Reklama

Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, niemożliwe, że jest tak szybki!

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

07 stycznia 2023, 08:52 • 15 min czytania 5 komentarzy

Wychował się w Kanadzie, ale w polskiej rodzinie. Piłkę nożną cenił jednak bardziej od hokeja, dlatego latami przebijał się do zawodowego futbolu, bo w jego czasach łatwy start kariery nie wchodził w grę. Grał na uniwersytecie, w amatorskich zespołach i we wciąż świeżej kanadyjskiej ekstraklasie. W niej stał się czołowym defensorem i zasłużył na powołanie do reprezentacji kraju. Dominick Zator opowiada nam o swojej barwnej drodze do Ekstraklasy i życiu Polaka w Kanadzie.

Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, niemożliwe, że jest tak szybki!

Śledziłeś mistrzostwa świata?

Tak.

I jak to jest oglądać mecze mundialu o ósmej rano?

Parę meczów było nawet o szóstej! Ale takie spotkania są tylko raz na cztery lata, więc musiałem je obejrzeć.

Reklama

W Polsce na mecze o godz. 12-13 mówimy, że są grane do kotleta. Te były raczej do płatków śniadaniowych, nawet nie szło piwka otworzyć.

Na pewno byli i tacy kibice, którzy mimo wszystko się napili!

Oglądałeś tylko reprezentację Kanady, czy udało się też zerknąć na Polaków?

Kanadę i Polskę. Rodzice są z Polski, zawsze oglądaliśmy mecze reprezentacji kraju. Polacy cały czas jeździli na mistrzostwa świata, Kanada pojechała na nie po raz pierwszy od ponad 50 lat, więc nawet na poprzednich mundialach śledziłem spotkania biało-czerwonych. Tata nie mógł tego przepuścić.

Jak dużym wydarzeniem był dla Kanady sam awans na ten turniej?

To było coś niesamowitego, że udało się pojechać na mistrzostwa. W samym Katarze Kanada miała najtrudniejszą grupę – Belgia, jedna z najlepszych drużyn w rankingu FIFA, Chorwacja i Maroko, które doszły do półfinału. To była trudna grupa, ale Kanada trochę się pokazała i jestem z tego powodu bardzo dumny. To było ważne dla całego kraju.

Reklama

Jak Kanada wróciła na mundial

Lepiej zagrać brzydziej i awansować, czy odpaść, ale zostawić po sobie dobre wrażenie?

Dla zawodników bardzo ważne, najważniejsze, jest to, żeby zajść jak najdalej, ale tak – Polska nie grała ładnej piłki. Trochę smutno było oglądać, gdy tylko się bronili, mając takich zawodników. Myślałem, że mogą pokazać trochę więcej. Kanada w pierwszym meczu grała tak, jakby nie miała nic do stracenia. Piłkarze wiedzieli, że to pierwszy występ od wielu lat i muszą dać z siebie wszystko. Chyba jednak lepiej jest próbować grać w piłkę, przynajmniej dla Kanady. Wiadomo też, że kibice wolą oglądać takie spotkania, jak np. mecz Kanada – Belgia, gdy zespół oddaje dużo strzałów, gdzie jest po prostu akcja. Polska – Meksyk to był nudny mecz, obydwie drużyny nie chciały przede wszystkim stracić gola. A kibic zawsze woli, gdy bramki padają.

Teraz poznasz polską piłkę z bliska, ale chyba miałeś już jakieś związki z naszym krajem. Mieszkałeś w Kanadzie, a rozmawiamy po polsku, płynnie władasz tym językiem.

Urodziłem się w Kanadzie, tak samo, jak mój brat, ale rodzice pochodzą z Polski. Co sobotę musiałem chodzić do polskiej szkoły, żeby nauczyć się rozmawiać, czytać i pisać w ich ojczystym języku. Naprawdę nie chciałem tego robić, bo te lekcje odbywały się w soboty, gdy moi znajomi namawiali mnie na grę w piłkę czy wyjście na dwór, a ja musiałem siedzieć trzy, cztery godziny, ale teraz widzę, jakie to było ważne. Dzięki temu mogę swobodnie rozmawiać z moją rodziną – przyjechała do nas babcia, z którą mogę się dogadać tylko po polsku. Pomaga mi to także w kontakcie z kolegami z Korony Kielce. Łatwiej mi słuchać niż mówić, bo nawet gdy rodzice mówili do mnie po polsku, szybciej myślałem i odpowiadałem po angielsku, ale daję sobie radę. To ważne, żeby rozumieć trenerów i kolegów z zespołu.

