Reklama

Messi czy Ronaldo? Ostatnie rozstrzygnięcia w rankingu dekady

redakcja

Autor:redakcja

23 grudnia 2020, 22:41 • 44 min czytania 64 komentarzy

Tak, mamy świadomość, że wielu z was czekało tylko na tę chwilę. O ile różnice między – dajmy na to – miejscem 48. a 63. są minimalne, mocno umowne i nikogo szczególnie nie ruszają, o tyle spór pod tytułem „Cristiano Ronaldo czy Leo Messi” trwa od długich lat, ma różne fazy, a obozy wspierające obu panów potrafią pójść na noże o każdej porze dnia i nocy. Chyba nie jest ten to żaden wielki spoiler, że piłkarza dekady wybieraliśmy spośród tej dwójki.

Messi czy Ronaldo? Ostatnie rozstrzygnięcia w rankingu dekady

Ale zanim o tym, jeszcze 23 kozaków. W tym Polak, co niezmiernie nas cieszy. Jeszcze raz przypomnimy o poprzednich odsłonach tej telenoweli, bo może ktoś trafił tu po raz pierwszy. Zaczęliśmy od Trenta Alexandra-Arnolda, dojechaliśmy do Isco. Od Koke do Casemiro. Od Vincenta Kompany’ego do Diego Godina. Zapraszamy na ostatnią odsłonę.

Za nisko? Spodziewaliście się go gdzieś w okolicach podium? Gdyby ranking dotyczył lat 2005-15, pewnie właśnie tam by się znalazł – bez większej analizy pachnie najniższym jego stopniem. Szczyt Xaviego to lata 2008-12, czyli do naszego rankingu kwalifikuje się tylko część jego wielkiego okresu. I to ta mniejsza. Z drugiej strony jednak…

Po pierwsze: mówimy o poziomie, na który w całej historii futbolu wskoczyło ledwie kilku pomocników.
Po drugie: nie było też tak, że Xavi po 2012 roku grał na tak, że groziło mu wypożyczenie do Getafe lub Piasta Gliwice.

Reklama

Ciągle miał oczy dookoła głowy, nikt mu ich nie wybił. Ciągle potrafił rzucać te wyjątkowe piłki. Aż do 2015 roku, gdy żegnał się wygraną w Lidze Mistrzów, mistrzostwem i Pucharem Hiszpanii. Oczywiście w tym sezonie trochę częściej wchodził na boisko z ławki niż występował w podstawowym składzie, ale stanowił cenne uzupełnienie składu. FC Barcelona złożyła mu zresztą propozycję kolejnej, dwuletniej umowy, co zataił przed matką, będącą największą znaną mu fanką Dumy Katalonii, ale zdecydował się wyjechać do Kataru, gdzie grał jeszcze przez cztery sezony i rozpoczął karierę trenerską.

Luis Aragones powtarzał mu, że jego drużyna to 10 Japończyków i Xavi, bo jeśli on czuje się do dobrze, nie ma większego znaczenia, kim będą pozostali. Hiperbola, ale również patrząc na Barcelonę, nawet na Messiego, koledzy, z którymi grał, mieli szczęście kopać w erze Xaviego.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Finał Ligi Mistrzów z 2011 roku. Oficjalnie piłkarzem meczu wybrano Messiego, ale nieoficjalnie cmokano w zachwytach nad występem Xaviego. Asystował przy bramce Pedro, ale otwierał kolegom drogę do bramki mnóstwo razy, generalnie zaliczył fenomenalny wynik 141 podań, przebiegł najwięcej kilometrów ze wszystkich piłkarzy, był wszędzie.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

767 występów w barwach FC Barcelony zaliczył Xavi i jest to najlepszy wynik w historii klubu. Prawdopodobnie straci ten tytuł na rzecz Leo Messiego – Argentyńczykowi brakuje 18 meczów w koszulce Blaugrany, ale to melodia przyszłości i raczej nie umniejszy jego dokonaniom.

Reklama

Ktoś może kręcić nosem na tak wysoką pozycję Egipcjanina, bo na dobrą sprawę w ścisłym czubie jest czwarty sezon. Jednak trzeba zadać sobie pytanie – jak dobre są to lata w jego wykonaniu i czy poczynania w Romie, a nawet w FC Basel, też nie zasługują na odrobinę ciepłych słów? 

Do rzymskiego klubu trafił zaraz po całkiem niezłym wypożyczeniu do Fiorentiny, ale nie będziemy wam mydlić oczu, że to gra dla tego zespołu ostatecznie przekonała nas co do zasadności pozycji obecnego piłkarza Liverpoolu w tym zestawieniu. Dużo bliżej takim wnioskom w kwestii gry Egipcjanina dla wspomnianej Romy. W ciągu dwóch sezonów strzelił tam łącznie 34 bramki, poprawił 22 asystami. Wynik naprawdę przyzwoity, tym bardziej jak na skrzydłowego, którego postrzegano jako jeźdźca bez głowy. Tak naprawdę niewiele zmieniło się nawet po epizodzie w Serie A, mimo że Salah nauczył się tam mijać większość obrońców bez większego trudu. Jego transfer do Liverpoolu przyjmowano raczej z chłodnym optymizmem. Liczono na Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen, a otrzymano piłkarza, który kilka lat wcześniej – jeszcze za czasów Chelsea – brutalnie się od Premier League odbił. I to otrzymano go za 35 milionów funtów. 

No cóż. Teraz brzmi to jak promocja. Pod wodzą Juergena Kloppa Egipcjanin stał się zupełnie innym piłkarzem. Jego debiutancki sezon był właściwie preludium do tego, jak dobry okazał się być Mo. W kampanii 2017/18 strzelił 32 gole w samej lidze, co stanowi rekord, ale już mówi się, że w bieżących rozgrywkach może pobić to osiągnięcie, mając 13 trafień na stosunkowo wczesnym etapie. Maszyna Salaha właściwie nigdy się nie zatrzymuje.

Jasne, nadal zdarza mu się podjąć złą decyzję i nie trafić w dogodnej sytuacji, ale to możemy napisać o absolutnie każdym piłkarzu z tego zestawienia, nawet o tym, który zajmie pierwsze miejsce. W gruncie rzeczy wypada Egipcjanina pochwalić za to, jak udało mu się na ten szczyt wdrapać. Nieco okrężną trasą, nieco bolesną, ale jednocześnie taką, która sprawia, że obecnie ciężko sobie wyobrazić Premier League bez wątłego skrzydłowego, który wraz z kolegami poprowadził Liverpool do największych sukcesów na arenie międzynarodowej. Od czasu transferu na Anfield wystąpił w 173 meczach, zdobył 110 bramek i zanotował 45 asyst. Tyle.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Wybrać to trochę tak, jakby spróbować tylko jednej z wigilijnych pyszności, ale trudno.

Półfinał Ligi Mistrzów, wygrana 5-2 przeciwko byłemu klubowi, udział przy czterech trafieniach. Dwa gole, dwie asysty, niemalże w pojedynkę zagwarantowanie finału na największej ze scen. No, chyba wystarczy. 

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

We wspomnianym sezonie 2017/18 Mo Salah zdobył 32 bramki w lidze. To najlepszy wynik w historii Premier League od czasów stworzenia z niej ligi 20 zespołów. W ogólnym rozrachunku Egipcjanina wyprzedzają Alan Shearer (34; 1994/95) oraz Andy Cole (34; 1993/94), ale obaj mogli rozegrać cztery mecze więcej. 

Latem 2019 roku pisaliśmy o nim tak: „Kopany niemiłosiernie. A jednak, by go powalić trzeba czegoś więcej niż ataku, po którym większość ligowych nurków przeturlałaby się od chorągiewki do chorągiewki. Król dryblingu, który balansem ciała i szybkimi ruchami stopy jest w stanie zrobić głupka z absolutnie każdego obrońcy w lidze angielskiej. Ile to bramek zdobył lub wypracował zaczynając swój rajd od skrzydła, przeszywając przestrzeń przed sobą i nie oglądając się na to, czy jest podwojony, potrojony, czy – co było wyjątkową bezmyślnością ze strony rywali – pozostawiony jeden na jeden. (…) W Chelsea dobił do sufitu. Wyżej już by w The Blues chyba nie poszedł, sam przyznawał, że trzeba mu nowego wyzwania. Znalazł je w Madrycie. Tam też spróbuje wygrać Ligę Mistrzów, bo przyszedł na Stamford Bridge tuż po zwycięstwie pod wodzą Roberto Di Matteo. Został za to dwukrotnym triumfatorem Ligi Europy. No i dwa razy zdobył mistrzostwo Anglii”.

Rzeczywiście wtedy wydawało się, że transfer do Realu jest dla Hazarda naturalnym, doskonale przemyślanym krokiem do przodu. Najpierw Belg pozamiatał Ligue 1 w barwach Lille. Potem zapracował na status super-gwiazdy Premier League w barwach Chelsea. Po drodze sięgnął też po brązowy medal mistrzostw świata i wybrano go drugim najlepszym zawodnikiem mundialu.

