Reklama

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

25 marca 2024, 18:46 • 16 min czytania 8 komentarzy

Trzydzieści tysięcy gardeł na Cardiff City Stadium śpiewa w ślad za Dafyddem Iwanem „Yma o Hyd”. Srebrnowłosy wokalista roni parę łez, uśmiecha się szeroko. Dekady po tym, jak rozpoczął tournée po Walii z pieśnią przypominającą jego rodakom kim są i skąd pochodzą, jej słowa – „Wciąż tu jesteśmy” – stały się hymnem kibiców reprezentacji kraju i porządnym kopem motywacyjnym dla piłkarzy, którzy sami poprosili Iwana o występ, mający natchnąć ich do walki o awans na mundial. Udało się osiągnąć nawet więcej. Futbol stanął w pierwszym szeregu walki o walijską tożsamość i popadający w zapomnienie język, który przeżywa odrodzenie. Jak do tego doszło?

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Żadne tam Wales, to Cymru. Kiedy The Dragons grali z reprezentacją Turcji, działacze walijskiej federacji doznali olśnienia. Skoro ich rywale skutecznie wymogli zmianę oficjalnej międzynarodowej nazwy swojej drużyny — od niedawna jest to Turkiye — to dlaczego nie wziąć z nich przykładu?

Kraje takie jak Azerbejdżan czy Turcja używają własnego języka. Rozmawialiśmy z Turkami podczas losowania eliminacji EURO 2024. Rozmawialiśmy także z UEFA. Wiemy, że panuje renesans języka walijskiego i poczucie wielkiej dumy z naszej kultury i dziedzictwa — tłumaczył Noel Mooney z krajowej federacji.

Starania Walijczyków przyniosły efekt — na bandę w czerwonych koszulkach wołamy dziś Cymru, co w ichniejszej mowie oznacza ni mniej, ni więcej „kolegów, rodaków”. Pozorna błahostka nabiera większego sensu, kiedy zgłębimy pochodzenie nazwy „Walia”, która Anglikom służyła do odróżnienia swoich od obcych, lokalsów od osób spoza kręgu; outsiderów.

Jeszcze lepiej zrozumiemy motywy Walijczyków, gdy przyjrzymy się historii ich walki o własną tożsamość. Nadużyciem byłoby powoływanie się na hasła nacjonalistów, którzy uważają wręcz, że Anglia traktuje sąsiada jak kolonię, a nie członka Zjednoczonego Królestwa. Faktem jest jednak to, że walijskość latami była spychana na margines, aż zaczęła uchodzić za coś wstydliwego, niewartego uznania.

Reklama

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

W pewnym momencie wajchę przestawiono w drugą stronę. Politycy i społecznicy połączyli siły, żeby odbudować dumę narodową. Uruchomiono masę programów, rozpoczęto ogrom akcji propagujących naukę języka walijskiego. Ponowną popularność zyskały wydarzenia promujące kulturę i tradycję krainy czterystu zamków. Decyzja federacji piłkarskiej była tylko kolejnym klockiem w domino, jednak bardzo istotnym.

W futbolu walijskość zyskała najpotężniejszego możliwego ambasadora.

Walijczycy przeforsowali zmianę oficjalnej nazwy reprezentacji na arenie międzynarodowej. Słowo Wales zastąpiło Cymru.

Walia walczy o swój język i tożsamość. Piłka nożna w tym pomaga

Cymraeg, tak nazywa się język walijski. Jest dźwięczny i osobliwy: nie ma w nim liter j, k, q, v, w, x oraz z. Są za to zbitki takie jak dd, ff, ll, ph czy rh. Walijskie słowa potrafią być bardzo długie — wiecie o tym, jeśli kiedykolwiek trafiliście na ciekawostkę o miejscowości Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch, co oznacza mniej więcej „Kościół świętej Marii nad stawem wśród białych leszczyn, niedaleko wiru wodnego pod czerwoną pieczarą przy kościele świętego Tysilia”.

Reklama

Po walijsku mecz to „gem”, rzut karny to „cic gosb”, a skład to „carfan”. W dodatku „w” czytamy tam jak „u”. Nic dziwnego, że językoznawcy twierdzą, że dialekt ten nie jest podobny do żadnego popularnego języka. Chyba że wkroczymy w świat baśni, legend i stworzeń J.R.R. Tolkiena, który zafascynował się cymraeg i wplótł go w swoje dzieła. Stąd w Śródziemiu miejscowości brzmiące jak spis gmin w okolicach Swansea.

