Reklama

„Kolega, który był w pace, jest najsympatyczniejszy w drużynie”. Jakub Szumski o grze w Turcji

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

18 listopada 2021, 11:22 • 20 min czytania 9 komentarzy

Jakub Szumski w styczniu tego roku zamienił Raków Częstochowa na Erzurumspor. Wiosną grał praktycznie w każdym meczu, jego drużyna świetnie zaczęła, ale ostatecznie zabrakło jej punktu do utrzymania w tureckiej ekstraklasie. Polski bramkarz początkowo nie chciał zostawać w klubie, koniec końców dał się jednak namówić na dalszą współpracę w drugiej lidze.

„Kolega, który był w pace, jest najsympatyczniejszy w drużynie”. Jakub Szumski o grze w Turcji

Trener, który nawet nie zdążył zadebiutować. Podejrzany występ kolegi, po którym został natychmiast wywalony z klubu. Piłkarz, który kiedyś siedział w więzieniu, a dziś z tego żartuje. Spektakularna wpadka w szatni. Walka o pieniądze w imieniu całej drużyny. Problemy w zarządzaniu klubami. Podpadnięcie kibicom Galatasaray i Fenerbahce. Życie w stuprocentowo muzułmańskim mieście. Ostre zimy i bycie na końcu świata. Kulisy odejścia z Rakowa. Szumski zdecydowanie ma o czym opowiadać. Zapraszamy.

Pisałeś rano, że dostaliście wycisk na treningu i musiałeś się zdrzemnąć. To dobry moment na danie w kość, bo trwa u was trzytygodniowa między jednym meczem a drugim.

Po tych wszystkich covidowych przetasowaniach mamy 19 drużyn w lidze, więc co kolejkę jedna drużyna pauzuje. Akurat teraz wypadło na nas. Kojarzy się to trochę z realiami okręgówkowymi, gdzie takie rzeczy często się dzieją, ale co zrobić.

To pokłosie tego, że w ubiegłym sezonie tureckiej ekstraklasy grało aż 21 zespołów. Aby było sprawiedliwie, nikt nie spadał, za to dołożono trzech beniaminków.

„Sprawiedliwie” to mocne słowo, ale faktycznie, od tego wszystko się wzięło. W ostatnim sezonie spadków już nie odwołali, choć niewiele brakowało. Trochę cyrków się porobiło, liczyło się to, kto jest mocniejszy w kuluarowych sprawach. Gdy nie było degradacji w sezonie 2019/20, mówiono, że to ze względu na Ankaragucu, które jest oczkiem w głowie prezydenta. Rok później znów skończyło w strefie spadkowej i znów kombinowali, co zrobić. My byliśmy miejsce wyżej, więc gdyby zostawili ich, to nas też by musieli. W pewnym momencie podobno było blisko, ale to już byłoby przegięcie, FIFA musiałaby się tym zainteresować.

Spadliście zatem z Super Lig i po jedenastu meczach w drugiej lidze zajmujecie piąte miejsce. To dobry wynik czy nie?

Patrząc terminarzowo, jest całkiem dobrze. W zasadzie graliśmy już na wyjazdach z całą ligową czołówką, wiele ciężkich meczów za nami. No i mamy mecz mniej niż zespoły z top4. Nasze aspiracje sięgają pierwszego miejsca, ale podobnie myśli tu z osiem innych klubów. Osiągnięcie tego celu nie będzie proste. Przed sezonem byłem nastawiony nie do końca optymistycznie. Doszło jednak do ciekawych transferów last minute i zaczyna to wyglądać coraz lepiej. Dziś sądzę, że mamy szansę powalczyć. Z ekonomicznego punktu widzenia to gigantyczna różnica dla klubu, dlatego działacze zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby wrócić do ekstraklasy – zwłaszcza jeśli do zimy utrzymamy się w czołówce. Wtedy na pewno spróbują wzmocnić zespół.

Reklama

Erzurumspor pokona Boluspor w sobotnim starciu? Kurs 1.82 w Fuksiarz.pl

Z tego, co czytałem, początkowo wcale nie chciałeś zostawać w Erzurumsporze po spadku.

