. I nie ma co uważać, że następne słowa będą przesadzone. Obrońca odmienił oblicze klubu.
Van Dijk stał się nie tylko istotną częścią składu drużyny, która wywalczyła pierwsze mistrzostwo Liverpoolu w historii Premier League, lecz także najlepszym defensorem ligi. Jego lata spędzone w Southampton można określić jako dobre, lecz daleko im było do tego, co van Dijk zaczął prezentować w Liverpoolu. Niemniej Koeman zrobił niezły biznes i pokazał, że przynajmniej wtedy miał dobrego nosa co do przyszłych gwiazd. Sprowadzeni przez niego Mane i van Dijk zrobili kariery na Anfield, a zarząd z St. Mary’s Stadium wzbogacił się o grube miliony. W końcu za samego Holendra Liverpool wyłożył bagatela 75 milionów funtów. Wydawało się to kwotą przesadzoną. Andrzej Twarowski stwierdził nawet, że tyle to można dać za van Gogha, a nie za van Dijka. I nie był polski komentator w swej ocenie osamotniony.
Ba! Niewiele wskazywało, że się tak pomyli. Los sprawił jednak, że van Dijk wyrósł w pewnym momencie nie na najlepszego środkowego obrońcę, a na jednego z najlepszych piłkarzy świata. Konkretnie drugiego, bo to miejsce w plebiscycie Złotej Piłki zajął w 2019, choć można się zastanawiać, czy nie został skrzywdzony.
Ówczesne docenienie (czy dla niektórych niedocenienie) pokazały, na jakim poziomie stoi holenderski defensor.
Van Dijk zupełnie zdominował konkurentów, sprawił, że obrona Liverpoolu przestała przypominać tragikomiczny żart, wreszcie doprowadził do tego, iż mimo faktu objęcia prowadzenia w ligowej tabeli przez The Reds, wciąż mówi się o tym, co by było, gdyby 29-latek nie doznał paskudnej kontuzji po faulu Jordana Pickforda. Monolit.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
To, że van Dijk potrafi bronić, to wiemy wszyscy. Dlatego jeśli wybrać jakiś mecz, to ten, w którym Holender poza swoimi zwyczajowymi działaniami, dołożył coś więcej. A konkretnie dwa gole.
Jasne, w tamtym momencie było już 3:0, ale czy to coś właściwie zmienia? Zawodnik Liverpoolu pofrunął do piłki w taki sposób, że pewnie miały szansę mierzyć się z Jackiem Wszołą. Nic dziwnego – wygrał w tym meczu wszystkie pojedynki główkowe.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Było to wielokrotnie podważane, niektórzy się z tego śmiali, ale… van Dijk pozostaje tym obrońcą, którego nikt, nawet jeden piłkarz, nie potrafił przedryblować w całym sezonie Premier League (2018/19). Część osób mówi, że wynika to ze stylu gry Holendra, który faktycznie unika niepotrzebnych pojedynków, ale dajmy spokój. To osiągnięcie, którego już nikt może nie pobić, bo i nie za bardzo jest jak.
31. N’GOLO KANTE
Ile to o Francuzie mogliśmy się naczytać, to głowa mała. A to, że jest tak skromny, że wstydzi się rozdawać autografy. Że jest tak skromny, że używa starego iPada. Że jest tak skromny, że wstydził się zapoznać z klubowym trofeum i pucharem za zdobycie mistrzostwa świata. Całe szczęście, że Kante jest na tyle nieskromny, że zdołał zostać jednym z najlepszych defensywnych pomocników. I to nie tylko w tej dekadzie, ale pewnie w historii futbolu w ogóle.
Mało jest w obecnym graczu Chelsea cech typowego gracza poświęconemu destrukcji. Ani ten mikroskopijny piłkarzem nie jest brutalem i czerwonych kartek w swojej karierze złapał aż jedną (jeszcze w Caen). Ani nie jest mięśniakiem, który swe pojedynki wygrywa za pomocą siły, co charakteryzowało graczy takich jak Gattuso czy Keane. Nie jest nawet tylko piłkarzem defensywnym, bo w swojej karierze strzelił aż 21 bramek i zanotował 22 asysty. Kante to też rozegranie, diagonalne podanie, a nawet strzał z dystansu. W tym jest lepszy od chociażby Claude Makelele, do którego porównywano go chyba przez 3/4 życia.
Zabawne, że na 99% nie byłoby Kante w tym rankingu, gdyby nie jeden gość – Steve Walsh.
To właśnie on odpowiadał za transfery Leicester City, ściągając na King Power Stadium takich piłkarzy jak Ryiad Mahrez oraz Jamie Vardy. Do tego w 2015 roku dołączył właśnie pomocnik, wypatrzony w pierwszoligowym Caen. Walsh zachwycił się Francuzem i, jak wieść gminna niesie, przy pierwszej obserwacji zawodnika pomyślał: „Czy ich jest dwóch?”. Nie, nie była to wada wzroku Anglika, ale relatywnie trzeźwa ocena sytuacji. Kante robił ogromne wrażenie i aż dziw bierze, że gdy we wspomnianym Caen odzyskał piłkę najwięcej razy ze wszystkich piłkarzy w Europie, nie zainteresował się nim ktoś silniejszy niż Leicester City. Ale może to i lepiej.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Trudno uchwycić na skrócie pracę, którą wykonuje dla zespołu, dlatego zdecydowaliśmy się na mecz, w którym błysnął również w ofensywie. Strzelił ładną bramkę na zwycięstwa z Liverpoolem.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
N’Golo Kante to jeden z zaledwie jedenastu piłkarzy, którzy wygrali Premier League z dwoma różnymi klubami. Francuzowi udało się to z Leicester City i Chelsea, podobnie jak Markowi Schwarzerowi, Robertowi Huthowi, a także Nicolasowi Anelce (Arsenal i Chelsea), Gaelowi Clichy’emu (Arsenal i Manchester City), Kolo Toure (Arsenal i Manchester City), Henningowi Bergowi (Blackburn Rovers i Manchester United), Carlosowi Tevezowi (oba Manchestery), Ashley’owi Cole’owi (Arsenal i Chelsea), Jamesowi Milnerowi (Manchester City i Liverpool) oraz Ryiadowi Mahrezowi (Leicester City i Manchester City).
30. FRANCK RIBERY
Kiedy Franck Ribery trafił do Bayernu Monachium w 2007 roku, ekipa ze stolicy Bawarii znajdowała się w tarapatach. W poprzednich rozgrywkach monachijczycy nie tylko nie liczyli się w walce o europejskie laury, ale polegli też z kretesem w Bundeslidze, zajmując w niej zaledwie czwarte miejsce. I to właśnie francuski skrzydłowy był jednym z tych zawodników, którzy wciągnęli Bayern w powrotem na szczyt.
W mijającej dekadzie Ribery sięgnął z bawarskim zespołem po siedem tytułów mistrza Niemiec, cztery krajowe puchary. No i oczywiście po zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W 2013 roku Francuz do tego stopnia zachwycał formą na europejskiej i krajowej arenie, że załapał się nawet do ścisłego grona kandydatów do Złotej Piłki. Ostatecznie nagrody nie otrzymał, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu, ale niewątpliwie cieszył się wówczas statusem jednego z najlepszych piłkarzy globu. – To było dla mnie bardzo trudne, wręcz niepojęte – mówił Franck w rozmowie z ESPN. – Wygrałem w 2013 roku każde trofeum, nic więcej nie mogłem zrobić. To była kradzież, to była niesprawiedliwość.
W kolejnych latach Ribery do dyspozycji z początków dekady, gdy regularnie notował dwucyfrowe liczby goli i asyst, już się nie zbliżył. Z formy regularnie wytrącały go mniej lub bardziej dokuczliwe kontuzje. Ale poniżej pewnego poziomu francuski skrzydłowy nie zszedł nigdy. Spójrzmy choćby na sezon 2016/17. 34-letni Ribery rozegrał tylko 22 mecze w Bundeslidze, ale i tak zdążył zanotować 15 punktów w kanadyjce.
Można mieć wiele zastrzeżeń do jego charakteru, ale na murawie Ribery robił robotę.
Sam Francuz uważa zresztą siebie za zawodnika spełnionego, choć z boiska jeszcze nie zszedł i wciąż raz na jakiś czas zdarza mu się błysnąć w barwach Fiorentiny. – Wszystkie moje puchary trzymam w w piwnicy, gdzie mam dla nich przygotowany odpowiedni pokoik. Pięknie to wygląda! Często tam przebywam, bo ustawiłem tam również stół bilardowy i maszynę do pinballa. Czasami, gdy mamy jakieś spotkanie towarzyskie, urodziny dzieciaków czy coś takiego, wszyscy się tam bawimy. Dzieci do mnie podchodzą i pytają: „Tato, co wygrałeś?”. Mogę im wszystko pokazać i opowiedzieć. Napawa mnie to dumą. Udało mi się naprawdę wiele na boisku osiągnąć.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Spójrzmy na taki Bayern Juppa Heynckesa. 2013 rok, Ribery u szczytu swoich piłkarskich mocy. Borussia Moenchengladbach postawiła Bawarczykom trudne warunki w ostatniej kolejce Bundesligi, ale na Francka zwyczajnie nie było mocnych. Dwa gole, dwie asysty. Triumf Bayernu 4:3. Jakieś pytania?
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Tylko w dekadzie 2011 – 2020 Ribery zapisał na swoim koncie ponad 80 bramek dla Bayernu, a przeszło 120 goli wypracował. Ośmielimy się stwierdzić, że są to całkiem niezłe liczby jak na skrzydłowego, który regularnie zmagał się z problemami zdrowotnymi.
29. HARRY KANE
Jeden z niewielu zawodników w naszym zestawieniu, który… nie może się pochwalić żadnym znaczącym sukcesem wywalczonym z drużyną. Harry Kane od 2014 roku jest podstawowym snajperem Tottenhamu Hotspur, należy też do największych gwiazd Premier League i reprezentacji Anglii, a jednak wciąż niczego poważnego jeszcze nie wygrał. W barwach Spurs dotarł do finału Ligi Mistrzów w 2019 roku, lecz musiał wtedy uznać wyższość Liverpoolu. Dwa lata wcześniej został zaś wicemistrzem Anglii. Z kolei z drużyną narodową zajął czwarte miejsce na mistrzostwach świata w Rosji, a potem trzecie w premierowej edycji Ligi Narodów. Chciałoby się rzec: bida, panie, bida.
Nie sposób jednak przejść obojętnie obok indywidualnych wyczynów Kane’a, które są przecież dla naszego zestawienia najważniejsze. 203 gole dla Tottenhamu we wszystkich rozgrywkach. 32 trafienia dla reprezentacji Anglii po zaledwie 48 występach. Tytuł króla strzelców mundialu. Dwa złote buty dla najskuteczniejszego piłkarza sezonu w Premier League. Cztery nominacje do jedenastki sezonu angielskiej ekstraklasy.
Kane to bestia. Z całą pewnością jedna z najlepszych dziewiątek ostatnich lat.
A kto wie, być może najlepsze dopiero przed Anglikiem. Pod wodzą Jose Mourinho snajper Tottenhamu zaczął się przekształcać w piłkarza, który nie tylko króluje wewnątrz pola karnego, ale potrafi również dograć partnerom wymarzone podanie z głębi pola. Wcale byśmy się zatem nie zdziwili, jeżeli za dziesięć lat Kane w tego typu rankingach będzie się plasował równie wysoko. I pewnie wtedy będzie się już mógł pochwalić kilkoma trofeami, bo to właśnie zespołowych sukcesów brakuje mu obecnie najbardziej. Indywidualnie – już dowiódł swojej klasy.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Cztery gole i asysta w wyjazdowym starciu z obrońcami tytułu mistrzowskiego. Brzmi nieźle, prawda?