Sindarin, język elfów z tolkienowskich powieści, jest tak podobny do walijskiego, że doktor Carl Phelpstead z Uniwersytetu w Cardiff w rozmowie z „BBC” przytoczył anegdotę o jego znajomej, która wyszła z seansu „Władcy Pierścienia” przekonana, że mogłaby dogadać się z mitycznymi kreaturami. Phelpstead, który poświęcił lata badaniom na temat związków Tolkiena z Walią, mówi:

Walijski wywarł szczególny wpływ na język sindariński. Nie chodzi o zapożyczone słowa, ale o dźwięki, które celowo są bardzo podobne do walijskiego. Tolkiem doskonale znał walijski, zarówno średniowieczny, jak i współczesny. Widziałem jego niepublikowane dzieła, rękopisy i szkice. Komentarze na marginesach i notatki dowodzą głębokiej wiedzy Tolkiena na temat Walii.

J.R.R. Tolkien otwarcie przyznawał, że wśród brytyjskich dialektów cymraeg jest zasłużonym seniorem rodu; podkreślał jego historyczną wielkość. Najstarszy zapis w języku walijskim to wyryte w kamieniu w kościele w Tywynie słowa datowane na ok. 600-700 rok. Od tamtej pory w Afon Gwy, najdłuższej rzece Walii, upłynęło jednak sporo wody, a język mieszkańców Cardiff i okolic przeżywał trudne chwile.

Nie każdy cenił jego wyjątkowość tak jak Tolkien. Znany z rozwiązłości i religijnego przewrotu król Henryk VIII w XVI wieku zakazał nauki i używania języka walijskiego, zastępując go angielskim. Setki lat później, gdy monarcha gryzł już ziemię, efekty jego działań na tyle mocno odbiły się na społeczeństwie, że na początku XX wieku cymraeg uważało się za mowę w zasadzie wymarłą.

Gdy mało kto widział sens ratowania istnienia języka walijskiego, objawił się Dafydd Iwan i jemu podobni, którzy zabrali się do roboty. W 1967 roku mieszkańcy narodu z czerwonym smokiem na fladze doprowadzili do ponownego wprowadzenia swojego języka do legalnego „obiegu”. Iwan imał się mniej lub bardziej rozsądnych pomysłów, żeby dowieść istoty posiadania tożsamości narodowej. W latach 70. zamknięto go w pace za niszczenie znaków.

Powód? A dlaczego na walijskiej ziemi w ruchu drogowym stosuje się angielskie słowa?

Dekady później nikt nie zagłębia się jednak w didaskalia. Więzienie w życiorysie Iwana jest tylko kolejnym dowodem na to, że Iwan to bohater narodowy całej Walii; uciśniony bojownik. Trzeba mu zresztą oddać, że zasłużył na ten tytuł czynami znacznie poważniejszymi niż napad na to co ustawiono przy drodze.

Przede wszystkim stworzył wiekopomne „Yma o Hyd”.

Yma o Hyd — hymn walijskich kibiców i reprezentacji kraju, antidotum na Margaret Thatcher

„Wciąż tu jesteśmy” uderza w narodowościowe tony. Dafydd Iwan w kolejnych wersach wspomina historycznych władców, walijską niezłomność i wielkie momenty. Raz za razem podkreśla i powtarza, że jego ukochany kraj nie tylko nie upadnie, ale jeszcze się wszystkim przyjemniaczkom odwinie. W szczególności cholernej Margharet Thatcher. „Żelazna Dama” podpadła Walijczykom reformami uderzającymi w górnictwo, którym zamkowa kraina stała od zawsze.

Polityka Thatcher doprowadziła do zamknięcia kopalń i hut. Do 1986 roku w Walii mniej niż 40% gospodarstw domowych mogło się pochwalić posiadaniem osoby zatrudnionej na pełen etat. Chwilę wcześniej Dafydd przeżył inne rozczarowanie, gdy jego rodacy w referendum opowiedzieli się przeciwko decentralizacji, co oznacza, że nie chcieli utworzyć osobnego, walijskiego rządu, powierzając pełnię władzy ekipie z Downing Street.

