Podbeskidzie Bielsko-Biała może się pochwalić nietypowym pomysłem. To jedyny polski klub w trzech najwyższych klasach rozgrywkowych, który prowadzi duet trenerów. Jak wygląda ich praca od wewnątrz? Czemu zdecydowali się na tak nietypowe rozwiązanie? Czy widzą w tym szansę dla innych klubów? Między innymi o tym rozmawialiśmy z Marcinem Dymkowskim, czyli połową wspomnianego duetu.
Marcin Dymkowski i Piotr Jawny. Jak staliście się duetem trenerów?
Znamy się od wielu lat, jeszcze na podłożu piłkarskim. Jako szesnastolatek zaczynałem funkcjonować przy pierwszej drużynie Śląska Wrocław, Piotrek już tam był. To było nasze pierwsze przetarcie, potem długo nie mieliśmy kontaktu, może sporadycznie telefonicznie. Na dobre zaczęło się to w rezerwach Śląska, dwa i pół roku temu, po awansie do trzeciej ligi. Plan był inny, bo włodarze klubu chcieli, żebym to ja prowadził drużynę rezerw, Piotrek miał mieć inną funkcję. Wydarzyło się jednak coś, co sprawiło, że zostaliśmy w rezerwach we dwóch i musieliśmy się jakoś dogadać.
Albo się pozabijać, albo się dogadać.
Każdy z nas miał swojego konika. Piotrek to bardziej ofensywa, ja defensywa. Po kilku tygodniach zdążyliśmy zbudować między sobą zaufanie, może bardziej Piotrek względem mnie, bo on był w Śląsku długo. Po okresie trzech, czterech tygodni praca została podzielona i się docieraliśmy.
Ciężko było się dogadać? Obaj byliście pierwszymi trenerami w swoich zespołach.
Pierwsza myśl, którą wyrażałem, była taka, że nie przychodzę jako asystent. Miałem za sobą cztery i pół roku pracy jako pierwszy trener, awansowałem z drużyną do trzeciej ligi. Nie chciałem się zgodzić na roznoszenie pachołków, bo każdy trener z doświadczeniem ciężko by takie coś znosił. Początek był jasny i klarowny: nikt za nikogo nie pracuje, każdy ma swoje rzeczy. Nie mogliśmy mieć takiego samego wkładu i w ofensywę i w defensywę, dlatego zaproponowaliśmy taki układ. Po roku, po awansie do drugiej ligi, śmialiśmy się na korytarzach, że przypadkowo działacze Śląska stworzyli potwora!
JAWNY: REZERWY ŚLĄSKA MAJĄ BYĆ AMBITNE, BO CHCĘ ZOSTAĆ TRENEREM CHELSEA
Jesteście pierwszym, albo przynajmniej jedynym na tym szczeblu tandemem trenerskim. Z czymś takim jeszcze się nie spotkałem.
Trzeba mieć w sobie dużo pokory wewnętrznej, żeby funkcjonować w takim układzie. Zazębiliśmy się na tyle, że nie ingerujemy w rzeczy, które mamy do zrobienia i nie podważamy swojego autorytetu, decyzji podjętych na forum. Gdy zawodnik przyjdzie do mnie i spyta, czy może mieć wolne, to nie musi iść do drugiego trenera. Tak samo w drugą stronę. W wielu kwestiach myślimy podobnie. Mamy doświadczenie zawodnicze na podobnym poziomie, doświadczenie trenerskie na takim samym. Nie ma problemów, konfliktów, co pół roku — bo tak to rozliczamy — robimy progres.
Jak to wygląda w praktyce, np. na treningach?
