Gdy Karol Angielski przychodził do Radomiaka, wielu kibiców tego klubu kręciło nosem. Dwa lata później napastnik z Kielc odszedł do Sivassporu za 650 tys. euro, ustanawiając klubowy rekord sprzedażowy. Dziś rozmawiamy z nim o kulisach transferu do Turcji, problemach w radomskiej szatni w ostatniej rundzie, przeskoku treningowym, kuriozalnej prezentacji, pokojach modlitw na stacji benzynowej i występie z CFR Cluj w koszulce za dużej o kilka rozmiarów. Zapraszamy.
Twój agent Daniel Weber w transferowym deadline day na Kanale Sportowym przyznał, że zaliczyłeś brutalny przeskok treningowy po transferze do Turcji. To dość zaskakujące, bo takich różnic spodziewamy się raczej, gdy nasz ligowiec wyjeżdża na Zachód. Wyszedłeś już na prostą?
Fizycznie wyglądam coraz lepiej. Pierwsze dwa tygodnie obozu z Sivassporem to była olbrzymia różnica w porównaniu do tego, co mieliśmy w Gniewinie na obozie Radomiaka. Gdy zobaczyłem, ile i jak tam trenują, trochę mnie to przeraziło (śmiech). Średnio na jednym treningu – a mieliśmy dwa dziennie – biegaliśmy po osiem kilometrów. Do tego zajęcia na siłowni. Łapały mnie skurcze. Biegaliśmy nie tylko dużo, ale też na bardzo wysokiej intensywności podczas gier treningowych.
Teraz jest już trochę inaczej, bo mamy napięty terminarz. Po przerwie reprezentacyjnej przez półtora miesiąca będziemy grali co 3-4 dni. Nie będzie czasu na trenowanie. W poprzednim tygodniu cztery dni spędziliśmy poza domem. Polecieliśmy do Rumunii na mecz z Cluj, a stamtąd prosto do Ankary, gdzie graliśmy z Ankaragucu. W tym ligowym spotkaniu odczuwaliśmy już fizycznie ostatnie tygodnie, bardzo słabo wyglądaliśmy w pierwszej połowie. W efekcie przegraliśmy z zespołem, z którym teoretycznie powinniśmy wygrać. Cenna nauka dla całej drużyny i dla trenerów. Spotkanie z Cluj kosztowało nas wiele sił, dalekie podania, piłka ciągle w powietrzu. Koledzy z obrony śmiali się, że w Turcji łącznie w trzech czy czterech meczach nie skakali do główek tyle razy, ile w Cluj. Gospodarze mieli fatalne boisko, nie dało się inaczej. Musiałbym sięgnąć pamięcią do najgorszych pierwszoligowych czasów, żeby przypomnieć sobie równie słabą murawę.
Mówisz o cennej nauce również dla trenerów. Sztab szkoleniowy po fakcie doszedł do wniosku, że przesadził z obciążeniami?
Bardziej sztab szkoleniowy miał pretensje do ludzi układających ligowy terminarz. Inni pucharowicze częściej grali w poniedziałek, zyskiwali dodatkową dobę odpoczynku. To duża różnica, zwłaszcza gdy wiele czasu spędzasz w samolocie, a my ciągle gdzieś lecimy. Przylatujesz, rozruch, mecz, wylatujesz i tak w kółko. Dla mnie to coś nowego, w Polsce na mecze lata się sporadycznie. No i nigdy jeszcze nie grałem tak często co trzy dni. Sivasspor w tym sezonie czeka około pięćdziesięciu meczów, albo jeszcze więcej, bo nie wiadomo, jak daleko dojdziemy w Pucharze Turcji. Ale nie narzekam, będzie wiele okazji, żeby się pokazać, a pod względem fizycznym doszedłem do siebie i zrównałem się z kolegami. Wcześniej sam po sobie widziałem, że po tych ciężkich treningach nie czułem się komfortowo.
