Reklama

Geniusz życia. Sekret niezwykłości Edinsona Cavaniego

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

02 grudnia 2020, 15:44 • 13 min czytania 19 komentarzy

Ma na koncie miliony, a do rodzinnej miejscowości w departamencie Salto tłukł się kilka godzin w zatłoczonym busie w środku zimy. Ścina trawę z kosą w ręku. Strzyże owce. Po nocach chodzi z ojcem na polowania. Pasjonuje się rolnictwem. Studiuje agronomię. Spędza godziny na łowieniu ryb. Ćwiczy balet. Czyta Biblię. Piłkarzem jest świetnym, prawdopodobnie jednym z najwybitniejszych snajperów swojej generacji, ale nigdy nie udało mu się dojść na sam szczyt. Nie został tym najlepszym i najskuteczniejszym. Inna sprawa, że wcale nie musiał, bowiem opowiadanie o Edinsonie Cavanim tylko przez pryzmat setek strzelonych przez niego goli mija się z jakimkolwiek celem i rozmywa to, co w jego historii najważniejsze. 

Geniusz życia. Sekret niezwykłości Edinsona Cavaniego

Edinson Cavani ma trzydzieści trzy lata i swoje już w piłce zrobił.

W Palermo wygryzł Radosława Matusiaka i choć nie strzelał jakoś specjalnie często (34 gole w 109 meczach to nie bilans, który rzuca na kolana), to przebił się do szerszej świadomości, zapracowując sobie na transfer do Neapolu. Tam, w mieście Boskiego Diego, trafiał tak często, że rozkochał w sobie biedne południe Włoch. I to tak bardzo, że jego marzenie ściganie się z bramkowymi rekordami Diego Maradony nie było przyjmowane jako profanacja i atak na świętość. Jemu w tym kibicowano. W PSG musiał koegzystować najpierw ze Zlatanem Ibrahimoviciem, potem z Kylianem Mbappe i Neymarem. A mimo to rokrocznie oscylował w granicach 25-30 strzelonych bramek we wszystkich rozgrywkach. Co więcej, kiedy w Paryżu zdarzył się sezon przejściowy między dominacją Ibry a czasami Francuza i Brazylijczyka, Cavani nastrzelał 35 goli w 36 meczach Ligue 1, dokładając do tego czternaście bramek w Lidze Mistrzów i krajowych pucharach.

Robi wrażenie.

EDINSON CAVANI STRZELI GOLA W MECZU LIGI MISTRZÓW Z PSG – KURS 2.80 W TOTALBET

Tym bardziej, że nie zatrzymuje się i po transferze do Manchesteru United strzela równie regularnie.

Reklama

Ale nie sposób nie odnieść przy tym wrażenia, że to nie najbardziej elektryzujący zawodnik futbolowego świata. Że jego bramkowe wyczyny były niczym wobec osiągnięć Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, że jako snajper blednie chociażby przy Robercie Lewandowskim, że w swoim życiowym topie zniknął w cieniu Ibry i Neymara, że nawet w Urugwaju jest najwyżej tym drugim po Lusie Suarezie. I to wszystko prawda.

Pytanie tylko, czy w jego życiu aby na pewno chodzi o to, żeby za wszelką cenę być najlepszym akurat w piłce nożnej. Oto opowieści, które lepiej oddają jego osobowość niż wszelkie liczbowe i boiskowe dywagacje.

I

Arcybiskup Neapolu, Crescenzio Sepe, w rozmowie z La Repubblica przekonywał, że Bóg służy sam sobie, czyniąc Cavaniego zdolnym do strzelania goli. Że każde trafienie, każde dobre zagranie, każdy błysk geniuszu Urugwajczyka to hołd dla Stwórcy.

– Cavani żyje swoją wiarę. Autentycznie wierzy. Ma nadzieję na zbawienie. Jest konsekwentny. Pan to wie. Pomógł mu, kiedy strzelił trzy gole Juventusowi, chętnie zobaczyłbym, jak pomaga mu, kiedy strzela kolejne trzy z Interem – żartował arcybiskup i zaraz dodawał – to miłe, że Neapolitańczycy mają wspaniały przykład wiary. Żywej wiary, nadziei, oddaniu się Chrystusowi. To bohater tego miasta. Szkoda, że nie ma takiego drugiego Cavaniego, Cavaniego miasta, a nie Cavaniego zespołu piłkarskiego. 