Żeby stworzyć drużynę musisz umieć bronić, atakować i przechodzić z bronienia do ataku i z ataku do obrony. Te rzeczy mamy podzielone, wiemy, kto z nas za nie odpowiada. Ale nie jest tak, że ja trenuję tylko linię obrony i bramkarza. Jeżeli skupiamy się na aspektach defensywnych to czasem są to obrońcy, czasem pomocnicy, czasem formacje. Część treningu przeznaczamy na bronienie, część na ofensywne aspekty. Nie ma sytuacji, że trenujemy defensywę, a Piotr krzyczy z daleka, żeby czegoś nie robić. Jest defensywa, ja organizuję trening, ja za to odpowiadam. Jest ofensywa, robi to Piotr.
To też dość wygodne, ma się połowę obowiązków, które mają trenerzy w innych klubach!
W jakiś sposób jest to wygodne, ale piłka powinna dążyć w stronę specjalizacji. Nie jesteś w stanie obejrzeć wszystkiego. Jeśli masz swoją, określoną działkę, skupiasz się tylko na tym, wychwytujesz bardzo dużo rzeczy. Skupiając się na całości pewne rzeczy umykają. W każdym treningu koncentruję się na rzeczach stricte związanych z bronieniem, Piotrek na rzeczach ofensywnych. Nie musimy sobie zaprzątać głowy innymi rzeczami, tak samo w analizach. Musimy iść w kierunku specjalizacji, żeby widzieć i wiedzieć jeszcze więcej.
Tak jak w działach skautingu, one też rozwijają się w tym kierunku.
Weźmy przygotowanie motoryczne. To musi być specjalista, który ma doświadczenie, który w tym siedzi. W Polsce to nie jest normalna sytuacja, że jest dwóch trenerów w klubie, bo zawsze był to jeden człowiek. My mamy pięciu specjalistów. Jest specjalista od bramkarzy, motoryki, analizy, fizjoterapii, jest doktor, trener Darek Kołodziej, który nam pomaga, zajmuje się stałymi fragmentami gry w ofensywie i są trenerzy od defensywy oraz ofensywy. Taki mamy model i chcemy, żeby każdy w swojej płaszczyźnie się rozwijał. Słabo, jeżeli jest trener asystent, który ma zadanie tylko rozkładanie pachołków.
W sumie wasz sztab jest bardzo rozbudowany jak na warunki pierwszoligowe.
Mamy swoje ambicje, nie chcemy robić czegoś na pół gwizdka. Wiele klubów trwa, my chcemy iść do przodu, do góry. W miarę możliwości klubu próbujemy wszystko rozwijać, żeby piłkarze i trenerzy się rozwijali. Jeżeli uda się robić coś więcej, wszyscy na tym skorzystamy.
Pracując w duecie można się obwiniać o jakieś rzeczy. Np. pierwszy mecz wiosną: 0:0, więc dobrze broniliście, ale słabo strzelaliście. Zdarzają wam się takie konflikty?
Tak samo możemy mówić, że tracimy dużo bramek. Widzimy swoją pracę na treningach, widzimy piłkarzy, którzy robią postęp. Nie jesteśmy trenerami-strażakami, potrzebujemy czasu, żeby wpajać nasze zasady, żeby piłkarze zrozumieli, o co nam chodzi. Zawsze będę bronił Piotrka, bo do przodu gramy inaczej niż wiele drużyn, nawet ekstraklasowych. Piotrek zawsze będzie za mną w defensywie, bo nie zawsze stracony gol oznacza, że źle bronimy. Na to składa się wiele spraw, my mamy swój sposób grania, wyprowadzenie piłki z defensywy, duża liczba podań po ziemi — narażamy się na straty. Czasami słyszę, że tracimy gola, bo obrońcy zagrali słabo, ale zdarza się, że stracimy piłkę w innym sektorze boiska i nie zdążymy na to zareagować. Znamy swoją wartość, mamy do siebie 100% zaufania.
Czemu akurat defensywa? Większość trenerów idzie w kierunku ofensywnym.