Ale nie zdarzało ci się zabrudzić krzaków jak zawodnikom, którzy wymiotowali u Franciszka Smudy?
Aż tak źle nie było. Po prostu ciało odmawiało mi posłuszeństwa, skurcze i te sprawy. Wcześniej rzecz u mnie niespotykana.
Treningów w Sivassporze nie da się porównać z niczym, czego doświadczyłeś w Polsce?
Może ewentualnie z tym, co mieliśmy w Olimpii Grudziądz u Jacka Paszulewicza. Przełożyło się to potem na ligę, czułem się bardzo dobrze przygotowany fizycznie. Wielu zawodników narzekało, że to treningi do wycieńczenia, przełamujące strefę komfortu i barierę przemęczenia, ale ten wysiłek nie szedł na marne. U Radoslava Latala w Piaście też było ciężko, na obozach dużo biegaliśmy po lasach bez piłki. Trochę stara szkoła. Wyniki jednak mówiły same za siebie, Piast zdobył wicemistrzostwo.
Twoją lepszą dyspozycję najwyraźniej dostrzegli też trenerzy, bo zacząłeś grać w podstawowym składzie. Najpierw 84 minuty z Cluj, potem pierwsze 45 minut z Ankaragucu.
Miałem rozmowę z trenerem przed meczem z Rumunami. Powiedział, że liczy na mnie, że po to mnie ściągał, abym zaczął grać. Mocno mu zależało na transferze, przekonywał i wydzwaniał, gdy byłem w Radomiaku. W tej rozmowie chciał zdjąć ze mnie negatywną presję i dać mi komfort. Jako drużyna mieliśmy bardzo słabe wyniki, nie wygraliśmy od dziesięciu meczów. Wszyscy czekali na przełom, a tu jeszcze doszły problemy kadrowe, kilku piłkarzy doznało kontuzji. Na ławce rezerwowych z Cluj mieliśmy pięciu zawodników, z czego dwóch bramkarzy. Mimo to wreszcie wygraliśmy, a ja wywalczyłem rzut karny, który dał zwycięstwo. Trochę pomogłem. Szkoda tylko, że zmarnowałem dwie sytuacje, które raczej bym wykorzystał, gdybym znajdował się w normalnym rytmie meczowym. Raz obrońca wybił mi piłkę sprzed bramki, a w drugim przypadku nieczysto trafiłem w piłkę i poleciała obok.
Z Ankaragucu zszedłeś w przerwie z powodu zmęczenia czy bardziej chodziło o kwestie taktyczne?
Sprawy zmęczeniowe odegrały główną rolę. Trener powiedział, że nie do końca się zregenerowaliśmy, a że wypoczęty był Yatabare, który nie leciał do Cluj z powodu spraw prywatnych, to wszedł na drugą połowę. Na boisku jednak wyglądał podobnie jak ja. Tamtego dnia zbyt wiele zdziałać nie mogliśmy.
W tureckiej ekstraklasie po siedmiu kolejkach jesteście bez zwycięstwa, w pucharach przełamaliście się dopiero z Cluj. Z czego wynikała ta fatalna passa?
Zespół na treningach prezentował się dobrze, ale w meczach coś nie chce zatrybić. Może trzeba poszukać nowego ustawienia? Myślę, że nie mamy problemu jakościowego, latem przyszli do nas dobrzy zawodnicy z mocnymi nazwiskami.
Może na początku odczuwaliście ciężkie przygotowania?
W sparingach graliśmy dobrze. Jeśli się nie mylę, ani razu nie przegraliśmy w okresie przygotowawczym. No ale wiadomo: mecz o stawkę to co innego. Jestem przekonany, że po tej przerwie na kadrę ruszymy do przodu. Dostaliśmy kilka dni wolnego, można było odpocząć i wyczyścić głowę. Granie co trzy dni, ciągłe latanie po Europie – to wszystko chyba się nawarstwiło. Chłopaki mówili, że rok temu też słabo zaczęli, długo się rozkręcali, a później w końcu poszło. Liczę, że teraz będzie podobnie.
