Reklama

„Spotkałem topowych graczy. Żałuję, że nie byłem lepiej przygotowany mentalnie”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

23 stycznia 2022, 10:58 • 16 min czytania 6 komentarzy

Mało który ligowiec miał tak barwną karierę jak Bojan Nastić z Jagiellonii Białystok. Obrońca najpierw kształcił się w topowej serbskiej akademii z największymi talentami tamtejszego futbolu, jak Sergej Milinković-Savić. Potem z kolei trafił do Belgii, gdzie dzielił szatnię z obecnymi gwiazdami Premier League i Serie A. W wywiadzie opowiada nam o swoich sukcesach i zakrętach, nietypowych pasjach, życiu na Białorusi i wrażeniach po roku w „Jadze”.

„Spotkałem topowych graczy. Żałuję, że nie byłem lepiej przygotowany mentalnie”

Urodziłeś się w Bośni i Hercegowinie, ale swoją karierę zacząłeś w Serbii. Dlaczego?

Pierwsze kroki w piłce stawiałem jeszcze w Bośni, w młodzieżowych zespołach drużyny z mojego miasta — Vlasenicy. Do Serbii trafiłem dlatego, że na jednym z turniejów wypatrzyła mnie Vojvodina Nowy Sad. Zaprosili mnie na siedmiodniowe testy, po których zdecydowali, żebym został z nimi na dłużej. Przeniosłem się do internatu, w którym mieszkałem razem z innymi zawodnikami „z zewnątrz” i wtedy zacząłem profesjonalną karierę.

Twoja rodzinna miejscowość nie jest zbyt duża?

Nie, mieszka w niej 7-8 tysięcy osób. To raczej miasteczko niż miasto. Vlasenica leży w serbskiej części Bośni i Hercegowiny, bo nasz kraj jest podzielony na część serbską i bośniacką. Ale to nie tak, że one się czymś różnią, nie ma między nimi granicy. Po prostu w serbskiej części dominuje prawosławie, w bośniackiej islam.

Reklama

Vojvodina Nowy Sad to chyba serbski dom talentów.

Grałem z braćmi Milinković-Savić, którzy są we Włoszech, Mijat Gacinović jest w Bundeslidze, Sdrjan Babic i Nemanja Radoja są w Hiszpanii, był tam też Dusan Tadić. Wielu znanych serbskich piłkarzy zaczynało w Vojvodinie. Nie wiem, kto ma najlepszą akademię w Polsce, ale w Serbii najlepsze są Vojvodina i Partizan Belgrad. Mają bardzo dobre warunki do rozwoju, a ich filozofia zakłada promowanie młodzieży i sprzedawanie ich do europejskich klubów.

Co czyni Vojvodinę tak silną?

Według mnie są świetnie zorganizowani. Mają świetną siatkę skautingową i dobre kontakty we wszystkich krajach byłej Jugosławii. Mówiłem, że wypatrzyli mnie na turnieju: robią to cały czas, wszędzie na Bałkanach obserwują talenty i wyciągają je w młodym wieku. Dużym atutem jest na pewno ich baza. Nie musisz szukać mieszkania na mieście, gwarantują ci wszystko, czego potrzebujesz na miejscu, do tego mają bardzo dobre warunki treningowe. Chodziłem tam też do szkoły, choć ona nie była częścią akademii, a zwykłą, miejscową szkołą.

Genk kupił cię kilka lat po tym, jak sprowadzili Sergeja Milinkovicia-Savicia.

Reklama

Nie wiem, czy jego postawa miała wpływ na mój transfer, ale w Belgii miał bardzo dobry początek kariery. Genk miał bardzo dobre wspomnienia z piłkarzami z tego regionu świata, sprowadzali wtedy wielu Serbów. Może to pomogło im podjąć decyzję, żebym i ja do nich trafił.

A co pomogło ci podjąć tę decyzję?

Wiedziałem, że liga belgijska jest świetnym miejscem dla młodych piłkarzy. Można trafić stamtąd do topowych lig w Europie. Pojechałem tam na testy medyczne, zobaczyłem, jakie mają warunki na miejscu, gdzie miałbym trenować i nie miałem żadnych wątpliwości. To była bardzo dobra decyzja.

Ciężko było przestawić się na życie w nowym kraju?