To jest tak, jak z dziećmi. Rodzisz się, masz smykałkę do czegoś, idziesz w tym kierunku, rozwijasz się. Dla mnie na pierwszym miejscu, także w trzeciej czy czwartej lidze, była organizacja gry w defensywie. Bardzo mi to odpowiadało, zawsze powtarzam, że drużynę trzeba budować jak dom, od fundamentów, dlatego zaczynamy od defensywy. Jeśli jesteś dobry w defensywie, masz fundament, będziesz też lepszy w ofensywie. Czy piłkarz będzie szczęśliwy, gdy strzelimy cztery bramki, a stracimy pięć? Nie, bo nie wygra meczu, nie czuje się pewnie z tyłu. Wiele rzeczy musiałoby się zmienić, żebym zmienił swoje podejście. Sprawia mi to przyjemność. Sam byłem obrońcą i wiem, jakie to ważne. Czułem się lepiej i pewniej, gdy wiedziałem, co trzeba robić w defensywie. My bronimy po to, żeby jak najszybciej mieć piłkę. Wszystko robimy po to, żeby atakować.
Właśnie, bo zawsze łatwo jest mówić o wizji gry w ofensywie. A jak przekazać wizję gry w defensywie, żeby było to tak samo atrakcyjne?
Nie ma nic atrakcyjnego w bronieniu — tak się wydaje. Biegasz cały czas bez piłki. Ja jednak staram się to robić w taki sposób, żeby było to atrakcyjne dla piłkarzy. Jest wiele aspektów: do obrony można wrzucić przyjęcie trudnej piłki, brak wybijania na oślep, utrzymywanie relacji między formacjami i zawodnikami. Pokazując w analizie zawodnikom, czy są w dobrych odległościach, czy poruszają się razem, odpowiednio reagują na dalsze i krótsze piłki, czy wygrywają pojedynki, strzelają gola po wysokim odbiorze, staje się to dla nich atrakcyjne. To wymierne. Załóżmy taką akcję: dalsze podanie, środkowy obrońca odpowiednio ustawiony przejmuje piłkę, podaje do napastnika, napastnik strzela gola — wymierna sytuacja, dobrze bronisz, strzelasz bramkę. Albo gdy przeciwnik otwiera grę, idziemy w zorganizowany sposób do pressingu, odbieramy, strzelamy gola — znowu: dobre bronienie to wymierne korzyści. Jak zapytasz obrońcy czy cieszy się z gry na zero z tyłu, to cieszy się z tego tak samo jak napastnik z bramki.
Czasami wydaje mi się, że ludzie źle rozumieją bronienie, ograniczając to tylko do czwórki obrońców i bramkarza.
Bronienie to nie jest bycie całą drużyną z tyłu, przerywane akcji i wybijanie piłek. To wysoki pressing, niska i średnia obrona, różne zachowania, przesuwanie się zawodników, ustawianie się przy autach przeciwnika. To tak duży obszar, że jest w nim wiele rzeczy do poprawy, analizy i zrobienia. Nawet przyjęcie piłki, gdy jej nie mamy, jest bardzo istotną rzeczą. Kiedy nie masz piłki musisz zrobić wszystko, żeby ją mieć. Wybijając na aut, faulując, tak naprawdę nadal nie masz piłki i musisz się bronić. Te szczegóły nadają sens całości.
A jak bronić w nowoczesnej piłce? Podczas EURO 2020 widzieliśmy, że kluczem była szybka reakcja na działania rywala.
Jako trener nie kieruję się trendami. Bardziej skupiam się na analizowaniu danej ligi, potencjału przeciwników i staram się narzucać taktykę bronienia. Każda liga i drużyna mają swoją specyfikę. Jedni grają po ziemi, inni kopią do przodu, kolejni starają się wykorzystywać stałe fragmenty gry. W Bielsku-Białej chcemy grać atrakcyjnie dla kibiców, mieć swój styl, nie chcemy być kolejną drużyną, która dobrze broni, ale słabo gra do przodu. Tak jest zazwyczaj: albo jest niska obrona i gra na kontrę, albo gra wysoko i zaniedbanie aspektów defensywnych. Staramy się to łączyć, iść do góry w obydwu aspektach. Pierwszy mecz z GKS-em Tychy pokazał, że naszą tendencją będzie pressing, odbieranie piłki szybciej albo zmuszanie przeciwnika do gry dalszymi podaniami. To będziemy robić, ale musimy się też zabezpieczyć dookoła, być przygotowani na to, że ktoś będzie chciał grać inaczej. Chcemy wygrywać, dlatego dobieramy nasze działania pod ligę. W przypadku awansu, czy gdybyśmy grali w Premier League, pewnie nasze działania byłyby inne, zależne od naszego potencjału. Dlatego staram się nie iść w trendy.