Działacze zachowują spokój? W niejednym tureckim klubie miałbyś już pewnie trzeciego trenera w tym czasie.
Trener Riza Calimbay ma mocną pozycję, ludzie w klubie mu ufają. Rok temu wyszedł z dołka, a w ciągu trzech lat Sivasspor pod jego wodzą trzeci raz z rzędu gra w europejskich pucharach. To wręcz wyniki ponad stan. Calimbay zapracował sobie na duży kredyt zaufania. Jest bardzo znany i ceniony w Turcji. Jako piłkarz przez wiele lat grał w Besiktasie i reprezentacji kraju.
Nie wiem, czy wiesz, ale Calimbay już wcześniej pracował w Sivassporze i prowadził wtedy Kamila Grosickiego. Wspominał o tym?
Ludzie ze sztabu szkoleniowego opowiadali o tych latach. Dobrze go tu wspominają. Robił wiatr na boku, był postrzegany jako super piłkarz i zapracował sobie na transfer do Francji. Pamiętany jest też Arkadiusz Piech, który grał w Sivassporze przez pół roku.
Co do polskich akcentów, w Sivassporze jest dziś Dimitrios Goutas, który nie tak dawno spędził rok w Lechu Poznań.
Trzymamy ze sobą, z nim i drugim Grekiem Charilaosem Charisisem mam najlepszy kontakt w zespole. W naszej europejskiej paczce jest jeszcze Norweg Fredrik Ulvestad. Reszta to albo zawodnicy krajowi, albo afrykańscy. Jak wszędzie, szatnia jest trochę podzielona. Nie ma się co oszukiwać, że jest inaczej. Dimitrios opowiadał o Lechu, choć niesamowicie miłych wspomnień nie ma. Na początku grał sporo u Ivana Djurdjevicia, ale potem przyszedł Adam Nawałka i posadził go na ławie.
Doświadczenia z Radomiaka pomagają ci odnaleźć się w Turcji? Trafiłeś z jednej międzynarodowej szatni do drugiej.
W I lidze i przez pierwsze pół roku w Ekstraklasie szatnię mieliśmy jednak typowo polską. Rozmawialiśmy w jednym języku, wszystko super wyglądało. Od zimowego obozu w Turcji pewna osoba zaczęła ściągać zawodników z zagranicy, którzy mieli pociągnąć zespół i w przyszłości dać klubowi zarobić, a wyszło jak wyszło. Po obozie drużyna się trochę podzieliła, zwłaszcza że kilku Polaków wtedy odeszło. Zostało nas pięciu czy sześciu trzymających szatnię. Latem zaszły kolejne zmiany i dziś z grona starszyzny, z którą grałem zostali jedynie Leandro, Abramowicz, Cichocki i Łukasik, który doszedł zimą.
O podzielonej szatni mówiłeś w sensie relacji? Tworzyły się nieporozumienia?
Pewne zgrzyty się pojawiały. Nowi zawodnicy mieli podnieść poziom zespołu, a zamiast tego słabo zaczęliśmy rundę wiosenną. Nie wszyscy wszystko rozumieli z wymagań trenera Banasika. Chyba nie było odpowiedniego zgrania, niektórzy przyszli dość późno. No i potem jeden nie pokrył rywala, drugi nie podał w odpowiednią strefę, trzeci nie wrócił i tak przegrywaliśmy.
Karol Angielski: Zimą odrzuciłem ofertę z Rosji. Kilka dni później wybuchła wojna [WYWIAD]
Gdy rozmawialiśmy w maju po twoim hat-tricku z Wisłą Kraków, musiałeś się trochę krygować przy pytaniach dotyczących twojej przyszłości. Teraz już nie musisz. Twoje odejście latem było przesądzone i wszystko było kwestią tego, do jakiego klubu trafisz?
