Reklama

Jak „Góra” z Gry o Tron szuka wyzwań w świecie mniejszych od siebie

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

25 kwietnia 2023, 17:45 • 18 min czytania 13 komentarzy

Hafthor Bjornsson nie pamięta czasów, w których nie był gigantem. Gdy jako dziecko bawił się z rówieśnikami na podwórku, mylono go ze starszakiem, który zaczepia młodszych. Gdy był dwudziestolatkiem, ważył już 140 kilogramów. Islandczyk został stworzony po to, żeby podnosić ciężkie przedmioty oraz bić siłowe rekordy. I wątpliwe, że zatrzyma go nawet niedawne zerwanie mięśnia piersiowego. Poznajcie „Górę”.

Jak „Góra” z Gry o Tron szuka wyzwań w świecie mniejszych od siebie

Fenomen 35-latka z Islandii można tłumaczyć na wiele sposób. Ale nawet taki gigant, który posmakował sławy gwiazdy filmowej, czasem upadnie.

To wyjątkowo nieprzyjemny obrazek. Hafthor był w miejscu, które zna doskonale i które na pewno nie kojarzyło mu się z pechem czy zrządzeniem losu. A więc na swojej prywatnej siłowni, gdzie w ubiegłym tygodniu zorganizował zawody w trójboju. Do pewnego momentu wszystko szło doskonale. Potężny gospodarz wykonał przysiad z obciążeniem 400 kilogramów, a potem był nawet bliski „pokonania” 445 kilogramów (nie udało mu się zejść na nogach wystarczająco nisko).

W końcu przeszedł do wyciskania na ławce. Rozpoczął od ciężaru 230 kilogramów. Po czym postanowił pójść o krok dalej. Zamierzał pobić życiówkę, atakując 252.5 kilograma. Położył się na ławce, chwycił oraz podniósł ciężar, opuścił go. I nagle usłyszał trzask. To mogło oznaczać tylko jedno. Ciało być może najsilniejszego człowieka na Ziemi nie wytrzymało. Doszło do zerwania.

Dla jakiegokolwiek adepta siłowni czy strongmana to jedna z najgorszych wiadomości, jakie istnieją. Z zerwanym mięśniem piersiowym trenować się nie da. Ba, przez jakiś czas niemożliwe jest nawet poruszanie ręką. Niezbędna okazuje się też operacja, a następnie długa rehabilitacja. A robienie maksów na siłowni? Z tego trzeba zrezygnować na długie miesiące i to już po tym, jak wyleczy się uraz. Po prostu nie można z miejsca narażać organizmu na dawne obciążenia.

Reklama

Hafthor Bjornsson chciał w 2023 roku pobić rekord świata w trójboju (wynoszący 1160 kilogramów i należący do Czecha Petra Petrasa). A potem w 2024 roku wrócić do rywalizacji Strongmanów, z której wycofał się w 2019 roku. Teraz prawdopodobnie będzie musiał swoje plany nieco przesunąć.

Ta historia też pokazuje, że Islandczyk jednak jest człowiekiem. Choć patrząc na to, czego dokonywał w przeszłości, można byłoby mieć co do tego wątpliwości.

Rekordzista

W 2023 roku Hafthor Bjornsson bywa nazywany Górą, Thorem, albo najsilniejszym człowiekiem na świecie. Ostatnie określenie jest mocno subiektywne – bo co tak naprawdę definiuje siłę? Jakie ćwiczenie? Jaki tytuł? Jeśli najsilniejszy na świecie jest człowiek, który wygrywa mistrzostwa świata Strongman, to owszem, Islandczyk pięć lat temu zajął w nich pierwsze miejsce. Ale na niektórych większe wrażenie robi jego inne osiągnięcie.

Mowa o rekordzie świata w martwym ciągu. Prostymi słowami: Bjornsson w 2020 roku oderwał z ziemi i utrzymał na wysokości ud sztangę, która ważyła 501 kilogramów. Było to transmitowane na żywo – próbą bicia rekordu przez Hafthora zainteresowało się nawet ESPN.

Reklama

Islandczyk miał wówczas 31 lat. Ale wysoki, silny i zdolny do robienia rzeczy, które stoją poza zasięgiem niemal całej globalnej populacji, był oczywiście zawsze. Tak się jednak składa, że moglibyśmy nigdy o nim nie usłyszeć, gdyby nie… pech do kontuzji.

