Lech Poznań został mistrzem jesieni. Zimuje z przewagą czterech punktów nad Pogonią, sześciu nad Rakowem i Radomiakiem, ośmiu nad Lechią i dwudziestu sześciu nad Legią. Wygranie ligi na stulecie istnienia klubu to już nie marzenie, a realny cel na na pierwszą część nadchodzącego roku. Wiosną będzie wiele zakrętów. Droga do mistrzostwa nie będzie łatwa, możemy się nawet osunąć w tabeli, wtedy nie można robić z tego tragedii. Najważniejsze jest miejsce po ostatniej kolejce – uspokaja Maciej Skorża. Wobec tego wszystkiego: wytłumaczmy sobie, co sprawiło, że Lech znalazł się tu, gdzie się znalazł?
Pół roku temu to był zupełnie inny klub. Działania władz Lecha nazywaliśmy Ministerstwem Dziwnych Decyzji. Opisywaliśmy degrengoladę Kolejorza – opowieść o ciągłym obniżaniu sobie poprzeczki. Podkreślaliśmy, że to znamienne, iż Lech jeszcze pięć lat temu mienił się drugą siłą ligi, poważnym przeciwnikiem dla Legii, a teraźniejszość plasowała poznańską ekipę gdzieś między jednym kryzysem a drugim, gdzieś między dolną a górą częścią tabeli, gdzieś między jednym a drugim zrywem. Pozbawiony szatniowych liderów i piłkarskiego pomysłu na przełamanie własnych słabości Lech finiszował sezon w niegodny sposób – poza podium, poza miejscami premiowanymi kwalifikacją do europejskich pucharów. Nawet we własnym mieście uznawał wstydliwą wyższość Warty. Decydenci, właściciele, prezesi, dyrektorzy – skompromitowani, nieszanowani i nielubiany. Drużyna – regularnie osłabiana. Kibice – obrażeni. Niewiele zapowiadało renesans.
A jednak. Jesienią nie było lepszego klubu niż Lech w Ekstraklasie.
Co o tym zdecydowało?
Maciej Skorża
Ponad dekadę temu podbijał nadwiślański rynek trenerów. Świeża wizja, ofensywna filozofia, fachowe wykształcenie, otwarty umysł, nowa szkoła.
– To zdolny człowiek, kończył najlepsze radomskie liceum, imienia Kochanowskiego, do tej pory jedno z lepszych w Polsce. Miał wrodzone zdolności naukowe, szkołę skończył z wyróżnieniem. Jak się sięgnie do jego rodziny, to tam są lekarze, inżynierowie. Wszyscy byli w szoku, że idzie na AWF. Jak to, będzie nauczycielem WF-u? Myśleli, że będzie miał większe ambicje. A on miał, tylko szedł swoją drogą – wspominał Tomasz Smoliński, przyjaciel Skorży z lat studenckich, w reportażu Leszka Milewskiego i Jakuba Olkiewicza.
W wieku trzydziestu pięciu lat miał już w dorobku trenerskim dwa trofea, ogromne doświadczenie jako asystent oraz pierwszy naprawdę gwiazdorski kontrakt – podpisany z Wisłą Kraków, w której wzleciał na poziom polskiego futbolowego Olimpu, żeby boleśnie z niego spaść. Kolejne lata to kolejne sukcesy, bo niewielu polskich szkoleniowców może się pochwalić porównywalnymi trofeami i doświadczeniami, ale też kolejne niepowodzenia.
Pięć lat temu Maciej Skorża zgubił formułę. W Pogoni nie potrafił wprowadzić oczekiwanych standardów nowoczesności i stracił szatnię, pogrążając się – jak to określał Łukasz Zwoliński – narzucaniem piłkarzom sztucznego profesjonalizmu. W Lechu zdobył mistrzostwo, ale też wpędził klub w taki kryzys, że choć działacze Kolejorza nie chcieli go zwalniać, to zespół grał tak marnie, że zostali do tego zmuszeni. Przed kilkuletnią przerwą od ekstraklasowej piłki jego zespoły punktowały tak kiepsko, nie wygrywały tak długo, aż w konsekwencji tracił pracę, choć zaskakująco długo cieszył się przychylnością i zaufaniem swoich pracodawców. Skorża ewidentnie potrzebował oddechu.
