Reklama

Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

26 kwietnia 2024, 08:48 • 20 min czytania 32 komentarzy

Turkmenistan to kraj z pogranicza jawy i fikcji, bardziej surrealistyczny niż obrazy Zdzisława Beksińskiego. Posiada futurystyczne lotnisko, zwane najpiękniejszym na świecie, którego w zasadzie nikt nie odwiedza. Jego największą atrakcją jest dziura w ziemi (naprawdę!), w rankingu wolności prasy ściga się z Koreą Północną, a do niedawna rządził nim dentysta. Od niedawna Turkmeni posiadają też najlepszy klub piłkarski świata — FK Arkadag, który jako jedyny w historii nigdy nie zaznał porażki. Problem w tym, że nikt im nie wierzy.

Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Trzydzieści dziewięć meczów to niedużo. Ciut ponad sezon ligowy dla jakiegoś klubu. Mniej niż połowa dla najbardziej eksploatowanych zawodników na świecie. Trzydzieści dziewięć meczów robi jednak wrażenie, gdy dodamy, że mowa o liczniku kolejnych zwycięstw. Takie sytuacje w zasadzie się nie zdarzają, a przynajmniej nie na najwyższym poziomie. W XXI wieku dwadzieścia kilka spotkań z rzędu wygrywał Ajax Amsterdam. W ligach TOP5 serię dwudziestu trzech kolejnych triumfów zanotował Bayern Monachium.

Znane europejskie marki bledły przy walijskim The New Saints, które do niedawna dzierżyło światowy rekord: 27 wygranych. Świat kręcił na to nosem, słusznie zwracając uwagę, że ichniejsza liga jest tak kiepska, że co ambitniejsze kluby z Walii wolą rywalizować na drugim, trzecim czy nawet czwartym poziomie w Anglii. Ekipę Adriana Cieślewicza z tronu strącił jednak w końcu Al-Hilal. Saudyjscy miliarderzy wydali setki milionów dolarów, żeby wygrać ponad trzydzieści spotkań z rzędu.

Bliskowschodnie imperium odtrąbiło pierwszy z serii sukcesów zapowiadanego przez tamtejszą rodzinę królewską projektu przenosin stolicy futbolu do Rijadu. Święto zepsuli im jednak wstrętni szczególarze, skrupulatni statystycy, którzy odkopali historię rodem z filmu, zwracając uwagę świata na nieco zapomniany Turkmenistan. Z dala od naszych oczu, w dawnej sowieckiej republice, wyrósł bowiem jedyny niepokonany klub w historii futbolu.

FK Arkadag, duma turkmeńskich możnowładców, nie kłania się nikomu i z nikim nie przegrywa. Po mistrzostwo kraju sięgnął w pierwszym roku istnienia, wygrywając tydzień w dzień. Bez przeszkód skompletował także dublet, eliminując rywala za rywalem w Pucharze Turkmenistanu. Jego kadra jest kalką drużyny narodowej, a jego imię sławi nie do końca miłościwie panujący ród, co częściowo wyjaśnia nagły i spektakularny sukces.

Reklama

Wspaniała seria skończy się zapewne lada moment, gdy Arkadag wyściubi nos spoza własnych czterech ścian, żeby po raz pierwszy zagrać o międzynarodowe trofeum. Zanim to jednak nastąpi, turkmeński hegemon wyśrubuje rekord do rozmiarów nieosiągalnych dla nikogo innego, więc warto się dowiedzieć, co to właściwie za wynalazek i kto za nim stoi.

Turkmenistan. Gurbanguly Berdimuhamedow — dyktator, Opiekun i jego niezwyciężony klub piłkarski

Jeśli myśleliście, że nikt nie jest w stanie przebić groteską pomysłów Arabii Saudyjskiej, skłonnej organizować na środku pustyni zimowe igrzyska i pakować miliardy dolarów w abstrakcyjne projekty miast przyszłości, z całą pewnością nie słyszeliście o tym, co w Turkmenistanie wyrabia rodzina Berdimuhamedowów. Jej historia sięga początków „wolnego” Turkmenistanu i jest dość kuriozalna jak na ród satrapów z końca świata.