Pamiętasz co sprawiało ci największe problemy w nauce polskiego?

Chyba pisanie. Te wszystkie „ę”, „ą”, „ż”, „cz” – ciężko to było zapisać.

Jak twoja rodzina znalazła się w Kanadzie?

Rodzice poznali się właśnie tam. Oboje wyjechali z Polski w 1988 czy 1989 roku, chcieli spróbować czegoś innego, nowego. Mama mieszkała w Toronto, ale miała koleżankę w Calgary. Tata z kolei miał w Calgary siostrę. Tam się spotkali. Jestem szczęśliwy, bo rodzice dali mnie i bratu dobre życie, a wiem, jak trudno było im wyjechać z kraju, gdy nawet nie mówili po angielsku.

A gdzie w Polsce znajdziemy korzenie twojej rodziny?

Mama jest z Otwocka, taty strony to Opole. Nadal mam tu ciocię, a miesiąc temu byłem u kuzyna w Polkowicach, tam spotkałem część rodziny. Rodzice też za parę tygodni przylecą do Polski, żeby ich poznać. Są zadowoleni, dla nich to szansa, żeby zobaczyć rodzinne strony.

Zachęcali cię, żebyś przyjął ofertę z Polski, zamiast z innego kraju?

Mama jest zadowolona – chciałem grać w piłkę na najwyższym poziomie, skoro mam taką okazję w Polsce, to świetnie. Będzie łatwiej się dogadać. Mówiła mi, że to świetna sprawa. Tata początkowo pomyślał, że on wyjeżdżał z Polski za lepszym życiem i nie myślał o powrocie, a teraz ja miałem to zrobić. Ale kiedy zobaczył, że mam szansę zagrać w Ekstraklasie, stwierdził, że to dla mnie duża szansa. No i czasy się zmieniły – to już nie jest 1989 rok, wygląda to inaczej.

Oni wyjeżdżali z Polski do lepszego świata, ty przyjeżdżasz do Polski jako do lepszego świata z piłkarskiego punktu widzenia. Zaliczasz awans do silniejszej ligi.

W Kanadzie grałem w rozgrywkach, które powstały dopiero kilka lat temu, liga jest nowa. Wiem, że muszę robić kroki do przodu, wykorzystać szansę i udowodnić coś sobie.

Podobno miałeś okazję trafić do Polski już rok temu, bo interesował się tobą Stomil Olsztyn.

Rozmawiał ze mną agent, mówił, że były takie szanse. Wtedy była jednak niepewna sytuacja z COVID-em, nie było łatwo to załatwić. Zainteresowanie z Polski zapaliło mi jednak lampkę, że coś może się jeszcze pojawić w przyszłości. Cieszę się, że teraz trafię do najlepszej ligi w kraju.

Dlaczego w ogóle postawiłeś na futbol? To nie jest sport pierwszego wyboru w Kanadzie.

Przez rodziców. Mój tata od urodzenia chciał, żebym grał w piłkę, w jego ojczyźnie liczyła się tylko piłka nożna. Inna sprawa, że koszt gry w hokeja w Kanadzie nie jest mały – łyżwy, stroje czy kije sporo kosztują. Tata postawił więc na piłkę, ale w szkole uprawiałem też inne sporty. Siatkówka, koszykówka… Jak miałem 13 lat, zacząłem jeździć na łyżwach.

Głupio nie umieć grać w hokeja, mieszkając w Kanadzie.

Dokładnie, stwierdziłem, że skoro jestem Kanadyjczykiem, to muszę spróbować. Lubiłem pograć w hokeja, to było fajne, ale tych wszystkich sportów było za dużo. Mogłem grać tylko amatorsko. Próbowałem więc wszystkiego, ale na koniec najbardziej podobała mi się piłka nożna i w niej radziłem sobie najlepiej. Moja drużyna grała na najwyższym poziomie młodzieżowym, grywałem też w drużynie polonijnej, ale tylko gościnnie, gdy brakowało im zawodnika. Oni rywalizowali w niższej lidze.

Trudno było się przebić w kanadyjskiej piłce?

Za moich czasów mogło być łatwiej, bo teraz piłka nożna w Kanadzie rośnie, poziom jest coraz wyższy. Do tego kraju przyjeżdżają ludzie z całego świata, wielu z nich pochodzi z miejsc, w których futbol jest najważniejszym sportem, więc w Kanadzie dominacja hokeja przechodzi w dominację piłki nożnej. Za cztery lata organizujemy mistrzostwa świata, więc będzie jeszcze więcej pieniędzy na rozwój futbolu, będą nowe ośrodki i bazy treningowe, młodzi zawodnicy będą mieli jeszcze lepsze warunki do gry.