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Choć Harry Kane ma dopiero 27 lat, już teraz plasuje się w czołowej dziesiątce najlepszych strzelców w historii Premier League. Do prowadzącego w rankingu Alana Shearera traci aż 108 trafień (260 – Shearer, 152 – Kane), ale młodszy z Anglików rozegrał jak dotąd niemal dokładnie dwa razy mniej spotkań (441 – Shearer, 223 – Kane). Jeżeli zatem Kane podtrzyma skuteczność, zachowa zdrowie i nie wyniesie się z Anglii, może zakończyć karierę jako najskuteczniejszy zawodnik w dziejach Premier League.
Jeden prestiżowy rekord Kane już Shearerowi odebrał. Zdobył aż 37 goli w 2017 roku, co czyni go najlepszym strzelcem w historii Premier League, jeżeli chodzi właśnie o rok kalendarzowy. 50% wszystkich hat-tricków, jakie ustrzelili piłkarze angielskiej ekstraklasy w 2017 roku, było dziełem Kane’a.
28. THIAGO SILVA
Podczas mistrzostw świata w 2014 roku Thiago Silva grał we wszystkich meczach reprezentacji Brazylii. Był kapitanem i liderem Canarinhos. W 1/8 finału przeciwko Chile zanotował nawet asystę, a w ćwierćfinałowej konfrontacji z Kolumbią zdobył otwierającego gola. W tym drugim spotkaniu obejrzał jednak także żółty kartonik, który wykluczył go z udziału w półfinale. Co się stało później, doskonale pamiętacie. Mineirazo. Gospodarze skompromitowali się na całej linii i przerżnęli 1:7 z Niemcami. Chcieli mistrzostwa świata, dostali jedynie hańbę.
Nie będziemy tutaj snuć przypuszczeń, że gdyby Silva mógł zagrać w tym meczu, to historia potoczyłaby się inaczej. Niemcy byli o klasę lepszym zespołem od Brazylii. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ze swoim kapitanem w składzie Canarinhos aż tak by się nie wygłupili.
Oddajmy zresztą głos większym ekspertom od nas:
- Paolo Maldini (2012): – Thiago Silva to jedyny obrońca, który potrafi swoją obecnością na boisku odmienić przebieg spotkania.
- Luis Suarez (2012): – Grałem przeciwko wielu świetnym obrońcom, ale Thiago Silva jest z nich najlepszy.
- Zlatan Ibrahimović (2013): – Dzieliłem szatnię z wieloma genialnymi obrońcami. Cannavaro, Thuramem, Puyolem, Pique. Thiago Silva jest jak oni wszyscy złożeni w jednego zawodnika.
- Fabio Cannavaro (2014): – Thiago Silva to obecnie najlepszy obrońca na świecie.
- Sergio Ramos (2016): – Silva jest dla mnie punktem odniesienia. To prawdziwy wojownik.
Silva na topie znalazł się jeszcze na finiszu wcześniejszej dekady, po tym jak zamienił Fluminense na Milan w 2009 roku. Nie była to jego pierwsza europejska przygoda – kilka lat wcześniej Brazylijczyk został odkryty przez skautów FC Porto, a potem sprzedany do Dynama Moskwa. W Rosji stoper przeżył najbardziej dramatyczne chwile w swojej karierze. Bardzo późno zdiagnozowano u niego gruźlicę, co poskutkowało trwającą pół roku hospitalizacją. Silva otarł się o śmierć i zakończył nawet wówczas karierę, ale mama przekonała go, żeby nie podejmował pochopnych decyzji.
I miała rację, bo jej syn odbudował się w ojczyźnie i wyrósł na jednego z lepszych stoperów swojej generacji.
Z Milanem Silva sięgnął po ostatnie jak dotąd scudetto w historii tego klubu. W barwach PSG zdobył siedem tytułów mistrza Francji. Z reprezentacją Brazylii wywalczył Copa America. Fakt, brakuje mu w dorobku trofeów najcenniejszych. Pucharu Mistrzów i mistrzostwa świata. Trudno z tym dyskutować. Ale też nie wydaje się, by to Silva był głównym problemem reprezentacji narodowej czy też ekipy PSG w mijającej dekadzie. Przeciwnie – gdzie Brazylijczyk nie trafi, tam staje się liderem zarówno na boisku, jak i poza nim. – Sprawia mi satysfakcję, gdy koledzy mnie słuchają – mówił sam Silva. – Nawet Zlatan milknie, gdy mam coś do powiedzenia, a wszyscy wiemy, jak wielka to osobowość.
Przed sezonem 36-letni Silva wzmocnił londyńską Chelsea. I już biega po angielskich boiskach z opaską kapitańską na ramieniu. Fenomen nie tylko jeżeli chodzi o czysto piłkarskiej możliwości, ale i osobowość. Natural born leader.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Finał Pucharu Francji z 2017 roku, PSG kontra AS Monaco. W ekipie z Księstwa między innymi Mbappe, Lemar, Bernardo Silva i Germain. Silva poradził sobie bez większych problemów.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2010/11, gdy Milan po raz ostatni sięgał po mistrzostwo Italii z Thiago Silvą w defensywie, na bramkę mediolańczyków oddano przez całe rozgrywki zaledwie 135 strzałów celnych. Był to rzecz jasna najlepszy wynik w Serie A. Rossoneri tracili wtedy średnio ledwie 0,63 bramki na mecz. Co wymowne, Silva opuścił w tamtej kampanii ligowej pięć meczów – tylko w jednym Milan zachował czyste konto.
27. KEVIN DE BRUYNE
Geniusz. Po prostu. Odpalony z Chelsea przez złego Jose Mourinho, który nie poznał się na wielkim talencie pomocnika… No nie do końca tak. W sezonie 2013/14 – zanim sprzedano go do Wolfsburga – Belg wystąpił w dziewięciu meczach. Mało, dużo, trudno ocenić. Nie można natomiast powiedzieć, by de Bruyne w ogóle szans nie dostawał. Prędzej zupełnie ich nie wykorzystał, ale pewnie nie żałuje, bo to właśnie gra w Niemczech uczyniła z niego obiekt westchnień połowy klubów Europy.
Niemniej wydaje się, że Wilki mocno ryzykowały. Kupowały piłkarza, który był niesprawdzony na europejskim rynku. Jasne, swoją grą w Belgii zasłużył sobie na transfer na Stamford Bridge, zaś na wypożyczeniu w Werderze Brema radził sobie całkiem nieźle, ale Wolfsburg wydał aż 22 miliony euro na gościa, którego Chelsea po prostu nie chciała. To, że de Bruyne wyrósł tam na niezwykłego piłkarza, to trochę inna kwestia.
W sezonie 2014/15 rozbił bank, strzelając 10 bramek w Bundeslidze, a nade wszystko notując 20 (!) asyst. Drugi w kolejności Zlatko Junozović miał 12, co i tak jest naprawdę dobrym wynikiem. Sukces de Bruyne bezpośrednio wiązał się z postacią Basa Dosta. Belg regularnie strzelał Holendrem bramki, trafiając rosłego napastnika prosto w głowę. Była to taktyka nader skuteczna. Wolfsburg wygrał Puchar Niemiec, dotarł do ćwierćfinału Ligi Europy, w lidze zajął drugie miejsce, a od wspomnianego Dosta więcej bramek strzeliło tylko trzech piłkarzy.
A później w karierze de Bruyne znalazł się Manchester City. Wiadomo było, że po genialnym sezonie w barwach Wilków, Belg nie zagrzeje tam miejsca na dłużej, ale The Citizens przebili wszystkich, płacąc za niedawny odrzut z Chelsea 55 milionów funtów. Nie żałują ani pensa, bo od tamtego momentu pomocnik jest po prostu najlepszym zawodnikiem ekipy z Etihad Stadium, co udowadnia sezon w sezon. Jeśli nie idzie, to podaj do de Bruyne. On zawsze coś wymyśli.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Manchester City wygrywa 5:1, de Bruyne notuje hat-trick… asyst i ma 110 kontaktów z piłką. Życzymy smacznego.
Trudno pomyśleć, że ktokolwiek może kwestionować rangę zdolności Belga.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2018/19 tytuł najlepszego zawodnika odebrał de Bruyne Mohamed Salah. Zasłużenie? Raczej tak, ale zemsta Belga nadeszła już w następnych rozgrywkach. Liverpool zdołał wygrać ligę, ale statuetka powędrowała do rąk pomocnika Manchesteru City, który ponownie wiódł swój klub po największy z wyspiarskich triumfów. Nie udało się tylko dlatego, że przeciwnikiem byli olśniewający The Reds.
26. DIEGO GODIN
Diego Godin z całą pewnością może uchodzić za jednego z najlepszych stoperów mijającej dekady. A bywały takie okresy, gdy spokojnie zasługiwał po prostu na pozycję numer jeden w rankingach środkowych obrońców. Nawet kosztem takich gigantów jak Sergio Ramos czy Thiago Silva. Urugwajczyk w sezonie 2010/11 trafił do Atletico Madryt i stał się niejako twarzą sukcesów tego klubu, odnoszonych pod wodzą Diego Simeone. Argentyński szkoleniowiec potęgę Los Colchoneros zbudował bowiem przede wszystkim na solidnych, defensywnych fundamentach.
Godin zaś był dla tej budowli fundamentem niewątpliwie kluczowym.
Twardziel. Słowo, które chyba najlepiej oddaje styl Urugwajczyka. Godin to defensor niezwykle nieprzyjemny dla napastników – zawsze świetnie ustawiony, znakomity w pojedynkach powietrznych, a w razie potrzeby ratujący się skutecznymi wślizgami. Niemal niemożliwy do przedryblowania. Ale umiejący też mądrze sfaulować, dokuczyć, zniechęcić rywala do gry. Jasne, że zdarzali się napastnicy potrafiący sobie z Urugwajczykiem poradzić, lecz mówimy wyłącznie o elitarnych snajperach ostatniej dekady. Takich jak choćby Cristiano Ronaldo. Zresztą paru gwiazdorów wymieniało Godina w gronie najbardziej wymagających oponentów, z jakimi przyszło im się kiedykolwiek mierzyć. Choć słowo „wymagający” jest tu naznaczone dyplomacją. Celniej byłoby powiedzieć, że Godin to obrońca „nieznośny”. Czy nawet „upierdliwy”.
Osiągnięcia Urugwajczyka wiele mówią o jego klasie. Mistrzostwo Hiszpanii, dwa triumfy w Lidze Europy, dwa finały Ligi Mistrzów. Właściwie tylko końcowego sukcesu w Champions League zabrakło Godinowi do spełnienia w barwach Atleti. Ale jeżeli ktoś rozczarowywał w decydujących starciach, byli to zwykle napastnicy Los Colchoneros, a nie obrońcy. Godin w finale z 2014 roku zdobył nawet gola. Bardzo długo się wydawało, że zwycięskiego, lecz Sergio Ramos miał inny pogląd na ten temat.
W ostatnich miesiącach Urugwajczyk mocno spuścił z tonu, trudno go dłużej wymieniać wśród najlepszych defensorów świata. Jego prime time ewidentnie minął. Ale trzeba pamiętać, że u szczytu formy Godin był nie do zdarcia.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Nie sposób nie przypomnieć starcia z Realem Madryt z 2014 roku. Godin w finale Champions League wykorzystał błąd Ikera Casillasa i prawie zapewnił Atletico historyczny triumf w rozgrywkach. No właśnie – prawie.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Diego Godin jest rekordzistą pod względem występów w narodowych barwach. Dla Urugwaju zagrał jak dotąd aż 139 razy. Czternaście spośród tych występów miało miejsce na mistrzostwach świata (2010, 2014, 2018).
100 najlepszych piłkarzy dekady 2011-2020 (część IV)
25. XAVI HERNANDEZ
Za nisko? Spodziewaliście się go gdzieś w okolicach podium? Gdyby ranking dotyczył lat 2005-15, pewnie właśnie tam by się znalazł. Bez większej analizy pachnie najniższym jego stopniem. Szczyt Xaviego to lata 2008-12, czyli do naszego rankingu kwalifikuje się tylko część jego wielkiego okresu. I to ta mniejsza. Z drugiej strony jednak…
Po pierwsze: mówimy o poziomie, na który w całej historii futbolu wskoczyło ledwie kilku pomocników.