I wreszcie wylądował w Madrycie. Trafił do klubu rok w rok walczącego o najwyższe cele w Lidze Mistrzów, będąc w swoim piłkarskim prime timie. Można się było spodziewać, że taki transfer zapewni Hazardowi spore szanse nawet w rywalizacji o Złotą Piłkę. Ale jak na razie Belg zapracował wyłącznie na status jednej z największych wpadek transferowych w dziejach „Królewskich”. Częściej się leczy niż gra, a nawet gdy już wróci na boisko, to nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Tak czy owak, za swoje niebagatelne dokonania we wcześniejszych latach Hazard zasłużył na wysoką lokatę. Trudno jednak uniknąć wrażenia, że gdyby odpalił w Madrycie zgodnie z prognozami, ulokowalibyśmy go jeszcze wyżej.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Finał Ligi Europy z 2019 roku, ostatni występ Hazarda w barwach Chelsea. Pożegnał się pięknie z londyńską publiką. Dwa gole plus asysta.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

W sezonie 2014/15 Eden Hazard wykonał aż 180 skutecznych dryblingów w sezonie Premier League. Na tamten moment był to rekord rozgrywek. Belg został wówczas wybrany najlepszym piłkarzem sezonu w angielskiej ekstraklasie.

W naszym mniemaniu najlepszy lewy obrońca ostatniej dekady. Oczywiście nie starzeje się zbyt pięknie, ale patrzymy na ostatnie 10 lat, a nie ostatnie 10 miesięcy. No, nawet ze sporym hakiem, bo oczywiście nie negujemy tego, że ostatnio Marcelo wyróżniany w różnych plebiscytach jest tylko i wyłącznie za nazwisko (ostatnio do jedenastki roku FIFAPro), ale można powiedzieć, że nawet na takie nieporozumienia zapracował sobie Brazylijczyk świetną postawą.

Z Realem zdobył 22 trofea, aż 19 w ostatnim dziesięcioleciu. Crack. Na dekadę zabetonował miejsce na boisku w jednym z najlepszych klubów świata, który przeżywał jeden z lepszych momentów w historii. Dopiero Ferland Mendy wydaje się godnym rywalem, który – w zależności od ambicji Brazylijczyka – może nawet przyśpieszyć jego rozstanie z Madrytem. Ale tak historycznie patrząc, tylko w sezonie 12/13 dał trochę pograć rywalowi – przeżywał problemy ze zdrowiem, przez co sporo występów nałapał Fabio Coentrao. Nie była to jednak zbyt udana kampania dla Królewskich i widzimy tu pewien związek.

Symptomatyczny był zresztą w historii obu panów finał Ligi Mistrzów z 2014 roku. Carlo Ancelotti postawił na Portugalczyka, gdyż to on – ze względu na uraz Marcelo – przeprowadzał Real przez fazę pucharową. – W pierwszej chwili byłem ekstremalnie smutny. Lekko wkurzony. Ale wiedziałem, że tej nocy czeka na mnie coś większego. Wybiegłem na boisko pełen złości – ale tej dobrej. Chciałem podbijać. Chciałem wszystko zostawić na boisku – wspominał potem i dodawał wątek dodatkowej motywacji związanej z chorobą dziadka. No i podbił – wszedł na boisko po godzinie, Real wyrównał za sprawą Ramosa, a on strzelił gola w dogrywce.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Dawno, dawno temu, na początku tej dekady, Real męczył się na starcie fazy pucharowej w Lyonem. Tym samym, z którym odpadł z Ligi Mistrzów rok wcześniej. Zaśmierdziało powtórką z rozrywki, bo w pierwszym meczu padł remis, a w drugim Real seryjnie marnował okazje. Aż kapitalnym rajdem popisał się Marcelo, co poprawił asystą przy golu Benzemy. W zasadzie nie tylko jedną, ale pierwszy gol Francuza nie został uznany.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Wspominaliśmy o 22 trofeach. Tyle samo z Królewskimi zdobył Sergio Ramos i obaj panowie są o krok od przejścia do historii – więcej (23) z Realem wygrał tylko Paco Gento.

Z oceną Garetha Bale’a należy być ostrożnym.

Łatwo na niego bowiem spojrzeć przez pryzmat ostatnich lat i tylko dostrzec zblazowanego, wiecznie kontuzjowanego albo odbudowującego formę lesera, który wozi się na wielkim nazwisku, lecz w praktyce nie ma z niego wielkiego pożytku. Mniej więcej tak przedstawiał się wizerunek Walijczyka na finiszu jego przygody z Realem Madryt. Trzeba jednak pamiętać, że Bale do ekipy „Królewskich” nie trafił przez przypadek, a Florentino Perez nie wydał na niego blisko stu milionów euro tylko dlatego, że przez pomyłkę wpisał kwotę przelewu z jednym zerem za dużo.

Przez większą część dekady 2011-2020 Bale był tymczasem prawdziwą bestią. Najpierw jako boczny obrońca, potem skrzydłowy, czy też schodzący napastnik. W Tottenhamie zapracował na status najlepszego piłkarza Premier League. Z reprezentacją dotarł do półfinału Euro 2016, co jest jednym z największych sukcesów w dziejach walijskiej drużyny narodowej. Wreszcie – w barwach Realu Madryt czterokrotnie zatriumfował w Lidze Mistrzów. I może u szczytu formy nie wykręcał w ekipie „Królewskich” takich numerków jak Cristiano Ronaldo, ale w każdym sezonie gwarantował przeszło dwadzieścia punktów w klasyfikacji kanadyjskiej.

Imponował szybkością. Strzałami z dystansu. Grą w powietrzu. Miał naprawdę mnóstwo atutów. Kilka lat temu można się było zastanawiać, kto jest numerem trzy na liście największych gwiazd światowego futbolu – Bale czy Neymar? Niestety, kontuzje mocno wyhamowały karierę Walijczyka. Dzisiaj Bale próbuje odbudować formę w Tottenhamie, lecz można mieć podejrzenia graniczące z pewnością, że do formy z dawnych lat Gareth już nigdy nie powróci. Tak czy owak, na wysoką pozycję w rankingu jak najbardziej zapracował.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Oczywiście kultowa akcja Bale’a z finału Pucharu Króla w 2014 roku.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Gareth Bale strzelił aż trzy bramki w finałach Ligi Mistrzów, co jest jednym z najlepszych wyników w historii tych rozgrywek. Oczywiście szczególnie imponujący był jeden z goli wbitych Liverpoolowi w 2018 roku.

I nie chodzi nam o bramkę na 3:1.

13 maja 2012 roku Manchester City sięgnął po pierwsze mistrzostwo Anglii od kilkudziesięciu lat. W okolicznościach tak dramatycznych, że nawet najbardziej śmiały scenarzysta z Hollywood by tego nie wymyślił. Wszyscy pamiętają dziś szalejącego z nagim torsem Aguero, autora gola na 3:2. Wydzierającego się Martina Tylera czy, bardziej swojsko, Andrzeja Twarowskiego. Upadającego przed zagraniem piłki Balotellego. Znacznie mniej w głowy zapadała zaś bramka, która uczyniła tamtego gola zwycięskim. A przecież niemal równie istotna. Dwie minuty wcześniej trafienie na 2:2 zapisał na swoim koncie Edin Dżeko. Asystował mu zaś nie kto inny, tylko David Silva.

Dla Hiszpana to była siedemnasta asysta w sezonie. Zaledwie trzech zabrakło mu wówczas do wyrównania rekordu ligi należącego do Thierry’ego Henry’ego od 2003 roku. Generalnie Silva w ekipie „Obywateli” dał się poznać jako nieprawdopodobnie regularny kreator:

  • 2010/11 – 53 mecze, 6 goli, 14 asyst
  • 2011/12 – 49 meczów, 8 goli, 21 asyst
  • 2012/13 – 41 meczów, 5 goli, 13 asyst
  • 2013/14 – 40 meczów, 8 goli, 16 asyst
  • 2014/15 – 42 mecze, 12 goli, 14 asyst
  • 2015/16 – 36 meczów, 4 gole, 12 asyst
  • 2016/17 – 45 meczów, 8 goli, 11 asyst
  • 2017/18 – 40 meczów, 10 goli, 14 asyst
  • 2018/19 – 50 meczów, 10 goli, 14 asyst
  • 2019/20 – 40 meczów, 6 goli, 11 asyst

Ani jednego sezonu w całej dekadzie, w którym Hiszpan nie zdołałby wypracować partnerom z City co najmniej dziesięciu bramek.

Oglądanie Silvy w akcji było – czy właściwie jest, bo teraz czaruje on w Realu Sociedad – czystą przyjemnością. Również z uwagi na jego nieco zadziorne usposobienie, odróżniającego go choćby od Andresa Iniesty czy Xaviego. No a poza wrażeniami artystycznymi, Hiszpan okazał się też gwarantem trofeów. W barwach The Citizens zdobył cztery tytuły mistrz Anglii i całe mnóstwo krajowych pucharów. Do kolekcji dorzucił też mistrzostwo Europy z 2012 roku. Na polski ukraińskim-turnieju Silva zdobył dwa gole, w tym jednego w finale, a także został – cóż za zaskoczenie – najlepszym asystentem mistrzostw. Co tu dużo mówić, El Mago to jeden z najdoskonalszych playmakerów upływającej dekady. Pewnie znajdą się tacy, którzy wskażą go nawet jako numer jeden.