To prawda. Rozwiązałem swój kontrakt, miałem zapis, który mi to umożliwiał. Letnie okienko potoczyło się jednak tak, że wróciłem do klubu. Sporo się w Erzurumsporze zmieniło – jest nowy dyrektor, nowy trener, wszystko zdawało się bardziej mieć ręce i nogi, więc propozycja była dla mnie raczej z gatunku tych nie do odrzucenia. Dodatkowo, jest tu nieco inaczej niż w Polsce – nie miałem 50-procentowej obniżki pensji (śmiech). Turcy w większym stopniu starają się zatrzymać najlepszych zawodników i wiedzą, co będzie główną zachętą, skoro przyjdzie rywalizować na niższym poziomie sportowym. Trochę tylko żałuję, że tak szybko pożegnałem się z turecką ekstraklasą. Grałem w niej bez kibiców, a i tak była to super sprawa. Wielu powtarza mi, że dużo przegapiłem nie doświadczając tam atmosfery pełnych trybun. To inny sposób kibicowania niż u nas, warto to przeżyć. Sportowo czułem, że jestem w lepszej lidze. Mogłem zmierzyć się z wieloma świetnymi zawodnikami i szkoda teraz tej drugiej ligi. Wierzę, że uda mi się wrócić do Super Lig.

Głównym minusem obecnej sytuacji, obok niskich temperatur, jest położenie Erzurum. Cholernie daleko stąd do domu i również przez to po sezonie początkowo odszedłem. Z Erzurum do Stambułu jest mniej więcej taka odległość, jak z Warszawy do Paryża. Niby to jeden kraj, lata się w miarę szybko, ale odległości są ogromne. Autem do Stambułu jechałoby się 20 godzin.

Mówisz, że nie doświadczyłeś kibicowsko tureckiej ekstraklasy. A drugiej ligi?

Było kilka fajnych meczów. Z Ankaragucu na wyjeździe graliśmy przy około dziesięciu tysiącach widzów. Samsunspor ma piękny stadion i też przyszło wielu ludzi. Turcy kibicują specyficznie. Czujesz się, jakbyś grał w ulu. Nie ma jednego zorganizowanego młyna, tylko są różne grupy na różnych trybunach i każda w danym momencie potrafi zarzucić coś innego. Rzadko się między sobą zgrywają. Tworzy to wrażenie dużego chaosu. To i tak nie jest wersja optymalna. W Turcji nadal są limity covidowe, na mecze mogą chodzić tylko w pełni zaszczepieni. U nas w Erzurum właśnie tym się zasłaniają. Nie mamy wybitnej frekwencji, a zawsze mi mówiono, że nasi kibice są jednymi z lepszych w kraju. Na razie jednak nie możemy tego doświadczyć, bo na tym naszym końcu świata trudniej o szczepionkę. Tak się tłumaczą. Widziałem doping na filmikach i faktycznie, nieźli wariaci. Na dworze 20 stopni na minusie, a oni zupełnie się tym nie przejmują. Góralski temperament, najwyraźniej górale wszędzie są tacy sami.

Byłeś przygotowany, że mimo pójścia do Turcji przyjdzie ci zmierzyć się z tak niskimi temperaturami? Pamiętam, jak Damian Kądzior opowiadał o swoim debiucie dla Alanyasporu w tym mrozie, był zaskoczony.

Trafił na jeden z chłodniejszych okresów, choć potrafi być jeszcze zimniej. Na pewno było nieprzyjemnie, bo Erzurum dodatkowo położone jest dwa tysiące metrów nad poziomem morza. Na początku są też problemy z oddychaniem, potrzeba około dwóch tygodni, żeby się zaadaptować. Jesteśmy jak lekkoatleci wyjeżdżający w afrykańskie góry na przygotowania. Temperatura, wysokość, wiatr – na pewno to cięższa zima niż w Polsce. I tak mam łatwiej niż piłkarze z Afryki, którzy tu przyjeżdżają. Pamiętam pierwszy telefon w tym temacie od Dominika Jarosza z agencji Unidos. Mówi: – Wiesz, to nie do końca takie typowo tureckie miasto. Oho, już mi się lampka zapaliła. Skoro na wstępie poruszamy takie tematy, to znaczy, że musi być grubo (śmiech).