Gurbanguly Berdimuhamedow i jego najpiękniejsze lotnisko świata za 2,5 miliarda dolarów, na którym mało kto ląduje

Gurbanguly Berdimuhamedow prezydentem kraju został w 2006 roku, gdy niespodziewanie zmarł Saparmyrat Nijazow. Nijazow wraz z upadkiem Związku Radzieckiego mianował samego siebie Turmenbaszą, dożywotnim Wodzem Wszystkich Turkmenów, z kolei Gurbanguly, z zawodu dentysta, został jego nadwornym lekarzem i z czasem zyskiwał na znaczeniu w jedynej słusznej partii, która trzęsła całym krajem.

Być może to tylko ludzka natura, lubująca się w poszukiwaniu spisków i knowań, łączy teraz kropki, zastanawiając się nad dziwnym zbiegiem okoliczności w powyższym akapicie: oto nagle, bez wskazania następcy, w niewyjaśniony sposób umiera lokalny watażka, którego miejsce zajmuje jego przyboczny doktor. A być może jest to dedukcja słuszna, wszak już władający setki lat temu Turkmenistanem Aleksander Wielki ściął medyka, który nie zdołał uleczyć jego najbliższego przyjaciela. Postać macedońskiego wodza pojawia się tu zresztą nieprzypadkowo: Nijazow na każdym kroku podkreślał, że jest jego potomkiem, i to w linii prostej.

Reklama

W każdym razie Gurbanguly Berdimuhamedow insynuacjami się nie przejmował. Przejęcie przez niego władzy legitymizowały „demokratyczne” wybory, w których zdobył 89% głosów przy niespotykanej wręcz frekwencji sięgającej 95% uprawnionych do głosowania. Od tamtej pory jest słońcem narodu, bo choć Turkmeni zaznali ciut większych swobód niż do tej pory, to jednak raczej w myśl zasady poluzowania smyczy na tyle, żeby lud nie zechciał przeciw niemu powstać, nadal czując nad sobą bat.

Berdimuhamedow jest w tym biegły, o czym świadczy to, że niedawno przekazał władzę, obawiając się, że bez tego jego poddani pójdą w ślad sąsiadów z Kazachstanu i w końcu wzniecą powstanie. Oczywiście, jak na satrapę przystało, oddał ją nie byle komu, nie pierwszemu lepszemu partyjniakowi ani — o zgrozo! — przeciwnikowi politycznemu. Nowym prezydentem został jego syn, Serdar, którego wcześniej wyedukował tak, jak na członka dynastii przystało. Serdar zajmował się dyplomacją, energetyką, bezpieczeństwem, żywnością, wojskiem, politykowaniem i rządzeniem na mniejszą skalę.

Junior oczywiście nie wstąpił na tron ot tak, wygrał wybory, ale, jak już ustaliliśmy, w Turkmenistanie należy zachować dystans co do ich oficjalnych wyników. Złe języki twierdzą zresztą, że de facto nadal rządzi głowa rodziny, więc nie zdziwcie się, że w dalszej części tekstu będziemy tytułować go władcą.

Papa powierzył latorośli wszelkie dzieła swojego życia, w tym wybudowane od zera miasto Arkadag. Metropolia nieprzypadkowo nazywa się tak jak niepokonany klub piłkarski — Gurbanguly Berdimuhamedow kazał się tak do siebie zwracać, bo w miejscowym dialekcie „Arkadag” oznacza „Opiekun”, a prezydent przecież troszczył o wszystko i wszystkich. Łapę na turkmeńskich złożach gazu, ocenianych na jedne z największych na planecie, położył nie po to, żeby obrastać w bogactwa, ale dlatego, żeby zapewnić mieszkańcom kraju niemal darmowy prąd i najpotrzebniejsze do życia produkty.

Może trudno w to uwierzyć, ale Gurbanguly Berdimuhamedow to taki ananas, że można się tylko cieszyć, że ten ałabajski szczeniaczek trafił w lepsze, putinowskie, ręce

Poza internetem — rzekomo najgorszym na świecie — możliwością swobodnych podróży, wolnością zgromadzeń oraz niezależnymi mediami. Ten zestaw niesie za sobą zbyt wielkie ryzyko rewolty. Dobry dyktator zawsze zachowuje czujność. Potrafi też zatroszczyć się o uznanie w oczach świata, dlatego Turkmenistan kreuje się na azjatycką Szwajcarię, trzymając jednocześnie z Talibami i Amerykanami, a ciesząc się z Ukraińcami z ich niepodległości, robi biznesy z Rosją.