Już zimą podczas tureckiego obozu pojawiało się wiele zapytań. Mocno się nad tym zastanawiałem. Znajdowałem się w takim wieku, że chciałem spróbować sił za granicą. Nikt nie mógłby przewidzieć, czy drugi sezon w Radomiaku miałbym tak samo dobry i czy znów walczylibyśmy nawet o europejskie puchary. Jak mówiłem ostatnio, dostałem konkretną ofertę z Rosji, ale wtedy wojna wisiała już w powietrzu i nie zdecydowałem się. Były też konkrety z drugiej ligi hiszpańskiej i czołowego klubu węgierskiego, który mocno o mnie zabiegał. Schodząc z treningów ciągle z kimś rozmawiałem przez telefon. Nie czułem się z tym komfortowo, od takich spraw mam agenta. Ale tak chyba jest wszędzie, kluby próbują się dobijać do piłkarza na różne sposoby. Nie skorzystałem z tych propozycji, a po obozie w Turcji usiedliśmy z działaczami i ustaliliśmy, że zostaję jeszcze na pół roku i próbujemy osiągnąć coś wielkiego z Radomiakiem.
Obie strony jednak wiedziały, że potem celem będzie transfer?
Tak. Daniel zimą zaczął już mocno pracował nad moją przyszłością latem. Oczywiście chodziło o ofertę, która będzie wszystkich satysfakcjonować. Sivasspor taką złożył, więc ją przyjąłem.
Miałeś w związku z tym wrażenie, że Mariusz Lewandowski pod koniec sezonu nie wiązał już z tobą planów? Trzy razy wchodziłeś u niego z ławki i dopiero na koniec zagrałeś od początku z Piastem.
No właśnie tak to wyglądało. Nie wiem, czy to bardziej była wizja klubu czy samego trenera. Ja do końca robiłem wszystko, żeby pomóc zespołowi i chyba było to widać. Wchodząc z ławki z Zagłębiem i Wisłą strzeliłem łącznie cztery gole, a na koniec trafiłem też z Piastem. Wyjściowy skład w Gliwicach potraktowałem jako nagrodę za wcześniejsze bramki.
Wybrałeś Turcję, a ile ofert miałeś na stole? Pisano o MLS, Arabii Saudyjskiej, a nawet zakusach ze strony Cracovii.
Poważny był temat z Karabachem. Gdy klub ten miał pierwszy mecz z Lechem, jego działacze rozmawiali o transferze, ale nie byłem mocniej zainteresowany tym kierunkiem. Polskich klubów za bardzo nie braliśmy z agentem pod uwagę. Celem było spróbowano sił w innej lidze. Zainteresowanie Arabów faktycznie się pojawiło, mocno naciskali, nie czułem jednak, że to odpowiedni moment na tak egzotyczny wyjazd. Z Turcji do samego końca odzywały się inne kluby. Już przyleciałem dopinać transfer do Sivassporu, a jeszcze miałem telefon od jednego z dyrektorów, że przyjedzie nas odebrać. I nie był to dyrektor Sivassporu. MLS? Dostawałem wiadomości, że znajduję się w ścisłym kręgu zainteresowań, ale potrzeba dwóch czy trzech tygodni na ostateczną decyzję. Nie chciałem zbyt długo czekać, zbliżała się połowa lipca. Założyłem sobie, że jeśli Sivasspor na papierze przedstawi to samo, co deklarował w rozmowie, to wchodzę w to. Tak się stało.
Zakładam, że zanotowałeś awans finansowy, ale chyba najbardziej korciła perspektywa gry w pucharach.
To był główny wabik. Mieliśmy zapewnioną co najmniej fazę grupową Ligi Konferencji. Była szansa na Ligę Europy, ale dwumecz z Malmoe przegraliśmy aż 1:5. Szwedzi byli lepsi, awansowali zasłużenie. W pierwszym spotkaniu słabo wyglądaliśmy, w drugim długo atakowaliśmy, żeby odrobić dwa gole straty. Nic nie wpadało, a w końcówce dwa razy nas ugryźli i było po wszystkim. Jesteśmy w Lidze Konferencji i też nie ma co narzekać. To dla mnie duży przeskok. Jeszcze wiosną tamtego roku jeździłem w I lidze do Niepołomic, a teraz jechałem na stadion mistrza Rumunii w pucharach.
