Już 3 czerwca odbędzie się jedna z największych gal w historii polskiego MMA. A kto wie, być może nawet i największa, bowiem XTB KSW Colosseum 2 ma zamiar przebić sukces poprzedniego wydarzenia, które federacja zorganizowała na Stadionie Narodowym. Pod względem sprzedaży biletów, ten wyczyn może być trudny do osiągnięcia. Ale czy istnieją dobre powody, by tego dnia zarezerwować sobie wieczór na KSW? Naszym zdaniem – tak. I znaleźliśmy ich siedem.
Spis treści
ODBĘDZIE SIĘ NA NARODOWYM
Polska rozrywka dla mas to koncerty disco polo, filmy Patryka Vegi i gale KSW. Jeszcze kilka lat temu to hasło znajdowało wielu piewców, którzy w sieci szydzili z zestawu najpopularniejszych rozrywek naszych rodaków. Wielu kibiców Konfrontacji Sztuk Walki całkiem słusznie oburzało się, kiedy byli stawiani w jednym rzędzie z fanami Zenka czy widownią kolejnych tworów filmopodobnych polskiego Quentina Tarantino.
Ale ludzie pragnący w ten sposób zdyskredytować KSW, mimowolnie pokazywali jak ogromną publiczność posiada federacja. Gale organizowane przez Macieja Kawulskiego i Martina Lewandowskiego były wielkim show. Elementem mainstreamu. Czego zwieńczeniem była edycja oznaczona numerem 39, z podtytułem Colosseum, zorganizowana na Stadionie Narodowym. Wydarzenie okazało się ogromnym sukcesem – przynajmniej pod względem frekwencji. Na żywo zmagania gladiatorów KSW obejrzało 57 766 widzów. Ten wynik do dziś stanowi drugą największą liczbę publiczności w historii zawodów MMA na świecie.
Czy zatem coś zmieniło się od 2017 roku, kiedy pierwsza edycja Colosseum miała miejsce? Cóż, disco polo wciąż jest popularne. Patryk Vega dalej kręci gnioty, ale już nikt na nie nie chodzi. Natomiast Konfrontacji Sztuk Walki wiodło się… różnie. Z jednej strony, polska federacja potrafiła wykreować kilku ciekawych zawodników. Takich jak Mateusz Gamrot czy Roberto Soldić. Z drugiej, nie potrafiła zatrzymać najgorętszych nazwisk na rynku i swoją rozpoznawalność wciąż opiera na Mamedzie Chalidowie czy Mariuszu Pudzianowskim.
Związanie się z platformą Viaplay, które nastąpiło dwa lata temu, zwiększyło oglądalność federacji na Starym Kontynencie, a także liczbę gal, jaką federacja organizuje w jednym roku. Jednak rację będą mieli także ci, którzy twierdzą że niektóre eventy odbiegają poziomem na minus.
– Dla niektórych ten ruch odarł nas z ekskluzywności i odświętnej powierzchowności, pozbawiając tym samym widza największego elementu inercji czyli oczekiwania. Dla innych wreszcie wkroczyliśmy na drogę realnej budowy dyscypliny w tej części świata. Każdy kontekst i punkt widzenia ma prawo istnieć w przestrzeni niezakłóconej krytyką tak jak każdy ma prawo konsumować swój produkt a nasze marzenia po swojemu – napisał Kawulski w jednym ze swoich postów na Instagramie.
Ponowne zorganizowanie KSW na Stadionie Narodowym jest swego rodzaju sprawdzianem. Czy zgodnie z opiniami krytyków kolejne gale polskiej federacji rzeczywiście grzeją coraz mniej osób? A może opowieści o słabnącym zainteresowaniu KSW są przesadzone? W końcu Martin Lewandowski otwarcie mówi o tym, że organizatorzy pragną pobić rekord sprzedaży wejściówek pierwszej edycji Colosseum. Choć to nie będzie łatwe.
Jak na razie, jeżeli wierzyć słowom Kawulskiego z wywiadu udzielonego 14 maja Mateuszowi Kaniowskiemu, sprzedano 40 tysięcy biletów: – Problem z wystartowaniem sprzedaży na Stadionie Narodowym spowodował, że nie pobijemy własnego rekordu – mówił włodarz KSW, nawiązując tym samym do problemów z zadaszeniem obiektu, które postawiły znak zapytania wobec miejsca organizacji wydarzenia.
