Kulki poszły w ruch, losowanie ćwierćfinałowych par w Lidze Mistrzów za nami. Trzeba przyznać, że turniejowa drabinka ułożyła się w tym sezonie dość spokojnie. Otrzymaliśmy jeden absolutnie hitowy dwumecz, jedno starcie z potencjałem na wielkie emocje, ale i dwie pary, w których faworyt do awansu jest więcej niż oczywisty. Wygląda na to, że to co najlepsze czeka nas dopiero na kolejnym etapie rozgrywek.
Liga Mistrzów – trzech faworytów, jedna niewiadoma
Zacznijmy od kwestii podstawowych. Oto rozpiska ćwierćfinałów, gospodarz pierwszego meczu jest wymieniony po lewej stronie:
- Chelsea FC – Real Madryt
- Manchester City – Atletico Madryt
- Villarreal CF – Bayern Monachium
- SL Benfica – Liverpool FC
Układ drabinki półfinałowej wygląda zaś następująco:
- Manchester City/Atletico Madryt – Chelsea FC/Real Madryt
- SL Benfica/Liverpool FC – Villarreal CF/Bayern Monachium
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Cóż, trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka tylko w jednej parze nie widać ewidentnego faworyta do awansu. Mowa oczywiście o dwumeczu pomiędzy Chelsea i Realem Madryt. Naturalnie te dwie ekipy starły się ze sobą w poprzedniej edycji Champions League i wówczas The Blues byli dość wyraźnie lepsi, zwłaszcza w spotkaniu rewanżowym, ale od tamtego czasu sporo się zmieniło. Przede wszystkim “Królewscy” są mentalnie podbudowani sukcesem w konfrontacji z Paris Saint-Germain, zademonstrowali swoją klasę i wielkość. No i mają też względny spokój na polu ligowym, bo za ich plecami nie widać rywala, który mógłby ich strącić z pierwszego miejsca w tabeli. O spokoju trudno natomiast mówić w przypadku Chelsea. Drużynie rzecz jasna nie służy chaos związany z sankcjami nałożonymi na Romana Abramowicza, znaki zapytania krążą również wokół przyszłości Thomasa Tuchela na Stamford Bridge. Co tu kryć, zrobiło się nieprzyjemnie.
Oczywiście obrońców tytułu nie można lekceważyć, na razie Tuchelowi udało się bowiem utrzymać jedność zespołu, który sprawia wrażenie odpornego na pozasportowe problemy. Ale londyńczycy mają też inne problemy, żeby wskazać choćby słabiutką formę Romelu Lukaku, który miał zapewnić drużynie regularność strzelecką, a tymczasem jak na razie dostarcza Tuchelowi głównie problemów swoimi grymasami. Nie ma przypadku w tym, że Chelsea w Premier League nie odniosła ani jednego zwycięstwa w czterech starciach z Manchesterem City oraz Liverpoolem i de facto wypadła już z gry o mistrzostwo kraju.
Mistrzowie Anglii czy mistrzowie Hiszpanii?
Nieco mniej ekscytująco, choć również całkiem ciekawie zapowiada się rywalizacja Manchesteru City z Atletico Madryt. Zarówno dla Pepa Guardioli, jak i dla Diego Simeone triumf w Lidze Mistrzów urósł już bowiem do rangi obsesji. Argentyńczyk blisko celu był dwukrotnie, ale od ostatniego finału Champions League z udziałem jego podopiecznych minęło aż sześć lat. Natomiast Guardiola o spełnienie marzenia otarł się w poprzedniej edycji, lecz lepsza okazała się Chelsea.
Na papierze mamy w zasadzie do czynienia z mega-hitem. Starcie mistrzów Anglii (86 punktów w Premier League 2020/21) z mistrzami Hiszpanii (86 punktów w La Lidze 2020/21) z pozoru trudno oceniać inaczej. Jednak jakoś nie możemy się oprzeć wrażeniu, że w tym momencie stawianie znaku równości między możliwościami Manchesteru City i Atletico Madryt byłoby swego rodzaju próbą zafałszowania rzeczywistości, sztucznym pompowaniem emocji. “Obywatele” w ostatnich tygodniach zanotowali kilka rozczarowujących występów, prawda, ale problemy nękające ekipę Los Colchoneros zdają się być znacznie głębsze. Madrytczycy nie mają już szans na obronę tytułu mistrzowskiego, w fazie grupowej Ligi Mistrzów polegli w obu starciach z Liverpoolem. To już nie jest ta idealne funkcjonująca maszyna, która potrafi pozbawić ofensywnych atutów dowolnego przeciwnika. Obrona Atletico nie była tak dziurawa od lat.
To, co wystarczyło na Manchester United, może nie wystarczyć na Manchester City. Po prostu.
