Dziś polskie kluby mogą postawić ważny krok ku temu, byśmy jesienią mogli oglądać dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Konferencji. Wiadomo, to ledwie trzecie rozgrywki w Europie, ale nie jesteśmy w pozycji do narzekania – trzeba robić punkty do rankingu, ponadto już jeden zespół w jakiejkolwiek grupie to dla nas spora sztuka, a co dopiero dwa. Rzecz nie widziana od 2015 roku, kiedy do Ligi Europy wgramoliły się Legia z Lechem. Tak więc, panowie – do dzieła, trzeba zarobić trochę pieniędzy i punktów!
LECH POZNAŃ – DUDELANGE, CZYLI OBOWIĄZEK
Jasne, łatwiejszą przeprawę powinien mieć Lech Poznań. Z jednej strony nie ma co lekceważyć Dudelange, skoro męczyło się z nimi Malmoe, ale z drugiej – wówczas Szwedzi mieliby problem i z „przygodami kilka wróbla Ćwirka”, gdyż odpadli z Żalgirisem i ledwo odpalili Vikingur. A Luksemburczyków jednak ostatecznie przeszli. No i widać, że Dudelange lubi przyjąć parę ciosów na głowę, ponieważ Pjunik załadował im cztery sztuki w jednym spotkaniu, a wspomniane Malmoe pięć na przestrzeni 180 minut.
Nie dajmy się zwariować. Rozumiemy, że kiedyś Legia… Ale serio – wciąż mówimy o zespole z Luksemburga. Rok temu nawet irlandzkie Bohemians nie miało z nimi problemów, 4:0 w dwumeczu. Lech na swoim przyzwoitym poziomie musi tę przeszkodę pokonać.
Tylko czy Lecha na tę przyzwoitość stać? Założyliśmy sobie, że napiszemy tę zapowiedź w optymistycznym stylu, więc – tak, jak najbardziej! Wydaje się, że wszystko rozbije się o skuteczność. Nie powinno być żadnej dogrywki z Islandczykami, nie powinno być porażki ze Śląskiem Wrocław – w obu meczach Kolejorz mógł, ba, musiał strzelać bramki, ale piłka nie chciała wpaść do siatki.
Jednak jeśli z Dudelange pierwsza czy druga akcja zakończy się odpowiednią puentą, to Lech może zyskać na pewności siebie i zakończyć temat awansu w Poznaniu. Kto wie, może tym razem sprawdzi się taktyka van den Broma, który jest wiecznie zadowolony i w ten sposób stara się podbudować swoich zawodników.
Jesteśmy w stanie założyć, że Lech dostanie jednak jakąś sztukę od przeciwnika, bo ma obronę raz, że złożoną w amatorski sposób w gabinetach, a dwa, pokiereszowaną przez kontuzje, niemniej z przodu może to nadrobić. Z nawiązką.
RAKÓW CZĘSTOCHOWA – SLAVIA PRAGA, CZYLI SZANSA
Raków w Europie natomiast zadziwia, oczywiście nie tak, jak chciałby tego Grzegorz Mielcarski, który spuścił w toalecie dwadzieścia lat naszego granie w Europie. Nie były to różowe czasy, ale jednak Ligę Mistrzów, ogrywanie City, Fiorentiny, Brugii, remisy z Juventusem i masę innych wyników stawiamy wyżej niż odpalenie Spartaka Trnawa (nawet jeśli gra tam Erik Daniel).
Niemniej wciąż granie na zero z tyłu w wykonaniu ekipy Marka Papszuna może robić wrażenie. Polskie zespoły są w stanie przyjmować sztuki od każdego, a Raków jakoś nie chce tego przyjąć do wiadomości i dał się pokonać tylko mocnemu Gentowi. Dziś sytuacja jest dość podobna, to znaczy Raków znów przechodził kolejne rundy z zerem z tyłu, ale na końcu czeka finałowy, mocny boss – Slavia Praga.
Prosta rzecz – Czesi ograli Panathinaikos, Legia wzięła stamtąd rezerwowego Carlitosa i wszyscy wierzą, że chłop będzie gwiazdą ligi. Slavia w tym okienku wydała prawie trzy miliony euro, w poprzednim – ponad cztery. To zespół budowany rzetelnie, z konkretnym pomysłem i efektami. Być może właśnie takim klubem będzie Raków, to znaczy, jednym z liderów regionu, ale do tego droga jeszcze daleka. Bardzo daleka.
Powiedzmy, że starszy brat mierzy się z młodszym, natomiast różnica nie wynosi zaledwie jednego rocznika.
Co trzeba zrobić – maksymalnie wykorzystać pierwsze spotkanie. Czyli znów: na zero z tyłu. Czyli znów: ładować, ile się da z przodu. Dwumecz z Gentem pokazał, że 1:0 może nie wystarczyć, Belgowie tę stratę odrobili dość spokojnie. I Czesi też będą w stanie.
Ze Spartakiem częstochowianie nie zagrali na 100% swoich możliwości, ani u siebie, ani na wyjeździe. Mieli wręcz trochę szczęścia, że rywala zgubiła skuteczność, a sędzia nie gwizdnął spalonego przy bramce Iviego Lopeza. No i ten dwumecz musi być kompletnie inny. Rozegrany na 100% od pierwszej do 180 minuty albo i dalej. Czy to wystarczy – w sumie, cholera wie. Ale wówczas nikt nie będzie miał pretensji o straconą szansę.
Zróbcie to. Jedni i drudzy. Chcemy mieć fajne czwartki. A fajne czwartki nie polegają na ekscytowaniu się wynikami Hajduka czy innego Mariboru. Chcemy w Lidze Konferencji oglądać was.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIM FUTBOLU:
- Jeśli przepis o młodzieżowcu zmienił komuś życie, to właśnie im
- Szybki zjazd, mozolna odbudowa. Jak upadały polskie kluby w ostatnich latach?
- Jak grały zespoły van den Broma? Analiza taktyczna nowego trenera Lecha
- Gustafsson: „Dodamy coś nowego. Pogoń musi grać intensywnie, być mocna fizycznie”
- Henriquez: „Nie żałuję, że nie udało mi się w Manchesterze United”
- Djurdjević: „Najpierw człowiek, potem zawód”
- Saganowski: „No limits” to bajka. W Motorze Lublin nie było różowo
- Prezes Stali Rzeszów: „Nie chcę zarobić na klubie żadnej złotówki. To misja”
- Kontuzja, skreślenie i powrót do elity. W skrócie: Jacek Kiełb
- Dlaczego Wigry musiały wycofać się z rozgrywek?
Fot. Newspix