Po drugie: nie było też tak, że Xavi po 2012 roku grał na tak, że groziło mu wypożyczenie do Getafe lub Piasta Gliwice.
Ciągle miał oczy dookoła głowy, nikt mu ich nie wybił. Ciągle potrafił rzucać te wyjątkowe piłki. Aż do 2015 roku, gdy żegnał się wygraną w Lidze Mistrzów, mistrzostwem i Pucharem Hiszpanii. Oczywiście w tym sezonie trochę częściej wchodził na boisko z ławki niż występował w podstawowym składzie, ale stanowił cenne uzupełnienie składu. FC Barcelona złożyła mu zresztą propozycję kolejnej, dwuletniej umowy, co zataił przed matką, będącą największą znaną mu fanką Dumy Katalonii, ale zdecydował się wyjechać do Kataru, gdzie grał jeszcze przez cztery sezony i rozpoczął karierę trenerską.
Luis Aragones powtarzał mu, że jego drużyna to 10 Japończyków i Xavi, bo jeśli on czuje się do dobrze, nie ma większego znaczenia, kim będą pozostali. Hiperbola, ale również patrząc na Barcelonę, nawet na Messiego, koledzy, z którymi grał, mieli szczęście kopać w erze Xaviego.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Finał Ligi Mistrzów z 2011 roku. Oficjalnie piłkarzem meczu wybrano Messiego, ale nieoficjalnie cmokano w zachwytach nad występem Xaviego. Asystował przy bramce Pedro, ale otwierał kolegom drogę do bramki mnóstwo razy, generalnie zaliczył fenomenalny wynik 141 podań, przebiegł najwięcej kilometrów ze wszystkich piłkarzy. Był wszędzie.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
767 występów w barwach FC Barcelony zaliczył Xavi i jest to najlepszy wynik w historii klubu. Prawdopodobnie straci ten tytuł na rzecz Leo Messiego – Argentyńczykowi brakuje 18 meczów w koszulce Blaugrany, ale to melodia przyszłości i raczej nie umniejszy jego dokonaniom.
24. MOHAMED SALAH
Ktoś może kręcić nosem na tak wysoką pozycję Egipcjanina, bo na dobrą sprawę w ścisłym czubie jest czwarty sezon. Jednak trzeba zadać sobie pytanie – jak dobre są to lata w jego wykonaniu i czy poczynania w Romie, a nawet w FC Basel, też nie zasługują na odrobinę ciepłych słów?
Do rzymskiego klubu trafił zaraz po całkiem niezłym wypożyczeniu do Fiorentiny, ale nie będziemy wam mydlić oczu, że to gra dla tego zespołu ostatecznie przekonała nas co do zasadności pozycji obecnego piłkarza Liverpoolu w tym zestawieniu. Dużo bliżej takim wnioskom w kwestii gry Egipcjanina dla wspomnianej Romy. W ciągu dwóch sezonów strzelił tam łącznie 34 bramki, poprawił 22 asystami. Wynik naprawdę przyzwoity, tym bardziej jak na skrzydłowego, którego postrzegano jako jeźdźca bez głowy. Tak naprawdę niewiele zmieniło się nawet po epizodzie w Serie A, mimo że Salah nauczył się tam mijać większość obrońców bez większego trudu.
Jego transfer do Liverpoolu przyjmowano raczej z chłodnym optymizmem. Liczono na Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen, a otrzymano piłkarza, który kilka lat wcześniej – jeszcze za czasów Chelsea – brutalnie się od Premier League odbił. I to otrzymano go za 35 milionów funtów.
No cóż. Teraz brzmi to jak promocja. Pod wodzą Juergena Kloppa Egipcjanin stał się zupełnie innym piłkarzem. Jego debiutancki sezon był właściwie preludium do tego, jak dobry okazał się być Mo. W kampanii 2017/18 strzelił 32 gole w samej lidze, co stanowi rekord, ale już mówi się, że w bieżących rozgrywkach może pobić to osiągnięcie, mając 13 trafień na stosunkowo wczesnym etapie.
Maszyna Salaha właściwie nigdy się nie zatrzymuje.
Jasne, nadal zdarza mu się podjąć złą decyzję i nie trafić w dogodnej sytuacji, ale to możemy napisać o absolutnie każdym piłkarzu z tego zestawienia, nawet o tym, który zajmie pierwsze miejsce. W gruncie rzeczy wypada Egipcjanina pochwalić za to, jak udało mu się na ten szczyt wdrapać. Nieco okrężną trasą, nieco bolesną, ale jednocześnie taką, która sprawia, że obecnie ciężko sobie wyobrazić Premier League bez wątłego skrzydłowego, który wraz z kolegami poprowadził Liverpool do największych sukcesów na arenie międzynarodowej. Od czasu transferu na Anfield wystąpił w 173 meczach, zdobył 110 bramek i zanotował 45 asyst. Tyle.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wybrać to trochę tak, jakby spróbować tylko jednej z wigilijnych pyszności, ale trudno.
Półfinał Ligi Mistrzów, wygrana 5-2 przeciwko byłemu klubowi, udział przy czterech trafieniach. Dwa gole, dwie asysty, niemalże w pojedynkę zagwarantowanie finału na największej ze scen. No, chyba wystarczy.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
We wspomnianym sezonie 2017/18 Salah zdobył 32 bramki w lidze. To najlepszy wynik w historii Premier League od czasów stworzenia z niej ligi 20 zespołów. W ogólnym rozrachunku Egipcjanina wyprzedzają Alan Shearer (34; 1994/95) oraz Andy Cole (34; 1993/94), ale obaj mogli rozegrać cztery mecze więcej.
23. EDEN HAZARD
Latem 2019 roku pisaliśmy o nim tak: „Kopany niemiłosiernie. A jednak, by go powalić trzeba czegoś więcej niż ataku, po którym większość ligowych nurków przeturlałaby się od chorągiewki do chorągiewki. Król dryblingu, który balansem ciała i szybkimi ruchami stopy jest w stanie zrobić głupka z absolutnie każdego obrońcy w lidze angielskiej. Ile to bramek zdobył lub wypracował zaczynając swój rajd od skrzydła, przeszywając przestrzeń przed sobą i nie oglądając się na to, czy jest podwojony, potrojony, czy – co było wyjątkową bezmyślnością ze strony rywali – pozostawiony jeden na jeden. (…) W Chelsea dobił do sufitu. Sam przyznawał, że trzeba mu nowego wyzwania. Znalazł je w Madrycie. Tam też spróbuje wygrać Ligę Mistrzów, bo przyszedł na Stamford Bridge tuż po zwycięstwie pod wodzą Roberto Di Matteo. Został za to dwukrotnym triumfatorem Ligi Europy. No i dwa razy zdobył mistrzostwo Anglii”.
Rzeczywiście wtedy wydawało się, że transfer do Realu jest dla Hazarda naturalnym, doskonale przemyślanym krokiem do przodu. Najpierw Belg pozamiatał Ligue 1 w barwach Lille. Potem zapracował na status super-gwiazdy Premier League w barwach Chelsea. Po drodze sięgnął też po brązowy medal mistrzostw świata i wybrano go drugim najlepszym zawodnikiem mundialu.
I wreszcie wylądował w Madrycie. Trafił do klubu rok w rok walczącego o najwyższe cele w Lidze Mistrzów, będąc w swoim piłkarskim prime timie. Można się było spodziewać, że taki transfer zapewni Hazardowi spore szanse nawet w rywalizacji o Złotą Piłkę. Ale jak na razie Belg zapracował wyłącznie na status jednej z największych wpadek transferowych w dziejach „Królewskich”. Częściej się leczy niż gra, a nawet gdy już wróci na boisko, to nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Tak czy owak, za swoje niebagatelne dokonania we wcześniejszych latach Hazard zasłużył na wysoką lokatę. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że gdyby odpalił w Madrycie zgodnie z prognozami, ulokowalibyśmy go jeszcze wyżej.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Finał Ligi Europy z 2019 roku, ostatni występ Hazarda w barwach Chelsea. Pożegnał się pięknie z londyńską publiką. Dwa gole plus asysta.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W sezonie 2014/15 Eden Hazard wykonał aż 180 skutecznych dryblingów w sezonie Premier League. Na tamten moment był to rekord rozgrywek. Belg został wówczas wybrany najlepszym piłkarzem sezonu w angielskiej ekstraklasie.
22. MARCELO
W naszym mniemaniu najlepszy lewy obrońca ostatniej dekady. Oczywiście nie starzeje się zbyt pięknie, ale patrzymy na ostatnie 10 lat, a nie ostatnie 10 miesięcy. No, nawet ze sporym hakiem, bo oczywiście nie negujemy tego, że ostatnio Marcelo wyróżniany w różnych plebiscytach jest tylko i wyłącznie za nazwisko (ostatnio do jedenastki roku FIFAPro), ale można powiedzieć, że nawet na takie nieporozumienia zapracował sobie Brazylijczyk świetną postawą.
Z Realem zdobył 22 trofea, aż 19 w ostatnim dziesięcioleciu. Crack. Na dekadę zabetonował miejsce na boisku w jednym z najlepszych klubów świata, który przeżywał jeden z lepszych momentów w historii. Dopiero Ferland Mendy wydaje się godnym rywalem, który – w zależności od ambicji Brazylijczyka – może nawet przyśpieszyć jego rozstanie z Madrytem. Ale tak historycznie patrząc, tylko w sezonie 12/13 dał trochę pograć rywalowi – przeżywał problemy ze zdrowiem, przez co sporo występów nałapał Fabio Coentrao. Nie była to jednak zbyt udana kampania dla Królewskich i widzimy tu pewien związek.
Symptomatyczny był zresztą w historii obu panów finał Ligi Mistrzów z 2014 roku. Carlo Ancelotti postawił na Portugalczyka, gdyż to on – ze względu na uraz Marcelo – przeprowadzał Real przez fazę pucharową. – W pierwszej chwili byłem ekstremalnie smutny. Lekko wkurzony. Ale wiedziałem, że tej nocy czeka na mnie coś większego. Wybiegłem na boisko pełen złości. Ale tej dobrej. Chciałem podbijać. Chciałem wszystko zostawić na boisku – wspominał potem i dodawał wątek dodatkowej motywacji związanej z chorobą dziadka.
No i podbił – wszedł na boisko po godzinie, Real wyrównał za sprawą Ramosa, a on strzelił gola w dogrywce.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Dawno, dawno temu, na początku tej dekady, Real męczył się na starcie fazy pucharowej w Lyonem. Tym samym, z którym odpadł z Ligi Mistrzów rok wcześniej. Zaśmierdziało powtórką z rozrywki, bo w pierwszym meczu padł remis, a w drugim Real seryjnie marnował okazje. Aż kapitalnym rajdem popisał się Marcelo, co poprawił asystą przy golu Benzemy. W zasadzie nie tylko jedną, ale pierwszy gol Francuza nie został uznany.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspominaliśmy o 22 trofeach. Tyle samo z Królewskimi zdobył Sergio Ramos i obaj panowie są o krok od przejścia do historii – więcej (23) z Realem wygrał tylko Paco Gento.
21. GARETH BALE
Z oceną Garetha Bale’a należy być ostrożnym.
Łatwo na niego bowiem spojrzeć przez pryzmat ostatnich lat i dostrzec zblazowanego, wiecznie kontuzjowanego albo odbudowującego formę lesera, który wozi się na wielkim nazwisku, lecz w praktyce nie ma z niego wielkiego pożytku. Mniej więcej tak przedstawiał się wizerunek Walijczyka na finiszu jego przygody z Realem Madryt. Trzeba jednak pamiętać, że Bale do ekipy „Królewskich” nie trafił przez przypadek, a Florentino Perez nie wydał na niego blisko stu milionów euro tylko dlatego, że przez pomyłkę wpisał kwotę przelewu z jednym zerem za dużo.