To dość istotne, bo nie jest łatwo grać w piłkę w takim klimacie. Niedawno słyszałem o meczu międzynarodowym rozgrywanym w strasznym mrozie.

Pokażę ci zdjęcia – gdy byłem w domu na święta, temperatura spadła do -29 stopni Celsjusza, ale odczuwalna temperatura to było -41 stopni. Po dwóch sekundach na zewnątrz chciałeś wbiec do domu! Teraz powstają kryte boiska, żeby można było grać przez cały rok. Gdy ja zaczynałem mieliśmy co najwyżej hale podobne do lodowiska hokejowego – z bandami dookoła boiska, od których odbijaliśmy piłkę.

Mówisz, że łatwiej było ci się przebić, ale z drugiej strony trochę ci zeszło z tym, żeby dotrzeć na wysoki poziom. Teraz młodzi piłkarze szybciej wyjeżdżają z Kanady.

W czasach mojej młodości były dwie drogi: albo trafiałeś do Vancouver Whitecaps, Toronto FC lub Montreal Impact, czyli drużyn, które występują w MLS, albo szedłeś do szkoły, bo to był najwyższy poziom, jaki mogłeś osiągnąć, gdy nie załapałeś się do tych trzech drużyn. Wielu zawodników skończyło przez to karierę. Utworzenie profesjonalnej ligi było bardzo dobrym ruchem, bo młodzi zawodnicy od początku mają jakiś cel – dostać się do kanadyjskiej ekstraklasy. Nie muszą już wyjeżdżać, żeby w ogóle grać w piłkę, chociaż dla mnie futbol nadal kojarzy się z Europą, to inny poziom. Może za pięć, sześć lat piłka w Kanadzie się rozwinie – teraz rozwija się MLS, więc wszystko idzie do przodu.

Dla nas to trochę abstrakcyjne – przez wiele lat nie mieliście w kraju normalnej ligi piłkarskiej.

Graliśmy w lidze uniwersyteckiej. W Kanadzie możesz w niej występować pięć lat, w Stanach Zjednoczonych cztery. Po czterech latach skończyłem szkołę, miałem wtedy 23 lata i trener powiedział mi, że jeśli nie mam wyboru, to mogę zostać na piąty rok w zespole. To był świetny wybór, bo miałem bardzo dobry sezon i dostałem szansę w rezerwach Vancouver Whitecaps. Dopiero tam zobaczyłem, jak wygląda profesjonalny klub i przekonałem się, że to jest to, co chcę robić w życiu. Byli jednak tacy zawodnicy, którzy nie doczekali się takiej okazji i przepadli.

Jakie studia skończyłeś? Wiążesz z tym zawodem jakąś przyszłość?

Księgowość. Nie wiedziałem, co robić w szkole, w jakim kierunku pójść. Mama jest księgową, więc poradziła mi, żebym poszedł w biznes i finanse. Lubiłem matematykę, dlatego poszedłem w jej ślady. Przed pójściem na studia powiedziałem rodzicom, że chcę grać zawodowo w piłkę, że chciałbym wyjechać z kraju. Kazali mi jednak najpierw skończyć szkołę, żeby wiedzieli, że mam jakieś zabezpieczenie, plan B, jeśli mi nie wyjdzie. To wyszło mi na dobre, bo teraz mam jakiś plan na przyszłość. Nawet jeśli ostatecznie zostanę przy piłce, np. jako trener, to mam też inną, alternatywną drogę.

Czym się różni piłka akademicka od „normalnego” futbolu?

W Whitecaps wiedzieli wszystko. Jak się odżywiać, jak się suplementować, jak przechodzić odnowę czy rehabilitację. Dla mnie to było nowe, bo w szkole po prostu graliśmy w piłkę, a potem wracaliśmy do domu, żeby się uczyć. Widziałem obcokrajowców, którzy w wieku 16-17 lat byli już zawodowymi piłkarzami, byli pięć lat przede mną. Niby też grałem codziennie, ale to co innego, byłem w tyle. To jednak dało mi motywację, żeby ciężej pracować i nadrobić ten czas. Między piłką zawodową i akademicką nie było przepaści, jednak grało się szybciej, zawodnicy byli sprytniejsi, lepsi technicznie. Podobało mi się to, musiałem dawać z siebie więcej, bo nienawidzę przegrywać.

Dlaczego nie przebiłeś się w Whitecaps?