Iwan uważał, że tego już za wiele i czas rozbudzić walijską tożsamość na nowo. Nigdy nie krył się ze swoimi nacjonalistycznymi poglądami, po latach został szefem lewicowej partii „Plaid Cymru”, która dąży — niezbyt udolnie — do odłączenia się od Zjednoczonego Królestwa. Najpierw był jednak hymn, którym podbił listy przebojów i serca klasy robotniczej. Ciężko zliczyć, jak wiele razy piosenkarz występował na wiecach, protestach i pikietach, wyrażając jedność ze zwykłym ludem.

Reżim Thatcher mocno uderzył w Walię, jego skutki były rażące i dalekosiężne. „Yma o Hyd” była antidotum na ten czas — tłumaczył.

W „Yma o Hyd” usłyszymy, że Walijczycy „nadal tu są, pomimo starej Maggie”. Pieśń odniosła niespodziewanie duży sukces, wywierając wpływ na prowalijskie reformy, między innymi w szkolnictwie. Pośrednio dzięki niej status cymraeg zrównano z rangą języka angielskiego. W końcu przegłosowano też utworzenie „Seneddu”, walijskiego parlamentu.

Oczywiście ciężko sprowadzać to przebudzenie tylko do rosnącej popularności Iwana, który objechał pół kraju ze swoim dziełem. Nie jedynym, bo satyryczne i patriotyczne utwory stały się specjalnością Dafydda. Niemniej jego wpływu nie ma sensu bagatelizować, skoro portal „Alternative Wales” określa „Yma o Hyd” piosenką, która walczyła o „jakąkolwiek przyszłość dla cymraeg”, a Martin Johnes, profesor historii z Uniwersytetu w Swansea, odwoływał się do niej, stwierdzając, że przetrwanie języka walijskiego trzeba traktować w kategorii cudu.

„Wciąż tu jesteśmy” ma też swoich przeciwników. Joshua McCarthy być może należy do młodzieżówki partii Plaid Cymru, dla której Iwan jest postacią wręcz ikoniczną, ale na łamach „Nation.Cymru” przejechał się po tekście utworu, uznając go za patetyczne trwanie przy tym, co było.

Potrzebujemy mniej „Yma o Hyd”, a więcej skupienia się na naszej przyszłości. Piosenka utrwala przekonanie, że naszą siłą jest zdolność do upartego pozostawania w miejscu jak plama, której nasi wrogowie od dawna nie chcą już nawet usuwać. Nie dowiemy się z niej, co oznacza „bycie tutaj”. Nie jesteśmy już tym samym narodem, którym byliśmy w 1983 roku. Wytrzymałość to nie wszystko.

Wydaje się jednak, że McCarthy jest w mniejszości. W sondażu z 2022 roku okazało się, że 35% mieszkańców kraju zna słowa „Yma o Hyd”. To ciut więcej niż procent Walijczyków deklarujących znajomość rodzimego języka (według danych za 2023 rok: 29,7%, czyli blisko 907 tysięcy osób).

Wszystko za sprawą futbolu, który pozwolił Dafyddowi Iwanowi na dobre wejść do mainstreamu. Co prawda jego twórczość od dawna była obecna w sporcie, „Wciąż tu jesteśmy” już w latach 90. śpiewali rugbyści Clwb Rygbi Llanelli, zdobywcy osiemnastu krajowych trofeów, ale nie ma co ukrywać, że to zwyżkująca reprezentacja piłkarska nadała utworowi drugie życie.

The Dragons wynieśli „Yma o Hyd” najpierw do rangi nieoficjalnego hymnu, który niósł się po trybunach, a potem do faktycznego motywu przewodniego drużyny narodowej, która po awansie na mundial w Katarze przygotowała specjalny teledysk z udziałem Iwana, piłkarzy, kibiców, z wplecionymi w niego wybranymi momentami glorii z kart walijskiej historii.

Cymru. Jak walijski futbol wspiera walijską tożsamość

The Red Wall, jak nazywana jest grupa fanów reprezentacji Walii, już przed laty wprowadzała na trybuny element narodowej dumy, śpiewając inną patriotyczną pieśń – „Hen Wlad Fy Nhadau”, czyli „Starą krainę moich ojców”. Komentator Ron Johnes jest jednak jednym z wielu, którzy twierdzą, że to „Yma o Hyd” pomogła zbudować niesamowitą atmosferę, którą odznacza się Cardiff City Stadium. Jego zdaniem kibice w końcu znaleźli wspólny mianownik i zjednoczyli się wokół drużyny tak, jak niegdyś wokół reprezentacji kraju rugbystów.

Być może dlatego „Yma o Hyd” tak przypadła do gustu także piłkarzom. Selekcjoner Rob Page zdradził, jak piosenka Iwana zyskiwała na znaczeniu.

