Reklama

Jannik dorósł. Sinner o krok od tenisowych szczytów

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

30 listopada 2023, 12:38 • 21 min czytania 1 komentarz

Jeszcze do niedawna miał łatkę wielkiego talentu, ale takiego, któremu brakowało umiejętności domykania najważniejszych meczów. Grał świetnie, ale tylko do momentu, gdy przychodziły kluczowe piłki. W drugiej połowie tego sezonu wszystko się jednak zmieniło. Bowiem Jannik Sinner dorósł. Zaczął pokonywać tenisistów, z którymi wcześniej sobie nie radził. Osiągnął życiowe sukcesy. Wygrał Puchar Davisa. A w 2024 roku będzie chciał walczyć o jeszcze wyższe cele.

Jannik dorósł. Sinner o krok od tenisowych szczytów

Czas przełamań 

Do pierwszego turnieju w tym roku – w Adelajdzie – Jannik Sinner przystępował jako 15. tenisista świata. A potem spadł jeszcze o dwie pozycje i dopiero po wygranej imprezie w Montpellier zaczął pogoń za tym, by wrócić do najlepszej dziesiątki. Udało mu się na przełomie marca i kwietnia, po finale imprezy w Miami, gdzie jednak lepszy okazał się Daniił Miedwiediew, jeden z tych rywali, który Włocha regularnie ogrywał – zresztą zrobił to też kilka tygodni wcześniej w Rotterdamie. 

Jannik tkwił w pewnym zawieszeniu. Osiągał niezłe wyniki, momentami znakomite, ale w najważniejszych momentach, w meczach z najtrudniejszymi rywalami, nie potrafił wygrywać. A do tego dochodziły wpadki. Choć już w 2020 roku, jako niespełna 19-latek dotarł do ćwierćfinału Roland Garros, a w 2022 zaliczył ten etap imprezy w każdym z pozostałych tytułów wielkoszlemowych, to w obecnym sezonie w Australii odpadł w czwartej rundzie, a w Paryżu już w drugiej. 

Trudno było nie nazwać tego pewnymi rozczarowaniami. 

Reklama

Ocknął się dopiero na Wimbledonie, gdzie dobrze ułożyła mu się drabinka i dotarł do półfinału. Wtedy jednak z kortu zmiótł go Novak Djoković, a przecież ledwie rok wcześniej na tym samym turnieju Włoch toczył z nim niezwykle zacięty, pięciosetowy pojedynek, w którym prowadził już 2:0, by ostatecznie przegrać. Wydawało się, że Jannik w trwającym sezonie zaliczył nie postęp, a regres. 

Wtedy jednak zaczął się budzić. Przerwa po Wimbledonie, a potem wyjazd za Ocean, jakby dały mu nową energię. W Kanadzie sięgnął po swój pierwszy tytuł rangi ATP 1000 w karierze (wcześniej dwukrotnie był w finale, ale je przegrywał – w obu przypadkach w Miami), a ósmy w ogóle. Owszem, znów miał nieco szczęścia do drabinki, ale był w fantastycznej formie. W finale ograł Alexa De Minaura 6:4, 6:1 w ledwie półtora godziny.  

Wreszcie zrobił kolejny krok. Wreszcie się przełamał. 

To wiele dla mnie znaczy, to fantastyczny wynik. Taki, który mogę dzielić z ludźmi, którzy są blisko mnie. Taki rezultat sprawia, że czujemy się dobrze. Mocniejsi, będziemy pracować jeszcze ciężej. Jestem dumny z tego, jak poradziłem sobie ze wszystkim w trakcie turnieju. Czułem presję, ale dobrze ją zniosłem – mówił.  

Tyle że… nie poszedł za ciosem. W Cincinnati, jak to często bywa po tak dużym sukcesie, przegrał od razu. Na US Open dotarł do IV rundy, ale w pięciosetowym meczu pokonał go tam wracający do formy po kontuzji Alexander Zverev. Że jednak Jannik Sinner wszedł na nowy, wyższy poziom, można było zobaczyć w Pekinie. Tam dotarł do finału, a w nim wreszcie – po sześciu porażkach! – po raz pierwszy w życiu pokonał Daniiła Miedwiediewa. Znów zaliczył przełamanie. W Szanghaju było gorzej, ale po powrocie do Europy wygrał turniej w Wiedniu i jeszcze raz okazał się lepszy od Rosjanina w meczu o tytuł.  