To może porównajmy to, jak wyglądał wasz pomysł na grę w defensywie w trzeciej lidze, a jak wygląda teraz.
W Śląsku mieliśmy chłopaków, którzy byli po grubej selekcji. Ich potencjał motoryczny i techniczny był taki, że było o wiele łatwiej. Ale graliśmy inaczej, w ustawieniu 3-5-2. Bardzo dużo czasu poświęcaliśmy na aspekty poruszania się w odległościach, reakcji na podanie, bycia w środku, odbierania piłki, zamykania przestrzeni. To wychodziło dobrze. Były pewne perturbacje, bo jak zawodnik schodzi z „jedynki” przed meczem, to ciężko go wkomponować. Defensywa opierała się wtedy głównie na średniej obronie, teraz staramy się odbierać piłkę wysoko, omijać średnią obronę, żeby było jak najmniej przestojów i biegania bez piłki. Albo dużo pojedynków, albo niska obrona, nic pomiędzy.
A jak zmienił się wasz plan w Śląsku II po awansie z trzeciej do drugiej ligi?
Nie do końca znaliśmy trzecią ligę. Kiedy byłem w trzeciej lidze potencjał mojej drużyny w porównaniu do rywali był niski. Dlatego ja miałem inne spojrzenie na te rozgrywki, Piotr z kolei dopiero do nich awansował. Były tam takie kluby jak Ruch Chorzów, Polonia Bytom, więc początek był ostrożny, a z czasem koncepcja się zmieniała. Staraliśmy się grać coraz wyżej, odważniej. Mieliśmy mocnych zawodników: Konrad Poprawa, Sebastian Bergier, Adrian Łyszczarz — to byli piłkarze, którzy mieli swoją markę i ciągle się rozwijali. Na początku wydawało nam się, że będziemy w środku tabeli, ale widzieliśmy, że z meczu na mecz chłopcy się rozwijają i to może być moment, w którym mocno pójdą do góry. Z tygodnia na tydzień zmienialiśmy podejście, robiliśmy analizy, widzieliśmy jak gra przeciwnik i staraliśmy się grać coraz odważniej.
ADRIAN ŁYSZCZARZ: PO KONTUZJI CZUJĘ SIĘ LEPSZYM PIŁKARZEM
W drugiej lidze było tak samo? Początkowo obawy, a potem pozytywne zaskoczenie?
Identyczna sytuacja. Każdy spodziewał się przeskoku, ale ci piłkarze adaptowali się do ligi bardzo szybko. Potrzebowali trzech, czterech meczów, żeby wskakiwać na wyższy poziom. Z tygodnia na tydzień widzieli, że w drugiej lidze są w stanie iść do przodu. Motorycznie nie odstawali, wręcz przewyższali rywali. Technicznie też. Taktycznie dochodziliśmy do pewnych rzeczy, więc obaw było coraz mniej.
Padła ciekawa kwestia dotycząca piłkarzy schodzących z rezerw. Większość pewnie sądzi, że takie zejścia to przewaga dla „dwójki”, wy mówicie, że trudniej było takich piłkarzy wkomponować.