Edinson Cavani nie kryje się ze swoimi chrześcijańskimi wartościami. W barwach Palermo, po wielu z trzydziestu czterech strzelonych tam bramkach, podwijał różową koszulkę, prezentując biały podkoszulek z nadrukami wysławiającymi Jesusa Chrystusa. Pojawiało się więc powtarzane za Kaką – „Jezu, należę do ciebie”, rozczulająco prostoduszne – „Jezu, kocham cię”, a także parę innych podobnych napisów i jeszcze więcej rąk wzniesionych do góry w geście podziękowania za ciągłe czuwanie.

MANCHESTER UNITED WYGRA Z PSG W MECZU LIGI MISTRZÓW – KURS 2.95 W SUPERBET

– Nie jestem sportowcem Jesusa. Jestem sportowcem dla Jesusa. Gram, żeby przynieść mu chwałę, żeby podziękować mu za danie mi zdolności do gry w futbol i talent wystarczający do tego, żeby grać w topowych ligach. W ogóle za umiejętności, które od niego dostałem. Nie marnuję ich, przestaję ich rozwijać. Bardziej i bardziej. Należymy do kościoła ewangelicznego. Nie lubię określenia chrystusowego sportowca, brzmi to zbyt groźnie – tłumaczył pewnego razu.

Reklama

Swoją wiarę podlewa, pielęgnuje, rozszerza. W Urugwaju nauczył się cieszyć z obecności Jezusa. Tak po latynosku, w nieco szalony, wesoły, bezgraniczny sposób. Tańczyć i śpiewać na jego cześć. Wyznawać wiarę całym sobą. Ale dopiero we Włoszech nabył większą świadomość. Zaczął czytać Biblię. Studiować jej wersety, uważniej słuchać kazań, które nie przypominały pełnych natchnienia wyznań w afekcie, które znał z ojczystych kościołów. Były rozważniejsze, bardziej intelektualne, poruszające zagadnienia eschatologiczne.

Zrozumiał, że wiara to coś głębszego.

Ale i tak utrzymuje, że miłość do Boga najlepiej wyraża na murawie.

II

Uwielbiał go też Aurelio De Laurentiis, który od lat toczy nierówną wojnę z północną częścią Włoch. Wypowiedział na jego temat mnóstwo ciepłych słów, mówił, że traktuje go jak swojego własnego herosa, jak ulubieńca i że zrobi dla niego wszystko. Cavani to odwzajemniał. Nic dziwnego, że kiedy latem tego roku dywagowano na temat potencjalnego zainteresowania jego osobą ze strony Juventusu, on kategorycznie zaprzeczył możliwości takiego transferu, deklarując, że nie zdradziłby Napoli i nie zdradziłby De Laurentiisa.

A przecież wiele lat minęło od jego ostatniego występu w Napoli.

W Napoli, w którym strzelał tak dużo, że raz po raz pojawiały się dla niego jakieś potencjalne kierunki transferowe. Najczęściej angielskie. Wiąże się z tym kapitalna dykteryjka.

– Jeśli moi piłkarze chcą pojechać do Anglii, to niech jadą. Ale muszą zrozumieć jedno: Anglicy źle żyją, źle jedzą, a ich kobiety nie myją genitaliów. Bidet to dla nich tajemnica – odwarknął barwnie Aurelio De Laurentiis spytany pewnego razu, czy puściłby Cavaniego i spółkę na Wyspy Brytyjskiego.

Cavani w końcu trafił do Anglii, choć wiele lat później. I szybko przekonał się, że Wyspy Brytyjskie faktycznie potrafią być nieprzyjemne, choć może nie z tego powodu, który sugerował ekscentryczny właściciel Napoli.

III

Poszło właściwie o dwa słowa.

Edinson Cavani strzelił dwa gole w meczu z Southampton, a jego Manchester United wygrał 3:2. Sukces, więc i post na media społecznościowe, klasyka gatunku, który piłkarz tak nie robi? I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie komentarz jego przyjaciela z gratulacjami. A właściwie nie sam komentarz, a odpowiedź na niego. Cavani napisał: „gracias, negrito”. I po chwili musiał tego żałować. Rozpętała się burza. „Negrito”? „Czarnuchu”? Jak tak mógł napisać! Toż to rasizm! Zareagowało FA, niesamowicie przewrażliwione na tym punkcie, które wszczęło postępowanie i zagroziło zawieszeniem Urugwajczyka na trzy mecze.