Dzięki temu Opiekuna stać na to, żeby w miasto Arkadag zainwestować blisko pięć miliardów dolarów. Tym samym trzydzieści kilometrów od stołecznego Aszchabad powstała turkmeńska stolica przyszłości, nadzieja na lepsze jutro i chluba tego zakątku globu. Inna sprawa, że dumę, póki co, przynosi głównie rodzinie Berdimuhamedowów, dla reszty pozostając metropolią-widmo, rodem z postapokaliptycznych seriali.

Ludzie, tu nikogo nie ma. Wielkie piękno i wielka pustka Turkmenistanu

Scena z „Nagiej broni”, w której Frank Drebin stoi na tle palącego i walącego się budynku, tłumacząc świadkom tych wydarzeń, że za jego plecami nic się nie dzieje, więc można się rozejść, stała się popularnym w sieci GIF-em. Zwrot „Nothing to see here” w przypadku Turkmenistanu ma jednak o wiele bardziej dosłowne znaczenie; jest w zasadzie mottem nieistniejącej turkmeńskiej turystyki. Tamtejsza władza nie życzy sobie gości, więc możliwość wjazdu do kraju ogranicza do minimum. Cena i dostępność wizy turystycznej skutecznie odstrasza większość zainteresowanych. Tym, którzy nie dają za wygraną, musi wystarczyć wiza tranzytowa, która pozwala na kilkudniowy pobyt w kraju i ekspresowe zwiedzenie wszystkich atrakcji pod czujnym okiem policji, wojska oraz tajnych służb.

Bywały momenty, w których Gurbanguly Berdimuhamedow wahał się, czy to aby na pewno najlepsze rozwiązanie. Wojciech Jagielski w „Drugiej stronie świata” przytacza historyjkę o tym, jak jedynowładca chciał ściągnąć na pustynię setki tysięcy osób, wykorzystując słynne „Wrota Piekieł”.

Prezydent Turkmenistanu postanowił zaprzeczyć plotkom o swojej śmierci kręcąc terenówką bączki przy trującym i płonącym na środku pustyni kraterze

Jeśli kiedykolwiek słyszeliście o Turkmenistanie, to wielce prawdopodobne, że właśnie z powodu najsłynniejszej na świecie dziury w ziemi, o której krążą liczne legendy. Lokalsi nazywają ją „Lśnieniem Kara-kum”. Jest ona niczym więcej niż zapadliskiem powstałym za czasów Związku Radzieckiego. Wiertniczy wydobywający gaz z turkmeńskiej pustyni w pewnym momencie trafili na złoże zlokalizowane tuż pod powierzchnią, które osunęło się, tworząc gigantyczny krater. Wydobywający się z jego wnętrza metan byłby sporym zagrożeniem, ale sprytni radzieccy naukowcy stwierdzili, że jeśli się go podpali, to po paru dniach zawartość doszczętnie spłonie i problem zostanie rozwiązany.

Jak pomyśleli, tak zrobili, ale dziura nie zgasła ani po paru dniach, ani po kilku tygodniach, ani nawet po latach — płonie do dziś, pięknie komponując się z surrealizmem całego Turkmenistanu.

Prezydent-opiekun w 2019 roku postanowił osobiście rozsławić to miejsce. Wybrał się na pustynię, wsiadł do terenówki i popisywał się driftem z płomieniami w tle, kręcąc chyba jedyną w historii tak ekstremalną reklamówkę z udziałem głowy państwa. Wcześniej „Wrota Piekieł” odkrywał dla świata podróżnik George Kourounis, który w specjalistycznym kombinezonie zszedł na dno krateru, a następnie opowiedział „National Geographic”, jak to jest zajrzeć diabłu do ogródka.

Kourounis w momencie, w którym zorientował się, że tym razem przesadził z tym, co nastąpiło po “potrzymaj mi piwo”

Senior Berdimuhamedow jest jednak wyjątkowo niestabilny w uczuciach. Mimo że za 2,5 miliarda dolarów wybudował przepiękne, nowoczesne lotnisko z górującym nad nim jastrzębiem, który składa się do lotu, zmienił zdanie i zamiast kraj otworzyć, jeszcze bardziej go zamknął. Najwidoczniej przypomniał sobie, że możliwość obcowania z szeroko pojętym zachodem mogłaby otworzyć jego rodakom oczy na to, jak w rzeczywistości wygląda dobrobyt, o którym dzień w dzień opowiadają reżimowe media. Gurbanguly rozważał nawet zasypanie „Wrót Piekieł”, ale według ostatnich raportów ogień na pustyni wciąż się tli.