Reklama
A jak wygląda lato w Erzurum?

W porządku, zwłaszcza że trwa dłużej. Za bardzo nie ma tutaj przejściowych pór roku. Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy 25 stopni, a tydzień temu już padał śnieg. Niby lepiej tak, niż trzy miesiące jesieni, ale z drugiej strony, zaczynająca się teraz zima skończy się w kwietniu. Coś za coś. W Erzurum funkcjonuje ośrodek treningowy, do którego w okresie letnim przyjeżdża co najmniej połowa drużyn z Super Lig. U nas jest wtedy chłodniej niż w innych miejscach w Turcji, gdzie czasami nie da się żyć przez upał. Do tego swoje robi ta wysokość, lepiej trenuje się pod kątem wytrzymałościowym.

Daleki wschód Turcji to zapewne też inna mentalność. Jak się w niej odnajdujesz?

Do wielu rzeczy musiałem się przyzwyczaić. To miasto jest nie tyle bardziej muzułmańskie, co muzułmańskie w stu procentach. Im dalej na wschód, tym więcej radykałów. Trzeba tych zasad przestrzegać, choć miejscowi są dla nas tolerancyjni i wyrozumiali. Nie wiem, czy to dlatego, że jesteśmy piłkarzami i to często dla nich jedyna rozrywka, ale nie spotkałem się nawet z ułamkiem jakiejś dyskryminacji religijnej, rasowej czy innej. Dominują ciekawość i pytania, jak to wygląda u nas. Ludzie tłumaczą nam, co robić, żeby i oni czuli się komfortowo. W razie wpadki, potrafią przymknąć oko. Na samym początku zaliczyłem dość spektakularną. Przed pierwszym meczem w szatni szukałem miejsca do rozgrzewki. Za taką prowizoryczną ścianką znalazłem pomieszczenie z wykładziną na podłodze i dywanikami. Gdy tam wszedłem, kilka osób niemal dostało zawału, zwłaszcza że byłem w butach. Myślałem, że te maty służą do ćwiczeń, a okazało się, że to pokój do modłów. Niektórzy korzystali z niego nawet podczas przerwy w meczu. To pewnie pierwsza taka historia w dziejach klubu (śmiech). Później wszyscy się z tego śmiali, ale wtedy na chwilę zbledli.

Kobiety na ulicach muszą chodzić w burkach?

Powiedziałbym, że 50 na 50. Na pewno jest to widok powszechny. Wiele zależy, o jakim okresie mówimy. W Erzurum znajduje się jeden z większych tureckich uniwersytetów. Ostatnio przyjechało 60-80 tys. studentów, młodzi ludzie, więc na ulicach zrobiło się mniej po arabsku. Na co dzień jednak raczej nie zobaczysz tu kobiety czy faceta w krótkich spodenkach, nawet latem.

Chyba że chodzi o piłkarzy.

No ja pozwalam sobie wtedy na krótkie spodenki. Generalnie może nie jest to jako taki obowiązek, ale niektórzy koledzy grający wcześniej w Izmirze czy Stambule, tutaj ubierają się jak miejscowi, żeby nie prowokować dziwnych spojrzeń. Gdy dziewczyna do mnie przyjeżdżała w upały, też się zastanawialiśmy, czy lepiej w krótkich, czy może jednak w długich. Najczęściej wybieraliśmy krótkie. Spojrzenia były różne, ale bez przesady, nie dajmy się zwariować.

Sportowo odczuwasz dużą różnicę między pierwszym a drugim szczeblem w Turcji?