Śledztwo trwa, choć piłkarz zdążył wystosować już stosownie oświadczenie, w którym pokajał się i bronił, podkreślając bliską zażyłość z przyjacielem, któremu w ten osobliwy sposób podziękował za gratulacje. Panowie znają się od lat. Jeżdżą razem na rancza, na polowania, na podróże po Ameryce Łacińskiej. No i w całej historii liczy się też wartość lingwistyczna. Określeniem „negrito” w Urugwaju określa się ziomeczka, ryjka, mordkę, kumpla. Pieszczotliwie przyjaciela. Po prostu.

Niepotrzebnie dorobiono do tego ideologię.

Ale w sumie nic dziwnego, skoro nie tak dawno podobne określenie („negri”) stworzyło podwaliny pod wieloletni konflikt Luisa Suareza z Patricem Evrą. Wtedy jednak prowokacje piłkarza Liverpoolu miały ewidentny podtekst rasistowski, co do tego nie ma wątpliwości, za co zresztą liga ukarała go zawieszeniem na osiem spotkań i kilkudziesięcioma tysiącami funtów kary.

Cavaniemu obrywa się więc za starą historię Suareza.

IV

A jest to o tyle zabawne, że ich historie nieustannie się ze sobą przeplatają.

Nie dość, że rozegrali ze sobą mnóstwo spotkań w reprezentacji Urugwaju, również na Mistrzostwach Świata i turniejach Copa America, to obaj przyszli na świat w stutysięcznym Salto. Urodzili się w tym samym szpitalu, w tym samym roku. Suarez w styczniu, Cavani w lutym. Dzieliło ich kilka tygodni. Ich matki mogły się nawet poznać, choć ani jedna, ani druga nie wiedziała jeszcze, że będą wychowywać piłkarskich gigantów. Jako chłopcy nie zdążyli się poznać, bo Suarez wyjechał do Montevideo, żeby tam podbijać stołeczne kluby.

Cavani został i to go ukształtowało.

Jego rodzina nie żyła przesadnie dostatnio, nie stać było jej na szalone kupowanie i szalone konsumowanie, ale za to była do granic możliwości samowystarczalna. Własne pola, własne uprawy, własne dobra. I życie na łonie natury. Rolniczy rytm dnia. Praca od świtu do zmierzchu, wspólny wieczór, trzy godziny snu i cykl zaczynał się od nowa.

Takie życie nie wygląda na specjalnie atrakcyjne. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że młody chłopak, świetnie grający w piłkę, wybijający się po Młodzieżowych Mistrzostwach Świata Ameryki Południowej z 2007 roku, którego chcą wykupić największe kluby Starego Kontynentu, z Realem na czele, może chcieć wyrwać się z rolniczej prozy życia. Ale nie Cavani.

Ten, ilekroć tylko będzie mógł, będzie tu wracał. Cavani kochał swój dom. Kochał Salto.

Zresztą dalej kocha.

I nie zmieniła tego piłkarska sława.

V

Urugwaj to kult swojej ziemi. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy jesteśmy u siebie. Cieszymy się z tego, jak wiele mamy, jak wiele możemy, jak bardzo możemy kochać. Niektórzy ludzie dziwią się, dlaczego w tak małym, dziwnym kraju, rośnie tak wielu wybitnych piłkarzy. Ja się nie dziwię. Jemy piłkę nożną, oddychamy piłką nożną, pijemy piłkę nożną. Urodziłem się piłkarzem. Zanim mogłem chodzić, goniłem piłki. Jak do Urugwaju przyjedzie ktoś z zewnątrz, to zdziwi się, że nie ma tu za wiele boisk z prawdziwego zdarzenia. Ale ja to widzę inaczej. Tu boisk jest mnóstwo. Właściwie co sto metrów można grać na polu z trawy, małych kamieni, piasku.

EDINSON CAVANI

VI

Edinson Cavani wniósł do przesiąkniętego blichtrem i przepychem światka europejskiej piłki dużo normalności. I nie, nie jest tak, że nie korzysta z grubego portfela, napakowanej pieniędzmi karty kredytowej, z dóbr i możliwości życia milionera. W jego życiu nie chodzi o to, żeby być  pokornym i skromnym na pokaz ascetą. Z kumplami z PSG jeździł na Ibizę, imprezował, latał prywatnymi samolotami. Magazyny modowe umieszczają go w czołówkach rankingów najlepiej, i najdrożej, ubranych sportowców. Korzysta z pomocy stylistów, projektantów, ma apartamenty we Włoszech, we Francji, w Anglii. Nic w tym dziwnego.