Wszystko zaczął Chris Gunter, który puszczał ją codziennie przed treningiem, także w moim towarzystwie. To dla nas ważny hymn, duża część tego, o co nam wszystkim chodzi.

W czerwcu 2022 roku utwór zajął pierwsze miejsce na liście iTunes. W listopadzie, kiedy na kanale federacji piłkarskiej ukazał się wspomniany już teledysk, Dafydd Iwan ponownie się rozpłakał.

Marzenie się spełniło. Żaden inny naród nie będzie miał czegoś takiego, żeby zainspirować swój zespół. Widzieliście moje łzy: to dlatego, że śpiewam ten utwór od czterdziestu lat, ale właśnie teraz, stojąc na murawie i słuchając, jak śpiewa go trzydzieści tysięcy osób, poczułem, że jego przesłanie w końcu zostało zrozumiane.

Komik Elis James, jeden z największych propagatorów języka walijskiego, stwierdził, że zaangażowanie kibiców w promocję piosenki wskazuje na wyraźną zmianę w podejściu do tożsamości narodowej i samego dialektu.

Iwan się nie mylił. Przesłanie rozumiało coraz więcej osób, całkiem dosłownie. W porównaniu z 2007 rokiem, gdy cymraeg przeżywał największy kryzys w XXI wieku, liczba osób władających tym językiem wrosła o blisko dwieście tysięcy, z kolei ich procentowy udział w społeczeństwie — o ponad cztery punkty procentowe. Cymru pojechali na mistrzostwa świata z hasłem „Gorau Chwarae Cyd Chwarae”, w wolnym tłumaczeniu: „razem silniejsi”, a federacja robiła wiele, żeby jedność nie była tylko pustym słowem.

Związek zorganizował w ojczyźnie festiwal walijskiej kultury Gwyl Wal Goch, a jeszcze większym wydarzeniem był koncert „Walia dla świata”, który odbył się na Times Square przy okazji spotkania The Dragons z USA. Wprowadzono liczne programy dla kibiców, takie jak Red Wall+, a fani mogli liczyć na darmowe gadżety fundowane przez federację. Na koszulkach treningowych Walijczyków znalazł się natomiast wielki napis „CYMRU”.

Przełomowa okazała się pierwsza konferencja prasowa w Katarze. Zwykle nie zwracamy na takie wydarzenia uwagi, ale gdy Ben Davies przemówił w rodzimym języku, podkreślano, że to historyczny moment — nigdy wcześniej cymraeg nie wybrzmiał na mundialu, nawet gdy Walijczycy pojechali na niego po raz pierwszy w latach 50. XX wieku.

Jestem dumnym Walijczykiem i z dumą mówię po walijsku. To ważne, żeby jak najwięcej osób praktykowało naukę języka, tak samo, jak ważne jest to, żeby osoby publicznie do tego zachęcały — mówił Davies.

Walijczycy wynieśli na szczyt listy przebojów nie tylko Dafydda Iwana, ale też zespół Alffa, którego utwór śpiewany w cymraeg został pierwszym w historii z milionem odtworzeń na „Spotify”. Na ulicach Cardiff i Wrexham zaczęto dostrzegać murale z hasłem „Cofiwch Dryweryn”, wspominające wysiedlenie walijskiej wioski tylko po to, żeby stworzyć zbiornik wodny zaopatrujący angielski Liverpool. Większą popularność zyskiwały stacje radiowe i strony internetowe nadające w rodzimym dialekcie, a walijskojęzyczne transmisje sportowe w telewizji „S4C” przeżywały rozkwit godny największych sukcesów kadry rugbystów.

W ostatnim czasie w Swansea i innych miastach zauważono nawet wzrost zainteresowania… flagami narodowymi z nadrukowanymi na nich walijskimi słowami, po które zaczęli sięgać kibice. Wiele z nich niosło zaskakujące z uwagi na dość pokojowe relacje — w porównaniu z Irlandczykami czy Szkotami — na linii Walia – Anglia wezwania do walki o niepodległość.

Piłka nożna w coraz większym stopniu oddaje to, jak społeczność Walii postrzega swoją tożsamość i miejsce na świecie — dowodził działacz społeczny Ffred Ffransis w „Guardianie”. Jakby na potwierdzenie jego słów odezwał się Noel Mooney, który potwierdził, że federacja dostrzega swoją rolę w odrodzeniu krajowej kultury.

