Reklama

Najlepsze Game 7 w historii Finałów NBA [RANKING]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

22 czerwca 2025, 10:36 • 12 min czytania 13 komentarzy

19. Tyle razy przed tegorocznym Finałami, mogliśmy oglądać Game 7 w rywalizacji o tytuł w NBA, a wiele z tych spotkań miało naprawdę niesamowity przebieg. Dlatego przed ostatecznym starciem Indiana Pacers i Oklahoma City Thunder postanowiliśmy pochylić się nad tym, co jest już historią. Powstało więc pytanie: który z decydujących meczów był najlepszy? Wybraliśmy nasze TOP 5.

Najlepsze Game 7 w historii Finałów NBA [RANKING]

Od wielkich spotkań Lakers z Celtics, po najsłynniejszy blok w historii koszykówki.

Ten ostatni mecz. Najlepsze Game 7 w Finałach NBA

Co warto wiedzieć o Game 7 w wielkim finale NBA? Przede wszystkim to, że na ogół – do tej pory piętnastokrotnie – wygrywają gospodarze, a to premiowałoby w tym roku Oklahoma City Thunder. Z drugiej strony w ostatnim z takich starć górą byli goście, a stało się to wtedy, gdy Cleveland Cavaliers LeBrona Jamesa triumfowali w rywalizacji z Golden State Warriors. I, jak pewnie się domyślacie, ten mecz jeszcze się tu pojawi.

Zanim jednak przejdziemy do najlepszej piątki, chcieliśmy wspomnieć o kilku spotkaniach, które się w niej nie znalazły. Bo warto pamiętać choćby o rywalizacji Los Angeles Lakers z Detroit Pistons, która powinna była zakończyć się po sześciu spotkaniach, ale mimo niesamowitego, heroicznego występu Isaiaha Thomasa – który z kontuzją kostki rzucił 43 punkty – Pistons spotkanie przegrali… nie bez wpływu sędziów. A potem, w Game 7, emocje znów trwały do samego końca. Lakers wygrali ostatecznie trzema punktami, a kibice zaczęli powoli wbiegać na parkiet już na dwie sekundy przed końcową syreną, co do dziś budzi kontrowersje.

Reklama

Cofając się w czasie jeszcze bardziej, wypada wspomnieć o serii Celtics z Lakers w 1969 roku, zakończonej właśnie Game 7. Lepsi – 108:106 – okazali się wtedy Celtowie. Z urazem w czwartej kwarcie zszedł wówczas Wilt Chamberlain, a akurat gdy usiadł na ławce, Lakers zdobyli sześć punktów z rzędu i odrobili straty z 96:103 do 102:103. Chamberlain chciał później wrócić na parkiet, ale nie pozwolił mu na to Butch van Breda Kolff, trener Jeziorowców, który miał rzucić do niego: „nie potrzebujemy cię”.

Był zdeterminowany pokazać, że to on jest szefem, nawet kosztem mistrzostwa. I dokładnie taki był koszt. Kiedy zabrzmiała końcowa syrena, Boston wygrał. To był siódmy razem, gdy Celtics pokonali mnie w walce o mistrzostwo i szósty raz gdy wygrali z Lakers. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek byłem tak zły na jednego gościa, jak wtedy na Butcha van Bredę Kolffa. Nie pozwalając mi wrócić na parkiet nie tylko mnie poniżył, ale też odebrał mi, moim kolegom i fanom Lakers mistrzostwo – wspominał po latach Chamberlain.

Celtowie w dawnych latach mieli zresztą patent na wygrywanie trudnych meczów. W 1957 roku triumfowali na przykład po serii, która zakończyła się… podwójną dogrywką. Tak, w Game 7. Ich rywalami byli wtedy St. Louis Hawks i choć mieli w swoim składzie genialnego Boba Pettita, to nawet jego 39 punktów i 19 zbiórek nie wystarczyło, by pokonać Celtics. Boston triumfował, mając w składzie pewnego pierwszoroczniaka, który przeszedł potem do historii.

Gość zwał się Bill Russell. W finale zanotował 32 zbiórki, a w całej serii wykręcił średnią 22.9, przedstawiając się tym samym tysiącom kibiców w najlepszy możliwy sposób.