A zarazem wszyscy podkreślają, że jest w nim coś wyjątkowego.

Może to, że kiedy może pompuje pieniądze w pomoc biednym rodzinom w rodzinnym Salto. Że swoimi funduszami buduje boiska, drogi, remontuje szkoły, świetlice, mieszkania. A może normalność, którą bardzo obrazowo opisuje Romain Molina w biografii „Cavani. El Matador”. Dziennikarz opowiada dwie kluczowe dla jego wizerunku historie. Pierwsza pochodzi z kampanii dla Hugo Bossa. Edinson Cavani mierzył drogie garnitury. Pozował w nich do zdjęć, które marka miała potem wykorzystać w swoich reklamach. Urugwajczykowi wyjątkowo podobał się jeden z garniaków, więc zapytał o jego dostępność.

EDINSON CAVANI STRZELI GOLA W MECZU Z PSG, A MANCHESTER UNITED WYGRA CAŁE SPOTKANIE – KURS 4.50 W TOTALBET

– Jasne, dostaniesz go po wszystkim – odpowiedział mu ktoś z ekipy Hugo Bossa.

Cavani tylko się zarumienił i odpowiedział, że niczego za darmo nie weźmie, że zamierza normalnie zapłacić, że głupio byłoby mu korzystać ze swojej pozycji, kiedy zarabia tak dużo i może sobie na taki zakup pozwolić. Molina przekonywał, że ludzie z Hugo Bossa mówili mu, iż snajper PSG był pierwszym piłkarzem, który w ten sposób podszedł do tematu. Reszta zainteresowanych po prostu korzystała z uprzejmości marki i brała sobie garniaki za darmo.

Druga historia mówi o nim jeszcze więcej. Była zima. Cavani miał kilka wolnych tygodni, więc postanowił wrócić do Urugwaju. Do Salto. Do domu. Problem w tym, że posiadłość, w której mieszka jego rodzina, nie jest zbyt dobrze skomunikowana ze światem. Co robi w takiej sytuacji zawodnik, który zarabia setki tysięcy tygodniowo? Jak myślicie? Wynajmuje sportowy samochód i robi sobie małą przejażdżkę? Wsiada w taksówkę i ułamek pensji przeznacza na dłuższy przejazd? Brzmi to prawdopodobnie, ale Cavani, gwiazdor piłki nożnej, wybrał zatłoczonego busa, który do jego miejscowości dojechał po dobrych kilku godzinach jazdy bez ogrzewania przy niskiej, jak na latynoskie warunki, temperaturze.

Przypadek jeden na milion.

VII

Wyciszenie znajduje w łowieniu ryb. Uważa, że dzięki temu odrywa głowę i ćwiczy snajperskie instynkty.

– Musisz czekać na odpowiedni moment, żeby złapać rybę. Być gotowym. Czujnym. Cały czas. Na boisku robię to samo. Wyczucie odpowiedniego momentu. Akcja. Reakcja. Musisz być cierpliwy i skupiony. I działać natychmiast. Jak w futbolu. Czekasz na ten jeden, konkretny moment. Jako dziecko po prostu lubiłem łowić ryby. Z wiekiem stało się to moją wielką pasją. Zacząłem zauważać tylko zależności, tyle układów, tyle schematów, że zaczęło mnie to bawić i fascynować. 

Przyznawał kiedyś, że wędkowanie jest jego ulubioną odskocznią od pędu życia europejskich metropolii. Bo tak jak na Sycylii łatwiej było mu odnaleźć swój rytm, bo choć na początku panicznie bał się lokalnej mafii i nigdzie nie wychodził, to z czasem przywyknął do lokalnych realiów, w czym pomogło również to, że włoskiemu stylowi życia bliżej było do latynoskich klimatów, tak Paryż go przytłaczał. Gdy więc tylko miał trochę wolnego czasu, uciekał ze stolicy Francji do mniejszych miejscowości. Spacerował po parkach, szukał kontaktu z naturą. Szczególnie lubił wypady na ryby w stawach Rambouillet.

A kiedy tylko miał wolne, latał do Salto, na swoje ranczo.

I to w najdziwniejszych momentach swojego życia.

VIII

Na przykład wtedy, kiedy miał kilka dni przerwy przed Mistrzostwami Świata w Brazylii. Kiedy jego koledzy relaksowali się w apartamentach, willach, modnych klubokawiarniach, na basenach, w saunach, w ośrodkach regeneracji, on ruszył z ojcem na polowanie.