Najwięcej komentarzy w kontekście twojego transferu wywołała ta kuriozalna prezentacja z autokarem w tle. Jak do tego doszło?
Szczerze mówiąc, nie zwracałem na to uwagi. Dojechaliśmy na obóz, ponad dwie godziny drogi od Stambułu. Praktycznie były tam tylko lasy i hotele z boiskami. Rzecznik poprosił, żeby przed treningiem przyjechać chwilę wcześniej, bo chce zrobić parę zdjęć i ujęć do ogłoszenia transferu. Pozowaliśmy na tle autokaru, bo tylko tam był klubowy herb. Wyszło niezbyt profesjonalnie, na miejscu nie było ludzi z działu medialnego. W klubie wyglądali na trochę nieprzygotowanych. Nie wiem, czy mogli się wstrzymać z oficjalnym komunikatem. Kluby chyba chciały już wszystko ogłosić. W Turcji raczej tej prezentacji mocniej nie komentowano, bardziej w Polsce zauważono jej nietypowe okoliczności. I tak najważniejsze jest to, co na boisku.
Daniel Weber mówił w Kanale Sportowym, że “klub jest porządny, wypłacalny”. Kilka tygodni później potwierdzasz?
Tak. Na nic nie mogę narzekać, pełen profesjonalizm. Wszystko jest robione pod piłkarzy, tutaj czujesz się naprawdę ważny. Ty masz wziąć tylko kosmetyczkę, telefon i paszport, reszta jest robiona za ciebie. To także spory przeskok po czasie spędzonym w Polsce. Baza treningowa również jest na wysokim poziomie. Ze względów religijnych – większość zawodników to muzułmanie – nie mamy jednej dużej szatni, w której cała drużyna się przebiera. Każdy w ośrodku ma swój pokój, dostaje tam sprzęt, zakłada strój i dopiero kwadrans przed zajęciami wszyscy spotykamy się na boisku.
Doświadczyłeś już różnic w codziennym życiu wynikających z zupełnie innej kultury i religii? Jakub Szumski opowiadał, że nieświadomie chciał się kiedyś rozciągać na dywanikach w sali modłów, co sprawiło, że ludzie z klubu byli skonsternowani.
Ja takich historii nie miałem, ale właśnie rzuciło mi się w oczy, że w Turcji w wielu publicznych miejscach są salki do modłów. W 2. kolejce na mecz z Adaną Demirspor akurat nie lecieliśmy, tylko pojechaliśmy autokarem. Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. To był piątek, dla muzułmanów dzień tak ważny jak dla nas niedziela. Wtedy modlą się najwięcej. Idę do toalety, a tam “praying room”. Kilku zawodników weszło do środka, ściągając wcześniej buty i skarpetki. W szpitalu, gdy przechodziłem badania przed transferem, też znajdowały się takie pomieszczenia. Nowe doświadczenie. Taka jest tutaj wiara, nie dyskutuję z tym, ale dołączać nie zamierzam. Jestem chrześcijaninem, inaczej byłem wychowywany i religii zmieniać nie planuję.
Jak się żyje w Sivas?
To miasto niewiele ponad 300-tysięczne, coś jak Bydgoszcz. Do życia dla piłkarza to idealne miejsce. Wszystko do codziennego funkcjonowania jest blisko, ale nie ma tu zbyt wielu pokus, które mogą odciągać od futbolu. Można się skupić na tym, żeby okrzepnąć i zrobić kolejny krok do przodu. Ludzie tu żyją piłką, choć nie widać tego po frekwencji. Na początku wchodziłem na końcówki z ławki, a i tak gdzie nie wyszedłem, byłem rozpoznawany. Kibice są bardzo mili, nie miałem jeszcze żadnej nieprzyjemnej sytuacji. A jeśli chcesz odpocząć – teraz dostaliśmy wolny weekend – to lecisz godzinę i jesteś w Stambule.