Przyjęliśmy taką zasadę, że musimy wiedzieć, dlaczego wygrywamy i przegrywamy. Mamy zasady, którymi się kierujemy, jeżeli chodzi o pracę w defensywie i ofensywie, indywidualnie dla każdego zawodnika. Jeżeli to zbudowaliśmy to zawodnik, który schodził do rezerw, musiał się do tego dostosować. Zrobiliśmy wiele analiz i treningów, żeby ta drużyna miała jakiś kształt i szła w jakimś kierunku. Jeden czy dwóch zawodników na początku, a jeden czy dwóch zawodników po sześciu tygodniach to była różnica. Po paru tygodniach, analizach, jednym czy dwóch treningach w tygodniu wiedzieli już, o co nam chodzi. Te zasady były trwałe, więc wiedzieli, do czego dążą i się zaadaptowali. Inaczej było, gdy ktoś schodził do nas raz.
Dobrą recenzją waszej pracy było to, ilu zawodników przebijało się i przebija do pierwszej drużyny. Jesteście zaskoczeni, że któryś z nich tak wystrzelił z formą? Albo może rozczarowani, że ktoś nie zaistniał w Ekstraklasie?
Są dwie strony. Spodziewaliśmy się, że Szymon Lewkot zagra w Ekstraklasie, ale nie zakładaliśmy, że nastąpi to tak szybko i że dostanie tyle wsparcia od trenerów pierwszej drużyny. W kilku meczach pokazywał, że to miejsce mu się należy, że fajnie się rozwija, w kilku, że trochę mu do tego poziomu brakuje. Liczyliśmy też, że kilku chłopaków szybciej pójdzie do przodu, jak Sebastian Bergier czy Szymon Krocz. Adrian Łyszczarz, Konrad Poprawa, Przemysław Bargiel — oni wszyscy wyróżniali się w rezerwach. Może w innym klubie, może w zespole, który gra o inne cele? Śląsk Wrocław stara się grać o mistrzostwo, próbuje wejść do europejskich pucharów, więc ściąga zawodników o określonej jakości i jest ciężko.
Którzy młodzi zawodnicy zrobili największy postęp za waszej kadencji?
Chciałoby się rzecz, że wszyscy…
Ale kogoś trzeba wyróżnić.
W naszych oczach wszyscy, bo wiemy, z jakiego pułapu zaczynaliśmy i wiemy, gdzie skończyliśmy. Progres był widoczny u każdego zawodnika. Ja grałem na pozycji obrońcy, więc lubię patrzeć, jak rozwijają się piłkarze z tylnego bloku. Konrad Poprawa, Patryk Caliński. Szkoda mi trochę, że Konrad nie gra już co tydzień w Ekstraklasie. Na poziomie drugiej ligi i naszej drużyny wszyscy się jednak wyróżniali.
Czyli była szansa, żeby rezerwy Śląska Wrocław powalczyły o awans do 1. ligi?
Do baraży zabrakło niewiele, punktu. To nie był nasz najważniejszy cel. Nie wiem czy w ogóle celem był awans. Przede wszystkim chcieliśmy rozwijać drużynę, pomóc chłopakom zaistnieć wyżej niż w drugiej lidze i w rezerwach. Inna jest rzeczywistość bycia w rezerwach na poziomie drugiej ligi, a inna jest rzeczywistość bycia w innym klubie w drugiej lidze. Chcieliśmy, żeby oni mieli łatwiej w dalszej drodze, a że poszedł za tym wynik — jeśli masz jakieś zasady, wiesz, co robisz, notujesz progres, to wynik musi przyjść.
Coraz więcej rezerw próbuje się dobić do drugiej ligi, a potem okazuje się, że nie odstają od „zwykłych” klubów. To dobrze czy źle?
Drużyny rezerw składają się z zawodników po dużej selekcji. To nie są zawodnicy z jednego regionu. W akademii Śląska może mniej, ale w Lechu, Legii to są piłkarze ściągani z całego kraju. Są dobierani w świadomy sposób: motoryka i technika muszą być na odpowiednim poziomie. Widzenie gry, kreowanie — składa się na to wiele rzeczy. Mają dobre szkolenie. Jeśli ci piłkarze dojdą motorycznie na poziom drugiej czy pierwszej ligi to nie są w stanie odstawać od zawodników grających na tym poziomie rozgrywek. To dobra rzecz dla rezerw, żeby kluby Ekstraklasy miały zespoły w drugiej lidze. Żeby ci chłopcy ciągle byli poddawani weryfikacji, żeby się adaptowali, szybciej dochodzili do poziomu Ekstraklasy. Granie w czwartej a w drugiej lidze to jest duży przeskok. Trzeba do tego dążyć.