Jednak federacja kolejny raz przyciągnie do Warszawy ponad 50 tysięcy kibiców i zbliży się do wyniku z 2017 roku. Wykręcając takie liczby, pogłoski o rychłym upadku KSW można uznać za przesadzone.
MAMED W ROLI GŁÓWNEJ
Największa gwiazda federacji ma 42 lata i na polskim podwórku osiągnęła już wszystko. Czeczen z polskim paszportem od grubo ponad dekady jest twarzą Konfrontacji Sztuk Walki. I zewsząd słychać głosy, że może już wystarczy? Że szkoda zdrowia. Że nawet sama organizacja powinna skupić się na kreowaniu nowych twarzy. Jednak sam zainteresowany nie dopuszczał do głowy takiego scenariusza nawet po brutalnym nokaucie, który zafundował mu Roberto Soldić.
– Czekam aż zadzwonisz!!! Czy wysyłałeś mnie na emeryturę? – zwracał się w Chalidow w mediach społecznościowych do Macieja Kawulskiego.
Trudno dziwić się temu, że legenda polskiej sceny MMA nie chciała kończyć kariery z wieloodłamowym złamaniem twarzoczaszki. Mamed nie uczynił tego również po ostatniej walce z Mariuszem Pudzianowskim. Pojedynku bez wątpienia największych gwiazd KSW, który Chalidow bez trudu zwyciężył… choć dodajmy, że sam poziom hitowego starcia był bardzo rozczarowujący.
Natomiast po wszystkim Mamed pograł z kibicami na temat spekulacji o swojej emeryturze: – Słuchajcie! Muszę to dzisiaj powiedzieć – kończy się pewna era. Składam tu rękawice… – powiedział, symbolicznie rzucając je na matę oktagonu –… i więcej w wadze ciężkiej nie zawalczę!
I słowa dotrzymał, bowiem w walce wieczoru XTB KSW Colosseum 2 Chalidowa zobaczymy w jego naturalnej wadze, czyli średniej (do 83,9 kg). Rywalem reprezentanta grupy Arrachion MMA będzie Scott Askham. Brytyjczyk w 2019 roku dość niespodziewanie pokonał Mameda przez jednogłośną decyzję sędziów, zdobywając tym samym pas mistrza KSW wagi średniej. Jednak niecały rok później Chalidow udanie mu się zrewanżował, wykonując jeden z najbardziej efektownych i najszybszych nokautów w swojej karierze. Latające kopnięcie, które w trzydziestej szóstej sekundzie zmiotło Anglika z oktagonu.
Czy za tydzień możemy liczyć na podobne fajerwerki? Cóż, pewne jest to, że Askham już więcej nie zlekceważy przeciwnika: – W każdym sporcie musi być jakiś antybohater i wydaje mi się, że przy naszych pierwszych starciach to ja odegrałem tę rolę. Pamiętam, że wówczas powiedziałem, iż czas Mameda się kończy, ale dziś raczej już bym tego nie powtórzył – mówił Scott w materiale promującym walkę.
PUDZIAN SPRAWDZI SZPILKĘ
Jest 30 maja 2021 roku. Rzeszowska Hala Podpromie pęka w szwach, oczekując bohaterów głównego widowiska. Oto na podkarpackiej ziemi naprzeciw siebie stanęli Łukasz Różański – idol miejscowej publiczności oraz przyszły mistrz świata WBC wagi bridger – oraz Artur Szpilka. Dla Szpili walka z Różańskim stanowiła być albo nie być w boksie. Test czy bez wątpienia jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich pięściarzy ostatnich lat ma jeszcze czego szukać na zawodowych ringach.
Różański rozwiał wątpliwości Artura w niecałe dwie i pół minuty. Tyle bowiem zawodnikowi z Rzeszowa zajęło znokautowanie przeciwnika. I ostateczne podjęcie przez Szpilkę decyzji o rozpoczęciu kariery w MMA, o której mówiło się od lat.