Początkowo tak, bo jestem nieśmiałą osobą. Potrzebuję trochę czasu, żeby dostosować się do otoczenia. W dodatku w tamtym czasie nie znałem jeszcze języka angielskiego tak dobrze, jak teraz. Szybko jednak zacząłem się go uczyć, dzięki temu złapałem lepszy kontakt z kolegami z szatni. Kiedy już jestem chwilę w jednym miejscu, zaczynam się do niego przyzwyczajać, tak było i wtedy.

Kiedy robiłem listę zawodników, z którymi grałeś w zespole, pomyślałem sobie, że chyba spotkałeś wszystkie talenty świata.

Nawet teraz myślę sobie, jakie miałem szczęście, że spotkałem tylu kapitalnych zawodników! Wtedy w Genku czuliśmy się równi, tacy sami. Zaskoczyło mnie jednak to, że każdy z nich miał ogromną ambicję i chęć pójścia jeszcze wyżej. Nikt z nich nie zadowalał się tym, że jest z Belgii, tylko myślał o tym, co zrobić dodatkowo, co poprawić, żeby trafić do jeszcze lepszej ligi. Dziś Leonardo Trossard gra w Brighton, Leon Bailey w Aston Villi, w Premier League był także Ally Samanta a Omar Colley gra w Serie A. Mógłbym przez dziesięć dni wyliczać gości, którzy dziś są na topowym poziomie i zarabiają miliony, a ja dzieliłem z nimi szatnię.

Kto był najbardziej utalentowanym zawodnikiem z tego grona?

Alejandro Pozuelo, bez żadnych wątpliwości. To Hiszpan, więc rozmawiałem o nim z Jesusem Imazem, Danim Quintaną i Israelem Puerto. Znają go i wiedzą, że miał świetną karierą. A mógł mieć lepszą, dziesięć razy lepszą. Tyle że to był typowy hiszpański leniuch! Poważnie, umiejętności miał jak Ivi Lopez, tyle że pomnożone razy dziesięć. Kiedy mieliśmy problem na boisku, podawaliśmy mu piłkę, bo on zawsze coś z nią zrobił. Niesamowity talent, ale nie widywałeś go raczej na siłowni czy biegającego wokół boiska. Teraz jest w Toronto, Genk sprzedał go za kilka milionów.

Najbardziej szalony był…?

Leon Bailey. Graliśmy razem przez pół roku, ale to wystarczyło. Pochodzi z Jamajki, więc ma jamajską mentalność. Cały czas się śmiał i żartował. Nasz kapitan Thomas Buffel też był taki, to jeden z najbardziej zabawnych gości, jakich poznałem, a do tego zrobił dużą karierę.

A co z Rusłanem Malinowskim?

To wyjątkowy zawodnik. Kiedy Pozuelo odszedł do MLS, każdy myślał, że Genk straciło gwiazdę i szanse na sukces. Ale wtedy Malinowski wszedł w rolę lidera drużyny, pokazał swój pełny potencjał. Pamiętam, że gdy Atalanta Bergamo chciała go sprowadzić, Genk mocno się targował, podnosił swoje oczekiwania. W końcu Rusłan powiedział: ok, skoro tak, to nie jadę z wami na obóz. Na koniec podpisał ten kontrakt i odszedł z klubu. Ma niesamowitą lewą nogę, dla niego rzut wolny z 30 metrów był jak rzut karny. Wciąż mamy ze sobą kontakt, choć wiadomo, że to nie tak, że codziennie ze sobą rozmawiamy. Ale to jeden z tych ludzi, którzy nie zapominają o tych, których poznali na swojej drodze. Mam kontakt także z Dannym Vukoviciem i Jakubem Brabcem. Czasami spotykam też kolegów, gdy odwiedzam rodzinę żony w Genk.

KRĘTE DROGI RUSŁANA MALINOWSKIEGO

Czyli poznaliście się w Belgii?

Pracowała we włoskiej restauracji, a ja jestem wielkim fanem kawy, więc cały czas tam chodziłem. W końcu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, spotykać się i teraz jest matką mojego syna. Urodził się półtora roku temu.

W Genk zagrałeś ponad 50 meczów, ale nie byłeś zawodnikiem, który cały czas grał w pierwszym składzie.