W Turcji generalnie gra się inaczej niż w Polsce i innych ligach europejskich. Jest mniej organizacji gry. To główna różnica w porównaniu do standardów w Europie i być może dlatego tureckie kluby w ostatnich latach mają problemy w pucharach. W zestawieniu z polską ligą jest za to więcej radosnej piłki i więcej jakości, bo indywidualnie są tu lepsi zawodnicy. Co do samej drugiej ligi, jestem pozytywnie zaskoczony. Wcześniej odbierałem ją na podstawie transferów innych zawodników. Artur Sobiech gdzieś tam poszedł, grał na starym stadionie, komentowano, że będzie kopał między kozami. W praktyce przekonałem się, że powstało tu naprawdę sporo pięknych stadionów, poziom infrastrukturalny jest zbliżony do Super Lig, a sportowo także nie ma przepaści. Nadal mówimy o dość technicznej piłce. Masz więcej czasu na decyzję i więcej miejsca niż w Polsce. Sądziłem, że ligę niżej będzie mało otwartych meczów, nie zdarzą się remisy 4:4, a nie jest z tym tak źle. Na boisku zawsze dużo się dzieje, jakieś czerwone kartki i inne spięcia.

Raz w samej końcówce zgasło nam światło na stadionie. Prowadziliśmy 2:1, przeciwnik miał stuprocentową sytuację po rzucie rożnym, gość strzelił nad bramką i w tym momencie zapadła ciemność. Nie chodziło o żaden sabotaż, prądu zabrakło w całej dzielnicy. Czekaliśmy 20 minut, żeby dograć pół minuty. Sędzia powiedział, że gdybyśmy prowadzili wyżej, mógłby od razu zakończyć, a tak to musimy czekać. Normalnie poszedłbym po piłkę, celebrował wybicie i byłby koniec, ale uparł się. Jak już wznowiliśmy, to jeszcze zdążyliśmy obić poprzeczkę.

Spore wrażenie na Turkach zrobiła twoja znakomita interwencja z Bandirmasporem w 3. kolejce, dzięki której utrzymaliście wygraną 1:0. To w sumie jedyny moment w tym sezonie, w którym również u nas szerzej o tobie pisano.

W kolejnych dniach akurat przebywałem w Polsce, bo była przerwa reprezentacyjna, więc nie wiem do końca, co pisały lokalne media. Na pewno w drugiej lidze tureckiej trudniej się pokazać szerszej publiczności. Da się te mecze oglądać, są dostępne, ale to nie ta jakość i otoczka. Nawet jeśli mówimy o Super Lig, to nie ma czego porównywać w kontekście sposobu pokazywania naszej ligi przez Canal+. InStat jednak działa, jak ktoś chce mnie sprawdzić, nadal ma taką możliwość.

Czuję, że forma jest dobra, mam duże zaufanie w klubie i wśród kibiców. Bodajże w czterech meczach zakładałem opaskę kapitańską, gdy nasz kapitan musiał pauzować. Ludzie są tu bardziej nastawieni na „tak” niż na „nie”, choć granica między miłością a nienawiścią jest w Turcji dość cienka, zwłaszcza jeśli chodzi o bramkarzy i napastników. Na tyle już jednak zapracowałem na swoje nazwisko, że nawet w słabszych momentach częściej słyszę wyrazy wsparcia niż hejt. Dobrze to na mnie wpływa i pomaga na boisku.

Skoro byłeś już awaryjnym kapitanem, musisz mieć jakiś posłuch i autorytet w szatni. Jak go wyrobić, skoro nie wszyscy w zespole rozmawiają po angielsku?

Nie ukrywam, że trudno dogadać się po angielsku, zwłaszcza po spadku. W drugiej lidze limit obcokrajowców jest większy niż w Super Lig. Coś tam już dukam po turecku. W niektórych sprawach potrafię się porozumieć, a jeśli nie, zawsze mogę liczyć na tłumacza. Super chłopak, wiele razy pomógł. W Turcji pierwsze słowo, którego trzeba się nauczyć to „pieniądze”, bo o nich najprędzej przyjdzie ci rozmawiać. Odpowiedzialność w tym temacie spoczywała na mnie, bo krajowi zawodnicy nie do końca chcieli się wychylać przed kierownictwem klubu. Boją się zawalczyć o swoje prawa, żeby nie wylądować w rezerwach i nie mieć problemów. Obcokrajowcy mogą sobie pozwolić na więcej i to raczej oni negocjują z klubem, gdy coś się dzieje. Z racji tego, że byłem w zespole już w zeszłym sezonie, nieraz to ja stawałem do rozmów.

Często musisz to robić?

