Reklama

Krajobraz po finałach NBA. Podwójnie bolesna porażka Indiana Pacers

Michał Kołkowski

23 czerwca 2025, 20:24 • 8 min czytania 6 komentarzy

Oklahoma City Thunder zatriumfowali w Game 7 i sięgnęli po mistrzostwo NBA w okolicznościach, które chyba nie mogły być boleśniejsze dla pokonanych Indiana Pacers. Ci drudzy nie dość, że polegli w decydującym spotkaniu, to jeszcze tracą swojego lidera – Tyrese’a Haliburtona – i to prawdopodobnie na bardzo, bardzo długi czas. Może to oznaczać koniec mistrzowskich ambicji Pacers, przynajmniej do momentu, gdy uda im się optymalnie zrekonstruować zespół. Tymczasem Thunder nie muszą wcale poprzestać na tym jednym sukcesie.

Krajobraz po finałach NBA. Podwójnie bolesna porażka Indiana Pacers

Mamy za sobą nadzwyczaj zacięte i emocjonujące finały NBA, a jednak perspektywy rysujące się przed obiema drużynami są skrajnie odmienne.

Reklama

Niezłomni Pacers przegrali finały NBA. Co dalej z zespołem?

Wypada zacząć od tego, że dla Indiana Pacers już sam awans do finałów NBA był nie lada wyczynem. Mówimy przecież o drużynie, która w sezonie zasadniczym zajęła czwarte miejsce w Konferencji Wschodniej z bilansem 50-32. Daleko za Cleveland Cavaliers (64-18) czy broniącymi tytułu Boston Celtics (61-21). Jeśli chodzi o lidera Pacers, Tyrese’a Haliburtona, to wielu ekspertów odbierało mu nawet na przestrzeni ostatnich miesięcy prawo do statusu super-gwiazdy NBA.

W ankiecie przeprowadzonej przez The Athletic rozgrywający został również wskazany przez swoich kolegów po fachu jako najbardziej przereklamowany koszykarz w lidze. Dlaczego? Cóż, wypominano mu przede wszystkim przeplatanie występów wybitnych z bardzo przeciętnymi czy wręcz nędznymi, a takie mecze najwybitniejszym koszykarzom globu po prostu nie powinny się przytrafiać. Nigdy. Poza tym, w powszechnej opinii awans Pacers do finałów Konferencji Wschodniej w 2024 roku był w dużej mierze dziełem przypadku. Bo rzeczywiście zespół z Indianapolis mocno skorzystał wtedy na tym, że Milwaukee Bucks musieli sobie radzić w play-offach bez Giannisa Antetokounmpo, a w ekipie New York Knicks zdrowotnie posypali się między innymi Jalen Brunson, OG Anunoby czy Josh Hart.

Nie mam na ten temat większego komentarza. Dbam tylko o szatnię i wygrywanie meczów – odpowiadał krytykom Haliburton. – Wiem, kim jestem. Jestem pewny swego i nie martwię się tym, co inni myślą. […] Zawsze będą komentarze na temat tego, co robię. I pozytywne, i negatywne. To śmieszne, bo wiele razy wypowiadają się osoby, które nie wiedzą o mnie nic. Krytyka czasem jest właściwa, ale czasem zupełnie nie. To jednak część tego wszystkiego.

Tyrese Haliburton od zawsze chciał wygrywać. Dziś jest dwa mecze od mistrzostwa NBA

W tegorocznych play-offach historia się do pewnego stopnia powtórzyła.

Indiana zaczęła od ponownego triumfu nad Bucks, gdzie dramat związany z odnowieniem kontuzji przeżył Damian Lillard. Następnie podopieczni Ricka Carlisle’a położyli na łopatki poturbowanych Cavaliers, gdzie na urazy narzekali choćby Darius Garland, Evan Mobley czy Donovan Mitchell. Z kolei w finałach Wschodu Pacers zmierzyli się z New York Knicks, a nie z Boston Celtics, ponieważ w ekipie z Massachusetts ścięgno Achillesa uszkodził Jason Tatum. Byłoby jednak naprawdę niesprawiedliwe, by sprowadzić wszystkie sukcesy Pacers tylko do osłabień rywali. Haliburton i jego koledzy pokazali kawał wyśmienitej, efektownej koszykówki, a ich niebywałe powroty z dalekich podróży w końcówkach spotkań będą – to pewne – wspominane latami i to nie tylko przez kibiców z Indianapolis.

Pierwszy mecz finałowy z Oklahoma City Thunder był jednocześnie piątym w tych play-offach, kiedy Pacers wykaraskali się z co najmniej 15 punktów na minusie. I jednym z zaledwie trzech w historii, gdy końcowy triumf padł łupem zespołu, który na dystansie całego spotkania prowadził przez mniej niż 20 sekund.