Tym sposobem Artur wylądował w KSW, gdzie zwyciężył w dwóch pierwszych walkach. Jednak obie dla byłego pięściarza stanowiły raczej przetarcie w nowej formule, niż prawdziwe wyzwanie. Pierwszym przeciwnikiem Szpili był Serhij Radczenko – także były pięściarz, z którym Polak spotkał się jeszcze w ringu i wygrał w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. W MMA Szpilka okazał się o wiele lepszym zawodnikiem niż Ukrainiec. Z kolei drugim rywalem Artura był Denis Załęcki – amator od freak fightów, który po czterdziestu sekundach „walki” doznał kontuzji.
Z tego względu Pudzianowski będzie pierwszym prawdziwym wyzwaniem Szpili w mieszanych sztukach walki. Jasne, technicznie Pudzilla jest surowy niczym warzywo będące logiem jednego z jego sponsorów. Pod względem przygotowania kondycyjnego u Mariusza nastąpiła poprawa ze stanu tragicznego na jako taki. Mało tego, kiedy Pudzian przyjmuje dwa-trzy celne ciosy, w klatce zaczyna myśleć przede wszystkim o tym by nie dać zrobić sobie krzywdy. Przed walką może w każdej rozmowie powtarzać, że tanio nie sprzeda skóry, jednak jego poczynania w momentach kryzysowych zdają się sugerować coś innego. Pudzianowski po prostu szanuje swoje zdrowie. Dzięki temu, mając na karku 46 lat, wciąż nie jest zawodnikiem porozbijanym.
Co nie znaczy, że Artur będzie faworytem pojedynku. Pudzian jest cięższy, lepiej radzi sobie w parterze, potrafi zamęczyć rywala wisząc na nim przy siatce, a także potrafi przyłożyć – nawet pomimo braków technicznych. Jeżeli jednak o dwanaście lat młodszy Szpilka chce w przyszłości występować w main eventach największych gal KSW, to musi sprostać wyzwaniu. Ze sporym gronem odbiorców w mediach społecznościowych, przeszłością w sportach walki, a także będąc w odpowiednim wieku (34 lata) posiada wszystko, by już wskoczyć w buty Pudzianowskiego w federacji KSW. O ile tylko zdoła go pokonać.
TRZY POJEDYNKI O PAS
Włodarze KSW zdają sobie sprawę z tego, że organizując wydarzenie na Stadionie Narodowym, nie skuszą kibiców do zakupienia biletów dwoma czy trzema dobrymi zestawieniami. Duet Kawulski-Lewandowski musi pokazać wszystko, co najlepsze ma do zaoferowania ich federacja. W końcu dla każdego z zaproszonych zawodników występ na Stadionie Narodowym jest swego rodzaju nobilitacją.
Tym sposobem kibice zgromadzeni w Warszawie oraz przed ekranami zobaczą aż trzy pojedynki o mistrzowskie pasy. Każdy z nich na „normalnej” gali mógłby być głównym wydarzeniem wieczoru. Ale na tak wielkiej gali wszystkie ustępują walce Mameda Chalidowa ze Scottem Askhamem.
Pierwszą mistrzowską walką będzie starcie Jakuba Wikłacza z Werllesonem Martinssem w wadze koguciej. Zanim dwa słowa o samym starciu, wyjaśnijmy pseudonim mistrza kategorii 61,2 kg, który brzmi… Masa.
– Odkąd uprawiałem sporty judo, zawsze byłem szczuplakiem. Miałem z tym duże problemy, byłem strasznie wychudzony. Kiedy zaczynałem trenować MMA, były ze mnie same kości. W Arachionie powstała grupa młodzieżowa. Kiedy poszedłem tam na trening, byłem najmniejszy. Ktoś rzucił wtedy do mnie, że jestem Masa. Najgorsze było to, że następne osoby to podłapały. Później trener Szymon [Bonkowski] zaczął mi tak mówić i już mi pasowała ta ksywka. Podchodziłem do tego z dystansem – wspominał Wikłacz w wywiadzie na kanale YouTube „WWF – Walki Według Filipa”.
W tej samej rozmowie Wikłacz wspominał też, że od początku lubił się kulać z większymi przeciwnikami. I to zaprocentowało, bo Jakub to specjalista od parteru – na 14 wygranych walk, aż 9 zakończył przez poddanie. Ale jego rywal także czuje się dobrze w tym rzemiośle, stąd pojedynek zapewne rozstrzygnie się w parterze.