Reklama

W Paryżu oddał jeszcze mecz walkowerem, ze względu na fatalne planowanie imprezy (kończył spotkanie pierwszej rundy późno w nocy, a następnego dnia stosunkowo wcześnie miałby grać następny mecz) i ruszył do Turynu, przygotowywać się do finałów ATP. A tam nadeszło trzecie, być może jeszcze ważniejsze od poprzednich przełamanie. W fazie grupowej wygrał bowiem wszystkie swoje mecze, w tym ten z Novakiem Djokoviciem. 

Na Serba do tej pory nie miał żadnego patentu. Był w stanie rozgrywać z nim zacięte mecze, ale ostatecznie to Nole okazywał się lepszy. W Finałach za to Jannik wytrzymał wszystko fenomenalnie. Wygrał pierwszego seta po przełamaniu w ostatnim możliwym momencie. Nie przejął się porażką w tie-breaku drugiego. W trzecim sam rozegrał fantastycznego 13. gema. Zagrał też uczciwie – w kolejnym spotkaniu mógł się podłożyć Holgerowi Rune, bo miał już pewny awans. Gdyby to zrobił, Novak by odpadł. Jannik przed własną publiką poszedł jednak po wygraną i… potem się to zemściło. Bo w finale turnieju raz jeszcze spotkał się z Djokoviciem i tym razem przegrał.  

Ale jak dużo znaczył ten mecz grupowy – przekonaliśmy się jakiś czas potem. 

Włosi rywalizowali bowiem o zwycięstwo w Pucharze Davisa. W nowej formule, obecnej w tej rywalizacji od kilku lat, gra się dwa mecze singla i jeden deblowy. Rozstrzygnięcie może więc przyjść już po grze pojedynczej. W półfinale z Serbią Włosi zaczęli źle, Lorenzo Musetti przegrał po trzysetowym starciu z Miomirem Kecmanoviciem. Na kort wyszli więc Novak Djoković i Jannik Sinner. Pierwszy mógł dać Serbii awans do finału. Drugi – przedłużyć włoskie nadzieje.  

Lepiej zaczął Sinner. 6:2 w pierwszym secie. Długo jednak na takim poziomie nie pociągnął, bo w drugiej partii tym samym wynikiem zrewanżował się Djoković. A więc trzeci set. A w nim długo wszystko zmierzało do tie-braka, by przy stanie 5:4 dla Serba, Jannik zaliczył katastrofalnego gema serwisowego. Oddał pierwsze trzy punkty, zrobiło się 0:40. Novak dostał trzy z rzędu piłki meczowe. Nigdy (!) w jego karierze nie zdarzyło się, by nie skorzystał z takiej sytuacji. 

Aż do tego meczu. 

Sinner obronił każdy z tych meczboli, zresztą w wielkim stylu, po świetnych akcjach. Wygrał gema i napędzony tym, od razu przełamał Novaka. A po przerwie zamknął mecz. Z 4:5 i 0:40 zrobił 7:5 w ledwie kilka minut. To był jego moment chwały. Niedługo potem wyszedł jednak na kort po raz drugi, znów spotkać się z Djokoviciem, tym razem w deblu. Tym razem poradził sobie jednak szybciej, w dwóch setach. Włosi byli w finale. A w nim Australijczyków pokonali już po meczach singlowych. Mieli puchar.  

Czy spotkanie z Novakiem to mecz mojego życia? Nie wiem, ale na pewno był bardzo ważny. Bardzo pomogło mi to, że to był ostatni mecz sezonu, a do tego zawody zespołowe. Koledzy z reprezentacji dali mi mnóstwo energii. Inni są też kibice, inaczej dopingują. Naprawdę cieszyłem się grą. To był fantastyczny mecz – mówił Jannik. 

Za sprawą swojej wygranej z Djokoviciem, został dopiero trzecim tenisistą w dziejach, który pokonał go dwukrotnie na przestrzeni ledwie 12 dni. Wcześniej dokonali tego Rafa Nadal i Andy Murray. W dodatku Jannik wygrał 20 z 22 ostatnich spotkań w sezonie, a cały rok zakończył ze świetnym bilansem 64:15. W rankingu ATP wszedł za to na czwarte miejsce, najwyższe w karierze. I z perspektywami na atak wyżej za rok.  

Pomyśleć, że na tenisa zdecydował się w pełni niecałą dekadę wcześniej. 