Zostaw te dzieciaki!

Tak, znowu wracamy do kwestii zdrowia. Wiele lat przed tym, jak Islandczyk zerwał mięsień piersiowy, jego największym marzeniem była kariera koszykarska. Na swój pierwszy trening basketu trafił w wieku 12 lat. Oczywiście już wtedy wyróżniał się warunkami fizycznymi, ale poza tym był naprawdę typowym dzieciakiem. Jak wspominał: zaprowadzić na zajęcia musiał go ojciec, bo… bał się samemu wejść w grono nieznajomych rówieśników.

Musiał to być naprawdę ciekawy widok, bo Hafthor zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto mógłby okazywać w szkole jakąkolwiek nieśmiałość. – Pamiętam, jak bawiłem się na świeżym powietrzu z moimi przyjaciółmi. Jacyś dorośli powiedzieli: przestań zaczepiać dzieciaki. A ja przecież byłem w tym samym wieku co one. Z tym, że byłem od nich znacznie wyższy. Wyglądałem też na znacznie starszego – wspominał Hafhor.

Świetne warunki fizyczne oraz parametry siłowe musiały mieć przełożenie na sport. Bjornsson szybko trafił nawet do młodzieżowej reprezentacji Islandii. W międzyczasie – samemu zresztą o tym nie wiedząc – przygotowywał się do przyszłej kariery strongmana. Pracował bowiem na farmie swojego dziadka, a także utrzymywał sporą aktywność w czasie wolnym. – Już jako dziecko wiedziałem, że jestem silny. Lubiłem podnosić rzeczy, na przykład kamienie. Robiłem pompki oraz podciągnięcia praktycznie każdego dnia – opowiadał.

W końcu Bjornsson zaczął grać nawet w najwyższej klasie rozgrywkowej w Islandii. Jak można zobaczyć na starych zdjęciach: wyglądał potężnie, ale wciąż bardziej jak koszykarz, a nie kulturysta. Czy osiągnąłby w baskecie wielkie rzeczy? Prawdopodobnie nie, bo historia nie zna zbyt wielu utytułowanych islandzkich koszykarzy. W końcu jeśli chodzi o gry zespołowe: kraj, z którego pochodzi Hafthor, najlepsze wyniki osiągał w piłce nożnej, a przede wszystkim piłce ręcznej.

Bjornsson nie miał jednak okazji przekonać się, gdzie zaprowadzi go koszykówka. Przytrafiła mu się bowiem poważna kontuzja kostki. A potem kolejna. Te wymagały operacji oraz rehabilitacji, które były na tyle skomplikowane i żmudne, że stało się jasne: Islandczyk w wieku 19 lat musiał zrezygnować z koszykówki.

Co w tej sytuacji zrobił? Poświęcił się siłowni. I błyskawicznie zdał sobie sprawę ze swojego potencjału. Tempo jego progresu było szalone. A także uzależniające. – Uwielbiałem bycie silnym, bo dzięki temu czułem się dobrze z samym sobą. Patrzysz dookoła i myślisz: mogę podnieść więcej niż ktokolwiek na tej siłowni. To cię wciąga. A przy tym widzisz, jak twoje ciało się zmienia. I chcesz, by zmieniało się dalej.

Młodego Bjornssona zainteresowała też historia kulturystyki. Inspirował się postaciami jak Ronnie Coleman oraz Dorian Yates i dążył do tego, żeby również uzyskać olbrzymią oraz wyżyłowaną sylwetkę. Co jednak miało olbrzymie znaczenie na jego późniejsze losy: trenował na siłowni należącej do Magnúsa Vera Magnússona, czterokrotnego mistrza świata w zawodach strongman. I w końcu właśnie na tego człowieka trafił.

Magnusson nie miał wątpliwości. W młodym Hafthorze Bjornssonie widział kandydata do podbicia sceny największych siłaczy świata. Zachęcił go do udziału w zawodach strongman rozgrywanych na Islandii. A potem nie musiał już wiele robić. Niedoszły koszykarz szybko dostrzegł, do czego tak naprawdę ma największe predyspozycje.

Zaczął robić wszystko, żeby zostać najlepszym strongmanem globu. A to wiązało się w dużej mierze… z widelcem, nożem oraz pełnym talerzem.

Jak puchnąć?