Kiedy mnie sprowadzali, powiedzieli mi, że jestem numerem dwa i mam walczyć o swoją pozycję. No to walczyłem. W zasadzie przez całe życie jestem takim „żołnierzem”. W Genk było tak, że walczyłem, wskakiwałem do składu i zmieniali trenera. Więc znowu walczyłem, wskakiwałem do składu i zmieniali trenera… (śmiech) W pewnym momencie dyrektor sportowy i prezydent klubu powiedzieli mi: możesz odejść za darmo. To było przed przerwą zimą. Wtedy dwaj lewi obrońcy złapali urazy, a że nie mieli nikogo innego, wstawili mnie w ich miejsce. Po trzech, czterech dobrych meczach pojechałem na obóz przygotowawczy, żeby być w dobrej formie przed zmianą klubu. Mój były agent cały czas wydzwaniał do dyrektora sportowego, a on nie odbierał. Okazało się, że nowy trener zobaczył mnie w treningach i meczach i powiedział, że mam zostać w zespole, bo nie wyobraża sobie, żebym odszedł.

No więc zostałem. Mało tego: wróciłem do Belgii i podpisaliśmy nowy kontrakt, na lepszych warunkach niż poprzedni. To był mój najlepszy czas, byłem pierwszym wyborem, grałem dobrze, wystąpiłem w finale Pucharu Belgii. Rozpoczynaliśmy nowy okres przygotowawczy, po raz pierwszy czułem się jak podstawowy piłkarze przed startem sezonu. Pierwszy sparing z jakimś czwartoligowcem i uszkodziłem kolano. I znów: walczyłem, wskakiwałem do składu… (śmiech). W końcu udałem się na wypożyczenie, to było moje ostatnie pół roku w Belgii.

Ciężka sprawa, ale jednak trochę w Genk pograłeś. Także w Europie.

Tak, byłem chyba nawet w czymś na wzór „jedenastki Ligi Europy”. Dla mnie to było świetne doświadczenie: grałem w Serbii i wybiłem się na tyle, żeby grać z Athletikiem Bilbao. Pamiętam tamten mecz bardzo dobrze, było 3:5 Aritz Aduriz strzelił wtedy wszystkie pięć bramek. San Mames to był wtedy nowy stadion, więc od razu po wyjściu na murawę byłem zachwycony. Trochę żałuję, że nie byłem lepiej przygotowany mentalnie na to wszystko, bo gdybym był, nigdy nie zszedłbym poniżej tego poziomu. Potrzebowałem jednak kogoś, kto by mi podpowiedział, bo przez całe życie byłem za bardzo nerwowy, emocjonalny. Kiedy nie grałem, byłem wściekły, a to, co miałem w sercu, pokazywałem na zewnątrz.

Bojan Nastić podczs meczu z Athletikem Bilbao w Lidze Europy

Kłóciłeś się z trenerami?

O tak! Philippe Clement — świetny człowiek i trener, to on dał mi szansę w Genk. Ale każdego dnia, gdy przychodziliśmy do klubu, musieliśmy wypełniać ankiety dotyczące tego jak się czujemy, jak spaliśmy i tak dalej. Zawsze, gdy nie grałem, wpisywałem: stres – 10. Pamiętam tylko, że zaraz potem przychodził asystent trenera i mówił: Bojan, trener chce z tobą porozmawiać. Przychodziłem do niego, a on tłumaczył mi: proszę, dostaniesz szanse, nie denerwuj się, nie przejmuj się. Zorganizowali mi nawet trenera mentalnego! Ale i on mi nie pomógł.

Czemu po pobycie w Belgii wybrałeś BATE Borysów?

Ha, szykuj się na jeszcze lepszą historię!

Dawaj.

Zacznijmy od początku. Kiedy odchodziłem z Genk klub zachował się bardzo w porządku. Ponieważ byłem fair wobec nich, dali mi zgodę na odejście za darmo, żebym mógł dostać lepsze warunki w nowym klubie. Grałem wtedy regularnie w Oostende, byłem reprezentantem kraju, miałem dobre CV. Mówiłem mojemu agentowi: to dla nas szansa na bardzo dobry transfer. Pamiętam, że zgłaszało się do mnie wiele klubów: Pogoń Szczecin, Crvena Zvezda Belgrad, Łudogorec Razgrad. W Turcji pisano, że interesuje się mną Besiktas. Dzwoniły do mnie kluby, mówiłem im, czego oczekuję i odsyłałem ich do mojego agenta. I właśnie wtedy kontakt się urywał.