Kolejną mistrzowską walką będzie starcie Pawła Pawlaka z Tomaszem Romanowskim o wakujący pas wagi średniej. Cóż, może brzmi to śmiesznie, że rankingowy numer 1 i 2 wystąpią przed człowiekiem, który ma numer 3 w zestawieniu. Ale ta trójka to Mamed Chalidow, który od ponad dekady sam potrafi sprzedać bilety na gale KSW. Czy jednak wyobrażamy sobie scenariusz, w którym zwycięzca mistrzowskiego pojedynku za chwilę będzie walczył z legendą organizacji (jeżeli ten pokona Askhama)? Jasne, że tak.
W przeciwieństwie do starcia o mistrzostwo wagi koguciej, Pawlak i Romanowski powinni skupić się na walce w stójce. Pawlak nie znalazł pogromcy w siedmiu ostatnich starciach (sześć wygranych i remis). Ale Romanowski też może poszczycić się niezłą serią pięciu kolejnych zwycięstw. Jeżeli mielibyśmy pokusić się o wytypowanie zwycięzcy, to postawilibyśmy na Tommy’ego, który jest faworytem tej walki. Aczkolwiek Pawlak wychodził do klatki z pozycji underdoga w ostatnim starciu z Tomem Breese, a skończyło się tak, że znokautował Anglika w pierwszej rundzie. Choć była to wygrana kontrowersyjna, Anglik twierdził, że zainkasował łokieć w tył głowy.
Wreszcie, starcie które będzie co-main eventem KSW Colosseum 2, czyli walka Mariana Ziółkowskiego z Salahdinem Parnassem. Zestawienie, które zdaniem wielu powinno być właśnie daniem głównym wieczoru. W końcu w klatce spotkają się dwa gorące nazwiska i jedni z najlepszych zawodników w organizacji bez podziału na kategorie wagowe. Skoro już przy limitach wagowych jesteśmy, to warto skupić się na Francuzie, który jest trzecim podwójnym mistrzem KSW.
Parnasse niepodzielnie rządzi w kategorii piórkowej. Natomiast w listopadzie ubiegłego roku zaliczył udany wypad do wagi lekkiej, w której pokonał Sebastiana Rajewskiego. Stawką tego starcia był mistrzowski pas kategorii do 70,3 kg, ale w wersji tymczasowej. Wszystko dlatego, że pierwotnie w listopadowej gali KSW 76 Salahdine miał walczyć z… Ziółkowskim. Niestety przed planowanym pojedynkiem Golden Boy doznał kontuzji, wobec czego federacja KSW musiała go zastąpić. Zdecydowano się na Rajewskiego, którego w tym samym roku Marian pokonał na punkty. Parnasse również poradził sobie z Sebastianem (poddanie w 4. rundzie), stąd temat walki dwóch czempionów pozostał aktualny. I spełni się na Narodowym.
POZOSTAŁE WALKI DOBRZE SIĘ ZAPOWIADAJĄ
Nie znaczy to jednak, że w pozostałych pojedynkach będzie wiało nudą. Przeciwnie – w Warszawie pojawi się kilku gości, którzy za chwilę mogą otrzymać szansę zdobycia mistrzowskich pasów. I przede wszystkim, gwarantują widzom emocje.
Jedną z takich par jest Roman Szymański i Valeriu Mircea. Szymański to bez wątpienia jeden z najciężej testowanych zawodników w KSW. Dla federacji Kawulskiego i Lewandowskiego Roman walczy od 2016 roku. I jak do tej pory przegrał w niej tylko trzy razy – z Marcinem Wrzoskiem niedługo po rozpoczęciu przygody z KSW, a później z Salahdinem Parnassem i Marianem Ziółkowskim. W pozostałych dziewięciu walkach dawał radę, choć nie zawsze był faworytem. Tak jak ostatnim razem, gdy naprzeciw niego stanął Raul Tutarauli, nowy nabytek KSW z ogromnym doświadczeniem walk dla rosyjskich federacji. Ale Roman dał radę – pokonał Gruzina zgarniając przy tym bonus za poddanie wieczoru.