Co tu dużo mówić – Pacers pokazali w tych play-offach charakter. Aż tak dobrej postawy chyba nikt się po nich nie spodziewał.

Koszmarna kontuzja lidera Indiana Pacers. Sezon z głowy

W tych okolicznościach nie może dziwić, iż Tyrese Haliburton nie chciał się pogodzić z faktem, że marzenia o mistrzowskim tytule może przekreślić kontuzja. Ta historia wydawała się przecież zbyt piękna i zbyt szalona, by doczekać się tak przyziemnej i ponurej puenty.

Ot, brutalność zawodowego sportu w pełnej krasie – Pacers parokrotnie skorzystali na problemach zdrowotnych u rywali, aż w końcu to ich samych dopadł pech. Rozgrywający nabawił się urazu w trakcie piątego spotkania finałowej serii. Mimo wszystko wystąpił jednak w meczu numer sześć – wprawdzie w ograniczonym wymiarze czasowym (23 minuty), ale jednak. – Dam z siebie wszystko dla tej drużyny i dla tej szatni. Wyszedłem na parkiet i dałem z siebie tyle, ile zdołałem. Moi kumple stoją za mną przez cały sezon, a już zwłaszcza wsparli mnie dzisiaj. To dla mnie najważniejsze – mówił Haliburton po wygranej nad Thunder, która rozciągnęła finałową rywalizację do siedmiu meczów. – Game 7 w finałach. Czego więcej moglibyśmy sobie życzyć? – pytał Amerykanin.

– Jestem podekscytowany. Po to gramy. To jest szczyt, wisienka na torcie naszego sportu – dodał potem Haliburton.

I było tę ekscytację widać w tym, jak rozgrywający zaczął decydującą konfrontację z Thunder – od trzech trafionych rzutów zza łuku. Już po paru minutach ciało koszykarza odmówiło jednak posłuszeństwa. Haliburton upadł na parkiet bez kontaktu z przeciwnikiem, a na jego twarzy pojawił się grymas rozpaczy. Zerwał ścięgno Achillesa. Podobnie jak w przeszłości Kevin Durant, który nie chciał odpuścić w finałach z 2019 roku i w efekcie w sezonie 2019/20 ani razu nie pojawił się na boisku.

Oklahoma City Thunder mistrzem NBA! Dramat Haliburtona

Oszukani. Jak Seattle SuperSonics stali się Oklahoma City Thunder

Jak długa przerwa w grze czeka gwiazdora Pacers, tego na razie nie wiadomo. Ale można przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że w kolejnej kampanii Indiana będzie sobie musiała radzić bez niego. I nie bolałoby to aż tak bardzo, gdyby drużyna zakończyła finały triumfem w Game 7. Oklahoma City Thunder okazali się jednak za mocni dla osłabionych oponentów – rozszarpali ich po przerwie i sięgnęli po pierwsze mistrzostwo NBA licząc okres po relokacji ze Seattle.

Pacers przegrali więc podwójnie. Polegli w walce o historyczny, pierwszy tytuł w dziejach organizacji (przynajmniej w NBA, bo w ABA święcili triumfy), a także na kilka(naście) miesięcy stracili swojego lidera, co z pewnością wydatnie ogranicza ich szanse na utrzymanie zespołu o mistrzowskim potencjale. Tak czy owak nie byłoby zresztą takie pewne, czy działacze z Indianapolis zdecydowaliby się po finałach na zachowanie dotychczasowego składu. Ostatecznie mogliby bowiem wyjść z założenia, że na przestrzeni dwóch ostatnich sezonów – a zwłaszcza w tym roku – ekipa Ricka Carlisle’a zagrała grubo powyżej swoich rzeczywistych możliwości i jest mało prawdopodobne, by mogło się to powtórzyć, więc lepiej się jak najprędzej i w miarę sprawnie przegrupować, niż przepłacić obecnych liderów drużyny. Bywały już takie przypadki w NBA, gdy przesadne przywiązanie do nazwisk – nawet znanych i uwielbianych – kończyło się katastrofą.

Feralny uraz Haliburtona właściwie przekreśla nadzieje kibiców, by ta ekipa w takim kształcie jeszcze raz zaszarżowała po tytuł. Eksperci zza oceanu sugerują, że Indiana nie podpisze zatem nowego kontraktu z centrem Mylesem Turnerem, zwłaszcza iż w konsekwencji musiałaby zapłacić podatek od luksusu.

Oklahoma City Thunder na tronie. Początek dynastii?