Przez większą część dekady 2011-2020 Bale był prawdziwą bestią. Najpierw jako boczny obrońca, potem skrzydłowy, czy też schodzący napastnik. W Tottenhamie zapracował na status najlepszego piłkarza Premier League. Z reprezentacją dotarł do półfinału Euro 2016, co jest jednym z największych sukcesów w dziejach walijskiej drużyny narodowej. Wreszcie – w barwach Realu Madryt czterokrotnie zatriumfował w Lidze Mistrzów. I może u szczytu formy nie wykręcał w ekipie „Królewskich” takich numerków jak Cristiano Ronaldo, ale w każdym sezonie gwarantował przeszło dwadzieścia punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.
Imponował szybkością. Strzałami z dystansu. Grą w powietrzu. Miał naprawdę mnóstwo atutów. Kilka lat temu można się było zastanawiać, kto jest numerem trzy na liście największych gwiazd światowego futbolu – Bale czy Neymar? Niestety, kontuzje mocno wyhamowały karierę Walijczyka. Dzisiaj Bale próbuje odbudować formę w Tottenhamie, lecz można mieć podejrzenia graniczące z pewnością, że do formy z dawnych lat Gareth już nigdy nie powróci. Tak czy owak, na wysoką pozycję w rankingu jak najbardziej zapracował.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Oczywiście kultowa akcja Bale’a z finału Pucharu Króla w 2014 roku.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Gareth Bale strzelił aż trzy bramki w finałach Ligi Mistrzów, co jest jednym z najlepszych wyników w historii tych rozgrywek. Oczywiście szczególnie imponujący był jeden z goli wbitych Liverpoolowi w 2018 roku.
I nie chodzi nam o bramkę na 3:1.
20. DAVID SILVA
13 maja 2012 roku Manchester City sięgnął po pierwsze mistrzostwo Anglii od kilkudziesięciu lat. W okolicznościach tak dramatycznych, że nawet najbardziej śmiały scenarzysta z Hollywood by tego nie wymyślił. Wszyscy pamiętają dziś szalejącego z nagim torsem Aguero, autora gola na 3:2. Wydzierającego się Martina Tylera czy, bardziej swojsko, Andrzeja Twarowskiego. Upadającego przed zagraniem piłki Balotellego. Znacznie mniej w głowy zapadała zaś bramka, która uczyniła tamtego gola zwycięskim. A przecież niemal równie istotna. Dwie minuty wcześniej trafienie na 2:2 zapisał na swoim koncie Edin Dżeko. Asystował mu zaś nie kto inny, tylko David Silva.
Dla Hiszpana to była siedemnasta asysta w sezonie. Zaledwie trzech zabrakło mu wówczas do wyrównania rekordu ligi należącego do Thierry’ego Henry’ego od 2003 roku. Generalnie Silva w ekipie „Obywateli” dał się poznać jako nieprawdopodobnie regularny kreator:
- 2010/11 – 53 mecze, 6 goli, 14 asyst
- 2011/12 – 49 meczów, 8 goli, 21 asyst
- 2012/13 – 41 meczów, 5 goli, 13 asyst
- 2013/14 – 40 meczów, 8 goli, 16 asyst
- 2014/15 – 42 mecze, 12 goli, 14 asyst
- 2015/16 – 36 meczów, 4 gole, 12 asyst
- 2016/17 – 45 meczów, 8 goli, 11 asyst
- 2017/18 – 40 meczów, 10 goli, 14 asyst
- 2018/19 – 50 meczów, 10 goli, 14 asyst
- 2019/20 – 40 meczów, 6 goli, 11 asyst
Ani jednego sezonu w całej dekadzie, w którym Hiszpan nie zdołałby wypracować partnerom z City co najmniej dziesięciu bramek.
Oglądanie Silvy w akcji było – czy właściwie jest, bo teraz czaruje on w Realu Sociedad – czystą przyjemnością. Również z uwagi na jego nieco zadziorne usposobienie, odróżniającego go choćby od Andresa Iniesty czy Xaviego. No a poza wrażeniami artystycznymi, Hiszpan okazał się też gwarantem trofeów. W barwach The Citizens zdobył cztery tytuły mistrz Anglii i całe mnóstwo krajowych pucharów. Do kolekcji dorzucił też mistrzostwo Europy z 2012 roku. Na polski ukraińskim-turnieju Silva zdobył dwa gole, w tym jednego w finale, a także został – cóż za zaskoczenie – najlepszym asystentem mistrzostw. Co tu dużo mówić, El Mago to jeden z najdoskonalszych playmakerów upływającej dekady. Pewnie znajdą się tacy, którzy wskażą go nawet jako numer jeden.
Nie wygrał Ligi Mistrzów. To sukces, którego mu brakuje. Ale czepiać się o to specjalnie nie będziemy. Hiszpan do tego stopnia zachwycał na boiskach Premier League, że i tak naszym rankingu należało go usytuować wysoko. – David Silva to najlepszy transfer w historii Manchesteru City – ekscytował się Carlos Tevez. Z kolei Pep Guardiola stwierdził: – Silva ma w sobie coś z drania. Widać, że uczył się kopać piłkę na ulicy. Gdy gra, wygląda to tak, jakby groził wszystkim wokół: będzie tylko jeden zwycięzca i będę nim ja.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Finał Euro 2012. Silva otworzył wynik strzałem… głową.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Silva ma na swoim koncie aż 37 goli w narodowych barwach, co plasuje go na czwartym miejscu w rankingu najskuteczniejszych zawodników w dziejach reprezentacji Hiszpanii. Nieźle jak na rozgrywającego.
19. ANTOINE GRIEZMANN
– Sądzę, że siedzę już przy tym samym stole, co Messi czy Ronaldo. I jestem przekonany, że inni piłkarze też wkrótce tu będą. Ja natomiast wiem, że wciąż mogę się rozwijać i to mnie napędza – mówił w 2018 roku. Śmiała deklaracja, kilkukrotnie wyśmiana lub skontrowana, ale trzeba mieć świadomość, w jak specyficznym momencie została wypowiedziana. Griezmann był świeżo upieczonym mistrzem świata, a na turnieju w Rosji należał do ścisłego grona najlepszych piłkarzy, waląc w drodze po złoto 4 gole i 3 asysty. Wcześniej został królem strzelców i MVP mistrzostw Europy, w sezonie poprzedzającym deklarację walnął życiówkę, wypracowując blisko 50 goli.
I nawet jeśli w przyszłości nie potwierdził, że rzeczywiście udało mu się dostawić to krzesło (szczególnie po transferze do FC Barcelony), to nie można też mówić, że mamy do czynienia z buńczucznym bajkopisarzem, który najlepszy może i jest, ale tylko we własnych opowieściach.
Griezmann już zapisał piękną kartę w historii reprezentacji Francji, a przecież wraz z kolegami jest głównym faworytem do wygrania Euro w przyszłym roku. Przez pięć sezonów zyskał status piłkarza, który na stale zapisał się w historii Atletico, strzelając w każdym sezonie ponad 20 bramek i poprawiając solidną liczbą asyst. Zabrakło zwycięstwa w Lidze Mistrzów, bo po karnych lepszy okazał się Real, a Griezmann zmarnował przecież jedenastkę w podstawowym czasie gry, na mistrzowski sezon też się nie załapał.
Nie chcemy mu umniejszać. Przypominamy tylko, że jeszcze ma trochę do zrobienia.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Wspomnieliśmy o średnim finale Ligi Mistrzów, ale tak dla odmiany Griezmann świetnie wypadł w meczu o triumf w Lidze Europy. Strzelił dwie z trzech bramek, bawił się. Wydawało się, że to może być jego ostatni tak ważny mecz w barwach Los Colchoneros, więc chciał się godnie pożegnać. Ostatecznie został jeszcze sezon.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Trochę złośliwie, ale można powiedzieć, że był czas, kiedy to Ronaldo i Messi mogli się zastanawiać, czy siedzą przy jednym stole z Griezmannem. Konkretnie – ostatni tydzień lutego 2018. Francuz najpierw strzelił trzy gole i zaliczył asystę w wygranym 5-2 meczu z Sevillą, a trzy dni później walnął 4 sztuki Leganes (4-0 dla Atletico). W ciągu 180 minut wyrobił wynik, który niektórych cieszy po całym sezonie.
18. SERGIO AGUERO
Spośród piłkarzy występujących obecnie w Premier League, to właśnie Argentyńczyka ustawiliśmy najwyżej. Ale nie mamy w tej kwestii żadnych wątpliwości. Aguero to chodząca legenda Manchesteru City, a co za tym idzie kawałka angielskiego futbolu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w 2020 roku The Citizens nadal są uzależnieni od 32-letniego piłkarza w stopniu nie mniejszym niż od Kevina de Bruyne.
Wystarczy tylko spojrzeć na obecną dyspozycję drużyny Pepa Guardioli. W lidze potrafią niewyobrażalnie męczyć bułę, chociaż stwarzają sobie mnóstwo okazji. Problem w tym, że nie ma kto ich wykończyć, bo Argentyńczyka prześladują kontuzje. A to były napastnik Atletico Madryt jest w dużej mierze odpowiedzialny za strzelanie bramek na chwałę klubu z The Etihad. Zastąpienie go Gabrielem Jesusem jest niemalże niewykonalne, nie mówiąc już o próbach podejmowanych przez Raheema Sterlinga czy wynalazki pokroju Kelechiego Iheanacho. To oczywiście piłkarze nieźli, a w niektórych wypadkach świetni (ale nie jako napastnicy – Sterling), ale daleko im od poziomu, do którego przyzwyczaił Sergio Aguero.
Chociaż do oficjalnej jedenastki sezonu Premier League trafił zaledwie dwukrotnie, to spokojnie mógł znaleźć tam miejsce kilka razy więcej. Od początku pobytu w Anglii strzelał jak oszalały, zaledwie raz – podczas fatalnego sezonu 2012/13 – schodząc poniżej granicy 15 trafień. Poza tym mozolnie budował swój posąg herosa. Herosa, który miał problem z dobrymi materiałami, bo to ich wytrzymałość zawiodła Argentyńczyka. Gdyby nie kontuzje, pewnie stanowiłby zagrożenie dla rekordu Alana Shearera, w końcu dotychczas pokonywał rozmaitych bramkarzy Premier League aż 180 razy.
Cieniem na tej dekadzie w wykonaniu Aguero delikatnie kładzie się kariera reprezentacyjna. Oczywiście tam też Argentyńczyk wykręcił wynik cokolwiek niebagatelny (41 trafień/97 meczów), ale brakuje zwieńczenia w postaci jakiegokolwiek trofeum. A szanse były, chociażby w osławionym finale z 2014.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Oddamy głos Andrzejowi Twarowskiemu: „Denerwuje się Sir Alex Ferguson, to samo dzieje się gdzieś tam w duszy, w sercu, w organizmie Roberto Manciniego… Balotelli, uwaga teraz strzał Aguero! Aguero, Aguero, Aguerooo!”
Debiutancki sezon na Wyspach. Akcja, która zapisała się w historii na zawsze.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Wspomniane 180 goli w Premier League to najlepszy wynik, jeśli chodzi o obcokrajowców. W styczniu Argentyńczyk wyprzedził Thierry’ego Henry’ego. W tej chwili brakuje mu tylko siedmiu trafień, by zająć miejsce na podium obok Andy’ego Cole’a, z widokiem na dogonienie Wayne’a Rooneya (208 trafień).
17. GIANLUIGI BUFFON
Jest doprawdy niezwykłe, że Gianluigi Buffon to wciąż aktywny zawodnik, choć pierwsze przetarcie w Serie A zaliczył w sezonie 1995/96, a trzy lata później wywalczył Puchar UEFA w barwach Parmy. Jedną z bramek dla włoskiej ekipy zdobył wtedy Enrico Chiesa. Dwadzieścia jeden lat później Buffon znowu znalazł się w szatni z Chiesą. Federico, synem swojego starego kumpla z Parmy.
42-letni golkiper jest po prostu nie do zdarcia.