Pojedynek z Mirceą będzie rewanżem za walkę z ubiegłego roku. Wprawdzie Polak zwyciężył pierwszą rundę, ale starcie pozostawiło po sobie sporo niedomówień, bo Mołdawianin musiał poddać się ze względu na kontuzję ręki. Po powrocie do klatki Mircea znokautował Gracjana Szadzińskiego i Borysa Mańkowskiego, więc rewanżowe starcie z Szymańskim ma tu sporo sensu. Zwłaszcza, że obaj zajmują wysokie miejsca w rankingu KSW wagi lekkiej.
Wcześniej do klatki wyjdzie Adam Sołdajew, po którym federacja może sporo sobie obiecywać. 25-latek z Czeczenii, który w Polsce mieszka od 7. roku życia, wychowywał się na walkach – zgadliście – Mameda Chalidowa. Od dzieciaka wiedział, co chce w życiu robić, ale w pierwszej zawodowej walce w 2015 roku, jeszcze dla federacji PLMMA, zaliczył wtopę. Przegrał na punkty z Kevinem Nowakiem. Jednak do tej pory to była jego jedyna porażka w zawodowej karierze – później nastąpiła seria siedmiu wygranych. Od ubiegłego roku Adam występuje w KSW, gdzie dwa razy zwyciężył.
– Byłem na pierwszej gali Colosseum jako widz. Nawet nie wyobrażałem sobie, że kiedyś będę walczył na tej samej gali co Mamed Chalidov, a co dopiero na Stadionie Narodowym. Jestem bardzo zadowolony i szczęśliwy. Jedyne czego jeszcze brakuje, to wygranej podczas tego wydarzenia – mówił Soldajew.
Ale o wygraną nie będzie łatwo, gdyż przeciwnikiem Adama jest Daniel Rutkowski – aktualny numer 2 rankingu KSW wagi piórkowej. Gość, który w KSW przegrał wyłącznie ze wspomnianym już Parnassem. Zatem federacja naprawdę wysoko zawiesiła Soldajewowi poprzeczkę. Pytanie, czy Czeczen z polskim paszportem zdoła ją przeskoczyć.
W Warszawie zobaczymy także Arkadiusza Wrzoska, zawodnika wywodzącego się z kick-boxingu, który jest uznawany za jednego z najlepszych stójkowiczów wagi ciężkiej. Rywalem Polaka będzie Bogdan Stoica. Wrzosek na swoim koncie ma dwie wygrane w MMA, zaś dla Rumuna będzie to debiut w mieszanych sztukach walki. Ale w tym przypadku rekordy nie mówią o zawodnikach wszystkiego. Stoica to także świetny kick-bokser, stąd czeka nas kawał dobrej naparzanki.
Mało dobrych walk? To na dokładkę Michał Materla zmierzy się z Radosławem Paczuskim. Pierwszego z wymienionych przedstawiać chyba nie trzeba. Z kolei drugi… poniekąd skradł show Materli podczas gali KSW 78. W wydarzeniu którego głównym pojedynkiem było starcie Michała z Kendallem Grovem, prawdziwe show stworzyli Paczuski i Tomasz Romanowski, których walka została wybrana pojedynkiem wieczoru. Paczuski przegrał tamto starcie, ale jak widać, federacja doceniła to, że Radosław w oktagonie potrafi stworzyć dobre widowisko.
DEBIUT GŁÓWKI
Na gali zobaczymy debiut zawodnika, który już był mistrzem świata… ale w boksie. Mowa o Krzysztofie Głowackim, pięściarzu który w 2015 roku stoczył niezapomniany bój z Marko Huckiem. Polak znokautował Niemca w 11. rundzie (choć wcześniej sam leżał na deskach!), zamykając mu drogę do rozwoju kariery w USA. Następnie przez lata Główka był czołowym pięściarzem kategorii junior ciężkiej. Ale co naturalne, z biegiem czasu zaczął odstawać od najlepszych zawodników swojej wagi. Pokazał to pojedynek z Lawrencem Okoliem sprzed dwóch lat, o wakujący pas mistrza WBO. Starcie w którym Brytyjczyk brutalnie rozprawił się z naszym rodakiem, nokautując go w szóstej rundzie.
Z kolei w tym roku Krzysztof ponownie udał się na walkę do Wielkiej Brytanii. Tym razem jego rywalem był Richard Riakporhe. Kolejny pięściarz gospodarzy rozprawił się z Polakiem jeszcze szybciej, bo w czwartym starciu. Udowadniając tym samym, że 36-letni były mistrz w boksie już raczej nie ma czego szukać.