Wiosną to jeszcze nie był jego zespół. Przychodził w awaryjnych okolicznościach. Obejmował rozbitą drużynę. Spróbował mechanicznie zmienić ustawienie z czwórki na trójkę z tyłu, dostał trzy bramki od Rakowa Częstochowa, wycofał się rakiem i po prostu dobrnął do końca straconego sezonu. Dopiero teraz, po rundzie jesiennej, możemy śmiało napisać, że Skorża podjął refleksję. Jego koncepcja wypaliła na każdym poziomie. Lech gra najlepszą piłkę w Polsce. Lech ma najlepszą ofensywę i najlepszą defensywę w lidze. Piłkarze Lecha komplementują swojego trenera. Nieufni właściciele Lecha szanują pracę Skorży, zadziwiająco pokornie starają się spełniać jego zachcianki i pozostawiać mu komfortową przestrzeń do wykonywania swojej pracy.
Maciej Skorża emanuje doświadczeniem. Bardzo przekonująco wypada na konferencjach prasowych. Mądrze opowiada o współczesnym futbolu, o swoich oczekiwaniach transferowych, o potencjale swojej kadry, o możliwościach rywali swojej drużyny, o kolejnych etapach sezonu. Prowadzi spójną narrację o potrzebie mistrzostwa na stulecie. Jeśli jest zadowolony z Joao Amarala, to pochwali Joao Amarala. Jeśli nieco zawodzi go Adriel Ba Loua, to dokładnie wyłuszczy mankamenty w grze Adriela Ba Louy.
GDZIE LECH MOŻE POSZUKAĆ WZMOCNIEŃ?
49-letni szkoleniowiec zdaje się też trzeźwo diagnozować niedoskonałości Lecha. Bo choć na przełomie listopada i grudnia Kolejorz punktował bardzo dobrze (czternaście punktów w siedmiu meczach), to miał swoje problemy i z Górnikiem Łęczna, i ze Stalą Mielec, i z Piastem Gliwice, i z Wartą Poznań, i z Zagłębiem Lubin, i z Radomiakiem, i z Górnikiem Zabrze. I Skorża, po każdym z tych meczów, długo tłumaczył powody przeróżnych problemów i problemików Lecha, po czym zapowiadał, że wciąż zastanawia się nad właściwymi odpowiedziami i rozwiązaniami na te komplikacje.
Odmieniona, odświeżona, mądrzejsza wersja Macieja Skorży to gotowy przepis na trenerskiego lidera, jakiego potrzebował Lech na swoje stulecie.
Spokój przygotowań
7 lipca. Dzień, w którym Legia Warszawa zaczyna eliminacje do Ligi Mistrzów. 8 lipca. Dzień, w którym Śląsk Wrocław zaczyna eliminacje do Ligi Konferencji. 22 lipca. Dzień, w którym Raków Częstochowa i Pogoń Szczecin zaczynają eliminacje do Ligi Konferencji. Lech Poznań mógł przeżywać frustrację, że cztery polskie kluby biją się na międzynarodowych boiskach, kiedy on liże rany po nieudanym sezonie, w którym przecież Kolejorz naprawdę godnie reprezentował polską ligę w eliminacjach fazie grupowej Ligi Europy, ale też mógł wykorzystywać letni spokój i przygotowywać się do odskoczenia euro-pucharowiczom na starcie nowej kampanii.
Maciej Skorża, który jeszcze wiosną irytował się na przygotowanie fizyczne swoich nowych podopiecznych i napominał coś o świętych krowach w szatni, miał czas, żeby uważnie przyjrzeć się całemu zespołowi i dostosować go pod własną wizję. Piotr Rutkowski zapowiedział wydanie rekordowych pieniędzy na letnie transfery. Lecha wzmocniło siedmiu nowych piłkarzy i wracający z portugalskiej tułaczki Joao Amaral.
Lech stacjonował w Hotelu Remes w Opalenicy przez całe bite dwa tygodnie. Z poznańskiego obozu słychać było, że zmodyfikowany sztab trenerski robi wszystko, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której Kolejorz zalicza falstart. Zarządzono codzienny, bardzo wnikliwy nadzór nad wynikami często organizowanych testów wydolnościowych, wręcz przesadnie monitorowano poziom zmęczenia poszczególnych graczy, uważnie nakładano obciążenia. Ta grupa faktycznie miała być gotowa, żeby wygrywać od pierwszego dnia ligi. Żadnych wymówek, żadnych tekstów o budowaniu formy na kluczowe momenty sezonu. Takie były oczekiwania, takie były założenia i to się powiodło.
