Ostatnia kolejka sezonu 2015/16. Piast Radoslava Latala zachowuje matematyczne szanse na mistrzostwo Polski, ale zeszłotygodniowy oklep w Warszawie nie pozostawia złudzeń – o końcowy triumf będzie cholernie trudno. Legia musiałaby potknąć się z Pogonią, a Piast pokonać Zagłębie. Ani jedno, ani drugie ostatecznie nie dochodzi do skutku. Więcej – chwilę po tym, jak warszawianie napoczynają Portowców, gliwiczan jakichkolwiek złudzeń pozbawia Michal Papadopulos, strzelając zwycięskiego gola dla Miedziowych.
Ten sam Michal Papadopulos, który pół roku później trafia do Gliwic, a teraz świętuje z Piastem historyczny sukces.
Sukces, w którym – delikatnie mówiąc – pierwszoplanowej roli nie odegrał. Kilka goli strzelił, kilka asyst zaliczył, ale generalnie szału nie zrobił. Ot, solidna jesień i tyle. Wiosną odpalił Parzyszek, kilka dobrych momentów miał Tomczyk, a Papadopulosowi, cóż, pozostało liczyć na ogony.
– Mnie w żaden sposób nie przeszkadza, że siedzę na ławce. Drużyna funkcjonuje znakomicie, Parzyszek strzela gola za golem, atmosferę mamy wspaniałą. No nie, gdybym miał narzekać, byłbym co najmniej niemądry – na gorąco, po meczu z Legią, który spędził w całości na ławce, opowiadał Czech.
Niemniej jednak swój udział w mistrzostwie dla Piastunek miał. Ba, do końca października był podstawowym zawodnikiem tej ekipy. Już nawet wydawało się, że Fornalik nastroił Papadopulosa. Że z napastnika zwanego Odpadopulosem – bywały takie czasy, zresztą całkiem niedawno – zrobił po prostu skutecznego grajka, co stanowiło sporego kalibru wyzwanie, biorąc pod uwagę fakt, że kiedyś Czech uchodził za gościa, który jedyne co potrafi, to grać tyłem do bramki. A wiemy, że to nierzadko łatwa wymówka dla napastników nieskutecznych, marnujących setkę za setką.
Tak było u Papadopulosa, który – szczególnie po powrocie Zagłębia do ekstraklasy – wyróżniał się nieskutecznością. Imponował tym, że jest silny, wygrywa pojedynki bark w bark z przeciwnikami, dobrze gra głową, no ale właśnie – problem w tym, że goli nie strzela. Dość powiedzieć, że przed przyjściem do Piasta w styczniu 2017 roku – licząc od 5 października 2015, gdy zaciął się prawie że na dobre – ustrzelił zaledwie dwie bramki (potrzebował na to 1380 minut). Jeśli wziąć te liczby do kupy, wychodzi, że to był napastnik potrzebujący do strzelenia trzech goli… 40 godzin.
Wcześniej, przed spadkiem Miedziowych, nie było wcale lepiej. Wystarczy wspomnieć zapisany złotymi zgłoskami w historii Zagłębia sezon ukoronowany ostatnim miejscem w lidze.
A jednak po tym wszystkim w Gliwicach, przynajmniej na jakiś czas, wrócił na właściwe tory.
– Stwierdziłem, że potrzebuję zmiany i muszę mieć dodatkową motywację. Dlatego też przed zimową przerwą zadeklarowałem, że chciałbym zmienić otoczenie. Gdy przyszła oferta z Piasta, to nie musiałem się zbyt długo zastanawiać. Gliwice są blisko mojego domu, więc kiedy klub się mną zainteresował, to od razu chciałem tutaj przyjść – opowiadał w rozmowie z klubowym serwisem Piasta, tłumacząc chęć zmiany otoczenia, co – koniec końców – długo wychodziło mu na dobre.
Tylko dwa gole wiosną 2017, ale już dziewięć trafień w kolejnym sezonie. No i pięć w obecnym.
Asysta z Pogonią, asysta z Zagłębiem Lubin, gol z Legią, gol i asysta z Cracovią, gol z Arką, gol z Miedzią i… za chwilę wypadnięcie z pierwszego składu. Tak to właśnie z Papadopulosem było. A przecież jeszcze w sierpniu wyrównał swój bilans w klasyfikacji kanadyjskiej z całego sezonu 2016/17, gdzie rozegrał wówczas 36 spotkań, co musiało działać na wyobraźnię.
Pisaliśmy wówczas, rozochoceni jego występami, że Papadopulos to przypadek zawodnika, na którego trener musi mieć konkretny pomysł. Czech nie weźmie piłki, nie kiwnie trzech, by zakończyć wszystko strzałem po widłach. Gdy zostawi mu się za dużo wolności, bywa bezproduktywny. Ale ma dobre warunki fizyczne, grać głową potrafi, piłka mu nie przeszkadza – to dostateczny pakiet, by było z czego szyć.
I Fornalik, przynajmniej na jakiś czas, uszył, bo dobra gra Papadopulosa była efektem tego, że trener swoją gliwicką maszynę odpowiednio nakręcił. Zespół działał, więc i taki napastnik miał z czego żyć, miał z kim grać, miał co wykańczać. Fornalik też jest przecież uważany za specjalistę od znajdywania właściwych ról graczom, którzy bywali już przez innych skreślani.
Problem w tym, że Czech prawie tak samo mocno wszedł w zeszły sezon, ale po raz kolejny zabrakło ciągłości. Wtedy po czterech kolejkach miał dwa gole i dwie asysty. A trzeba zaznaczyć, że na starcie ligi zagrał minutę, a w drugim meczu kwadrans. Problemy zaczęły się, gdy dobrą formę trzeba było utrzymać.
Nie udało się w sezonie 2017/18, nie udało się i w minionym.
Jak na dłoni pokazują to nasze oceny. Napakowany konkretami początek sezonu (4, 6, 5, 5, 5, 7), a potem wyraźny zjazd – tu jakaś dwójka, tam trójka, sporo czwórek, czyli występów poniżej przeciętnej. Po golu z Miedzią na początku października szybko wylądował na ławce. Asystował jeszcze z Pogonią i Wisłą Kraków, ale koniec końców dał się wygryźć przez coraz lepiej dysponowanego z meczu na mecz Parzyszka.
Tym sposobem w historii Piasta się oczywiście zapisał, ale gdy przyszło co do czego, to w kluczowych momentach znacznie więcej grali inni. To i tak jego największy sukces w karierze, bo wcześniej zdobył tylko Puchar Czech z Banikiem Ostrawa i… prawie że mistrzostwo z Arsenalem.
– Miałem 18 lat, w Czechach byłem uznawany za gwiazdę młodego pokolenia, nadzieję. Pewnego dnia agent powiedział mi, że odezwali się ludzie z Arsenalu.
– Żartujesz!
– Nie.
– Chcą mnie przetestować, wziąć do drugiej drużyny?
– Nie, chcą podpisać pięcioletni kontakt.
Nie miałem myśli, że to zbyt duży klub, że w ogóle nie ma sensu jechać. Mogłem odbić się od ściany, ale to życiowa szansa. Niestety przez kontuzję transfer mógł się wysypać, ostatecznie poszedłem tam na roczne wypożyczenie. Potem nigdy nie żałowałem tego wyjazdu, nikt nie odbierze mi tego pięknego roku w Arsenalu. Henry, Bergkamp, Reyes, Pires, Vieira… Drużyna pełna gwiazd. Wchodząc do szatni Arsenalu pierwszy raz, byłem bardzo nerwowy – przyznawał w naszym wywiadzie i faktycznie: Papadopulos był członkiem drużyny, która w 2004 roku sięgnęła po mistrzostwo Anglii. Czech do sukcesu nie dołożył ani kamyczka, ale sam fakt, że w ogóle znalazł się w takim towarzystwie zakrawa o mocne science-fiction.
Tym bardziej, że znalazł się w kadrze na mecz Ligi Mistrzów z Interem Mediolan na San Siro, a w pierwszej drużynie ostatecznie zadebiutował. – To był sezon mistrzowski, Arsenal dużo mocniejszy od dzisiejszego. Rywalizowanie z gwiazdami dużo mnie nauczyło, ale nie miałem większych szans na grę. Cieszę się, że udało mi się zadebiutować. To był mecz Carling Cup z Wolves. Pamiętam dobrze ostatnią bramkową akcję. Mieliśmy sytuację 3 na 1. Z prawej strony Wiltord podał w pole karne na wolne pole. Między mnie a Cesca Fabregasa. On miał bliżej do piłki i zdobył bramkę. Cesc został wtedy najmłodszym strzelcem w historii Arsenalu – opowiadał.
Cóż, wspomnień piłkarskich nikt mu nie zabierze, choć pewnie niedosyt pozostanie. Czesi kreowali go na wielką gwiazdę, szybko trafił do Arsenalu, a później tułał się po przeróżnych klubach, aż w końcu wylądował w Polsce, gdzie wiodło mu się raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie tłumów nie porwał.
Częściej kojarzono go nie z byciem bezwzględnym egzekutorem, lecz po prostu fajnym, pomocnym gościem, który – zdaniem Pawła Karmelity – w wielu aspektach kształtował… Krzysztofa Piątka.
Kogokolwiek zapytalibyście o to w Lubinie, nikt nie ma wątpliwości, że stosunki „Bani” z czeskim napastnikiem były kluczem do wszystkiego, co później wydarzyło się w jego karierze. „Papa” imponował tężyzną fizyczną, więc Piątek, chcąc mu jak najszybciej dorównać, przez pierwszy rok w Lubinie harował za zamkniętymi drzwiami siłowni za dwóch. A przy tym, będąc na boisku, bardzo często pytał dziś już snajpera Piasta o to, jak zrobić to czy tamto, jak ustawić się w takiej a takiej sytuacji, co jeszcze może poprawić w swojej grze. A Papadopulos nie zżymał się, gdy dzięki jego naukom chwilowo to młodszy kolega był numerem jeden. Zresztą kiedy przygotowywaliśmy sylwetkę Piątka, Jacek Jurkiewicz, menedżer ds. rekrutacji, skautingu i administracji w akademii lubinian, przyznawał wprost: – Takich zawodników jak Papadopulos i Guldan chce się mieć w klubie do końca kariery, a najlepiej także później, w roli członków sztabu szkoleniowego. To, jak sami grają, to jedno. Ale to, ile mogą dać wchodzącym do zespołu piłkarzom, czyni ich tak pożądanymi.
Jednak możemy mówić, że Papadopulos często nie przekonywał, że bardziej wartościowy okazał się poza boiskiem, ale koniec końców najważniejsze trofeum w naszym kraju zdobył. A to już coś.
Fot. FotoPyk
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
Jakub Cierpliwy – CZYTAJ
Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ
Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ
Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ
Mikkel Odmieniony – CZYTAJ
Martin Asystujący – CZYTAJ
Marcin Solidny – CZYTAJ
Joel Przesunięty – CZYTAJ
Gerard I Zakochany. Z wzajemnością – CZYTAJ
Tom II Lepszy – CZYTAJ
Patryk Odsodowany – CZYTAJ
Tomasz Pracowity – CZYTAJ
Jorge Finansista – CZYTAJ
Piotr Odrodzony – CZYTAJ