Bo do Turkmenistanu koniec końców wjechać się jednak da. Ba, da się tam nawet coś nagrać i sfotografować, choć Michał Milczarek, który na łamach „Tygodnika Powszechnego” opisywał swoją wizytę w egzotycznej satrapii, wspomniał, że trzykrotnie zatrzymywano go, żeby przejrzeć zawartość jego aparatu, co skutkowało wykasowaniem z karty pamięci niekorzystnych — zdaniem służb — ujęć. Familia Berdimuhamedow jest jak Frank Drebin i próbuje wmówić wszystkim, że w Turkmenii nie dzieje się nic, gdy za ich plecami buchają płomienie (metaforyczne i prawdziwe, gdy wrócimy do „Wrót Piekła”). Z relacji Milczarka oraz Karola Fryty, który także opisywał w „Tygodniku” swoje wojaże po Aszchabad i okolicach, wyłania się jednak jeszcze jedno „nic”. Przerażająca pustka, która bije z wymuskanych, lśniących bielą miast.

Dopracowano każdy detal przestrzeni: latarnie, znaki drogowe, światła, barierki, przystanki autobusowe. Ze złotymi kopułami, kolumnami, lwami strzegącymi złotych drzwi – podobnie jak w Persepolis. Wszystko było w koronkach, wszędzie widniały miniaturki dywanów i ośmioramienne gwiazdy Chana Oguza – legendarnego przodka Turkmenów. Aszchabadzki nadmiar i nieokiełznane samouwielbienie kryły w sobie wielką pustkę. Na ulicach brakowało ludzi. Tak jakby to wszystko było jedynie makietą. Wszędzie wisiały kamery. Wszędzie byli też policjanci oraz ogrodnicy — pisał Milczarek.

Jeśli turkmeńskie miasto Mary – kiedyś ważny ośrodek handlowy na Jedwabnym Szlaku – wydaje się bizantyjskie, to jakie przymiotniki znaleźć na opisanie Aszchabadu? Tłuste budynki, kolumny, monumentalne fasady, antyczne łuki, sklepienia. Pozłacane posągi, popiersia, figury. Ulice szerokie niczym pasy startowe. Jeszcze parę lat temu Turkmeni krzyczeli zdumionemu światu: „Mamy 543 marmurowe budynki! I ponad 4,5 miliona metrów kwadratowych marmuru w mieście!”. Chełpią się niemal 15-hektarowym systemem fontann. Zaprogramowanym i skoordynowanym wraz z bogatym oświetleniem zasilanym przez baterie słoneczne. Wszystko to wydaje się nierealne i nieprawdziwe, bo rzadko widać ludzi. Parki są puste i martwe. W centrum, w okolicach pałacu prezydenckiego, jestem sam. Zdaje się, że całość jest pokazem, demonstracją, witryną sklepową. Istnieje, aby być, ale, uchowaj Boże, niczego nie dotykać, nie zbezcześcić, nie brudzić — wtóruje mu Fryta.

Typowy obraz z Turkmenistanu: pustynia, koń, facet w tradycyjnym stroju, zielona flaga i niepasująca do otoczenia budowla. Tylko portretu miłościwego prezydenta brakuje (ale na sto procent jest w środku słomianej kanciapy)

Najpopularniejsze turystyczne vlogi z Turkmenistanu pytają z tytułów i miniatur, gdzie do cholery się wszyscy podziali; to samo głowi blogera „Varlamova”, który nazywa Aszchabad miastem śmierci. Niefortunny przydomek dla metropolii, której nazwa w zamyśle oznaczać miała centrum miłości.