Nie wygrał Ligi Mistrzów. To sukces, którego mu brakuje. Ale czepiać się o to specjalnie nie będziemy. Hiszpan do tego stopnia zachwycał na boiskach Premier League, że i tak naszym rankingu należało go usytuować wysoko. – David Silva to najlepszy transfer w historii Manchesteru City – ekscytował się Carlos Tevez. Z kolei Pep Guardiola stwierdził: – Silva ma w sobie coś z drania. Widać, że uczył się kopać piłkę na ulicy. Gdy gra, wygląda to tak, jakby groził wszystkim wokół: będzie tylko jeden zwycięzca i będę nim ja.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Finał Euro 2012. Silva otworzył wynik strzałem… głową.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Silva ma na swoim koncie aż 37 goli w narodowych barwach, co plasuje go na czwartym miejscu w rankingu najskuteczniejszych zawodników w dziejach reprezentacji Hiszpanii. Nieźle jak na rozgrywającego.

– Sądzę, że siedzę już przy tym samym stole, co Messi czy Ronaldo. I jestem przekonany, że inni piłkarze też wkrótce tu będą. Ja natomiast wiem, że wciąż mogę się rozwijać i to mnie napędza – mówił w 2018 roku. Śmiała deklaracja, kilkukrotnie wyśmiana lub skontrowana, ale trzeba mieć świadomość, w jak specyficznym momencie została wypowiedziana. Griezmann był świeżo upieczonym mistrzem świata, a na turnieju w Rosji należał do ścisłego grona najlepszych piłkarzy, waląc w drodze po złoto 4 gole i 3 asysty. Wcześniej został królem strzelców i MVP mistrzostw Europy, w sezonie poprzedzającym deklarację walnął życiówkę, wypracowując blisko 50 goli.

I nawet jeśli w przyszłości nie potwierdził, że rzeczywiście udało mu się dostawić to krzesło (szczególnie po transferze do FC Barcelony), to nie można też mówić, że mamy do czynienia z buńczucznym bajkopisarzem, który najlepszy może i jest, ale tylko we własnych opowieściach.

Griezmann już zapisał piękną kartę w historii reprezentacji Francji, a przecież wraz z kolegami jest głównym faworytem do wygrania Euro w przyszłym roku. Przez pięć sezonów zyskał status piłkarza, który na stale zapisał się w historii Atletico, strzelając w każdym sezonie ponad 20 bramek i poprawiając solidną liczbą asyst. Zabrakło zwycięstwa w Lidze Mistrzów, bo po karnych lepszy okazał się Real, a Griezmann zmarnował przecież jedenastkę w podstawowym czasie gry, na mistrzowski sezon też się nie załapał. Nie chcemy mu umniejszać – przypominamy tylko, że jeszcze ma trochę do zrobienia.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Wspomnieliśmy o średnim finale Ligi Mistrzów, ale tak dla odmiany Griezmann świetnie wypadł w meczu o triumf w Lidze Europy. Strzelił dwie z trzech bramek, bawił się. Wydawało się, że to może być jego ostatni tak ważny mecz w barwach Los Colchoneros, więc chciał się godnie pożegnać. Ostatecznie został jeszcze sezon.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Trochę złośliwie, ale można powiedzieć, że był czas, kiedy to Ronaldo i Messi mogli się zastanawiać, czy siedzą przy jednym stole z Griezmannem. Konkretnie – ostatni tydzień lutego 2018. Francuz najpierw strzelił trzy gole i zaliczył asystę w wygranym 5-2 meczu z Sevillą, a trzy dni później walnął 4 sztuki Leganes (4-0 dla Atletico). W ciągu 180 minut wyrobił wynik, który niektórych cieszy po całym sezonie.

Spośród piłkarzy występujących obecnie w Premier League, to właśnie Argentyńczyka ustawiliśmy najwyżej. Ale nie mamy w tej kwestii żadnych wątpliwości – Aguero to chodząca legenda Manchesteru City, a co za tym idzie kawałka angielskiego futbolu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w 2020 roku The Citizens nadal są uzależnieni od 32-letniego piłkarza w stopniu nie mniejszym niż od Kevina de Bruyne.

Wystarczy tylko spojrzeć na obecną dyspozycję drużyny Pepa Guardioli. W lidze potrafią niewyobrażalnie męczyć bułę, chociaż stwarzają sobie mnóstwo okazji. Problem w tym, że nie ma kto ich wykończyć, bo Argentyńczyka prześladują kontuzje. A to były napastnik Atletico Madryt jest w dużej mierze odpowiedzialny za strzelanie bramek na chwałę klubu z The Etihad. Zastąpienie go Gabrielem Jesusem jest niemalże niewykonalne, nie mówiąc już o próbach podejmowanych przez Raheema Sterlinga czy wynalazki pokroju Kelechiego Iheanacho. To oczywiście piłkarze nieźli, a w niektórych wypadkach świetni (ale nie jako napastnicy – Sterling), ale daleko im od poziomu, do którego przyzwyczaił Sergio Aguero.

Chociaż do oficjalnej jedenastki sezonu Premier League trafił zaledwie dwukrotnie, to spokojnie mógł znaleźć tam miejsce kilka razy więcej. Od początku pobytu w Anglii strzelał jak oszalały, zaledwie raz – podczas fatalnego sezonu 2012/13 – schodząc poniżej granicy 15 trafień. Poza tym mozolnie budował swój posąg herosa. Herosa, który miał problem z dobrymi materiałami, bo to ich wytrzymałość zawiodła Argentyńczyka. Gdyby nie kontuzje, pewnie stanowiłby zagrożenie dla rekordu Alana Shearera, w końcu dotychczas pokonywał rozmaitych bramkarzy Premier League aż 180 razy.

Cieniem na tej dekadzie w wykonaniu Aguero delikatnie kładzie się kariera reprezentacyjna. Oczywiście tam też Argentyńczyk wykręcił wynik cokolwiek niebagatelny (41 trafień/97 meczów), ale brakuje zwieńczenia w postaci jakiegokolwiek trofeum. A szanse były, chociażby w osławionym finale z 2014.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Oddamy głos Andrzejowi Twarowskiemu: „Denerwuje się Sir Alex Ferguson, to samo dzieje się gdzieś tam w duszy, w sercu, w organizmie Roberto Manciniego… Balotelli, uwaga teraz strzał Aguero! Aguero! Aguero! Aguerooo!” 

Debiutancki sezon na Wyspach. Akcja, która zapisała się w historii na zawsze. 

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Wspomniane 180 goli w Premier League to najlepszy wynik, jeśli chodzi o obcokrajowców. W styczniu Argentyńczyk wyprzedził Thierry’ego Henry’ego. W tej chwili brakuje mu tylko siedmiu trafień, by zająć miejsce na podium obok Andy’ego Cole’a, z widokiem na dogonienie Wayne’a Rooneya (208 trafień).

Po trafieniu, dzięki któremu łyknął Henry’ego, zapytano Pepa Guardiolę, czy pracował kiedyś z lepszym napastnikiem. Półkę wyżej Hiszpan postawił tylko Messiego.

Jest doprawdy niezwykłe, że Gianluigi Buffon to wciąż aktywny zawodnik, choć pierwsze przetarcie w Serie A zaliczył w sezonie 1995/96, a trzy lata później wywalczył Puchar UEFA w barwach Parmy. Jedną z bramek dla włoskiej ekipy zdobył wtedy Enrico Chiesa. Dwadzieścia jeden lat później Buffon znowu znalazł się w szatni z Chiesą. Federico, synem swojego starego kumpla z Parmy.

42-letni golkiper jest po prostu nie do zdarcia.

Jednak długowieczność Buffona to naturalnie nie jest jedyny argument, dla którego sklasyfikowaliśmy go aż tak wysoko. Włoch w przekroju mijającej dekady był niewątpliwie jednym z najlepszych golkiperów na świecie. Może trochę staroświeckim, bazującym przede wszystkim na znakomitej grze na linii, ale tak czy owak genialnym. Zresztą – jego osiągnięcia mówią same za siebie. Szereg mistrzowskich tytułów we Włoszech, jeden we Francji. Mnóstwo krajowych pucharów. No i trzy przegrane finały – jeden w mistrzostwach Europy, dwa w Lidze Mistrzów. Pewnie gdyby choć jedno ze spotkań decydujących o triumfie w Champions League udało się Juventusowi przechylić na swoją korzyść, Buffon już dawno byłby na emeryturze. Nie jest tajemnicą, że napędza go przede wszystkim pragnienie sięgnięcia po uszaty puchar.

Czy mu się to uda? Coraz mniej na to wskazuje, ale z zespołu „Starej Damy” nikt Buffona wypychać nie będzie. Nie tylko dlatego, że jest żywą legendą klubu. Włoch wciąż broni na solidnej skuteczności. Może nie aż tak wybitnej jak w sezonie 2011/12, gdy odbijał 84% strzałów w światło bramki, ale poniżej pewnego poziomu Buffon zwyczajnie nie schodzi.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Półfinał ostatniej edycji Pucharu Włoch, starcie Juventusu z Milanem. Buffon czystego konta nie zachował, lecz w sumie obronił w tym meczu aż dziesięć strzałów. W starym piecu diabeł pali.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Buffon to oczywiście rekordzista Serie A pod względem liczby zachowanych czystych kont – ma ich już 296.