Udało się. Kolejorz narzucał szaloną intensywność, agresywnie atakował w wysokim i średnim pressingu, rzadko wtapiał (0:1 z Jagiellonią). I choć z czołówką wcale nie punktował jakoś specjalnie przekonująco (1:1 z Pogonią, 2:2 z Rakowem 0:0 i 1:2 z Radomiakiem), to uciekał im w tabeli, wyciągając godną średnią 2,15 punktu na mecz. Zima będzie wyglądać nieco inaczej, bo Lech nie będzie miał już przewagi spokojnych przygotowań nad resztą stawki. Ba, sam Skorża przyznaje, że aktualnie nad jego zespołem ciąży największa presja w lidze.
– Nie będzie dużo czasu, bo to raptem cztery tygodnie. Mamy zaplanowane zgrupowanie w Turcji, podczas którego chcemy rozegrać cztery mecze sparingowe. Po powrocie do kraju, na tydzień przed ligowym spotkaniem z Cracovią, zamierzamy zorganizować jeszcze jedną potyczkę kontrolną. Wszystko wskazuje na to, że naszym rywalem będzie wtedy Miedź Legnica – tak sternik Lecha opisuje plany na zimowe zgrupowania, w czasie których Lech ma zbudować pomysł i formę na wiosenną walkę o mistrzostwo.
Trafione transfery
Lech Poznań zaliczył dwa udane okna transferowe. Gdyby ktoś usłyszał takie zdanie jeszcze rok temu, pewnie pomyślałby sobie, że Rutkowski, Klimczak i Rząsa szczycą się świecącym się na zielono Excelem i jakimiś młodymi piłkarzami sprzedanymi za sumaryczną kwotę kilkunastu milionów euro. Ostatnio ta wymowa się zmieniła. W Głosie Wielkopolski opowiadał o tym zresztą dyrektor sportowy Lecha, Tomasz Rząsa.
– Dysponowaliśmy pieniędzmi, które sobie wypracowaliśmy sprzedażą wychowanków oraz grą w fazie grupowej Ligi Europy, a których wcześniej było zdecydowanie mniej. Potrafiliśmy je dobrze zainwestować – w infrastrukturę, Akademię, dział naukowy, ale co najważniejsze we wzmocnienie kadry naszego zespołu. Mam na myśli też zimowe transfery, gdzie można było wtedy sięgnąć głębiej do kieszeni. Przyszli piłkarze, którzy teraz stanowią o sile drużyny – Salamon, Milić, Karlstrom czy Kwekweskiri. Wyciągamy wnioski i szybko reagujemy. To jest najważniejsze.
Zdradzę, że obecnie budżet płacowy pierwszej drużyny jest o 30 proc. wyższy niż poprzedni. Liczebność kadry jest podobna, ale zmieniła się jej struktura, jeśli chodzi o zarobki. Mamy więcej doświadczonych i jakościowych zawodników, przez co płacimy więcej. Zapracowaliśmy sobie na to w tym momencie.
I tak, Rząsa ma rację – boiskowy projekt pt. „Lech zostaje mistrzem jesieni” został zbudowany w zimowym i letnim oknie transferowym. Potrzeba było czasu, potrzeba było cierpliwości, potrzeba było letniego zgrupowania w Opalenicy, żeby wypalali kolejni zawodnicy. Przyjrzymy się paru nazwiskom, które w ciągu ostatniego roku wzmocniły Kolejorza (w nawiasie – jesienna średnia not).
JAK MACIEJ SKORŻA ODZYSKAŁ PORTUGALSKIEGO KOZAKA?