To był trudny czas, na mojej pozycji mieli wielu zawodników. Trenowałem z pierwszą drużyną, ale nie wiedziałem, że na koniec sezonu drugi zespół będzie rozwiązany. Obiecano mi, że pojadę na obóz przygotowawczy z pierwszą drużyną i wtedy zobaczymy, co dalej. Przyszedł jednak nowy trener, powiedział, że ma inne opcje i ostatecznie się nie załapałem. Takie rzeczy się zdarzają, w piłce możesz mieć szczęście, albo go nie mieć. Rozumiałem, że to może trochę potrwać, nie byłem przyzwyczajony do tego, co zastałem w Whitecaps. Od razu pomyślałem, że skoro oni mnie nie chcą, to znajdę inny zespół. Nie chciałem spuszczać głowy w dół, postanowiłem mocniej trenować, żeby gdzieś trafić. Wtedy startowała liga kanadyjska, zdecydowałem, że spróbuję się tam przebić. W pierwszym sezonie czułem, że gram naprawdę dobrze, a potwierdzeniem tego było powołanie do reprezentacji Kanady. Nagle trenowałem z Alphonso Daviesem i Jonathanem Davidem. Zrozumiałem, że skoro po roku gry w lokalnej lidze udało mi się coś takiego, to nie ma rzeczy niemożliwych. Poczułem w sobie ogień, który napędzał mnie do działania.

Wtedy utwierdziłeś się w przekonaniu, że musisz trafić do Europy? John Herdman mówił, że ceni twoją siłę fizyczną i zaangażowanie w obronie.

Wiedziałem, że trener John Herdman szuka zawodników, którzy grają w ligach zagranicznych. Jeśli jesteś na wyższym poziomie, jeśli sobie tam radzisz, to możesz grać w kadrze. Miałem dobry kontakt z selekcjonerem, na końcu powiedział mi, że muszę postawić krok do przodu i sprawdzić się w innej lidze. Wtedy będę miał szansę grać w drużynie narodowej. W ostatnich dwóch latach Kanada grała tak dobrze, że ciężko było się załapać do składu, ale z drugiej strony grałem w Cavalry FC z Joelem Watermanem, który pojechał na mistrzostwa świata, więc wiem, że nie jest aż tak daleko od celu. Jest szansa, żeby wrócić.

Co najbardziej zapamiętałeś ze zgrupowania?

Przede wszystkim to wielki zaszczyt, żeby w ogóle tam być. Pamiętam, że myślałem, że jestem szybkim zawodnikiem, a potem zobaczyłem Alphonso Daviesa. Piłka była przed nami, miałem do niej bliżej – powiedzmy, że wydawało się, że szanse na to, że będę pierwszy, to 70-30. Po trzech krokach to się jednak odwróciło: to on miał 70% szans, że będzie pierwszy. Myślałem sobie: o ja cię, to jest niemożliwe, że on jest tak szybki. Zapamiętałem Milana Borjana jako dobrego ducha szatni, fajnie było z nim pogadać. Nie miałem okazji spytać go o transfer do Korony, ale o Polsce rozmawiałem ze Stevenem Vitorią, który grał w Lechii Gdańsk i polecał mi Ekstraklasę jako bardzo dobrą ligę.

Czułeś się najlepszym – albo jednym z najlepszych – obrońców w lidze kanadyjskiej? Byłeś wybierany do takich zestawień.

Miałem dobrych kolegów wokół siebie, to ułatwiało pracę, ale tak – gdziekolwiek byłem, czułem, że jestem jednym z najlepszych zawodników na swojej pozycji. Wybierano mnie do „All Stars”, co było miłe, bo to nie tylko wybory piłkarzy, ale też kibiców, więc czułem się doceniony także w oczach innych. Czułem, że pomagałem drużynie, pełniłem rolę kapitana. Wiem, że w polskiej lidze są wysocy i silni napastnicy, tak samo jak i obrońcy. Niektórzy mają ponad 190 cm wzrostu, ja mam „tylko” 188 cm, więc można powiedzieć, że jestem „mniejszy”, ale jestem wytrenowany, potrafię wygrać głowę z większymi od siebie. Potrafię rozgrywać, posyłać długie piłki, ale też grać krótkie podania. Chcę pokazać, że można na mnie liczyć i można mi zaufać na boisku.

Słyszałem, że nie masz problemów z urazami, ale raz się wkopałeś. Po bramce na treningu zrobiłeś salto i uziemiłeś się w łóżku na 10 dni.

