Reklama

Janczyk: Pucharowa przygoda Lecha Poznań – lek na mdłości wywołane polską piłką

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 marca 2023, 17:40 • 6 min czytania 44 komentarzy

Korupcja w niższych ligach. Afera premiowa. Patologie w miejskich klubach, które wypływają jedna po drugiej. Rasistowskie wybryki na trybunach. Absurdy na budowach stadionów. Trener rozbijający głowę prezesa i właściciel klubu tłumaczący go tym, że przecież zawsze się trochę bije, nawet żonę. Polska piłka nie jest w pełni zdrowa. Polska piłka potrafi wywołać mdłości. Dlatego tym bardziej doceńmy odskocznię w postaci pucharowej przygody Lecha Poznań.

Janczyk: Pucharowa przygoda Lecha Poznań – lek na mdłości wywołane polską piłką

Nie zamierzam przejmować się tym, że Liga Konferencji to puchar numer trzy w europejskiej hierarchii. Ani tym, że to wciąż jest jeden przebłysk, który za kilka miesięcy, gdy znów trzeba będzie przedzierać się przez potężnych Litwinów, Estończyków czy Azerów, może się nieco przykurzyć i wyblaknąć.

Polska piłka przyzwyczaiła nas do rozczarowań, zawodów, nosów spuszczonych na kwintę, pięknych porażek i uczucia wiecznego niedosytu. Dlatego teraz, kiedy coś nam wychodzi, zamierzam po prostu to docenić, bez umniejszania i grymaszenia.

Lech Poznań robi kawał dobrej roboty w Europie. Lech Poznań pozwala nam odpocząć od męczącej codzienności.

Woda po parówkach i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!

Reklama

Lech Poznań w pucharach — miła odmiana od ciągłych afer i problemów

Zasłużyliśmy na to i nie mówię tu o Kolejorzu, choć i jemu jakiś sukces należał się jak psu buda. Nie będziemy teraz wmawiać wam, że nigdy tego Lecha nie krytykowaliśmy i że to projekt tak idealny, że aż nieskazitelny. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że wszystkie te lata zielonych Exceli, inwestowania w akademię i promowania wychowanków, które odbijały się na gablocie drużyny z Wielkopolski, musiały się tak skończyć. Nie możesz robić dobrze tak wielu rzeczy i nie dostać w zamian nic, żadnej rekompensaty, żadnej chwili radości.

Albo inaczej: powinny się tak skończyć. Także dlatego, że to sygnał dla wszystkich — warto iść w tym kierunku, warto budować od podstaw, nawet kosztem bieżącego sukcesu.

Ale nie o Lechu, a o nas miało być przede wszystkim. Jakkolwiek roszczeniowo brzmi stwierdzenie, że za znoszenie codzienności polskiej piłki, na ten sukces zasłużyliśmy my: kibice, dziennikarze, szeroko pojęte środowisko, to tak właśnie jest. Nieludzką karą byłoby, gdyby bogowie futbolu zsyłając na nas kolejne gromy i plagi, nie pozwolili nam nawet na jeden, czwartkowy wieczór, gdy możemy zarzucić smoking i doświadczyć czegoś z wyższej półki.

Polskie telewizje więcej płacą za to, żeby mieć prawa do pokazywania spotkań europejskich pucharów, niż nasze kluby zarabiają dzięki UEFA. Jesteśmy w tej zabawie płatnikiem netto. Dopłacamy do biznesu globalnegomówił mi niedawno Olivier Jarosz, przedstawiciel naszego kraju na piłkarskich salonach.

Wyjdźmy na moment poza futbol, poza sport w ogóle. Nawet do tych, którzy są nękani podatkami, składkami i opłatami w absurdalnych, niezdrowych proporcjach, na końcu coś wraca. Choćby w postaci drobnego programu socjalnego. W takiej sytuacji jesteśmy dziś, gdy po całym tygodniu obracania się wokół problemów i afer, rozdrapywania ropiejących ran naszej piłki, dostajemy pucharowy wieczór, podczas którego nie musimy się za nasz futbol wstydzić.

Reklama

Czwartki z Lechem Poznań, który zabiera nas w dawno zapomniane tereny europejskich pucharów; odświeża wspomnienia najstarszych kibiców i funduje je fanom ciut młodszym, są naszym katharsis. Lub, prościej, chwilą „odchamienia”, w rodzaju wyjścia do teatru.

Nie samym grillem człowiek żyje. Potrzeba pozytywnych bodźców

Sporej grupie osób wydaje się, że jako środowisko czerpiemy przyjemność z niekończących się problemów polskiej piłki. Zwłaszcza gdy mowa o portalu, na którym ten tekst się pojawia — nie ma co ukrywać, że „Weszło” budowało swoją pozycję na opisywaniu afer, bezkompromisowym traktowaniu wielu brudnych spraw. Na grillowaniu innych przedstawicieli środowiska, a wiadomo, że nie ma grilla bez podpałki, bez ciągłego podtrzymywania żaru.