Ja widzę pewien minus. W Podbeskidziu nie ściągnęliście zbyt wielu zawodników z rezerw Śląska. Wydaje mi się, że także dlatego, że rezerwy mogą oferować dobre pieniądze, lepsze niż inne drugoligowe kluby i kuszą wizją wskoczenia do Ekstraklasy.
Gdyby była taka możliwość to zabralibyśmy kilku chłopaków, ale to nie jest takie proste. Ci zawodnicy mają długie kontrakty, są w miarę dobrze opłacani. Klub przyjął taką filozofię, że nie będzie ogrywał piłkarzy, którzy nie są z nim związani, więc wypożyczenia nie mają sensu. Dlatego ciężko wyciągnąć nam zawodnika z rezerw. Gdyby byli wolnymi piłkarzami, nie byłoby problemu, żeby zabrać np. trzech, bo mają potencjał i jakość, żeby się rozwijać, poradziliby sobie w pierwszej lidze.
KIM JEST ŁUKASZ PIWOROWICZ, DYREKTOR SPORTOWY PODBESKIDZIA?
Co było dla was największą trudnością w pierwszej lidze? W całości przebudowano blok defensywny, potrzebowaliście trochę czasu.
Klub to nie piekarnia, nie da się z tygodnia na tydzień czegoś zrobić. Potrzebny jest rok żmudnej pracy, żeby zawodnicy nie myśleli o zasadach, tylko żeby te zasady w nich były i żeby tak funkcjonowali. Druga rzecz: wielu piłkarzy przychodziło przed pierwszym meczem czy w trakcie sezonu. Tak naprawdę przychodzili kompletnie nieprzygotowani motorycznie, bo praca samemu w domu, a praca z drużyną to dwie różne sprawy. 80% drużyny zostało wymienione, pierwszy sparing latem graliśmy w 13, drugi w 15. Bardzo ciężko było rozwijać zawodników, trzeba było dostosować taktykę do potencjału, dojść motorycznie, a gdy przychodzili kolejni piłkarze, musieliśmy się cofać i wszystko przypominać, bo nie da się przeskoczyć na raz dwóch stopni. Wiele czasu straciliśmy tylko dlatego, że kadra była późno zamknięta.
Permanentny brak czasu.
Drużyna budowała się meczami ligowymi, dlatego czasem wyniki były mizerne. Nie można było odmówić nikomu ambicji, zaangażowania czy woli. Ale czasami oczy chcą, a tyłek nie może. Jak nie masz podstawy motorycznej, to ciężko cokolwiek później budować.
Z perspektywy tego placu budowy — jak oceniać wynik Podbeskidzia na zakończenie jesieni?
Nie jesteśmy mega zadowoleni, pamiętamy mecze, w których traciliśmy gole w końcówce, albo po jednym strzale w światło bramki. To nas trochę irytowało. Nie jest to też zły wynik, bo większość kibiców po tych przemeblowaniach bała się, czy nie spadniemy. Potem liczyli, żebyśmy utrzymali się w środku tabeli, więc na koniec „żółta strefa” jest pozytywna. Wiadomo, że strata do pierwszego miejsca jest dość spora, ale nikt nie zakładał, że będziemy w czołówce po pierwszej rundzie.
Stać was na awans, ale nie będzie łatwo. Jaki jest wasz długofalowy plan, jest coś poza tym, co widać na zewnątrz?