Arkadag. Miasto i klub ku czci satrapy tysiąca talentów

Podstawową wymówką dla wymarłych ulic jest nuda, brak rozrywek. Władza w trosce o obywatela zakazała sprzedaży papierosów, w pewnym momencie wprowadziła także prohibicję, więc w nielicznych kawiarniach faktycznie niewiele jest do roboty. Co zuchwalsi, którzy mają odwagę zdobyć się na dowcip, żartują, że rząd nie tyle nie daje im po swojemu nie tyle żyć, ile umierać. Wszak w państwie zakazano także AIDS i koronawirusa.

Sprawa jest jednak bardziej zagmatwana i sięga typowych dla dyktatur praktyk. Tak naprawdę nikt do końca nie wie, ile osób mieszka w Turkmenistanie. Oficjalne dane mówią o sześciu milionach obywateli, jednak opozycja na uchodźstwie twierdzi, że kraj opuściła jedna trzecia ludności. Dr Mariusz Marszewski w podkaście „Ośrodka Studiów Wschodnich” zdradza, że praktyka fałszowania danych demograficznych w tym kraju sięga stu lat i Rewolucji Październikowej.

Aszchabad w teorii liczy więc milion mieszkańców, w praktyce zaś po ulicach hula wiatr. Podobnie jest z nowopowstałym Arkadagiem. Duma prezydenckiej rodziny miała być domem dla trzystu tysięcy Turkmenów. Obecna populacja jest jednak czterokrotnie mniejsza, a trzeba pamiętać, że rządowe statystyki i tak mogą wprowadzać w błąd. Arkadag jest więc stolicą bis: białe ściany, zielone dachy (zieleń to kolor-symbol Turkmenistanu), złote posągi i zerowy ruch na chodnikach.

TOP5 relacji na linii koń-człowiek: 5. Szkapa i Mostowiakowie; 4. Józef Piłsudski i Kasztanka; 3. Aleksander Wielki i Bucefał; 2. Jakikolwiek koń i Turkmeni; 1. Caryca Katarzyna i jej wierzchowiec

Gurbanguly Berdimuhamedow ma jednak ideę, która może ożywić Arkadag. Być może jego architektura przypomina tę stołeczną, ale nowe miasto ma być „smart city”, azjatycką siedzibą innowacji. Kłamstwem jest kolportowana przez zagraniczne media ciekawostka, jakoby wszystkie budynki w Arkadag miały siedem pięter, z uwagi na to, że to szczęśliwa liczba Turkmenów. Cała reszta jest jednak prawdą. Satrapa chwali się, że miasto powstało wyłącznie z materiałów przyjaznych środowisku; że jeździć po nim mogą jedynie elektryczne samochody oraz autobusy; że roi się w nim od paneli fotowoltaicznych i farm wiatrowych. Żeby mokry sen ekologów uczynić atrakcyjnym dla ludu, to także jedyne miejsce w kraju, gdzie spotkamy technologię 5G i szybki internet.

Miasto nie jest jeszcze kompletne, teraz w Arkadag rośnie strefa przemysłowa, która ma zapewnić mieszkańcom dobrobyt i zatrudnienie. Oficjalne otwarcie już się jednak odbyło, przybył na nie tłum ludzi, którym kazano zgolić wąsy i unikać wgnieceń na garniturach. Recep Tayyip Erdogan przywiózł na uroczystość prezent, turecką Teslę — trzeba przyznać, że to lepszy upominek niż ten, który niegdyś Berdimuhamedow wręczył Władimirowi Putinowi. Drugą po „Wrotach Piekieł” sprawą kojarzoną z Turkmenistanem jest bowiem wiralowe wideo, którym Turkmeni niechcący ocieplili wizerunek ruskiego zbrodniarza. Gdy wschodni dyktator ratuje trzymanego za kark szczeniaczka rasy Ałabaj, którego sprezentował mu kolega po fachu z Turkmenistanu, przez chwilę wygląda jak troskliwy facet, pełen empatii.

Warto dodać, że psy Ałabaj są przez Turkmenów czczone na równi z końmi Achał-Tekińskimi. Jako duma narodu doczekały się nawet złotych pomników.

Berdimuhamedowom coraz trudniej jednak nabrać lud na swoje sztuczki. Dr Mariusz Marszewski tłumaczy, że Turkmeni od trzydziestu lat obserwują wznoszenie marmurowych pałaców i złotych pomników, więc, nie znając innej rzeczywistości, uznają to za normalność. Kult jednostki trwa tam od czasów ZSRR, zmieniają się tylko nazwiska. Władza dawno odcięła ich od zagranicznej prasy, zamknęła księgarnie z międzynarodowymi tytułami i ustaliła, że jedyne słuszne media, to media narodowe. Michał Milczarek pisze jednak, że na turkmeńskiej prowincji trafił na ludzi, którzy przekonywali go, że nie są tacy głupi, że dobrze wiedzą, co się tutaj dzieje.

