Na początku występował w obronie. Jego ojciec był sędzią i on sam, obok grania w piłkę, też zapisał się na kurs na arbitra. Ale wolał strzelać gole. Dużo goli, jak teraz dla Wisły Kraków. – Nie rozumiem, dlaczego na inne stadiony nie wpuszcza się naszych kibiców – mówi Angel Rodado. W rozmowie z Weszło hiszpański napastnik opowiada o kulisach wywalczenia Pucharu Polski, tłumaczy, dlaczego został w Wiśle mimo braku awansu, opisuje swoje początki oraz najlepszych piłkarzy, z którymi oraz przeciwko którym grał.
Jakub Radomski: To twój najlepszy sezon w karierze? Pytam o to, patrząc na liczby, które imponują: 37 meczów, 27 goli i 10 asyst dla Wisły we wszystkich rozgrywkach.
Angel Rodado, napastnik Wisły Kraków: Myślę, że tak. Miałem też okazję, pierwszy raz w karierze, zagrać w europejskich pucharach. Jestem dumny, że reprezentowałem Wisłę w Europie, choć teraz najważniejsze jest zrealizowanie celu, jakim jest wywalczenie w końcu awansu do Ekstraklasy.
Jak oceniasz szanse?
Na początku sezonu mówiliśmy sobie, że chcemy uzyskać bezpośredni awans, czyli zająć jedno z dwóch pierwszych miejsc. Teraz, jeżeli nawet wygramy wszystkie pozostałe mecze, to może się nie udać. Nie wszystko jest w naszych rękach, ale mamy duże szansę zakwalifikować się do barażów. W nich łatwo nie będzie, ale Wisła zasługuje na miejsce w najwyższej lidze.
𝗚𝗢𝗟𝗘𝗔𝗗𝗢𝗥 🇪🇸⚽
Angel Rodado… przecież to nie wypada, żeby taki piłkarz grał w 1. Lidze! pic.twitter.com/f5qy4tMZ2u
— TVP SPORT (@sport_tvppl) February 22, 2025
Jesteś w Wiśle od 2022 roku, w samej pierwszej lidze rozegrałeś 84 mecze. W sumie zdobyłeś dla tego zespołu 63 gole. Który był najważniejszy?
Mam nadzieję, że ten najważniejszy jeszcze przede mną. Może padnie 1 czerwca, w finale barażów? Na tę chwilę najbardziej cenię bramkę na 2:1, którą strzeliłem w dogrywce finału Pucharu Polski z Pogonią Szczecin. To w ogóle był mecz, którego nigdy nie zapomnę.
Do dziś mam w głowie moment, w którym Eneko Satrustegui wyrównał na 1:1 w doliczonym czasie gry. Najpierw wielka radość, później chwila niepewności. Myśl, że sędziowie mogą się czegoś doszukać. Kiedy jednak arbiter uznał tamtą bramkę, była euforia. Chwilę później myśl: „Udało się, mamy dogrywkę”. Czułem, że rzuty karne będą niepotrzebne, bo widziałem, jak nasza drużyna urosła, jak nabrała pewności siebie, a jednocześnie Pogoń w tamtym momencie była ewidentnie jak bokser, który dostał bardzo mocny cios w twarz.
Wisła tak już ma. To nie był jedyny raz, kiedy walczyła do końca i strzelała gola w ostatnich minutach. Dobrze gra się w zespole, który zawsze wierzy w sukces i walczy do końca.
Rodado cieszący się z wywalczenia Pucharu Polski
Wtedy na Stadionie Narodowym był komplet widzów. Kilkanaście dni temu twój zespół uległ w tym miejscu 0:1 Jagiellonii w meczu o Superpuchar, ale na trybunach zasiadło jedynie 11 tysięcy osób. Raziły te pustki.
To prawda. Nie mogłem wystąpić, ze względu na kontuzję i byłem jednym z tych 11 tysięcy ludzi. Rozglądałem się naokoło i mówiłem: „Na meczu z Pogonią było zupełnie inaczej”. To nawet nie była podobna atmosfera. Dużo ciszej, inaczej, choć akurat nasi kibice nie zawiedli i dopingowali zespół. Szkoda tej porażki. Uważam, że Wisła przegrała, ale pokazała w tamtym spotkaniu charakter. Koledzy grali nieźle, momentami po prostu brakowało szczęścia.
Jak ciężko gra się spotkania wyjazdowe w I lidze bez wsparcia waszych kibiców? Przypomnijmy – są oni bojkotowani na innych stadionach.
Próbujemy się odciąć i o tym nie myśleć. Skupiać się tylko na grze, a nie na tym, że brakuje nam wsparcia kibiców. Gdy je masz, jest łatwiej: chętniej się biega czy poświęca. Szczerze? Nie rozumiem tej sytuacji. Wiem mniej więcej, jaka jest przyczyna, choć nie zagłębiałem się w to dokładnie. Ja jestem od grania w piłkę. Cieszę się, że działacze Termaliki wyłamali się i zaprosili teraz kilkuset naszych kibiców na stadion. Jednocześnie nie rozumiem, dlaczego na innych stadionach nie chciano się na to zgodzić.