Jednak długowieczność Buffona to naturalnie nie jest jedyny argument, dla którego sklasyfikowaliśmy go aż tak wysoko. Włoch w przekroju mijającej dekady był niewątpliwie jednym z najlepszych golkiperów na świecie. Może trochę staroświeckim, bazującym przede wszystkim na znakomitej grze na linii, ale tak czy owak genialnym. Zresztą – jego osiągnięcia mówią same za siebie. Szereg mistrzowskich tytułów we Włoszech, jeden we Francji. Mnóstwo krajowych pucharów. No i trzy przegrane finały – jeden w mistrzostwach Europy, dwa w Lidze Mistrzów. Pewnie gdyby choć jedno ze spotkań decydujących o triumfie w Champions League udało się Juventusowi przechylić na swoją korzyść, Buffon już dawno byłby na emeryturze. Nie jest tajemnicą, że napędza go przede wszystkim pragnienie sięgnięcia po uszaty puchar.
Czy mu się to uda? Coraz mniej na to wskazuje, ale z zespołu „Starej Damy” nikt Buffona wypychać nie będzie. Nie tylko dlatego, że jest żywą legendą klubu. Włoch wciąż broni na solidnej skuteczności. Może nie aż tak wybitnej jak w sezonie 2011/12, gdy odbijał 84% strzałów w światło bramki, ale poniżej pewnego poziomu Buffon zwyczajnie nie schodzi.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Półfinał ostatniej edycji Pucharu Włoch, starcie Juventusu z Milanem. Buffon czystego konta nie zachował, lecz w sumie obronił w tym meczu aż dziesięć strzałów. W starym piecu diabeł pali.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Buffon to oczywiście rekordzista Serie A pod względem liczby zachowanych czystych kont – ma ich już 296.
16. PHILIPP LAHM
Wysoko, ale postawmy sprawę jasno – Lahm to jeden z najlepszych obrońców w historii. Może gdyby w połowie kariery uznał, że pora porzucić Bayern Monachium na rzecz Realu, Barcelony lub którejś z angielskich potęg, byłby to częściej i wyraźniej podkreślany fakt, ale z drugiej strony… Czy naprawdę ktoś się dziwi, że nie w głowie mu były wojaże, skoro czołowy klub miał w mieście, w którym się urodził? No właśnie.
Z tym Bayernem trzy razy był w finale Ligi Mistrzów (dwa w tej dekadzie). I za trzecim razem w końcu zgarnął Champions League jako kapitan, choć rok wcześniej przeciw Chelsea też był świetny. Ma Klubowe Mistrzostwo Świata, Superpuchar Europy i 19 trofeów w kraju. A jakby świat jeszcze miał wątpliwości, to przecież wygrał mundial, również z opaską na ramieniu, a na Euro 12 był w strefie medalowej i jedenastce turnieju (o poprzedniej dekadzie już nie wspominamy).
Co warte podkreślenia – trudno znaleźć obrońcę, który potrafił tak krążyć między prawą a lewą stroną boiska bez utraty jakości. Oczywiście nominalnie to prawy defensor, wiadomo, którą nogą kopie piłkę lepiej i to rzecz nie do przeskoczenia, ale na drugiej flance wystąpił grubo ponad 200 razy, również w reprezentacji podczas wielkich turniejów. Z powodzeniem. A sprawdzał się też jako defensywny pomocnik.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
W sezonie, w którym Bayern sięgnął po Ligę Mistrzów, największe problemy Bawarczykom niespodziewanie sprawił Arsenal. W 1/8 finału drużyna Arsene’a Wengera odrobiła straty i nie awansowała tylko przez zasadę dotyczącą goli na wyjeździe. Bayern mógł się cieszyć, że wcześniej wywiózł z Londynu trzy bramki. Przy jednym asystował Lahm, który był wtedy bezbłędny, od Kickera – jako jedyny – dostał jedyneczkę.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Można go było stawiać jako wzór postawy fair. 765 meczów w karierze i ani razu nie wyleciał przed czasem, żółtek złapał ledwie 60. Zdecydowanie więcej ma asyst (94 w karierze), a w przypadku obrońców – delikatnie rzecz ujmując – nie jest to normą.
15. KARIM BENZEMA
Być może jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy ostatniej dekady. W latach 2011-2020 Karim Benzema nie doczekał się właściwie żadnych znaczących wyróżnień indywidualnych. Naturalnie nigdy nie liczył się w rywalizacji o Złotą Piłkę. Ani razu nie wybrano go do drużyny sezonu w Lidze Mistrzów, choć zwyciężył w tych rozgrywkach aż czterokrotnie i zdobył w nich jak dotąd 69 goli, co plasuje go na piątym miejscu wśród najskuteczniejszych piłkarzy w dziejach rozgrywek. Dość powszechnie przyjęło się traktować go jako prostego pomagiera Cristiano Ronaldo. Zinedine Zidane często musiał mierzyć się z oskarżeniami o faworyzowanie swojego rodaka kosztem na przykład Alvaro Moraty.
No powiedzmy sobie szczerze: gdzie Rzym, gdzie Krym. Gdzie Benzema, a gdzie Morata.
Jasne – można Francuzowi zarzucać, że zdarza mu się spartaczyć nawet najprostszą sytuację bramkową. Ale to wciąż jest genialna dziewiątka. Piłkarz o niezwykle szerokim wachlarzu możliwości – świetnie operujący piłką w głębi pola i w bocznych sektorach boiska, wprost stworzony do gry kombinacyjnej, a przy tym całkiem szybki i piekielnie mocny fizycznie. Umiejętnie przytrzymujący futbolówkę pod naporem defensorów. Co tu dużo mówić, snajper niemalże kompletny. I fundamentalna postać dla sukcesów Realu w mijającej dekadzie. Żaden tam giermek CR7.
Aż szkoda, że zagmatwała się jego kariera w drużynie narodowej. Gdyby Benzema był nie tylko czterokrotnym triumfatorem Ligi Mistrzów i trzykrotnym mistrzem Hiszpanii, ale również zwycięzcą mundialu i finalistą Euro… Cóż, pewnie TOP10 stanęłoby przed nim otworem.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Niech będzie to świeżynka, czyli ligowe starcie z Espanyolem z poprzedniego sezonu. Benzema w sezonie 2019/20 poprowadził „Królewskich” do mistrzowskiego tytułu i ta kompilacja zagrań dość wyraźnie wskazuje, jak ważnym elementem taktycznej układanki Zidane’a jest jego napastnik.
No i ta asysta piętką – czysta magia.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Benzema znajduje się już na piątym miejscu na liście najlepszych strzelców w historii Realu Madryt. Lepsi są od niego tylko Ronaldo, Raul, Di Stefano i Santillana. Pierwszych dwóch pewnie już Francuz nie dogoni, ale pozostali są w jego zasięgu.
14. ARJEN ROBBEN
Arjen Robben rozstał się z Bayernem Monachium wraz z zakończeniem sezonu 2018/19. Był to czas hucznych i wzruszających pożegnań w stolicy Bawarii, ponieważ drużynę opuścił także Franck Ribery. Dwaj skrzydłowi zapewnili drużynie całe mnóstwo trofeów, na czele oczywiście ze zwycięstwem w finale Champions League w 2013 roku. Dorobek Robbena w Bayernie budzi największe uznanie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, jak bardzo podatny na kontuzje jest to zawodnik. W sumie dziesięć sezonów, 309 rozegranych meczów we wszystkich rozgrywkach. 144 bramki, 101 asyst. Mówimy przecież o skrzydłowym. Fenomenalne liczby. W samej tylko dekadzie 2011-2020 Holender wypracował w stolicy Bawarii tylko nieco mniej niż 200 trafień.
Puchary w omawianym okresie? Wyliczmy dla porządku:
- siedem tytułów mistrza Niemiec
- cztery Puchary Niemiec
- cztery Superpucharów Niemiec
- Liga Mistrzów
- Superpuchar Europy
A trzeba jeszcze pamiętać o brązowym medalu na mistrzostwach świata w Brazylii. Robben zagrał wtedy kapitalny turniej i zdaniem wielu ekspertów zasłużył na nagrodę dla najlepszego zawodnika mundialu.
Bywał oskarżany o egoizm. O to, że z premedytacją nie dostrzega partnerów z ataku. I sporo było w tych zarzutach prawdy, lecz zazwyczaj Robben miał mocny argument na ich odparcie. Po prostu rozpędzał się z piłką na skrzydle, schodził do lewej nogi i efektownie zawijał futbolówkę po długim słupku, poza zasięgiem bramkarza. Trudno z tym dyskutować. Niby wszyscy wiedzieli, czego się spodziewać, a i tak nikt nie potrafił Holendra powstrzymać. Za dobrze panował nad piłką, zbyt sugestywnie balansował nad nią ciałem. Kilka najmocniejszych atutów doprowadził do absolutnej perfekcji i dzięki temu zatuszował właściwie wszystkie swe piłkarskie niedostatki.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Finał Ligi Mistrzów z 2013 roku, czyli wielkie odkupienie Robbena, który w poprzednich latach zasłynął jako zawodnik wymiękający w kluczowych momentach. A to marnujący setkę w finale mundialu, a to psujący karnego w meczu, którego stawką jest mistrzostwo Niemiec, a to partaczący jedenastkę w finale Champions League. W 2013 roku Holender wreszcie się odkuł.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W 2014 roku Robben oficjalnie został wskazany przez FIFA jako najszybszy piłkarz świata – podczas mundialu wykręcił prędkość 37 km/h.
13. ZLATAN IBRAHIMOVIĆ
Zlatan na topie utrzymuje się tak długo, że pewnie i w dekadzie 2001-2010 uplasowałby się na całkiem niezłej pozycji, lecz dopiero w mijającym dziesięcioleciu szwedzki napastnik naprawdę się rozkręcił. Najpierw w barwach Milanu, gdzie zdobył scudetto i tytuł króla strzelców Serie A. Potem zaś w Paris Saint-Germain, gdzie spędził cztery sezony, wykręcając kosmiczny bilans 156 goli w 180 występach. Naturalnie w paryskiej ekipie Ibrahimović wywalczył wszystkie możliwe trofea na krajowym podwórku. Do pełni szczęścia zabrakło mu jednak sukcesu w Lidze Mistrzów.
I tak naprawdę tutaj jest największy problem z oceną mijającej dekady w wykonaniu Zlatana, który dał się poznać jako król krajowego podwórka zarówno we Włoszech, jak i we Francji. W Champions League wiodło mu się jednak znacznie gorzej. Permanentnie rozczarowywał.
Kiedy przygodę szwedzkiego megalomana z Manchesterem United przerwała ciężka kontuzja, wydawało się, że jego marzenia o triumfie w LM trzeba będzie definitywnie odłożyć między bajki. W 2018 roku Ibrahimović przeprowadził się do Los Angeles Galaxy, by – jak można było przypuszczać – napisać za oceanem ostatni rozdział swojej szalonej kariery. A jednak wiekowy Szwed nie powiedział jeszcze ostatniego słowa na europejskich boiskach. Jego powrót do Milanu zaowocował spektakularnym wręcz sukcesem. Aż szkoda, że jeszcze w tej dekadzie się nie dowiemy, czy Zlatan zdoła odzyskać z ekipą Rossonerich tytuł mistrzowski w Italii. Gdyby mu się to udało w omawianym przez nas okresie, z całą pewnością byłby to powód do awansowania go w zestawieniu. Umówmy się – na Milan przed startem sezonu nie stawiał po prostu nikt.
Kto wie, może więc Ibra po wykonaniu swojej mediolańskiej misji postara się jeszcze o zatrudnienie w którymś z klubów celujących w zwycięstwo w Champions League? Nie ma takiego wyzwania, którego ten gość nie uznałby za wykonalne.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Cztery gole w jednym meczu Champions League? Czemu nie.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
W wieku 39 (słowie: trzydziestu dziewięciu) lat Zlatan Ibrahimović walczy o tytuł króla strzelców Serie A i prowadzi Milan do mistrzostwa Włoch. Szaleństwo. Nawet jak na jego standardy.