Sytuację w kontekście walki o skład masz komfortową, bo terminarz napięty, a na tę chwilę rywalizujesz jedynie z Mustaphą Yatabare. Nigeryjczyk Leke James znów jest kontuzjowany.
Ma chłopak pecha. Większość poprzedniego sezonu stracił przez kontuzje, teraz wrócił, rozegrał parę meczów i znów wypadł. Ma jakieś pęknięcie w stopie i musi pauzować kilka tygodni. Dotychczas grałem mniej niż Yatabare i James, ale teraz siłą rzeczy powinno się to zmienić. Czekam na pierwsze liczby, napastnik tego potrzebuje.
Na razie cieszę się, że pomogłem w Cluj wywalczonym karnym, co pozwoliło się przełamać. Tamten występ trochę mnie podbudował. A zaczęło się pod górkę. Nie wiem, czy ktoś oglądający mecz lub skrót zwrócił uwagę na nasze stroje. Zaginął nam sprzęt i na szybko skombinowano jakieś koszulki, do których dorobiono herb, numery i nazwiska. Wszystkie w rozmiarach XXL, ogromne. Wyglądałem, jakbym dostał trykot po starszym bracie, który waży 120 kilogramów. Pomocnik Dia Saba ma 168 cm wzrostu, nie było widać jego spodenek. Musieli mu jakoś dokleić koszulkę do ciała, żeby w ogóle mógł wystąpić. Na początku o niczym nie wiedzieliśmy, ale byliśmy zdziwieni w szatni, bo na co dzień gramy w sprzęcie Tony’ego Montany, a tutaj nagle Nike. Fajna anegdota przy okazji pierwszego występu w podstawowym składzie. Będzie co wspominać, a jak widać, sprzęt nie gra, wynik się zgadzał.
Żegnając się z Radomiakiem w mediach społecznościowych wszystkim dziękowałeś, ale wspomniałeś też, że na początku radomscy kibice nie byli do ciebie pozytywnie nastawieni. Musiałeś ich do siebie przekonać.
Po części ich rozumiem. W ciągu dwóch lat w Wiśle Płock zdobyłem dwie ligowe bramki. Straciłem mnóstwo czasu przez kontuzje, pech mnie nie opuszczał. Musiałem się odbudować w klubie, w którym miałbym znacznie większe szanse na regularną grę. W Płocku nie wszyscy chcieli mojego pozostania, a skoro tak, nie było sensu tego ciągnąć. Radomiak najbardziej o mnie zabiegał, dlatego przyjąłem ofertę. Dopiero potem zacząłem się zastanawiać, że to miasto i klub, który nienawidzi się z Kielcami, z których pochodzę. Kibice więc komentowali: “po co ściągamy takiego zawodnika”, “nie strzela goli”, “miał dużo kontuzji”. Potem karta się odwróciła, przekonałem ich do siebie. Czułem bardzo mocne wsparcie ze strony kibiców, nieraz skandowali moje nazwisko, nawet po ostatnim meczu z Piastem. Wiele im zawdzięczam. Na ulicy czasami słyszałem, że jestem jedynym scyzorykiem, którego szanują w Radomiu. Podwójna satysfakcja (śmiech).
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM:
- OD NIELEGALNEGO ŻYCIA W ANGLII DO TRANSFERU ZA MILION EURO. RAPHAEL ROSSI
- MOŁDAWSKI DYREKTOR SPORTOWY I KULISY BUDOWY RADOMIAKA
- Bez wałów i bez trybuny. Co się dzieje na budowie stadionu Radomiaka?
- MISTRZ BUDOWANIA ATMOSFERY. DARIUSZ BANASIK OCZAMI PIŁKARZY
- Cichocki: Dopiero teraz widzę, że Ekstraklasa nie jest taka straszna
Fot. Newspix