Mieliśmy kryzys finansowy na początku tego sezonu. Trafiłeś jednak na dobry czas, żeby zadzwonić, bo niedawno klub uregulował wszystkie zaległości, sięgające jeszcze poprzedniego sezonu. Na tę chwilę nie ma problemów.

Mateusz Lis, broniący w Altay SK, jakiś czas temu mówił mi, że w Turcji z niektórymi sprawami trzeba się nieustannie przypominać. On miał tak z przydziałem klubowego samochodu. Inaczej działacze uznają, że aż tak ci nie zależy i możesz poczekać.

Potwierdzam. Jeżeli się nie upominasz, to po prostu nie dostajesz. Taki klimat. To duży problem dla kogoś, kto jest tu pierwszy raz. Staram się nowym kolegom pomagać. Nie chcę robić z siebie weterana, ale już znam realia. Europejczykom raczej głupio ciągle się przypominać o auto, mieszkanie czy inną pomoc. Tutaj to naturalne.

Wspominałeś, że po spadku rozwiązałeś kontrakt. Na co wtedy liczyłeś?

Plan był taki, żeby pozostać w tureckiej ekstraklasie. Mam również tureckich agentów, którzy zapewniali, że uda się coś znaleźć, że będzie kilka opcji. W ciemno umowy bym nie rozwiązywał, nie jestem aż takim ryzykantem. I faktycznie, jakieś tematy się pojawiały, ale gdy federacja wprowadziła po covidzie limit obcokrajowców w ekstraklasie, momentalnie stanęły w miejscu. Na boisku w Super Lig musi być przynajmniej trzech Turków. Większość klubów jak już ma brać zawodnika spoza Turcji, to najprędzej ofensywnego. Krajowi bramkarze czy stoperzy nagle stali się na wagę złota, ich kontrakty wzrosły nawet dwukrotnie. Mateusz Lis idąc do Altay jest wyjątkowym przypadkiem. To chyba jedyny zagraniczny bramkarz, który w ostatnim okienku został kupiony do Super Lig. W drugiej lidze bodajże tylko ja i Adam Stachowiak jesteśmy obcokrajowcami. W niej limit na zawodników z innych krajów był już wcześniej, a ostatnio go zwiększono. Teraz musi być pięciu Turków w pierwszym składzie.

Patrzyłem realnie, przemyślałem pewne rzeczy i zdecydowałem się ponownie związać z Erzurumsporem. Widziałem, jak bardzo mi tu ufają mimo tych limitów, a to bardzo ważne. Dużą część swojej kariery spędziłem na ławce i wiem, jak fajnie było tu odżyć jako piłkarz wiedząc, że co tydzień będę grał i jeden błąd tego nie zmieni.

Zatrzymanie Novikovasa było dla ciebie sygnałem, że klub poważnie myśli o tym sezonie?

Arvi nie miał opcji rozwiązania kontraktu. Ze starego składu zostaliśmy tylko my i chyba dwóch Turków, co pokazuje, jak na nas liczą. Cała drużyna została przebudowana. Arvi bardzo dobrze sobie radzi, jest liderem na boisku i liczby to potwierdzają. Ma już pięć goli i asystę. W Super Lig różnie bywało, ale teraz widzę Novikovasa z czasów Jagiellonii.

Siłą rzeczy z nim najczęściej trzymasz poza boiskiem?

Niekoniecznie. Przede wszystkim z Czechem Martinem Haskiem i Kosowianinem z Norwegii Herolindem Shalą, znaleźliśmy wspólny język. Podobnie jak z drugim bramkarzem, Turkiem. Z Arvim oczywiście też spędzam czas. Mówi po polsku, fajnie móc się odezwać do kogoś w ojczystym języku na drugim końcu świata.

Jakichś polskich śladów w Erzurum nie znalazłeś?

Nie, Polaków tu nie spotkałem. Zimą sporo turystów przyjeżdża na narty, ale raczej z Rosji. Przy tej okazji może kogoś namówię: można tu tanio poszusować w dobrych warunkach. Inna sprawa, że poza piłką i sportami zimowymi innych atrakcji nie ma, mimo że to miasto jest bardzo duże. Mówiono mi, że ma już około 750 tys. mieszkańców. To rozległy teren, zawierający także liczne prowincje.