Można im wierzyć, bo kto nie połapałby się w końcu, że Gurbanguly Berdimuhamedow nie może być postacią aż tak idealną, na jaką się kreuje? Gdy Opiekun przejmował władzę, mawiano, że nie jest tak zafiksowany na swoim punkcie, jak jego poprzednik, który w narcyzmie posunął się do napisania „świętej księgi” Ruchnama i wmówienia wszystkim, że Allah zagwarantował mu, iż trzykrotna lektura jego dzieła zapewnia pośmiertny raj.

Gurbanguly bardzo szybko jednak tę tezę pogrzebał. Sam wydał kilkadziesiąt różnych książek, omawiając szczegółowo wszystkie dziedziny życia w roli nieomylnego eksperta. Jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości, czy darzy samego siebie miłością, warto zacytować fragment jednego z tekstów Wojciecha Jagielskiego, który informuje, że „policjanci z turkmeńskiej drogówki ogłosili, że wszyscy kierowcy mają obowiązkowo umieścić podobiznę nowego władcy na przedniej szybie, a ci, którzy tego nie zrobią, będą karani mandatami jak za jazdę bez dokumentów”.

Jedynowładca dał się poznać jako wybitny sportowiec. Wygrywa zawody łucznicze, kusznicze, w środek tarczy trafia również z pistoletu i karabinu, nieomylny bywa także, gdy do celu trzeba rzucić nożem. Jest najlepszym turkmeńskim atletą, co potwierdzają liczne zwycięstwa w konkursach podnoszeniu ciężarów oraz sukcesy na matach, gdy przychodzi do treningów sportów walki. W wyścigach konnych (kolejny symbol Turkmenistanu; konie Achał-Tekińskie uznawane są za boskie zwierzęta, od tysięcy lat zachwycają szlachetnym, złotym włosiem) nie ma sobie równych, w rajdach samochodowych także, a kolarzem jest tak dobrym, że w kraju zorganizowano nawet coroczną paradę dwukołowców, której rzecz jasna przewodzi.

Wielki wódz Turkmenistanu na turkmeńskim koniu

Arkadag zapisał się nawet w Księdze Rekordów Guinnesa, gdy stworzył największy, czterotysięczny, chór, z którym odśpiewał tradycyjną turkmeńską pieśń. Dodać trzeba, że sam ją napisał, bo Berdimuhamedow tworzy nie tylko książki, ale też poematy, wiersze i piosenki, które następnie sam wykonuje, jako wybitny wokalista i gitarzysta. Wojciech Jagielski na łamach „Tygodnika Powszechnego” informował, że Gurbanguly posunął się nawet do tego, żeby własnoręcznie usunąć komuś guza z ucha, transmitując operację w krajowej telewizji.

Berdimuhamedow nie zajmował się jeszcze chyba tylko hodowlą jedwabników. Nie mogąc zapewnić ludowi żadnej innej rozrywki, satrapa uczynił show z własnego życia. Dla Turkmenów to chyba jednak lepsze rozwiązanie, bo gdy Opiekun raz wyszedł poza schemat i zorganizował w kraju Igrzyska Azjatyckie, policja przez kilka miesięcy przeganiała z ulic biedaków i amatorów używek, urządziła polowanie na bezpańskie zwierzęta, a na koniec ruszyła na obchód po lokalnych biznesach, zbierając od każdego „dobrowolną” daninę w wysokości jednej piątej utargu, żeby kraj udźwignął organizację imprezy.

Legenda głosi, że choć za „Dyktatora” i „Borata” na Sachę Barona Cohena obrazili się Kazachowie, to w rzeczywistości postaci te — w szczególności Aladeen — wzorowane były właśnie na turkmeńskim człowieku-orkiestrze. Zerknijcie na zwiastun filmu i ostatnią scenę, w której rzeczony dyktator wygrywa bieg. To nie przekoloryzowana parodia. To Turkmenistan.