Czujesz się ulubieńcem kibiców Wisły?
Myślę, że tak. Zdarzają się różne miłe sytuacje.
Na przykład?
Ludzie mnie rozpoznają, zatrzymują się nagle, proszą o zdjęcie. Zdarza się, że kibice przekazują mi jakieś swoje dzieła. Czuję wtedy, że muszę być dla nich kimś, coś znaczyć i że uważają mnie chyba za dobrego piłkarza i jednocześnie takiego samego człowieka. Najbardziej wzrusza mnie, gdy dzieci wręczają mi rysunki przedstawiające mnie kopiącego piłkę. Było kilka takich sytuacji.
Gdy w ubiegłym sezonie Wisła miała jeszcze szanse na awans do Ekstraklasy, widziałem wypowiedź twojego agenta. Powiedział, że gdyby nie udało się wywalczyć promocji, ciężko będzie zatrzymać cię w Krakowie. Ale Wisła nie awansowała do elity, a ty jednak zostałeś.
To wynikało z kilku przyczyn. Po pierwsze, świetnie się czuję w Wiśle. Początki w Krakowie nie były łatwe, ale teraz czuję, że ludzie mnie uwielbiają, wspierają, a wszystkim w klubie na mnie zależy. Pokochałem ten zespół, moi bliscy mają podobne odczucia. Doceniam to. Poza tym, okazało się, że zostanę ojcem. Zaczęliśmy się nad tym wszystkim zastanawiać i doszliśmy do wniosku, że najlepszą opcją będzie pozostanie w Wiśle.
Słyszałem, że miałeś oferty z Lecha Poznań, Rakowa Częstochowa i Widzewa Łódź.
Te kluby były zainteresowane, zgadza się, ale według mojej wiedzy nie złożyły żadnej konkretnej oferty.
Angel Rodado
Która oferta była najpoważniejsza?
Latem miałem dwie konkretne – z Neftczi Baku i włoskiej Brescii. Uważam jednak, że podjąłem właściwą decyzję.
Porozmawiajmy o twoich początkach. W jakim wieku zacząłeś grać w piłkę?
Wcześnie. Miałem chyba cztery lata, gdy tata wziął mnie na pierwszy trening. Ten klub nie był za dobry. Grałem w nim z chłopakami dwa razy starszymi od siebie. Większość miała osiem lat. Niektórych może to dzisiaj zdziwić, ale na początku byłem obrońcą.
Lubiłeś to?
Gdy jesteś tak mały, tak naprawdę niewiele rozumiesz. Nie miało dla mnie znaczenia, czy to obrona czy linia pomocy. Kiedy tylko pojawiała się piłka, byłem szczęśliwy. Choć nie ukrywam, że cieszyłem się, gdy po pewnym czasie ustawiano mnie bardziej z przodu, aż w końcu skończyłem jako napastnik.
Twój tata był sędzią piłkarskim, prawda? I chyba cię mocno zainspirował.
Zgadza się. Nie dość, że grałem w piłkę, to jeszcze jako młody chłopak zapisałem się na kurs sędziowski. Zajmowałem się tym od 13. do chyba 19. roku życia. Prowadziłem mecze dzieciaków. To było wspaniałe doświadczenie, które pozwoliło mi spojrzeć na piłkę nożną z innej perspektywy.
Co sądzisz o poziomie sędziowania w Polsce?
Jest dość dobry. Sędziowie popełniają błędy, to oczywiste, ale jedna zła decyzja nie może zmienić całościowej opinii. Wisła ma szczęście, kiedy nasz mecz prowadzi Szymon Marciniak. Uwielbiam go w akcji. Podoba mi się, jak zarządza tempem gry i jak radzi sobie z problemami na boisku. Ale inni też dają radę.
Mecz Ruch – Wisła (0:5). Na pierwszym planie Rodado, na drugim Szymon Marciniak
Kto był twoim pierwszym piłkarskim idolem?
Pochodzę z Majorki, więc cię nie zaskoczę: Samuel Eto’o. Był wtedy napastnikiem Mallorki, występującej w Primera Division. Jeżeli jesteś młodym chłopakiem, grającym w piłkę, żyjącym na wyspie, mającej swój klub na najwyższym poziomie, totalnie identyfikujesz się z jego gwiazdami. Podziwiałem też Daniela Guizę. Na nasz stadion przyjeżdżali najlepsi piłkarze świata – Leo Messi czy Cristiano Ronaldo – ale mimo to patrzyłem zwłaszcza w stronę piłkarzy mojego klubu. Chciałem być taki jak oni i też kiedyś zagrać w LaLiga.
Na razie się nie udało. Kiedy byłeś najbliżej rozegrania meczu w najwyższej hiszpańskiej lidze?