Facet, który ma 206 cm wzrostu, musi mieć spory apetyt. Hafthor naturalnie pochłaniał olbrzymie ilości jedzenia. Ale to nie znaczy, że obce było mu poczucie sytości i… dalsze jedzenie mimo tego. Skoro chciał rosnąć, i to jeszcze przy swoim wzroście – to musiał jeść, jeść i jeść. Nawet na siłę.

Typowo w jego dziennym jadłospisie znajdowało się aż osiem posiłków – liczących łącznie około 10 tysięcy kalorii (dla porównania: wartość energetyczna potrzebna do utrzymania wagi przeciętnego mężczyzny to 2500 kalorii, a islandzkie konie pochłaniają 11 tysięcy kalorii). Jego specjalnością na tak zwaną „masę” był ryż z masłem oraz dekstrozą (cukier prosty) w proszku. Kreatywności zdecydowanie mu nie brakowało. Tak opisywał inny element swojego menu: – Normalnie bierzesz steki z antrykotu i robisz z nich kotlety. Ale po sześciu stekach dziennie twoja szczęka zaczyna boleć. Dlatego ja tworzyłem „potworną papkę”: z ryżu, dekstrozy, masła, mielonej wołowiny z antrykotu oraz rosołu. Wszystko to mieszałem i smakowało jak kiełbasa.

Inne posiłki Islandczyka? Dzień typowo rozpoczynał od jajecznicy z ośmiu jaj, całego awokado oraz dwustu gram owsianki z owocami. A w ciągu dnia – poza wspomnianymi wyżej „specjałami” – przy jednym posiedzeniu zjadał choćby 500 gramów łososia i ponad 500 gramów batatów.

Ktoś dociekliwy mógłby zapytać: skąd Hafthor brał na to wszystko pieniądze? To prawda, takie ilości jedzenia sporo kosztują. A już w szczególnie w Islandii, gdzie zdecydowana większość żywności pochodzi z importu. Bjornsson – jako strongman, któremu zdarzało się dorabiać jako ochraniarz – nie zarabiał kokosów. Dlatego regularnie pożyczał pieniądze i oszczędzał na wszystkim, co nie było produktami spożywczymi.

Pisząc „wszystkim”, mamy na myśli dosłownie „wszystkim”. Hafthor nie tylko nie kupował sobie drogich ubrań, nie wydawał pieniędzy na kino czy koncerty, ale też nie chodził na imprezy, co nie jest czymś oczywistym dla dwudziestoparolatka. – Żyłem jak perfekcyjny sportowiec. Całe moje życie polegało na tym, żeby stawać się lepszym. Żeby regenerować się lepiej. Mieć lepszą dietę. Nigdy nie imprezowałem, nie piłem alkoholu i nie brałem narkotyków. Skupiałem się tylko na rzeczach, które wpływały na mój progres.

W jego przypadku „lepiej” zawsze znaczyło „silniej”. Hafthorowi zależało przede wszystkim na „mocy”, na podnoszeniu coraz większych ciężarów. W przeciwieństwie do większości sportowców: nie pracował przesadnie nad swoją mobilnością czy gibkością. Bieganie czy jakiekolwiek formy „cardio” ograniczał do absolutnego minimum.

Jaki to wszystko miało efekt? W swoim najlepszym pod względem „masowania” roku Islandczyk dołożył na wagę 36 kilogramów. Ale nieważne, jak wielki się stawał, zawsze myślał, że ma jeszcze sporo zapasu.

Gwiazda filmowa

W 2013 roku Hafthor – mimo że miał na karku ledwie 25 lat – w niczym już nie przypominał smukłego chłopaka, który grał w koszykówkę. Ważył niemal 200 kilogramów, miał na koncie tytuł najsilniejszego człowieka Islandii oraz występy, a nawet podium mistrzostw świata Strongman. Wciąż jednak nie należał do sportowego mainstreamu – nie mogło być inaczej, skoro jego dyscyplina pewną popularność miała tylko w kilku krajach. To też wiązało się wciąż ze stosunkowo skromnymi przelewami na konto bankowe.

Wszystko w życiu Islandczyka zmieniło się jednak, kiedy otrzymał maila od twórców Gry o Tron – odnoszącej niebotyczne sukcesy telewizyjnej produkcji HBO. Hafthor nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Albo inaczej – w ogóle nie mógł uwierzyć. Kiedy przeczytał, że może otrzymać rolę w jednym z najpopularniejszych seriali na świecie (który sam z namiętnością oglądał), po prostu to… zignorował. Myślał, że ktoś się z niego nabija.