Oczywiście zgoła odmienne nastroje panują w Oklahomie. Shai Gilgeous-Alexander dokonał dla klubu tego, czego w przeszłości nie zdołali zrobić Kevin Durant, Russell Westbrook czy James Harden. 26-latek zgarnął w tym sezonie właściwie pełną pulę – został mistrzem NBA, MVP sezonu zasadniczego oraz MVP finałów. Otrzymał nominację do All-NBA First Team, a także do Meczu Gwiazd. I na dokładkę wywalczył też tytuł najlepszego strzelca rozgrywek. Taki zestaw indywidualnych wyróżnień w połączeniu z mistrzowskim pierścieniem w jednym sezonie skompletowali dotychczas tylko trzej gracze – Karem Abdul-Jabbar, Shaquille O’Neal i Michael Jordan.

Ale ten sezon to nie tylko wielki triumf SGA. Na pochwały zasłużył także – a może nawet: przede wszystkim – Sam Presti, wiceprezes i GM ekipy Grzmotów. Zespół z Oklahomy spędził lata 2021-2024 poza play-offami, ale jak już powrócił do walki o najwyższe cele, to z potężnym przytupem. Już w zeszłym sezonie zasadniczym Thunder wygrali Konferencję Zachodnią, lecz w play-offach zaskoczyli ich wtedy Dallas Mavericks. W tym roku nie było już jednak na nich mocnych.

Presti jest zaskoczony – albo przynajmniej udaje takiego, kokietując w mediach – że sukces przyszedł do Thunder tak szybko. Jak opowiada w materiale The Athletic, gdy przed czterema laty decydował się na gruntowną przebudowę drużyny, snuł zdecydowanie bardziej dalekosiężne plany, jeśli chodzi o włączenie się do walki o mistrzostwo NBA. I faktycznie, kiedy spojrzymy na skład Oklahomy, to aż roi się w nim od graczy, co do których nie ma jeszcze nawet pewności, jak wysoko zawieszony jest ich sufit. Jaylin Williams ma dopiero 23 lata. Chet Holmgren – 24, Jalen Williams – 25. W ogóle w całym zespole dowodzonym przez Marka Daigneaulta znajdziemy właściwie tylko dwóch weteranów z prawdziwego zdarzenia, czyli Alexa Caruso oraz Kenrich Williams, którzy przyszli na świat w 1994 roku.

– Wciąż to wszystko dopiero do mnie dociera – mówił Presti w rozmowie z „The Oklahoman”. – Jestem po prostu szczęśliwy, cieszę się szczęściem tej drużyny. Ci zawodnicy ustawili sobie właściwe priorytety, stali się grupą mężczyzn i dzięki temu osiągnęli coś wyjątkowego dla siebie, miasta i całej społeczności. To jest dla mnie najważniejsze – nie to, czego dokonali, ale JAK tego dokonali. […] Jestem z tego najbardziej dumny i szczęśliwy.

Siedmiu różnych mistrzów w najlepszej lidze świata. NBA? Nie, PLK!

Biorąc pod uwagę relatywnie młody wiek oraz fenomenalną dyspozycję Shaia Gilgeousa-Alexandra i jego partnerów, w mediach oczywiście zaroiło się od spekulacji odnośnie tego, czy nie obserwujemy właśnie narodzin mistrzowskiej dynastii Thunder. A trzeba podkreślić, że w ostatnich latach po pierścienie w NBA sięgały coraz to inne ekipy – w 2019 roku obserwowaliśmy na tronie Toronto Raptors, potem Los Angeles Lakers, Milwaukee Bucks, Golden State Warriors (po trzech latach przerwy), Denver Nuggets, Boston Celtics, no i teraz drużynę Grzmotów. Obecne regulacje finansowo-kontraktowe w lidze raczej nie sprzyjają bowiem powstawaniu ekip dominujących rozgrywki przez lata. Jednak Zach Kram z ESPN argumentuje, że Thunder mają wszelkie argumenty, by powtórzyć sukces Warriors, którzy w latach 2015-2019 zameldowali się w finałach NBA pięć razy z rzędu, z czego aż z trzech rywalizacji udało im się wyjść zwycięsko.

– Magiczny sezon 2014/15 w wykonaniu Warriors był dopiero początkiem czegoś wyjątkowego, a nie szczytem ich możliwości. W sezonach 2015/16 i 2016/17 drużyna legitymowała się lepszym bilansem punktowym – przypomina Kram. – Podobnie w przypadku Thunder nietrudno sobie wyobrazić, że w nieodległej przyszłości ta drużyna będzie jeszcze lepsza, biorąc pod uwagę jej wiek, elastyczność składu i trochę pecha odnośnie kontuzji. 

Przed Thunder zatem – wszystko na to wskazuje – świetlana przyszłość, a przed Pacers burzliwy czas i szereg trudnych dylematów do rozstrzygnięcia. Przepaść. A przecież w tegorocznych finałach NBA dzieliło ich od siebie tak niewiele…

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

6 komentarzy

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Koszykówka

Boks

Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!

Szymon Janczyk
28
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!
Reklama
Reklama