Niezły narciarz, lepszy tenisista  

Pierwszy raz wyszedł na kort, gdy miał trzy lata. To taki wiek, w którym grę rozpoczyna wiele późniejszych gwiazd tenisa. Sęk w tym, że młody Jannik długo przebijał piłkę rekreacyjnie. Poza tym uprawiał jeszcze piłkę nożną (do dziś jest kibicem Milanu, niedawno gościł nawet na meczu z Borussią Dortmund) i narciarstwo alpejskie. To ta druga dyscyplina przez wiele lat wydawała się być jego powołaniem. Jako siedmiolatek wygrał mistrzostwa Włoch, a pięć lat później zajął drugie miejsce w slalomie na tej samej imprezie. Pisząc wprost: był sporym talentem. 

To nie dziwi, bo w Południowym Tyrolu – a stamtąd pochodzi – ludziom wręcz bliżej do sąsiedniej Austrii niż Włoch (wielu z nich, w tym Jannik, płynnie mówi po niemiecku od dziecka). To inna kraina, zawieszona gdzieś pomiędzy tymi dwoma państwami. Góry i śnieg sprawiają, że narciarstwo staje się tam naturalnym pierwszym wyborem.  

Kiedy Sinner miał osiem lat, zdarzyło się, że o tenisie kompletnie zapomniał. Nie grał przez cały rok. W końcu jednak jego ojciec powiedział: „chodź, spróbujemy znowu poodbijać”. I okazało się, że tym razem tenis Jannikowi spodobał się jeszcze bardziej. Gdy w wieku 13 lat musiał wybrać dyscyplinę, postawił właśnie na niego. Również dlatego, że narciarstwo alpejskie jest po prostu bardziej niebezpieczne. Sam Jannik mówił, że gdyby mógł, kontynuowałby jeszcze przez jakiś czas treningi obu dyscyplin. Kwestia bezpieczeństwa stała się jednak istotna i odpuścił szusowanie. 

Gdy źle upadniesz, możesz stracić cały sezon. W tenisie masz cały rok do dyspozycji, możesz grać na kortach otwartych, a możesz w hali. Najważniejsze w tenisie było też dla mnie to, że widzisz swojego przeciwnika. Wiesz, z kim rywalizujesz. Możesz na bieżąco analizować, co musisz zmienić i jak grać, żeby wygrać. W narciarstwie zjeżdżasz samemu, nie wiesz, czy jesteś szybszy od reszty – mówił Włoch. 

Ale to nie tak, że narty to był dla niego wyłącznie stracony czas. Podobną drogę w swojej karierze przeszedł też Novak Djoković, który wyjaśniał niegdyś, że jazda po śniegu bardzo pomogła mu w wypracowaniu elastyczności i odpowiedniego poruszania się.

To bardzo różne sporty, ale balans istotny jest w obu. Mogę zrozumieć, czemu Novak mówił, że to mu pomogło. […] Trenerzy wciąż pozwalają mi jeździć na nartach, ale muszę robić to bardzo ostrożnie. Zawsze jeżdżę na święta, ale staram się poruszać powoli, choć koledzy namawiają mnie, żebym przyśpieszył – mówił Jannik w kilku wywiadach. 

Wracając jednak do wyboru: w podjęciu decyzji bardzo pomógł mu fakt, że jego grą zachwycał się Massimo Sartori, były trener Andreasa Seppiego (zresztą sam Andreas podobno też zwrócił uwagę na nastoletniego rodaka). Jannik szybko trafił więc do akademii Riccardo Piattiego. To już gość, który jest bardzo znany w tenisowym świecie – prowadził m.in. Richarda Gasqueta, Ivana Ljubicicia, a przez pewien czas pomagał też Novakowi Djokoviciowi. 

Piatti był bardzo podekscytowany, gdy obserwował, jak gram. Obserwowało mnie wielu trenerów, słyszałem od nich, że świetnie gram i mogę do czegoś dojść. To pomogło mi w wyborze tenisa, wszyscy wydawali się pewni tego, co mówią – opowiadał Sinner.  

Jak odkryliśmy jego talent? Jeden z moich współpracowników powiedział mi o nim – wspominał Sartori. – Sinner trenował wtedy z Hebim Mayrem. Pojechałem go zobaczyć i niemal od razu powiedziałem mu, że ściągnę go do Piattiego. Cztery miesiące trwało, zanim mógł się zaprezentować Riccardo, bo ten był zawsze zajęty. W końcu zabrałem Jannika do niego bez wcześniejszego umówienia. Już po pięciu minutach Piatti wiedział, że chce go w akademii. Porozmawialiśmy z jego rodzicami, przekonaliśmy ich, żeby pozwolili synowi wyjechać. Szybko nam zaufali, wiedzieli, że trenowałem Seppiego. Sam Jannik też był do tego przekonany. 

