Po letnich miesiącach, w których udało się przeprowadzić sprawnie wielkie imprezy, mogło się wydawać, że pandemia nie będzie już stanowić większego zagrożenia dla świata sportu. Ale niestety – problem cały czas istnieje, a nowym wrogiem stał się “Omikron”. Słyszymy o odwołanych zawodach, pozytywnych wynikach testów u poszczególnych zawodników, pustych trybunach. Do najgorszego – czyli ewentualnego przełożenia zimowych igrzysk – według Chin jednak nie dojdzie.
Omikron to nowy wariant koronawirusa, który oczywiście staje się źródłem problemów. Wciąż nie wiemy o nim wszystkiego. Ma różnić się od szalejącej obecnie Delty. Po raz pierwszy wykryto go w RPA, co wywołało reakcje krajów, które zablokowały loty z i do tego kraju. Obecnie jednak pojawia się nie tylko w Afryce, ale i na innych kontynentach.
Wspomniany brak wiedzy jest kłopotliwy. Bo jeśli nie znamy dokładnie swojego wroga, to trudniej o właściwą reakcją. Nawet jeśli nic nie wskazuje, że ma być on groźniejszy od poprzednich (choć prawdopodobnie bardziej zaraźliwy). Możliwością stają się profilaktyczne działania, jakimi jest organizowanie imprez bez udziału kibiców, kompletne ich odwoływanie czy przekładanie.
Oczywiście szczególnie narażone na efekty pandemii są dyscypliny, które kojarzą się z ciągłymi podróżami, zawodami w różnych krajach. Czyli na przykład sporty zimowe. W ubiegłym tygodniu odwołana została Zimowa Uniwersjada w Lozannie, która miała rozpocząć się 11 grudnia. Jak tłumaczyli organizatorzy – wszystkiemu winny jest Omikron.
To może pociągać za sobą kolejne decyzje. Na ten moment nie wiemy, czy za niecałe dwa tygodnie skoczkowie narciarscy będą rywalizować w Engelbergu. Bo jeśli Szwajcarom nie zabraknie konsekwencji – odwołają również te zawody Pucharu Świata. Trzymając się tego sportu – zagadką pozostają zawody w Sapporo, bo Puchar Kontynentalny do Japonii nie zawita na pewno, zostało już to potwierdzone.
Co więcej, w związku z zaostrzeniem restrykcji w Bawarii niemiecka część Turnieju Czterech Skoczni nie będzie otwarta dla kibiców (podobnie jak rywalizacja w Tour de Ski). Nie zobaczymy – co stało się tradycją – pełnych, energicznych trybun na skoczni w Oberstdorfie. Dzieje się zatem coraz więcej. A pamiętajmy – sezon skoków narciarskich wystartował niedawno, bo w połowie listopada.
Konkursy to jedno, ale koronawirus nie oszczędza zawodników. Choć paru z nich oberwało się – być może – niesłusznie.
Zubożałe widowisko
Pisaliśmy już o przypadku Ryoyu Kobayashiego. Japończyk nieco ponad tydzień temu otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa, co wykluczyło go z drugiego konkursu indywidualnego w Kuusamo, a także “uwięziło” w Finlandii. Według tamtejszego prawa musiał poddać się kwarantannie. Nic nie pomogły fakt bycia zaszczepionym, wcześniejsze przejście choroby i kolejne negatywne testy antygenowe, które sam sobie robił.
Jeden, niekorzystny, wynik sprawił, że japoński skoczek nie poleciał też na konkursy Pucharu Świata do Wisły. Tego, czy faktycznie padł ofiarą pomyłki, oczywiście nie ustalimy. Na pewno jest to możliwe. Sam zapewne tak twierdzi. Wcześniej podobny los spotkał m.in. Klemensa Murańkę. W ciągu najbliższych miesięcy zobaczymy, czy koronawirus namiesza w rywalizacji w takim stopniu, jak w poprzednim sezonie, kiedy Halvor Egner Granerud, przez zakażenie, został wykluczony z większej części mistrzostw świata.
