Wczorajszym 0:2 z Wisłą Płock Legia skończyła granie w 2017 roku. Roku mistrzowskim, ale i roku pełnym momentów przykrych, czasami wręcz żałosnych. Wystarczy wymienić kilka nazw, a skojarzenia nasuwają się same. FK Astana. Sheriff Tiraspol. Lech Poznań. Nieciecza. Trudno wręcz nie zadać sobie pytania, czy Legia nie zagrała w tym sezonie większej liczby meczów słabych, mało przekonujących – a takie znajdą się i wśród wygranych – niż spotkań, w których faktycznie przewyższała rywali o kilka klas.
Niezwykle niepokojący jest bowiem bilans Legii w zakończonym wczoraj półroczu. W lidze przegrała tylko o jeden mecz mniej od Sandecji Nowy Sącz. Na wyjazdach punktowała gorzej od Wisły Płock. Tylko Mariehamn, Cracovia, Lechia i Wisła spośród spotkanych po drodze rywali nie potrafiły choć raz znaleźć sposobu na wbicie piłki do siatki urzędujących mistrzów Polski.
Staramy się więc odnaleźć w pamięci mecze, za które faktycznie można legionistów pochwalić i w których zagrali, jak na mistrza przystało. No bo umówmy się, w ostatnim półroczu Legia nie mierzyła się choćby jeden raz z zespołem, który przystępowałby do meczu z nią jako faworyt. Ani w pucharach (Mariehamn, FK Astana, Sheriff Tiraspol), ani w lidze.
To ile tych faktycznie przekonujących występów było?
Dwumecz z Mariehamn
Tutaj legioniści nie pozostawili cienia wątpliwości, kto prezentuje wyższą kulturę gry. Finowie zostali odprawieni 9:0 z dziecinną łatwością, tak naprawdę dwumecz skończył się dla nich w pierwszej połowie spotkania u siebie, po której Legia miała już trzybramkowe prowadzenie.
Cztery starcia z zespołami z niższych lig w Pucharze Polski
W zasadzie ani obu spotkań z Mariehamn, ani meczów z Wisłą Puławy, Ruchem Zdzieszowice i dwumeczu z Bytovią nie powinniśmy tutaj w ogóle wymieniać. Ale faktycznie – Legia nie dała żadnemu z przeciwników większych szans, choć i wymagania nie były szczególnie wysokie. Mistrzom Polski ulegali bowiem kolejno:
– obecnie 11. zespół II ligi,
– obecnie 13. zespół III grupy III ligi,
– obecnie 11. zespół I ligi.
Krótko mówiąc – rywale, których klub z tak potężną finansową przewagą nad resztą ligi, jaką wskazują wszelakie raporty, który niedawno grał w Lidze Mistrzów i który chce sezon po sezonie rządzić w ekstraklasie, musi gonić kilkoma bramkami. Tak było, nie przeczymy.
1:0 z Lechią
Rozmiary wygranej niskie, ale też właściwie nie była ona zagrożona i to Legia miała więcej okazji, by podwyższyć wynik, niż Lechia na wyrównanie. Pisaliśmy o postawie gdańszczan tak:
Ogólnie Lechia nie wyglądała jakoś specjalnie źle, ale w kluczowych momentach brakowało jej ostatniego podania, ułamka sekundy, a może też pełnego przekonania, że Legię można dziś walnąć. Niby trzeba powiedzieć, że gdańszczanie prowadzili grę, lecz konkretów z tego nie było. Po przerwie to samo – choćby zmarnowana sytuacja sam na sam Marco, czy niecelny o centymetry strzał Wolskiego. Balonik rósł, rósł, ale w końcu nie pękł, a pompującemu zabrakło już sił na końcówkę.
Legia za to już do przerwy miała trzy sytuacje sam na sam Niezgody. I tylko skuteczności Dusana Kuciaka lechiści zawdzięczali jednego straconego wtedy gola.
1:0 z Górnikiem
Zbyt wiele razy Tomasz Loska ratował Górnikowi skórę w tym meczu, by powiedzieć, że Legia nie miała w nim przewagi i nie wygrała zasłużenie. Poza golem miała dwie sytuacje sam na sam (Kucharczyka i Hamalainena), a także strzał Guilherme z bliska, który golkiper wybronił w niesamowitym stylu. Zabrzanie odgryzali się kontrami, potrafili robić to groźnie dla gospodarzy, ale gdy ci usiedli na nich w ostatnich minutach, gol zdawał się być kwestią czasu i – jak się okazało – był.
3:0 z Bruk-Betem
W relacji pomeczowej pisaliśmy tak:
Legia długo nie potrafiła wyjść na prowadzenie, marnowała sytuacje (między innym robili do Niezgoda i Dąbrowski), no i miała sporo szczęścia, że nie przegrywała, ale o tym za moment. Na początku drugiej połowy mocniej uaktywnił się grający wcześniej solidne zawody Hamalainen i:
– wygrał walkę o pozycję z Mikoviciem i wywalczył rzut karny (gola strzelił Guilherme),
– posłał kapitalną piłkę na nogę Pasquato, który podwyższył na 2-0,
– wykorzystał krótkie wybicie piłki z pola karnego i sam strzelił ładnego gola.