CZYTAJ TEŻ: MISTRZ I BUNTOWNIK. HISTORIA BILLA RUSSELLA

5. Los Angeles Lakers – Boston Celtics (2010)

Pod wieloma względami to absolutnie legendarna seria finałowa i, kto wie, może najlepsza w dziejach, jeśli o pracę w defensywie idzie. Tylko w dwóch pierwszych meczach któraś z drużyn rzuciła więcej niż sto punktów. W pozostałych liczyło się przede wszystkim to, kto będzie lepiej bronić. W Game 3 zrobili to Lakers (91:84), potem dwa razy z rzędu Celtics (96:89 i 92:86), aż wreszcie to Jeziorowcy zagrali jeden z najlepszych defensywnie meczów w całej historii Finałów – wygrali 89:67.

Reklama

Inna sprawa, że w Game 6 ekipie z Bostonu wypadła jedna z najważniejszych, choć drugoplanowych postaci – Kendrick Perkins. Center Celtów doznał poważnej kontuzji kolana, a cierpiała na tym i defensywa, i ofensywa jego zespołu. Efekt był, jak wyżej – gracze ze Wschodu absolutnie sobie nie poradzili.

Na ostatni mecz po części odżyli. Genialnie w Game 7 grał Paul Pierce, swoje dokładał Rajon Rondo, a Lakers mieli spore problemy w ofensywie. W efekcie Celtics schodzili po pierwszej kwarcie z prowadzeniem 23:14. Tyle że już start drugiej części gry to kompletna dominacja ekipy z Los Angeles, która zaliczyła serię 11 punktów z rzędu i wyszła na prowadzenie, ale zaraz je straciła. Do przerwy nadal prowadził Boston – sześcioma punktami (40:34). A po niej powiększył przewagę do 13 oczek.

Wtedy zespół zaczął ciągnąć Kobe Bryant, wspierany przez znakomitego Pau Gasola.

Kobe trafił kilkukrotnie, świetnie zaczęła pracować defensywa Jeziorowców i efekt był taki, że na koniec trzeciej kwarty ich strata wynosiła tylko cztery oczka. A ostatnia część gry była już ostatecznym popisem podopiecznych Phila Jacksona. Po tym, jak trójkę trafił Derek Fisher, wyrównując stan gry, kolejne cztery punkty wrzucił rywalom Bryant. Lakers zaczęli uciekać i choć przewagi raczej nie powiększali, to na ogół utrzymywali ją na poziomie minimum dwóch posiadań. Celtowie próbowali, owszem, ale nie zdołali odrobić strat, a ostatecznie pogrążył ich – dwoma osobistymi – Sasha Vujacić, a potem spudłowana przez Rajona Rondo trójka.

Bryant, który zdobył 23 punkty, akurat tego dnia skuteczność miał kiepską (6 na 24 z gry), ale… w kluczowych momentach był decydujący. W czwartej kwarcie zdobył 10 punktów, ostatecznie po raz drugi z rzędu został MVP Finałów i wywalcdzył, jak się okazało, ostatnie mistrzostwo w swojej karierze.

No i zrewanżował się Celtics. Boston pokonał przecież Lakers dwa sezony wcześniej w rywalizacji o tytuł.

4. Boston Celtics – Los Angeles Lakers (1962)

Czasem zdaje się, że w który okres w historii NBA byśmy nie zajrzeli, to znajdziemy finał Lakers z Celtics. W latach 50. był taki jeden (choć wtedy jeszcze Lakers nie byli z Los Angeles, a Minneapolis) w 1959 roku. W latach 60. – do których teraz zaglądamy – aż sześć. I wszystkie (!) wygrali Celtics, w tym trzykrotnie – w 1962, 1966 i wspominanym 1969 roku – w Game 7. Boston był prawdziwym przekleństwem ekipy, która w międzyczasie przeniosła się już do Kalifornii.

A wszystko tak naprawdę zaczęło się właśnie w 1962 roku.

Już cała seria była znakomita. W przeciwieństwie do tego, co stało się w 2010 roku – tu każdy mecz kończył się wynikami powyżej setki i to z obu stron. Swoje robiły postaci takie jak Jerry West, Elgin Baylor, Bob Cousy, Bill Russell czy Sam Jones. Wszyscy przeszli później do historii NBA jako absolutne legendy tej ligi. Lata 60. były jednak czasem Celtów, to oni stworzyli historyczną dynastię.

