Jeśli wierzyć prawidłowościom o sumie szczęścia równej zeru w życiu każdego człowieka, Arkadiusz Milik powinien skoczyć do najbliższego osiedlowego sklepu, wykupić wszystkie zdrapki i cieszyć się z wygrania pokaźnej sumki. 62-krotny reprezentant Polski zalicza się do ekskluzywnego grona piłkarzy, którzy niedosyt związany z kolejami własnej kariery z pełną powagą i słusznością mogą tłumaczyć pechem i nikt nie uzna tego za tanią wymówkę. Ten gość ewidentnie nie żyje w zgodzie ze szczęściem.
– Badanie USG potwierdziło naderwanie mięśnia dwugłowego uda u Arkadiusza Milika. Uraz wyklucza występ Milika w meczu ze Szwecją. Zawodnik pozostanie na zgrupowaniu i będzie poddany zabiegom rehabilitacyjnym. Przerwa w grze potrwa około dwa tygodni poinformował Jakub Kwiatkowski, rzecznik Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Od roku reprezentację Polski trapią, trawią, biedzą i odchudzają mniejsze lub większe kontuzje, urazy i wirusy. Kadrowiczom Paulo Sousy i Czesława Michniewicza przytrafiły się dwadzieścia dwa problemy zdrowotne. Brzmi to nieprawdopodobnie złowrogo, ale to jeszcze nic wobec przypadku Milika. Prawdziwą sztuką bowiem jest być największy pechowcem w krainie pechowców.
Mit gwiazdora
Arkadiusz Milik nie jest gwiazdą tej reprezentacji, choć niewątpliwie mógłby nią być. Daleko mu do statusu zwykłego szarego grajka. W formie i zdrowiu Polak potrafi być centralną postacią ofensywy klubu z drugiego szeregu największych klubów Europy. W Ajaksie pyknął 47 goli i 21 asyst w 75 meczach, w Napoli legitymował się bilansem 48 trafień i 5 asyst w 122 spotkaniach, w Marsylii zanotował do tej pory 30 bramek i 2 asysty w 47 występach. Pokonywał bramkarzy rywali w Bundeslidze, w Eredivisie, w Serie A, w Ligue 1, w Lidze Konferencji, w Lidze Europy i w Lidze Mistrzów.
Ciągle nęci wspomnienie jego reprezentacyjnych występów z czasów selekcjonerskiego pontyfikatu Adama Nawałki. Kultowy gol w jeszcze bardziej kultowym meczu z Niemcami na Stadionie Narodowym. Klasowe huknięcie na wagę remisu ze Szkocją. Dwie bramki i trzy asysty w dwumeczu z Gruzją. Aż trzynaście wpisów do klasyfikacji kanadyjskiej w eliminacjach do Euro 2016. Nic dziwnego, bo ta reprezentacja wciąż — we wcale niemałym stopniu — żyje „nawałkizmami”. Po pierwsze, polscy piłkarze przyznają, że wewnątrz szatni przetrwało mnóstwo zwyczajów, klimatów i układów z tamtych czasów. Po drugie, zaskakująco wiele dyskusji i rozmów wokół kadry nawiązuje do zdarzeń, dyspozycji i stanów rzeczy z czasu trwania kadencji Nawałki.
ŁAPIŃSKI: KRYCHOWIAK SIĘ NIE NADAJE
Milik jest tego najlepszym przykładem. Wciąż łatwo szafować mglistymi obietnicami „wspaniałej współpracy między Milikiem a Lewandowskim”, które obrosły tłuszczem, brzydko się zestarzały i nabrały karykaturalnego kształtu niewiele znaczącego bon-mota. Prawda jest taka, że 28-letni napastnik Marsylii już od dawna nie zachwyca w biało-czerwonych barwach.