Dodawał też, że współpraca z młodym Włochem była bardzo łatwa, bo ten był „pełen szacunku, cierpliwy i łatwo było z nim się obchodzić”. Tym bardziej, że – co w tenisie wcale nie jest tak częste – rodzice nie wtrącali się w pracę trenerów. Zresztą rzadko widuje się ich na meczach syna, raczej wolą oglądać je w domu. Na ogół wspierają go na odległość, wszelkimi możliwymi środkami, choć „pierwsze tygodnie po tym, jak pojechałem do akademii [miał 13 lat – przyp. red.] nie były dla nich łatwe”, jak mówił sam Jannik.  

Riccardo Piatti podsumowywał to wszystko jednak krótko: „to wspaniała rodzina”. 

Przełom  

Styczeń 2018. W życiu Jannika Sinnera to data niezwykle istotna. Właśnie wtedy zadebiutował w rankingu ATP. Zajmował 1592. miejsce. Pod koniec tamtego sezonu był już 551. Skok o tysiąc pozycji. Niezły wynik? Niezły. Ale wtedy jeszcze nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Bo Jannik – w przeciwieństwie do większości swoich rówieśników – właściwie kompletnie odpuścił sobie granie w turniejach juniorskich. Nigdy nie wszedł nawet do najlepszej setki juniorskiego rankingu. Trudno było mu to zrobić, bowiem od kiedy skończył 16 lat, gra tylko w profesjonalnych imprezach. 

Myślę, że ta decyzja o skupieniu się na grze wśród seniorów, jest jednym z powodów, przez który teraz – w wieku 18 lat – mogę zagrać w głównej drabince US Open. Wiedziałem, że będzie trudno, ale na to się zdecydowałem. Spodziewałem się, że zostanę dobrym tenisistą. Nie miałem i nie mam co do tego wątpliwości, ciężko na to pracuję. […] Zawsze patrzyłem na zawodników, którzy grali lepiej niż ja sam. Starałem się wchodzić na wyższy poziom, robiłem wszystko, żeby się tam znaleźć – mówił w 2019 roku.  

Podobnie o rozwoju podopiecznego opowiadali członkowie jego teamu, którzy przyznawali też jednak, że byli wręcz zaskoczeni tym, jak szybko Jannik wszedł na tak wysoki poziom. Ich plan zakładał bowiem, że to wszystko stanie się pół roku, może nawet rok później. Włoch te plany wyprzedził. Co o tyle ciekawe, że ówcześni trenerzy Jannika mówili przy każdej okazji, że szukali mu… jak najtrudniejszej ścieżki i wyzwań.  

Dlaczego? Bo uznali, że taka mogła go czegoś nauczyć. Gdyby ogrywał wszystkich rywali jak leci, prawdopodobnie nic by z tego nie wyniósł. A chodziło o to, by sprawdzić się pod presją czy w chwilach, gdy był zmęczony. Chcieli zrozumieć, jak daleko może posunąć ich podopieczny, ale też oni sami. Najpierw w Futuresach, potem na poziomie Challengerów, a w końcu w ATP.  

Stąd cieszyło ich, gdy młody Jannik na turnieju rangi ATP 1000 w Rzymie trafił na Stefanosa Tsitsipasa, który już należał wtedy do światowej czołówki. Wiedzieli, że prawdopodobnie odbiera mu to szansę na awans do kolejnej rundy, ale taki mecz stanowił wyzwanie, które warto było podjąć. Zresztą sam zainteresowany podzielał ich zdanie. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Naszym celem nie jest skupianie się na rankingu, choć moja obecna pozycja na pewno mi pomaga. Bardzo szybko awansowałem, jestem już w pierwszej setce. Nie jest łatwo sobie to uświadomić, ale czuję się z tym komfortowo – mówił Jannik na początku 2019 roku. A jego opiekunowie dodawali w tym samym czasie: – On jest budowany. Nie zwracamy uwagi na wyniki tak długo, jak widzimy, że się rozwija. Trenuje nie tylko tenisa, ale też kilka godzin dziennie ćwiczy inne rzeczy. Chcemy go wzmocnić. Mamy trzyletni program, który rozpoczęliśmy w 2017 roku. 