12. TONI KROOS
Toni Kroos z całą pewnością nie należy do największych futbolowych magików ostatniej dekady, ale – by tak rzec – nie za to mu płacą. Niemiec jest zawodnikiem gwarantującym niewiarygodną wręcz jakość i solidność w środkowej strefie boiska. Podania posyła z zegarmistrzowską precyzją, przerzuty wymierza co do centymetra, doskonale reguluje tempo gry. A i wbić gwoździa zza pola karnego potrafi, gdy zajdzie taka potrzeba. Może nie zachwyca dryblingami, ale i tak wyłuskanie mu futbolówki spod nóg graniczy z cudem.
Nie ma przypadku w tym, że Kroos wspiął się na szczyt zarówno w Bayernie, jak i w Realu.
Z tym pierwszym klubem doszedł do finału Ligi Mistrzów w 2012 roku, notując po drodze aż osiem asyst. W decydującym starciu Bawarczykom psikusa sprawiła wprawdzie londyńska Chelsea, ale w kolejnym sezonie na podopiecznych Juppa Heynckesa nie było już w Europie mocnych. Tym razem Kroos skupił się na strzelaniu – trzykrotnie trafił do siatki w Champions League. Fakt, że kluczowe mecze fazy pucharowej pomocnik przegapił z powodu urazu, lecz po przenosinach do Realu Madryt udowodnił, że jest piłkarzem szytym na miarę największych triumfów.
W ekipie „Królewskich” niemiecki pomocnik ugruntował reputację jednego z najlepszych piłkarzy świata. Z Realem zdominował Ligę Mistrzów, a po drodze sięgnął też z kadrą po mistrzostwo świata. Wybrano go nawet za naszą zachodnią granicą najlepszym piłkarzem 2014 roku. Właściwie trudno cokolwiek jego karierze zarzucić. Może oprócz tego, że Kroos nigdy nie gwarantował na murawie pierwiastka magii, tak charakterystycznego dla graczy pokroju Andresa Iniesty czy nawet Luki Modricia.
Z drugiej strony, spokoju w rozegraniu pozazdrościć może mu nawet wspomniana dwójka.
– Kroos to profesor, który bardzo szybko ukończył uniwersytet Xabiego Alonso – mówił o swoim dawnym podopiecznym Carlo Ancelotti. – Zaskakuje mnie, że nigdy nie martwi się presją ze strony rywala. Zawsze gra tak samo, nawet gdy przeciwnik jest bardzo blisko.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Trzeba tutaj wspomnieć Mineirazo. Kroos został wybrany najlepszym piłkarzem meczu, w którym Niemcy zmiażdżyli Brazylię.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Toni Kroos pobił wszelkie rekordy celności podań w Real Madryt. W sierpniu 2018 roku zanotował 116 precyzyjnych zagrań (ze 118) w meczu ligowym z Getafe. To najlepszy wynik zawodnika Realu odkąd zlicza się tego rodzaju dane, czyli od sezonu 2005/06.
11. THOMAS MUELLER
Napisaliśmy kilka miesięcy temu na Weszło, że Thomas Mueller jest twarzą największych sukcesów niemieckiej piłki w ostatnich latach. – Otwierający gol w ostatnim starciu z Barceloną w Lidze Mistrzów dość dobrze podsumowuje całokształt gry Muellera. Zawodnika tyleż znakomitego, inteligentnego i skutecznego, co trochę nieporadnego. Żeby nie powiedzieć: pokracznego. Na pewno Niemiec nie pozostawi po sobie tylu kompilacji efektownych zagrań co przykładowy Neymar. Brazylijski wirtuoz tylko w starciach z Atalantą i Lipskiem przeprowadził więcej spektakularnych dryblingów niż Mueller przez całą swoją karierę. Ale niemiecki gwiazdor przyzwyczaił już do tego, że nie przemawia sztuczkami czy widowiskowymi rajdami, lecz konkretami. A jego szeroki uśmiech i wysoko uniesione pięści to być może najbardziej emblematyczny obrazek dla największych sukcesów niemieckiego futbolu w latach 2011-2020.
Cóż, wypada nam po prostu podtrzymać tę opinię.
Bayern zgarnia Ligę Mistrzów w 2013 i 2020 roku – Mueller gra pierwsze skrzypce. Reprezentacja Niemiec wygrywa mundial – Mueller wymiata. Bawarczycy miażdżą Barcelonę 8:2 i 7:0 w dwumeczu – Mueller strzela gola za golem. Niemcy niszczą Brazylię 7:1 – Mueller otwiera wynik.
Mueller, Mueller, Mueller. Nie da się rozmawiać o wielkich chwilach niemieckiego futbolu w ostatniej dekadzie i nie wymienić tego nazwiska. W omawianym okresie Thomas miewał rzecz jasna i gorsze sezony, przez moment zanosiło się nawet na jego wyprowadzkę ze stolicy Bawarii, lecz wygląda na to, że kryzys został już definitywnie zażegnany przez Hansiego Flicka. Z olbrzymim zyskiem dla monachijskiej ekipy. Tylko w mijającej dekadzie Niemiec zapisał bowiem na swoim koncie grubo ponad 150 goli dla Bayernu, a drugie tyle bramek wypracował kolegom. Jest zawodnikiem, o jakim marzy każdy trener – uniwersalnym, skutecznym, inteligentnym, mocnym fizycznie, a poza tym – niezwykle altruistycznym. Coś o tym może powiedzieć Robert Lewandowski, który regularnie trafia do siatki po asystach Muellera.
Może i Niemiec nie olśniewa swym stylem, może i jest nieco koślawy, ale i tak zasługuje na miano futbolowego wirtuoza. Po prostu trochę innego niż pozostali piłkarscy giganci, co w sumie też ma swoją wartość.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Tak się bawi Mueller w Lidze Mistrzów. 2013 rok, dwa gole i asysta w półfinałowej konfrontacji Bayernu z Barceloną.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Choć Thomas Mueller nie jest przecież w żadnym razie typem super-snajpera, ma na swoim koncie aż 23 gole w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Lepsi od niego są tylko Cristiano Ronaldo, Leo Messi i Robert Lewandowski.
10. DANI ALVES
Do jedenastki roku FIFA nominowany jest z automatu – skoro na liście znalazł się również w tym roku, to boimy się, że ten zaszczyt będzie spotykał go dożywotnio. No bo dziś 37-letni Alves jest już zawodnikiem FC Sao Paulo i to od 1,5 roku – niby fajnie, bo daje radę, mówiło się nawet o powrocie do Europy latem, ale bez przesady.
Warta podkreślenia jest inna rzecz. Alves gra dziś w Brazylii jako środkowy pomocnik (po prawej stronie biega Juanfran) i wszystko się zgadza. Na dzień dobry w naszym rankingu zastanawialiśmy się, jak na dyszce wyglądałby Alexander-Arnold, o Alvesie swego czasu można było snuć podobne rozważania i nawet końcówka kariery pokazuje, że nie było w nich przesady.
Tak jak Marcelo był najlepszym lewym obrońcą dekady, tak jego rodak króluje po prawej stronie. Więcej – Dani Alves to najbardziej utytułowany piłkarz w historii, gdyż w jego gablocie wylądowały 42 trofea (licząc z młodzieżowym mundialem). Wymieniać wszystkiego nie będziemy, bo za dużo zajęłoby to miejsca i oczywiście mamy świadomość, że jest w tym element szczęścia i wyczucia. No bo tak – Dani Alves trafiał to właściwych drużyn w odpowiednim momencie. Ale robienie z niego pasażera na gapę byłoby nieporozumieniem.
Każdej z nich pomagał w wygrywaniu tak, jak tylko mógł.
Trochę szkoda, że w 2016 roku opuścił Barcelonę, bo ucierpiała na tym i drużyna, do której idealnie pasował, i poniekąd on sam, bo czasu w Turynie – mimo mistrzostwa, Pucharu Włoch i finału Ligi Mistrzów – nie wspominał zbyt dobrze. Odżył w Paryżu.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Aż 44 razy mierzył się w karierze (w barwach różnych klubów) z Realem Madryt. Bilans ma pozytywny. Jego drużyny wygrały połowę z tych meczów, 16 przegrały, 7 kończyło się podziałem punktów. Królewskim za skórę najmocniej zalazł bodaj w ćwierćfinale krajowego pucharu w sezonie 12/13. Strzelił najładniejszego gola w karierze i de facto dał nim awans dalej, a cztery miesiące później Barca zgarnęła trofeum.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Nie został mistrzem świata i to jedyna rzecz, w związku z którą może czuć niedosyt. Przy czym to nie tak, że karierę reprezentacyjną ma nieudaną. Jeszcze w zeszłym roku wygrał (drugie w karierze) Copa America, jako kapitan i podstawowy piłkarz Canarinhos. Został nawet wybrany MVP. Za całokształt kariery? Jeśli tak, to tylko trochę.
9. NEYMAR
Na wspomnianym przed chwilą Copa America ze względu na kontuzję zabrakło Neymara i był to niestety kolejny odcinek serialu pod roboczym tytułem: „Neymar ściga legendy i przegrywa”. Już tłumaczymy. Pod względem indywidualnym zapewne zapisze się w historii Canarinhos jako numer jeden. Ma 28 lat, a już przebił Ronaldo, Romario, Zico czy Bebeto, jeśli chodzi o liczbę bramek. Został mu Pele, kwestia 13 bramek. Występy? Jeszcze 40 i jest pierwszy, przed Cafu, Roberto Carlosem, Danim Alvesem i Lucio. Da radę.
Sęk w tym, że każdy z nich coś z drużyną wygrywał, czynił ją najbardziej utytułowaną kadrą w historii. Neymar dołożył do tego dorobku tylko Puchar Konfederacji.
Czasami, oczywiście, miał pecha. O zeszłym roku już wspomnieliśmy, a przecież ze względu na zdrowie nie mógł zagrać też w półfinale i meczu o medal organizowanych przez Brazylię mistrzostw świata. To największa trauma w karierze, bo był przecież gwiazdą numer jeden rozkochanych w piłce gospodarzy. I nie grał złego turnieju. Walnął cztery gole w grupie, zaliczył asystę z Kolumbią, w karnych z Chile strzelał ostatnią jedenastkę i wytrzymał. No ale ostatecznie patrzył z boku na najsmutniejsze dni w historii brazylijskiej piłki.
Jednocześnie rozkwitała jego kariera w klubie. Był po pierwszym sezonie w Barcelonie. Drużynowo słabym, bo tylko ze zdobytym Superpucharem po dwóch remisach z Atletico (Ney zdobył kluczową bramkę), ale indywidualnie obiecującym. W kolejnym był już – do spółki z Messim i Ronaldo – królem strzelców Champions League i z klubem wygrał potrójną koronę. Do Paryża odszedł za rekordowe pieniądze, by wyjść z cienia Messiego. Idzie mu w sumie średnio, choć kosi krajowe trofea, mając świetne liczby (na tę chwilę 79 goli i 46 asyst w 97 meczach), ale finał Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie po niezłej edycji to być może przełom.
Jedno nie ulega wątpliwości. Neymar to artysta w coraz mocniej „zmechanizowanym” świecie futbolu. Kontrowersyjny, ale artysta.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Historyczna remontada, Barcelona wygrywa 6-1 po porażce 0-4 w pierwszym meczu z PSG. Dla wielu moment, w którym Neymar awansował – w piłkarskim sensie – z chłopca na mężczyznę.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Piłka nożna na Igrzyskach Olimpijskich nie jest turniejem budzącym największe emocje, a wśród osiągnięć medale te wypisywane są gdzieś na marginesie. Ale dla Neymara występ w 2016 roku był czymś więcej. Raz, że zazwyczaj w kadrze zawodził, a dwa, iż była to kolejna wielka impreza organizowana przez Brazylijczyków. Tym razem dał radę, sięgnął po złoto. W finałowym spotkaniu z Niemcami trafił z wolnego i wykorzystał ostatniego karnego. Niedawno mówił, że to jeden z dwóch najważniejszych momentów jego kariery. Pierwszym był gol Sergiego Roberto w meczu, który wam wkleiliśmy. Trochę obrazili się na wyznanie swojej gwiazdy kibice PSG.