Łowcy talentów z HBO nie dali jednak za wygraną. I skontaktowali się z Hafthorem telefonicznie. – Na maila nie odpowiedziałem, ale kilka dni później do mnie zadzwonili. Zostałem zapytany, czy chce zagrać „Górę”. Powiedziałem, że jasne. Nie wiem, co się dzieje i co robię, ale warto spróbować.

Rekruterzy potrzebowali jeszcze wiedzieć, jak faktycznie silny jest Islandczyk. Bo to właśnie predyspozycje fizyczne – nie tylko wzrost i waga – miały determinować, czy nada się do roli Gregora Clegane’a, czyli „Góry”. Kiedy zatem Bjornsson na ich prośbę chwycił i uniósł jedną ręką… dorosłego mężczyznę ważącego 90 kilogramów, wątpliwości zostały kompletnie rozwiane.

Praca na planie filmowym w przypadku Islandczyka rozpoczęła się w 2013, a zakończyła w 2018 roku. I stanowiła spore wyzwanie. Oczywiście – Hafthor spędzał na planie filmowym tylko określony czas, ale nawet kilka tygodni w Belfaście, na wybrzeżach Chorwacji czy Hiszpanii kolidowały z jego reżimem treningowym. Siłą rzeczy – nie zawsze miał dostęp do w pełni wyposażonej siłowni oraz idealnej regeneracji.

A przecież Bjornsson nie porzucił wszystkiego, żeby zostać aktorem. Wciąż rywalizował w zawodach Strongman, ba, walczył o wygrane. Jego głównym celem było zostać mistrzem świata. Inna sprawa, że rola w Grze o Tron miała też swoje plusy – przede wszystkim sporą wypłatę oraz status celebryty, który również przełożył się na korzyści finansowe (na przykład: zapraszano go na „inscenizacje historyczne”, żeby wcielał się w rolę olbrzymiego rycerza). Generalnie – Islandczyk mógł skończyć z pożyczkami i nie musiał się martwić rachunkiem po wizycie w supermarkecie.

„New York Times” w tamtym czasie porównywał go do lodówki. Jego rozmiary nie uchodziły też uwadze kolegom oraz koleżankom z planu. Zdarzało mu się dawać lekcje z prawidłowego wykonywania martwego ciągu. Już na ekranie oczywiście musiał ustępować bardziej doświadczonym aktorom, sceny z jego udziałem nie były zbyt częste, ale za to zawsze budziły spore zainteresowanie – również widzów przed telewizorami.

– Kiedy się zgodziłem na tę rolę, nie wiedziałem, jak istotna ona będzie. „Góra” nie ma zbyt wielu kwestii do wypowiedzenia, ale zawsze, kiedy się pojawia, zwraca na siebie całą uwagę. Nie miałem pojęcia, że o scenie walki ze Żmiją (Oberyn Martell, postać, w którą wcielił się Pedro Pascal) będzie się aż tyle mówiło (niewielki spoiler: była to jedna z najbrutalniejszych scen w całej Grze o Tron).

Islandczyk doceniał szansę, którą otrzymał od HBO, ale miał też swoje wymagania. W jego kontrakcie było zawarte dostarczanie posiłków co dwie lub trzy godziny pobytu na planie, a także… karmienie widelcem, między ujęciami.

Hafthor po prostu robił, co mógł, żeby nie tylko utrzymać swoją wagę, ale jeszcze rosnąć. A oczywiście trwające kilka godzin sceny walki, nie grały na jego korzyść. Na dodatek ze względu na natłok obowiązków Islandczyk musiał kompletnie zrezygnować z wakacji. Jeśli nie był na planie, to trenował. Jeśli nie trenował, to dlatego, że brał udział w zawodach. A w międzyczasie musiał wciąż dostarczać organizmowi kalorii, co – jak już pewnie zdążyliście się zorientować – samo w sobie stanowiło harówkę.

– Nie będziesz tak wielki i silny, jedząc trzy posiłki dziennie. Musisz się zmuszać do jedzenia, stawać się potworem, który jest w stanie dźwigać takie ciężary. To było ciężkie, człowieku – wspominał lata 2013-2018 islandzki gigant.

Śladami gigantów, czyli Pudziana, Savickasa i Shawa

Jak wyglądała sportowa kariera Bjornssona? Jego pierwszym znaczącym sukcesem była wygrana w zawodach na najsilniejszego człowieka Islandii w 2010 roku. To poniekąd dało mu przepustkę do imprez światowych – na których dopiero co wieloletniego dominatora Mariusza Pudzianowskiego zdetronizował Žydrūnas Savickas.

Bjornsson oczywiście brał udział w różnych zawodach, jak choćby Arnold Strongman Classic, ale przełomowe było dla niego zaproszenie (na zasadach dzikiej karty) na mistrzostwa świata Strongman. Islandczyk już w swoim debiucie na największej z największych scen pokazał się z bardzo dobrej strony – zajął szóste miejsce, będąc najmłodszym zawodnikiem w czołówce (w podobnym wieku znajdował się tylko jego rodak, urodzony dwie wiosny wcześniej Stefán Sölvi Pétursson).

Kolejne sezony przyniosły poprawę wyników Bjornssona. W 2012 roku był już trzecim strongmanem świata. Z podium nie schodził też w… 2013, 2014, 2015, 2016 oraz 2017 roku. Sęk jednak w tym, że zawsze trafiał na kogoś lepszego od siebie. Początkowo niedościgniony był duet Savickas oraz Brian Shaw. A kiedy ich zaczął „gonić pesel” i widocznie stracili na formie, stery przejął Eddie Hall, rówieśnik Islandczyka.

W 2017 roku Brytyjczyk pokonał Bjornssona… o punkt w klasyfikacji końcowej. Hafthor jednak nie zamierzał uznać wyższości swojego rywala – dopatrzył się błędu sędziowskiego. W jednej konkurencji (tak zwanym wyciskaniu wikinga) wykonał według siebie prawidłowe powtórzenie, które nie zostało jednak zaliczone. To sprawiło, że Islandczyk przegrał w tej części zawodów z Hallem (Brytyczyjczyk miał piętnaście powtórzeń, przy czternastu swojego rywala), a więc przegrał też z nim w całych zawodach.

Brytyjski triumfator nie najlepiej przyjął te oskarżenia. I w końcu umieścił na swoim kanale Youtube analizę, z której wynikało, że Islandczyk popełnił błąd i słusznie został pokonany w wyciskaniu wikinga. Co ciekawe, panom nie udało się pogodzić. Ba, tamta sytuacja rozpoczęła długoletni konflikt. – Ponieważ jest „Górą” z Gry o Tron, wielką gwiazdą telewizyjną, ludzie go słuchali i mu uwierzyli. Mam dość tego, że kwestionuje się moją wygraną. I mówi się, że on został okradziony – komentował oburzony Brytyjczyk.

W każdym razie – po zwycięstwie w mistrzostwach świata Strongman w 2017 roku Eddie Hall uznał, że nic tu po nim. I (również ze względów zdrowotnych) postanowił zakończyć karierę. Tym samym gigant z Islandii został bez żadnego godnego rywala. Musiał zostać mistrzem świata. I faktycznie: zawody w 2018 roku wygrał bez żadnych wątpliwości, pokonując o sześć i pół punktów naszego Mateusza Kieliszkowskiego.

W 2019 roku Bjornsson oczywiście przystąpił do obrony tytułu. Ale wówczas przeszkodziła mu kontuzja, zerwana powięź podeszwowa. Mimo tego kontynuował zawody, choć w klasyfikacji końcowej zajął „dopiero” trzecie miejsce.

To sprawia, że jest najsilniejszy na świecie?

Osiągnięcia Bjornssona jako strongmana wyglądają szalenie imponująco: aż ośmiokrotnie stawał na podium mistrzostw świata, pięciokrotnie triumfował w mistrzostwach Europy, trzy razy był najlepszy w Arnold’s Strongman Classic. Mimo tego trudno stawiać go w dyscyplinie siłaczy nad Pudzianowskim, Savickasem czy Brianem Shaw – ci mieli jeszcze okazalsze sukcesy.

Żaden z tej trójki nie może pochwalić się jednak tym, że podniósł z ziemi pół tony. To osiągnięcie – jako pierwszemu człowiekowi w historii udało się… Eddiemu Hallowi. Brytyjczyk niesamowity rekord świata w martwym ciągu zaatakował w 2016 roku. Podczas mistrzostw świata w wykonywaniu tego ćwiczenia założył specjalny kombinezon, wziął kilka głębokich oddechów i – sobie tylko znanym sposobem – „wyrwał” wspomniane 500 kilogramów.