Nie czerpiemy jednak radości z tego, że komuś powinie się noga. Wydaje mi się, że w tym przypadku mogę mówić –my, zamiast ja, bo na tyle, na ile znam swoich kolegów z redakcji, nie posądzam ich o odmienne zdanie w tej sprawie.

Nie cieszy nas to, że prezes klubu dostanie tacką/kuwetą (niepotrzebne skreślić) w głowę. Nie raduje myśl o tym, że ludzie z trzech różnych miast oskarżają Pawła Żelema o mobbing. Nie skaczemy z radości, gdy ktoś zagaduje nas: hej, na budowie stadionu w Nowym Sączu jest absurd na absurdzie. Trzeba byłoby być przepracowanym nienormalnym, żeby czerpać przyjemność z takich rzeczy. Dla jasności: chcemy i będziemy o tym informować, bo to nasza praca i wierzymy, że ma to sens, bo patologie trzeba nagłaśniać i rozliczać. Ale — przynajmniej w moim przypadku — czasami mam dość. Pytam siebie, czy zajmę się czymś innym niż opisywanie sytuacji, w której ktoś coś spieprzył i wylało się szambo.

Paweł Żelem vs pracownicy. „Traktuje ludzi jak szmaty”

Dziennikarz sportowy to jeden z fajniejszych zawodów na świecie, ale to także praca, która — przynajmniej w Polsce — oznacza raczej wcielanie się w rolę odkurzacza, który zasysa mnóstwo negatywnych informacji i bodźców niż możliwość bezpośredniego zetknięcia się z wielką piłką. A to zwyczajnie niezdrowe, tak jak niezdrowe jest siedzenie w pomieszczeniu bez okien, w którym roznosi się jakiś mocno nieprzyjemny zapach.

Gdyby nie czwartki z Lechem Poznań, nie mielibyśmy powodów do radości w tym sezonie

A nieprzyjemnych zapachów, jak wspomniałem na wstępie, było w ostatnich miesiącach całkiem sporo. Koledzy eksweszlacy, Leszek Milewski i Jakub Olkiewicz, nie nadążali z omawianiem kolejnych wyskoków i występków uniwersum polskiej piłki. Czy raczej z obśmiewaniem, co jest słusznym podejściem, bo gdybyśmy mieli przyjmować je wszystkie z pełną powagą, głowy kipiałyby od nadmiaru problemów. Nie życzę im w żadnym razie bezrobocia, jednak czasami dobrze byłoby, gdyby nasz futbol trochę przyhamował, bo doszliśmy do momentu, w którym „Przegląd Sportowy” musiałby wrócić do codziennych wydań, jeśli chciałby zaserwować czytelnikom szczegółowy opis każdej absurdalnej, skandalicznej czy kuriozalnej sprawy.

Tymczasem piłka nożna to w zamyśle rozrywka. Nawet jeśli Jerzy Pilch opisywał los kibica jako trudny i niezbyt szczęśliwy, to futbol wciąż przypisujemy do branży rozrywkowej. Włączasz mecz czy kupujesz bilet po to, żeby wypełnić wolny czas, przeznaczyć go na hobby.

Skały. Siła obrony Lecha Poznań

Dlatego niedobrze byłoby nie mieć Lecha Poznań, który umilił nam ostatnie miesiące. W szczególności swoim fanom, ale też kibicom postronnym, czy osobom takim jak ja — po prostu zajmującym się piłką zawodowo. Zawsze — mówimy o ostatnich tygodniach — kiedy polski futbol obryzgiwał nas jakąś aferą, Lech przychodził z odświeżaczem powietrza.

Tu trzasnął Villarreal.

Bez problemu opędzlował Bodo/Glimt.

Nie dał zrobić sztycha Djurgardens IF.

Jak smutna byłaby nasza piłkarska rzeczywistość w obecnym sezonie, gdyby nie wszystkie te zwycięstwa i małe sukcesy? Gdybyśmy na moment wymazali istnienie Kolejorza, tegoroczne rozgrywki byłyby jednymi z najgorszych w najnowszych dziejach — mówię o otoczce, nie o wynikach ligowych. Nie przesadzam: wróćcie do pierwszych zdań tego tekstu i pomyślcie, że przez cały rok wydarzyło się tylko to, że Lech na Karabachu zakończył przygodę z pucharami w ogóle i od lipca do maja żyjemy tylko skandalami i porażkami, włącznie z obrzydzonym do reszty wyjściem z grupy mistrzostw świata.

Okropieństwo. Wisielczy nastrój gwarantowany.

***

Albo nie, zapomnijcie o tym. Nie myślcie, co byłoby, gdyby nie Lech Poznań i po prostu cieszcie się tymi czwartkami. Niby to wieczory, ale jednak pełne słońca. Nie ma sensu, żebyśmy z własnej woli próbowali je przysłonić chmurami.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ W EUROPEJSKICH PUCHARACH:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

44 komentarzy

Loading...