I choć 2:1, a potem 3:2 prowadzili Lakers, to w 1962 roku też triumfowali gracze z Bostonu. W Game 6 spokojnie ograli Jeziorowców na ich terenie, 119:105. A potem wrócili do siebie i… okazało się, że będzie im znacznie trudniej. Bo koszykarze Lakers ani myśleli sprzedać tanio skórę. Nie, oni wzięli się do roboty i do ostatniej chwili walczyli o końcowy sukces. Ale nawet genialne statystyki Elgina Baylora – 41 punktów i 22 zbiórki – nie wystarczyły.

Bo ta cała seria należała do Billa Russella.

W Game 1 zanotował 28 zbiórek. W Game 2 – 23. Potem odpowiednio 32, 22, 29 i 24. W kilku meczach był też najlepiej punktującym zawodnikiem Celtów (w Game 3 zdobył 26 oczek, w kolejnym spotkaniu – 21), a w szóstym starciu zaliczył do tego nawet 10 asyst. Russell był gwiazdą swojego zespołu, prawdziwym defensywnym dominatorem pod koszem, ale też gościem, który potrafił poszukać kolegów, gdy sytuacja tego wymagała.

Bez niego Celtowie pewnie by tego nie wygrali. Ale jednak mieli Russella w składzie. I ten w Game 7 wspiął się na absolutne wyżyny.

Zanotował 40 (!) zbiórek, wyrównując własny rekord. Do tego dorzucił jednak 30 punktów. Ale mało brakowało, by nawet to nie wystarczyło. W samej końcówce spotkania Frank Selvy miał bowiem rzut na wagę tytułu dla LAL, oddawany z ledwie kilku metrów, nawet nie pół-, a ćwierćdystansu. Do tego Selvy był niepilnowany, nikt go nie blokował. A mimo tego spudłował, a piłkę pod koszem zebrał – oczywiście – Russell. Mecz skończył się przez to remisem 100:100, a co za tym idzie – trzeba było zagrać dogrywkę. W niej Celtowie okazali się lepsi, o trzy punkty.

Mogli świętować, ich dynastia przetrwała. I miała pozostać właściwie nienaruszoną do końca lat 60.

Lakers? Oni na upragniony tytuł poczekali jeszcze dekadę – do 1972 roku.

3. Boston Celtics – Los Angeles Lakers (1984)

Słuchajcie, nie da się inaczej. Historia NBA – zwłaszcza ta dawniejsza – to w dużej mierze opowieść o starciach Celtów z Jeziorowcami. Tak to po prostu wygląda. A gdy mowa o finałach z czasów Larry’ego Birda i Magica Johnsona, o których ten drugi mówił w dodatku, że „David Stern kazał je przeciągnąć do Game 7”, to sami wiecie – to musiał być absolutny klasyk.

No i był.

Pierwszy mecz wygrali Lakersi, dość spokojnie, choć Boston zaliczył świetną trzecią kwartę i zbliżył się do rywali, którzy wcześniej odjechali. W pewnym sensie był to przedsmak tego, co przyniosło Game 2, gdy Gerald Henderson na kilkanaście sekund przed końcem przechwycił podanie, a potem wyrównał stan rywalizacji. Lakersi mieli jeszcze akcję, ale Magic postanowił… dryblować do końca czasu. Była dogrywka, a w niej lepsi okazali się koszykarze z Massachusetts.

Game 3 nie miało historii. Lakers wygrali gładko. Ale w czwartym spotkaniu znów doszło do dogrywki, choć jeszcze raz wszystkie karty w swoich rękach mieli zawodnicy z Los Angeles. Kilka błędów sprawiło jednak, że Celtics ich dogonili, a potem wygrali – znów po dogrywce. Magic Johnson zyskał za to u kibiców ze Wschodu przydomek „Tragic Johnson”, bo to jego dwa błędy zaważyły na tym wyniku. Celtics po tej wygranej poszli zresztą za ciosem – w kolejnym spotkaniu triumfowali z przewagą 18 punktów. Ale Lakers wygrali szóste spotkanie. Pozostało więc rozegrać decydujące starcie, w Boston Garden.