Spadek z Super Lig zapewne mocno zabolał. Sytuacja przed drugą rundą była trudna, ale koniec końców zabrakło wam jednego punktu.

Mieliśmy sporo problemów pod koniec rundy, wykonano wiele nerwowych ruchów. Doszło do kilku zmian trenerów, nie do końca wyjaśnionych. Zdarzało się, że piłkarze po dwóch czy trzech meczach byli odsuwani od drużyny. Uważam, że na początku wiosny stworzyliśmy zespół, który spokojnie mógłby się utrzymać, ale jak to w Turcji:  trzy słabsze mecze i zwalniamy trenera. Od tego momentu zaczęły się schody. Spotkań, w których byliśmy w stanie wcisnąć gola więcej albo stracić jednego mniej, było naprawdę mnóstwo. Tym mocniej to boli. Spadek w takich okolicznościach jest drzazgą w oku, która uwiera. Jak spadasz z hukiem, to musisz się pogodzić z faktami, byłeś słabszy. Ale jeśli brakuje punktu, który często był na wyciągnięcie ręki, to przez kolejne tygodnie rozmyślasz i analizujesz.

Szkoda, tym bardziej, że w Turcji różnice finansowe dla klubów między obecnością w Super Lig a jej zapleczem są gigantyczne. Przykładowo: w ekstraklasie po każdym zwycięstwie klub otrzymuje premię z telewizji, żeby przynajmniej ją mógł zapłacić piłkarzom. To często ratuje sytuację – z pensją zalegają, ale chociaż dostajesz ten bonus. W Super Lig to milion lir za punkt, czyli trzy miliony za wygraną. Dzień po meczu klub już te pieniądze ma. W drugiej lidze to zaledwie 60 tys. lir. Przepaść. Z tego względu wiele klubów się zadłuża, byle tylko jak najszybciej wrócić do elity i korzystać ze źródełka. Jeśli się nie udaje, rodzą się potężne problemy, czasami oznaczające upadłość.

Miałeś wkalkulowany ewentualny spadek czy zapewniano cię, że drużyna stała się dużo lepsza i na pewno się odbijecie? Początek z tobą w składzie był obiecujący: trzy zwycięstwa i trzy remisy.

Przychodziłem przede wszystkim dlatego, żeby zobaczyć trochę innego świata i posmakować innej piłki, na wyższym poziomie. No i oczywiście chciałem się pokazać, zapracować na swoje nazwisko, co dałoby mi inne opcje w razie niepowodzenia w walce o utrzymanie. Krótko mówiąc, raczej nie zakładałem, że w następnym sezonie będę grał w drugiej lidze tureckiej. Myślę, że poza jednym meczem, tamta runda była bardzo dobra w moim wykonaniu, ale poza wspomnianymi limitami, które skomplikowały sytuację, nie pomagało mi to, że spadliśmy. Odbiór zawodnika z takim śladem w CV zawsze jest trochę inny.

Tym jedynym nieudanym występem był mecz z Hataysporem, w którym na początku drugiej połowy otrzymałeś czerwoną kartkę?

No to mamy dwa mecze (śmiech). Z Hataysporem zostałem zmuszony do interwencji ratunkowej. Nasz pomocnik za lekko wycofał piłkę, napastnik rywali mnie wyprzedził i „ciach!”, stało się. Mówiąc o gorszym spotkaniu, miałem na myśli to z Besiktasem. Zawaliłem w nim przy jednym golu. Ostatecznie Besiktas zdobył mistrzostwo dzięki bilansowi bramkowemu, był lepszy od Galatasaray o… właśnie jednego gola. Przez następny miesiąc wolałem nie wchodzić w zakładki „inne” na Instagramie. Mnóstwo było tam raczej nieżyczliwych wiadomości od kibiców Galatasaray i Fenerbahce, które też do końca biło się o tytuł. Każdemu taki błąd mógł się zdarzyć, ale miałem słaby tajming.

Nikt nie pisał „come to Besiktas”?

Na pewno nie pisali, żebym przychodził do Galaty i Fenerbahce.

Czyli raczej do tych klubów już się nie przebijesz, zostaje Besiktas.

Może już kibice o tym zapomnieli. Turcy we wszystkim doszukują się drugiego dna, jakiegoś spisku. W Polsce myślenia o sprzedanych meczach już się wyzbyliśmy, tutaj jeszcze takie podejrzenia są dość częste. Jeżeli ktoś zawini przy golu, strzeli samobója czy dostanie czerwoną kartkę, od razu przypisuje mu się złe intencje.

Wy mieliście wiosną Yawa Ackaha, który obejrzał czerwoną kartkę w debiucie w pierwszym składzie przeciwko Kayserisporowi, z którego został wypożyczony. Następnego dnia już nie było go w klubie.

A to właśnie między innymi z Kayserisporem biliśmy się o utrzymanie, wyprzedził nas o jeden punkt. Dziwna sprawa. Gość był z nami od jakichś trzech tygodni. Wszedł na 20 minut we wcześniejszej kolejce i nagle trener wstawia go do wyjściowego składu przeciwko, jakby nie było, aktualnemu pracodawcy. Myślę, że trener nie podjął najlepszej decyzji, bo od razu mogły się pojawić podteksty. Nie chodziło przecież o byłego zawodnika naszego rywala, któremu chciałby coś udowodnić.

Rozgrywamy najłatwiejszy z dotychczasowych meczów, pewnie prowadzimy 1:0. Minęło pół godziny i nagle gość w zupełnie nieistotnej sytuacji zaczyna się rzucać do sędziego. Dostał żółtą kartkę, koledzy go przytrzymywali, bo wiedzieli, jaki może być koniec. Nic to nie dało. Zaraz dostał drugie upomnienie i wyleciał z boiska. Nie chce mi się wierzyć w spiski, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Nie wyglądało, żeby ktoś go sprowokował. Długo trzymaliśmy wynik w osłabieniu, dopiero w końcówce straciliśmy bramkę na 1:1. Trener prawie go pobił w szatni. Po spotkaniu wróciliśmy autokarem pod klub. Tam czekał już wściekły prezes z całym zarządem. Mamy w budynku klubowym hotel dla piłkarzy, każdy ma swój pokój. Wywalili mu wszystkie rzeczy z pokoju i kazali natychmiast wypierdalać. Krótkie wypożyczenie, stracił całą rundę. Na finiszu sezonu, gdy Kayserispor utrzymał się jednym punktem nad nami, widzieliśmy na zdjęciach, jak ten zawodnik cieszy się razem z kolegami. Bardzo podejrzana historia. Gdybyśmy tamtego dnia wygrali, być może dziś rozmawialibyśmy o czymś innym.

Twoim klubowym kolegą nadal jest Suleyman Koc, który kiedyś… siedział w więzieniu za bycie członkiem grupy napadającej na kasyna.

Zanim się dowiedziałem, to byłby ostatni gość w naszej drużynie, którego podejrzewałbym o coś takiego. Jest naprawdę przesympatyczny. Widać jednak, że wyciągnął wnioski z przeszłości i ma do niej duży dystans. Ostatnio na przykład mieliśmy wolne na mecz Pucharu Turcji. Na dworze strasznie zimno, więc mówię mu, żebyśmy poszli za szybę i tam oglądali spotkanie. A on odpowiada, że nie, nie, bo aż za długo był zamknięty i teraz woli być na zewnątrz.

MACHETE Z PADERBORN. WCZORAJ ZA KRATAMI, DZISIAJ W BUNDESLIDZE

Co do zamieszania z trenerami. Miałeś ich już w Erzurumsporze sześciu, z czego dwóch tymczasowych, a u jednego „normalnego” nawet nie zagrałeś, bo po sześciu dniach stracił zapał i zrezygnował.