Wysoko, ale postawmy sprawę jasno – Lahm to jeden z najlepszych obrońców w historii. Może gdyby w połowie kariery uznał, że pora porzucić Bayern Monachium na rzecz Realu, Barcelony lub którejś z angielskich potęg (każdy przyjął go z pocałowaniem ręki), byłby to częściej i wyraźniej podkreślany fakt, ale z drugiej strony – czy naprawdę ktoś się dziwi, że nie w głowie mu były wojaże, skoro czołowy klub miał w mieście, w którym się urodził? No właśnie.

Z tym Bayernem trzy razy był w finale Ligi Mistrzów (dwa w tej dekadzie). I za trzecim razem w końcu zgarnął Champions League jako kapitan, choć rok wcześniej przeciw Chelsea też był świetny. Ma Klubowe Mistrzostwo Świata, Superpuchar Europy i 19 trofeów w kraju. A jakby świat jeszcze miał wątpliwości, to przecież wygrał mundial, również z opaską na ramieniu, a na Euro 12 był w strefie medalowej i jedenastce turnieju (o poprzedniej dekadzie już nie wspominamy).

Co warte podkreślenia – trudno znaleźć obrońcę, który potrafił tak krążyć między prawą a lewą stroną boiska bez utraty jakości. Oczywiście nominalnie to prawy defensor, wiadomo, którą nogą kopie piłkę lepiej i to rzecz nie do przeskoczenia, ale na drugiej flance wystąpił grubo ponad 200 razy, również w reprezentacji podczas wielkich turniejów. Z powodzeniem. A sprawdzał się też jako defensywny pomocnik.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

W sezonie, w którym Bayern sięgnął po Ligę Mistrzów, największe problemy Bawarczykom niespodziewanie sprawił Arsenal. W 1/8 finału drużyna Arsene’a Wengera odrobiła straty i nie awansowała tylko przez zasadę dotyczącą goli na wyjeździe. Bayern mógł się cieszyć, że wcześniej wywiózł z Londynu trzy bramki. Przy jednym asystował Lahm, który był wtedy bezbłędny, od Kikcera – jako jedyny – dostał jedyneczkę.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Można go było stawiać jako wzór postawy fair. 765 meczów w karierze i ani razu nie wyleciał przed czasem, żółtek złapał ledwie 60. Zdecydowanie więcej ma asyst (94 w karierze), a w przypadku obrońców – delikatnie rzecz ujmując – nie jest to normą.

Być może jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy ostatniej dekady. W latach 2011-2020 Karim Benzema nie doczekał się właściwie żadnych znaczących wyróżnień indywidualnych. Naturalnie nigdy nie liczył się w rywalizacji o Złotą Piłkę. Ani razu nie wybrano go do drużyny sezonu w Lidze Mistrzów, choć zwyciężył w tych rozgrywkach aż czterokrotnie i zdobył w nich jak dotąd 69 goli, co plasuje go na piątym miejscu wśród najskuteczniejszych piłkarzy w dziejach rozgrywek. Dość powszechnie przyjęło się traktować go jako prostego pomagiera Cristiano Ronaldo. Zinedine Zidane często musiał mierzyć się z oskarżeniami o faworyzowanie swojego rodaka kosztem na przykład Alvaro Moraty.

No powiedzmy sobie szczerze: gdzie Rzym, gdzie Krym. Gdzie Benzema, a gdzie Morata.

Jasne – można Francuzowi zarzucać, że zdarza mu się spartaczyć nawet najprostszą sytuację bramkową. Ale to wciąż jest genialna dziewiątka. Piłkarz o niezwykle szerokim wachlarzu możliwości – świetnie operujący piłką w głębi pola i w bocznych sektorach boiska, wprost stworzony do gry kombinacyjnej, a przy tym całkiem szybki i piekielnie mocny fizycznie. Umiejętnie przytrzymujący futbolówkę pod naporem defensorów. Co tu dużo mówić, snajper niemalże kompletny. I fundamentalna postać dla sukcesów Realu w mijającej dekadzie. Żaden tam giermek CR7.

Aż szkoda, że zagmatwała się jego kariera w drużynie narodowej. Gdyby Benzema był nie tylko czterokrotnym triumfatorem Ligi Mistrzów i trzykrotnym mistrzem Hiszpanii, ale również zwycięzcą mundialu i finalistą Euro… Cóż, pewnie TOP10 stanęłoby przed nim otworem.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Niech będzie to świeżynka, czyli ligowe starcie z Espanyolem z poprzedniego sezonu. Benzema w sezonie 2019/20 poprowadził „Królewskich” do mistrzowskiego tytułu i ta kompilacja zagrań dość wyraźnie wskazuje, jak ważnym elementem taktycznej układanki Zidane’a jest jego napastnik.

No i ta asysta piętką – czysta magia.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Benzema znajduje się już na piątym miejscu na liście najlepszych strzelców w historii Realu Madryt. Lepsi są od niego tylko Ronaldo, Raul, Di Stefano i Santillana. Pierwszych dwóch pewnie już Francuz nie dogoni, ale pozostali są w jego zasięgu.

Arjen Robben rozstał się z Bayernem Monachium wraz z zakończeniem sezonu 2018/19. Był to czas hucznych i wzruszających pożegnań w stolicy Bawarii, ponieważ drużynę opuścił także Franck Ribery. Dwaj skrzydłowi zapewnili drużynie całe mnóstwo trofeów, na czele oczywiście ze zwycięstwem w finale Champions League w 2013 roku. Dorobek Robbena w Bayernie budzi największe uznanie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, jak bardzo podatny na kontuzje jest to zawodnik. W sumie dziesięć sezonów, 309 rozegranych meczów we wszystkich rozgrywkach. 144 bramki, 101 asyst. Mówimy przecież o skrzydłowym. Fenomenalne liczby. W samej tylko dekadzie 2011-2020 Holender wypracował w stolicy Bawarii tylko nieco mniej niż 200 trafień.

Puchary w omawianym okresie? Wyliczmy dla porządku:

  • siedem tytułów mistrza Niemiec
  • cztery Puchary Niemiec
  • cztery Superpucharów Niemiec
  • Liga Mistrzów
  • Superpuchar Europy

A trzeba jeszcze pamiętać o brązowym medalu na mistrzostwach świata w Brazylii. Robben zagrał wtedy kapitalny turniej i zdaniem wielu ekspertów zasłużył na nagrodę dla najlepszego zawodnika mundialu.

Bywał oskarżany o egoizm. O to, że z premedytacją nie dostrzega partnerów z ataku. I sporo było w tych zarzutach prawdy, lecz zazwyczaj Robben miał mocny argument na ich odparcie. Po prostu rozpędzał się z piłką na skrzydle, schodził do lewej nogi i efektownie zawijał futbolówkę po długim słupku, poza zasięgiem bramkarza. Trudno z tym dyskutować. Niby wszyscy wiedzieli, czego się spodziewać, a i tak nikt nie potrafił Holendra powstrzymać. Za dobrze panował nad piłką, zbyt sugestywnie balansował nad nią ciałem. Kilka najmocniejszych atutów doprowadził do absolutnej perfekcji i dzięki temu zatuszował właściwie wszystkie swe piłkarskie niedostatki.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Finał Ligi Mistrzów z 2013 roku, czyli wielkie odkupienie Robbena, który w poprzednich latach zasłynął jako zawodnik wymiękający w kluczowych momentach. A to marnujący setkę w finale mundialu, a to psujący karnego w meczu, którego stawką jest mistrzostwo Niemiec, a to partaczący jedenastkę w finale Champions League. W 2013 roku Holender wreszcie się odkuł.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

W 2014 roku Robben oficjalnie został wskazany przez FIFA jako najszybszy piłkarz świata – podczas mundialu wykręcił prędkość 37 km/h.

Zlatan na topie utrzymuje się tak długo, że pewnie i w dekadzie 2001-2010 uplasowałby się na całkiem niezłej pozycji, lecz dopiero w mijającym dziesięcioleciu szwedzki napastnik naprawdę się rozkręcił. Najpierw w barwach Milanu, gdzie zdobył scudetto i tytuł króla strzelców Serie A. Potem zaś w Paris Saint-Germain, gdzie spędził cztery sezony, wykręcając kosmiczny bilans 156 goli w 180 występach. Naturalnie w paryskiej ekipie Ibrahimović wywalczył wszystkie możliwe trofea na krajowym podwórku. Do pełni szczęścia zabrakło mu jednak sukcesu w Lidze Mistrzów.

I tak naprawdę tutaj jest największy problem z oceną mijającej dekady w wykonaniu Zlatana, który dał się poznać jako król krajowego podwórka zarówno we Włoszech, jak i we Francji. W Champions League wiodło mu się jednak znacznie gorzej. Permanentnie rozczarowywał.

Kiedy przygodę szwedzkiego megalomana z Manchesterem United przerwała ciężka kontuzja, wydawało się, że jego marzenia o triumfie w LM trzeba będzie definitywnie odłożyć między bajki. W 2018 roku Ibrahimović przeprowadził się do Los Angeles Galaxy, by – jak można było przypuszczać – napisać za oceanem ostatni rozdział swojej szalonej kariery. A jednak wiekowy Szwed nie powiedział jeszcze ostatniego słowa na europejskich boiskach. Jego powrót do Milanu zaowocował spektakularnym wręcz sukcesem. Aż szkoda, że jeszcze w tej dekadzie się nie dowiemy, czy Zlatan zdoła odzyskać z ekipą Rossonerich tytuł mistrzowski w Italii. Gdyby mu się to udało w omawianym przez nas okresie, z całą pewnością byłby to powód do awansowania go w zestawieniu. Umówmy się – na Milan przed startem sezonu nie stawiał po prostu nikt.