Przez pewien czas jednak nawet na poziomie turniejów Futures – trzeciej, najniższej tenisowej kategorii – Jannik potrafił przegrywać mecze w pierwszych rundach. Wystrzelił na początku sezonu 2019, gdy wygrał pierwszego w karierze Challengera, zresztą na włoskiej ziemi, w Bergamo. Po triumfie podniósł się o 222 pozycje w rankingu, stając się na najmłodszym zawodnikiem w TOP 500 – w końcu nie miał wtedy jeszcze nawet 18 lat.  

To fantastyczne uczucie. Trudno mi opisać moje emocje. Do Bergamo przyjechałem bardzo zrelaksowany, nie myślałem nawet o wygranej w turnieju. Wiedziałem jednak, że jestem na poziomie, który powinien pomóc mi rywalizować z każdym. Jeszcze w zeszłym sezonie, gdy grałem z kimś z najlepszej „500” rankingu, załączała mi się w głowie mentalna blokada. Nie potrafiłem ich pokonać. W Bergamo zrobiłem to po raz pierwszy, choć przed turniejem trenowałem tu ledwie godzinę. Bardzo pomogła mi publika, naładowała energią – mówił wówczas.  

Za tym sukcesem poszły kolejne, dzięki którym stopniowo wspinał się coraz wyżej. Jeszcze w październiku tego samego roku wdarł się – już jako osiemnastolatek – do najlepszej setki rankingu. Wcześniej zadebiutował w turnieju wielkoszlemowym, we wspomnianym US Open, gdzie lepszy w pierwszej rundzie okazał się od niego Stan Wawrinka. Ale to był tylko początek. 

„Każdy kraj chciałby mieć takiego tenisistę” 

Wiele osób nie mogło się Włocha w tamtym okresie nachwalić. Chris Evert, osiemnastokrotna mistrzyni wielkoszlemowa, mówiła, że „Jannik gra tak dojrzale, jakby jego miejsce było na największych kortach, nie zna strachu”. John McEnroe powtarzał, że Włocha stać w przyszłości na triumf w wielu turniejach wielkoszlemowych. Oboje porównywali też jego pewność siebie i nastawienie do młodych Rafy Nadala czy Rogera Federera. To drugie musiało szczególnie cieszyć Jannika, bo to Szwajcar był jego idolem. Zresztą Roger też go chwalił. 

Lubię w nim szczególnie to, że osiąga właściwie taką samą szybkość zagrań z forehandu i backhandu. Myślę, że wiele razy zobaczymy go w najważniejszych meczach. To ekscytujący zawodnik, ale też świetny dzieciak, zawsze miło zobaczyć takie połączenie – mówił Federer, który zaprosił też Jannika do wspólnych treningów. Z wyników Jannika, cieszyli się też, co naturalne Włosi. Również jego koledzy po fachu: 

Każdy kraj chciałby mieć takiego tenisistę, wchodzącego w młodym wieku, z wielkim potencjałem, nawet na wygranie turniejów wielkoszlemowych. Ma 18 lat, wszystko może się zdarzyć. Ale jego potencjał powinien pozwolić mu osiągnąć wielkie rzeczy – mówił Andreas Seppi. Z kolei Paolo Lorenzi, dodawał: – Gra bardzo, bardzo dobrze. Trenowałem z nim już rok temu. To świetny gość, to najważniejsze. Jest bardzo młody, we wszystkim może się jeszcze poprawić. Na korcie imponuje nastawieniem. Bardzo się poprawił w niemal każdym aspekcie. Zawsze skupia się na tym, co ma zrobić, żeby się rozwinąć. 

Dowodem na wielkie możliwości Jannika stał się kończący dla niego sezon 2019 turniej Next Gen. To impreza gromadząca siedmiu najlepszych tenisistów poniżej 22. roku życia, a do tego jednego z dziką kartą. Jannik dostał się tam jako osiemnastolatek, ale głównie dlatego, że był reprezentantem gospodarzy. W rankingu wysoko notowanych zawodników w tym wieku było bowiem zatrzęsienie. I mimo że po drodze z udziału w imprezie wycofało się trzech tenisistów (Stefanos Tsitsipas, Felix Auger-Aliassime i Denis Shapovalov), to i tak zabrakło w niej miejsca dla Sinnera. Stąd dzika karta, dzięki której Włoch stał się też reprezentantem XXI wieku – był jedynym tenisistą w stawce, który urodził się już w 2001 roku. 