Przychodząc pół roku temu do klubu zyskaliśmy możliwość dwuletniej pracy, żeby w tym okresie zbudować drużynę, która będzie w stanie awansować w drugim roku. Wiadomo, że jeżeli nadarzy się szansa w tym sezonie, grzechem byłoby nie skorzystać, dlatego staramy się punktować. Jeżeli będzie na tyle dobrze, że będzie blisko, to zrobimy wszystko, żeby awansować już teraz. Ciężko mi też mówić, że jest jakaś druga strona, bo to jednak daje furtkę, jak się nie uda. Chcemy awansować w tym roku, ale nie za wszelką cenę, bo wiemy, jak budowaliśmy drużynę i ile potrzeba, żeby to dopełnić.
Baraże to szansa czy pułapka? W poprzednim sezonie awansował szósty zespół, więc nie można zakładać, że najlepszy zespół z czwórki awansuje do Ekstraklasy.
Tak samo w drugą stronę, GKS Tychy odpadł z trzeciego miejsca. Trzeba być mądrym w tym wszystkim, obserwować ligę, tabelę, dostosować plan do tego, co chcemy robić. Co z tego, że zajmiemy trzecie miejsce, jak przegramy baraż? Możemy zająć szóste i skupić się na meczach barażowych. Mamy tak rozbudowany sztab także dlatego, żeby być przygotowanym na wszystko, mieć kilka planów i rozwiązań. Obserwować, przewidywać, korygować.
Wasz skład i kadra jest już idealna jak na możliwości Podbeskidzia?
Myślę, że tak, bo gdybyśmy mieli możliwości zakontraktowania jeszcze pięciu zawodników to pewnie byśmy to zrobili, ale klub ma swoje ograniczenia budżetowe. Mamy dobry zespół, który jest w stanie powalczyć o to, żeby wygrywać co tydzień. Czy to najlepszy zespół w lidze? Nie wiemy tego, wiele czynników się na to składa. Patrząc na potencjał tych chłopaków możemy jednak powiedzieć, że jest on duży i trzeba zrobić wszystko, żeby wyciągnąć z tego maksa.
Jak sobie radzicie z tym, że wasza kadra składa się z wielu narodowości? Wiadomo, że język nie jest problemem, ale to różne kręgi kulturowe.
Zawodnicy funkcjonują w tych grupach, w których się znają. To normalne, że piłkarze z Argentyny i Hiszpanii są bliżej, bo spotykają się poza boiskiem, rozmawiają w tym samym języku. Na boisku starają się jednak tworzyć jedność. Dlatego wszystkie rzeczy związane z naszymi zasadami pokazują im w 100%, w którą stronę chcemy iść. Nie ma żadnych odchyłów, wiedzą, w którą stronę chcemy iść i starają się to realizować. Dlatego jest nam trochę łatwiej, muszą się dostosować. Dlatego łatwiej jest grupie, bo każdy wie, czego spodziewać się po danym piłkarzu.
Myślicie, że futbol pójdzie w stronę pracy duetów trenerskich? Że np. w Polsce będzie to nowy trend?
Piotrek i ja jesteśmy przekonani, że specjalizacja to jest jedyny kierunek. Trzeba odchodzić od stereotypu szefa, który gra szefa i decyduje o wszystkim, a tak naprawdę nie ma wpływu na wiele rzeczy. Bo rozdysponowanie obowiązków nie gwarantuje, że to zostanie zrobione w taki sposób, jakbyśmy sobie tego życzyli. Staramy się uczestniczyć aktywnie w każdej jednostce treningowej, zawsze wychodzimy z piłkarzami, robimy z nimi te rzeczy, a nie wydajemy nikomu rozkazów. Jeżeli piłkarz widzi, że trener od defensywy jest tak samo ważny, jak trener od ofensywy, to wie, że w piłce strzelanie jest tak samo ważne jak bronienie. Tak jak w życiu: jak jesteś dobry we wszystkim to nie jesteś najlepszy w niczym. My staramy się być najlepsi w poszczególnych segmentach.