Kto wie, może więc Ibra po wykonaniu swojej mediolańskiej misji postara się jeszcze o zatrudnienie w którymś z klubów celujących w zwycięstwo w Champions League? Nie ma takiego wyzwania, którego ten gość nie uznałby za wykonalne.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Cztery gole w jednym meczu Champions League? Czemu nie.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

W wieku 39 (słowie: trzydziestu dziewięciu) lat Zlatan Ibrahimović walczy o tytuł króla strzelców Serie A i prowadzi Milan do mistrzostwa Włoch. Szaleństwo. Nawet jak na jego standardy.

Toni Kroos z całą pewnością nie należy do największych futbolowych magików ostatniej dekady, ale – by tak rzec – nie za to mu płacą. Niemiec jest zawodnikiem gwarantującym niewiarygodną wręcz jakość i solidność w środkowej strefie boiska. Podania posyła z zegarmistrzowską precyzją, przerzuty wymierza co do centymetra, doskonale reguluje tempo gry. A i wbić gwoździa zza pola karnego potrafi, gdy zajdzie taka potrzeba. Może nie zachwyca dryblingami, ale i tak wyłuskanie mu futbolówki spod nóg graniczy z cudem.

Nie ma przypadku w tym, że Kroos wspiął się na szczyt zarówno w Bayernie, jak i w Realu.

Z tym pierwszym klubem doszedł do finału Ligi Mistrzów w 2012 roku, notując po drodze aż osiem asyst. W decydującym starciu Bawarczykom psikusa sprawiła wprawdzie londyńska Chelsea, ale w kolejnym sezonie na podopiecznych Juppa Heynckesa nie było już w Europie mocnych. Tym razem Kroos skupił się na strzelaniu – trzykrotnie trafił do siatki w Champions League. Fakt, że kluczowe mecze fazy pucharowej pomocnik przegapił z powodu urazu, lecz po przenosinach do Realu Madryt udowodnił, że jest piłkarzem szytym na miarę największych triumfów. Choć początkowo były co do tego pewne wątpliwości. – Kroos jest zawodnikiem o cechach Illarramendiego, ale na wyższym poziomie. Świetna gra kombinacyjna, poprawny w defensywie, ale niezbyt agresywny. Dobry z piłką przy nodze, lecz ma braki fizyczne i trochę brakuje mu charakteru – pisali analitycy El Pais. Dzisiaj z porównań Kroosa do Illarramendiego można się już tylko śmiać.

W ekipie „Królewskich” niemiecki pomocnik ugruntował reputację jednego z najlepszych piłkarzy świata. Z Realem zdominował Ligę Mistrzów, a po drodze sięgnął też z kadrą po mistrzostwo świata. Wybrano go nawet za naszą zachodnią granicą najlepszym piłkarzem 2014 roku. Właściwie trudno cokolwiek jego karierze zarzucić. Może oprócz tego, że Kroos nigdy nie gwarantował na murawie pierwiastka magii, tak charakterystycznego dla graczy pokroju Andresa Iniesty czy nawet Luki Modricia.

Z drugiej strony, spokoju w rozegraniu pozazdrościć może mu nawet wspomniana dwójka.

– Kroos to profesor, który bardzo szybko ukończył uniwersytet Xabiego Alonso – mówił o swoim dawnym podopiecznym Carlo Ancelotti. – Zaskakuje mnie, że nigdy nie martwi się presją ze strony rywala. Zawsze gra tak samo, nawet gdy przeciwnik jest bardzo blisko.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Trzeba tutaj wspomnieć Mineirazo. Kroos został wybrany najlepszym piłkarzem meczu, w którym Niemcy zmiażdżyli Brazylię.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Toni Kroos pobił wszelkie rekordy celności podań w Real Madryt. W sierpniu 2018 roku zanotował 116 precyzyjnych zagrań (ze 118) w meczu ligowym z Getafe. To najlepszy wynik zawodnika Realu odkąd zlicza się tego rodzaju dane, czyli od sezonu 2005/06.

Napisaliśmy kilka miesięcy temu na Weszło, że Thomas Mueller jest twarzą największych sukcesów niemieckiej piłki w ostatnich latach. – Trudno powiedzieć, jak obejdzie się z nim historia. Otwierający gol w ostatnim starciu z Barceloną w Lidze Mistrzów dość dobrze podsumowuje całokształt gry Muellera – zawodnika tyleż znakomitego, inteligentnego i skutecznego, co trochę nieporadnego. Żeby nie powiedzieć: pokracznego. Na pewno Niemiec nie pozostawi po sobie tylu kompilacji efektownych zagrań co przykładowy Neymar. Brazylijski wirtuoz tylko w starciach z Atalantą i Lipskiem przeprowadził więcej spektakularnych dryblingów niż Mueller przez całą swoją karierę. Ale niemiecki gwiazdor przyzwyczaił już do tego, że nie przemawia sztuczkami czy widowiskowymi rajdami, lecz konkretami. A jego szeroki uśmiech i wysoko uniesione pięści to być może najbardziej emblematyczny obrazek dla największych sukcesów niemieckiego futbolu w latach 2011-2020.

Cóż, wypada nam po prostu podtrzymać tę opinię.

Bayern zgarnia Ligę Mistrzów w 2013 i 2020 roku – Mueller gra pierwsze skrzypce. Reprezentacja Niemiec wygrywa mundial – Mueller wymiata. Bawarczycy miażdżą Barcelonę 8:2 i 7:0 w dwumeczu – Mueller strzela gola za golem. Niemcy niszczą Brazylię 7:1 – Mueller otwiera wynik.

Mueller, Mueller, Mueller. Nie da się rozmawiać o wielkich chwilach niemieckiego futbolu w ostatniej dekadzie i nie wymienić tego nazwiska. W omawianym okresie Thomas miewał rzecz jasna i gorsze sezony, przez moment zanosiło się nawet na jego wyprowadzkę ze stolicy Bawarii, lecz wygląda na to, że kryzys został już definitywnie zażegnany przez Hansiego Flicka. Z olbrzymim zyskiem dla monachijskiej ekipy. Tylko w mijającej dekadzie Niemiec zapisał bowiem na swoim koncie grubo ponad 150 goli dla Bayernu, a drugie tyle bramek wypracował kolegom. Jest zawodnikiem, o jakim marzy każdy trener – uniwersalnym, skutecznym, inteligentnym, mocnym fizycznie, a poza tym – niezwykle altruistycznym. Coś o tym może powiedzieć Robert Lewandowski, który regularnie trafia do siatki po asystach Muellera.

Może i Niemiec nie olśniewa swym stylem, może i jest nieco koślawy, ale i tak zasługuje na miano futbolowego wirtuoza. Po prostu trochę innego niż pozostali piłkarscy giganci, co w sumie też ma swoją wartość.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Tak się bawi Mueller w Lidze Mistrzów. 2013 rok, dwa gole i asysta w półfinałowej konfrontacji Bayernu z Barceloną.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Choć Thomas Mueller nie jest przecież w żadnym razie typem super-snajpera, ma na swoim koncie aż 23 gole w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Lepsi od niego są tylko Cristiano Ronaldo, Leo Messi i Robert Lewandowski.

Do jedenastki roku FIFA nominowany jest z automatu – skoro na liście znalazł się również w tym roku, to boimy się, że ten zaszczyt będzie spotykał go dożywotnio. No bo dziś 37-letni Alves jest już zawodnikiem FC Sao Paulo i to od 1,5 roku – niby fajnie, bo daje radę, mówiło się nawet o powrocie do Europy latem („Byłbym gwiazdą w dzisiejszym Milanie” – powiedział niedawno), ale bez przesady.

Warta podkreślenia jest inna rzecz – Alves gra dziś w Brazylii jako środkowy pomocnik (po prawej stronie biega Juanfran) i wszystko się zgadza. Na dzień dobry w naszym rankingu zastanawialiśmy się, jak na dyszce wyglądałby Alexander-Arnold, o Alvesie swego czasu można było snuć podobne rozważania i nawet końcówka kariery pokazuje, że nie było w nich przesady.

Tak jak Marcelo był najlepszym lewym obrońcą dekady, tak jego rodak króluje po prawej stronie. Więcej – Dani Alves to najbardziej utytułowany piłkarz w historii, gdyż w jego gablocie wylądowały 42 trofea (licząc z młodzieżowym mundialem). Wymieniać wszystkiego nie będziemy, bo za dużo zajęłoby to miejsca i oczywiście mamy świadomość, że jest w tym element szczęścia i wyczucia. No bo tak – Dani Alves trafiał to właściwych drużyn w odpowiednim momencie. Ale robienie z niego pasażera na gapę byłoby nieporozumieniem – każdej z nich pomagał w wygrywaniu tak, jak tylko mógł.