8. ROBERT LEWANDOWSKI
Siadaliśmy do tego opisu ze trzy razy i za każdym razem przypominały nam się słowa… Ryszarda Tarasiewicza. Kiedy trener w przerwie ważnego meczu został przyłapany na szlugu, a nie z drużyną, odpowiedział tylko: „Co ja im będę teraz pierdolił?”.
No i co my wam będziemy pierdolić?
Żyjemy tym na co dzień, wkurzamy się po porażkach i cieszymy po popisach, więc trudno tu cokolwiek dodać, a wyliczanie rekordów, trofeów, goli i tak dalej nie ma sensu. Polak kończy dekadę jako najlepszy piłkarz świata. I nikt, absolutnie nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości, bo skasował konkurencję. Złotą Piłkę France Football powinno mu przynieść w zębach i przeprosić za zwłokę.
Da się mu coś zarzucić? Można próbować. Gdy Messi i Ronaldo byli młodsi i mocniejsi, większe zagrożenie stanowili dla nich inni? To prawda, ale z drugiej strony patrząc – „Lewy” często w plebiscytach był niedoceniany, choćby w poprzednim roku spokojnie mógł być na podium ZP, a zajął dopiero ósme miejsce. Nigdy nie sprawdził się poza Bundesligą? Prawda to. Ale ostatni sezon pokazał, że pozostanie w Bayernie też mogło dać spełnienie. A to, jak niszczy spotykane na swojej drodze angielskie zespoły, każe między bajki włożyć wszystkie teorie, że w Premier League by sobie nie poradził. Nic nie ugrał z reprezentacją? Niestety tak jest i tu zgrzyt pojawia się najmocniejszy.
Z jednej strony ma pech, bo jest wybitnym piłkarzem w tylko solidnym otoczeniu, w dodatku raczej nie pomógł mu PZPN wyborem selekcjonera. Z drugiej – wielkie turnieje Lewandowski miał do tej pory po prostu słabe i nie udawajmy, że nie ma w tym żadnej jego winy. Zbierając to do kupy, wyszło nam ósme miejsce. Kusiło wyższe, ale mamy poczucie, że byłby to wybór „patriotyczny”. Nic złego, gdy są argumenty, a przecież są, ale jednak postanowiliśmy przyłożyć równą miarę.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Cztery gole z Realem czy pięć w dziewięć minut z Wolfsburgiem? Bramka numer dwa. Mamy wrażenie, że to osiągnięcie może być przypominane nawet za 100 lat.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Ze wszystkich wyczynów Lewandowskiego najbardziej imponuje nam chyba liczba bramek w Champions League. Ostatnio po walnięciu sztuki Salzburgowi licznik Polaka wskazuje 71 trafień. Zrównał się z Raulem, więc na wiosnę zapewne wyprzedzi legendarnego Hiszpana. Przed nim będą już tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Daleko, ale to miejsce „pierwszego za ich plecami” ma swoją wymowę.
7. LUIS SUAREZ
Naszym zdaniem najlepsza dziewiątka w ostatniej dekadzie. Oczywiście sama liczba bramek przemawia za Lewandowskim, ale nie można stać się jej zakładnikiem. Albo i można, oba wybory się bronią.
Suarez to oczywiście nieco inny typ napastnika, trochę bardziej wszechstronny, już sama liczba asyst, w której bije Lewandowskiego dość zdecydowanie, o tym świadczy. Ale to też inaczej poprowadzona kariera. No, jemu nikt nie może zarzucić tego, że nie sprawdził się na Wyspach, bo Premier League pozamiatał, nawet jeśli – jak już wspomnieliśmy – jest to zarzut głupi. Przede wszystkim chodziło nam jednak o to, że Lewy był tym, wokół którego wszystko się kręciło. Suarez jednak pracował na Messiego, współtworząc kapitalny tercet z nim i Neymarem.
A jednocześnie uszczknął dla siebie jedną koronę króla strzelców, waląc w sezonie 2015/16 aż 40 goli (tym samym zgarnął drugiego Złota Buta). W ostatnich jedenastu sezonach był jedynym piłkarzem spoza wiadomego duetu, który doszedł do głosu w sprawie Trofeo Pichichi.
Kadra? Otarł się o medal mistrzostw świata, choć to oczywiście poprzednia dekada (w tej czegoś zabrakło przy obu podejściach). Ale w 2011 roku zgarnął też Copa America, będąc zdecydowanie najlepszym piłkarzem turnieju. Dwa takie wydarzenia w ostatniej dekadzie też stracił. Jeden na własne życzenie i to też jest jeden z aspektów, których nie wypada przemilczeć. Długo trudno było ustalić, czy ma równo pod sufitem. Gryzienie innych ludzi sugerowało, że nie do końca. Swoje oczywiście odcierpiał i trochę przez tę głupotę stracił, ale trudno też podważać przez nią jego geniusz.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Gdybyśmy szli tylko w liczby, postawilibyśmy na rozgromienie Deportivo, bo to mecz, w którym Urugwajczyk strzelił 4 gole i zaliczył 3 asysty. Ale ważne też są wrażenia artystyczne, a tu trudno przebić to, co Suarez zrobił z Norwich. Cztery bramki – dwie kapitalne, jedna ładna, jedna niebrzydka plus asysta. Oczywiście strzelał też ważniejsze gole, ale ten popis zbyt mocno cieszy oczy, by deprecjonować rywala i stawkę.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Zgarnięcie korony króla strzelców w Premier League z liczbą 31 strzelonych goli (do których dołożył 17 asyst) jest o tyle ciekawsze, że przecież początek tamtego sezonu Urugwajczyk stracił przez zawieszenie. Za ugryzienie Branislava Ivanovicia cierpiał przez końcówkę poprzednich rozgrywek (4 mecze) i początek nowych (6, w tym 5 ligowych). Wrócił cholernie głodny.
6. LUKA MODRIĆ
Długo świat futbolu zastanawiał się, kto przełamie rządy duopolu Messi-Ronaldo. I akcje Luki Modricia nie stały w tych rozważaniach dość wysoko. Nikt nie wątpił w jego klasę, ale wszyscy zgadzali się, że tu trzeba czegoś spektakularnego.
No i Chorwat coś spektakularnego odwalił. Był najlepszym piłkarzem mundialu i doprowadził swoją mocną (ale też bez przesady) kadrę do finału mistrzostw świata. Dołożył to do Ligi Mistrzów. Tego nie mogli zniweczyć żadni elektorzy, który bywają w swych sądach bardzo (nie)przewidywalni.
Zaraz po tym triumfie pisaliśmy: Wyróżnienia przez kapitułę France Football nie doczekali się nigdy Xavi, Andres Iniesta, Xabi Alonso, Andrea Pirlo, Wesley Sneijder, Frank Lampard, Paul Scholes, Deco, Clarence Seedorf… Długo można wymieniać tych wszystkich genialnych środkowych pomocników. Rozgrywających, których znakomite kariery nie zostały uświetnione tak poważną nagrodą. Najbardziej prestiżową z możliwych. Niektórzy – jak choćby kultowy Juan Roman Riquelme – nawet się do takich wyróżnień nie zbliżyli, nawet o takowe nie otarli. Czy Modrić jest od nich lepszy? Od niektórych z pewnością tak, od innych niekoniecznie. Ale Złota Piłka na pewno istotnie wpłynie na dziedzictwo, jakie Chorwat po sobie pozostawi. Miłośnicy tiki-taki zawsze wyżej ustawią Xaviego, fanatycy calcio wskażą na Pirlo. Ale to Modrić ma Złotą Piłkę w dorobku.
Dekadę zaczynał jeszcze jako piłkarz Tottenhamu i choć to Gareth Bale szalał z Interem, to Modrić za sezon kończący się już w 2011 roku został piłkarzem roku w klubie. W Madrycie zameldował się w 2012. Przez pewien czas uchodził za transferowy niewypał, ale odwinął się w sposób spektakularny – tak, że trudno uwierzyć w początkowe kręcenie nosem.
Może nie widać tego w liczbach… No chyba, że mówimy o liczbie wygranych edycji Ligi Mistrzów.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
To musiał być mundial, więc stawiamy na spotkanie z Argentyną, która została upokorzona. Modrić dyrygował Chorwatami, a potem strzelił piękną bramkę, jakby od niechcenia.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Modrić jest pierwszym piłkarzem – nazwijmy to dla uproszczenia – „jugosłowiańskim” ze Złotą Piłką. Trzecie miejsce w plebiscycie zajął legendarny Dragan Dżajić w 1968 roku, wirtuoz dryblingu. Na podium bywali również Dejan Savicević, Darko Panczew, Davor Suker, Predrag Mijatović. Ale to niepozorny Luka sięgnął gwiazd.
5. MANUEL NEUER
W historii futbolu wielu było golkiperów, których z takich czy innych względów postrzegano jako rewolucjonistów, niekiedy wręcz pionierów. Manuel Neuer niewątpliwie jest jednym z nich. Kiedy w 2014 roku reprezentacja Niemiec sięgnęła po mistrzostwo świata, to właśnie bramkarz uplasował się potem najwyżej w wyścigu o Złotą Piłkę spośród wszystkich graczy Die Mannschaft. Więcej głosów od Neuera otrzymali w plebiscycie France Football tylko Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Tak wielkie wrażenie wywarł wtedy Niemiec swoją postawą.
W dekadzie 2011-2020 Neuer wygrał prawie wszystko. Mundial, dwukrotnie Ligę Mistrzów, osiem razy mistrzostwo Niemiec. Brakuje mu w dorobku właściwie tylko mistrzostwa Europy, by uznać go za zawodnika w stu procentach spełnionego. Ale, co w tym wszystkim najważniejsze, Neuer sukcesów nigdy nie osiągał jako statysta, który coś tam obroni, coś tam wpuści i generalnie niczym wyjątkowym się nie wyróżnia. Manuel to lider pełną gębą, gracz potrafiący w pojedynkę odmienić przebieg spotkania. Pamiętacie jeszcze starcie Niemców z Algierią podczas brazylijskiego mundialu? Neuer grał wtedy tak wysoko, że wyprodukował heatmapę godną defensywnego pomocnika.
Albo nawet sięgnijmy pamięcią do poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Przy całym szacunku dla Lewandowskiego, Gnabry’ego czy Muellera – nie byłoby triumfu Bayernu, gdyby nie nieziemskie parady Neuera.
Miał niemiecki golkiper swój okres kryzysu. Popełniał błędy na przedpolu, przepuszczał proste piłki. Joachim Loew musiał położyć na szali cały swój autorytet, by utrzymać Neuera w wyjściowej jedenastce drużyny narodowej kosztem Marca-Andre Ter Stegena. Ale gorsze miesiące przytrafiają się każdemu zawodnikowi. Ważne, czy dany gracz potrafi powrócić na szczyt. Neuer udowodnił, że jest do tego zdolny. Dziś, podobnie jak w pierwszej części dekady, przypada mu status najlepszego golkipera na świecie. A pewnie znajdą się i tacy, którzy uznają Niemca za najwybitniejszego bramkarza w całej historii futbolu. I choć jest to teza bardzo kontrowersyjna, to pewnie można ją ciekawie uargumentować.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
A niech będzie wspomniane spotkanie Niemców z Algierią. Oczywiście w 2014 roku wszyscy już wiedzieli, jakim gigantem jest Neuer, ale starcie w 1/8 finału mistrzostw świata to było po prostu coś więcej, one man show w wykonaniu Niemca. Poziom najwyższy z najwyższych.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Od sezonu 2010/11 do trwających rozgrywek 2020/21 Neuer zachował czyste konto aż 220 razy, biorąc pod uwagę wyłącznie mecze piłki klubowej. To zdecydowanie najlepszy wynik spośród wszystkich golkiperów ujętych w naszym zestawieniu.