Pytałem go: słuchaj, jak to możliwe, że mam dobre CV, jestem wolnym zawodnikiem, dzwonią do mnie kluby, a jednak nikt mnie nie chce? Tłumaczył, że chodzi o pieniądze, że nie chcą spełnić naszych warunków. Pracowaliśmy razem przez 10 lat, nigdy się na nim nie zawiodłem. Ale wtedy okazało się, że to on był problemem. To on chciał od klubów zbyt duże pieniądze, nie ja. BATE Borysów powiedziało mi: bierzemy cię, ale musisz zerwać kontakt z agentem, bo mamy z nim złe doświadczenia. Czułem się trochę jak w narożniku ringu: jak się bronić? Nie miałem klubu, było już późno… Zdecydowałem się, że zerwę ten kontrakt. Ryzykowałem swoją karierę, ale zrobiłem to, zapłaciłem karę i byłem wolny. Cieszę się też, że żona naciskała, żebym to zrobił i nie byłem z tym sam.

Podpisałem kontrakt z BATE, ale była wtedy jakaś zasada, że nie mogłem grać aż do stycznia, do nowego okienka. Przez kilka miesięcy trenowałem więc z zespołem, poznawałem miasto i klub, a potem zagrałem pełny sezon i przeszedłem do Jagiellonii Białystok.

Akurat był to ten sezon, w którym cały świat się zatrzymał, a liga białoruska grała jakby nic się nie stało.

Wszyscy siedzieli w domach, a ja chodziłem z żoną do restauracji, kawiarni, sklepów. Była wtedy w ciąży, ale nikt dookoła niczego się nie obawiał. Nikt nie nosił masek, wyglądało to normalnie. Ludzie przychodzili na stadion i jedyne co się działo, to sprawdzano im temperaturę i kazano zdezynfekować ręce. Nie stresowałem się więc niczym, choć miałem duży kontrast, gdy włączałem telewizję i widziałem wiadomości o tym, ile osób umiera. Na Białurosi było jak w innym świecie. Nie miałem żadnych problemów z COVID-em, potem gdy niektórzy chorowali, wysyłano ich na kwarantannę i tyle. W mojej opinii to, co wtedy zrobiono, było dobre. Dla gospodarki, dla normalnego życia. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że się ze mną nie zgadza i był to błąd, ale dla mnie, jako piłkarza i osoby, która tam mieszkała, było to dobre.

NA BIAŁORUSI GRAJĄ I TO Z KIBICAMI. SKĄD TA BRAWURA?

Wszyscy oglądali waszą ligę, ale chyba zdarzały się przypadki, gdy ktoś nie chciał grać.

Nie w BATE, nie mieliśmy żadnej osoby, która się sprzeciwiała. Kilku zagranicznych zawodników w lidze miało z tym problem, więc rozwiązywali kontrakty. My dyskutowaliśmy o tym w szatni i byliśmy zgodni: gramy.

Białoruś to tajemnicze państwo.

Tajemnicze, bo tak jest widziane i przedstawiane na zewnątrz. Byłem obcokrajowcem na Białorusi, moja żona mieszkała tam ze mną, urodził się tam mój syn. Nie miałem żadnych problemów, żadnych. Ludzie byli dla nas uprzejmi, chcieli nam pomagać. Bardzo podobał mi się Mińsk, gdzie mieszkałem. BATE uratowało mi karierę, gdy wszyscy ze mnie zrezygnowali. Nie mogę zapomnieć takich rzeczy, nawet gdyby wszyscy Białorusini zaczęli mnie nagle obrażać, nie powiedziałbym o nich złego słowa. Rodzina mojej żony przyjeżdżała do nas w odwiedziny i widziała, że nie wygląda to tak, jak w telewizji. Ale zaznaczmy, że nie mówię tu o polityce. Nie chcę o tym mówić, nie znam się na tym, nie interesowałem się tym. Mówię tylko o życiu, bo żyło mi się tam dobrze. Restauracje czy sklepy były takie same, jak wszędzie. Było tam też bardzo bezpiecznie, mogłeś wracać przez Mińsk o trzeciej w nocy i nikt cię nie zaczepił.

A jakim klubem jest BATE Borysów?