TRENERZY POWINNI IŚĆ SWOJĄ ŚCIEŻKĄ. PIŁKA MA DAWAĆ SATYSFAKCJĘ
Pytanie czy trenerzy się tego nie boją? Wy zbudowaliście zaufanie, ale pracowaliście na podobnym poziomie. Ciężko mi sobie wyobrazić, że trener Ekstraklasy mógłby wziąć współpracownika z niższej ligi na tych samych zasadach. To chyba trzeba pielęgnować w ten sposób, przechodząc razem przez kolejne szczeble.
Nie da się tego zrobić nagle, bo to jest zaufanie, a zaufania się nie kupuje. To nie będzie proste. Jeżeli jednak na rynku pojawi się wielu specjalistów od defensywy, ofensywy, to jest to do zrobienia. Jeżeli ktoś pracował przez pięć lat jako specjalista od defensywy w klubie Ekstraklasy, to jaki problem zatrudnić go w innym klubie przy trenerze, którzy długo funkcjonował sam? Nikomu nie chcemy narzucać naszego stylu. W wielu sytuacjach mogą być iskry, jeżeli nie mielibyśmy do siebie szacunku i zaufania to moglibyśmy się kopać o to, dlaczego nie strzeliliśmy gola, czy czemu go straciliśmy.
Może czasami to kwestia nazewnictwa? Jak ktoś wszędzie idzie ze swoim sztabem to ma swoich współpracowników. Czy to nie jest tylko różnica nazwy, że nazywamy kogoś asystentem, a nie trenerem np. od defensywy?
My wspólnie ustalamy wszystkie rzeczy, łącznie z wyjściowym składem. Taktyka, bronienie, atakowanie — to nasze oddzielne rzeczy, ale budujemy zespół na mecz wspólnie. Siadamy, myślimy nad tym, kto powinien grać. Zmian dokonujemy razem. Musimy razem podejmować decyzje, raz schodzi z tym dłużej, raz krócej. Tak jak mówiłem — w wielu sytuacjach myślimy podobnie. Przed rundą ustalaliśmy hierarchię na pozycjach i na 11 pozycji dziewięć było takich samych. Widzimy tę chemię i wspólne myślenie. Ale wyłączenie któregoś z nas z tej decyzyjności by tego nie było. Nie wystarczy zamienić „asystent” na „trener od defensywy”, jeśli on dalej jest asystentem i nie ma wpływu na to, jak wygląda drużyna.
Ostatnia kwestia, która mnie ciekawi. Jesienią w podcaście „To My Górale” padła kwestia stałych fragmentów gry, która została trochę zlekceważona, że w ogóle nad tym nie pracujecie. Może to moje mylne wrażenie, ale wydawało mi się, że w pierwszym meczu z GKS-em Tychy widać było zmianę nastawienia.
W Śląsku II Wrocław stałe fragmenty gry przez cały sezon zajęły nam 20 minut. Ważniejsze dla nas były inne aspekty. Pierwsza runda w 1. lidze — był jakiś wkład w SFG, ale tak jak mówiłem na początku: musi być specjalizacja. My możemy zrobić stałe fragmenty gry, ale dla nas to będzie coś z boku, mniej istotne, bo mamy inne, ważniejsze rzeczy. Dlatego teraz w defensywie odpowiedzialny za to jest Tomek Hryńczuk, trener bramkarzy, a w ofensywie Darek Kołodziej. Dostał czas, sam wymyśla pewne rzeczy, dlatego było to już trochę widoczne. Specjalizacja i czas.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Najlepsi ukraińscy piłkarze w 1. lidze
- Nowy projekt w Łodzi. „Chcemy, żeby Widzew był w analitycznej awangardzie”
- Od Chelsea do 1. ligi. Jak odradza się Hubert Adamczyk
- Ile znaczy miejsce po rundzie jesiennej w 1. lidze?
- Analiza jesieni na zapleczu Ekstraklasy
- Jedenastka jesieni w 1. lidze
fot. Newspix