Serio.

Kapitalny kawałek z angielskiego The Telegraph:

W środku nocy, pośród lasów na wzgórzach północnego Urugwaju, jego ojciec unosi reflektor. Sto metrów dalej ogromy dzik zamiera w jego blasku. To jego ostatnie chwile życia. Edinson Cavani wymachuje karabinem kalibru 243 i trafia w cel. Księżyc obserwuje jak zabija dwa dziki, sześć zajęcy i jedno chronione stworzenie, o którym nie wolno nam pisać. Jest w dobrej formie. 

– U niego zawsze najpierw był futbol, a potem polowanie. On to uwielbia. Jest świetnym strzelcem i tu, i tu. Zawsze to robiliśmy, gdy był dzieckiem i dalej to robimy. Przyjechał tu z obozu w Montevideo i wszystko, czego nie robił przez cały rok, kiedy był w Paryżu, postanowił nadrobić w trzy dni, kiedy jesteśmy tu razem. Łowiliśmy wręcz ryby, polowaliśmy, praktycznie nie śpiąc. To było szalone, ale tak podobne do niego – mówi jego ojciec Luis, pokazując ulubioną broń strzelca wyborowego PSG na malowniczej farmie, którą jego syn kupił mu i jego partnerce ze swoich piłkarskich bogactw. 

Swoje ranczo Cavani nazwał Paraiso. Swojego psa Simplicio na cześć kumpla z Palermo Fabio Simplicio. Ma też siedemdziesiąt papug kalifornijskich, którymi codziennie opiekują się jego ludzie. Kiedy tylko może pracuje na polu, jeździ na koniach, wskakuje na traktor. Kiedy może chodzi też na lekcje baletu. Zwija włosy w kok, zakłada obcisły strój i ćwiczy. Podobno zyskuje dzięki temu harmonię.

Nic, że na wielkich turniejach zawodzi. To jego życie.

IX

Prawdziwie szczęśliwy czuł się też w czasie wiosennej światowej kwarantanny. Mógł zajmować się tylko pracą na ranczu, czym dzielił się ze swoimi obserwatorami z całego świata równie chętnie, jak motywacyjnymi frazesami po dobrych meczach, okraszonych bramkami. Filmy z nim w roli głównej zrobiły furorę. Na pierwszym, z kosą w ręku, przycinał trawę, zaś na drugim strzygł owieczkę.

Studiuje agronomię. Nie tylko dorywczo, praktycznie, na ranczu, ale też całkiem klasycznie, na uniwersytecie, korzystając z możliwości dokształcania się online.

– Uczę się agronomii, to mój sposób ucieczki od piłki nożnej, rywalizacji, meczów. Studiuję to, czemu chcę się niedługo całkowicie poświęcić, odchodząc na piłkarską emeryturę. Bóg dał mi piłkarski talent, rozwinąłem go, teraz powoli przychodzi czas na zmianę. To właśnie agronomia daje mi spokój, wolność, normalność. Zbliża mnie do Niego. Spędzam czas na świeżym powietrzu, na łonie natury, na tym co ważne – mówił w Marce.

Innym razem napastnik Manchesteru United uszczegółowił swoją myśl, podkreślając, że studia mają dla niego specjalne znaczenie.

– Przyszłość jest dziś. Zostało mi zaledwie kilka lat zawodowej gry w piłkę. Zaczynam redefiniować swoje życie. Zrobiłem kurs, w ramach urugwajskiego planu rolnego, znajomości systemów nawadniania na plantacjach. Pomogło mi to dowiedzieć się trochę więcej o tym, co lubię, gdzie się urodziłem, bo dorastałem w głębi Urugwaju. Kocham wieść, dużo jeździłem po niej za chłopięcej młodości, ale byliśmy za biedni, żeby inwestować, pracować, produkować. Cóż, teraz to się pewnie zmieni. To jedno z moich życzeń, żeby móc niedługo prowadzić firmę rolniczą. Produkować. Odżyć na nowo. 

Trzeba przyznać: niebanalne.

I godne pochwały.

X

– Mówię to, ponieważ jestem jego ojcem, ale wszyscy powiedzieliby to samo. Ręczę ci za to. Zapytaj każdego w Salto, kto go zna, a powie ci to samo. Krótko mówiąc: Edi jest geniuszem życia.

LUIS CAVANI

JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Liga Mistrzów

Komentarze

19 komentarzy

Loading...