To był moment tej pierwszej zmiany trenera, która zapoczątkowała całą lawinę. Była przerwa na kadrę, przyszedł nowy szkoleniowiec i… kurczę, nadal nie potrafię tego zrozumieć. Facet wziął drużynę na obóz i muszę przyznać, że nawet obiecująco się ta współpraca zapowiadała. Koniec obozu, my wróciliśmy do Erzurum, a trener nigdy do miasta nie dotarł. Coś potem mówiono, że mogło chodzić o pieniądze, że czegoś mu nie zapłacili, a wersja o wypaleniu to zasłona dymna. Co ciekawe – miał swojego trenera bramkarzy, z którym do dziś utrzymuję kontakt. Po każdym meczu rozmawiamy. Jak na Turcję, ma bardzo ciekawy warsztat. Tym bardziej szkoda, że nie popracowaliśmy dłużej.

Mówisz „jak na Turcję”, czyli z poziomem trenerów różnie bywa.

Uważam, że turecka piłka nie ma problemów z trenerami, tylko z zarządzaniem klubami. Trenerów zmienia się jak rękawiczki, co tydzień ktoś gdzieś traci posadę. Zmiany, zmiany, zmiany. Trenerzy znając realia, nie nastawiają się na pracę długofalową i tworzenie drużyny od podstaw, tylko na szukanie doraźnych rozwiązań. Typowe tu i teraz. Byle jakoś przetrwać po następnym meczu, wygrać choćby i brzydko lub przynajmniej zremisować. Mniejsza z tym, czy ich decyzje rozwalają zespół, czy taktyka daje nadzieje na przyszłość. Na nią zresztą i tak nie ma czasu. Stały fragment, czyjś indywidualny błysk i może jakoś to będzie. Na tym tle Erzurumspor obecnie jest wyjątkiem, bo z tym samym szkoleniowcem odbyliśmy letnie przygotowania i pracujemy nadal.

Wróćmy jeszcze do wydarzeń ze stycznia. Z Rakowa chciałeś odejść czy musiałeś?

Tak naprawdę ani to, ani to. Na pewno zawsze chciałem wyjechać do innej ligi, żeby po zakończeniu gry nie pluć sobie w brodę, że nie spróbowałem. Zimą otworzyła się taka furtka, kilka tematów można było domknąć. Czy musiałem odejść? Nie musiałem. Miałem propozycję przedłużenia kontraktu z Rakowem i to na pięć lat. Trener Papszun jednak otwarcie mi mówił, że szukają bramkarza. Nie chodzi o to, że uciekłem, bo boję się rywalizacji, ale nie ukrywam, że nie czułem pełnego zaufania, takiego, jakie mam w Erzurumsporze.

Raków na początku nie chciał mnie puścić. Dopiero gdy deadline był już naprawdę blisko, trener i właściciel zgodzili się na moje odejście. Jestem im wdzięczny, że udało się to wtedy sfinalizować. Mogli mnie jeszcze przetrzymać pół roku i mieć bardziej zabezpieczoną bramkę. Gdy teraz patrzę na Raków, nie powiem, że żałuję, ale muszę przyznać, że jak na polskie warunki osiąga wybitne wyniki. Nadal czuję się częścią tej ekipy. Oglądam, kibicuję. Wracając do pytania: ani nie byłem w pełni zdeterminowany do odejścia, ani nie musiałem odchodzić. Pewne okoliczności się zgrały, uznałem, że to najlepsza decyzja na tamtą chwilę i dziś też myślę, że taka była.

Kluczowe było to, że po pierwszym ewidentnym błędzie – ze Śląskiem Wrocław na wyjeździe – na dwa ostatnie mecze w rundzie jesiennej trafiłeś na ławkę?

Miało to znaczenie, może nawet przeważyło szalę. Co do meczu ze Śląskiem, z boiska nie czułem, że chodzi o większy błąd i tak to zostanie odebrane. Dość mocny strzał, po rykoszecie. Każdy, kto kiedykolwiek bronił, wie, że to najtrudniejsze interwencje, gdy zmierzasz w jedną stronę i nagle piłka leci w drugą. Jasne, i tak powinienem ten strzał obronić, ale nie miałem przeświadczenia, że wydarzyła się tragedia. Nie ma co tego rozdrapywać. Raków ma teraz bardzo dobrego bramkarza, a ja mam mocną pozycję w Erzurumsporze. Dalej chłopakom kibicuję, myślę, że oni mi również.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

9 komentarzy

Loading...