Ciężko powiedzieć. Gdy uczyłem się grania w akademii Mallorki, czułem, że mam szansę dostać się na stałe do pierwszej drużyny, ale to nie wyszło. Trenowałem z nią tylko. Przeniosłem się do Ibizy, wywalczyłem z nią awans do Segunda Dvision. I wtedy nadeszło wypożyczenie do Barcelony B. Trafiłem tam z pełną świadomością, że wypromowanie się do pierwszego zespołu Barcelony jest prawie nierealne. Wróciłem do Ibizy, nie miałem tam wyjątkowo mocnej pozycji i wtedy podpisałem umowę z Wisłą.
Nie mam dziś myśli w stylu: „Muszę koniecznie jak najszybciej zagrać w LaLiga”. Być może to kiedyś się wydarzy, ale w tej chwili skupiam się na celu, jakim jest awans do Ekstraklasy.
A gdy patrzysz wstecz, to jak myślisz – dlaczego nie zrobiłeś większej kariery w Hiszpanii?
W piłce często jest tak, że wydaje ci się, że zasługujesz na więcej, ale nie dostajesz tego. Czasami znaczenie ma szczęście, przypadek. Jakiś jeden wybór w odpowiednim momencie. Ale ja jestem zadowolony z mojej kariery, mając jednocześnie nadzieję, że pójdę jeszcze wyżej. Już wcześniej, zanim przeniosłem się do Wisły, miałem ochotę spróbować swoich sił za granicą. Wtedy nie wypaliło, ale udało się w 2022 roku i uważam, że przenosiny do Polski stanowiły duży i ważny krok w mojej karierze.
Kto robił największe wrażenie w Barcelonie B?
Gavi i Alejandro Balde. Niezwykle intensywni zawodnicy z wielką jakością. Ale tam było więcej bardzo ciekawych zawodników. Grałem z Ezem Abde, który teraz jest w Betisie, czy Ferranem Jutglą, obecnie zawodnikiem FC Brugge. Większość chłopaków z tamtej ekipy gra na profesjonalnym poziomie, a niektórzy w bardzo mocnych klubach. To super uczucie, że miałem okazję z nimi grać, ale w innych klubach też trafiałem na świetnych graczy.
Rodado cieszący się z gola
W Ibizie moim klubowym kolegą był Marco Borriello – facet, który w 2007 roku wygrał Ligę Mistrzów z Milanem. Robił duże wrażenie, było po nim widać olbrzymie doświadczenie. W Mallorce natomiast był taki gość z Francji: nazywał się Enzo Lombardo i wszyscy byliśmy przekonani, że zrobi wielką karierę. Był nie do zatrzymania. Poważnie – w każdym meczu znakomity. Niestety, przez bardzo długi czas leczył kontuzje i dziś występuje tylko w lidze malezyjskiej.
Jest jeszcze jeden wyjątkowy piłkarz, na którego trafiłem. To oczywiście Kuba Błaszczykowski, legenda Wisły i całej polskiej piłki.
A kto był najlepszym zawodnikiem, przeciwko któremu grałeś?
Frenkie de Jong, zdecydowanie. Gdy byłem w Ibizie, mierzyliśmy się z Barceloną w Pucharze Króla. Prowadziliśmy nawet 1:0, ale oni strzelili nam dwa gole w ostatnich kilkunastu minutach. Zakochałem się wtedy w jego grze. To, co robił de Jong, było niezwykłe. Za każdym razem, kiedy dotykał piłkę, wymyślał coś innego i świetnego. Patrzyłem na to i mówiłem w myślach: „Wow, co za magik”.
Myślisz czasami o tym, co będziesz robił po zakończeniu kariery?
Na razie skupiam się na karierze piłkarskiej. Mam nadzieję, że jeszcze trochę lat pogram na wysokim poziomie. A później? Interesuję się psychologią, czytam o tym, rozpocząłem studia na tym kierunku. Być może będę chciał być kimś w rodzaju trenera mentalnego.
Słyszałem, że lubisz też czytać książki.
Zgadza się. Czytam bardzo różne rzeczy: o rozwoju osobistym, ale też powieści i biografie. Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie książka Robina Sharmy „Lider bez tytułu”. Opowiada o tym, jak dbać o siebie, ale jednocześnie być przywódcą dla innych. Pewne rzeczy przydają się na boisku. Czytałem też prawie wszystko Carlosa Ruiza Zafona. Mocno przeżywałem jego śmierć kilka lat temu, tym bardziej, że nie odszedł w podeszłym wieku (Zafon miał 55 lat – przyp. red.).
Lubię też książki, pokazujące jak z niczego można odnieść wielki sukces, jak ta opowiadająca o rozwoju firmy Nike. Z niej też pewne rzeczy można z powodzeniem przenieść do piłki.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:
- Były skaut Arsenalu: “Każdy klub chciałby mieć Kiwiora”
- Wąsy, złamana noga i sprzedane mecze. Wesołe czasy Kowala w Sewilli
- Odmieniec i pracoholik. Droga Adriana Siemieńca z Czeladzi do Sewilli