- 2021 – 5 meczów (291 minut); 1 gol i 1 asysta
- 2020 – 7 meczów (337 minut); 1 gol i 1 asysta
- 2019 – 4 mecze (87 minut); 1 gol i 1 asysta
- 2018 – 9 meczów (537 minut); 1 gol i 1 asysta
- 2017 – 3 mecze (136 minut); 1 gol
- 2016 – 11 meczów (975 minut); 1 gol i 2 asysty
- 2015 – 8 meczów (670 minut); 4 gole i 7 asyst
- 2014 – 8 meczów (590 minut); 5 goli i 2 asysty
Od lat Milik gwarantuje zaledwie jedną bramkę i jedną asystę rocznie. Pewien niesmak powstał już w czasie Euro 2016, kiedy z polskiego napastnika śmiano się, że pudłuje na potęgę, ale wtedy jeszcze nieprzyzwoite było wieszanie na nim psów — strzelił jedynego gola z Irlandią Północną, przytomnie asystował przy trafieniu Kuby Błaszczykowskiego z Ukrainą. Później było już tylko gorzej. Ostatnio pisaliśmy: „Tylko w 2015 roku napastnik zanotował więcej punktów w klasyfikacji kanadyjskiej niż w latach 2017-2021 razem wziętych. A trzeba też zaznaczyć, o jakiego kalibru bramkach/asystach mówimy. Gol na 3:1 z Andorą, gol i asysta w towarzyskim starciu z rezerwami Finlandii, asysta na 4:0 z Izraelem… Jasne, były też bardziej chwalebne wyczyny, jak choćby asysta w starciu z Anglią na Wembley, co do zasady jednak – Milik od dawna przestał być motorem napędowym naszej ofensywy”.
Dość powiedzieć, że Milika ominęło ponad dwadzieścia meczów reprezentacji od Euro 2016. I absencja w finale baraży ze Szwecją o udział w katarskich mistrzostwach świata będzie tylko kolejnym piórkiem w tym złowieszczym pióropuszu nieobecności.
LEWANDOWSKI I MILIK – CZY WARTO DO TEGO WRACAĆ?
Zaciągnięty hamulec
Odkąd Arkadiusz Milik wyjechał z Polski na podbój świata zachodniej piłki, przydarzyło mu się już osiemnaście kontuzji, w tym dwa zerwania więzadeł krzyżowych w kolanach. Szczęście w nieszczęściu, że przyszło mu grać i leczyć się w czasach tak rozwiniętej medycyny sportowej. Jeszcze dwie dekady temu takie urazy potrafiły kończyć kariery, zrzucać ze szczytu lub trwale blokować rozwój pechowych piłkarzy. Milik też cierpiał, tracił złote lata swojej młodości, ma prawo czuć żal do losu, ale nie jest też tak, że z wielkiego gwiazdora stał się europejskim średniakiem — zerwania i rehabilitacje nie przeszkadzają mu w trzymaniu się równego snajperskiego poziomu. Dywagacje o tym, czy gdyby zawsze dopisywało mu zdrowie i szczęście, mógłby wskoczyć między największych zawodników swojego pokolenia, pozostaną tajemnicą na wieki, więc snucie jakichkolwiek wizji mija się z jakimkolwiek celem.
Milik jest pechowcem i już.
W Napoli więcej niż połowę możliwego czasu spędzonego na boisku w ciągu pięciu sezonów spędził tylko raz — w rozgrywkach 2018/19. Poza tym tylko jeszcze jednokrotnie, sezon później, pod względem rozegranych minut wyglądał na piłkarza pierwszego składu, a nie rezerwowego, który raz gra, raz nie. Zsumowany bilans całego jego pobytu w Kampanii wygląda marnie — na murawie spędził 32% wszystkich możliwych minut.
W Marsylii zaś, kiedy tylko zaczął podbijać Ligue 1, paradować w towarzystwie Neymara czy Mbappe na grafikach promujących ligę, zyskiwać uznanie lokalnych fanów i Paulo Sousy, który już na samym początku swoje kadencji zapowiedział, że dwójka Milik-Lewandowski ma potencjał do stania się najlepszym duetem snajperski w Europie, doznał kontuzji łąkotki w ostatnim ligowym meczu sezonu z Metz. Kontuzji, która:
- a) wykluczyła go z Euro 2020,
- b) osłabiła jego pozycję w kadrze względem Świderskiego i Buksy,
- c) zmieniła jego status w Marsylii.