Liderem Celtów nieco niespodziewanie został Cedric Maxwell, który rozegrał znakomite zawody z 24 punktami, 8 asystami i 8 zbiórkami. Nieco w jego cieniu pozostał wówczas nawet MVP całych finałów, czyli Larry Bird. Magicowi pozostał za to tytuł „Tragica”, który przylgnął do niego na jakiś czas. Ale nie przesadnie długo, bo rok później Lakers zdołali zrewanżować się rywalom i wygrali finały 4:2. Po ośmiu porażkach z Celtami w rywalizacji o tytuł, wreszcie byli górą.

Jednak w 1984 roku Celtics zdołali ich pokonać, choć dwukrotnie byli na skraju porażki w konkretnych spotkaniach.

A w jednym z najbardziej oczekiwanych Game 7 triumfowali już na własnych warunkach.

2. New York Knicks – Los Angeles Lakers (1970)

Rok po tym, jak przegrali w siedmiu meczach z Boston Celtics, Los Angeles Lakers znów doszli do Finałów NBA. Po czym… jeszcze raz przegrali w siedmiu spotkaniach. Tym razem z New York Knicks. Cóż, decydujące starcia w latach 60. i na początku 70. ewidentnie nie należały do ich specjalności. Swoją drogą to w tej drużynie Knicks grał później Phil Jackson, który po latach zapewni Lakers aż pięć mistrzowskich pierścieni w roli trenera.

Ale w 1970 nikt jeszcze o tym nie wiedział. A kolejna porażka musiała Jeziorowców boleć.

Ta seria rozbija się o kilka wydarzeń. Pierwsze dwa mecze podzieliły się między oba kluby. Trzeci wygrali Knicks, po dogrywce. Fantastycznie grał w nim Willis Reed (38 punktów, 17 asyst), ale jedno trzeba tu podkreślić – wedle późniejszych zasad, Lakers by ten mecz wygrali. Znakomitym buzzer beaterem popisał się bowiem Mr. Clutch, czyli Jerry West. The Logo – żeby przywołać inny z jego przydomków – rzucił do kosza zza połowy, rozpaczliwie, na sam koniec meczu.

I trafił. Stan meczu się wyrównał. A gdyby istniała wtedy linia rzutów za trzy punkty – Lakers by zatriumfowali. Zamiast tego była dogrywka, a w niej Knicks zdołali zwyciężyć. Dogrywka w następnym meczu poszła jednak na konto Lakers, a kolejnymi dwoma spotkaniami rywale znów się podzielili. Więc Game 7. Dla NBA była to doskonała wiadomość, bo po raz pierwszy transmitowano Finały w całości w telewizji.

To z tego sezonu pochodzi na przykład słynny obrazek z Howardem Cosellem oblanym szampanami przez graczy Knicks w ich szatni, już po decydującym meczu.

Wróćmy jednak do samego meczu, który – w 2010 roku – ESPN wybrało najlepszym Game 7 w historii Finałów. Po kontuzji wrócił wtedy Willis Reed, który okazał się bohaterem. Urazu doznał dwa mecze wcześniej, do ostatniej chwili nikt nie był pewien, czy Reed jeszcze w tej serii wróci na parkiet. Ale wrócił. Trafił dwukrotnie w pierwszych minutach, zdobył cztery punkty, a potem… nic już nie dorzucił.

Skoncentrował się bowiem całkowicie na defensywie. Tam miał najważniejsze zadanie w całym meczu – pilnował Wilta Chamberlaina.

I zrobił to absolutnie genialnie. Wytrzymał co prawda na parkiecie niespełna dwie kwarty, ale w tym czasie Wilt oddał jedynie dziewięć rzutów, a trafił dwa. Gdy Reed schodził z parkietu, Knicks prowadzili 61:37. Na jednej nodze wykonał w pełni postawione przed nim zadanie. Zadanie, dodajmy, któremu nie podołałoby 99 procent zawodników w lidze w tamtym czasie. Potem z ławki obserwował, jak jego koledzy zmierzają w stronę tytułu, do którego prowadził ich fenomenalny Walt Frazier, zdobywca 36 punktów i 19 (!) asyst.

Wspomniany już Howard Cosell po meczu, w szatni Knicks, powiedział Reedowi, że ten „Jest przykładem wszystkiego najlepszego, co ludzki duch może zaoferować”.