Ale KSW może być dla niego całkiem ciekawą przygodą na ostatnie lata sportowej kariery. Skoro wcześniej taka ścieżka udawała się byłemu sztangiście Szymonowi Kołeckiemu, czy też Damianowi Janikowskiemu, który był medalistą olimpijskim w zapasach, skoro od czternastu lat z powodzeniem realizuje ją Mariusz Pudzianowski, a niedawno wkroczył na nią Artur Szpilka, to dlaczego Główka ma sobie nie poradzić?
Wyświetl ten post na Instagramie
Rywalem Głowackiego będzie inny debiutant. Człowiek, który także wywodzi się z bosku, choć ostatnimi czasy uprawiał go w nieco niestandardowej formule. Mowa o Patryku „Glebie” Tołkaczewskim, którego fani mogli kojarzyć z występów w Gromdzie. Czyli walkach na gołe pięści. Ale nie myślcie, że Gleba to typowy zakapior wyciągnięty z ciemnej uliczki. Tołkaczewski posiada bogatą karierę w boksie amatorskim, w którym stoczył 150 walk. Jednak jego największym atutem będzie doświadczenie w walce bez rękawic. To sztuka podobna do walki w rękawicach wykorzystywanych w MMA, które nie zapewniają szczelnej gardy. W tym elemencie wieloletnie nawyki Głowackiego jako zawodowego boksera, mogą go zgubić.
JURAS OTWIERA HALL OF FAME
Ostatni powód jest bardzo symboliczny. Federacja KSW istnieje od 2004 roku. W tym czasie przeistoczyła się z organizacji, która tworzy swoje widowiska dla garstki zapaleńców, do potężnego konglomeratu z branży sportowej rozrywki, wartego dziesiątki milionów złotych. Przez 19 lat zmieniło się wszystko. Począwszy od zainteresowania samym MMA przez telewizję, kibiców, przez gaże zawodników, skończywszy na sposobie i miejscach organizacji wydarzeń.
Łukasz Jurkowski był nie tyle że świadkiem tych potężnych zmian. On był ich integralną częścią. Juras tak bardzo wsiąknął w KSW, że wielu kibiców przede wszystkim kojarzy go z bycia wieloletnim komentatorem gal, gdy te pokazywane były jeszcze za pośrednictwem Polsatu. Ale Łukasz był pierwszym mistrzem federacji, kiedy w 2004 roku wygrał KSW 1 – galę zorganizowaną jeszcze w formie turnieju MMA. Juras do 2011 roku regularnie walczył pod sztandarem KSW, choć z biegiem lat wolał skupić się bardziej na aktywności medialnej. Po 2011 roku jeszcze cztery razy pojawiał się w klatce. Ostatni raz blisko dwa lata temu, kiedy w Gdańsku przegrał z Mariuszem Pudzianowskim.
Bez dwóch zdań, Łukasz Jurkowski to legenda KSW. I to jego postać otworzyła listę Galerii Sław federacji – strukturę, która będzie zrzeszać najważniejsze twarze, które przez lata były kojarzone z Konfrontacją Sztuk Walki. Jej pierwszym członkiem został właśnie popularny Juras, który oficjalnie odbierze ten zaszczyt podczas Colosseum 2.
Dodajmy, że Jurkowski jako zawodnik występował w pierwszej edycji KSW zorganizowanej na Stadionie Narodowym. I jak przyznał w rozmowie ze Sport.pl, było to wydarzenie, które mocno zapamiętał ze swojej długoletniej kariery.
– Momentem, który zawsze będę najmilej wspominał, będzie KSW na Stadionie Narodowym. Kiedy wychodzisz do walki, a blisko sześćdziesiąt tysięcy ludzi śpiewa „Sen o Warszawie”, wygrywasz ten pojedynek – to są emocje, których nie zapomnę do końca życia – mówił Jurkowski.
Zatem jeżeli któryś z bohaterów zaplanowanego na 3 czerwca widowiska pragnie dowiedzieć się, czego może się spodziewać podczas warszawskiej gali, to niech zapyta Jurasa, który także będzie jej istotnym bohaterem. Choć tym razem nie założy rękawic.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: