Reklama

Jak zaczął, tak skończył. Sinner z drugim tytułem wielkoszlemowym w sezonie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 września 2024, 22:58 • 3 min czytania 2 komentarze

Był jednym z faworytów turnieju od samego początku, a jego status tylko wzrósł, gdy najpierw odpadli Carlos Alcaraz i Novak Djoković, a potem on sam ograł Daniiła Miedwiediewa. Dziś w finale nie pozostawił złudzeń Taylorowi Fritzowi. Wygrał 3:0 i pokazał, że jest jednym z dwóch królów trwającego sezonu. 

Jak zaczął, tak skończył. Sinner z drugim tytułem wielkoszlemowym w sezonie

O ile obecność Jannika Sinnera w finale można się było spodziewać, o tyle udział w nim Taylora Fritza był sporym zaskoczeniem. Amerykanin nigdy wcześniej nie grał nawet w półfinale turnieju tej rangi, tym razem jednak przeszedł przez kolejne fazy w znakomitym stylu. Po drodze do meczu o tytuł ograł między innymi byłych finalistów US Open – Caspera Ruuda i Alexandra Zvereva – a także swojego rodaka, Francesa Tiafoe, z którym wygrał po pięciosetowym spotkaniu. Sinner pokonywał Tommy’ego Paula, Daniiła Miedwiediewa (a więc byłego triumfatora) i niespodziewanego półfinalistę, Jacka Drapera.

Włoch nie grał co prawda w Nowym Jorku tenisa wybitnego, takiego, jaki pokazywał w styczniu w Australii, gdy wygrywał pierwszy w karierze tytuł wielkoszlemowy, ale utrzymywał poziom, który okazywał się wystarczający. I tak też było dziś.

CZYTAJ TEŻ: 21 LAT POSUCHY. CZEMU TENISIŚCI Z USA JUŻ NIE WYGRYWAJĄ WIELKICH SZLEMÓW?

Bo Taylor Fritz, owszem, potrafił go przełamać i rzucić pewne wyzwanie. W pojedynczych akcjach Amerykanin prezentował się naprawdę dobrze, bywało nawet, że na przestrzeni dwóch-trzech gemów był tenisistą po prostu lepszym. Ale w kluczowych momentach brakowało mu opanowania. Popełniał proste błędy. Wyrzucał piłki lub ładował je w siatkę. Zaliczał podwójne błędy serwisowe. Oddawał gemy rywalowi, który z tego skrzętnie korzystał. Bo Jannik, gdy czuł, że ma szansę ugrać swoje, po prostu ją wykorzystywał. Taylor wręcz przeciwnie. I to główna różnica.

Reklama

Sinner wygrał ostatecznie 6:3, 6:4, 7:5. Po pierwszym, stosunkowo łatwo wygranym secie, w drugim gra się wyrównała. Ale właśnie, jak to było przez cały mecz – tylko do momentu, gdy obaj doszli do kluczowego gema. Wtedy Taylor spuścił z tonu, przegrał kilka piłek i Jannik z miejsca to wykorzystał. Trzecia partia? To ogromna, niewykorzystana szansa Fritza. Grał wtedy najlepszy tenis w całym spotkaniu, w dodatku wydawał się nakręcony, kilka razy zachęcał publiczność do dopingu, zaciskał mocno pięść po wygranych punktach. Przełamał rywala przy stanie 3:3, wyszedł na prowadzenie. Utrzymał, mimo problemów, serwis na 5:3.

Ale dwa gemy później już tego nie zrobił. I to chyba ostatecznie go złamało, bo w dwóch kolejnych gemach co rusz popełniał błędy, którymi właściwie podarował Jannikowi całego seta, a wraz z nim – spotkanie i puchar za wygraną w turnieju. Ze stanu 3:5 Włoch wyszedł na 7:5 i mógł świętować (między innymi z… Sealem. Tak, tym piosenkarzem, z którym zaprzyjaźnił się jakiś czas temu). Sezon wielkoszlemowy skończył bowiem tak, jak go zaczął – triumfem w jednej z czterech najważniejszych imprez. Tym samym po równo podzielili się tymi wygranymi z Carlosem Alcarazem. Włoch wziął Australię i USA, a Hiszpan Francję i Wielką Brytanię.

Wcześniej triumfami w ten sposób – po równo – dzielili się tylko członkowie Wielkiej Trójki. W 2017 roku zrobili to Roger Federer (Australian Open i Wimbledon) oraz Rafa Nadal (Roland Garros i US Open), a w 2019 Nadal (znów te same turnieje) oraz Novak Djoković (Australian Open i Wimbledon). Teraz w ich buty weszło nowe pokolenie.

A czy też tak długo będzie dominować na korcie – przekonamy się z czasem. Na razie mamy pewność tylko co do tego, że Jannik i Carlos pokazali w tym sezonie, że już są najlepsi.

Reklama

Jannik Sinner – Taylor Fritz 6:3, 6:4, 7:5

Fot. Newspix

Czytaj też: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Tenis

Komentarze

2 komentarze

Loading...