Niezwyciężony FK Arkadag. Czy Turkmenistan ma najlepszą drużynę w historii futbolu?

Wszechpotężny Opiekun po stworzeniu miasta na swoją cześć zorientował się, że wciąż czegoś mu brakuje. Pośród licznych sukcesów nie mógł odnotować żadnego zwycięstwa na piłkarskim boisku. Było to dość oczywiste: w futbol gra więcej niż jedna osoba, więc istniało ryzyko, że jednostki niedorastające do pięt Berdimuhamedowowi zaprzepaszczą cały jego wysiłek i przegrają jakiś mecz. Na taką hańbę watażka nie mógłby sobie pozwolić, więc, zamiast samemu wsunąć korki na stopy, założył klub FK Arkadag, który zwycięża w jego imieniu.

Gurbanguly, jako człowiek wielu talentów, zaprojektował zarówno herb drużyny (przez pierwsze miesiące klub grał bez herbu, w końcu były prezydent umieścił w nim wspaniałego turkmeńskiego konia i logotyp pojawił się na koszulkach), jak i jej stroje. Osobiście dopilnował, żeby barwy zespołu oddawały „ducha epoki renesansu”, jako że w Turkmenistanie doświadczamy właśnie jakiegoś odrodzenia. FK Arkadag z podniesioną głową przezwyciężał kolejne problemy, które stały na drodze do jego potęgi.

Brak stadionu w nowym mieście? Drużyna tymczasowo wyprowadziła się do stolicy.

Brak miejsc w ośmiozespołowej lidze? Rozgrywki powiększono do dziewięciu drużyn.

Koniec okienka transferowego? Federacja migusiem sporządziła odpowiednie dokumenty, żeby je wydłużyć.

Wczesny start ligi? Datę przełożono, a z racji nieparzystej liczby klubów, Arkadag pauzował jako pierwszy, żeby sklecona na kolanie ekipa choć trochę się zgrała.

Z tym ostatnim wielkich problemów jednak nie było, bo w szatni spotkali się wyłącznie byli i obecni reprezentanci Turkmenistanu, którzy opuścili zasłużone oraz utytułowane drużyny Altan Asyr czy Ahal, od dekady panujące w lidze, żeby dołączyć do nowego projektu. Pod tym względem Berdimuhamedow był bardziej bezczelny, niż wszyscy inni polityczny tyrani zafiksowani na punkcie futbolu. Nawet sięgając pamięcią do najlepszych resortowych zespołów dawnego bloku wschodniego, ciężko byłoby znaleźć przykład tak ordynarnego podebrania rywalom czołowych piłkarzy.

Czy sami zainteresowani mieli wybór? Chyba nie, bo choć „Transfermarkt” twierdzi, że Didar Durdyjew, król strzelców dwóch ostatnich sezonów, po roku wrócił do Ahalu, tak naprawdę nadal strzela gole ku chwale jedynowładcy. Jak w dyktaturach bywa: czasem lepiej nie kusić losu i nie kręcić przecząco głową, gdy dygnitarze proszą o przysługę.

Władca kraju wymyślił swojej drużynie taki oto herb. Poniżej wideo, na którym omawia zaprojektowane przez siebie stroje

Bardzo szybko okazało się, że FK Arkadag bohatersko zwalcza nie tylko pozaboiskowe problemy. Dzięki Łukaszowi Bobrukowi na portalu „Azja Gola” możemy śledzić relacje ze spotkań ligi turkmeńskiej, z których dowiemy się, że tamtejsi Galacticos nie zawsze wygrywali łatwo, gładko i przyjemnie. Gdy jednak rywale przyciskali, Arkadag miał niebywałe szczęście. Z Szagadam Turkmenbasza (tak, były prezydent też nazwał jedno z miast swoim przydomkiem) zwycięstwa dwukrotnie ratował rzut karny w doliczonym czasie gry. Przeciwko Altyn Asyr nie wyglądało to tak ordynarnie, aczkolwiek i wtedy trzy punkty były efektem bramek zdobytych tuż przed końcowym gwizdkiem.