Trochę szkoda, że w 2016 roku opuścił Barcelonę, bo ucierpiała na tym i drużyna, do której idealnie pasował, i poniekąd on sam, bo czasu w Turynie – mimo mistrzostwa, Pucharu Włoch i finału Ligi Mistrzów – nie wspominał zbyt dobrze. Odżył w Paryżu.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Aż 44 razy mierzył się w karierze (w barwach różnych klubów) z Realem Madryt. Bilans ma pozytywny – jego drużyny wygrały połowę z tych meczów, 16 przegrały, 7 kończyło się podziałem punktów. Królewskim za skórę najmocniej zalazł bodaj w ćwierćfinale krajowego pucharu w sezonie 12/13. Strzelił najładniejszego gola w karierze i de facto dał nim awans dalej, a cztery miesiące później Barca zgarnęła trofeum.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Nie został mistrzem świata i to jedyna rzecz, w związku z którą może czuć niedosyt. Przy czym to nie tak, że karierę reprezentacyjną ma nieudaną. Jeszcze w zeszłym roku wygrał (drugie w karierze) Copa America, jako kapitan i podstawowy piłkarz Canarinhos. Został nawet wybrany MVP. Za całokształt kariery? Jeśli tak, to tylko trochę.

Na wspomnianym przed chwilą Copa America ze względu na kontuzję zabrakło Neymara i był to niestety kolejny odcinek serialu pod roboczym tytułem: „Neymar ściga legendy i przegrywa”. Już tłumaczymy. Pod względem indywidualnym zapewne zapisze się w historii Canarinhos jako numer jeden. Ma 28 lat, a już przebił Ronaldo, Romario, Zico czy Bebeto, jeśli chodzi o liczbę bramek. Został mu Pele, kwestia 13 bramek. Występy? Jeszcze 40 i jest pierwszy, przed Cafu, Roberto Carlosem, Danim Alvesem i Lucio. Da radę.

Sęk w tym, że każdy z nich coś z drużyną wygrywał, czynił ją najbardziej utytułowaną kadrą w historii. Neymar dołożył do tego dorobku tylko Puchar Konfederacji.

Czasami, oczywiście, miał pecha. O zeszłym roku już wspomnieliśmy, a przecież ze względu na zdrowie nie mógł zagrać też w półfinale i meczu o medal organizowanych przez Brazylię mistrzostw świata. To największa trauma w karierze, bo był przecież gwiazdą numer jeden rozkochanych w piłce gospodarzy. I nie grał złego turnieju. Walnął cztery gole w grupie, zaliczył asystę z Kolumbią, w karnych z Chile strzelał ostatnią jedenastkę i wytrzymał. No ale ostatecznie patrzył z boku na najsmutniejsze dni w historii brazylijskiej piłki.

Jednocześnie rozkwitała jego kariera w klubie. Był po pierwszym sezonie w Barcelonie – drużynowo słabym, bo tylko ze zdobytym Superpucharem po dwóch remisach z Atletico (Ney zdobył kluczową bramkę), ale indywidualnie obiecującym. W kolejnym był już – do spółki z Messim i Ronaldo – królem strzelców Champions League i z klubem wygrał potrójną koronę. Do Paryża odszedł za rekordowe pieniądze, by wyjść z cienia Messiego. Idzie mu w sumie średnio, choć kosi krajowe trofea, mając świetne liczby (na tę chwilę 79 goli i 46 asyst w 97 meczach), ale finał Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie po niezłej edycji to być może przełom.

Jedno nie ulega wątpliwości – artysta w coraz mocniej „zmechanizowanym” świecie futbolu. Kontrowersyjny, ale artysta.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Historyczna remontada, Barcelona wygrywa 6-1 po porażce 0-4 w pierwszym meczu z PSG. Dla wielu moment, w którym Neymar awansował – w piłkarskim sensie – z chłopca na mężczyznę.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Piłka nożna na Igrzyskach Olimpijskich nie jest turniejem budzącym największe emocje, a wśród osiągnięć medale te wypisywane są gdzieś na marginesie. Ale dla Neymara występ w 2016 roku był czymś więcej. Raz, że zazwyczaj w kadrze zawodził, a dwa, iż była to kolejna wielka impreza organizowana przez Brazylijczyków. Tym razem dał radę, sięgnął po złoto. W finałowym spotkaniu z Niemcami trafił z wolnego i wykorzystał ostatniego karnego. Niedawno mówił, że to jeden z dwóch najważniejszych momentów jego kariery. Pierwszym był gol Sergiego Roberto w meczu, który wam wkleiliśmy. Trochę obrazili się na wyznanie swojej gwiazdy kibice PSG.

Siadaliśmy do tego opisu ze trzy razy i za każdym razem przypominały nam się słowa… Ryszarda Tarasiewicza. Kiedy trener w przerwie ważnego meczu został przyłapany na szlugu, a nie z drużyną, odpowiedział tylko: „Co ja im będę teraz pierdolił?”.

No i co my wam będziemy pierdolić?

Żyjemy tym na co dzień, wkurzamy się po porażkach i cieszymy po popisach, więc trudno tu cokolwiek dodać, a wyliczanie rekordów, trofeów, goli i tak dalej nie ma sensu. Polak kończy dekadę jako najlepszy piłkarz świata. I nikt, absolutnie nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości, bo skasował konkurencję. Złotą Piłkę France Football powinno mu przynieść w zębach i przeprosić za zwłokę.

Można mu coś zarzucić? Można próbować. Gdy Messi i Ronaldo byli młodsi i mocniejsi, większe zagrożenie stanowili dla nich inni? To prawda, ale z drugiej strony patrząc – „Lewy” często w plebiscytach był niedoceniany, choćby w poprzednim roku spokojnie mógł być na podium ZP, a zajął dopiero ósme miejsce. Nigdy nie sprawdził się poza Bundesligą? Prawda to, ale ostatni sezon pokazał, że pozostanie w Bayernie też mogło dać spełnienie, a to, jak niszczy spotykane na swojej drodze angielskie zespoły, każe między bajki włożyć wszystkie teorie, że w Premier League by sobie nie poradził. Nic nie ugrał z reprezentacją? Niestety tak jest i tu zgrzyt pojawia się najmocniejszy. Z jednej strony ma pech, bo jest wybitnym piłkarzem w tylko solidnym otoczeniu, w dodatku raczej nie pomógł mu PZPN wyborem selekcjonera. Z drugiej – wielkie turnieje Lewandowski miał do tej pory po prostu słabe i nie udawajmy, że nie ma w tym żadnej jego winy.

Zbierając to do kupy, wyszło nam ósme miejsce. Kusiło wyższe, ale mamy poczucie, że byłby to wybór „patriotyczny”. Nic złego, gdy są argumenty, a przecież są, ale jednak postanowiliśmy przyłożyć równą miarę.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Cztery gole z Realem czy pięć w dziewięć minut z Wolfsburgiem? Bramka numer dwa. Mamy wrażenie, że to osiągnięcie może być przypominane nawet za 100 lat.

 

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Ze wszystkich wyczynów Lewandowskiego najbardziej imponuje nam chyba liczba bramek w Champions League. Ostatnio po walnięciu sztuki Salzburgowi licznik Polaka wskazuje 71 trafień. Zrównał się z Raulem, więc na wiosnę zapewne wyprzedzi legendarnego Hiszpana. Przed nim będą już tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Daleko, ale to miejsce „pierwszego za ich plecami” ma swoją wymowę.

Naszym zdaniem najlepsza dziewiątka w ostatniej dekadzie. Oczywiście sama liczba bramek przemawia za Lewandowskim, ale nie można stać się jej zakładnikiem. Albo i można, oba wybory się bronią.

Suarez to oczywiście nieco inny typ napastnika, trochę bardziej wszechstronny, już sama liczba asyst, w której bije Lewandowskiego dość zdecydowanie, o tym świadczy. Ale to też inaczej poprowadzona kariera. No, jemu nikt nie może zarzucić tego, że nie sprawdził się na Wyspach, bo Premier League pozamiatał, nawet jeśli – jak już wspomnieliśmy – jest to zarzut głupi. Przede wszystkim chodziło nam jednak o to, że Lewy był tym, wokół którego wszystko się kręciło. Suarez jednak pracował na Messiego, współtworząc kapitalny tercet z nim i Neymarem.

A jednocześnie uszczknął dla siebie jedną koronę króla strzelców, waląc w sezonie 2015/16 aż 40 goli (tym samym zgarnął drugiego  Złota Buta). W ostatnich jedenastu sezonach był jedynym piłkarzem spoza wiadomego duetu, który doszedł do głosu w sprawie Trofeo Pichichi.

Kadra? Otarł się o medal mistrzostw świata, choć to oczywiście poprzednia dekada (w tej czegoś zabrakło przy obu podejściach). Ale w 2011 roku zgarnął też Copa America, będąc zdecydowanie najlepszym piłkarzem turnieju. Dwa takie wydarzenia w ostatniej dekadzie też stracił, jeden na własne życzenie i to też jest jeden z aspektów, których nie wypada przemilczeć. Długo trudno było ustalić, czy ma równo pod sufitem – gryzienie innych ludzi sugerowało, że nie do końca. Swoje oczywiście odcierpiał i trochę przez tę głupotę stracił, ale trudno też podważać przez nią jego geniusz.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Gdybyśmy szli tylko w liczby, postawilibyśmy na rozgromienie Deportivo, bo to mecz, w którym Urugwajczyk strzelił 4 gole i zaliczył 3 asysty. Ale ważne też są wrażenia artystyczne, a tu trudno przebić to, co Suarez zrobił z Norwich. Cztery bramki – dwie kapitalne, jedna ładna, jedna niebrzydka plus asysta. Oczywiście strzelał też ważniejsze gole, ale ten popis zbyt mocno cieszy oczy, by deprecjonować rywala i stawkę.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Zgarnięcie korony króla strzelców w Premier League z liczbą 31 strzelonych goli (do których dołożył 17 asyst) jest o tyle ciekawsze, że przecież początek tamtego sezonu Urugwajczyk stracił przez zawieszenie. Za ugryzienie Branislava Ivanovicia cierpiał przez końcówkę poprzednich rozgrywek (4 mecze) i początek nowych (6, w tym 5 ligowych). Wrócił cholernie głodny.