Imprezę, wbrew wszelkim przewidywaniom, wygrał. W meczu otwarcia pokonał znacznie bardziej doświadczonego i od dawna znanego w tenisowym świecie Francisa Tiafoe. Po przegranej pierwszej partii wziął się w garść i w trzech kolejnych ogrywał Amerykanina 4:2 (w Next Gen gra się do czterech gemów w secie). Szwedowi Mikaelowi Ymerowi nie pozostawił złudzeń, ogrywając go 4:0, 4:2, 4:1. Dopiero w ostatnim spotkaniu grupowym uległ Ugo Humbertowi, ale nie miało to żadnego wpływu na jego awans do półfinału. Żeby było ciekawiej  – zwycięstwo nic też nie dało Francuzowi, nie wyszedł z grupy. 

W półfinale Miomir Kecmanović postawił mu się, ale tylko w pierwszym secie. Potem – podobnie jak w meczu z Tiafoe – na korcie swoje grał już tylko Sinner. Wydawało się, że jest nie do ruszenia. Cokolwiek by się nie działo, nic nie było w stanie go wybić z rytmu. Niosła go własna dobra gra, okoliczności i włoska publika.  

Fani w Mediolanie są niewiarygodni. Dziś chciałem sprawić prezent swojemu trenerowi, który obchodzi urodziny. Mam nadzieję, że kolejny dam mu w finale. Na początku meczu nie czułem się dobrze. Kecmanović grał bardzo dobrze i agresywnie. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, więc jestem szczęśliwy, że ostatecznie wygrałem – mówił Sinner. 

Wygrał też w finale z Alexem de Minaurem, który po raz drugi z rzędu przegrał wówczas mecz o tytuł. W tym starciu Włoch nie pozwolił sobie ani na chwilę dekoncentracji. Wygrał w trzech setach, rywalowi oddał pięć gemów.  

Jestem zaskoczony, to był dla mnie niewiarygodny tydzień. Wszyscy ci zawodnicy są niesamowitymi tenisistami. Byłem ostatnim z nich, rozstawionym z ósemką. Po prostu próbowałem wykorzystać szansę. Jestem szczęśliwy z powodu swojej gry. Grało mi się inaczej, bo po raz pierwszy czułem takie wsparcie publiczności i zainteresowanie mediów. Cieszę się tym. Nie wiem czy Federer albo Nadal wciąż się tym cieszą, ale ja jestem młody, więc to chyba okej – opowiadał dziennikarzom po finale. 

A Alex de Minaur mówił, że Sinner to wciąż ten sam dzieciak, którym był przed tym turniejem. Twardo stąpający po ziemi i skromny. Australijczyk wróżył mu też, że przed nim kolejne wielkie sukcesy. I zdecydowanie miał rację, choć pewnie wolałby, żeby to nie jego Włoch ograł kilka lat później, sięgając po pierwszy tytuł ATP 1000.  

Jannik i tak trochę się jednak na niego naczekał.  

Zerwać łatkę talentu, a przykleić mistrza

Kolejne lata to u Jannika dość standardowa historia. No, może poza tym, że jego rozwój wyhamowała pandemia, bo trafiła się akurat tuż po największym sukcesie w karierze Włocha. Jak wszyscy inni tenisiści, tak i on musiał więc przekoczować ten okres czy to w domu, czy w ośrodku treningowym i tam czekać na wznowienie turniejów. Zresztą jemu mogło być podwójnie trudno, wszyscy wiemy, jak pierwsze miesiące COVIDU w Europie doświadczyły właśnie ojczyznę Jannika.  

Samego Sinnera na szczęście już nie. Dlatego, gdy w końcu można było wrócić do rywalizacji, Włoch wydawał się pełen energii. Na Roland Garros dotarł do wspomnianego już ćwierćfinału, przeskoczył dzięki temu do najlepszej „50” rankingu ATP. A potem zagrał jeszcze w kilku imprezach, z których szczególnie ważny stał się dla niego turnieju w Sofii. Tam zdobył pierwszy tytuł w głównym cyklu, stając się najmłodszym zawodnikiem z trofeum ATP od Keia Nishikoriego w 2008 roku.  

To coś specjalnego, wygrać taki turniej. Czułem się w tym tygodniu naprawdę dobrze. Takie finały, w których wygrywa się po tie-breaku trzeciego seta, są dużo lepsze, niż te, w których wygrywa się szybko i łatwo. Jestem szczęśliwy i zadowolony z tego, jak udało mi się utrzymać koncentrację. To coś pięknego – mówił Jannik.  