Wszystko dzieje się przy akompaniamencie przyśpiewek „Niepokonany, to nasz Arkadag kochany” intonowanych przez wiernych ultrasów nowopowstałej drużyny. Fani rywali, o ile jeszcze się ostali, wyrażają na to milczącą zgodę, bo istnieje ryzyko, że okrzyki przeciwko drużynie nazwanej po Opiekunie, zostałyby odebrane jako obraza jego majestatu, co w najlepszym przypadku skończyłoby się zsyłką do utworzonego specjalnie dla politycznych oponentów i buntowników surowego więzienia.

Wygląda więc na to, że FK Arkadag jest skazany na niekończące się pasmo sukcesów w lichych realiach turkmeńskiego futbolu. Lichych, bo mówimy o sto sześćdziesiątej sile rankingu Elo i sto czterdziestej trzeciej rankingu FIFA. Wielce prawdopodobne, że o najlepszym w historii piłkarzu z tego kraju naród nawet nie słyszał, bo choć Sardar Azmoun pochodzenia się nie wstydzi, nie wiadomo, czy fakt, że jednak reprezentuje Iran, a nie ojczyznę przodków, wpisuje się w kanon rządu, który musiałby wówczas przyznać, że jakakolwiek wybitna postać nie przynosi glorii Turkmenistanowi.

Tamtejsza Yokary Liga jest tak słaba, że nawet kluby wspierane przez gazowych potentatów nie były w stanie znaleźć choćby jednego brazylijskiego globtrotera z plaży, który byłby dla miejscowych idolem na miarę Ronaldo. Pierwszego Canarinhos rzekomo ściągnął teraz Arkadag, pytanie, czy nie podzieli on losu nielicznych afrykańskich magików boisk. W 2019 roku Altyn Asyr sięgnął po Kenijczyka Petera Opiyo (34 gry w narodowych barwach) i Nigeryjczyka Uche Kalu (nie tego, „nasz” to Kalu Uche, ale Uche Kalu też łapał się do kadry „Super Orłów”), jednak wieść niesie, że przez problemy z dokumentami żaden z nich nie zdołał nawet zadebiutować w zespole.

Złota ekipa. FK Arkadag, jak na dumę Turkmenistanu przystało, nosi narodowe, zielone barwy

Tytuły zdobywane przez FK Arkadag będą więc jak bieg z „Dyktatora” — zwycięzca da sygnał do startu, gdy sam będzie w połowie trasy, w razie potrzeby wyeliminuje konkurentów, a na koniec linia mety sama się do niego przybliży. Turkmeńscy futboliści być może nawet błysną na arenie międzynarodowej, bo w końcu Altyn Asyr udało się niegdyś dotrzeć do finału azjatyckiej Ligi Europy, a Nebitci i Yedigen FC wygrały puchar trzeciej kategorii, ale sukcesy klubu Berdimuhamedowa ciężko będzie traktować poważnie.

Władca już teraz obraża się, że świat nie przyjmuje rekordu jego drużyny, która ma listę wyników zieleńszą od turkmeńskiej flagi. Przedstawiciele Księgi Rekordów Guinnessa logicznie tłumaczą, że dysponują zbyt małą liczbą danych i relacji — nigdzie nie znajdziemy nawet transmisji spotkań FK Arkadag, zostają nam tylko urywki z rządowej telewizji i sprawozdania w kontrolowanej przez rząd prasie — które potwierdzałyby uczciwość oraz prawdziwość dokonań ekipy z koniem w herbie.

Gurbanguly widzi w tym jednak spisek, wszak wcześniej ci sami ludzie z niezrozumiałych względów odmówili miastu Arkadag tytułu „najpiękniejszej i najnowocześniejszej metropolii Azji Środkowej”, o który ubiegali się turkmeńscy dyplomaci. Pomija przy tym, że statystycy i tak byli dla niego łaskawi, jednogłośnie przyznając, że w żadnym innym miejscu na Ziemi nie wybudowano tylu marmurowych budynków, co w stolicy jego malutkiego imperium.

Tak twardych dowód na wyczyny FK Arkadag jednak nie ma, więc z ukochanym klubem wodza jest trochę jak z całym Turkmenistanem — kto ma wiedzieć, ten wie. Nawet jeśli można tę drużynę podziwiać i doceniać za to, jak gra, jest to zaszczyt dostępny tylko dla wybrańców.

WIĘCEJ HISTORII PIŁKARSKO-POLITYCZNYCH ZE ŚWIATA:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, Turkmenistan Football Federation

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

32 komentarzy

Loading...