W 12 minut zrobiło się 3-0, choć ekipa gospodarzy nie miała w tym spotkaniu aż tak wyraźnej przewagi.
Deklasacji nie było, ale 3:0 po dwunastu minutach, a więc właściwie zamknięcie meczu w pierwszym kwadransie, to coś, czym można scharakteryzować pewnie i przekonująco wygrany mecz.
***
A co z pozostałymi zwycięstwami?
2:0 z Sandecją? Po meczu pisaliśmy (to było przed rewanżem z Astaną): Legia ma wynik, który dałby awans z Astaną. Ma też styl, który Astanę może najwyżej rozbawić.
1:0 z Astaną? Wynik, który nic nie dał, po meczu, po którym można było mieć ogromne wątpliwości, czy Legia faktycznie zna w ogóle wynik z Kazachstanu i planuje go gonić.
3:1 z Piastem? Legia zawisła na włosku przy 1:0, gdy Pazdan wybijał piłkę z linii bramkowej ofiarnym wślizgiem. Poza tym nie zagrała szczególnie porywającego meczu.
1:0 z Wisłą Płock? Legia wyszła drugim garniturem, oddała inicjatywę, miała szczęście, że nie podyktowano przeciw niej karnego za rękę Brozia oraz jeszcze więcej szczęścia, że jedynego gola zapakował Niezgoda.
2:1 z Zagłębiem? Hit okazał się kitem. W pierwszej połowie oba zespoły miały problem ze stworzeniem sobie pół sytuacji, ale w drugiej – to Legii trzeba oddać – szybko wypracowała sobie dwie bardzo dobre, by strzelić gole. Mimo to przekonująco na pewno nie było.
1:0 z Cracovią? Pierwszy mecz Romeo Jozaka, po którym w podsumowaniu pomeczówki wymownie pisaliśmy tak: Legia męczyła się i nas wszystkich, jednak zdobyła trzy punkty i do lidera traci tylko dwa „oczka”.
1:0 z Wisłą Kraków? Legia może i kontrolowanie oddała inicjatywę, bo Wisła po golu Niezgody długo waliła głową w mur, ale koniec końców obcinka Pazdana dała znakomitą szansę na 1:1 Carlitosowi. Do pewności, spokoju i pełni formy w tym meczu było więc dość daleko.
2:0 z Arką? Przez pierwsze dwa kwadranse Arka ruszyła przy Łazienkowskiej jak po swoje, powinna dostać karnego przy stanie 0:0, gdy Pazdan przytrzymywał w polu karnym Siemaszkę. Straciła gola ze stałego fragmentu, drugiego – po wyjściu wyżej Arki, gdy w końcówce goniła wynik. Nie był to mecz w wykonaniu Legii zły, ale przekonujący? Nie bardzo.
3:1 z Pogonią? Trzy gole strzelone, owszem, ale… no właśnie, jak na mecz z najgorszym zespołem w lidze, sporo „ale”. Pisaliśmy: drużyna Romeo Jozaka męczyła bułę, ale – prócz Dwalego (sprokurowany karny i samobój – przyp.red.) – miała też Arkadiusza Malarza w bramce, grała konsekwentnie, no i w dodatku Moulinowi wyszedł bardzo ładny strzał.
1:0 z Piastem? Legia już myślami przy wigilijnym stole, mimo przewagi jednego zawodnika praktycznie od początku meczu popełniająca masę błędów i prosząca się o kompromitującą stratę punktów.
Od lipca, spośród 32 meczów, Legia wygrała 19. Rozkładając jednak rywali bezapelacyjnie na łopatki tak naprawdę tylko wtedy, gdy przychodziło się mierzyć z miernotami z Finlandii lub z ekipami z niższych lig polskich. Bo tak, wyróżniliśmy mecze z Górnikiem czy Lechią, gdzie skromna wygrana była efektem przemyślanej, niezłej gry. Ale też nie były to spotkania choćby stojące w pobliżu tych z końcówki jesieni 2016, gdy Legia goniła większość rywali czwórką-piątką. Spotkania, po których w rozmowach wracających do domów kibiców dało się słyszeć “ale zajebiście zagraliśmy”. Tak naprawdę jednak jedyną pewną, wyraźną ligową wygraną w drugim półroczu 2017 była ta z Bruk-Betem u siebie, gdy po kwadransie było już po herbacie.
Przyznacie sami, że ta lista wygląda bardzo źle. I aż dziw bierze, że tak mało przekonująca Legia nadal jest liderem rozgrywek. Że najgroźniejsi rywale w tak niewielkim stopniu potrafili to wykorzystać. Jedynie trzymając się jej ogona, a nie odsadzając na parę długości.
fot. FotoPyK