Sytuacja Kobayashiego była o tyle problematyczna, że nie przysługiwał mu powtórny test PCR. Jeden – według fińskiego prawa – wystarczy, mimo że nie mówimy przecież o bezbłędnej metodzie wykrywania choroby. Inaczej podchodzą do tego władze NBA. W najlepszej lidze świata, która zaczyna coraz częściej przegrywać z pandemią, koszykarze są testowani wielokrotnie, co sprawia, że sytuacja może zmieniać się dynamicznie.
Dla przykładu: LeBron James pozytywny wynik testu na COVID-19 otrzymał tydzień temu. Według informacji niezawodnego reportera The Athletic Shamsa Charani miał pozostać poza grą przez przynajmniej dziesięć dni. Skończyło się jednak tak, że po upływie… dwóch dni Amerykanin szybko dostał zielone światło, aby powrócić na parkiet.
Jedna gwiazda mogła zatem odetchnąć, ale w poniedziałek na listę osób objętych kwarantanną trafił Demar DeRozan. Czyli gość, który dopiero co został uznany zawodnikiem tygodnia w NBA. W międzyczasie niektóre zespoły szczególnie mocno obrywają przez koronawirusa. Charlotte Hornets stracili na jego rzecz (prawdopodobnie, bo liga nie podaje otwarcie, że ktoś ma COVID-19. Może chodzić też o kontakt z osobami chorymi, albo niestosowanie się do restrykcji) czterech graczy, w tym błyszczącego Lamelo Balla.
Trzech graczy na liście “health and safety protocols” mają Denver Nuggets. Wcześniej sporych szkód pandemia narobiła też w szeregach aktualnych mistrzów NBA, Milwaukee Bucks, bo ci na dłuższy czas stracili Khrisa Middletona (i radzili sobie bez niego średnio). W dziewięciu meczach zabrakło natomiast Joela Embiida, kolejnej wielkiej postaci w świecie koszykówki.
Oczywiście – do scenariusza, w którym lwia część spotkań zacznie być odwoływana jest daleko, ba, raczej nie wejdzie on w grę. Przynajmniej patrząc na dane, według których ponad 95% zawodników NBA jest zaszczepionych. Inna sprawa, że wyżej wymienionych graczy zastrzyk nie uchronił od zakażenia, w końcu nie mówimy o perfekcyjnej “osłonie”.
Jedno jest jednak pewne – sportowe widowisko zwyczajnie cierpi. Co mają powiedzieć kibice Charlotte Hornets, którzy czerpali dużą radość z oglądania swoich ulubieńców, a nagle nie mogą oglądać w akcji najważniejszego z nich? Co więcej – złe wieści się łączą. DeRozan, który wypadł w poniedziałek, grał przeciwko zespołowi w Charlotte w ubiegłym tygodniu. Pozostaje liczyć, że nie zobaczymy efektu domina.
Jak należy się zachować?
Trzeba to sobie jasno powiedzieć – najgorsze przed nami. Pandemia nie uderzy w świat sportu tak mocno jak w 2020 roku, ale wciąż będziemy odczuwać jej obecność. Kluczową kwestią pozostaje – jak teraz należy się w stosunku do niej zachowywać? Kraj, który w walce z koronawirusem działał w ciągu ostatnich dwóch lat szczególnie zdecydowanie, czyli Australia, nie ma wątpliwości.
Australian Open można uznać za największą, albo przynajmniej najważniejszą z perspektywy medialnej, sportową imprezę, która czeka nas w styczniu. Przez długi czas były wątpliwości, czy niezaszczepieni sportowcy będą mogli w niej uczestniczyć. Teraz już wiemy, że nie (chyba że mają medyczne przeciwskazania, żeby się zaszczepić). Co stawia pod znakiem zapytania występ przede wszystkim Novaka Djokovica. Głosy z jego środowiska, choćby ojca tenisisty, sugerowały, że raczej pod igłę nie pójdzie, a co za tym idzie, nie będzie bronił wielkoszlemowego tytułu (choć na liście zgłoszonych do turnieju się znalazł).