Wielu z nas uczy się języka. Zdajemy sobie sprawę, że piłka nożna odgrywa ogromną rolę i podejmujemy wiele inicjatyw, które prowadzą do tego, żeby coraz więcej osób mówiło po walijsku. Chcemy odegrać kluczową rolę w planie rządu, który zakłada milion osób posługujących się cymraeg do 2050 roku.

„Y wal goch” w języku walijski oznacza „czerwoną ścianę”. Cymraeg używa się coraz częściej w życiu codziennym.

Plan 2050. Jak Walia chce odbudować swój język i kulturę?

Właśnie, w planie. To nie tak, że ruch promujący język i kulturę Walii jest jakimś oddolnym zrywem, jak w czasach młodości Dafydda Iwana. Prowalijska machina jest dziś prężnie działającym przedsięwzięciem, które odnosi sukcesy. W tamtejszych szkołach rodzimego dialektu musi się uczyć każdy, przynajmniej do szesnastego roku życia. Rośnie liczba miejsc, z których angielski pozostaje celowo wypychany. Nie z niechęci czy nienawiści, ale po to, żeby nauka języka nie była tylko mgnieniem, o którym zapomina się wraz z opuszczeniem murów placówki edukacyjnej.

Walia reklamuje się jako „wielojęzyczny naród i kraj”, ale Heini Gruffud na łamach „Guardiana” dostrzegała w tym pewien problem.

Dzieci wciąż uczą się walijskiego w szkołach, ale rzadko używają go w normalnych, życiowych sytuacjach, gdy dorosną. Sam fakt, że cymraeg przetrwał, to cud, ale potrzebujemy go w przestrzeni publicznej bardziej niż rachunków za gaz w dwóch językach.

„Guardian” zwracał uwagę na to, że gospodarka kraju sprawia, że młodzież często przenosi się do większych miast w Anglii lub na angielsko-walijskie pogranicze. W głąb Walii przeprowadzają się natomiast Anglicy, którzy szukają ciszy i spokoju. W ten sposób region traci walijskojęzycznych obywateli, których zastępują ci, których zwykle niezbyt przejmuje przyszłość mowy elfów.

Choć znajomość języka walijskiego w sondażach wskazuje 29,7% populacji kraju, blisko piętnaście procent z tego grona używa cymraeg maksymalnie raz w tygodniu. Właśnie dlatego fakt, że do osiągnięcia celu założonego przez lokalny rząd potrzeba niespełna kolejnych stu tysięcy walijskojęzycznych osób na przestrzeni następnych dwudziestu sześciu lat, szczęśliwy finał misji wcale nie jest brany za pewnik.

Dlatego Walijczycy chwytają się wszystkiego. Kiedy w serialu „Welcome to Wrexham” Ryan Reynolds i Rob McElhenney wpletli w szaloną historię kupna piątoligowego klubu nie tylko promocję historii północnego regionu kraju, ale i lokalne słówka, zachęcając do nauki cymraeg, aktorów obwołano bohaterami. Właściciele Wrexham odbierają statuetki i wyróżnienia, dziękując za nie przemowami w łamanym walijskim.

Walijski czwartoligowiec ma miliony fanów. Jak to robi? Witamy w Wrexham! [REPORTAŻ]

Dla położonego w północnej części kraju Wrexham jest to pewne novum. Lata temu to właśnie ta część Walii wykazywała największe problemy z porozumiewaniem się w rodzimym dialekcie. Gdy w grudniu odwiedziliśmy to miasteczko, żeby poznać fenomen tamtejszego klubu z bliska, nie został po tym nawet ślad. Już na wejściu powitało nas hasło: „Croeso i Wrecsam”.

Znów więc futbol. Nie inaczej jest z klubem piłkarskim ze wspomnianego już Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch. Ekipa sławiąca „Kościół świętej Marii nad stawem (…)” na lokalnych boiskach zyskała niedawno potężnego i niespodziewanego partnera w postaci… rozgrywek LaLiga.

To nie żart, hiszpańska federacja dostrzegła okazję na ciekawą akcję promocyjną, zastępując wszystkie „LL” w nazwie miejscowości logiem ligi. Kreatywnie, z pomysłem, skutecznie, bo akcja poniosła się po całym świecie.

Posiadanie w gronie ambasadorów Garetha Bale’a, Ryana Reynoldsa i LaLiga sprawia, że walijskiego uczą się już nie tylko Walijczycy. Język elfów bije rekordy popularności na platformie „Duolingo” – w 2023 roku uczyło się go ponad trzy miliony użytkowników aplikacji, a ich liczba rośnie z roku na rok.