Diego Simeone
Należy wszakże zaznaczyć wyraźnie – nie ma takiego rywala, któremu odpowiednio zmotywowane i zorganizowane Atletico nie jest w stanie podstawić nogi na dystansie dwumeczu. I nie ma takiego rywala, z którym w Lidze Mistrzów nie potknąłby się Pep Guardiola, jeśli znów w kluczowym momencie sezonu zamarzą mu się taktyczne eksperymenty. Ostatecznie “Obywatele” pod wodzą Hiszpana przegrywali w Champions League z następującymi rywalami:
- (2016/17) AS Monaco
- (2017/18) Liverpool FC – 4. miejsce w Premier League
- (2018/19) Tottenham Hotspur – 4. miejsce w Premier League
- (2019/20) Olympique Lyon
- (2020/21) Chelsea FC – 4. miejsce w Premier League
Mamy więc albo niżej notowanych przeciwników z krajowego podwórka, albo traktowanych z przymrużeniem oka reprezentantów Ligue 1. Do każdej z tych rywalizacji Manchester City podchodził z pozycji faworyta. I kończył boleśnie znokautowany. Zresztą Guardiola na pewno pamięta jeszcze 2016 rok, gdy dowodzony przez niego Bayern Monachium w półfinale Champions League musiał uznać wyższość właśnie Atletico Madryt.
Spacerek Bayernu i Liverpoolu?
No dobrze. Dwumecz Realu z Chelsea zapowiada się zatem pasjonująco. Starcie Manchesteru City z Atletico w sumie też, choć tutaj faworyt do awansu jest, jak już ustaliliśmy, dość wyraźny. W pozostałych ćwierćfinałach mamy natomiast do czynienia z faworytami wręcz murowanymi. Bo umówmy się, że ewentualna klęska Bayernu Monachium z Villarrealem byłaby jedną z największych sensacji w dziejach Ligi Mistrzów. Wprawdzie “Żółta Łódź Podwodna” od grudnia 2021 roku znajduje się na fali wznoszącej, w lidze wygrała aż dziewięć z trzynastu ostatnich spotkań, ale wciąż mówimy o aktualnie siódmej sile hiszpańskiej ekstraklasy. W fazie grupowej Champions League podopieczni Unaia Emery’ego zaimponowali wyjazdowym zwycięstwem 3:2 z Atalantą Bergamo, co zapewniło im udział w play-offach. Potem narobili jeszcze więcej zamieszania, bijąc w Turynie Juventus aż 3:0. No ale Bayern to jednak inny kaliber wyzwania.
Swoją drogą, ten Emery to ciekawy przypadek. Na polu ligowym facet w sumie nie wykręca nadzwyczajnych rezultatów, ale potrafi narobić takiej zadymy w europejskich pucharach, że jego kadencje w Sevilli czy Villarrealu niewątpliwie będą pamiętane latami. Tak czy owak, stawiamy dolary przeciwko orzechom, iż w Monachium nikt na losowanie narzekać nie będzie. Zwłaszcza Robert Lewandowski, który powinien poprawić swój bramkowy dorobek. Jak dotąd Polak zdobył w LM dwanaście bramek i przewodzi w klasyfikacji strzelców, lecz ścigają go Karim Benzema oraz Mohamed Salah (po osiem goli).
Cudów nie spodziewamy się również po Benfice. Każdy, kto oglądał rewanżowe starcie lizbończyków z Ajaksem Amsterdam zdaje sobie sprawę, iż portugalska drużyna miała więcej szczęścia niż rozumu i awans do ćwierćfinału wywalczyła po prostu na dużym farcie. The Reds raczej na podobny rozwój wypadków nie pozwolą. Są zbyt dobrze dysponowani, zbyt skuteczni. Zresztą pamiętajmy, jak “Orły” wypadły w fazie grupowej na tle wspomnianego Bayernu.
2:9 w dwumeczu. Tyle na ten temat.
***
Jedno jest pewne. Miękkiej gry nie będzie w półfinałach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dojdzie do starcia Bayernu Monachium z Liverpoolem, czyli taktycznej batalii Juliana Nagelsmanna z Juergenem Kloppem. A po drugiej stronie drabinki możliwy jest na przykład rewanż za ubiegłoroczny finał Ligi Mistrzów, jak również derby Madrytu. No ale tak daleko w przyszłość nie ma co wybiegać, bo kto wie, ile niespodzianek czeka nas w najbliższych tygodniach?
Pierwsze mecze ćwierćfinałowe zaplanowane są na 5 i 6 kwietnia.
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKIM FUTBOLU:
- Czy powinniśmy się martwić o Kacpra Kozłowskiego? „Lepiej, żeby został w Belgii na dłużej”
- Meczycho w Stambule. Butelki lecące z trybun nie zatrzymały Barcy
- Czy reprezentacja Szwecji jest w kryzysie?
- Transferowy recykling. Pięciu piłkarzy, którzy po transferze zimą odżyli
- Kto panem, kto sługą. Piekło mundialu w Katarze
- Chaos i znaki zapytania. Jaki los czeka Chelsea?
fot. NewsPix.pl