Była to udana, ale też dość przykra próba. Czego nie widać dokładnie na nagraniu – w czasie podnoszenia ciężaru Brytyjczykowi zaczęła cieknąć krew z nosa, a oczy przybrały czerwonego koloru. Kiedy natomiast opuścił sztangę, stracił równowagę w nogach i runął na ziemię. I to wcale nie był chwilowy kryzys: w kolejnych tygodniach Hall w losowych momentach dnia tracił przytomność i miał problemy, żeby zapamiętać imiona swoich dzieci. Ostatecznie udało mu się wyjść na prostą, ale i tak pobicie rekordu świata kosztowało go naprawdę sporo zdrowia.

Takie problemy Brytyjczyka nie przestraszyły jednak Bjornssona. Jak wspominaliśmy – w 2020 roku zanotował w martwym ciągu jeszcze lepszy wynik, bo 501 kilogramów. Zrobił to też w nieporównywalnie lepszym stylu. Nie tylko sztanga w jego rękach wydawała się znacznie lżejsza niż w przypadku Eddiego, ale po wykonaniu powtórzenia… po prostu zaczął świętować. Tak jakby od niechcenia pobił kolejną życiówkę na siłowni.

Sam Islandczyk zresztą przyznał potem, że 501 kilogramów wcale nie było jego limitem. – Myślę z perspektywy czasu, że mogłem podnieść więcej, ale jaki byłby tego cel? Jestem zadowolony z takiego wyniku. Moja rodzina, przyjaciele, też byli zadowoleni. Więc zdecydowałem się na takim obciążeniu zakończyć.

Eddie, znowu ty

Osiągniecie Bjornssona oczywiście nie ominęło Eddiego Halla. Brytyjczyk, który po czterech latach stracił cenny rekord, nie uznawał próby swojego „nemezis”. Według niego wynik Hafthora nie powinien zostać zaliczony, ponieważ ten nie zanotował go w profesjonalnych warunkach, tylko na swojej siłowni w Rejkiawiku. A to budziło pytanie: czy na sztandze faktycznie znalazło się aż 501 kg?

Cóż, tego już nie ocenimy. Fakty są po prostu takie, że Hafthor Bjornsson trzy lata temu po raz kolejny przeszedł do historii. I postanowił, że musi poszukać nowych wyzwań, niekoniecznie związanych z czystą siłą. Jego nową zajawką stał się… boks.

W tym miejscu warto zaznaczyć jedną kwestię: owszem, Islandczyk w trakcie swojej kariery nieustannie korzystał z dopingu. Tak jednak jak na największych zawodach kulturystycznych, tak i również w świecie strongmenów, zawodnicy mają prawo korzystać ze środków, które pomagają im budować oraz utrzymywać masę mięśniową.

Nowa dyscyplina oznaczała nowe realia. Bjornsson musiał „dopasować” swoją sylwetkę do boksu, a więc co jest jednoznaczne: przystopować trochę z przyjmowaniem „towaru”. Tym samym w krótkim czasie zmienił się nie do poznania. W latach 2020-2022 stracił łącznie niemal 60 kilogramów – a więc jego waga nie wynosiła już niemal 200 kilogramów, a bliżej 130. Modyfikacji uległ też jego trening. Jako bokser nie mógł unikać biegania, ćwiczeń mających na celu na budowanie wytrzymałości i polepszanie kondycji. Rower, bieżnia czy oglądanie materiałów ze sparingów – to wszystko znalazło się w jego reżimie.

Inna stała się też mentalność. Jako kulturysta czy strongman nieustannie walczy się z samym sobą. Głosem w głowie, który nie ma już siły jeść, podnosić ciężarów czy trzymać się wszelkich wyrzeczeń. W przypadku boksu wiesz natomiast dokładnie, z kim będziesz się mierzyć. Wiesz, do jakiego pojedynku się przygotowujesz. A potem – w ringu – stajesz twarzą w twarz ze swoim oponentem. – Ustawiasz sobie cel i pracujesz nad techniką. A potem drugi gość jest tam, gdzie ty. Patrzysz mu się w oczy przez osiemnaście minut – opowiadał Islandczyk.