Niestety załapałem się na ostatni rok, w którym ten klub był wielki. Kiedy prezydent Kapski zmarł, klub przejął jego syn, który jest trzy lata starszy ode mnie. Ciężko mu kierować klubem bez doświadczenia. Jest też bardzo emocjonalny. Wyrzucił z klubu wszystkich współpracowników swojego ojca. Wiadomo, jak to jest, gdy masz pieniądze: myślisz, że to wystarczy. Mieliśmy awansować do europejskich pucharów, ale to był sezon, w którym grało się jeden mecz. Pojechaliśmy do Bułgarii, nie wykorzystaliśmy rzutu karnego, przegraliśmy, odpadliśmy. Wtedy nowy prezydent zwolnił trenera. Byliśmy jednak liderem ligi, prawie do samego końca. Prawie, bo przegraliśmy tytuł na ostatniej prostej, czego żałuję, bo wygrałem tam tylko puchar kraju.

Ale dało się odczuć, że to jest klub, który ma dużą przewagę nad resztą stawki?

Klub, był dobrze zorganizowany. Jeździliśmy do Turcji na przygotowania, mieliśmy wszystko. W porównaniu z innymi zespołami z ligi zarabialiśmy dużo lepsze pieniądze, mieliśmy dobre warunki treningowe, najlepszy stadion. To zdecydowanie najlepszy klub na Białorusi. Brakowało mi tylko jednej rzeczy: grałem w Belgii, grałem w pucharach, na dużych i pięknych stadionach. Aż tu nagle jedziesz do rywala ligowego, który ma jedną trybunę i fabrykę obok boiska. Ciężko było mi to zaakceptować, przystosować się do takiej rzeczywistości. Wiedziałem jednak, że muszę zapracować tam na transfer. A pod względem statystyk był to najlepszy sezon w mojej karierze.

Dlaczego wybrałeś Jagiellonię Białystok?

Tak jak mówiłem — BATE wybrałem dlatego, że nie miałem już wielu opcji. Po przyjściu tam uświadomiłem sobie, że to nie jest już klub, który będzie z łatwością kwalifikował się do pucharów, a liga nie jest zbyt dobra. Jagiellonia złożyła ofertę i nie zastanawiałem się ani chwili. Polska liga jest kilka razy lepsza, w dodatku mieszkałbym w Polsce, czyli w Unii Europejskiej, co byłoby dużym ułatwieniem dla mnie i mojej rodziny. Marko Poletanović powiedział mi same dobre rzeczy o tym klubie i starałem się zrobić wszystko, żeby dołączyć do tego klubu. Pamiętam, że Cezary Kulesza dzwonił do mnie osobiście przed końcem roku, zgodziłem się i powiedziałem, żeby dogadał się co do transferu z BATE. W tamtym momencie zgłasza się do mnie jeszcze Astana, wcześniej, latem, był FK Rostow, ale wtedy BATE chciało za mnie zbyt duże pieniądze.

Jakie masz zdanie o polskiej lidze po roku w Jadze?

Nawet lepsze niż przed przyjściem tu! Ekstraklasa przewyższa ligę białoruską w każdym aspekcie. Taktyka, poziom zespołów, otoczka, kibice. Moje pierwsze sześć miesięcy nie było zbyt dobre, nie byłem zadowolony ze swojej postawy. Ta jesień była już lepsza, niektóre mecze w moim wykonaniu były bardzo dobre. Ale wciąż uważam, że mogę grać jeszcze lepiej.

W Białymstoku miałeś już trzech trenerów.

A nawet czterech, jeśli liczymy Rafała Grzyba, który był trenerem tymczasowym! Sporo, ale tak jest w piłce: sporo się zmienia. Musisz po prostu słuchać tego, co mówi każdy trener i wykonywać te polecenia. Piotra Nowaka nie znam jeszcze na tyle dobrze, żeby go oceniać. Widzę jednak, że ma bardzo klarowny pomysł na to, jak grać, wiemy, czego od nas wymaga. Ireneusz Mamrot i Bogdan Zając mieli podobny pomysł na to, jak ma wyglądać zespół. Oczywiście to wszystko rozbija się potem o wyniki, jesienią brakowało nam trochę częścia. Nie zawsze jest tak, że za wszystko, co nie wyjdzie, odpowiada trener. Czasami piłkarze też nie grają tak dobrze, jak mogliby grać.

Podczas obozu podobno bardzo ciężko pracujecie. Zagrałeś też na nowej pozycji: pół-lewym stoperze.