Niko? (śmiech) Jest bramkarzem, trenowaliśmy akurat strzały głową z rzutów rożnych. Pierwszą piłkę złapał, więc gdy strzeliłem przy kolejnej grupie, postanowiłem to uczcić cieszynką. Chciałem zrobić fikołka, upadłem na plecy i trochę zabolało! Wypadłem z gry na siedem czy osiem dni, ale to był czasu COVID-u i gry w „bańce”, więc przegapiłem trzy mecze. Teraz się z tego śmieję, ale to było głupie. Przez pierwsze dwa dni nie mogłem się ruszyć!

Niko mówił mi też, że bardzo dobrze gotujesz, ale nie wiem, czy to się tyczy też polskiej kuchni.

On w ogóle nie gotuje, dlatego kiedy zrobiłem coś małego, to jemu wydawało się, że jestem świetnym kucharzem! Robiłem proste rzeczy typu makaron z kurczakiem. Ale skoro jestem w Polsce to spróbuję zrobić gołąbki albo pierogi.

Gołąbki? Dość wymagające. Ale widzę, że znasz polskie potrawy.

W Kanadzie mamy polskie sklepy, rodzice robili zakupy tylko tam i w Costco – to taki wielki market, w którym robisz większe zakupy. Ale wędliny, sery i tak dalej kupowaliśmy w polskim sklepie, bardzo mi to smakowało. Pamiętam polskie obiady i kolacje – kotlety schabowe, mielone czy pierogi.

Widzę, że znasz wszystko i zaraz zejdziemy na temat kultowych polskich filmów i seriali.

Aż tak to nie, ale jak byłem mały, to oglądałem „Bolka i Lolka”!

Twoja narzeczona jest hokeistką?

Tak, graliśmy razem w zespole uniwersyteckim – ja w piłkę, ona w hokeja. Potem dwa lata grała profesjonalnie, ale rozwiązano kobiece rozgrywki. W Kanadzie nie ma dużych pieniędzy w kobiecym hokeju. Była dobrą zawodniczką, grała w jednym zespole z Hayley Wickenheiser, jedną z najlepszych hokeistek w historii kraju. Jako Kanadyjka uważała hokej za najważniejszy sport. W liceum, gdy mieliśmy 14-15 lat, to ona uczyła mnie jeździć na łyżwach, z kolei ja uczyłem ją kopać piłkę. Wszystko kręciło się wokół sportu! Teraz, gdy nie gra w lidze, pracuje jako adwokat. Ma dobrą pracę, ale przyleci do Polski – tylko nie ustaliliśmy jeszcze szczegółów. Pewnie przeżyje lekki szok, bo to dużo mniejszy kraj niż Kanada, no i nie zna języka, ale widzę, że wiele osób mówi tu po angielsku, więc powinna się odnaleźć.

Mówimy o Polsce, ale ty grałeś już w Europie. Co zapamiętałeś z wypożyczenia do drugoligowego szwedzkiego Vasalund?

Zagrałem tylko pięć spotkań, ale wziąłem też udział w przygotowaniach. To był czas koronawirusa i musiałem wrócić do Kanady, bo nasza liga zaczynała wcześniej i klub ściągnął mnie z powrotem. Co zapamiętałem? Inną kulturę, inny świat. W Polsce rozumiem wszystko, tam miałem problem, bo dogadywaliśmy się po angielsku, ale jednak w szatni, gdy wszyscy mówili po szwedzku, musiałem prosić o tłumaczenie. Zobaczyłem, jaki poziom jest w Europie. Piłkarze ze Skandynawii są silni, mecze może nie do końca mi pasowały, bo wolę grać piłką, a tam często gra opierała się na długim podaniu i walce w powietrzu, ale przynajmniej spróbowałem czegoś innego. Może to też kwestia drużyny, bo grałem w jednym ze słabszych zespołów w lidze. Mimo wszystko – dobre doświadczenie.

Orientowałeś się wcześniej w Ekstraklasie?

Oglądałem kilka spotkań w telewizji razem z tatą, ale nic więcej. Myśląc o polskiej piłce usłyszysz o większych drużynach – Legii Warszawa, Lechu Poznań, oni grają w pucharach. Mam jednak kolegę, który grał kiedyś w Koronie Kielce: to Charlie Trafford.

Twoje marzenie związane z grą w Europie?

Cel jest jeden – żeby za cztery lata, gdy Kanada organizuje mundial, być tam razem z drużyną narodową. Chcę utrzymać się w lidze, sprawdzić się w niej, wypromować i postawić krok do przodu, w kierunku powołania do reprezentacji kraju.

WIĘCEJ O ZGRUPOWANIU W TURCJI:

fot. Korona Kielce, prywatne archiwum Dominicka Zatora

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Ekstraklasa

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

5 komentarzy

Loading...