Goncalo Feio nie jest już trenerem Motoru Lublin. Jego półtoraroczna przygoda z tym klubem była szalona i nie jest to żadne wyolbrzymienie – ze świecą szukać miejsca, w którym w tym czasie codzienne funkcjonowanie było bardziej intensywne niż w Motorze. Afera goniła aferę, towarzyszyły temu sukcesy sportowe, ale koniec mógł być tylko jeden. Każdy, kto śledził karierę Portugalczyka, wiedział, że w pewnym momencie po prostu przedobrzy.
Feio opuszcza pierwszoligowca walczącego o drugi awans z rzędu w absurdalnym momencie. Może i przy słabszych wynikach, ale wciąż będąc w ligowej czołówce z realnymi szansami na Ekstraklasę. Goncalo schodzi z pokładu zaraz po tym, jak namówił Zbigniewa Jakubasa do zainwestowania sporych pieniędzy w budowę drużyny na własną modłę, chwilę po ciekawych transferach, które znacząco zwiększymy szanse lublinian na ostatecznych sukces.
Portugalczyk podał się do dymisji w momencie, w którym żaden racjonalny szkoleniowiec nie zdecydowałby się na taki krok. Miał za sobą właściciela klubu, kibiców, szatnia też tolerowała jego wybuchowy charakter, bo fachowcem był dobrym i uczciwym. Zabrakło mu tylko jednej rzeczy, która nieustannie rzuca mu kłody pod nogi trenerskiej kariery.
Głowy na karku.
Goncalo Feio odchodzi z Motoru Lublin. Znów w atmosferze konfliktu
Dymisja Goncalo Feio nie jest pierwszym tego typu zagraniem. Ludzie z Lublina donosili, że Portugalczyk dość regularnie stosował taki szantaż w rozmowach o przyszłości swojej i klubu. Tak było rok temu, gdy przecież jego odejście zostało nawet ogłoszone. Wówczas mówiło się o problemach w negocjacjach o przedłużeniu jego umowy, tym razem rozbiło się o tę samą kwestię. Zbigniew Jakubas może i Goncalo Feio bronił, widząc w nim człowieka, który gwarantuje mu sukces. Stosował jednak sprytną taktykę — trzymał go krótko, nie dał mu długiej umowy, żeby w jakimś stopniu kontrolować odpały Portugalczyka.
Nic dziwnego, w końcu dopiero co otrzymał on „zawiasy” od federacji, która rozważała wykluczenie go ze środowiska po tym, jak zaatakował prezesa klubu, rozcinając mu brew rzutem kuwetą i zwyzywał rzeczniczkę prasową Motoru. Widmo wiszącej nad nim kary nie przeszkodziło mu jednak pochwalić się tym, że wpadł do szatni sędziego po meczu z Polonią Warszawa i rzucił, że arbitrzy skręcili jego zespół. Nie rozumiał tylko, czemu po czymś takim sędzia nie podał mu ręki.
Goncalo Feio najwidoczniej w świecie myślał jednak, że i on ma jakieś asy w rękawie. Że Zbigniew Jakubas tak tylko się przy negocjacjach wygłupia i w końcu parafuje z nim nowy kontrakt. Portugalczyk był tak bardzo pewien tego, że jego zajebistość sprawia, iż właściciel pierwszoligowca nie widzi innej możliwości działania w tym biznesie, niż dalsza podróż pod rękę z Feio, że gdy znów postraszy go odejściem, ten ugnie się i spełni wszystkie jego zachcianki.
Okazało się, że przelicytował. Jakubas może i go bronił, ale jako weteran biznesu wie, że wszystko ma swoje granice. Mając w sztabie utalentowanych ludzi — takich jak dotychczasowy asystent Goncalo Mateusz Stolarski — nie musiał uzależniać się od toksycznej osoby, która co jakiś czas wybucha w niezrównoważony i niekontrolowany sposób. Kiedy Feio stwierdził, że jeśli właściciel nie spełni jego żądań, odejdzie z klubu, Jakubas zaskoczył go, odpowiadając:
– W porządku, do widzenia.
Fani Motoru Lublin naiwnie bronili Goncalo Feio. On się na nich wypiął
Najbardziej zdezorientowani w tym wszystkim mogą być kibice Motoru Lublin, których Goncalo Feio zapewniał o swojej dozgonnej miłości; z którymi bratał się oficjalnie i mniej oficjalnie; którzy bronili jego honoru zacieklej od samego Portugalczyka. Nie zwracali oni uwagi na alarmy, które wyły, gdy tylko uchylało się drzwi do przeszłości ich trenera. Za nimi skrywa się kartoteka, z której jasno wynika, że Feio nie poważa nikogo i niczego. Nie ma absolutnie żadnej świętości, na którą nie podniesie ręki, której nie wystawi w momencie, w którym wpadnie w kolejną furię.
Przypomnijmy, bo przypominać o tym co jakiś czas trzeba:
- oplucie ochroniarki w czasach pracy w Wiśle,
- prowokowanie bójki z trenerem ze sztabu Lecha,
- awantura z członkiem własnego sztabu w Rakowie,
- no i najnowsze: znokautowanie prezesa Motoru.
W każdym miejscu pracy Goncalo Feio wywoływał konflikty, afery i awantury. Mimo to kibice Motoru Lublin stanęli za Goncalo Feio murem. Wieszali psy na bogu ducha winnej rzeczniczce prasowej, która od lat była zwykłym, szarym pracownikiem, związanym w mniejszym lub większym stopniu z klubem. Zbesztali byłego prezesa, Pawła Tomczyka, który także nosił Motor w sercu i który swoimi działaniami bynajmniej nie pokazywał, że to hasełko pozwala mu pasożytować na klubie. Po prostu nie dogadywał się z Feio, jak dziesiątki innych osób, niekoniecznie ze swojej winy.
Fani z Lubelszczyzny uwierzyli, że tylko Feio tak naprawdę kocha ich klub, cała reszta mu w tym przeszkadza. Naiwnie skandowali „Motor United”, odwołując się do tego, jak to Portugalczyk wszystkich wokół siebie zjednoczył.
Ok, może i zjednoczył. Gdy było mu to na rękę. Kiedy przestało, nawet się nie zastanawiał i po prostu całą tę ekipę wystawił w momencie, gdy Motor naprawdę mógł zbudować coś fajnego. To koniec, jakiego można było się spodziewać i — z całą sympatią do lublinian, bo żadnej osobistej urazy do tego klubu nikt z nas nie ma — koniec, na jaki zasłużyli. Nauczka na przyszłość, że hasło „może i wariat, ale swój” nie istnieje.
Wariat to wariat. Prędzej czy później to udowodni. Szkoda, że zapomnieli o tym w PZPN, gdy machnęli ręką na jego przewinienia i jak gdyby nigdy nic przyznali mu najważniejsze uprawnienia trenerskie w Polsce.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Bayern, Chelsea i Stal Rzeszów. Jak pierwszoligowiec inwestuje w analizę danych?
- GKS Katowice ma 60 lat. „Od dwóch dekad jest stagnacja. Liczymy na odmianę”
- VAR zabija futbol. Sędziować mogłaby nawet moja teściowa
- Przejmij stery w Zagłębiu Sosnowiec, zamiast kupować starego Peugeota na części
- Od Realu Madryt do Znicza Pruszków. Czy Mariusz Misiura i jego pomysły podbiją Polskę?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix