Reklama

Sporty walki. Kołecki nokautuje na KSW, Włodarczyk wrócił do bokserskiego ringu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 lipca 2021, 00:25 • 7 min czytania 2 komentarze

W walce wieczoru dzisiejszego KSW nieporozumienia z przeszłości i nadal trwający konflikt mieli wyjaśnić sobie Szymon Kołecki i Akop Szostak. Zdecydowanym faworytem walki był ten pierwszy. Szybko okazało się, że niebezpodstawnie, bo Kołecki rywalem po prostu wytarł klatkę. Wcześniej na KSW też jednak sporo się działo – widowiskowy debiut zaliczył Tomasz Sarara, a Adrian Bartosiński i Andrzej Grzebyk pokazali, jak potrafią rozprawić się z przeciwnikami. W świecie boksu za to do ringu powrócił Krzysztof „Diablo” Włodarczyk. To był wieczór sportów walki. 

Sporty walki. Kołecki nokautuje na KSW, Włodarczyk wrócił do bokserskiego ringu

Od początku na wysokich obrotach

Galę zaczęli Lemmy Krusić i David Martinik. Niska waga (do 61,2 kg), zawodnicy nie z Polski, więc starcie nie emocjonowało nas specjalnie. Okazało się jednak, że obaj potrafili dać niezłe show, choć szybko skończone – Martinik jeszcze w pierwszej rundzie wyprowadził mocne kolano pod siatką, a potem obalił rywala i zabawę skończył w parterze mocnymi uderzeniami, choć wcześniej sam przyjął kilka ciosów. W pierwszej rundzie zakończyła się też kolejna walka, w której Marcin Krakowiak okazał się lepszy od niepokonanego (3-0) do tej pory Borysa Borkowskiego, debiutującego dziś w KSW. Tyle tylko, że o wyniku starcia zadecydowała kontuzja drugiego z nich, który poważnie uszkodził sobie rękę.

https://twitter.com/KSW_MMA/status/1416469280510578691?s=20

Tę sytuację szybko jednak wyrzucono nam z głowy, bo w kolejnym pojedynku znakomitym poddaniem popisał się Lom-Ali Eskijew. Pod koniec pierwszej rundy założył Gilberowi Ordonezowi trójkąt rękami i rywal został zmuszony do odklepania. Dla debiutującego w KSW Niemca to naprawdę niezły początek przygody z tą federacją. I dowód na to, że gość potrafi być widowiskowy, a o to przecież w tym wszystkim chodzi.

Kolejne dwie walki? No tu już panowie poszli w dystans. Paweł Polityło przegrał z Bruno Augusto dos Santosem na punkty, wszyscy sędziowie widzieli po trzech rundach 29:28 dla Brazylijczyka. Ten szczególnie zaimponował dziś reagowaniem na próby obaleń ze strony Polityły, który próbował ich wiele razy i większość okazała się nieskuteczna. Gdy w końcu obaj wylądowali na macie, nie siłowali się tam, a kontynuowali to, co robili i w stójce – wymieniali mocne ciosy. Do stójki zresztą po chwili wrócili i momentalnie obaj się trafili. Generalnie była to wyrównana walka, ale od drugiej rundy widać było, że Polityło jest zmęczony. Brazylijczyk wręcz przeciwnie i to on przejął inicjatywę. W trzeciej rundzie obaj wrócili do okładania się, a Polityło pod koniec zdołał jeszcze rywala obalić. Zwycięstwa jednak mu to nie dało.

Reklama

Na punkty przegrał też Artur Sowiński. Były mistrz KSW w wadze piórkowej i Sebastian Rajewski dali naprawdę dobrą walkę, w której oglądać mogliśmy tak naprawdę wszystko – sprowadzenia, mocne ciosy, niezłe high kicki i przede wszystkim nockdowny, bo obaj zawodnicy leżeli na macie po ciosach rywali. A teraz uwaga: to, co wypisaliśmy, działo się tylko w pierwszej rundzie! I może trochę szkoda, bo wyglądało to tak, jakby panowie najlepsze, co mają, rzucili właśnie na to starcie. Druga i trzecia runda były już bowiem znacznie spokojniejsze, a to, że decyzja sędziów ostatecznie była niejednogłośna, nie powinno przesadnie dziwić.

Walka

W tym momencie do końca gali pozostawały cztery walki. Jako następni do klatki wchodzili Tomasz Sarara – niepokonany od dziewięciu(!) lat kick bokser, debiutujący dziś w KSW – i Filip Bradarić, który walkę wziął na kilkadziesiąt godzin przed jej rozpoczęciem, w zastępstwie. Oczywistym było, że słabą stronę Sarary będzie walka w parterze. I rywal starał się to wykorzystać, niemal natychmiast szukał sprowadzenia, szybko Polaka obalił i atakował z góry, naruszając zresztą mocno jego oko. W przerwie między rundami wydawało się nawet, że lekarz nie dopuści Sarary do dalszej walki, ten jednak z nim porozmawiał i wyszedł na kolejne starcie.

Scenariusz był dokładnie ten sam: Bradarić znów przeniósł walkę do parteru, choć tym razem nie był już aktywny, więc sędzia pojedynek podniósł. Tak naprawdę jednak tylko po to, by po chwili obaj znów znaleźli się na macie. Dopiero w trzeciej rundzie Sarara – wiedząc, że na punkty przegrał – postanowił zaryzykować, tym bardziej, że Chorwat był zmęczony. Tym razem to Sarara znalazł się na górze, gdy obaj zeszli do parteru. Z tej pozycji mocnymi ciosami naruszył rywala, który tak naprawdę nawet się nie bronił. A widząc tę bezczynność, sędzia zakończył pojedynek. Sarara pokazał serducho, ale jego rywal – który przecież przyleciał do Polski w ostatniej chwili – również. I obu należały się za to brawa.

Potem do klatki weszli Michał Michalski i Adrian Bartosiński. Ten drugi na 9 stoczonych do tej pory w MMA pojedynków wygrał wszystkie. Siedem razy przez nokaut. Wiadomo było, że to niezwykle widowiskowo walczący gość, a i Michalski nie jest gorszy – jego bilans sprzed walki to 9-3, 5 KO i jedno poddanie oraz zgarniane nagrody za występ wieczoru. Można było liczyć na pojedynek-petardę. Okazało się jednak, że petarda była, ale jedna – wypuścił ją Bartosiński już w pierwszej rundzie, gdy znakomicie skontrował Michalskiego. Ten padł na deski i wystarczyło tylko kilka kolejnych ciosów w parterze, by sędzia był zmuszony do przerwania walki.

Bartosiński wtedy jeszcze tego nie wiedział, ale rozpoczął serię nokautów w pierwszej rundzie. W kolejnym pojedynku do klatki wchodzili bowiem Andrzej Grzebyk i Marius Żaromskis. Panowie walczyli ze sobą już osiem miesięcy temu, wygrał wtedy Litwin, ale za sprawą kontuzji Grzebyka, który sporą część pierwszej rundy przewalczył ze złamaną nogą i… tę rundę zapisał na swoje konto! Tyle że na kolejną już wyjść nie mógł. Przed dzisiejszą walką Polak mówił, że nie podobało mu się, jak rywal cieszył się po starciu, którego tak naprawdę nie wygrał, a dostał w prezencie przez uraz Grzebyka. I deklarował: mam zamiar pokazać mu, co potrafię.

I pokazał.

Reklama

Grzebyk na nic bowiem nie czekał, nie kalkulował. Od początku ruszył na rywala, świetnie wykorzystywał przewagę zasięgu. W końcu trafił idealnie i z miejsca znokautował Litwina. Jak już wracać po kontuzji – to właśnie w takim stylu. – Bardzo mi miło, że jestem w tym miejscu po ciężkiej kontuzji i ciężkiej pracy. Nie lekceważyłem rehabilitacji, ciężko pracowałem. Zrobiłem to wszystko dla was, kibiców. Wam dedykuję tę walkę, bo daliście mi wiarę w siebie, przekazaliście mi wsparcie i moc, gdy byłem w szpitalu ze złamaną nogą. W wywiadach mówiłem wszystko, żeby pokazać, że noga jest sprawna. Wiadomo, że to siedzi gdzieś z tyłu głowy. Współpracuję teraz nad tym z trenerem mentalnym. Widać też, że rozbrat z klatką spowodował, że trochę tego wszystkiego nie czułem. Fajnie, że jednak to zagrało – mówił po walce.

https://twitter.com/KSW_MMA/status/1416505699597754375

Na KSW po jego starciu został jeszcze jeden pojedynek – Szymon Kołecki wchodził do klatki, by wyjaśnić trwający od kilku lat konflikt z Akopem Szostakiem. Wchodził, dodajmy, jako ogromny faworyt starcia. Obaj przed walką nie przybili piątek. A tuż po jej rozpoczęciu obaj ruszyli do przodu. Można było spodziewać się, że zrobi to Szostak, Kołecki poszedł jednak w jego ślady. Zaczęła się wymiana ciosów, obaj trafili kilka razy, aż wreszcie były mistrz olimpijski wyprowadził potężny podbródkowy, po którym rywalowi odcięło prąd. Cała walka trwała… ledwie 45 sekund. Choć to pewnie i tak dłużej niż rozmowa z Kołeckim po walce.

– Spodziewałem się, ze Akop ruszy. Jego argumentem mógł być prawy cep i o tym wiedziałem. Kolegami nigdy nie będziemy, ale życzę mu wszystkiego najlepszego – powiedział po prostu zwycięzca. I dodał, że jeśli chodzi o jego kolejny pojedynek, trzeba pytać szefów. Pytamy więc panowie: kiedy następna walka Kołeckiego? Mamy nadzieję, że szybko. Bo takiego kozaka w klatce po prostu chce się oglądać. Tylko tym razem niech rywal będzie nieco trudniejszy.

Włodarczyk wrócił

W świecie boksu tymczasem najważniejszym newsem dnia był powrót Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka do ringu. Były mistrz świata pauzował ze względu na pobyt w więzieniu po złamaniu zakazu poruszania się pojazdami mechanicznymi. Dziś wyszedł do walki z Wadymem Nowopaszynem i wygrał. Choć, dodajmy, niezbyt widowiskowo – walka była stosunkowo wolna (co nie może przesadnie dziwić, „Diablo” ma już prawie 40 lat), mimo tego, że obaj bokserzy potrafili od czasu do czasu zagrozić rywalowi. Nikomu nie zależało jednak na nokaucie czy narażeniu się na dobrą kontrę ze strony rywala. Po wszystkich rundach doszło więc do decyzji sędziów i wtedy lepszy okazał się Włodarczyk.

Widowiskowo za to zakończyła się walka Fiodora Czerkaszyna, który swojego rywala znokautował już w I rundzie. I wydaje się, że to ten moment, gdy należałoby mu poszukać przeciwników z wyższej półki. Szczególnie, że gość na koncie ma bilans 18-0, 12 KO. A to, nawet bez większych nazwisk na rozkładzie, musi robić pewne wrażenie.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...