Długo świat futbolu zastanawiał się, kto przełamie rządy duopolu Messi-Ronaldo. I akcje Luki Modricia nie stały w tych rozważaniach dość wysoko. Nikt nie wątpił w jego klasę, ale wszyscy zgadzali się, że tu trzeba czegoś spektakularnego.

No i Chorwat coś spektakularnego odwalił. Był najlepszym piłkarzem mundialu i doprowadził swoją mocną (ale też bez przesady) kadrę do finału mistrzostw świata. Dołożył to do Ligi Mistrzów. Tego nie mogli zniweczyć żadni elektorzy, który bywają w swych sądach bardzo (nie)przewidywalni.

Zaraz po tym triumfie pisaliśmyWyróżnienia przez kapitułę France Football nie doczekali się nigdy Xavi, Andres Iniesta, Xabi Alonso, Andrea Pirlo, Wesley Sneijder, Frank Lampard, Paul Scholes, Deco, Clarence Seedorf… Długo można wymieniać tych wszystkich genialnych środkowych pomocników. Rozgrywających, których znakomite kariery nie zostały uświetnione tak poważną nagrodą. Najbardziej prestiżową z możliwych. Niektórzy – jak choćby kultowy Juan Roman Riquelme – nawet się do takich wyróżnień nie zbliżyli, nawet o takowe nie otarli. Czy Modrić jest od nich lepszy? Od niektórych z pewnością tak, od innych niekoniecznie. Ale Złota Piłka na pewno istotnie wpłynie na dziedzictwo, jakie Chorwat po sobie pozostawi. Miłośnicy tiki-taki zawsze wyżej ustawią Xaviego, fanatycy calcio wskażą na Pirlo. Ale to Modrić ma Złotą Piłkę w dorobku.

Dekadę zaczynał jeszcze jako piłkarz Tottenhamu i choć to Gareth Bale szalał z Interem, to Modrić za sezon kończący się już w 2011 roku został piłkarzem roku w klubie. W Madrycie zameldował się w 2012. Przez pewien czas uchodził za transferowy niewypał, ale odwinął się w sposób spektakularny – tak, że trudno uwierzyć w początkowe kręcenie nosem. Może nie widać tego w liczbach… No chyba, że mówimy o liczbie wygranych edycji Ligi Mistrzów.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

To musiał być mundial, więc stawiamy na spotkanie z Argentyną, która została upokorzona. Modrić dyrygował Chorwatami, a potem strzelił piękną bramkę, jakby od niechcenia.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Modrić jest pierwszym piłkarzem – nazwijmy to dla uproszczenia – „jugosłowiańskim” ze Złotą Piłką.  Trzecie miejsce w plebiscycie zajął legendarny Dragan Dżajić w 1968 roku, wirtuoz dryblingu. Na podium bywali również Dejan Savicević, Darko Panczew, Davor Suker, Predrag Mijatović. Ale to niepozorny Luka sięgnął gwiazd.

W historii futbolu wielu było golkiperów, których z takich czy innych względów postrzegano jako rewolucjonistów, niekiedy wręcz pionierów. Manuel Neuer niewątpliwie jest jednym z nich. Kiedy w 2014 roku reprezentacja Niemiec sięgnęła po mistrzostwo świata, to właśnie bramkarz uplasował się potem najwyżej w wyścigu o Złotą Piłkę spośród wszystkich graczy Die Mannschaft. Więcej głosów od Neuera otrzymali w plebiscycie France Football tylko Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Tak wielkie wrażenie wywarł wtedy Niemiec swoją postawą.

W dekadzie 2011-2020 Neuer wygrał prawie wszystko. Mundial, dwukrotnie Ligę Mistrzów, osiem razy mistrzostwo Niemiec. Brakuje mu w dorobku właściwie tylko mistrzostwa Europy, by uznać go za zawodnika w stu procentach spełnionego. Ale, co w tym wszystkim najważniejsze, Neuer sukcesów nigdy nie osiągał jako statysta, który coś tam obroni, coś tam wpuści i generalnie niczym wyjątkowym się nie wyróżnia. Manuel to lider pełną gębą, gracz potrafiący w pojedynkę odmienić przebieg spotkania. Pamiętacie jeszcze starcie Niemców z Algierią podczas brazylijskiego mundialu? Neuer grał wtedy tak wysoko, że wyprodukował heatmapę godną defensywnego pomocnika.

Albo nawet sięgnijmy pamięcią do poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Przy całym szacunku dla Lewandowskiego, Gnabry’ego czy Muellera – nie byłoby triumfu Bayernu, gdyby nie nieziemskie parady Neuera.

Miał niemiecki golkiper swój okres kryzysu. Popełniał błędy na przedpolu, przepuszczał proste piłki. Joachim Loew musiał położyć na szali cały swój autorytet, by utrzymać Neuera w wyjściowej jedenastce drużyny narodowej kosztem Marca-Andre Ter Stegena. Ale gorsze miesiące przytrafiają się każdemu zawodnikowi. Ważne, czy dany gracz potrafi powrócić na szczyt. Neuer udowodnił, że jest do tego zdolny. Dziś, podobnie jak w pierwszej części dekady, przypada mu status najlepszego golkipera na świecie. A pewnie znajdą się i tacy, którzy uznają Niemca za najwybitniejszego bramkarza w całej historii futbolu. I choć jest to teza bardzo kontrowersyjna, to pewnie można ją ciekawie uargumentować.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

A niech będzie wspomniane spotkanie Niemców z Algierią. Oczywiście w 2014 roku wszyscy już wiedzieli, jakim gigantem jest Neuer, ale starcie w 1/8 finału mistrzostw świata to było po prostu coś więcej, one man show w wykonaniu Niemca. Poziom najwyższy z najwyższych.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Od sezonu 2010/11 do trwających rozgrywek 2020/21 Neuer zachował czyste konto aż 220 razy, biorąc pod uwagę wyłącznie mecze piłki klubowej. To zdecydowanie najlepszy wynik spośród wszystkich golkiperów ujętych w naszym zestawieniu.

Gdy pisaliśmy o Xavim, wspomnieliśmy, że ten ranking nie do końca pozwala docenić jego wielkość, gdyż szczyt przypadł jeszcze w poprzedniej dekadzie. Cztery lata młodszy Andres Iniesta trafił już zdecydowanie lepiej.

Przede wszystkim wciąż potrafił osiągnąć topową formę w sezonie 2014/15, czyli w szczytowym momencie Barcelony, jeśli chodzi o tę dekadę. Oczywiście to nie tak, że nie miał do tego momentu gorszych chwil, jeszcze w trakcie wspomnianych rozgrywek kibice i dziennikarze wyliczali mu liczbę meczów bez gola czy asysty w lidze. Ale raz, że nie było to do końca fair, bo hiszpański pomocnik strzelał i asystował w innych rozgrywkach, a dwa, że jak przyszło co do czego, to i tak był najlepszy – jak w trakcie finału z Juventusem, gdy w pełni zasłużenie zgarnął tytuł MVP.

Prawdę mówiąc, jego geniusz zawsze niełatwo było wyrazić w suchych liczbach. To jeden z tych piłkarzy, których trzeba oglądać, najlepiej regularnie i przynajmniej kilka razy na żywo, by w pełni rozumieć fenomen.

A przecież z FC Barceloną triumfował jeszcze po wspomnianym finale. Bo to, że wygrywał wcześniej, również m. in. Ligę Mistrzów, jest przecież oczywiste. Jeśli chodzi o reprezentację, strzelił bramkę na wagę mistrzostwa świata, więc zawsze będzie miał szczególne miejsce w sercach hiszpańskich kibiców. To oczywiście poprzednia dekada, więc nie braliśmy tego pod uwagę, ale z indywidualnego punktu widzenia chyba i tak lepiej wypadł na Euro w 2012 roku. No, po prostu był najlepszym piłkarzem rozgrywanego w Polsce i na Ukrainie turnieju. Potem bywało różnie, w trakcie kolejnego Euro i na dwóch mundialach miał tylko momenty, może z perspektywy kadry nawet lepiej byłoby, gdyby zrezygnował z niej szybciej. Ale trzeba to zrozumieć. Dopóki możesz korzystać z takiego gościa, korzystasz.

Oddajmy głos Messiemu. – Uwielbiałem mieć go obok siebie, zwłaszcza, kiedy nam nie szło. Prosiłem go wtedy, by grał bliżej mnie, przejął kontrolę i odpowiedzialność. 

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Listopad 2015. Jego najlepsze El Clasico. Santiago Bernabeu nagrodziło Iniestę owacją na stojąco, choć poprowadził rywali do demolki miejscowej drużyny. Gol i asysta to tylko wisienki na torcie.