Bo tak, Milik doskonale broni się golami, we wszystkich rozgrywkach klubowych tego sezonu ma już ich dwadzieścia, ale ani niespecjalnie dogaduje się z Jorge Sampaolim, ani nie jest wymieniany w pierwszym rzędzie największych tuzów francuskie ligi.
To wciąż bardzo dobry napastnik, ale też taki, który może i musi odczuwać frustrację wobec ciągle zaciągniętego hamulca ręcznego w swojej karierze.
RENESANS FORMY ARKADIUSZA MILIKA
Marzenie o grze dwójką napastników
Polska piłka stoi napastnikami. Robert Lewandowski jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Arkadiusz Milik wpisuje się w grupę napastników o uznanej renomie w oczach przeważającej grupy europejskich klubów. Krzysztof Piątek dysponuje intuicją strzelecką, która jeszcze przez dobre kilka kolejnych sezonów pozwoli bujać mu się po atrakcyjnych miejscach w najsilniejszych ligach świata, niezależnie od zdobyczy snajperskich w danym sezonie. Adam Buksa podbija MLS i przyciąga uwagę ekip z Europy. Karol Świderski właśnie zadomawia się w Stanach Zjednoczonych, a Sousa udowodnił, że to piłkarz o bardzo pożytecznym profilu dla reprezentacji.
Rywalizacja kwitnie.
Ale nie na tym zgrupowaniu.
Świderskiego drobny mięśniowy uraz wykluczył jeszcze przed wejściem na pokład samolotu do Polski. Milik wypadł na dwa tygodnie podczas meczu ze Szkocją. Piątkowi założono siedem szwów na ścięgnie Achillesa i walka o jego występ w barażu trwa. Czesław Michniewicz pozostaje więc z dwoma w pełni zdrowymi napastnikami — Robertem Lewandowski i Adamem Buksą.
Czy wciąż jest to materiał na silny duet? Tak, Lewandowski to klasa sama w sobie, Buksa zalicza bardzo udane wejście do kadry i potrafi grać w dwójce z przodu jako ten bardziej zadaniowy, co pokazało chociażby jego zachowanie przy karnym wywalczonym przez Piątka na Hampden Park.
Czy taki skład personalny zmniejsza szanse na wariant z dwoma napastnikami w finale baraży ze Szwecją? Tak, bo raz, że od początku swojej kadencji Michniewicz poważnie rozpatruje ustawienie z jednym napastnikiem, dwa, że w przypadku braku Piątka i obecności duetu Lewandowski-Buksa w pierwszym składzie, drastycznie maleją jakiekolwiek opcje ofensywne do wprowadzenia z ławki rezerwowych, trzy, że chyba jednak trochę nieprzypadkowo napastnik New England Revolution przeciwko Szkocji wszedł jako ostatni ze wszystkich zmienników i to tylko na siedem minut.
Od trzech lat trwa rozmowa o sposobach na rozwiązanie kłopotu bogactwa w ataku reprezentacji Polski. Paulo Sousa słusznie zdiagnozował, że w napastnikach siła tej drużyny, więc w ciągu ostatniego roku tylko raz Polska zagrała na jedną dziewiątkę w pierwszej jedenastce — w feralnym spotkaniu ze Słowacją na inaugurację Euro. Jeszcze na początku marca Czesław Michniewicz mógł spokojnie planować kontynuowanie myśli swojego poprzednika. Miało być tak pięknie, a… jest jak zawsze: nie tak pięknie, jak w idealnych scenariuszach. Ale też, czego innego można było spodziewać się, kiedy znów nadzieje pokładało się w największym pechowcu z całej krainy pechowców.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- „Szwecja ma przeciętną taktykę i nieprzeciętnych piłkarzy”
- Recepta na wtorkową wygraną – bez wahadeł i bez Zielińskiego
- Kadra niekończących się kontuzji
- Nie rozwialiśmy wątpliwości. Noty po Szkocji
- Jak zagramy ze Szwecją? Analiza opcji
- Jesper Karlstrom – przez głowę do kadry Szwecji
Fot. Newspix