A gra Willisa na jednej nodze przeszła do historii koszykówki.

1. Cleveland Cavaliers – Golden State Warriors (2016)

Czy mógł być inny wybór? Bądźmy szczerzy – nie mogło.

Jedyna ekipa, która wkradła się w dynastię GSW i choć przegrała trzy inne finały, to wygrała chyba ten najbardziej pamiętany. Seria na siedem meczów, decydujące spotkanie, powrót z 1:3. TEN blok LeBrona. Wszystko zagrało tu tak, by wspominać tę rywalizację za dobrych 50, może nawet 100 lat.

Po Game 4 wydawało się, że seria jest zamknięta. Ale potem przebudził się LeBron James.

Game 5? 41 punktów, tyle samo rzucił zresztą Kyrie Irving. Ale LeBron dołożył do tego 16 zbiórek i 7 asyst, w każdej z trzech głównych statystyk był najlepszy z zespołu. Game 6 to jego kolejny popis – 41 punktów i 11 asyst. A przy okazji kary dla Stepha Curry’ego i Steve’a Kerra, którzy wprost krytykowali sędziów. Atmosfera na parkiecie i poza nim stawała się bowiem w tej serii coraz bardziej napięta. Coraz częściej dochodziło do spięć, pojawiały się urazy, wszyscy czuli wagę kolejnych meczów.

A ten ostatni okazał się najbardziej nerwowym. A przy okazji – najchętniej oglądanym Game 7 w historii NBA.

Prowadzenie zmieniało się 20 razy. Jedenastokrotnie fani mogli oglądać na tablicy wyników remis. Po dwóch kwartach lepsi byli Warriors, 49:42. Ale później Cavaliers zaczęli odrabiać straty, w dużej mierze za sprawą znakomitej pracy pod własnym koszem, której symbolem stal się blok Jamesa na Andre Iguodali. To moment, który przeszedł do historii NBA, jedno z najbardziej znaczących zagrań w karierze LeBrona.

Było 89:89, niespełna dwie minuty do końca. Warriors wyprowadzali szybką akcję, Iguodala próbował layupu. Niby był obok niego JR Smith, ale nie było opcji, by zablokował jego rzut. Iguodala miał czystą drogę do kosza… aż nagle jak spod ziemi wyrósł LeBron James, rzut zablokował i dobił tym samym rywali, którzy nie trafili do kosza przez ponad cztery minuty na sam koniec meczu. A LeBron mówił potem: – Iguodala to zły skurczybyk! Musiałem go dogonić. Nie chciałem poddać akcji. Jeśli masz szansę, musisz spróbować.

Więc spróbował, Iguodalę zablokował i choć na tablicy wyników nadal był remis, to właściwie wręczył tym samym mistrzostwo Cavaliers. A przy okazji dał materiał… Nicki Minaj, która w „Do You Mind”, wypuszczonym kilka miesięcy później, rapowała: “Any baller tryna score, check them shot clocks/But I hit ’em with them ‘Bron Iguodala blocks.”.

Do końca meczu pozostało jednak trochę czasu, ale GSW nie byli już w stanie się podnieść. A gdy Kyrie Irving trafił za trzy, potrzebny byłby cud, by wrócili do spotkania. Spróbowali, oczywiście, ale Cavaliers zagrali znakomicie w defensywie i zmusili Curry’ego do spróbowania trudnego rzutu za trzy. Steph spudłował. Potem była akcja Cavaliers, faul Draymonda Greena na LeBronie, który wykorzystał jeden z dwóch osobistych. Kolejna spudłowana trójka Curry’ego zakończyła mecz, serię i marzenia Warriors o obronie mistrzostwa. Ich porażka w finałach przyćmiła fakt, że wykręcili w sezonie zasadniczym 2015/16 rekordowy bilans 73-9.

Mistrzostwo zdobyli bowiem Cavaliers. Po fantastycznym, pełnym emocji meczu. Najlepszym w historii Game 7 w Finałach NBA.

SEBASTIAN WARZECHA I MICHAŁ KOŁKOWSKI

Czytaj więcej o NBA:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Koszykówka

Wsad do własnego kosza na mistrzostwach świata

AbsurDB
17
Wsad do własnego kosza na mistrzostwach świata

Komentarze

13 komentarzy

Loading...