 

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Iniesta jako jedyny piłkarz w historii był wybierany najlepszym piłkarzem finałów: Ligi Mistrzów, mistrzostw Europy, mistrzostw świata. Wspaniały hat-trick.

Jeżeli uznajemy, że dwa pierwsze miejsca na podium naszego rankingu zarezerwowane są dla kosmitów, to Sergio Ramos może uchodzić za najwybitniejszego piłkarza spośród Ziemian w latach 2011-2020. Hiszpanowi właściwie niczego poważnego nie można zarzucić. Zdobył w mijającej dekadzie mistrzostwo Europy, a zatem sukces w narodowych barwach ma odhaczony. Czterokrotnie zatriumfował w Lidze Mistrzów – był więc liderem najbardziej utytułowanej drużyny klubowej omawianego okresu. Realu Madryt, który zdominował europejskie rozgrywki.

Na dodatek hiszpański stoper nastrzelał mnóstwo kluczowych goli w barwach „Królewskich”. Nie z tego się rozlicza obrońców, ale trzeba przyznać, że to przyjemny bonus, kiedy defensor w kryzysowych momentach staje na wysokości zadania i ratuje skórę nieskutecznym kolegom z ataku.

Już nawet pomijamy te wszystkie trafienia w doliczonym czasie gry w meczach ligowych, z którymi Hiszpan się kojarzy. Ramos punktował też przeciwników w najważniejszych spotkaniach Champions League. Zdobywał bramki w obu finałowych starciach Realu z Atletico. Dwie sztuki wsadził Bayernowi w półfinale z 2014 roku. Wielu napastników – nawet tych, którzy załapali się do naszego rankingu – nie może się pochwalić tak licznymi arcyważnymi bramkami w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach.

Jasne, że można kilka wtop Ramosowi wypomnieć. Brutalne faule, niepotrzebne prowokacje, fatalna gra w niektórych „Klasykach”, totalna klapa na mistrzostwach świata w Brazylii. No ale nie ma przecież piłkarzy, którym udaje się wszystko i którzy są pozbawieni wad.

Nie mamy wątpliwości, że Hiszpan na najniższy stopień podium zwyczajnie zasłużył.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Skrót finału Champions League z 2014 roku wrzucaliśmy przy innej okazji, więc teraz przypomnimy półfinałowe starcie z tamtej edycji. Real Madryt zmiażdżył Bayern Monachium 4:0 na wyjeździe, a strzelanie rozpoczął właśnie późniejszy kapitan Los Blancos.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Sergio Ramos ma na swoim koncie 178 występów w reprezentacji Hiszpanii, co plasuje go na czwartym miejscu wśród piłkarzy z największą liczbą meczów międzynarodowych na koncie. Do rekordu wszech czasów brakuje zawodnikowi Realu zaledwie sześciu spotkań w narodowych barwach.

Mister Champions League. Gdyby trzeba było podpisać petycję dla poparcia pomysłu nazywania tych rozgrywek jego imieniem, sami latalibyśmy po sąsiadach. Łącznie pięć triumfów drużynowych, siedem koron króla strzelców, 134 gole, czyli – tak dla zachowania skali – prawie dwa razy więcej niż świetny Karim Benzema.

Na tej scenie zdystansował wszystkich, włącznie z największym rywalem.

Ale to oczywiście nie tak, że odpalał jedynie, gdy przed meczem usłyszał „Kaszankę”. W tej dekadzie trzy razy zgarniał Trofeo Pichichci, waląc kolejno 41 (część w 2010), 31 i 48 goli. Do tego (w tej dekadzie) ma koronę króla strzelców KMŚ, Pucharu Króla, a na Euro 12 strzelił tyle samo co Fernando Torres i paru innych graczy, czyli trzy gole, ale Hiszpan przebił ich asystą. Pewnie brakuje mu tego lauru w przypadku Serie A, bo w pierwszym jego sezonie na Półwyspie Apenińskim skuteczniejszy był Fabio Quagliarella (a także Duvan Zapata i Krzysztof Piątek!), a w drugim mimo wbicia 31 goli wyprzedził go Ciro Immobile, ale Portugalczyk nie składa broni i na razie prowadzi w klasyfikacji strzeleckiej w swoim trzecim sezonie w Turynie.

Sukcesów drużynowych chyba nawet nie ma co wymieniać. Nawet z reprezentacją Portugalii wymęczył mistrzostwo Europy, choć styl tego triumfu był mizerny, a w finał skończył się dla niego po 25 minutach. Złoty chłopak. Jedynym „problemem” jest to, że w tym samym czasie żyje Leo Messi, z którym trzeba dzielić się Złotymi Piłkami. I którego ktoś może uważać – jeśli nie ze względu na liczby czy osiągnięcia, to za sprawą stylu gry – za minimalnie lepszego piłkarza. Przy czym szaleństwem jest deprecjonowanie jednego, by podkreślić wybitność drugiego.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Ekstremalnie trudny wybór, ale skoro Ronaldo to król Ligi Mistrzów, to musimy postawić na mecz, z którego obrazek przejdzie do historii. Idealna przewrotka, piłka złapana na wysokości drugiego piętra.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Ronaldo może się pochwalić absurdalną liczbą 102 bramek w reprezentacji Portugalii. Oczywiście lwia część tego dorobku to dręczenie piłkarskich dziadów, ale nie na miejscu byłoby deprecjonowanie. Patrząc na wszystkie kadry, lepszy jest tylko Ali Daei, który dla Iranu huknął 109 sztuk, ale czujemy, że już niedługo.

59 goli w lidze. 13 w Lidze Mistrzów. 5 w Copa del Rey. 2 w starciu o Superpuchar. 7 w towarzyskich meczach kadry, 5 w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii.

Taka tam wyliczanka goli Messiego. Strzelonych w… jednym roku.

Kosmos. Messi w 2012 wygrał tylko Puchar Króla i Superpuchar Europy, ale zaliczył najlepszy rok w historii piłki nożnej indywidualnie. W 1972 roku Gerd Mueller sieknął 85 bramek, jego wyczyn przetrwał długo, ale został przebity i niewiele wskazuje na to, by ktoś miał powtórzyć coś takiego. Nawet sam Messi nigdy na aż taki poziom nie wrócił – najbliżej był rok później Cristiano Ronaldo, zaliczając „marne” 69 trafień, a dziś najskuteczniejszy jest Robert Lewandowski, który wszystkich bramek nazbierał 47.

Messi to zresztą pogromca rekordów – można robić rankingi jego dokonań i będą liczyć kilkadziesiąt pozycji. Przed chwilą pobił Pelego i jest teraz gościem, który strzelił najwięcej goli w historii dla jednego klubu – 644. Najlepszy strzelec w historii La Liga? Oczywiście. Najwięcej goli w jednym sezonie? Tak, równa 50-tka. Najwięcej Trofeo Pichichi? Aż siedem. Najwięcej asyst? Świeżynka z poprzedniego sezonu – 21. Najwięcej meczów ligowych z golem z rzędu? Również 21, walnął w tym czasie 33 sztuki. Najwięcej hat-tricków w historii La Ligi, najwięcej w jednym sezonie? Odpowiednio – 36 i 8. Najwięcej goli z rzutów wolnych w historii ligi hiszpańskiej? Ależ naturalnie – też 36. A to przecież tylko liga, w której na co dzień gra. W Champions League, czyli na podwórku Cristiano Ronaldo, też się kilka rzeczy znajdzie – Messi dzieli z Portugalczykiem rekord hat-tricków (walnęli po osiem), ma najwięcej goli w jednym meczu (pięć z Bayerem Leverkusen, potem doskoczył do niego Luiz Adriano), jest najlepszy pod względem liczby sezonów z golem w najlepszej lidze świata – 16 z rzędu (razem z Benzemą).

Uff. Statystycy go uwielbiają, daje im zarobić na chleb.

Ale nie ma co sprawdzać tego fenomenu do liczb. Trudno nie popadać w patos. Trzeba po prostu cieszyć się z tego, że trafiło się na jego czasy i można go było oglądać.

No tak – nie wygrał nic z kadrą. Trzy razy w tej dekadzie był bliziutko, ale po dogrywce oddał Niemcom Puchar Świata, a po karnych dwukrotnie Chilijczycy zgarnęli mu sprzed nosa Copa America. Jest to argument w dyskusjach. Chyba ostatni, który został tym, którzy nie chcą przyznać, że jest najlepszy w historii, co ostatnia dekada tylko potwierdziła. Naszym zdaniem oczywiście.

MECZ, KTÓRY TRZEBA ZOBACZYĆ:

Klasyczny problem bogactwa. Niech będzie to 5 goli z Leverkusen w 1/8 Ligi Mistrzów.

OSIĄGNIĘCIE, O KTÓRYM NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ:

Sześć Złotych Piłek znajduje się w dorobku Messiego i nikt nie ma ich więcej. Cristiano Ronaldo jest dumnym posiadaczem pięciu sztuk. Jeśli chodzi o tę dekadę, panowie kończą ją remisem 4-4, co nieźle oddaje wyrównaną rywalizację również w tym rankingu.

***

Na zakończenie mały bonusik graficzny, czyli jedenastka dekady 2011 – 2020:

Przygotowali MICHAŁ KOŁKOWSKI I MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Współpraca JAN PIEKUTOWSKI

Fot. newspix.pl/FotoPyK

POPRZEDNIE ODCINKI:

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

64 komentarzy

Loading...