Jesper Karlström (5.39) u Skorży rozwinął się z ograniczonej piłkarsko szóstki w stronę nowoczesnego defensywnego pomocnika, który komfortowo czuje się z piłką przy nodze, wygrywa w pojedynki, rozprowadza grę, lideruje w środku pola. Bartosz Salamon (5.26) lideruje defensywie. Antonio Milić (5.67) stał się jednym z najlepszych stoperów ligi. Nika Kwekweskiri (5.20) błyszczał na początku sezonu, potem odwalił głupotę po pijaku i trochę zgasł, ale jesienią to lepszy piłkarz niż Pedro Tiba. Pedro Rebocho (6.29) zaliczył świetną jesień i posadził na ławce nieco rozczarowującego Barry’ego Douglasa (4.67), który jednak dalej ma dobrze ułożoną lewą nogę i może wyróżniać się w tej lidze. Joel Pereira (5.64) zaczął od falstartu, ale to bardzo solidny ofensywnie usposobiony prawy obrońca, dobrze pasujący do dzisiejszego Lecha.
Nieprzypadkowo Kolejorz zamykał rundę jesienną z sześcioma piłkarzami z zimowo-letniego zaciągu w pierwszym składzie (plus wracającym z wypożyczenia świetnym Joao Amaralem), a także Ba Louą wchodzącym z ławki. Znamienne jest też to, że tak mało szans dostają Radosław Murawski (4.71) i Artur Sobiech (bez oceny), bardzo przyzwoici ligowcy na ekstraklasowe warunki, którzy w tej drużynie są po prostu uzupełnieniem ławki.
Teraz przed Lechem kolejne ważne okienko transferowe. Niedawno zastanawialiśmy się, na jakie pozycje mistrz jesieni powinien poszukać realnych wzmocnień. Trochę się pogłowiliśmy i wytypowaliśmy bramkę (latem kończą się kontrakty Mickeya van der Harta i Filipa Bednarka), środek obrony (po odejściu Thomasa Rogne przydałby się czwarty stoper), skrzydła (trzeba już szukać następcy Jakuba Kamińskiego, nawet jeśli zostanie do końca sezonu) i atak (choć mimo wszystko duet Ishak-Sobiech wygląda bardzo solidnie). Jest wygodnie, przestronnie i komfortowo, ale to jest Ekstraklasa: tu z dnia na dzień wszystko może się zawalić, więc Lech musi być czujny i nie może osiadać na laurach, jeśli nie chce powtórzyć błędów z przeszłości.
Charakter gwiazd
W czerwcu rozmawialiśmy z Jakubem Kamińskim.
Kto jest liderem w szatni Lecha?
Nie ma jednej takiej osoby. Wiadomo, że powinien być lider, który chwyci mocno stery i wpłynie na resztę, ale myślę, że w tak wielkim klubie jak Lech powinno wyglądać to tak, że w pierwszym składzie wychodzi jedenastu liderów, a na ławce rezerwowych siedzi kilku kolejnych. Każdy mecz przegrany w Lechu musi być rozczarowaniem. Tak trzeba myśleć. Wszyscy muszą sobie to uświadomić. Presja wyniku od pierwszego meczu ligowego. Jest stulecie klubu. To ma swój wymiar.
Wiosną Lech cierpiał na brak naturalnych szatniowych liderów. Kiedy Maciej Skorża mówił o paru świętych krowach w swojej nowej drużynie, nie miał na myśli piłkarzy charyzmatycznych i wpływowych, a raczej wypalonych i nierozwijających się. Latem jednak piłkarze poznańskiej ekipy zrozumieli skalę i rangę wyzwanie sezonu na stulecie istnienia klubu. Tempo, koncentrację, powagę, charakter i tożsamość narzucił właśnie Jakub Kamiński. 19-letni skrzydłowy, który imponuje dojrzałością i od dawna nie czuje się już zwykłym młodzieżowcem, wziął na siebie odpowiedzialność za historyczne chwile swojego klubu. Nie dość, że rozegrał parę fenomenalnych spotkań, że zaczął wykręcać niezłe liczby (sześć goli, trzy asysty, jedno kluczowe podanie), że wywindował swoją wartość rynkową do porównywalnej ceny do tej, za którą Lecha opuszczał Jakub Moder, to jeszcze każdym swoim zachowaniem, każdym swoim wywiadem nie pozostawia wątpliwości – cel jest jeden: mistrzostwo.
W czerwcu mówił tak:
Każdy mecz przegrany w Lechu musi być rozczarowaniem. Tak trzeba myśleć. Wszyscy muszą sobie to uświadomić. Presja wyniku od pierwszego meczu ligowego. Jest stulecie klubu. To ma swój wymiar.