Jak więc widzimy – w niektórych środowiskach nie chcą wprowadzać taryfy ulgowej, nawet dla największych gwiazd. Pytanie, czy podobnym śladem będą w najbliższym czasie szli organizatorzy innych większych zawodów. Można wykluczyć z udziału osoby bez szczepień, można zmieniać terminy, zamykać trybuny dla kibiców czy odwoływać rywalizację w całości. Jest jednak jedna impreza, która specjalnie zakłócona być nie może. Czyli zimowe igrzyska w Pekinie.
Oczywiście – mówimy o sytuacji, w której do jednego kraju mają zjechać się sportowcy z całego świata. O ile w lipcu, kiedy olimpijska impreza miała miejsce w Tokio, nie było z tym problemu, tak teraz – w związku z Omikronem – pojawiły się pytania, czy Chiny są na pewno gotowe. – Myślę, że mogą pojawić się wyzwania związane z profilaktyką i kontrolą – odpowiadał Zhao Lijan z chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Ale podkreślił też, że jego państwo wie, jak sobie z wirusem radzić. – Chiny mają wielkie doświadczenie w walce z COVID-19. Naprawdę wierzę, że zimowe igrzyska odbędą się bez zakłóceń – podsumował.
Stanowisko Chin to jedno, ale jasny komunikat przekazał też syn byłego szefa MKOlu, a obecnie członek tej organizacji, Juan Antonio Samaranch. – Czy przełożenie jest możliwe? Odpowiedź to nie – mówił. Zaznaczył też, że organizatorzy imprezy w Pekinie przygotowali specjalną “bańkę”, której system powinien przezwyciężyć wszystko, co dzieje się na świecie w związku z Covidem. Na potwierdzenie tej tezy wskazuje wypuszczony w listopadzie “playbook” – regulamin przemieszczania się i funkcjonowania w obiektach sportowych i hotelach. Ma być on jeszcze bardziej restrykcyjny niż ten, który został zaprojektowany na igrzyska w Tokio.
– To nie tak, że spodziewamy się, iż COVID przestanie się rozprzestrzeniać. Ale jesteśmy gotowi na jakiekolwiek okoliczności, które wystąpią – podkreślał podczas wideokonferencji Samaranch. Co warte zauważenia – od czasu pojawienia się Omikronu wspomniany playbook nie został rozszerzony o dodatkowe punkty. MKOl jednak dał do zrozumienia, że zmiany mogą jeszcze mieć miejsce. Mimo tego że do startu imprezy pozostały mniej niż dwa miesiące. Jednak przełożenie imprezy na ten moment nie wchodzi w grę.
Pozostaje jeszcze jedna zagwozdka – czy trybuny podczas zimowych igrzysk będą wypełnione kibicami? Chiny nie chcą, żeby było inaczej. Sytuacja, w której – w momencie, gdy świat zmaga się z kolejną falą pandemii – Pekin organizuje święto sportu w pełnej krasie, jest dla nich wymarzona. Być może dlatego nie padła jeszcze decyzja, aby kontakt sportowców z fanami został ograniczony. Nie można jednak wykluczyć, że olimpijska impreza zostanie zamknięta dla osób z zewnątrz. Bo skoro organizatorzy zachęcają olimpijczyków do ograniczenia kontaktu z ludźmi na 14(!) dni przed przylotem do Chin (co można przeczytać w playbooku), to jakoś nie łączy się to z głośnym dopingiem na trasach, halach czy przy skoczni.
Od momentu, gdy pandemia sparaliżowała świat sportu, niedługo miną dwa lata. Choć poszczególne organy radzą sobie z nią zdecydowanie lepiej niż wcześniej, nadal trzeba mierzyć się z różnymi wyzwaniami. Pozostaje liczyć, że skończy się na tym, co mamy obecnie. Czyli sytuacji, w której – mimo pojawiąjących pozytywnych wyników testów, pustych trybun na niektórych wydarzeniach, czy odwoływaniu mniej znaczących zawodów – żadna dyscyplina nie czuje się przyparta do ściany.
Fot. Newspix.pl