Pierwsze dwie walki Hafthora – ze Stevenem Wardem oraz Simonem Vallilym – zakończyły się remisem. W trzeciej zmierzył się z wybitnym armwrestlerem, Devonem Larrattem. I tym razem odniósł zwycięstwo. A jego czwarty rywal? Tym – a jakże – musiał być Eddie Hall.

Pojedynek wielkich wrogów oczywiście wzbudził znacznie większe zainteresowanie niż trzy poprzednie potyczki Islandczyka. Ale mimo tego, że wcale nie miał nad swoim rywalem aż takiej przewagi fizycznej (ta sama waga oraz… zasięg ramion, mimo tego, że Bjornsson jest 15 cm wyższy od Halla), pokonał go z łatwością. W ringu faktycznie przypominał boksera. Podczas gdy Eddie wyglądał jak strongman, któremu kazano założyć rękawice. Sędziowie byli jednogłośni – wskazali zwycięstwo „boksera” z Islandii.

Powrót do korzeni

Jeden z tatuaży Bjornssona mówi: „jeśli nie robisz martwego ciągu, to nie masz, po co żyć”. Islandczyk nie wyobraża sobie siebie słabego, niepodnoszącego ciężarów, niepracującego nad swoją siłą. Być może dlatego boks był dla niego tylko epizodem. Sam przyznawał, że po zrzuceniu kilkudziesięciu kilogramów nie ma już tej samej mocy. I nie jest już najsilniejszym człowiekiem na ziemi. Nie mogło zatem być inaczej: po pokonaniu Eddiego Halla w 2022 roku postanowił wrócić do korzeni.

W tym wszystkim nie jest przypadkowe, że Hafthor Bjornsson pochodzi z Islandii. To kraj silnych i wytrzymałych ludzi, który ma długie i bogate tradycje w zawodach typu strongman. Nie wszystko zresztą odnosi się do sportu: w islandzkiej zatoce Dritvik przyjęło się, że rybołówstwo jest przeznaczone tylko dla tych mężczyzn, którzy udowodnią, że dysponują wystarczającą tężyzną fizyczną. W dawnych czasach jeśli nie potrafili unieść kamienia ważącego 54 kilogramów („hálfdrættingur”), nie mieli prawa wstępu na statek.

– Uwielbiam trenować i rywalizować, mam pasję do sportu. W trakcie zimy na Islandii jest bardzo ciemno, nie mamy zbyt wiele do roboty. Dlatego potrzebujemy czegoś, co będzie nas utrzymywać przy życiu. Wielu z nas wybiera ćwiczenia siłowe – opowiadał „Góra”.

Wielkie zasługi w budowaniu sportowej tradycji w Islandii miał Jón Páll Sigmarsson, czterokrotny mistrz świata w zawodach strongman, który zmarł w 1993 roku w wieku zaledwie 33 lat. Co było powodem? Doznał ataku serca podczas… wykonywania martwego ciągu. – Jón Páll był wielką inspiracją dla nas oraz dla naszej kultury. Wyznaczył standardy, których się trzymaliśmy – opowiadał Bjornsson. Wspomniany cytat z jego tatuażu należy do nikogo innego jak Sigmarssona.

W tym miejscu wracamy do punktu wyjścia w przedstawianej przez nas historii. Hafthor Bjornsson – po powrocie z emerytury – znowu pragnął być silny. Narzucił sobie niebywałe tempo w wracaniu do dawnej formy. Być może za bardzo zaufał „pamięci mięśniowej”, myśląc, że powinien bez problemu podnosić ciężary, z którymi radził sobie kilka lat wcześniej. Jego organizm miał prawo nie wytrzymać napięcia. I nie wytrzymał.

Jak wspomnieliśmy: Islandczyk chciał pobić rekord świata w trójboju siłowym. A potem prawdopodobnie ruszyć z misją zostania najbardziej utytułowanym strongmanem w historii. Nie jesteśmy lekarzami, ale mimo zerwania mięśnia piersiowego te cele wciąż mogą znajdować się w jego zasięgu. Kto inny mógłby uporać się z poważną kontuzją w wieku 35 lat i wrócić do najwyższej formy, jak nie ten gigant z Islandii?

Czytaj także: 

Fot. Youtube

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Inne sporty

Komentarze

13 komentarzy

Loading...