Lech powalczy o mistrzostwo?
Oczywiście, że tak.
I narracja się nie zmieniła.
W integracji istotną rolę odgrywają też inni Polacy – Filip Bednarek, Bartosz Salamon czy Radosław Murawski. Ale siłą Lecha jest głównie to, że cała szatnia wzięła sobie do serca ten przekaz Kamińskiego: „w tak wielkim klubie jak Lech powinno wyglądać to tak, że w pierwszym składzie wychodzi jedenastu liderów, a na ławce rezerwowych siedzi kilku kolejnych”. Bramka? Filip Bednarek i Mickey van der Hart robią swoje. Lewa obrona? Rebocho i Douglas wykręcają ładne liczby. Środek obrony? Milić, Salamon i Satka to silna trójka. Prawa obrona? Pereira zdaje egzamin, Czerwiński ostatnio nieco się przebudził. Środek pola? Tiba, Karlstroem, Murawski, Kvekveskiri – czterech dobrych piłkarzy na dwie pozycje. Rozegranie? Renesans Amarala, który nie dość, że stał się jednym z najlepszych, a może i najlepszym piłkarzem jesieni, to jeszcze zadomowił się w Polsce i niezbyt chętnie spogląda w stronę ofert z USA czy z Japonii. Ba, Dani Ramirez, jego zmiennik, miałby miejsce w wyjściowym składzie niemal każdego klubu w lidze.
W tej drużynie jest mnóstwo entuzjazmu. Przypominamy sobie radość Bartosza Salomona po ładnej bramce z Cracovią. Stoper Lecha, od razu po trafieniu, rzucił się w stronę kibiców, wskoczył na trybunę, krzyczał, zbijał piątki, dawał się obściskiwać. Albo fetowanie zwycięskiej bramki Antonio Milicia po golu w końcówce spotkania z Górnikiem Zabrze na wagę powiększenia swojej przewagi nad resztą stawki i jeszcze przyjemniejszego zimowania na pierwszym miejscu po rundzie jesiennej. Problem z bezpłciową, pozbawioną zęba szatnią z minionego sezonu został zażegnany.
Odbudowywanie powagi
Lech Poznań mógł obawiać się własnego stulecia. Przez ostatnie sześć lat popadł w śmieszność. Teraz sobie to odbija. Po dziewiętnastu kolejkach zgromadził więcej punktów niż jakikolwiek mistrz jesieni i mistrz kraju na tym etapie sezonu w poprzednich pięciu kampaniach.
- 2021/22: Lech Poznań (mistrz jesieni) – 41 punktów
- 2020/21: Legia Warszawa (mistrz jesieni i mistrz) – 39 punktów
- 2019/20: Legia Warszawa (mistrz jesieni i mistrz) – 38 punktów
- 2018/19: Lechia Gdańsk (mistrz jesieni) – 39 punktów, Piast Gliwice (mistrz) – 30 punktów
- 2017/18: Górnik Zabrze (mistrz jesieni) – 36 punktów, Legia Warszawa (mistrz) – 35 punktów
- 2016/17: Lechia Gdańsk (mistrz jesieni) – 39 punktów, Legia Warszawa (mistrz) – 32 punkty
Na stadion przy Bułgarskiej wrócili kibice. Żaden inny klub nie może pochwalić się lepszą frekwencją. Fani mają nowych idoli (Kamiński), nowych boiskowych ulubieńców, często takich, po których wcześniej nawet nie spodziewaliby się, że takimi pupilkami mogą się stać (Amaral, Karlström). Oczyściła się atmosfera wokół organizacji. Władza Lecha ma twarz Macieja Skorży, a nie Piotra Rutkowskiego, Karola Klimczaka czy Tomasza Rząsy. To już jest sukces. Lech odbudował swoją powagę. I jest głównym faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski.
Czytaj więcej:
- Albo teraz, albo nigdy. Mistrzostwem odkleić łatkę przegrywa
- Jak rośnie nowe centrum treningowe Lecha za 40 mln zł?
- Wzlot i upadek na polskim Olimpie. Maciej Skorża i Wisła Kraków
Fot. Newspix