4. ANDRES INIESTA
Gdy pisaliśmy o Xavim, wspomnieliśmy, że ten ranking nie do końca pozwala docenić jego wielkość, gdyż szczyt przypadł jeszcze w poprzedniej dekadzie. Cztery lata młodszy Andres Iniesta trafił już zdecydowanie lepiej.
Przede wszystkim wciąż potrafił osiągnąć topową formę w sezonie 2014/15, czyli w szczytowym momencie Barcelony, jeśli chodzi o tę dekadę. Oczywiście to nie tak, że nie miał do tego momentu gorszych chwil, jeszcze w trakcie wspomnianych rozgrywek kibice i dziennikarze wyliczali mu liczbę meczów bez gola czy asysty w lidze. Ale raz, że nie było to do końca fair, bo hiszpański pomocnik strzelał i asystował w innych rozgrywkach, a dwa, że jak przyszło co do czego, to i tak był najlepszy – jak w trakcie finału z Juventusem, gdy w pełni zasłużenie zgarnął tytuł MVP.
Prawdę mówiąc, jego geniusz zawsze niełatwo było wyrazić w suchych liczbach. To jeden z tych piłkarzy, których trzeba oglądać, najlepiej regularnie i przynajmniej kilka razy na żywo, by w pełni rozumieć fenomen.
A przecież z FC Barceloną triumfował jeszcze po wspomnianym finale. Bo to, że wygrywał wcześniej, również m. in. Ligę Mistrzów, jest przecież oczywiste. Jeśli chodzi o reprezentację, strzelił bramkę na wagę mistrzostwa świata, więc zawsze będzie miał szczególne miejsce w sercach hiszpańskich kibiców. To oczywiście poprzednia dekada, więc nie braliśmy tego pod uwagę, ale z indywidualnego punktu widzenia chyba i tak lepiej wypadł na Euro w 2012 roku. No, po prostu był najlepszym piłkarzem turnieju. Potem bywało różnie, w trakcie kolejnego Euro i na dwóch mundialach miał tylko momenty, może z perspektywy kadry nawet lepiej byłoby, gdyby zrezygnował z niej szybciej. Ale trzeba to zrozumieć. Dopóki możesz korzystać z takiego gościa, korzystasz.
Oddajmy głos Messiemu. – Uwielbiałem mieć go obok siebie. Zwłaszcza, kiedy nam nie szło. Prosiłem go wtedy, by grał bliżej mnie, przejął kontrolę i odpowiedzialność.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Listopad 2015. Jego najlepsze El Clasico. Santiago Bernabeu nagrodziło Iniestę owacją na stojąco, choć poprowadził rywali do demolki miejscowej drużyny. Gol i asysta to tylko wisienki na torcie.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Iniesta jako jedyny piłkarz w historii był wybierany najlepszym piłkarzem finałów: Ligi Mistrzów, mistrzostw Europy, mistrzostw świata. Wspaniały hat-trick.
3. SERGIO RAMOS
Jeżeli uznajemy, że dwa pierwsze miejsca na podium naszego rankingu zarezerwowane są dla kosmitów, to Sergio Ramos może uchodzić za najwybitniejszego piłkarza spośród Ziemian w latach 2011-2020. Hiszpanowi właściwie niczego poważnego nie można zarzucić. Zdobył w mijającej dekadzie mistrzostwo Europy, a zatem sukces w narodowych barwach ma odhaczony. Czterokrotnie zatriumfował w Lidze Mistrzów – był więc liderem najbardziej utytułowanej drużyny klubowej omawianego okresu. Realu Madryt, który zdominował europejskie rozgrywki.
Na dodatek hiszpański stoper nastrzelał mnóstwo kluczowych goli w barwach „Królewskich”. Nie z tego się rozlicza obrońców, ale trzeba przyznać, że to przyjemny bonus, kiedy defensor w kryzysowych momentach staje na wysokości zadania i ratuje skórę nieskutecznym kolegom z ataku.
Już nawet pomijamy te wszystkie trafienia w doliczonym czasie gry w meczach ligowych, z którymi Hiszpan się kojarzy. Ramos punktował też przeciwników w najważniejszych spotkaniach Champions League. Zdobywał bramki w obu finałowych starciach Realu z Atletico. Dwie sztuki wsadził Bayernowi w półfinale z 2014 roku. Wielu napastników – nawet tych, którzy załapali się do naszego rankingu – nie może się pochwalić tak licznymi arcyważnymi bramkami w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach.
Jasne, że można kilka wtop Ramosowi wypomnieć. Brutalne faule, niepotrzebne prowokacje, fatalna gra w niektórych „Klasykach”, totalna klapa na mistrzostwach świata w Brazylii. No ale nie ma przecież piłkarzy, którym udaje się wszystko i którzy są pozbawieni wad.
Nie mamy wątpliwości, że Hiszpan na najniższy stopień podium zwyczajnie zasłużył.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Skrót finału Champions League z 2014 roku wrzucaliśmy przy innej okazji, więc teraz przypomnimy półfinałowe starcie z tamtej edycji. Real Madryt zmiażdżył Bayern Monachium 4:0 na wyjeździe, a strzelanie rozpoczął właśnie późniejszy kapitan Los Blancos.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Sergio Ramos ma na swoim koncie 178 występów w reprezentacji Hiszpanii, co plasuje go na czwartym miejscu wśród piłkarzy z największą liczbą meczów międzynarodowych na koncie. Do rekordu wszech czasów brakuje zawodnikowi Realu zaledwie sześciu spotkań w narodowych barwach.
2. CRISTIANO RONALDO
Mister Champions League. Gdyby trzeba było podpisać petycję dla poparcia pomysłu nazywania tych rozgrywek jego imieniem, sami latalibyśmy po sąsiadach. Łącznie pięć triumfów drużynowych, siedem koron króla strzelców, 134 gole, czyli – tak dla zachowania skali – prawie dwa razy więcej niż świetny Karim Benzema.
Na tej scenie zdystansował wszystkich, włącznie z największym rywalem.
Ale to oczywiście nie tak, że odpalał jedynie, gdy przed meczem usłyszał „Kaszankę”. W tej dekadzie trzy razy zgarniał Trofeo Pichichi, waląc kolejno 41 (część w 2010), 31 i 48 goli. Do tego (w tej dekadzie) ma koronę króla strzelców KMŚ, Pucharu Króla, a na Euro 12 strzelił tyle samo co Fernando Torres i paru innych graczy, czyli trzy gole, ale Hiszpan przebił ich asystą. Pewnie brakuje mu tego lauru w przypadku Serie A, bo w pierwszym jego sezonie na Półwyspie Apenińskim skuteczniejszy był Fabio Quagliarella (a także Duvan Zapata i Krzysztof Piątek!), a w drugim mimo wbicia 31 goli wyprzedził go Ciro Immobile, ale Portugalczyk nie składa broni i na razie prowadzi w klasyfikacji strzeleckiej w swoim trzecim sezonie w Turynie.
Sukcesów drużynowych chyba nawet nie ma co wymieniać. Nawet z reprezentacją Portugalii wymęczył mistrzostwo Europy, choć styl tego triumfu był mizerny, a w finał skończył się dla niego po 25 minutach. Złoty chłopak. Jedynym „problemem” jest to, że w tym samym czasie żyje Leo Messi, z którym trzeba dzielić się Złotymi Piłkami. I którego ktoś może uważać – jeśli nie ze względu na liczby czy osiągnięcia, to za sprawą stylu gry – za minimalnie lepszego piłkarza. Przy czym szaleństwem jest deprecjonowanie jednego, by podkreślić wybitność drugiego.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Ekstremalnie trudny wybór, ale skoro Ronaldo to król Ligi Mistrzów, to musimy postawić na mecz, z którego obrazek przejdzie do historii. Idealna przewrotka, piłka złapana na wysokości drugiego piętra.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Ronaldo może się pochwalić absurdalną liczbą 102 bramek w reprezentacji Portugalii. Oczywiście lwia część tego dorobku to dręczenie piłkarskich dziadów, ale nie na miejscu byłoby deprecjonowanie. Patrząc na wszystkie kadry, lepszy jest tylko Ali Daei, który dla Iranu huknął 109 sztuk, ale czujemy, że już niedługo.
1. LEO MESSI
59 goli w lidze. 13 w Lidze Mistrzów. 5 w Copa del Rey. 2 w starciu o Superpuchar. 7 w towarzyskich meczach kadry, 5 w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii.
Taka tam wyliczanka goli Messiego. Strzelonych w… jednym roku.
Kosmos. Messi w 2012 wygrał tylko Puchar Króla i Superpuchar Europy, ale zaliczył najlepszy rok w historii piłki nożnej indywidualnie. W 1972 roku Gerd Mueller sieknął 85 bramek, jego wyczyn przetrwał długo, ale został przebity i niewiele wskazuje na to, by ktoś miał powtórzyć coś takiego. Nawet sam Messi nigdy na aż taki poziom nie wrócił – najbliżej był rok później Cristiano Ronaldo, zaliczając „marne” 69 trafień, a dziś najskuteczniejszy jest Robert Lewandowski, który wszystkich bramek nazbierał 47.
Messi to zresztą pogromca rekordów – można robić rankingi jego dokonań i będą liczyć kilkadziesiąt pozycji. Przed chwilą pobił Pelego i jest teraz gościem, który strzelił najwięcej goli w historii dla jednego klubu – 644. Najlepszy strzelec w historii La Liga? Oczywiście. Najwięcej goli w jednym sezonie? Tak, równa 50-tka. Najwięcej Trofeo Pichichi? Aż siedem. Najwięcej asyst? Świeżynka z poprzedniego sezonu – 21. Najwięcej meczów ligowych z golem z rzędu? Również 21, walnął w tym czasie 33 sztuki. Najwięcej hat-tricków w historii La Ligi, najwięcej w jednym sezonie? Odpowiednio – 36 i 8. Najwięcej goli z rzutów wolnych w historii ligi hiszpańskiej? Ależ naturalnie – też 36.
A to przecież tylko liga, w której na co dzień gra. W Champions League, czyli na podwórku Cristiano Ronaldo, też się kilka rzeczy znajdzie – Messi dzieli z Portugalczykiem rekord hat-tricków (walnęli po osiem), ma najwięcej goli w jednym meczu (pięć z Bayerem Leverkusen, potem doskoczył do niego Luiz Adriano), jest najlepszy pod względem liczby sezonów z golem w najlepszej lidze świata – 16 z rzędu (razem z Benzemą).
Uff. Statystycy go uwielbiają, daje im zarobić na chleb.
Ale nie ma co sprawdzać tego fenomenu do liczb. Trudno nie popadać w patos. Trzeba po prostu cieszyć się z tego, że trafiło się na jego czasy i można go było oglądać.
No tak – nie wygrał nic z kadrą. Trzy razy w tej dekadzie był bliziutko, ale po dogrywce oddał Niemcom Puchar Świata, a po karnych dwukrotnie Chilijczycy zgarnęli mu sprzed nosa Copa America. Jest to argument w dyskusjach. Chyba ostatni, który został tym, którzy nie chcą przyznać, że jest najlepszy w historii, co ostatnia dekada tylko potwierdziła. Naszym zdaniem oczywiście.
MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:
Klasyczny problem bogactwa. Niech będzie to 5 goli z Leverkusen w 1/8 Ligi Mistrzów.
OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:
Sześć Złotych Piłek znajduje się w dorobku Messiego i nikt nie ma ich więcej. Cristiano Ronaldo jest dumnym posiadaczem pięciu sztuk. Jeśli chodzi o tę dekadę, panowie kończą ją remisem 4-4, co nieźle oddaje wyrównaną rywalizację również w tym rankingu.
***
Na zakończenie mały bonusik graficzny, czyli jedenastka dekady 2011 – 2020:
przygotowali: MICHAŁ KOŁKOWSKI I MATEUSZ ROKUSZEWSKI
współpraca: JAN PIEKUTOWSKI
Fot. Newspix.pl/FotoPyK