Walijczycy z dumą pozują w barwach narodowych i z flagą swojego narodu.

Duma, ale nie nacjonalizm. Walia nie chce zerwać z Anglią

Cymraeg zdobywa sympatię nie tylko z powodu swojej dźwięczności czy włączenia w akcję promocyjną światowych sław. Podziw wzbudza także pokojowe i łagodne przesłanie stojące za tym pospolitym ruszeniem. W wielu regionach świata krzewienie lokalnej kultury oraz odrębności kojarzy się i łączy się z separatyzmem i nacjonalizmem. Owszem, w Walii o konieczności dbania o tożsamość oraz język najgłośniej mówią ludzie tacy, jak Dafydd Iwan, czyli przedstawiciele skrajności.

Lewicowa „Plaid Cymru” nigdy nie ukrywała swoich niepodległościowych ciągotek. Jasne, hasła o wyzwoleniu pojawiają się na kibicowskich flagach, a w Swansea doszło nawet do burdy z udziałem dwóch obozów ultrasów tego samego klubu. To, że jeden z nich nawiązał bliskie relacje z unionistami z Rangers FC i chętnie wywieszał na stadionie transparenty utożsamiające Swansea z Wielką Brytanią, nie podobało się zwolennikom decentralizacji i większej odrębności.

Napięcia na linii Swansea – Cardiff na tej linii to zresztą temat na osobny artykuł. Niemniej jednak ciężko mówić o tym, że w Walii podnosi głowę nacjonalizm. Co jakiś czas niepodległość pociąga lokalsów ciut bardziej, jak w kwietniu 2021 roku, gdy sondaże wskazywały na 46-procentowe poparcie dla odłączenia się od Wielkiej Brytanii. Zaraz potem sytuacja wraca jednak do normy i liczba zwolenników samodzielności spada. W marcu 2023 roku poparcie dla niepodległościowych dążeń wskazywało już tylko 18% Walijczyków, najmniej w minionych pięciu latach.

Tak drastyczne wahania są zastanawiające i zaskakujące, ale gdy zagłębimy się w szczegóły, staje się zrozumiałe. Walia wkurza się, gdy w Wielkiej Brytanii do głosu dochodzą ci, którzy chcą jej umniejszać i traktują ją z góry. Kiedy narracja rządzących łagodnieje i skłania się w kierunku tez popieranych przez Walijczyków, ci nie czują szczególnej potrzeby buntowania się. Wystarczy spojrzeć na wyniki referendum w sprawie Brexitu: Walia głosowała w nim tak, jak Anglia, w opozycji pozostawały za to Szkocja i Irlandia Północna.

Znaczenie walijskie tożsamości narodowej od zawsze bazowało raczej na symbolice niż faktycznych różnicach i granicach — twierdzi profesor Martin Johnes.

Nie zapowiada się więc, że marzenie Dafydda Iwana spełni się w stu procentach – Walia nie zwróci się przeciw Anglii, tak jak chciałaby tego jego partia. Jej poparcie też zresztą jest marginalne, nieporównywalne z podobnymi ruchami w pozostałej części Europy. Największe niesnaski między sąsiadami powoduje piłka nożna i starcia angielsko-walijskie na murawie, ale i tak raczej gdy dochodzi do derbów pomiędzy Chester czy Shrewsbury a Wrexham niż gdy naprzeciw siebie stają reprezentacje narodowe.

Z drugiej strony: czy nie tak powinno to wyglądać? Walia wybrała drogę dbałości o własną kulturę, przy jednoczesnym szacunku dla Zjednoczonego Królestwa i tego samego oczekuje w zamian. Gdy William został księciem tego kraju, nie zawracano go do Buckingham Palace, tylko przypomniano, jak król Karol traktował Cymru i cymraeg, zwracając się z uprzejmą prośbą do Williama, aby i on nauczył się lokalnego języka, skoro chce reprezentować ten region w imieniu korony.

W końcu gdy Iwan wykonywał „Yma o Hyd” na Cardiff City Stadium poruszenie było tak duże, że do śpiewu mieli dołączyć nawet Austriacy, więc czy dla przyszłego monarchy nauka walijskiego powinna być jakimkolwiek wyzwaniem?

WIĘCEJ O WALII:

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Komentarze

8 komentarzy

Loading...