W kolejnym sezonie trofeów było więcej. Pierwsze trafiło się już na samym początku, gdy wygrał w Melbourne. Potem był finał w Miami (przegrana z Hubertem Hurkaczem), a w drugiej części sezonu wygrane w Waszyngtonie (pierwszy rangi ATP 500), znów w Sofii i w Antwerpii. Cztery tytuły w rok. Świetny wynik, jak na kogoś, kto właśnie w tamtym sezonie kończył 20 lat.  

Jannik imponował już wtedy dojrzałością, ale też sposobem gry. Przywoływanym już backhandem był w stanie zaskoczyć każdego rywala. Jego ofensywny styl też dawał znakomite skutki i to niezależnie od nawierzchni, choć najlepiej sprawdzał się raz, że na twardej, a dwa – w hali. Zresztą to coś nabytego, Sinner przez lata trenował głównie na szybkich kortach, często właśnie pod dachem. W przeciwieństwie do wielu innych włoskich tenisistów, preferuje je, a nie mączkę, która we Włoszech jest najpopularniejsza. 

Choć, co widać, na ziemi też grać potrafi. Problemów nie sprawia mu również trawa. Generalnie – pod tym względem jest tenisistą kompletnym, o bardzo uniwersalnych umiejętnościach. Przez kilka ostatnich sezonów znacząco rozwinął forehand, którego skuteczność i regularność wcześniej nieco odstawały od backhandu. Poprawił serwis. Coraz lepiej i pewniej gra przy siatce.  

Przede wszystkim jednak – nie pęka na robocie. 

O ile przez lata w najważniejszych meczach, z najlepszymi rywalami, zawsze mu czegoś brakowało, o tyle teraz jest gotów na wygrane, co pokazywał z Miedwiediewem czy Djokoviciem. Wydaje się też, że poprawił znacząco swoją grę w defensywie, a to ważne, bo choć ofensywnie grający tenisiści często są najbardziej widowiskowymi, to korty przez ostatnie lata czy nawet dekady, stopniowo zwalniano. I teraz często premiują tych zawodników, którzy potrafią utrzymać piłkę w grze i dużo pobiegać w okolicy linii końcowej. 

Możliwe, że w dłuższej perspektywie pomogła mu w tym zmiana szkoleniowca. W 2022 roku rozstał się bowiem z Ricardo Piattim. Zresztą w bardzo dobrych stosunkach, obaj wylewnie podziękowali sobie za współpracę i nadal utrzymują kontakt. Obecnie pracuje z Simone Vagnozzim i Darrenem Cahillem. Pierwszy z nich wyjaśniał, jak wygląda organizacja pracy w zespole: 

Normalnie jesteśmy tu obaj z Darrenem. Czasem jednak na turnieje z Jannikiem jeździ tylko jeden z nas. Ja odpowiadam za techniczne aspekty gry. Mamy też dwóch trenerów przygotowania fizycznego, którym pomagam. Po ich sesjach treningowych, idziemy na kort, zwykle pograć z innym zawodnikiem przez jakieś półtora godziny. Po wszystkim mamy jeszcze godzinę sesji technicznych. Wszyscy świetnie się rozumiemy – mówił. Co do roli Cahilla, o której wspomniał tylko ukradkiem – sam Darren twierdził, że odpowiada głównie za mentalne aspekty gry i przygotowanie do najważniejszych punktów, ale stara się pomagać całemu teamowi. 

Końcówka tego sezonu pokazała, że to ewidentnie działa. I jeśli będzie tak nadal, to kto wie, czy Jannik już za rok nie wespnie się jeszcze wyżej. Gdzieś na miejsce tuż obok dobrego kolegi i rywala.  

Rywalizacja na lata? 

Sinner już teraz jest jednym z najlepszych tenisistów świata. Ma podpisane wielkie kontrakty sponsorskie – w typowo włoskim stylu, zgłosiły się do niego między innymi Rolex, Alfa Romeo, Gucci czy Lavazza – a nawet własny fanklub – Carota Boys. Czyli po prostu… Marchewkowych Chłopców. Ci wzięli swoją nazwę od tego, że przy okazji jednego z meczów Sinner w czasie przerwy między gemami podjadał marchewkę. 

Ale wiadomo, rude włosy Włocha też robią swoje. 