Tak, ale lepiej pracować ciężko teraz i być gotowym na rundę wiosenną niż potem narzekać, że się do niej przygotowaliśmy. Zresztą musimy ciężko pracować, żeby poprawić wyniki. Co do nowej pozycji: zagrałem dwa sparingi jako lewy stoper w trójce. Rozmawiałem o tym z trenerem, chce grać nowoczesną piłkę i wykorzystać moje umiejętności ofensywne, żebym grał wysoko, naciskał rywala. Myślę też, że dla Michała Pazdana dobrym pomysłem będzie gra na środku defensywy, tak jak to teraz ćwiczymy. Jest już trochę starszy, więc my będziemy za niego biegać, a on będzie wszystko czyścił! Myślę, że trener widzi to podobnie. Ale na poważnie: ma duże doświadczenie, dobrze czyta grę, wie, jak bronić, więc to może być jego pozycja.

Bojan Nastić na zgrupowaniu w Belek

Pytałem cię o serbski klub, ale byłeś też młodzieżowym reprezentantem tego kraju.

Kiedy grałem w Vojvodinie, nie odzywał się do mnie nikt z bośniackiej federacji, z tamtejszych „młodzieżówek”. Skoro więc chcieli mnie Serbowie, zaakceptowałem to, bo dla młodego zawodnika takie doświadczenie jest bardzo przydatne. Grałem w młodzieżowej reprezentacji Serbii od rocznika U-17 do rocznika U-21. Kiedy trafiłem do Genku, odezwali się do mnie ludzie z Bośni i Hercegowiny. Wciąż mogłem zmienić kadrę, więc zadzwonił do mnie Robert Prosinecki i spytał:

– Synu, chcesz grać dla Bośni?

Cała moja rodzina pochodzi z tego kraju, ja czuję się Bośniakiem, więc odpowiedziałem: oczywiście. Dostałem powołanie na następne zgrupowanie, zaliczyłem debiut.

Skoro już o Bośni: jak wspominasz ten kraj?

Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Nie mieliśmy PlayStation ani zbyt wielu pieniędzy, ale cały czas graliśmy w piłkę z kolegami. Zresztą graliśmy we wszystko, co się dało: koszykówkę, siatkówkę, tenisa i tak dalej. Mieszkałem w małym miasteczku, gdy przychodziłem ze szkoły, rzucałem plecak i biegłem na dwór.

Było wam ciężko?

Bośnia i Hercegowina cały czas cierpi z powodu dawnej wojny. Ludzie mają problem z pracą, z zarabianiem pieniędzy na utrzymanie swojej rodziny. Wiele osób wyjeżdża do Niemiec, do Austrii, żeby zarobić większe pieniądze, ludzie walczą o swoją przyszłość. Nie chcę powiedzieć, że to całkowita katastrofa. No ale nie jest łatwo.

W Q&A na oficjalnej stronie Jagiellonii powiedziałeś, że wolisz mieszkać na wsi niż w mieście.

W Bośni często jeździłem do okolicznych wiosek, bardzo mi się tam podobało. Teraz, w Białymstoku, też mieszkam poza miastem. Jestem spokojnym gościem, najlepiej czuję się w ogrodzie z kawą, a nie w ekskluzywnej restauracji.

Mówiłeś też, że twoją pasje to ogród i wędkarstwo.

Ogród — tak, to wielka pasja. Kiedy dorastałem ojciec powtarzał mi, że muszę nauczyć się wszystko robić samemu. Byłem więc przy nim i podglądałem, co i jak robi. Mogę ci pokazać zdjęcia z mojego ogrodu.

(Bojan znajduje w telefonie fotki, na których pielęgnuje swój ogród)

Widzisz, dla mnie to żaden problem. Wręcz przeciwnie, czuję, że mnie to relaksuje. Nie mam jakiegoś wielkiego ogrodu, to normalne, zwykłe podwórko. Tyle mi wystarczy.

A co z tym wędkarstwem?

Kiedy byłem w BATE miałem grupę sześciu kolegów, którzy byli fanatykami wędkarstwa. Szaleli na tym punkcie. Ja… Ja aż tak tego nie lubię. Nie potrafiłbym siedzieć trzy godziny nad wodą, żeby złapać jedną rybę. MOŻE złapać, bo czasami nawet to się nie udaje. Więc ja byłem tym gościem, który organizował ognisko, a oni sobie łowili i każdy był zadowolony!

WIĘCEJ O JAGIELLONII BIAŁYSTOK:

 

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

NBA

Koszykarze kochają również futbol! Którym klubom piłkarskim kibicują gwiazdy NBA?

Maciej Kurek
0
Koszykarze kochają również futbol! Którym klubom piłkarskim kibicują gwiazdy NBA?

Ekstraklasa

Komentarze

6 komentarzy

Loading...