W tym sezonie Carota Boys byli właściwie na wszystkich najważniejszych meczach Sinnera, ubrani na pomarańczowo albo w ogóle w marchewkowe kostiumy. Ba, Włocha finalnie spotkali, a on cieszył się z takiego dopingu. – To wiele dla mnie znaczy. Miło jest widzieć ich za każdym razem, gdy gram. Obserwuję ich w social mediach, widzę ich filmiki, bardzo mnie bawią. Nasza znajomość dopiero się zaczęła. Trochę różnią się od reszty fanów, ale to fajne. Jestem szczęśliwy, że ich mam – mówił Włoch.  

Jannik ma więc coraz więcej wygranych turniejów. Ma wielkie umowy sponsorskie. Ma też oddanych (i niecodziennych) fanów. Czego mu brakuje? Tego, co ma Carlos Alcaraz – wielkoszlemowych tytułów. To główna różnica między nimi, dwójką najlepszych tenisistów urodzonych już w XXI wieku. I choć to Alcaraz jest młodszy, to on jednak jako pierwszy wszedł na szczyty, na ubiegłorocznym US Open. 

Zresztą, co istotne, po drodze musiał pokonać Jannika. I był to mecz absolutnie fenomenalny. Spotkali się wówczas w ćwierćfinale, zagrali pięć setów, a wszystko trwało 5 godzin i 15 minut. Ostatnią piłkę rozegrali o 2:50 w nocy czasu nowojorskiego. – Szczerze? Nie mam pojęcia, jak to wygrałem – mówił po spotkaniu Alcaraz. Jannik z kolei dodawał, że to mecz, który przez jakiś czas będzie go boleć.  

Po spotkaniu obaj się wyściskali, a komentatorzy stwierdzili, że słusznie, bo podanie sobie rąk to byłoby po takim starciu za mało. Byli w końcu blisko ustanowienia rekordu – tylko mecz Stefana Edberga z Michaelem Changiem w 1992 roku, był dłuższy w całej historii US Open (5:26).  

Dla Jannika i Carlosa było to czwarte starcie w ich karierach. Ale pierwsze o takim znaczeniu – Alcaraz wygrał potem przecież cały turniej. Wcześniej Włoch z Hiszpanem mierzyli się w turnieju ATP 1000 w Paryżu (w 2021 roku, wygrał Carlos), w IV rundzie Wimbledonu (2022, wygrał Jannik) oraz finale imprezy ATP 250 w chorwackim Umag (wygrał Jannik).  

Na US Open Carlos wyrównał stan tej rywalizacji, a już w tym sezonie – w Indian Wells – wyszedł na prowadzenie. Włoch jednak odpowiedział przy następnej okazji, w Miami, i znów zrobiło się 3:3. Jak na razie ostatnie słowo należało do Jannika, który w półfinale turnieju w Pekinie w dwóch setach ograł Hiszpana. Od tamtej pory się już nie zmierzyli, Sinner prowadzi więc 4:3 (na poziomie ATP, w przeszłości grali też w Challengerze, gdzie lepszy był Carlos, tego jednak na ogół nie wlicza się do takich statystyk). 

Sinner częściej grał tylko ze Stefanosem Tsitsipasem (ośmiokrotnie 3:5) i Daniiłem Miedwiediewem (dziewięć razy, 3:6). Carlos z nikim, tyle samo spotkań rozegrał wyłącznie z Alexandrem Zverevem. Ma z Niemcem zresztą identyczny bilans, co z Jannikiem. Sascha to jednak zawodnik starszy od obu, rocznik 1997. Znacznie bardziej doświadczony, z lat 90., a więc właściwie z innej tenisowej generacji. I choć najpewniej jeszcze przez wiele sezonów będzie w okolicach szczytu, to gdy eksperci typują największe potencjalne tenisowe rywalizacje na kolejne lata, niezmiennie stawiają na Alcaraza z Sinnerem. 

I to nie może dziwić. Właściwie każdy mecz Hiszpana i Włocha to prawdziwe widowisko. Obaj grają fantastyczny tenis, są znakomicie przygotowani fizyczne i w meczach bezpośrednich wspinają się na wyżyny umiejętności. Jedyna różnica między nimi jest właśnie taka, że Carlos ma już dwa Wielkie Szlemy w dorobku, z kolei Jannik nie był jeszcze w finale. 

Ale kto wie, może przyszły rok to zmieni? Szanse na to wydają się duże.

SEBASTIAN WARZECHA 

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Tenis

Polecane

„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

redakcja
0
„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

Komentarze

1 komentarz

Loading...